Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nikusia1

Zamieszcza historie od: 31 grudnia 2012 - 1:52
Ostatnio: 14 kwietnia 2021 - 12:01
Gadu-gadu: 12092265
  • Historii na głównej: 30 z 36
  • Punktów za historie: 6349
  • Komentarzy: 142
  • Punktów za komentarze: 480
 

#83017

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oferta roku.

Ostatnio znajomy szuka lokum, a że mieszkamy w rejonach wiejsko - małomiejskich, to raczej do wyboru są piętra domów jednorodzinnych, połówki bliźniaków lub całe domy, a nie mieszkania w blokach.
Ktoś znajomy mu powiedział, że pani Piekielna ma dom do wynajęcia, pojechał, obejrzał i było to iście piekielne.

Domek drewniany, nieocieplony, bez centralnego ogrzewania, właściwie to bez żadnego ogrzewania, poza piecem kaflowym w kuchni. W jednym pokoju nie ma wylewki tylko jest gruz, w reszcie domu goły beton na podłodze i równie gołe ściany. W łazience jedynym sprzętem podłączonym do odpływu jest sedes. Umywalka i wanna tak sobie stoją i nie ma, gdzie wypuścić wody (chyba, że rurą za okno). Żadnych kafelków, żadnych podłóg, właściwie nic. Na domiar złego okna też drewniane - nawet przy upałach było czuć, jak bardzo są nieszczelne.

Pani uważa jednak, że to okazja życia, a stawia iście piekielne warunki. Otóż jeśli zacznie to remontować, do końca roku (czyli 3 miesiące) może mieszkać za darmo, następnie czynsz to 300-500 zł* + opłaty. Oczywiście za nic w świecie się to nie kalkuluje, bo żeby żyć w tym miejscu w ludzkich warunkach trzeba włożyć w to kwoty rzędu kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych i mnóstwo pracy. Jednak najbardziej piekielne na koniec. Jaką znajomy ma gwarancję, ze po tym, jak włoży pracę i pieniądze w cudzy dom nie zostanie wyrzucony na bruk? Żadną, bo pani zarzeka, że żadnej umowy podpisywać nie będzie, bo ona uczciwa jest!

Pani zapewnia, że to najlepsza oferta w tej okolicy i codziennie telefony się urywają! O dziwo dom nadal stoi pusty...

*Powiecie, że 300-500 zł to mało, jednak w naszej okolicy ceny wynajmu są bardzo niskie. Np. ostatnio oglądaliśmy piętro domu, 80 m^2, wyremontowane, częściowo umeblowane i ogólnie nic tylko wejść i mieszkać za 700 zł/msc, zaś małe mieszkanko w dobrym stanie można spokojnie za 500 zł/msc wynająć.

wynajem

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (138)

#82198

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O danych osobowych.

Poszłam do prywatnej przychodni, w której leczyłam się u pewnego specjalisty i poprosiłam o ksero moich wyników badań, które są załączone do karty.
Pani zapytała o nazwisko i kartę przyniosła, pozwoliła mi ją przejrzeć i wybrać sobie wyniki. Na wynikach znajduje się pesel i adres zamieszkania. Nikt nie poprosił o dokument tożsamości.

Można więc pójść, powiedzieć "Jestem Anna Kowalska" i otrzymać dostęp do praktycznie wszystkich danych na temat tej osoby. Dla mnie piekielne.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (183)

#80919

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Drodzy piesi, rozumiem, że kamizelki odblaskowe są nieestetyczne, a odblaski "passe", ale zlitujcie się i chociaż nie wyłaźcie z łaski swojej na środek drogi, skoro już tak trudno ubrać Wam coś odblaskowego.

Jadę sobie ostatnio na zajęcia. Po 17, jest już ciemno. Sypie śnieg, wszędzie jest pełno śniegu, droga kiepsko odśnieżona, bardzo oblodzona. Jadę 30 km/h, bo szybciej się nie da. Jest to po prostu niewykonalne bez wypadnięcia z drogi. Cudowne warunki. I tak jadę powoli, a tu nagle tuż przede mną z lewej strony na drogę wychodzi dziadziuś. I idzie swoim emerycim tempem. Powoli. Hamuję. Koła się ślizgają, nie za bardzo da się wyhamować. A pan idzie. Kroczek za kroczkiem. Ja coraz bliżej. Nadal się ślizgam i jadę zamiast stać, choć bardzo chciałabym się zatrzymać.

Niewiele brakowało. Udało mi się zwolnić na tyle, by pan zdążył dotoczyć się do krawężnika. Nawet się nie obejrzał. W taką pogodę z trudem go dostrzegłam. Oczywiście w tym miejscu nie było przejścia dla pieszych, było kilkanaście metrów dalej...

Ludzie, jest ślisko, mokro, źle, nawet jeśli kierowca was zobaczy, może nie zdążyć się zatrzymać. Są lepsze sposoby na samobójstwo, bez pociągania osób trzecich do odpowiedzialności karnej.

Droga piesi

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (129)

#80490

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nigdy nie sądziłam, że zdeklarowanie basenu w ramach wf na studiach, rozpocznie taką drogę przez absurd. Nigdy też nie myślałam, iż starsze osoby mogą być aż tak piekielne, jak to się na tym portalu opisuje. Myliłam się.
Po naszej grupie na basen wchodzi grupa pań emerytek, zwykle więc spotykamy się w szatni. Ostatnio opisywałam panią, która w zachwycie nad moim strojem kąpielowym, dosłownie mnie zmacała. Dziś trochę mniej piekielnie, bardziej absurdalnie. Do rzeczy.

Zły ze mnie człowiek, bardzo zły. Miewam bowiem potrzeby fizjologiczne i nawet czasem ulegam pokusie ich załatwienia. Tak też było i tym razem. Jeszcze w stroju kąpielowym, naszła mnie ochota na taką rozpustę jak wizyta w toalecie. Chwyciłam więc suchą bieliznę i ręcznik (a wzięłam je, bo noszę kostium jednoczęściowy i wygodniej na siebie potem ubrać już suche rzeczy) i udałam się w kierunku toalet. Za mną poczłapała jedna z pań. Toalety są dwie, obie wolne, wchodzę do pierwszej, zamykam drzwi i słyszę:

- Można skorzystać z toalety?
- Tutaj zajęte. - odpowiadam łudząc się, iż to tylko grzeczne pytanie.
- Ale to nie jest szatnia! - krzyczy pani.
- Owszem. - odpowiadam nie za bardzo wiedząc, o co kobiecinie chodzi.
- A wy się tu przebieracie! A ja chcę z toalety skorzystać! Wyjdź! - coraz bardziej krzyczy pani.
- Em... Mam takie samo korzystać z toalety jak i pani, więc nie wiem w czym problem, też czasem odczuwam tego typu potrzeby.
- Nie, bo ty się tam przebierasz, a to nie jest szatnia!
- Nie pani sprawa, co tu robię, jest zajęte i tyle.
- W szatni się trzeba przebierać, a nie tu zajmować toaletę, jak ja bym chciała skorzystać!

Stwierdziłam, iż to bez sensu i zamilkłam w zadumie. Pani zaś z wielkim fochem i trzaskiem drzwi weszła do drugiej kabiny. Cotygodniowa dawka absurdu została przyjęta. Tylko po co to wszystko?

basen starsi ludzie

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (165)

#80327

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O pchaniu się z łapami.
Po basenie stoję sobie i czekam na wolną toaletę. Dziesięć dziewcząt i dwie łazienki, to zdecydowanie połączenie, które uczy cierpliwości. Nagle podchodzi do mnie pani około 60. Patrzy na mnie, po chwili już nie patrzy, a wbija we mnie swój przenikliwy wzrok:

- Bardzo ładny kostium. - stwierdza.

Kostium mam ładny i dość specyficzny, bo ze spódniczką, która sięga sporo na tyłek.

- Dziękuję. - odpowiadam zdziwiona, nie przeczuwając jeszcze, iż zaraz zostanę ofiarą molestowania seksualnego.

- A majteczki ma? - pyta pani i... Łaps!
Nim się obejrzałam, złapała w ręce spódniczkę i podniosła do góry uważnie oglądając czy "majteczki ma".

Wryło mnie.

- Co pani... - spróbowałam coś wymamrotać, ale nie przyszło mi nic sensownego do głowy, więc tylko energicznie się cofnęłam.
- No ładny, ładny. - zachwyca się pani.

Stwierdziłam, że czas się wycofać, jednak kobitka idzie za mną.

- A staniczek to usztywniony? - pada.

Oho, tym razem już nie dałam się zaskoczyć! Odeszłam szybko i prosiłam, by mnie nie dotykać, zanim ręka kobiety zdążyła mnie dopaść i sprawdzić czy "staniczek to usztywniony".
Pani zaczęła dopytywać o to, gdzie kupiłam.
Skapitulowałam. Uciekłam. Bałam się, co jeszcze zechce sprawdzić.

Basen dziwni ludzie

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (158)

#80019

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio mieliśmy kilka ciepłych dni, a ja sporo sprawunków do załatwienia. Spędzając kilka godzin na bieganiu po mieście w tę i we wtę, można odczuć pragnienie, toteż pobiegłam do najbliższego sklepu na horyzoncie, którym była Biedronka. Woda za złotówkę w łapę i do kasy. Przy kasie daję pani banknot dziesięciozłotowy, co pani kasjerka potraktowała jako osobisty atak. Zmierzyła mnie groźnym wzrokiem z góry na dół i równie groźnym głosem warknęła:
- DROBNIEJ! ZŁOTÓWKĘ DAWAJ!
Dokładnie w te słowa.

Nie, nie dałam, a gdyby nie to, że przemili ludzie przepuścili mnie w kolejce i nie chciałam ich blokować, postarałabym się narobić pani nieprzyjemności. Zważywszy jednak na dobre dusze, odpowiedziałam tylko niemiło, że drobnych nie dam i pani powinna być milsza, po czym zabrałam resztę, wodę i wyszłam z podniesionym ciśnieniem.

PS. Tak, wiem, że kasjerka nie ma obowiązku mi wydać reszty, jednak ma obowiązek przestrzegać zasad kultury osobistej, grzeczna prośba nie boli.
PS2. "Gorszy dzień" też nie jest w moich oczach wytłumaczeniem, bo zły nastrój nie tłumaczy zwykłego chamstwa. Sama miałam okazję pracować z ludźmi, ale nie wylewałam na nich swoich frustracji.

sklepy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (137)

#79702

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zastanawiam się czasem, czy tylko ja obracam się w jakimś zwariowanym kręgu ludzi, czy też wszyscy są tacy. Będzie o głupocie. Głupocie, która nie jest piekielna, gdy zdarzy się raz; zaczyna irytować, gdy powtórzy się 10 razy; staje się zaś piekielna, gdy słyszy się ją regularnie co najmniej raz na miesiąc od 10 lat.

Mam wadę wzroku, całkiem już sporą. Bez okularów własnej matki nie rozpoznam, tekstu w laptopie przed twarzą też bez nich nie ujrzę.
Wydaje mi się, że trzeba zaakceptować, iż niektórzy ludzie nie widzą, ale jak się okazuje, nie jest to takie łatwe.

1. Częstotliwość: co najmniej kilkanaście razy za każdym razem, gdy poznaję nową, szerszą grupę ludzi.
Co: Proszenie mnie, bym zdjęła okulary, a następnie machanie mi przed twarzą palcami (O.o) dopytując, ile widzę palców. Ludzie zwykle nie rozumieją, gdy mówię, że jestem krótkowidzem, a nie alkoholikiem.

2. Częstotliwość: Nawet nie zliczę.
Co: "Ale jak to nie widzisz tego zegara?! Przecież on taki duży! No spójrz, zobacz, przeczytaj, co tam jest! No nie wygłupiaj się, spróbuj!".
Nie dociera, iż wysilenie całej woli wcale nie sprawia, że ta rozmazana plama na horyzoncie układa się w tekst.

3. Częstotliwość: Często, zwykle, gdy rozmawiam o wzroku ze znajomymi.
Co: "No ja też miałem wadę wzroku, ale nie nosiłem okularów he he, bo po co, samo przeszło, a bez okularów widać".
Nie byłoby to nic złego, jednak na moją uwagę, że ja jednak mam trochę większą wadę niż -0,5 mojego rozmówcy, pada, że "przecież co za różnica". Żadna, absolutnie.

4. Częstotliwość: Średnio raz na miesiąc - nasila się, gdy planuję wizytę u okulisty, głównie słyszane od rodziny:
Co: "Niemożliwe, że nie widzisz"; "Nie rób z siebie takiej upośledzonej"; "Gdybyś chodziła bez okularów, przyzwyczaiłabyś się, że świat tak wygląda!" (O.o); "Już tak nie udawaj, że takich wielkich liter nie widzisz". I mój ostatni faworyt:
- Wiesz, coraz gorzej widzę ostatnio w tych okularach.
- To nie noś.
To nie był żart.

5. Przez całą moją edukację walczyłam o ćwiczenie na WF-ie w okularach - w szkole średniej bez okularów raczej mogłam nie zobaczyć piłki, a nawet jeśli już ją widziałam, ćwiczenie było niekomfortowe. Wyobraźcie sobie, że otaczają was rozmazane twarze i żadnej osoby nie potraficie rozpoznać - wszyscy wyglądają, jakby ich ocenzurowali. Na WF-ie nie robiłam żadnych szalonych rzeczy - zwykle było to bieganie, ping pong, siłownia, taniec albo obijanie się, jednak zdaniem wuefistów okulary na WF w żadnym razie, bo nie. Oświadczę na piśmie, że na moją odpowiedzialność? Nie, bo w okularach się nie ćwiczy i "nie rób z siebie takiej ślepej, ludzi chyba widzisz" albo "nie przesadzaj, coś tam widzisz". Nie, nie widzę. Dopiero pod koniec edukacji się uparłam i nosiłam okulary. Nie ucierpiały ani one, ani ja.



Regularnie dostaję pytania jak to możliwe, że nie widzę i zastanawia mnie, czy to naprawdę takie trudne do przyjęcia i zrozumienia, iż ktoś może mieć wadę wzroku. Wiem, że może trudno to sobie wyobrazić - chętnie wyjaśniam, jak to jest, gdy ktoś nie rozumie, ale regularnie wmawia mi się, iż moja wada wzroku to moje urojenie lub traktuje się to jako rzecz nie z tego świata. Aż dziwne w świecie, gdzie tylu ludzi ma wady wzroku. Po tylu latach zaczyna ostro drażnić.

Dziwne pytania okulary ludzie

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (212)

#79101

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Komizm życia.

Po basenie przyszło nam się z koleżanką przebrać. Szatnia zamykana jedna, więc ona czmychnęła, nim zdążyłam ją zauważyć, a ja z braku lepszej inicjatywy oraz czasu postanowiłam przebrać się w pustej (jeszcze) szatni ogólnej.
Na etapie zapinania biustonosza do szatni wszedł pan. Pan stanął i patrzy na mnie. Cóż za los, ja w bieliźnie i to niepełnej, a tu pan patrzy.

Może krzyknie "przepraszam" i wybiegnie? Tak powinien zrobić. Ale pan nie wybiega, pan patrzy.
Mówię więc człowiekowi, że się pomylił i może by wyszedł, choć dziwnie mi tak mówić pilnując jednocześnie by resztki bielizny i godności nie opadły.

Może teraz wybiegnie? A choćby bez przepraszam, byle wybiegł.
Nie, pan mi zaczął perswadować, że przyszedł dobrze, przecież on ma numer 77, przecież to szatnia. I tu, obok mnie jest przecież szafka numer 77. Dobrze przyszedł, a co ja tam wiem!
Na drzwiach duży napis "szatnia damska", a przed nim niemal gołe dziewczę. Faktycznie, dobrze przyszedł!
I stoi.
Zanim pomyślałam, to krzyknęłam, że pan jest śmieszny i ma wyjść.
Pan wyszedł.

Inspirujące, ileż ludzie mają tupetu.

dziwni ludzie

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (180)

#78458

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pojawiło się tutaj kilka historii na temat wyśmiewania w szkole. Postanowiłam dorzucić kilka słów.

Akt I gimnazjum.

Klasa bardzo zgrana, całkiem sympatyczni ludzie, żadna tam patologia, większość kończyła ze świadectwem z paskiem.
W klasie był Tomek. Tomek był chłopakiem niezwykle nieśmiałym, zamkniętym w sobie, zawsze siadał sam, chyba, że nauczyciele go gdzieś usadzili. Wszyscy unikali go jak ognia. Co najbardziej bolało? Chyba to, że kiedy ktoś już musiał z nim usiąść (na polecenie nauczyciela) zaczynało się "fuj", "ja nie będę z nim siedział(a)", "meeh". Krzywienie się i zniesmaczone miny, kiedy ktoś musiał z nim pracować, to była norma. Nie wyobrażam sobie, jak bardzo musiało to być dla chłopaka nieprzyjemne. Podziwiam, że nigdy nie było po nim widać, aby go to smuciło. Na jego miejscu wybiegłabym z płaczem po jednej takiej sytuacji, a to powtarzało się notorycznie. Dodam, że gość wcale nie był jakiś szczególnie brzydki, nie był brudny czy zaniedbany. Zwyczajny, normalnie i schludnie ubrany chłopak.
Cóż, zawsze lubiłam odludków, to ja zaczęłam z nim siadać, pomagać trochę w nauce (sama zawsze byłam uczniem piątkowym), włączać w rozmowy z moim znajomymi. Po jakimś czasie klasa przestała go traktować źle, zobojętniał im, a wielu go nawet całkiem polubiło.

Akt II szkoła średnia.

Wydawałoby się, że ludzie dorastają, że osiemnastolatek ma swój rozum. Może dziwna jestem, ale wymagam od nastoletnich ludzi pewnej dozy empatii i rozsądku. Klasa znowu nie taka zła, choć już mniej zgrana. Sama nigdy nie miałam problemu, by się dogadać. Była jednak Marta. Marta znów - nieśmiała. Do tego nieco zestresowana, może nawet nie "nieco" tylko bardzo. Wiecznie drżące ręce, odruchy nerwowe, nieumiejętność wysłowienia się to wierzchołek góry lodowej jej nerwowego zachowania. Brzmi na idealną klasową ofiarę, co?
Ludzie jej nie lubili, ludzie z niej kpili. Tutaj muszę się trochę rozpisać.

Sytuacja 1: Ćwiczenia poloneza przed studniówką. Wszyscy w parach, był moment, kiedy pary łączą się w czwórki. Marta miała podać rękę chłopakowi z innej pary, gdy ten stwierdził "fuuj' i zaczął szybko zamieniać się z kimś miejscem. Znowu - zadbana, miła dziewczyna, tylko trochę "dziwna". Jak można nie mieć za grosz empatii? Dziewczynie słusznie zrobiło się przykro. Dodam, że kilka kolejnych osób zareagowało dokładnie tak samo... A Marta wyglądała, jakby miała ochotę uciec.

Sytuacja 2: Cóż, tu będzie bardzo osobiście, bo chodzi o moich znajomych. Po tej sytuacji znacznie obcięłam kontakt z kilkoma osobami, a one za nic nie rozumiały, o co mi chodzi.

Siedzieliśmy leniwie na długiej przerwie w większej grupie, po mojej lewej grupka mych znajomych. PO prawej Marta i jeszcze jednak koleżanka. Tak się złożyło, że lewica mówiła o jednym, a my z Martą zupełnie o czymś innym, aż w pewnym momencie usłyszałam, jak tamci... Obgadują Martę. Głośno, wyśmiewając ją. Padały tam okropne rzeczy. Przykład? Ktoś stwierdził, że Marta podobno miała chłopaka, na co reszta wybuchnęła śmiechem i zaczęli mówić o tym, kto by ją niby chciał, ohyda, że też on się nie bał do niej zbliżyć. W pierwszej chwili miałam nadzieję, że się przesłyszałam, ale żarty dopiero się rozkręcały.

Dziewczyna wcale nie jakaś gruba, choć faktycznie ma kilka kilogramów więcej, została nazwana wielorybem. Ktoś rzucił, że spotkał ją ostatnio na basenie i miał ochotę wydłubać sobie oczy. Chciałam na nich nakrzyczeć, ale zorientowałam się, że sama zainteresowana jeszcze nie słyszy tych uwag, więc czym prędzej odciągnęłam ją stamtąd pod jakimś głupim pretekstem, aby jej oszczędzić. Lepiej pewnych rzeczy o sobie nie słyszeć.
Smutne? Chyba tak. Poczułam wtedy, że straciłam bezpowrotnie kilku znajomych. Nie rozumiem, jak można mówić takie rzeczy o kimkolwiek, a tym bardziej, jeśli ta osoba siedzi obok nas.

Wiem, że w każdej klasie są takie osoby i trudno tego uniknąć, ale mimo iż naprawdę mam otwarty umysł, nie potrafię pojąć, dlaczego tym ludziom taką przyjemność sprawia sprawianie krzywdy innym? Wydaje mi się, że nastoletni człowiek ma już na tyle rozumu i empatii, by wiedzieć, że jego słowa mają znaczenie. Chyba każdy mając lat naście, kiedyś już został w życiu obrażony i wie, jak to potrafi zranić. Ten brak jakiegokolwiek współczucia zawsze mnie zastanawiał. Rozumiem, że można kogoś nie lubić, ale są jakieś granice i dorośli ludzie powinni je mieć, czyż nie?

Smutnym był też fakt, że nigdy żaden nauczyciel się tym nie zainteresował. Słyszeli przecież to, tak samo jak ja, widzieli, ale wszyscy pozostawali bierni, bo to przecież sprawa klasy, a ci ludzie wyszli ze szkół zapewne z urazem psychicznym. Kilka lat takiego bycia "gorszym" potrafi zabić w człowieku wiarę w siebie, chęć do życia oraz sprawić, iż trudniej będzie im w przyszłości nawiązywać kontakty. Jak później iść na studia czy aplikować do wymarzonej klasy, kiedy przez ostatnie kilka lat ciągle ktoś nam wmawiał, że jesteśmy nic nie warci?

I tutaj apel - rodzice, nauczyciele, uczniowie nie róbcie tego innym ludziom, nie przekreślajcie im normalnej przyszłości, nawet jeśli ktoś jest inny, ktoś nie pasuje. Reagujcie, rodzice i nauczyciele, jeśli widzicie, że z dzieckiem jest coś nie tak, że wraca smutne, że nigdy nie przyprowadza kolegów ani z żadnymi się nie spotyka. To może być sygnał, że dzieje się coś złego, nie zostawiajcie ich w tym otoczeniu, można zmienić szkołę czy klasę. Można z klasą rozmawiać, jeśli się jest nauczycielem. Tylko trzeba chcieć zauważyć problem, a większość woli zamknąć oczy i odwracać wzrok, kiedy widzą coś niepokojącego.

Szkoła

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (157)

#78283

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podniosło mi przed chwilą ciśnienie. Po części moja wina, ale cóż.

Udzielam korepetycji. Dzisiaj rano obudziłam się z bólem gardła, uszu i... bez głosu. Nauczyciel bez głosu, to nie nauczyciel. Do tego czekało mnie w sumie jakieś 50 km jazdy samochodem, czego sobie nie wyobrażałam w stanie podgorączkowym. No to co, piszę uprzejme przeprosiny do rodziców uczniów, wyjaśniając jaka jest sytuacja. Nikt nie miał problemu, pani NIM.

Na moje uprzejme przeprosiny dostałam długiego smsa o tym, że mam tego nie robić, co on biedny zrobi, w te słowa, cytując: "niech mi pani tego nie robi!" oraz pytania jak ja śmiem być chora. Cóż.

Nie zdążyłam odpisać, bo szczerze mówiąc patrzałam w telefon zdziwiona, gdy wtem dzwoni telefon. Odbieram i chrypię do telefonu pytanie o co chodzi. A gość w krzyk, że jestem nieprofesjonalna, że co on teraz zrobi, jak on znajdzie dzisiaj korepetytora. Miał trochę słuszności, więc tylko przeprosiłam i dodałam krzywiąc się z bólu gardła "sam pan słyszy".

Znowu usłyszałam, że jestem nieprofesjonalna, bo przecież profesjonaliści nie chorują, że chyba sobie żartuję, że jestem śmieszna, że on specjalnie dla mnie odmówił innym korepetytorom! Specjalnie dla mnie! Brzmiało, jakby pan zrobił mi wielką łaskę dając mi pracę. To wszystko miałoby słuszność, gdyby nie to, że naprawdę nie mówiłam :D Zapytałam, czy mam sobie głos wyczarować. Pan się rozłączył.

Wiecie, co w tym jest najzabawniejszego? Człowiek sam zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem i chciał się na wczoraj umawiać, najpóźniej na dziś, więc również szybko się z szukaniem korepetytora obudził. Co go tak zmotywowało? Otóż jego synowi ocena się waha z czwórki na piątkę, a syn musi koniecznie mieć piątkę oraz średnią powyżej pięciu czy coś w tym stylu. Współczuję dziecku i rodzinie, i bardzo się cieszę, że nie nawiążemy współpracy.

Tak, wiem, że odwoływanie zajęć w ich dniu nie jest profesjonalne ani dobre, też nie czułam się z tym dobrze, jednak niestety też jestem człowiekiem, też czasami choruję.

Inni jakoś potrafili to zrozumieć i umówiliśmy się na za 3-4 dni. Pan jak widać nie.

korepetycje i ludzie

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (180)