Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nieniecierpliwa

Zamieszcza historie od: 30 kwietnia 2015 - 10:14
Ostatnio: 12 października 2021 - 21:25
O sobie:

Matka Polka, skoczek spadochronowy, niedoszły żołnierz o anielskiej cierpliwości.

  • Historii na głównej: 42 z 48
  • Punktów za historie: 12508
  • Komentarzy: 71
  • Punktów za komentarze: 412
 

#69360

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W jednej z wcześniejszych historii wspomniałam, że wyprowadziłam się od ojca mojego dziecka. Facet znęcał się nade mną psychicznie i fizycznie.

Wyprowadzka wyglądała tak, że jakoś tydzień przed Bożym Narodzeniem powiedziałam mu, że jadę z córką do rodziców (na drugi koniec Polski) w odwiedziny. Już w pociągu zdałam sobie sprawę z tego, że nie wrócę. "Pomysł" wyprowadzki urodził się nagle, ale nie miałam żadnych wątpliwości, że postępuję właściwie. Tym bardziej, że dziecko również było zniszczone psychicznie przez nasze relacje.

Piekielność zaczęła się na kilka dni przed wigilią. Najpierw zaczęły się pytania: kiedy wracamy, jaka choinka na święta, jakie prezenty. Odpowiadałam zgodnie z prawdą, że nie wracamy na święta ani nigdy. Później było branie na litość, czyli jego wizje samotnych świąt, żale, że nie musi kupować choinki, że będzie sam przy stole. Aż w końcu, kiedy zauważył, że to nie skutkuje, przeszło do gróźb. Przede wszystkim groził, że odbierze mi prawa rodzicielskie, ponieważ szkodzę dziecku nie mieszkając z nim.

Groźby swe spełnił: 23.12.2013 r. złożył do sądu wniosek o odebranie mi praw rodzicielskich. Napisał w nim, że jestem niezrównoważona psychicznie i działam na niekorzyść dziecka, bo się wyprowadziłam (no tak, lepiej, żeby dziecko wychowywało się w patologicznej rodzinie, gdzie tata drze się na mamę i ją czasem bije).

Na pierwszej rozprawie w czerwcu 2014 r. się nie pojawił. Na kolejnej już był i oczywiście uparcie obstawiał przy swoim. Później znowu go nie było, jak również wskazanych przez niego świadków. Na ostatniej się pojawił i na tej właśnie sędzia odrzucił jego wniosek. Swoją decyzję argumentował m.in. tym, że do domu moich rodziców przyszła pewnego dnia pani kurator i napisała "laurkę" (dokładnie takiego określenia użył sędzia) na temat warunków, jakie ma dziecko.

Mimo iż wiedziałam, że sąd nie ma podstaw, by odebrać mi prawa rodzicielskie, cała ta sytuacja była dla mnie naprawdę stresująca. W międzyczasie dowiedziałam się, dlaczego w ogóle złożył ten wniosek. Otóż myślał, że jeśli odbierze mi prawa rodzicielskie, wrócę do niego i dalej będziemy mieszkać razem :-)

Dodam jeszcze, że tatuś, który tak "zawzięcie" walczył o odebranie mi praw, odwiedził swoje dziecko 3 (słownie: trzy) razy od czasu, kiedy się wyprowadziłyśmy.

sąd ojciec

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 341 (427)

#66787

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno temu zamarzyło mi się być żołnierzem. Po czterech latach starania, byłam zmuszona sobie odpuścić. Poza tym mając dziecko i tak mogłam porzucić marzenie o obronie ojczyzny. Chciałabym opisać to, co dzieję się w szkołach oficerskich, a o czym głośno się nie mówi.

Badania lekarskie potrzebne do rekrutacji. Im wyższy stopień wojskowy ma twój rodzic, tym jesteś zdrowszy. Pewna dziewczyna miała wadę kręgosłupa, która dyskwalifikowała ją do czynnej służby wojskowej. Wcale nie ukrywała się z tym, że jej tata jest oficerem i jest w stanie córeczce załatwić kategorię zdrowia. Rzeczywiście, załatwił. Nie był to odosobniony przypadek.

Rekrutacja. Testy sprawnościowe poszły mi bardzo dobrze, ponieważ udało mi się uzyskać maksymalną liczbę punktów (każdy swój wynik zapisywałam i przeliczałam na punkty). Co ciekawe, do szkoły się nie dostałam, ale za to na liście osób przyjętych znalazła się córka jakiegoś dowódcy, którą prześcignęłam w każdej sprawnościówce i chłopak, którego ratownik musiał wyciągać z basenu, bo się okazało, że nie umie pływać(!).

Postanowiłam rok się przemęczyć na cywilnym kierunku, ponieważ od pewnego czasu takowe istnieją na wojskowych uczelniach. Łudziłam się, że następnym razem mi się uda. Oczywiście się przeliczyłam. Ale wiele ciekawych rzeczy zaobserwowałam jako cywil biegający po jednostce.

Wykłady mieliśmy razem z żołnierzami, dopiero na ćwiczeniach byliśmy dzieleni. Zgadnijcie, która część zebranych była najmniej zainteresowana zajęciami. Zgadliście. Studenci wojskowi zazwyczaj mieli w głębokim poważaniu wykładowców, a ci nie mogli im nic zrobić, bo nigdy nie wiadomo, czyje to dzieci. Później na egzaminach mieli problemy z podstawami przedmiotów, ale wystarczyło, że tatuś oficer przyszedł do szkoły lub tylko zadzwonił, a zaliczenia się sypały z nieba.

Wszyscy wchodzący na teren jednostki musieli mieć przepustki. My i wojskowi mieliśmy stałe przepustki ze zdjęciem. Ważni goście dostawali jednorazówki. Wszystko było zorganizowane tak, żeby osoby trzecie nie mogły przejść przez stróżówkę. Kiedy ochrona postanowiła nie wpuścić dziewczyny jakiegoś żołnierza, ten zadzwonił do taty. Dziewczyna dzięki temu mogła wejść bez jakiegokolwiek papierka. Cóż, są równi i równiejsi... Dla porównania, jeśli ktoś zapomniał wziąć z domu przepustki, musiał się po nią cofać, bo nie zostałby wpuszczony mimo, iż ochrona po jakimś czasie kojarzyła z twarzy studentów.

Czasami zdarzały się tam kontrole. Już 2 tygodnie przed wszystkie brudy były zmiatane pod dywan. Wyglądało to komicznie. Mycie okien, sprzątanie koszar, odrobaczanie pokoi (normalnie karaluchy nikomu nie przeszkadzały), zamiatanie placu defiladowego. Wszyscy dwoili się i troili, żeby tylko żadne nieprawidłowości nie wyszły na jaw.

Co jakiś czas żołnierzom robiono testy moczu na obecność narkotyków. Ci, którzy lubili imprezować, wcale nie ukrywali, jak przechytrzali żandarmerię prosząc kolegów/koleżanki o oddanie moczu do ich kubeczków. Ale żandarmi ponoć ich nawet za bardzo nie pilnowali, więc nikogo nie przyłapali na próbie sikania do cudzego kubka.

Straciłam wiarę w polską armię po tym, co widziałam. Większość żołnierzy w ogóle nie powinna tam być, ale rodzice pomogli, więc czemu nie skorzystać. Tylko że oni już na studiach odliczali czas do emerytury, olewali naukę, w głębokim poważaniu mieli procedury i regulaminy. Ważny był prestiż bycia oficerem, stała pensja i pewna praca. Zastanawiałam się czy podczas konfliktu też będą dzwonić do mamusi/tatusia, jeśli np. nie będą potrafili posługiwać się bronią.

Ból czterech liter spowodowany tym, że się nie dostałam, już dawno mi minął. Pozostał jedynie żal, że nasze wojsko to w dużej mierze zbiorowisko "plecaków", którzy bardzo często nie mają żadnych patriotycznych wartości. Nie chcę generalizować, bo zdarzali się ludzie, którzy chcieli się szkolić i do szkoły poszli z własnego powołania i z pomocą rodziców, jednak były to pojedyncze przypadki.

wojsko polskie

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 614 (680)

#66616

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W pierwszym moim wpisie wspomniałam o tym, że dawałam sobą pomiatać przez 4 lata. Osobiście uważam, że ofiary przemocy domowej są po prostu głupie (tak, byłam głupia) i nie mają do siebie szacunku, skoro nie potrafią odejść. No ale mi się w końcu udało, co uważam za mój największy życiowy sukces, bo nie było łatwo. Brat byłego zrozumiał moją decyzję, wręcz pogratulował mi odwagi. Swoją drogą, mamy dobry kontakt. Za to ich matka do dnia dzisiejszego nie daje mi spokoju. Telefonów od niej nie odbieram, więc katuje mnie smsami. Ich treść kręci się wokół głównych tematów:

1. Pan Bóg jest miłosierny i mi wybaczy pod warunkiem, że wrócę do jej syna i weźmiemy ślub, aby w wierze i miłości wychowywać dziecko.
2. Pan Bóg jest lekarstwem na wszystko. Powinnam się pogodzić z byłym, a Bóg nas na pewno uleczy.
3. Ojciec i matka to dwie najważniejsze dla dziecka świętości - ergo: "wróćcie do siebie i się ożeńcie".
4. Jeśli nie wrócę, nie zostanę zbawiona.
5. Za cudzołóstwo na pewno pójdę do piekła! (dowiedziała się, że się z kimś związałam)
5. Ja MUSZĘ się nauczyć wybaczać. Każdy popełnia błędy i moim grzechem jest nie wybaczanie.

Wszelkie tłumaczenia, że jej synuś znęcał się nade mną psychicznie, bił mnie, poniżał, nie przynosiły żadnego rezultatu. Działało to na nią jak płachta na byka, bo zaczynała się nakręcać na temat nr 5. Ostatecznie postanowiłam olewać wiadomości od niej.

Odejście było jedną z najmądrzejszych decyzji, jakie podjęłam. Potrzebowałam wsparcia, nie tylko bliskich, ale również psychologa. Straciłam przez to masę nerwów i zdrowia, ale się udało. Poczułam się w końcu wolnym, szczęśliwym człowiekiem. Niedoszła teściowa uważa jednak, że postępuję nie po bożemu i powinnam wrócić do kata. Lecę pakować walizki...

niedoszła teściowa

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 477 (593)

#66566

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawniej (przynajmniej w moim regionie) "modne" było oddawanie dzieci rodzeństwu. Taki przypadek zdarzył się w mojej rodzinie. Mama ma starszą siostrę, bliźniaczkę oraz dwójkę młodszego rodzeństwa. Kiedy urodziło się któreś z tych młodszych, babcia stwierdziła, że sobie nie poradzi (dziadek rolnik, ona sama żadnej pracy nie miała), więc najstarszą oddała swojej siostrze. Podczas, gdy moja mama dorastała w biedzie (często wręcz skrajnej), tamtej nigdy niczego nie brakowało. Miała dużo zabawek, ubrań, nigdy nie była głodna. Edukację skończyła, dostała pracę, wspinała się po szczeblach kariery, aż w końcu została ważną i szanowaną osobą we wsi. Moja mama z kolei poszła na studia i założyła własną firmę w pobliskim miasteczku. Dodam jeszcze, że dom babci jest pomiędzy naszym domem, a domem wyżej wymienionej ciotki.

Naturalną rzeczą jest, że człowiek się starzeje i czasem ma problem z podstawowymi czynnościami. Tak więc moja mama codziennie wracała z pracy i szła do babci, żeby pomóc jej się umyć czy zrobić kolację. Ciotka zjawiała się rzadko. W dniu "Matki Boskiej Pieniężnej" szła na pocztę, żeby się dowiedzieć czy są już pieniążki dla babci i dziadka (emerytura/renta). Brała je, kupowała połowę leków, które jej rodzicom były potrzebne, a resztę pieniędzy zatrzymywała, kłamiąc przy tym, że leki były drogie. Kiedy przekręcik wyszedł na jaw, brat mamy poprosił kierowniczkę poczty, aby pieniądze były dostarczane do domu, co ciotce się za bardzo nie spodobało, więc wymyśliła inny sposób. Po prostu zaczęła ich częściej odwiedzać, a doskonale wiedziała, gdzie chowają pieniądze. Sytuacja ta (dowiedziałam się o niej dopiero po śmierci babci) była dla mnie kompletnie niezrozumiała, ponieważ dobrze zarabiała, a babcia i dziadek dostawali dosłownie grosze.

Pewnego dnia przyszła w "odwiedziny". Babcia skarżyła się na ból w klatce piersiowej. Co zrobiła kochana ciocia? Posiedziała chwilę, zabrała pieniądze i wyszła. Po prostu wyszła. Minęła się w drzwiach z moją mamą i poinformowała ją tylko, że babcia źle się czuje. Kiedy mama weszła do pokoju, babcia już ledwo żyła. Karetka przyjechała dość szybko, ale stwierdzono zgon.

Być może zachowanie ciotki było zemstą za oddanie. Tylko za co tu się mścić, skoro w porównaniu do rodzeństwa pławiła się w luksusie?

Piekielność właściwa: pogrzeb. W pewnym momencie myślałam, że wstanę, przy***dolę proboszczowi i wyjdę z uroczystości. Podczas kazania zaczął się rozwodzić nad tym, jaką wspaniałą kobietą jest moja ciotka, jakim jest dobrym człowiekiem, jaka ją wielka tragedia spotkała, że straciła matkę. Generalnie w czasie całej ceremonii skupiał się na ciotce, kompletnie olewając zmarłą osobę. Już nie mówię o tym, że nawet nie wspomniał, że to moja mama babcię myła, dawała lekarstwa, zmieniała pampersy i ani razu nie zdarzyło się, żeby nie przyszła. Poczułam się po prostu zniesmaczona historiami o wspaniałej ciotce, która tyle dobrego dla wsi zrobiła, więc zapewne jej relacje z rodzicami były wzorowe. Nawet, kiedy wkładano trumnę do grobu, ten wciąż powtarzał o dobrym sercu cioteczki. Mama pokornie się nie odzywała.

Reszta rodziny przez wiele miesięcy po pogrzebie wspominała wymyślone przez proboszcza kłamstwa, o czym musiał się jakąś drogą dowiedzieć, skoro nie ośmielił się przyjść do nas na kolędę (po raz pierwszy od 12 lat).

wieś

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 347 (449)
zarchiwizowany

#66448

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będąc jeszcze w liceum zdarzyło mi się w wakacje dorabiać w barze pewnego ośrodka wczasowego. Piekielnych sytuacji było sporo, jednak przytoczę te, które najbardziej utkwiły mi w pamięci.

1. Szef. Mężczyzna po czterdziestce, rozwodnik. Miałam pracować od 14:00 do ostatniego klienta. Jeśli ostatni klient wychodził np. o 23:00, szef prosił o nalanie mu piwa i siadał przed barem, którego zamknąć oczywiście nie mogłam. I tak sobie siedział i popijał, a ja do domu wracałam grubo po północy.

2. Znów szef. Jako że kończyłam czasem bardzo późno, wielokrotnie proponował mi, żebym została u niego na noc, bo ma akurat wolny pokój w swoim apartamencie. Za każdym razem dziękowałam. Tym bardziej, że często komentował mój wygląd tekstami w stylu: "Fajnie wyglądasz z tyłu", więc nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać.

3. Zarobki. Na widok pierwszej wypłaty popłakałam się ze śmiechu. 400 zł za miesiąc pracy po 12-14 godzin dziennie. Cóż, wiedziałam, że kokosów nie zarobię, ale to był śmiech na sali...

4. Sama musiałam przyjmować zamówienia, gotować, sprzątać salę, sprzątać drugą salę, gdzie stał stół bilardowy, sprzątać toalety. Bardzo często było tak, że z ubikacji szłam prosto do kuchni.

5. Większość dań była mrożona, więc klienci płacili spore pieniądze za odgrzewane w mikrofalówce flaczki czy pomidorową.

6. Miałam komórkę na zapasy słodyczy i napojów. Wszystko, co się w niej znajdowało było przeterminowane o co najmniej kilka miesięcy. Ale szef kazał sprzedawać i nie dyskutować. Wielokrotnie było tak, że jak ktoś kupował np. Kubusia, to siedząc w komórce jedną ręką mieszałam soczek, żeby woda połączyła się z miąższem, a drugą robiłam hałas, coby klient myślał, że szukam owego napoju.

7. Na początku pracy pewien klient, który co roku bywał w tym ośrodku wczasowym, poradził mi bym nigdy nie chwaliła się napiwkami, bo szef je potem potrąca z pensji.

8. Zawsze, kiedy zaczynałam pracę, źle się czułam. Bolała mnie głowa i zbierało mi się na wymioty. Po ok. dwóch tygodniach wyjaśniło się, skąd u mnie taka reakcja. Otóż mój genialny szef chwilę przed 14 dzień w dzień calusieńki bar odmuszał - pryskał jakimś muchozolem po wszystkich pomieszczeniach. Było to niezbyt mądre, bo podejrzewam, że coś tam osiadało na szkle czy produktach żywnościowych.

9. Mamusia szefa. Potrafiła wpaść na kuchnię, kiedy miałam największy ruch i zwracać mi uwagę na każdy brud, jaki zauważyła. Tłumaczenie, że właśnie przygotowuję posiłki i jak skończę, to posprzątam, nie pomagały, bo "Jak tu sanepid przyjdzie, to ty będziesz płacić karę!" Ale przeterminowane jedzenie już nie leżało w obrębie jej zainteresowań.

10. Mamusia bardzo kochała swojego synusia. Z czułością patrzyła jak się wyleguje na słońcu i komentowała: "Mój Krzysiu jest taki zapracowany" po czym goniła mnie do roboty, więc generalnie prawa do przerwy nie miałam.

Ostatecznie z pracy zrezygnowałam. Szef zaczął komentować mój biust i podchodzić do mnie niekomfortowo blisko, kiedy stałam za barem nie mając za bardzo możliwości "ucieczki", a to już przelało czarę goryczy.

gastronomia

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 74 (306)

#66400

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dostałam dzisiaj na służbową skrzynkę maila zatytułowanego "Re:Fv 2015.05.21" o treści:

"Sz. P.

W zwiazku z nasza rozmowa telefoniczna przesylam fakture do oplacenia w terminie 7 dni czyli do dnia 28.05.2015.Plik posiada haslo (faktura)

z powazaniem
Jagoda Khurana
tel: 221221271
@: BIURO@VIPSTAR.PL
http://marketbiurowy.pl/";

Już prawie kliknęłam w załącznik, bo akurat czekałam na fakturę z pewnej firmy... Zamieszczam tego maila w ramach przestrogi, bo w załączniku zapewne siedzi jakiś wirus. Żadne firmy nie wysyłają spakowanych faktur.

przychodnia

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 238 (290)
zarchiwizowany

#66070

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem osobą o anielskiej cierpliwości. Czasem mam wrażenie, że ta moja cierpliwość nie ma żadnych granic i być może przez to raczej nie doświadczam piekielności (najwyraźniej moja łagodność jest zaraźliwa i nawet "szatan" rozmawiając ze mną staje się łagodnym barankiem). I pewnie nie widać po mnie, że przez cztery lata byłam w związku z psychopatą, który znęcał się nade mną psychicznie i fizycznie. Przeszłam piekło, którego nikomu nie życzę. Ale udało mi się z niego uciec i mam nadzieję, że moje historie pomogą jakiejś ofierze przemocy domowej w uwolnieniu się od tyrana.

Na początku może pokrótce wyjaśnię w jaki sposób takie związki funkcjonują i dlaczego kobiety są na tyle głupie, żeby godzić się na złe traktowanie. Otóż na początku jest zauroczenie. Nic nie wskazuje na to, że w obiekcie westchnień siedzi diabeł. Później pojawiają się drobne kłótnie, z czasem przeradzające się w wymuszanie określonych zachowań, manipulacje. Kobieta uważa, że kocha swojego tyrana i nie potrafi od niego odejść. Jest dla niej czymś w rodzaju narkotyku - raz na jakiś czas jest dobrze i myśli tylko o tym, czeka na dobre momenty. Mój były partner do perfekcji opanował sztukę manipulacji. Rodzina próbowała mnie "ratować", ale nikogo nie słuchałam. Za bardzo byłam zaślepiona miłością.

Pół roku przed moim odejściem zachorowałam na coś neurologicznego bliżej nieokreślonego. Początkowo lekarz rodzinny podejrzewał, że może to być zapalenie błędnika, ponieważ chodziłam przy ścianach, żeby się nie przewrócić. Po tygodniu leczenia do zawrotów głowy doszły kolejne objawy: ból prawego ucha, sparaliżowana prawa połowa twarzy. Przestraszona poszłam prywatnie do laryngologa (było to w piątek). Stwierdził zapalenie nerwu trójdzielnego i rozwijające się zapalenie opon mózgowych.
- Ma pani młody, silny organizm, więc zaatakujemy chorobę agresywnie, dopóki jeszcze się nie rozwinęła - powiedział i przepisał bardzo silne leki w tym steroidowe. Głupotą moją było, że nie wspomniałam o niedomykalności zastawki mitralnej. Wada ta nie wpływa znacząco na moje życie i jest na tyle niewielka, że po prostu o niej zapominam.
Wróciłam do domu z siatką leków, powiedziałam partnerowi jak wygląda sytuacja. Po pierwszej porcji chemii nie byłam w stanie się poruszać, czułam się fatalnie. Dodam jeszcze, że moja córka była wtedy na etapie stawania przy meblach, a nawet włażenia na te niższe. Zakomunikowałam, że nie jestem w stanie opiekować się dzieckiem, wręcz sama potrzebuję opieki. Ale partner miał już plany... Umówił się ze swoim bratem, który mieszkał w mieście oddalonym o 10 km od naszego mieszkania. Poszedł mi jednak na rękę: wykąpał dziecko, pomógł uśpić i pojechał dopiero jak córka zasnęła. Miał wrócić wczesnym rankiem. Zgodziłam się na to, bo i tak niewiele miałam do gadania. Poza tym skoro miał wrócić rano, to jakoś się za bardzo nie zamartwiałam.
Nie wrócił. Udało mi się do niego dodzwonić koło południa. Powiedział, że będzie za 3-4 godziny. Przeraziłam się, bo naprawdę problematyczne dla mnie było zrobienie dziecku jedzenia czy pilnowanie go. No ale postanowiłam, że jakoś wytrzymam. Kiedy po pięciu godzinach wciąż byłam z córką sama, zaczęłam się bać. Dzwonię do partnera - wyłączony telefon. A ze mną jest coraz gorzej. Ledwo przeżyłam dzień. Położyłam się spać z kołaczącym sercem i bólem każdej części ciała. W niedzielę już nie byłam w stanie się poruszać. Do dziś jak sobie przypomnę tamte chwile, ogarnia mnie jakieś dziwne uczucie lęku... Pamiętam jak leżałam na łóżku i skupiałam się na swoim oddechu, bo bałam się, że jeśli nie będę myśleć o oddychaniu, to się uduszę. Widziałam jak córka wspina się na szafę, a ja nie potrafiłam wstać i jej ściągnąć, żeby sobie nie zrobiła krzywdy. Wiedziałam, że jest coraz gorzej. Idąc dosłownie na czworakach doczłapałam się do mieszkania sąsiadki. Jak przez mgłę pamiętam, że dzwoniła po karetkę. Skończyło się to tak, że przyjechał lekarz, zbadał, dał skierowanie do szpitala (nie była to najwyraźniej szpitalna karetka, tylko jakaś świąteczna pomoc) i powiedział, że muszę koniecznie znaleźć kogoś, kto zaopiekuje się dzieckiem, bo z małą mnie nie zabiorą. Pojechał, a ja znów zostałam sama. Zadzwoniłam do moich rodziców, którzy mieszkali 350 km ode mnie, tata i siostra mieli przyjechać pociągiem następnego dnia rano. Oczywiście nie powiedziałam im, że nie mam seledynowego pojęcia, gdzie znajduje się ojciec mojego dziecka. Wymyśliłam, że pojechał na jakieś szkolenie. Niedzielę przeżyłam, chociaż ledwo.
W poniedziałek rano obudziłam się z nieopisanie wielkim uczuciem niepokoju. Na samo wspomnienie drżą mi ręce... Przeżywałam horror. Około 8 partner wrócił, a jego stan wskazywał na coś grubszego niż alkohol. Zaczęłam na niego krzyczeć, że zachował się jak gówniarz zostawiając mnie z małym dzieckiem, a on w odwecie wydarł się, że w mieszkaniu jest burdel - wszędzie leżały zabawki, a ze śmietnika wysypywały się śmieci. Nie dotarł do niego fakt, że nie mogłam się poruszać, a co dopiero sprzątać. Nie pamiętam, co działo się potem. Wiem tylko, że w końcu trafiłam do szpitala, a w międzyczasie przyjechał mój tata z siostrą, żeby zabrać dziecko do siebie, skoro nie jestem w stanie zapewnić mu właściwej opieki przez chorobę (i chwała im za to, że potrafili przejechać 350 km, zabrać małą i jeszcze tego samego dnia wrócić do domu). W szpitalu nafaszerowano mnie jakąś chemią przeciwzawałową, bo na podstawie wykonanych na szybko badań okazało się, że z sercem coś złego się działo przez to całe neurologiczne leczenie. Połowę leków musiałam odstawić, bo okazały się zbyt agresywne.

Jak po tym wszystkim zachował się partner? Otóż okazało się, że wcale nie pojechał do brata, tylko na Woodstock. Nie widział w swoim zachowaniu niczego złego. JA zachowałam się źle krzycząc na niego, wypominając mu, że jest egoistą. Przeraził się wprawdzie jak straciłam przytomność (to on wezwał karetkę), więc był w miarę spokojny i równie spokojnie tłumaczył mi, co go zraniło.

Nic nie mówiłam, chociaż rzucały mi się na usta panie lekkich obyczajów i inne przekleństwa. W tamtym momencie już wiedziałam, że go zostawię, ale jako że jestem jak już wspomniałam wybitnie cierpliwą osobą, jeszcze przez pół roku się z nim męczyłam, bo po prostu czekałam, aż nie wytrzymam nerwowo.

Może dla niektórych moja historia nie wydaje się piekielna, ale dla mnie to było piekło w najpiekielniejszej postaci. I przyznaję się bez bicia, że byłam głupia nie odchodząc od razu.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (387)