Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nieniecierpliwa

Zamieszcza historie od: 30 kwietnia 2015 - 10:14
Ostatnio: 12 października 2021 - 21:25
O sobie:

Matka Polka, skoczek spadochronowy, niedoszły żołnierz o anielskiej cierpliwości.

  • Historii na głównej: 42 z 48
  • Punktów za historie: 12508
  • Komentarzy: 71
  • Punktów za komentarze: 412
 

#77662

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem fanką chyba najczęściej hejtowanej marki samochodów (kojarzone głównie z dresami). Swój egzemplarz oczywiście posiadam. Dbam o niego najlepiej jak umiem. W sumie to jest to mój drugi egzemplarz. Poprzedni jakiś czas temu postanowiłam sprzedać, ponieważ miałam okazję kupić tę samą budę z lepszym wyposażeniem i mocniejszym motorem za niewielkie pieniądze po znajomości.

Wystawiłam więc moje prawie 200-konne coupe na popularnym portalu za cenę dość niską jak na ten model w tym kolorze i z tym silnikiem. Gratis dorzuciłam nawet felgi z oponami letnimi, które kupiłam jako nowe, a przejeździłam na nich tylko jeden sezon. Liczyłam się z tym, że ogłoszenie przyciągnie głównie młodzież, ale jedna rozmowa (smsowa) szczególnie mnie rozbawiła. [J] - ja, [K] - potencjalny Kupiec.

[K] Auto aktualne?
[J] Tak.
[K] Jestem zainteresowany, ale cena strasznie duża. Powie pani coś mniej to dziś przyjadę.
[J] Cena do negocjacji, więc do X-1000 zł mogę spuścić.
[K] Dalej strasznie dużo, co pani powie na 2/3 tej ceny?
[J] Bądźmy poważni :-)
(Tu próbował się targować)
[J] Proszę Pana, przede wszystkim nie widział Pan auta, więc o co my się targujemy? Proszę zobaczyć, jakie są ceny tego auta z tym silnikiem i w tym kolorze na allegro. To i tak mało, a w zestawie są koła z oponami letnimi dodatkowo.
[K] Proszę pani, mam tylko tyle uzbierane. Zrobi pani promocję a ja wezmę bez marudzenia :)
[J] Proszę uzbierać jeszcze trochę pieniędzy, to ja nie będę marudzić :-)
[K] Proszę pani, da pani młodym szansę ;) To jak?
[J] Niestety, poniżej X-1000 nie zejdę. Ale za proponowaną przez Pana cenę można już kupić compacta :-)
[K] Proszę pani, takie żarty są nie na miejscu
[J] To co pan proponuje za coupe z mocnym silnikiem to też żart nie na miejscu :-)
[K] Myślałem, że pani jest inna niż wszystkie kobiety, ale niestety się myliłem :( trudno.

Po tej rozmowie zaznaczyłam w ogłoszeniu, że nie odpisuję na smsy i maile.

sprzedaż auta

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 194 (226)

#77443

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Myślałam, że sytuacja ze stomatologią się w końcu uspokoi, skoro został nam tylko jeden dentysta. Jakże się myliłam... Nasz wspaniały, wychwalany przez wszystkich lekarz pokazał rogi, kiedy doszedł do wniosku, że w obecnej sytuacji może dyktować warunki. Batalia o podpisanie przez niego umowy trwała ponad miesiąc. Piekielności spisane w punktach.

1. Zażądał absurdalnej podwyżki za każdy wypracowany punkt. Podzwonił po znajomych i dowiedział się, że w innych przychodniach dentyści zarabiają pełną złotówkę (czyli tyle, ile NFZ płaci nam). Nie wziął pod uwagę, że u nas nie płaci za wynajem pomieszczenia, wodę, ścieki, prąd czy nawet głupią ryzę papieru - a wszystko przecież kosztuje. Inne przychodnie raczej obarczają dentystów różnymi opłatami.

2. Nie będzie wprowadzać już swoich świadczeń do systemu, ponieważ żaden inny dentysta nie musiał tego robić. Tutaj akurat się grubo myli, bo każdy (oprócz tego jednego zwolnionego) się tym zajmował we własnym zakresie. Mnie i koleżankę z biura wyprowadził z równowagi tym, że opisał sytuację prawnikowi z Izb Lekarskich, a był na tyle bezczelny, że przyniósł nam korespondencję mailową z nim. Pisał, jaki się czuje pokrzywdzony zapisem w umowie nakazującym mu wprowadzanie świadczeń, skoro sytuacja w naszej przychodni się poprawiła, bo mieliśmy dwóch stomatologów, a teraz mamy jednego i doszedł jeden pracownik administracyjny. Strasznie nie lubię, jak mi się ktoś w robotę wcina. Facet nie ma zielonego pojęcia o zakresach naszych obowiązków i o tym, że przez pomysły NFZ obie tłuczemy nadgodziny. Opinia prawnika na ten temat była jasna i przejrzysta: wszystko zależy od naszej umowy z lekarzem, nie ma odgórnych przepisów nakazujących dentyście wprowadzanie i rozliczanie świadczeń. Tak więc mieliśmy prawo taki zapis w umowie zawrzeć.

3. Zażyczył sobie dokładnej listy kosztów, jakie ponosi przychodnia w związku z zatrudnieniem go. I tu strzelił sobie w kolano, ponieważ według moich bardzo dokładnych obliczeń (uwzględniłam nawet wkłady do długopisów) wyszło, że powinniśmy mu płacić 0,50 zł za punkt, żeby nam się to opłacało. Bo jemu się wydawało, że jedyny koszt, jaki by ponosił prowadząc prywatny gabinet, to wynajem...

4. Zwolnienia lekarskie. Batalia o to trwała już dłuższy czas. Stomatolog może wystawić takowy druk. Naszemu się nie chciało tego robić, więc odsyłał pacjentów do lekarzy POZ, co było dość upierdliwe dla obu stron.

5. Przygotowanie umowy leżało w moim zakresie obowiązków, więc dentysta stwierdził chyba, że to na mnie powinien się zemścić. I zemścił się. Do tego stopnia, że w nocy nie mogłam spać, a z jego gabinetu wyszłam płacząc. Co istotne, panicznie boję się dentysty. Naprawdę, jest to mój największy lęk (mimo strachu chodzę regularnie na wizyty, bo wolę działać profilaktycznie). Dobre pół roku temu wyczułam u siebie ruchomego guzka po prawej stronie żuchwy. Chwilę pobolało, ale jak przestało, to o tym zapomniałam. No i w ostatnim czasie ów guzek przypomniał o sobie. Poszłam więc do dentysty-sadysty, żeby coś na to poradził. Pomacał, popatrzył, zrobił zdjęcie RTG. Po czym z uśmiechem na twarzy zakomunikował mi, że mam zatrzymaną ósemkę. Rośnie sobie wesoło bokiem, wbijając się w sąsiadującą siódemkę. Uśmiech z jego paszczy nie schodził, kiedy mi tłumaczył ze szczegółami jak się takiego zęba usuwa i jakie są skutki uboczne: paraliż twarzy, szczękościsk, gorączka, wielotygodniowy stan zapalny etc. Jakim trzeba być chamem, żeby osobie, która się boi, opowiadać o tym w taki sposób, żeby bała się jeszcze bardziej...?

Ostatecznie musiał przystać na proponowane przez nas warunki - i tak lepsze od zeszłorocznych pod względem finansowym.

dentysta

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (186)

#77208

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W Przychodni przyszła pora na opróżnienie kosza na zużyte baterie. Zgadnijcie do czego służy pojemnik na ZUŻYTE BATERIE. Ja znalazłam:

- zasmarkane chusteczki
- waciki po pobieraniu krwi
- kapsle po piwie
- paragony
- odtwarzacz mp3
- alkotest
- zużyte gumy do żucia
- pojemnik wypełniony moczem (!)

Wygląda na to, że wielki napis "ZUŻYTE BATERIE" widniejący na pojemniku, jakoś nie do wszystkich trafia...

przychodnia

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (247)

#76328

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dlaczego nie warto kłamać w oświadczeniach.

Pacjent przychodzi na wizytę do swojego lekarza POZ. Pielęgniarka najpierw sprawdza czy jest ubezpieczony. eWuś świeci się na czerwono niczym nos Rudolfa. Pacjent zapiera się wszystkimi kończynami, że ubezpieczenie posiada, więc pielęgniarka daje mu do wypełnienia oświadczenie. Czasem zdarzają się różne błędy w systemie. Najlepiej jest udać się do ZUSu po zaświadczenie, że rzeczywiście składki są odprowadzane i przyjść z nim do przychodni. Jednak nie każdy ma czas na takie "bzdury" jak bieganie po urzędach. Inna sprawa, nie każdy jest faktycznie ubezpieczony (wtedy taka wycieczka już w ogóle nie ma sensu). Największym błędem, jaki można w tej sytuacji popełnić, jest napisanie w oświadczeniu, że jest się ubezpieczonym, kiedy nie jest to zgodne z prawdą.

W zeszłym roku zaczęła się u nas wielka weryfikacja. Otóż NFZ postanowił sprawdzić czy pacjenci składający oświadczenia byli ubezpieczeni. Kto nakłamał, może się spodziewać rachunku na kilkaset złotych za wykonaną wizytę. Według pacjentów to oczywiście nasza wina, że muszą płacić.

A nie musieliby, gdyby zapłacili 40 zł za wizytę, zamiast wypisywać nieprawdziwe oświadczenia...

służba_zdrowia

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 213 (223)

#76052

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przychodnia przechodziła gruntowny remont. Taki z prawdziwego zdarzenia: z dobudówkami, malowaniem ścian, wymianą mebli i wszelkiego wyposażenia. Koleżanka zrobiła listę sprzętów, które będą nam potrzebne, m.in. aparaty USG, RTG, KTG, biurka, leżanki. Przygotowała bardzo dokładną specyfikację, w szczególności sprzętów medycznych. Wszystko trafiło potem do naszego organu założycielskiego [OZ], ponieważ przy tak ogromnych inwestycjach niewiele mamy do powiedzenia.

Odbyły się przetargi, konkursy - wszystko zgodnie z unijnymi wymogami. Kiedy cały ten cyrk się skończył i pracownicy wrócili z tymczasowej przychodni do świeżo wyremontowanej, okazało się, że zakupiony przez OZ sprzęt jest do d..., a jedyne co się zgadza z wcześniej przygotowaną specyfikacją, to ilość. Dlaczego? Ponieważ nasz genialny OZ zakupy zlecił firmie budowlanej wykonującej remont. Nie, nie było mowy o konsultacji z lekarzami czy jakimikolwiek pracownikami przychodni. Pan Ziutek, na co dzień murator-kafelkarz, stał się specjalistą w zakresie sprzętu medycznego. Wybrał nam np. przestarzały aparat USG płacąc za niego tyle, ile zapłacilibyśmy za wyższą półkę. Szczęki wszystkich gruchnęły o podłogę, ponieważ to co otrzymaliśmy, to było jakieś jedno wielkie nieporozumienie w porównaniu do tego co chcieliśmy.

Mało piekielne? Sprzętu wymienić nie można, bo kupiony za pieniądze unijne. Czas mijał a wszystko stopniowo było wynoszone do piwnicy i zastępowane za nieunijne, a przychodniane pieniądze. Szkoda tylko otrzymanych wcześniej funduszy, bo można było za to naprawdę dobrze wyposażyć przychodnię.

przychodnia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 288 (312)

#75940

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pacjentka przyszła ze swoim dzieckiem na kolejne obowiązkowe szczepienie. Lekarz je przebadał i nie widząc przeciwwskazań (nie było chore, nie miało gorączki, matka nie zaobserwowała żadnych niepokojących objawów) skierował do gabinetu szczepień. Szczepionka była przetransportowana i przechowywana prawidłowo. Tą samą (seria) szczepiono inne dzieci. Rodzice nie zgłaszali odczynów poszczepiennych. Kilkanaście dni później dziecko umiera.

Ta sama matka pojawia się w przychodni jakiś czas później, ponieważ urodziło jej się kolejne dziecko i na wizytę patronażową przynosi dokumentację ze szpitala, w którym zmarło jej poprzednie dziecko. Wynika z niej jasno, że miało ono tętniaka mózgu, który po prostu pękł. Lekarz kierujący na szczepienie nie mógł o tętniaku wiedzieć, gdyż nie daje on widocznych objawów. Matka jednak powiązała jedno z drugim i postanowiła dołączyć do ruchu antyszczepionkowego. W jej mniemaniu to szczepionka wywołała tętniaka.

Co jakiś czas musimy wysyłać do Sanepidu listę osób uchylających się od szczepień. Wspomniana kobieta pojawia się na każdej. Obecnie ma dwójkę dzieci, a Sanepid prawdopodobnie nałożył już na nią grzywnę, skoro całą sprawę zgłosiła do prokuratury.

Lekarz próbował z nią rozmawiać, tłumaczył, że te szczepienia są obowiązkowe, że nie może się uchylać. Powiedział jej, że po szczepionce dziecko może gorączkować, ewentualnie mieć wysypkę, ale chyba lepiej zmagać się z odczynem poszczepiennym niż ewentualnym WZW czy krztuścem. Matka jest nieugięta, nic do niej nie dociera. Po co szczepić, skoro gruźlica i polio to choroby krajów trzeciego świata, więc u nas nie występują (osobiście znam jedną osobę z chorobą Heinego-Medina)? Krztusiec, różyczka, odra, tężec? Przecież to są łagodne choroby i o ile dziecko w ogóle się nimi zarazi, można je bez problemu leczyć homeopatią i witaminami. A WZW to już w ogóle rzadkość, więc lekarze powinni się skupić bardziej na sterylnych warunkach w szpitalach niż na durnych szczepieniach...

Cóż... puenty brak.

szczepienia

Skomentuj (85) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 304 (346)

#75775

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z czasów, kiedy nie pracowałam jeszcze w przychodni, opowiedziana przez koleżankę z biura.

Było to jakieś 8 lat temu. Przychodnia zatrudniła lekarza. Trzeba było podpisać z nim umowę i zgłosić do NFZ. System komputerowy w tamtym czasie dopiero raczkował. Lekarz "przeszedł" całą procedurę rejestracji w portalu, jego harmonogram również.

Bardzo często zdarzały się sytuacje, że lekarz w trakcie pracy opuszczał gabinet pod pretekstem pilnej wizyty domowej. Czasem z niej wracał, a czasem nie. Pacjenci się denerwowali, jednak nie wzbudzało to wystarczających podejrzeń, żeby go skontrolować.

Koleżanka musiała się udać do siedziby naszego Oddziału Wojewódzkiego NFZ, żeby pewną sprawę wyjaśnić. Przy okazji, zupełnie przypadkiem wyszło, że nasz lekarz jest również zatrudniony w innej przychodni. Żeby było śmiesznie, zgłoszone do NFZ harmonogramy nakładały się na siebie bez wypluwania błędów (obecnie nie ma możliwości ustalenia lekarzowi godzin, w których powinien przebywać w innej placówce). Koleżanka przekazała szefowi uzyskane informacje, a ten postanowił to sprawdzić. Zadzwonił do tej drugiej przychodni w czasie, kiedy lekarz był u nas. Spytał czy taki doktor przyjmuje i w jakich godzinach. Doktor oczywiście przyjmował, ale akurat pojechał na pilną wizytę domową.

Został oczywiście zwolniony, bez okresu wypowiedzenia. Najpiekielniejsze okazało się jednak to, że facet miał cofnięte prawo wykonywania zawodu ze względu na chorobę psychiczną, o czym nasz OW NFZ zorientował się po wizycie koleżanki.

nfz

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 282 (294)

#75459

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia poniekąd na czasie, a przypomniała mi się przez poniedziałkowy strajk kobiet.

Kuzynka w ramach zastępstwa pracowała w ośrodku dla niepełnosprawnych. Przychodziła na 7, o 8 zjeżdżali się podopieczni i dalej musiała im do 16 zapewnić jakieś rozrywki/edukację - nie była to opieka całodobowa. Studiowała psychologię i robiła kursy związane z opieką nad osobami niepełnosprawnymi, dlatego w pracy się spełniała.

Kiedyś opowiedziała mi o tym, jak wyglądał prawie każdy dzień. Rano otwiera ośrodek, przygotowuje się do zajęć i czeka na podopiecznych. Przyjeżdżają. Jeden z nich od razu idzie do toalety w celu załatwienia się i zrobienia sobie dobrze. W domu nie może, bo jego pobożna matka go bije i wyzywa od najgorszego (nie pytajcie, bo nie wiem, skąd matka wie, że syn się masturbuje, ale w ośrodku po prostu go słychać). Chłopakowi trzeba powiedzieć, żeby się wytarł, podciągnął spodnie, spuścił wodę, umył ręce. Podopiecznych trzeba nakarmić. Trzeba ich zainteresować jakimś zajęciem, co łatwe nie jest, bo każdy z nich ma swój świat. Niektórym trzeba pomóc skorzystać z toalety.

Kuzynka na pracę nie narzekała. Zwróciła tylko uwagę na pewną kwestię. Podopieczni bardzo chętnie w ośrodku przebywali. Tak chętnie, że większość z nich nie chciała wracać do domu. Żalili się, że w domu jest źle, bo rodzic (czy też prawny opiekun): bije, krzyczy, nie pozwala jeść, ciągle płacze, nie pomaga się załatwić, nie pomaga się umyć, zamyka w pokoju itd. Piekielni rodzice? Poniekąd tak. Ale spróbujcie spojrzeć na to z drugiej strony. Kobieta, która dowiedziała się, że nosi w brzuchu niepełnosprawne dziecko, postanowiła za namową rodziny (nieważne czy katolickiej) je urodzić. No bo co ludzie powiedzą, jak się dowiedzą, że usunęła? Okazuje się, że opieka nad takim dzieckiem kobietę wyczerpuje psychicznie i fizycznie do tego stopnia, że zaczyna nienawidzić siebie i owoc swego łona. Dochodzi do tego, że zaczyna się modlić o szybką śmierć dla niego lub dla siebie. Czy nadal to ona jest w tej historii piekielna?

Nie mam zamiaru prowokować dyskusji na temat aborcji, bo każdy ma prawo do własnego zdania. Jestem matką, ale nie wiem czy byłabym w stanie urodzić i wychować niepełnosprawne dziecko. Uważam, że każdy wyrażający swoją opinię publicznie, powinien się dobrze zastanowić czy na pewno może się na dany temat wypowiadać (własne przeżycia, doświadczenie, przeżycia osób bliskich).

niepełnosprawni

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 332 (422)
zarchiwizowany

#75434

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia studencka. I tutaj chyba ja byłam piekielna.

Mieliśmy na roku pewnego kujona. Notatkami z nikim się nie dzielił, a jak robiliśmy jakieś grupowe opracowania zagadnień na egzaminy, nigdy nie pomagał. W pewnym momencie dostał ksywę "fifty złoty", bo jak tylko pojawiał się jakiś projekt do zrobienia, ogłaszał się z cennikiem na twarzoksiążce. I tak biznes mu się kręcił, bo klientów nie brakowało.

Zaczęło mnie to powoli irytować. Nigdy go o żadną pomoc nie prosiłam i sama sobie radziłam ze swoimi projektami, ale postawiłam się na miejscu osób, którym te zadania robił. Dodam tylko, że jesteśmy na kierunku dość ścisłym. Kto miał odpaść, ten dawno odpadł. Zostali ci, którym zależało na wykształceniu (ale niekoniecznie na robieniu zadań domowych). Poza tym typowych leni opuszczających wykłady u nas nie ma. Każdy dzielił się materiałami, jakie miał.

Trafiło nam się do zrobienia dość żmudne matematyczno-automatyczne zadanie. Było ono podzielone na dwie części, w każdej 10 podpunktów. Każdy dostał jakieś 2 podpunkty do zrobienia. Wiadomo, że przy tak małej ilości, zadania się powtarzały (jeden zestaw podpunktów mogły otrzymać 2-4 osoby). FZ ogłosił się oczywiście, że za piniondz wykona dowolne zadanie z pierwszej części. Drugiej nie kuma, więc nie tyka. Nosz kurka wodna... do inżyniera niedaleko i zamiast organizować wyścigi szczurów, moglibyśmy przecież się trzymać w kupie i sobie pomagać nawzajem. Drugą część zadania kumałam (transformata Laplace'a jest dla mnie naprawdę fascynującym zagadnieniem), więc jako dobra dusza zrobiłam wszystkie podpunkty i upubliczniłam, coby braci studenckiej dopomóc, a koledze przy okazji pokazać, że można sobie za darmo pomagać.

Przyniosło to taki efekt, że FZ stracił możliwości zarobkowe (zebrało się paru ogarniętych i idąc moim śladem zrobili pierwszą część dzieląc się nią z resztą) i później już się nie odważył wystawiać cennika za pomoc. Jak to wpłynęło na grupę? Ano tak, że teraz każdy dzieli się jeszcze bardziej tym co ma.

politechnika

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (141)

#75360

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana przez koleżankę z biurka obok. Obie pracujemy w administracji przychodni.

Jakiś czas temu koleżanka miała umówioną wizytę do naszego ginekologa. Poszła więc o umówionej godzinie do gabinetu. Po krótkim wywiadzie gatki w dół i już ma siadać na fotel, kiedy otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wparowała kobieta (szczęście, że koleżanka miała spódnicę, więc gołym tyłkiem nie świeciła).
[P] - kobieta
[G] - ginekolog

[P] Dzień dobry. Może mnie pani przyjąć wcześniej?
[G] Ale ja mam pacjentkę... (ginekolog była w takim szoku, że właściwie nie wiedziała co powiedzieć).
[P] Ale musi mnie pani teraz przyjąć!
[G] Nie widzi pani, że mam pacjentkę?
[P] Ja MUSZĘ TERAZ NATYCHMIAST!
[G] Proszę poczekać na zewnątrz, zaraz panią przyjmę, tylko najpierw zbadam pacjentkę.
[P] Ale ja muszę teraz, bo ja mam GOŚCI w domu! Ksiądz proboszcz przyjechał, a ta pani tu pracuje, więc pewnie po znajomości przyszła, to może jeszcze chwilę poczekać.

Koleżance i lekarce witki opadły, ale w końcu udało się nachalną kobietę wyprosić. Kiedy zostały same, lekarka zadała retoryczne pytanie: "A co by było, gdybym miała akurat pacjentkę na fotelu, zaglądając jej do środka i w tym momencie by ta baba wlazła...?"

Cóż, niektórzy mają tak ważne sprawy na głowie, że nie muszą szanować czyjejś intymności...

PS: Gwoli wyjaśnienia, koleżanka powinna była pójść na tę wizytę 2 miesiące wcześniej z powodu pewnych problemów, ale nie było wolnych terminów. Wizyta nie była załatwiona "po znajomości".

ginekolog

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (221)