Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nieromantyczna

Zamieszcza historie od: 9 stycznia 2016 - 21:28
Ostatnio: 12 maja 2020 - 13:40
  • Historii na głównej: 12 z 13
  • Punktów za historie: 3809
  • Komentarzy: 14
  • Punktów za komentarze: 48
 

#84815

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wrzuciłam kiedyś historię o "podstępnym przejęciu mieszkania po dziadkach" (https://piekielni.pl/83443).

Niektórym chyba nadal się wydaje, że mogą korzystać z tego lokalu, kiedy i jak im się żywnie podoba. No ale do meritum…

Mieszkam w mieście bardzo pożądanym w okresie tzw. wakacyjno-urlopowym. Bo i do morza blisko, i do lasu, i pełno atrakcji takich, siakich i owakich. Nieraz odpierałam ataki pt. "Jola chciałaby przyjechać do ciebie w odwiedziny, koniecznie w sierpniu", "Czy przyjęłabyś Piotrusia na miesiąc? Bo ja pracuję...", "Bo my tylko byśmy u ciebie spali, nawet byś nas nie zauważyła!”.

Kuzynkę Jolę widziałam ponoć, jak miałam pięć lat, na pogrzebie wuja. Nie pamiętam nawet z twarzy, zdjęcia nie zachowały się żadne w archiwum rodziców. Krewna dla mnie typu piąta woda po kisielu, nasze matki są kuzynkami.

Piotruś to wnuk brata mojego ojca, dziecko całkiem sympatyczne, ale mimo to wciskać komuś syna pod opiekę, "bo się pracuje", to buractwo jak dla mnie. Jak na tekst kuzynki, że ona pracuje i nie ma co zrobić w Piotrusiem przez miesiąc, odpowiedziałam, że ja też na d... nie siedzę, tylko chodzę do pracy, bo kredyt na mieszkanie sam się nie spłaci - coż, nastąpiła obraza majestatu. Może i dosadnie, ale kiedyś "wkręciła" w opiekę nad Piotrusiem naszą ciotkę, siostrę mojego ojca. Mały miał posiedzieć u cioci dwa tygodnie, kiblował półtora miesiąca.

Ci niewidzialni od spania to najwięksi syfiarze, balangowicze i zwolennicy wychowania "no stress" w całej rodzinie. Są jak szarańcza. Trzy pokolenia, z tego, co wiem, obecnie czwarte w drodze, bo piętnaście lat to dobry moment na powiększenie rodziny (taka tradycja u nich swoją drogą). Jak się władują, to wypłoszy ich dopiero widmo głodu albo zniszczone mienie gospodarzy, za które ci odważą się upomnieć.

No i jest jeszcze typ cichociemny... Słyszałam o nim, ale osobiście miałam okazję poznać dopiero w ostatnią środę.
Siedzę więc sobie spokojnie, rozkoszuję się początkiem długiego weekendu, bo na piątek wzięłam urlop, a tu nagle dzwonek. Z zasady nie otwieram, nawet często do drzwi nie podchodzę, bo jak ktoś ma wpaść, to się zapowie telefonicznie, kuriera się nie spodziewałam, z podatkiem za ogródek pani w tym roku chodziła, więc zwisa mi to, kto tam stoi.

Ale dzwonek dzwoni, raz za razem. Ki czort?! Podeszłam cicho do drzwi, na szczęście drzwi wewnętrzne miałam tylko domknięte, więc otworzyły się cicho. Patrzę przez wizjer. Patrzę i nie wierzę.

Stoi tam mój kuzyn Gabriel, bratanek mojej mamy. Za nim tłoczą się jeszcze ze trzy osoby, jedna dorosła, dwie mniejsze + jakieś walizki. WTF?! Nikogo nie zapraszałam, nikt do mnie nie dzwonił.

Kuzyn normalnie mieszka około dwieście kilometrów stąd, więc albo ktoś go zaprosił, a ostatecznie wystawił, albo przyjechał na gorąco, szukać jeleni po nadmorskiej gałęzi rodziny.

Szybkie przymknięcie drzwi, na palcach do pokoju, gdzie zostawiłam telefon i kontakt z mamą. Spytana, czy dzwonił może do niej Gabriel, mama potwierdziła. Gabriel zadzwonił z trasy, że jedzie do naszego miasta i że on się z chęcią u cioci zatrzyma, bo słyszał, że tam ładne tereny są, jeziorko blisko! Mama nałgała mu, że znajomi przyjechali, więc niestety, no przykro, taaak, bardzo…

Gabriel więc stwierdził najwyraźniej, że przyjedzie do mnie. A że nie ma mojego telefonu, a na fejsie odrzuciłam jego zaproszenie, bo nie przepadam za nim, skontaktować się nie miał jak. I myślał pacan, że go wpuszczę do mieszkania.

Postali, podzwonili i poszli. Potem dowiedziałam się od rodzeństwa, że do nich obojga pisał na Messengerze, czy mogliby go przygarnąć na długi weekend. Brat go olał, siostra odpisała, że nie ma mowy. Z tego, co wiem, z rodziny nie przyjął go nikt, poszli spać do hostelu, a w piątek chyba wrócili do domu, bo się żalił jednej kuzynce, a ta pisała o tym z moją siostrą.

Czemu nikt nie chciał ich przyjąć? Pomijając nawet kwestię wpadania do kogoś bez zapowiedzi?

Gabriel to wersja light tych niewidzialnych od spania. Zostawią po sobie syf, nie wiem, kto gorszy, on czy jego niunia, wyjedzą z lodówki, co będzie, nie poczują się w obowiązku np. pójść choćby do Biedry po najprostsze zakupy, tylko będą żerować na gospodarzu. Najlepiej udostępnij im całe mieszkanie i idź spać na balkon. Albo jeszcze lepiej do piwnicy.

Dziecko nr 1, córka jego niuni, to całkiem fajna dziewczynka, spokojna i dobrze ułożona, może zawdzięcza to temu, że na co dzień mieszka z ojcem, jednak czasem niunia zabiera ją do siebie, bo ojciec wyjeżdża w delegacje.

Dziecko nr 2, potomek już Gabriela i niuni, to dzieciak z piekła rodem, rozwydrzony, niszczycielski, zdolny do wszystkiego. Od jakiegoś czasu na ich pytania, czy mogą wpaść w odwiedziny, nadmorska gałąź rodziny broni się rękami i nogami. Nie tylko my (w sensie moi rodzice, rodzeństwo i ja), ale także inni krewni bliżsi i dalsi tu zamieszkali.

Może i jestem ZŁA. Trudno. Moje mieszkanie, moje prawo.

wakacje urlopy...

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 300 (312)

#83443

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak podstępem przejęłam mieszkanie po dziadkach. Jak się, świnia, nie podzieliłam i teraz udostępniać nie chcę w dodatku!

Trzeba zacząć od początku, czyli trochę już po wojnie. Wtedy mój dziadek dostał przydział na mieszkanie zakładowe, w którym to zamieszkał z żoną i dziećmi. Z czasem prawie całe potomstwo poszło na swoje, przy rodzicach został mój ojciec jako najmłodszy. W momencie, kiedy razem z mamą mieli się już przeprowadzać "na swoje", bo wówczas oni dostali przydział, rozchorowała się babcia. Rodzice siedzieli już na walizkach, z małym synkiem i dzieckiem nr 2 w drodze (moją siostrą). Dziadek sam by nie podołał opiece nad babcią, rodzeństwo ojca umyło rączki ("bo przecież ty mieszkasz z rodzicami..."). Tak więc rodzice podjęli trudną decyzję i pozostali z dziadkami.

Przesuńmy się o trochę czasu wprzód. Babcia zmarła po długotrwałej chorobie krótko po moich narodzinach. Dziadek niedługo po niej zapadł na zdrowiu, więc znów na rodziców spadł obowiązek opieki nad nim. Mieszkanie w międzyczasie z zakładowego zmieniło status na komunalne.

Znowu przeskok, już w nowe milenium. Dziadek zmarł, rodzice nabyli prawa do mieszkania po nim i zostali wpisani jako główni najemcy. Potem życie toczyło się swoim trybem, moje sporo starsze rodzeństwo poszło na swoje, ja najmłodsza zostałam przy rodzicach. Rodzice zaś po przejściu ojca na emeryturę postanowili zrealizować swe marzenie i kupili działeczkę z domkiem niedaleko za miastem. Ot tak, żeby być blisko natury, ale żeby do dzieci i wnuków (i cywilizacji, tj. sklepów, kin, lekarza itp.) było po drodze.

Wówczas stanęłam przed trudnym wyborem. Dopiero co zaczęłam pracę, nie zarabiałam kokosów, zaś zostałam ze sporym mieszkaniem komunalnym, za które czynsz wcale nie był taki mały, jak by się wydawać mogło (czynsz uzależniony jest od m.in. lokalizacji, powierzchni, itp.). W dodatku jako jedyna lokatorka miałam przed sobą wizję otrzymania urzędowego pisma o przymusowym przekwaterowaniu do mniejszego lokalu. Mieszkania szkoda mi było, całe życie w nim spędziłam, łącznie mieszkały tam trzy pokolenia + czwarte czasami (dzieci mojego rodzeństwa). Cóż, kredyt wzięłam, wszystkie papiery i inne formalności załatwiłam i mieszkanie wykupiłam. Wolałam spłacać kredyt, niż narażać się na przeniesienie do gorszych warunków w jakiejś podejrzanej dzielnicy.

Niedługo po wykupieniu wpadła do mnie ciotka, siostra ojca. No i zagaduje, że Leszek (jej syn) to mieszka z Monisią i dziećmi (sztuk 3 + kolejne w drodze) w jednym pokoju z kuchnią... to może bym tak na rękę poszła i się zamieniła na mieszkania, bo Lesio też ma komunalne... Cioteczkę uświadomiłam, że moje mieszkanko już komunalne nie jest. Zgroza! Jak to?! Jak ja śmiałam wykupić?! Bez pozwolenia reszty rodziny rozdysponowałam mieszkanie dziadka! Nie dziadka, ciociu, a miasta. Tam są drzwi, do widzenia. Obrobiła mi zad po połowie rodziny, cóż, trudno się mówi. Oburzenie kilkorga krewnych, że ich dzieci musiały kredyty we frankach brać, a ta przejęła podstępem za śmieszne pieniądze i ma! Kij im w zwi... w oko się znaczy.

Jakiś czas po akcji ciotki 1 wpadła do mnie ciotka 2. Ciotka o dziwo mieszkająca w innym województwie, "a wiesz, byłam przejazdem...". No bo Mieszko, synek ciotczyny, zaczyna w mym mieście studia. I Mieszko jest za delikatny, żeby mieszkać w akademiku, a na stancji to ojejejejej, drooogo strasznie i nie wiadomo z kim się mieszka. Wynająć kawalerkę to tym drożej, ojejejejej! A ty sama mieszkasz na kilku pokojach, Miejsca więcej nie będzie niż będzie, bo uczelnia itp. Chociaż wiedziałam już, co powiem, zapytałam się, ile zatem ciocia zamierza mi zapłacić za mieszkanie Mieszka, no i jak rozliczymy media? Zatchnięcie się i oburzenie: "Od rodziny pieniędzy chcesz?! Kuzyna własnego nie przyjmiesz pod swój dach?!". Taaa, dwa razy na oczy widzianego, za każdym razem z histerią do matki biegnącego, bo mu na coś tam nie pozwolili. Ciociu, dziękuję za wizytę, tam są drzwi, żegnam.

Jeszcze mi chciała inna ciotka (kuzynka mamy) wpychać na przenocowanie gości, co przyjechali na wesele jej córeczki. Smaczek x 2: 1) goście byli od strony pana młodego, czyli totalnie mi nieznani; 2) nie dostałam nawet zawiadomienia o ślubie. :D

rodzina

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 348 (360)

#81616

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o pracy w pasmanterii, przypomniała mi perypetie z lumpeksu. Wrzucam co ciekawsze kwiatki.

1) Ciuchy, które albo już długo wisiały, albo po prostu były niemodne/miały jakąś skazę (niewielka plamka, pęknięcie na szwie, popękana aplikacja na t-shircie), wisiały wycenione na 2 zł na osobnym wieszaku. Przychodzi do kasy klientka i się pyta, a czy ta plamka zejdzie? (plama wielkości ok. 1 grosza na koszulce dziecięcej z modnym wówczas bohaterem disnejowskim). Odpowiedź zgodna z prawdą, a skąd sprzedawczyni ma to wiedzieć? Klientka na to:
- A jak wypiorę i nie zejdzie, to mi zwróci pani te 2 złote?
Zdziwienie niebotyczne, że zakupiony towar nie podlega reklamacji i zwrotowi.

2) Dzieci w wieku chodzącym i przedszkolnym. Co robiły matki w momencie wejścia do sklepu? Zamieniały się w zombie, zapominając o dzieciach. Niech więc Dawidek/Justysia/Brajanek lata se, gdzie chce, robi burdel na półce z materiałami, zasłonami etc., no i oczywiście ulubiona rozrywka nieletnich - wbieganie na zasłonę prowadzącą na zaplecze. Dzieciaki były stamtąd rugowane, matki od razu wywoływano i kazano pilnować potomstwa. Raz jeden bachor wleciał na zaplecze po raz trzeci podczas jednej wizyty. Akurat od strony zaplecza przy zasłonce stała ekspedientka z kawą dla siebie i dla drugiej sprzedawczyni, która siedziała na kasie. Gówniarz wpadł kobiecie na nogi, co skończyło się jego przewróceniem, a dla niej poparzeniem jednej z dłoni gorącą kawą. Matka dostała wilczy bilet, od tamtej pory osoby, które nie pilnowały dzieci, były wypraszane ze sklepu po drugim zwróceniu uwagi.

3) Matka dzieciom. Przychodziła z czworgiem dzieci i piątym w drodze, z a w s z e pół godziny przed zamknięciem sklepu, przypuszczała szturm na odzież dziecięcą, jak o 18 słyszała, że proszę opuścić sklep, bo zamykamy, to albo podnosiła lament, albo ignorowała uwagę i kopała dalej. Po drugim wezwaniu opuszczała sklep z ciężkim fochem, najczęściej nie kupiwszy nic. Jedyny jej plus to było to, że dziecię najstarsze pilnowało dziecinek młodszych. Jedynie po mamusi trza było ogarnąć, bo straszny kipisz w tych ciuszkach robiła.

4) Wózki dziecięce. Panie uwielbiały ładować się z tymi karocami pomiędzy stojaki, szczególnie w dni deszczowe. Przejście między wieszakami niezbyt szerokie, wózek mokry, koła brudne - po przejściu przy stojaku ze spodniami niektóre portki nadawały się tylko do prania. Do tego innym klientom ciężko przejść, jak drogę tarasuje wózek, a matka-Polka głucha na wszystko grzebie w koszu z gaciami. Kilka "obrotniejszych" pań ładowało ciuchy (jedna wpakowała pościel i dwie zasłony) do koszyka pod wózkiem. Cóż, wezwanie policji do matki z wózkiem to +200 punktów do zainteresowania na osiedlu. Kiedy wszedł nakaz, że wózki zostają przy drzwiach (wygospodarowano na początku sklepu miejsca w sam raz na dwa, nawet typowo wielkie landary) - niektóre mamusie podniosły bunt. Bezskutecznie.

5) Romowie. Uwierzcie, nawet nie wiecie, ile Romka może napchać pod spódnicę. Do tych nawet nie trzeba było wzywać patrolu, na magiczne słowo "policja" przestawały się wykłócać, że je się wyzywa od złodziei, rzucały fanty gdzie bądź i spie**alały. Zawsze w grupie, jak je się przyłapało na kradzieży, nigdy nie wracały do tego sklepu.

6) Towar. Temat rzeka. Ufajdane stringi, ufajdane body (kobiece, nie dziecięce), zarzygane body (tym razem dziecięce), buty chyba pamiętające czasy Henryka VIII (towar z Anglii), no i me ukochane szmaty z domów opieki/starców (bo to nawet ciuchami nie szło nazwać). Cuchnące moczem na kilometr. Po wyprasowaniu żelazkiem parowym, walące moczem na piętnaście kilometrów (od razu dodam, że sklep nie był mój, za jakość sprowadzanego towaru nie odpowiadałam).

Od tamtego czasu omijam szerokim łukiem lumpeksy, wszelakie stoiska z odzieżą używaną na rynkach i bazarkach, a nawet akcje typu "wietrzenie szafy".

lumpeks

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (177)

#80721

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Planuj ślub i wesele około półtora roku. Trąb o nim po znajomych. Przyjdź do koleżanki dwa tygodnie przed uroczystością i zaproś na ślub i wesele oraz jednocześnie poproś o świadkowanie. Zdziw się, a potem obraź, jak koleżanka najpierw zbaranieje, a potem podziękuje za zaproszenie, ale odmówi udziału, o byciu świadkową nie wspominając. Oburz się, że ktoś ze znajomych śmiał planować sobie wyjazd zagraniczny na dzień twojego ślubu.

Cóż, straciłam koleżankę, wyjazd się udał. Żeby było weselej, wiem, że byłam jej pierwszym, jedynym i (jej zdaniem) pewnym typem na świadkową. Nie rozumiem tylko, co jej do głowy przyszło zapraszać na ślub i prosić o świadkowanie w tak krótkim terminie przed ceremonią?
Nawet jakbym nie wyjeżdżała, to i tak ani bym na wesele nie poszła, ani za świadka nie robiła. Spodziewałam się najwyżej ustnego powiadomienia o ślubie, chciałam wysłać młodym kartkę z życzeniami, skoro wiedziałam, że mi ceremonia koliduje z planami.

Ostatecznie świadkiem panny młodej był jakiś daleki pociotek, bo inni się wypięli.

Bycie świadkiem

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 110 (122)

#74312

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja kuzynka dwa miesiące temu przeprowadziła się do nowego mieszkania.

Lokal kupiony na rynku wtórnym, blok zasiedlony w dużej mierze przez osoby starsze.
Jakoś miesiąc po przeprowadzce na drzwiach wejściowych zawisła klepsydra. Na lepszy świat przeniósł się niejaki Mieczysław Iksiński. Kuzynka nawet nie kojarzyła, kto to był, za krótko mieszkała.

Dzień przed datą pogrzebu kuzynka szła z zakupami, kiedy nagle zaczepiła ją znana tylko z widzenia staruszka mieszkająca piętro niżej. Tradycyjne dzień dobry i nagle babcia bez wstępów rzekła:
- A pani, to widzę, ma samochód, to ja się z panią jutro zabiorę.
- Ale gdzie? O co chodzi? - spytała zdziwiona kuzynka.
- No jak to gdzie?! Na pogrzeb Miecia! - odpowiedziała oburzona staruszka.

Kuzynka uświadomiła pani owej krótko i węzłowato, że nie wie nawet, który sąsiad to był ów Miecio, nie znała go i na pewno iść na pogrzeb nie zamierza. Ze strony staruszki - święte oburzenie, dała do zrozumienia, że kuzynka powinna urlop wziąć (pogrzeb był bodajże w środę) i pójść sąsiada pożegnać!
Kuzynka popukała się w czoło i poszła.

Sąsiadka przestała odpowiadać na jej powitania, obrobiła jej tyłek w lokalnym kółku radiomaryjnym. Na szczęście większość sąsiadów to normalni ludzie.

Wisienka na torcie: jak się kuzynka później dowiedziała, ów Miecio to był mieszkający tam krótko pijaczek, który odziedziczył mieszkanie po zmarłej matce. Z sąsiadów na pogrzeb chciała iść bodajże tylko owa staruszka.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 282 (326)

#73325

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niektórym się chyba nudzi na emeryturze. Sytuacja z zeszłego tygodnia.

Ranek, tramwaj średnio zapełniony, tylko kilka osób stoi. Do pojazdu wsiadła staruszka, rozejrzała się i poprosiła dziewczynę, która siedziała, o ustąpienie miejsca. Dziewczyna wstała bez słowa, babcia usiadła.

Dwa przystanki dalej zwolniło się inne miejsce. Staruszka się poderwała i leci! Na łeb, na szyję! Jednak nie zdążyła, na upatrzonym, zwolnionym miejscu usiadł facet, lat na oko 30. Oczywiście babcia zaraz w te pędy: "proszę mi ustąpić, bo stara, bo się należy" (a miejsce zwykłe, bez krzyżyka). Pan spojrzał na nią jak na wariatkę i powiedział, że przecież siedziała, miała miejsce. A jak biec jakoś miała siłę, to i postać może.

Babcia z mordem w oczach i pianą na ustach zawróciła do swojego poprzedniego miejsca. I tutaj dupa blada, miejsce też już zajęte! I nawet się awanturować nie mogła, że jej się należy. Bo na miejscu usiadł dziadzio starszy od niej z dobre piętnaście lat, dygoczący i z laseczką.

Cóż było robić? Zionąc ogniem i mamroląc pod nosem jakieś bluzgi, postała kilka minut, aż dojechała do swojego przystanku.

staruszka tramwajowa

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 415 (427)

#71941

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest sobie przejście dla pieszych, zaraz obok niego jest ścieżka rowerowa. Jest przepis, że przez "zebrę" przejeżdżać rowerem nie wolno, ale po ścieżce przez ulicę jechać można.

Więc jakim trzeba być imbecylem, żeby z durnym uśmieszkiem wjechać w tłum ludzi? Akurat godziny popołudniowe, właśnie przyjechał tramwaj, więc mały tłumek czekał na zielone. Oczywiście jeleń wjechał swoim dumnych bicyklem z marketu na przejście dla pieszych, je... ekhm... olać ścieżkę!
Dla osłody całej sytuacji - macha się temu cieciowi już długo nie cieszyła. Po drugiej stronie dość długiego przejścia (ulica, potem chodnik, tory tramwajowe, chodnik, znów ulica) stał sobie radiowóz. Pan jechał radosnym slalomem, kierując się w co większe skupiska ludzi, w tym kobietę z dwójką dzieci.

Policja zachowała się jak należy, jeden policjant z samochodu wyskoczył i dziada zatrzymał.
Mam nadzieję, że dostał 500 zł za spowodowanie zagrożenia w ruchu drogowym...

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (199)

#71413

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Imbecylizm, chwilowe zaćmienie umysłowe czy zwyczajne chamstwo? Minęły dwa dni, a ja cały czas się nad tym zastanawiam.

Wracałam w piątek z pracy, było w tramwaju wolne miejsce, więc usiadłam. Mokrą parasolkę, najzwyklejszą składaną z niemieckiej drogerii, położyłam na "parapecie" - występie pod oknem, coby nią nie dyndać sobie po łydkach. Ona sobie leży, ja wyglądam przez coraz bardziej zalane deszczem okno, ciesząc się, że już weekend.

Nagle w polu mojego widzenia pojawiła się czyjaś ręka i łaps! za moją parasolkę. Zadziałał jakiś refleks, instynkt czy co, złapałam za mokrą "główkę" i wyrwałam chamowi, co mnie chciał ograbić. Szybkie spojrzenie w górę - babsko w wieku średnim stoi wielce oburzone (i mokre). Wariatka czy co?

- Pani się dobrze czuje? Parasolkę mi pani chciała ukraść, tak na bezczela?! - warknęłam.
- Co mi tu pani?! Jakie ukraść?! Leżała, to chciałam wziąć se! Pada przecie!
- Pani to się z choinki urwała? Widzi pani, że ktoś siedzi, parasolka nie stoi rozłożona na środku tramwaju, tylko przy mojej ręce leży. De facto powinnam policję zaraz wezwać, coby spisali taką wariatkę, może by się pani nauczyła na następny raz!
- A co mnie tu policją straszy?! I co mi udowodni, kto mi udowodni?!
- Monitoring udowodni - powiedziałam ze złośliwym uśmiechem i pokazałam palcem półkopułkę kamerki przyklejoną do tramwajowego sufitu.

Babsztyl rzucił zezem rozbieżnym na mnie, na kamerkę, na innych pasażerów, co patrzyli na nią jak na skończoną idiotkę. Burak się rozlał jej po obliczu, a że tramwaj akurat na przystanek wjeżdżał, to się ewakuowała prosto w ulewę.
Chyba sobie kupię w sex-shopie kajdanki i przykuję do się tę parasolkę za sznureczek następną razą. Tak dla pewności.

tramwaje tramwaje...

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 375 (389)

#70799

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wakacje nad Bałtykiem. Parawany, parasole, upał i drący się handlarze kukurydzy, kawy oraz lodów.
Oraz rodzinka rozłożona obok mnie.

Nastoletnia córka postanowiła błysnąć odwagą, położyła się na brzuchu i rozwiązała sznurki góry kostiumu kąpielowego. Zoczyła to matka i w te pędy łajać niepokorne, zbuntowane dziecię:

- Co ty, Gabryśka, wyprawiasz? Zawiązuj tutaj ten kostium zaraz, nie będziesz mi cyckami świecić jak jakaś lafirynda!

Córka się zaczerwieniła, nie wiedziała, gdzie oczy podziać. Stanik zaraz zawiązała z powrotem.
Tymczasem matka zabrała się do lektury gazety obsmarowującej tyłki polskiej i zagranicznej elity towarzyskiej, tudzież doradzającej, jak ugotować pierogi na tryliard sposobów.

Po dłuższej chwili macierz oderwała wzrok od jakiegoś wyjątkowo fascynującego artykułu, powiodła wzrokiem po plaży, po córce, która zamknęła oczy i udawała, że jej nie ma, po mężu, co chrapał z piwkiem w łapie, rozłożony w cieniu parasola. Podniosła się i jak nie wrzaśnie:

- Jacek! Jacek, wracaj tutaj!!! Dość już wody!

I oto leci dziecię płci męskiej, dumnie potrząsając gołym (hmm) przyrodzeniem i upiaszczonymi półdupkami. Dziecię nie maleńkie, lat na oko cztery, w porywach pięć.

I ja się pytam: jakim bezmózgiem trza być, aby zbluzgać jedno dziecko, że plecy do słońca wystawiło, a drugie puścić z gołym wackiem i tyłkiem, coby dobrze w nie nalazł piach, muszle i meduzy? O zboczeńcach nie wspomnę, bo ci to chyba corocznie mają używanie na tych nadbałtyckich plażach, tyle małej dzieciarni płci obojga z gołymi tyłkami lata.

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 399 (441)

#70619

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Za moim domem jest kilka ogródków działkowych, jeden należy do mojej rodziny. Płaci się miastu ileś tam zł rocznie za dzierżawę i przynajmniej można psa wypuścić bez smyczy i bez strachu, że mi ktoś mandat wlepi. Mój ogródek oczywiście ogrodzony, furtka solidna, zamykana na klucz.

Dwa dni temu łażę po ogródku bez celu, bo zimą to raczej się nawet nie usiądzie, pies łazi w celach "konkretniejszych". I nagle jakaś szarpanina przy furtce (gwoli wyjaśnienia - jest tzw. zatrzaskowa, żeby wyjść, muszę ponownie użyć klucza, jak przy wchodzeniu). Na podwórku stoi kobieta znana mi z widzenia, parę tygodni temu wynajęła mieszkanie w innej klatce. Obok niej stoi jej pies.
Baba się szamocze, szarpie furtkę w lewo i w prawo, mamroląc coś pod nosem. No to podeszłam i spokojnie, tylko spokojnie...

- Co pani robi?
- Wejść chcę, nie widać?!
- Ale po co chce pani wejść?
- Co by się mój Niunio wybiegał w spokoju. Taki teren jest, to mogę chyba skorzystać jako lokatorka?
- Nie, nie może pani.
- Cooo? Pani psiur tu lata, sra, gdzie popadnie, nawet pani nie sprząta! A ja mam prawo, ja płacę czynsz! To jest wybieg ogólnodostępny!

Wtf? Jak taka zorientowana, to chyba widziała, że inni sąsiedzi i ich pupile z tego "ogólnodostępnego wybiegu" nie korzystają?

- Proszę pani, po pierwsze spokojniej. Po drugie, pani płaci czynsz za swoje mieszkanie. A to jest teren prywatny, dzierżawiony przez moją rodzinę od miasta. Wstęp mamy tutaj tylko my i nasz pies.
- Taaak?! A to bydlę, co tutaj latało tydzień temu, to raczej nie jest wasz pupilek? [ostatnie słowo wyplute jadowicie].
- To bydlę to pies mojego brata, więc rodzina. Jak przyjeżdża, to korzysta. [pies, nie brat ;)]
- Ale to jest jawna, skrajna niesprawiedliwość! Państwo powinni udostępniać ten teren innym!
- Nie wiem, skąd się pani urwała, ale pani tutaj nie ma nic do gadania. Co pani myśli, że przyjechała czort wie skąd, mieszkanko wynajęła i będzie tu pani szopki odwalać? Bo się pani należy?

Cisza, zatkało ją. I wtedy nie mogłam sobie darować ostatniej złośliwości:

- Widzi pani, mój pies to jest szlachta. Ma własne osiemdziesiąt metrów kwadratowych w środku miasta, coby się załatwić w spokoju.

Myślę, że chyba już nie będziemy mówić sobie "dzień dobry".

sąsiedzi

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 564 (592)