Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nidaros

Zamieszcza historie od: 16 maja 2012 - 3:03
Ostatnio: 13 kwietnia 2013 - 20:54
O sobie:

"A ja myślę, że całe zło te­go świata bie­rze się z myśle­nia. Zwłaszcza w wy­kona­niu ludzi całkiem ku te­mu nie mających predyspozycji." (A.S.)

  • Historii na głównej: 39 z 62
  • Punktów za historie: 42025
  • Komentarzy: 301
  • Punktów za komentarze: 3953
 

#34346

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasem sobie myślę, że w moim zawodzie powinny być obowiązkowe badania psychologiczne.

Jedna z dzisiejszych historii w poczekalni obudziła we mnie uczniowskie wspomnienia.

Jestem w pierwszym roczniku, który doświadczył wprowadzenia religii do szkoły (starość, wiem!). Wraz z tą epokową zmianą zaliczyłem również dodatkową modyfikację, jaką było nauczanie tegoż przedmiotu przez niewiastę świecką - katechetkę. Dotąd jako smarkacz biegający "na relę" do salki, byłem kształcony przez siostry, a w roku komunii przez księdza, zatem katechetka była dla mnie wówczas dziwowiskiem.

Liczyłem sobie podówczas chyba jakieś 12 czy 13 wiosen - tak pamiętam. Oprócz religii w szkołach przeżywaliśmy wtedy nagły wybuch dóbr materialnych w sklepach: miła odmiana po occie na pustych półkach. Zachwycaliśmy się też jako gówniarzeria pierwszymi numerami "Bravo" w języku polskim. Wyczytywaliśmy ten popkulturowy bigosik od deski do deski, po czym z namaszczeniem okładaliśmy w niego zeszyty.

Koleżanka z klasy obłożyła sobie zeszyt do religii w rozkładówkę z Sandrą - piosenkarką, do której wybitnej, przypominającej flaszkę coca-coli figury wzdychał w pomroczności niejeden z nas. Sandra nie była może na plakacie ubrana zbyt kompletnie, ale i nie epatowała czym popadnie - kostium kąpielowy wówczas zakrywał nieco więcej, niż teraz. Okładka, owszem, nieprzystająca może do przedmiotu, ale reakcja katechetki przeszła nasze najśmielsze wyobrażenia.

Połowa semestru. Kobieta zebrała zeszyty, by je sprawdzić i wstawić oceny. Na kolejnej lekcji oddała, wpisała stopnie. Zeszyt koleżanki zatrzymała i kazała jej zostać po lekcji.

Resztę znam z relacji głównej bohaterki, która po pewnym czasie wybiegła z sali cała we łzach. Wedle jej słów kobieta patrzyła na nią przez chwilę, po czym powiedziała:

- Rozbieraj się.
Koleżanka miała na sobie kurtkę typu "szwedka". Kto pamięta, ten wie. Zdjęła.
- Dalej.
Pod szwedką był sweterek, pod nim t-shirt. Pod t-shirtem już niewiele i zapewne mało dyskretnie. Zdjęła sweterek.
- Dalej! - warknęła baba, pokazując na koszulkę.
Koleżanka zamarła.
- Ale...
- Dalej!
- Wstydzę się! - Rozpłakała się dziewczyna.
- Wstydzisz się! Jasne! A pornograficznej okładki się nie wstydzisz!

Wtedy to właśnie dziewczyna wybiegła z płaczem.

Katechetka pewnie uważała, że "musi gówniarę oduczyć"...

Niedługo potem została zwolniona. Po roku czy dwóch znowu wypłynęła w społeczności naszego miasteczka, tym razem jako wolontariuszka w hospicjum. Podobno chorym ludziom okładała czoła różańcami, mamrocząc modlitwy o uzdrowienie.

Po latach myślę, że miała zaburzenia psychiczne.

Miasto jest nieduże, wszyscy się wtedy znali - chodziły słuchy, że panna X. w młodszych swoich latach starała się o przyjęcie do zakonu, jednak siostry zorientowały się, że jest zaburzona i odmówiły przyjęcia.

Ale szkoła przecież wszystko przyjmie.
Optuję za testami. Wszystkim nam żyłoby się zdrowiej.

Szkoła w PRL choć czasy chyba nie maja znaczenia

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 681 (755)
zarchiwizowany

#35262

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś jakoś od rana sobie tu siedzę, jesteśmy z młodym w ogrodzie, on w gumowym basenie, ja z tabletem - restart po całej traumie związanej z końcem roku. Przeglądam więc swoje konto. Miałem od rana wymianę komentarzy pod paroma wpisami, widzę teraz, że ktoś wszedł w zakładkę moich komentarzy i zminusował bez czytania, jak leci, nawet te, które są pod wpisami zarchiwizowanymi - nie tylko moimi. Mam nadzieję, że mu para zeszła.

Zastanawia mnie, czy po dłuższym czasie obcowania z tą stroną również zacznę się bawić w "kung-fu fighting", doszukiwanie się luk, aby się dopierniczyć, w każdym nowym wpisie, minusowanie jednych za ortografię, a innych za to, że zminusowali kogoś za ortografię.

Dodam, że wpis uważam za jak najbardziej stosowny na stronę, dopi.erd.alactwo to jeden z podstawowych objawów piekielności.

Na pohybel hejterom.

piekielni.pl

Skomentuj (76) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (386)
zarchiwizowany

#35258

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z wczorajszej opowieści starego kumpla, który pracuje w WAM-ie (Wojskowa Agencja Mieszkaniowa) i zawsze, gdy się spotkamy przy piwku, rozwiązuje wór anegdot o swoich petentach z armii.

Jednostka wojskowa. Kontrola odgórna. Rekruci zapędzeni do szorowania fug szczoteczkami. Ma być czysto jak w reklamie Ajaxu czy innego Cifa.

Chłopaki zwijają się ostro, wszystko wymyte, wyszczotkowane, wypolerowane na błysk. Wchodzi dowódca, sprawdza stan.

- G.ówno żeście tu sprzątali! Syf z malarią!
Chłopaki patrzą jeden na drugiego, narobili się jak dzikie osły, a tu opiernicz. Dowódca zapowiada, że za pół godziny wraca i jeżeli nie zastanie takiego porządku, jakiego oczekuje, wyciągnie konsekwencje.

Szybka narada, czego w ogólnym wystroju wnętrza zabrakło.

W końcu jeden z nich bierze pudełko z pasta do podłóg; nie ma czasu pastować całości, bierze więc trochę i rozsmarowuje pod grzejnikami - ciepło sprawia, że zapach pasty rozchodzi się niemal natychmiast.

Wraca dowódca. Wchodzi, skupia się - i twarz mu się rozpromienia.

- No. Jak się chce, to można. I tak trzymać.

Armia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 372 (396)

#34250

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O nagrodach na koniec roku ciąg dalszy.

Nagrody przyszły dziś na szkołę. Podrukowałem okolicznościowe wkładki, powklejałem delikatnie jednym rogiem, żeby ani nie latały, ani nie były wklejone "na beton" - jak nagrodzony będzie miał życzenie, to sobie wklejkę usunie - zaniosłem do podpieczętowania.

W tym czasie przyszła pani z trójki klasowej. Pokazałem książki i fakturę, wręczyła mi zwrot wyłożonej przeze mnie kasy i zaczyna przeglądać nagrody. Wzięła do ręki najładniejszy album, który przeznaczyłem dla chłopaka o najwyższej średniej w klasie i mówi:

- A ten to byłby dla mojego Marcina!

Ja zdębiałem w pierwszej chwili, ale potem, wyjąwszy jej książkę z rąk, otworzyłem i pokazałem wklejkę, mówiąc:

- Nagrody są już niestety wypisane.
- No wiecie? Skandal! Za moje zaangażowanie?! - Obraziła się pani i wyszła. Pewnie złożyć skargę...

Abstrakcja sytuacji polega na tym, że jej syn nie ma średniej z wyróżnieniem.

Szkoła

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 870 (932)

#34045

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Synu" rośnie.

Ubrania niestety nie. Może nawet złośliwie się kurczą? Jednak mimo tej wrednej przypadłości zachowują dość dobrą jakość (pewnie ze względu na to, że rosnący w zastraszającym tempie "żarłacz" nie zdąża ich zutylizować).

Co jakiś czas robimy więc "czystkę" i oddajemy dobrą jeszcze odzież tym osobom z otoczenia, które wyrażą chęć przejęcia ubrań.

Parę dni temu dzwonek do drzwi. Kobieta.

- Czy mógłby mi pan dać parę groszy? Mam małe dzieci, ja jestem przewlekle chora, nie starcza nam na jedzenie...
- Hmm, wie pani, nie mam gotówki. A w jakim wieku są dzieci? - Pytam.
- Dwa i trzy lata...
- To może chce pani dla nich jakieś ubrania? - Zapraszam ją do wewnątrz i demonstruję torbę pełną odłożonych ubrań. - Proszę sobie coś wybrać.

Kobieta, owszem, przejrzała rzeczy. Wzięła to, co jej się spodobało, podziękowała, wyszła.

Kiedy wyszedłem z psem, ubrania leżały rozwłóczone przy śmietniku.

Ludzie i ludziska

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 913 (941)
zarchiwizowany

#34910

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na linii, z której zazwyczaj korzystam, kontrola biletów to norma. Przeciętnie co drugą jazdę trafia się na kontrolera, więc wsiadanie bez biletu to przysłowiowa bramka samobójcza.

Wczoraj jechałem do centrum. Siadłem sobie z tyłu autobusu i tam właśnie przy mnie złapano gapowicza. Standardowa procedura: mandat, spisanie, pouczenie co do zasad wniesienia opłaty. Parę minut to zazwyczaj trwa, więc zdążyliśmy dojechać do kolejnego przystanku.

Otworzyły się drzwi. Kontroler był doskonale w nich widoczny, w ręku bloczek, na szyi legitymacja.

Wsiada parka w wieku późnolicealnym lub studenckim. Roześmiani, popatrują na kontrolera, biletów jednak nie kasują. OK, ich sprawa, może mają sieciowy...

...jednak nie. Poproszeni o okazanie biletu okazują się być gapowiczami.

Tu zatkało nawet zaprawionego w bojach kanara, zdołał tylko wydukać:
- No przecież państwo mnie widzieli, po co państwo w ogóle wsiadali?
Wzruszyli ramionami, sami najwyraźniej nie pojmując, jak to się mogło stać.

Nie jest to jakaś wybitna piekielność i na samych bohaterach się jedynie odbiła, można by rzec: autopiekielność.

Opisuję to dlatego, że z upływem lat przejawy ludzkiej głupoty/tupetu/braku instynktu samozachowawczego/niepotrzebne skreślić zadziwiają mnie coraz bardziej.

komunikacja_miejska

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (253)

#33877

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w gimnazjum.

Jestem, jako facet, jak to mówią, rodzynkiem. W babińcu.
Jestem też wychowawcą.

Parę dni temu jeden z moich wychowanków miał wypadek: wracał ze szkoły na rowerze i został potrącony przez samochód, którego kierowca jechał nieprzepisowo. Chłopak musi mieć iście pancerny kościec, bo skończyło się na paru siniakach (matka go chyba w dzieciństwie śrubkami karmiła...), tym niemniej kilka dni spędzi w szpitalu na obserwacji.

Sama sytuacja jadącego jak wariat kierowcy jest oczywiście piekielna, ale kropkę nad "i" postawiły moje wybitne niewiasty z pokoju n-l.

W dniu wypadku, powiadomiony już bezpośrednio przez matkę o wydarzeniu, wchodzę do pokoju i słyszę:

1. Sebastian z III B. miał wypadek. (Prolog jeszcze zgodny z prawdą).
2. No pewnie, że miał wypadek, skoro wjechał rowerem na pasy bez zatrzymania.
3. I jeszcze bez kasku, to już w ogóle cud, że przeżył.
4. Ale co tu mówić o kasku, skoro to taka rodzina, kompletna patologia.
5. No, teraz to nie wiadomo, czy się z tego wygrzebie...
6. ...bo ma połamany kręgosłup.

Mówiąc prosto - trafiło mnie.

Wszedłem i mówię:

- Cześć, dziewczyny, fajnie, że się martwicie o Sebastiana. Właśnie rozmawiałem z jego matką, która mówiła, że całe szczęście, że prowadził rower i miał kask, bo babka tak w niego uderzyła, że aż przednia szyba poszła. Na szczęście jest tylko trochę obity, więc skończyło się na strachu. Jutro idziemy z delegacją do szpitala, przekażemy pozdrowienia od ciała pedagogicznego.

Wyszedłem.

Nie cierpię plotkarstwa.

Edukacja

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1147 (1219)
zarchiwizowany

#34526

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W tej historii byłem tylko widzem.

Autobus.
Bohaterowie: dresik w wieku gimnazjalnym i pracownik fizyczny przed emeryturą (spalony słońcem, w odzieży roboczej, muskularny, siwy facet).

Dresik: wsiada, siada, odpala telefon ,a z telefonu jakiś łomot, który zapewne jest jego ukochaną muzyką. Po paru minutach pasażerowie mają ochotę wyć, walić głowami w szyby i gryźć poręcze.

- Wyłącz to, młody - polecił mu barczysty.
Młody wzruszył ramionami.
- Wyłącz, mówię. Masz coś z słuchem?
- S..dalaj, dziadu - zaproponował uprzejmie meloman linii miejskiej 210.
Barczystemu mignęło coś niedobrego w oczach:
- Masz k...wa problem gówniarzu? To wysiadaj.
- Weź się, k..wa odp...dol!
- To wysiadaj! K.wa, wyczyszczę tobą chodnik!

Meloman prychnął i wgapił się w okno. Muzykę lekko ściszył, ale nie wyłączył. Barczysty wzruszył ramionami, mrucząc pod nosem "gówniarz".

Po chwili wsiedli kontrolerzy.

Obaj supermani nie mieli biletu... Młody jakoś przestał kozaczyć i chyba nawet łza mu jakaś błysnęła w oku, barczysty bąknął:

- To już czwarty w tym tygodniu, i tak nie zapłacę.

I tak się zastanawiam, kto tu był piekielny.
Świetnie jestem sobie w stanie wyobrazić, że obydwaj panowie popełniają właśnie tekst na portalu.

Barczysty: "Jedzie sobie taki gówniarz i w d...pie ma innych, kompletny brak wychowania"

Młody: "Tak to starsi wymagają od nas kultury, a sami są chamscy"

A prawda jest chyba taka, że trafił swój na swego.

komunikacja_miejska

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 91 (221)
zarchiwizowany

#34339

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kiedy Synu rozpoczął swoją karierę przedszkolną, okazało się, że jeszcze jeden chłopczyk nosi to samo imię. Panie, chcąc ich rozróżnić, przydzieliły tamtemu chłopcu miano, dajmy na to, Staś, a na naszego zaczęły wołać Staszek, mimo, że w domu obsługuje tę pierwszą wersję. Synu na początku nie mógł się oswoić z modyfikacją imienia, w końcu jakoś przywykł...

...parę dni temu odbierałem go z przedszkola. W tym samym momencie, w którym wsunąłem głowę do sali, wołając "Stasiu, chodź do taty!", zrobiła to samo jakaś mama, wołając... "Staszek, mamusia przyszła!".

Chłopcy cały rok funkcjonowali pod "nie swoimi" zdrobnieniami, a wystarczyło zapytać, jak się na nich woła w domu.

Wiem, drobiazg. Ale coś mówi o stosunku do dzieciaka.

Przedszkole

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 346 (462)

#33257

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę tygodni temu Kasztelanic zwany potocznie "Synu" dostał zaproszenie do kolegi, aby odwiedzić go po przedszkolu.

Ślubna i ja w euforii. Nasz syn ma przyjaciela! Jest społeczny! Nie skończy jako samozaspakajający się przed monitorem Gollum w koszuli w kratę! Ślubna idzie upiec muffiny na wkupne. W dniu wizyty zdaje Kasztelanica mamie rzeczonego kolegi, żeby wiedział, że nie jest to pierwszy lepszy dorosły, z którym nie wolno mu pójść i idziemy na kawę, mówiąc, że za dwie godziny będziemy.

Kawa nie smakuje tak, jak za randkowych, bezkasztelanicowych czasów, bo co 10 sekund patrzymy na zegarek, czy "to już". Gdy upływa wyznaczony czas, stawiamy się co do minuty. Młody wychodzi zziajany. Zdaje się, że jest zadowolony.

- Jak ci się podobało u Kubusia? - pytamy podstępnie.
- Może być. Ma xboxa... - zeznał Młody lakonicznie - Graliśmy w takie coś, że się biega za takim tygrysem...

Hmm. Nie jesteśmy fanami gier u czterolatka, ten tygrys też zabrzmiał tak jakoś, ale...

Przyszedł czas na rewizytę. Przekąski gotowe, plan atrakcji też. Punkt 17.00 dzwonek - mama Kubusia z Kubusiem pod pachą. Bąka "to ja przyjdę za dwie godziny" i oto gość w pełnej krasie wyłuskuje się z obuwia w przedpokoju.

- Co chcesz robić? - pyta go młody - Chodź, pokażę ci mój pokój.
Ok, młodziaki poszły do siebie. Po chwili słyszę łup! brzdęk! auaaaaa!
Wparowuję do pokoju:
- Co tu się dzieje?!

Dwa czerwone, zaperzone przedszkolaki stoją naprzeciw siebie.

- Bo on mnie bije! - wrzeszczy wściekły Kubuś.
- Bo on powiedział, że mój pokój jest babski! - wtóruje mu Kasztelanic.

Zgłupiałem doszczętnie. Pokój jak pokój, prosty: niebieskie ściany, drewniana podłoga, proste, jasne meble, na podłodze zwykła, kolorowa mata z Ikea - żaden dziw.

- Bo jest babski! - wrzeszczy Kubuś - Ja mam łóżko w kształcie Zygzaka McQueena i Wielką naklejkę z Ben 10!
- Nieprawda! - wrzeszczy Kasztelanic - Byłem u ciebie! Masz naklejkę, ale nie masz Zygzaka!
- Kłamiesz! - Kubuś sięga do czupryny młodego.

- Spokój, spokój chłopcy. - Mediuję. - Może zagramy sobie w jakąś grę?
- Grę?!?!? - zapala się żaróweczka w oczach gościa. Kiwam zachęcająco głową i wyciągam "Skaczące czapeczki", a drugą ręką sięgam po "Memory". Widzę na twarzy smarkacza szok i niedowierzanie.
- TAKIE gry? Ja gram w inne gry. Na xboxie! Raz grałem nawet w Assasina! Tata mi pozwolił, jak byłem chory.
- U nas się nie gra w takie gry, a już na pewno nie grają w nie dzieci. - mówię surowo.
Wzrusza ramionami, a pod nosem mruczy do młodego: "Twój stary to frajer!"
- Co powiedziałeś? - pytam groźnie. Wzrusza ramionami i obaj zmykają do kuchni.

W kuchni Ślubna zamiesiła im wielką miskę masy solnej i zaprosiła do lepienia. Początkowo wredny gówniarz (darujcie emocje) stawił opór, ale potem jakoś go wciągnęło i pół godziny było fajnie. Potem przyszedł czas na przekąskę.
- Co to ma być? - Powiedział gość, patrząc na domowe ciastka, owoce, koktajl z truskawek i sok. - Chcę frytki z ketchupem!
- Nie mam niestety frytek. - Powiedziała mu Ślubna, trzepocząc z zaskoczenia rzęsami. - Może jednak coś zjesz?
- Goń się!
Zerwałem się z miejsca, zderzając się z nim w locie.
- Waż słowa, młodzieńcze! Bo biorę telefon i dzwonię do matki.
Wzruszył ramionami, ale nie przeciągnął struny. Potem okazało się, że nasz niewyszukany poczęstunek jest jednak jadalny.
Chłopcy wyszli do ogrodu. Dzień upalny - napuściłem im wody do gumowego basenu i to był strzał w dziesiątkę. Pół godziny beztroskiego brykania, gdy nagle...

...bbbsssssspfffffuffff...

Chłopcy w płacz i krzyk. Basen flaczeje. Gość usiłuje ukryć, że dzierży porzucone nożyce do cięcia krzewów.

- Czemu to zrobiłeś?!
- Bo on mi powiedział, że nie mogę tego zrobić!
- Skoro powiedział, że nie możesz, to czemu uznałeś, że możesz?
- On mi nie będzie mówił, co mi wolno, a co nie!

Nabieram powietrza, nie wiedząc, czy walić smarkacza w chudy tył, czy walić głową w mur, czy krzyczeć na całe gardło. W tym momencie zbawienny dzwonek do bramki. Matka Kubusia. Wchodzi niepewnym krokiem...

- I jak?... Chłopcy się bawią?
- Jak widać. - Mówię sarkastycznie. Kobieta kamienieje. W milczeniu ubiera syna, szeptem się żegna i wyciąga smarkacza za próg. Dostaję niebawem maila z przeprosinami i prośbą o nr konta, to przeleje pieniądze za basen. Macham ręką - basen już zdążyłem zgrzać w miejscu nacięcia i da się z niego korzystać, przyjmuję więc tylko przeprosiny.

I zastanawia mnie tylko jedno - jakim cudem miła i kontaktowa babka wychowała sobie taki okaz.

Milusińscy

Skomentuj (87) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1325 (1411)