Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nyord

Zamieszcza historie od: 5 kwietnia 2011 - 13:59
Ostatnio: 8 lipca 2025 - 7:08
  • Historii na głównej: 58 z 101
  • Punktów za historie: 38289
  • Komentarzy: 113
  • Punktów za komentarze: 664
 

#92222

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kto bierze udział w przetargach, często dla podmiotów samorządowych bądź spółek skarby państwa z cyrku się nie śmieje.

W moim regionie obsługiwałem dwa dosyć duże podmioty, już kilka lat bo w sumie jako chyba jedyny mam wszystkie wymagane certyfikaty. Druga najbliższa firma jest w Warszawie. Ostatnimi czasy odbyły się przetargi, a ten kto przy tym bierze udział wie że przetargi dla podmiotów państwowych najważniejszym kryterium jest cena. No i przetargi przegrałem. Zdziwiłem się bardzo, zadzwoniłem do klientów (jak robisz już kilka lat to masz dobre relacje) i powiedziałem, że w tym roku i w przyszłym jednak nie ja będę was obsługiwał, wygrał ktoś inny. Klient w szoku, ale co zrobić. Ale wiadomo tutaj nie mamy nic piekielnego, bo i po co pisać taką historię. Piekielność objawiła się dosłownie tydzień po wynikach.

Dostaje telefon od nieznajomego numeru.
[K]toś - Cześć, nie chcesz zrobić nam przeglądu maszyn tu i tu (dwie lokalizację z przegranych przetargów)
[J]a - Cześć? A z kim mam przyjemność?
[K] - Firma taka i taka, my wygraliśmy tam przetargi u Ciebie, a wiem że tam robiłeś, nie chciałbyś zrobić nam przysługi i wyskoczyć i zrobić tam przeglądów? Bo nam trochę daleko.
[J] - Witam, no nie kojarzę was z branży, bądź nawet imprez branżowych. Przysługę można zrobić koledze, a my się nie znamy. W sumie już inną robotę sobie ogarnąłem, więc nie bardzo, no chyba że dobrze zapłacicie.
[K] - A bo my (tutaj historia firmy która istnieje może pół roku, nic nie wnosi do historii), a ile chcesz?
[J] - XX,XXX zł netto.
[K] - O kur*a czemu tak drogo?
[J] - Drogo? To rynkowa cena, to wy ile możecie mi zapłacić?
[K] - X,XXX maksymalnie, żeby i nam coś zostało.
[J] - Hahahhaahhahahaha, nie wiem skąd się urwałeś, ale tam jest naprawdę sporo roboty i ta kwota nigdy Ci tego nie zrekompensuje.
[K] - Pier*olisz kilka godzin roboty a ty chcesz XX.XXXzł? Ci na głowę nic nie spadło?
[J] - Chłopie, nie spadło bo to nie kilka godzin, a kilka dni. Dodatkowo dwie noce, w nocy po jakieś 5-6 godzin i to po 23:00. Ty czytałeś ten przetarg? Tam wszystko było rozpisane. A jeszcze bym zapomniał. Tak z dobroci serca Ci powiem, że masz też wszystkie urządzenia odpalić na raz czy sieć wytrzyma i utrzyma działanie przez godzinę. Dodatkowo jak coś się skasztani przy przeglądzie, to ty musisz to naprawić. Tutaj mówię o przeglądzie w tej lokalizacji, w drugiej tylko praca po 15.30 bo nie chcą żeby to wpływało na pracę ludzi zatrudnionych. Jeżeli ty mi proponujesz X,XXXzł netto to powiedzmy że sobie chcesz zostawić 20% więcej to życzę powodzenia. Moim zdaniem ta kwota się nie opłaca. Ja do obydwu lokalizacji mam blisko. Do jednej maksymalnie pół godziny drogi do drugiej ponad godzinę, ale was zjedzą hotele i delegacja i przede wszystkim ludzie są potrzebni. Jeszcze raz powodzenia.
[K] - Cooo.... to jak to ogarnąć?
[J] - Wiedza kosztuje, dodatkowo zastanawia mnie czy masz certyfikację na tą i na tą maszynę bo to dosyć mocno sprawdzają, a wiem że sprawdzą.
[K] - Ja musze to przemyśleć, cześć.

Rozumiem, że chłopak chce się wbić na rynek, złapać dobrego klienta bo instytucje samorządowe czy powiązane z pieniędzmi rządowymi są mocno wypłacalne ale zaniżać cenę o około 50% od ceny rynkowej, dodatkowo nie czytając co trzeba zrobić jak jest rozpisane jak krowie na rowie. Ach, ludzie cały czas mnie zaskakują.

PS. Okazało się, że nie ma wszystkich wymaganych certyfikatów, ma je jego poprzednia firma, na jego nazwisko ale musi posiadać też je jego firma.

Praca

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (153)

#92209

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam znajomego, no może bardziej kolegę od czasu do czasu widujemy się na symbolicznym piwku. Tenże kolega jest kierownikiem utrzymania ruchu w jednej z większych firm produkcyjnych w regionie, taki wstęp w celu wyjaśniania.

Jakiś czas temu widzę że dzwoni do mniej wyżej wymieniony znajomy który pyta czy znalazłbym czas bo mają problem z dwoma maszynami, w głównej problem został już znaleziony, części zamówione ale trochę potrwa dostawa, jednak mają maszynę zapasową a ona nie wykazuję woli pracy. Osoba serwisująca powiedziała że nie ma czasu, przegląd za 2 czy 3 miesiące wtedy sprawdzi. Nie do pomyślenia. Maszyna w moich kompetencjach spojrzeć mogę. Kiedyś nawet przez tego znajomego składałem ofertę na obsługę przeglądową maszyn jednak odbiłem się ponieważ mają umowę z firmą lokalną od kilkunastu lat i są zadowoleni.

Przyjechałem, zacząłem badać pacjenta. Pierwszym problemem był brak reakcji na rozruch. Sprawdziłem połączenia kablowe, wszystko dobrze spięte, sprawdziłem napięcie, brak. Szukam skrzynki z bezpiecznikami od tej maszyny w okolicy. Skrzynki brak. Mimo że inne maszyny mają takie skrzynki. Idziemy do rozdzielni głównej, może akurat tam mamy podłączenie. Znalazłem schemat, czytam i nie mogę znaleźć akurat tego bezpiecznika. Dodatkowo wszystkie "heble" są w górze więc tutaj nie mamy problemu. Pytam czy mamy jeszcze jakąś zapasową rozdzielnie, starą czy cokolwiek. Jest jeszcze jedno pomieszczenie z bezpiecznikami. Tamta rozdzielnia jest jednak wyłączona na amen. Wracamy do maszyny i zaczynam myśleć o co chodzi. Powoli idę po kablu zasilającym w stronę ściany, szukam jakiś przerw sprawdzając czy znajdę też napięcie. Dochodzę już do ściany i kabel jest dosyć luźny, szarpnąłem raz, drugi i widzę końcówkę kabla w mojej ręce i zaizolowane przewody. Mamy przyczynę. Widząc takie kwiatki zacząłem dodatkową diagnostykę. Maszyna ta do pracy potrzebuje także wody, sporych ilości. Wedle DTR (Dokumentacja techniczno-ruchowa) urządzenia zasilanie w wodę powinno być zastosowane rurą nie palną czyli stalową, tutaj było PCV, odkręciłem tą rurę i tak samo zacząłem szarpać także tą rurą i ona także wypadła ze ściany.

Kolega kierownik poszedł po dyrektora zakładu, któremu został przedstawiony problem. Dyrektor czerwony ze złości, dzwoni do tego serwisu/firmy i mówi:
[D]yrektor: Czy wszystko działało podczas ostatnich testów w tej i tej maszynie?
[S]erwis - Tak oczywiście maszyna gra i buczy.
[D] - Czy podczas przeglądu maszyna się załączała i pobierała wodę?
[S] - No tak, wszystko jest w protokole po kontrolnym.
[D] - To dlaczego po wezwaniu innego serwisu w celu diagnozy znajdujemy nie podłączoną maszynę do zasilania, brak odpowiedniego połączenia wody i w sumie brak połączenia wody.
[S] yyyy.... bip bip bip.

Zastanawia mnie jedno. Jakby nie siadła główna maszyna to dalej by walił w ch*ja czy jednak nie. Po co dla kilku no kilku set złotych ryzykować i bić przegląd nie podłączonej maszyny.

PS. Umowa rozwiązana, sprawa ma podobno oprzeć się o sąd.

PS2. Umowa podpisana:)

Praca

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (96)

#92119

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj o pracy.

Jestem osobą obecnie dosyć znaną w mojej branży i mam łatkę osoby od przypadków słabych prawie że beznadziejnych. Jako że moja branża jest specyficzna, hermetyczna większość osób się zna.

I tak o to dostałem telefon którego nie chciałbym dostać.

Zadzwoniła do mnie firma X która ma problem z zestawem maszyn od którego jestem ekspertem. Zapraszają żeby przyjechać zobaczyć bo na już trzeba wykonać naprawę. Tylko że ja znam ich problem bardzo dobrze bo krążą o nim legendy w branży, widziałem zdjęcia. Nie jedna osoba już to diagnozowała, próbowała naprawić i dalej jest to samo, bo tego nie da się naprawić, trzeba poprawić całą instalacje maszyn i komponentów wspólnych bo są źle zamontowane i dlatego wszystko się psuje.

Umówiliśmy się co do ceny diagnozy i na termin. Wybrałem się w podróż zobaczyć na własne oczy tego "Białego Kruka". Wchodząc do pomieszczenia maszyny na wstępie zobaczyłem jeszcze więcej usterek niż znam z opowieści. Zrobiłem podstawową diagnostykę, przeszedłem się po zakładzie i udałem się na rozmowę do dyrektora obiektu.

Wykładam kawę na ławę i mówię, do wymiany maszyna główna, maszyna pomocnicza , dodatkowo należy przebudować większość instalacji bo jest nie zgodna z normą, dodatkowo zostały użyte materiały nie normatywne, dlatego też 40% instalacji trzeba wymienić na nową.

Dyrektor zagotował się i zaczął krzyczeć:
[D}yrektor-"KOLEJNY TYLKO CHCE WYMIENIAĆ, JA CHCE TO NAPRAWIĆ ŻEBY TO CHODZIŁO I DZIAŁAŁO. JA NIE WYDAM MILIONÓW NA NOWE! MASZ MI TO PAN NAPRAWIĆ, WY NIE NAZYWACIE SERWISANCI TYLKO WYMIENIACZE"

i dalej w ten deseń. Przeczekałem ten atak, kiedy zaczął łapać oddech mówię mu.

[J]a - Proszę Pana już telefonicznie mówiłem że wy macie przypadek beznadziejny. Cały proces instalacyjny przy stawianiu zakładu był wykonany bez żadnej wiedzy i został wykonany nie prawidłowo, dlatego maszyny nie działają. Dodatkowo tutaj mamy normy i DTR które mówią jak to ma działać i być zainstalowane. U Pana na zakładzie tylko 20% instalacji jest wykonane normatywnie i zgodnie ze sztuką. Nie podejmę się naprawy czegoś co jest wykonane źle. Nie będę swoim nazwiskiem czegoś takiego firmował. Zapewne nie pierwszy raz to Pan usłyszał ale jest to prawda. Dlatego większość elementów jest przeznaczona do wymiany, a nawet elementy działające, bądź działające jako tako powinno się wymienić ze względu na wadliwą instalację.
Tutaj podałem mu normy wydrukowane oraz DTR urządzeń.
[J] - Powinien Pan pozwał firmę która wykonała instalację, ale z tego co wiem to zaraz po waszej budowie się zamknęła, a człowiek który był odpowiedzialny zniknął i został Pan ze zgniłym jajem.
Dyrektor przestudiował, trochę ochłonął
[D] - Panie zlituj się Pan, podpisz Pan że jest to sprawne, ja mam kontrole, mi zakład zamknął przez to, ludzie na bruk wylecą. Ja zapłacę ile trzeba.
[J] - Proszę Pana ja nic nie podpisze. Nie firmuję swoim nazwiskiem czegoś co nie działa. Naprawi to Pan moimi siłami czy inną firmą, będzie miał Pan spokój.
[D] - To tylko podpis, proszę!
[J] - Ten podpis kosztuje tyle że mogę wylądować w pasiakach na kilka może kilkanaście lat. Może Pan sam to podpisać.
[D] - Proszę niech Pan podpisze, ja mam kontrole za dwa tygodnie, oni zobaczą że dobrze i będzie spokój. Ja zapłacę.
[J] - Powiedziałem NIE, nie podpisze. Moje spokojne sumienie jest więcej warte niż wszystkie pieniądze świata. Przyjdzie kontrola, sprawdzi i da Panu nakaz z odroczonym terminem wykonania nie wiem pół roku, rok i zrobi Pan wymianę czy naprawę maszyn i będzie miał Pan spokój.
[D] - Ale to kosztuje kilka milionów, ja nie mam takich pieniędzy.
[J] - Po kontroli będzie musiał Pan znaleźć, ja nie podpisze protokołu że sprzęt jest sprawny jak jest nie sprawny. Zrobię Panu ofertę w ciągu tygodnia i Pan się zastanowi.
[D] - JA NIE POTRZEBUJE OFERTY, JA POTRZEBUJE PODPISU!
[J] - To Pan sam sobie podpisze. Do widzenia, a i jeszcze jedno oczekuje terminowej opłaty faktury za diagnostykę, faktura przyjdzie mejlowo. Jeszcze raz do widzenia.

Z tego co wiem za 2 dni kontrola, od osób z branży wiem że wydzwaniał prawie do każdej firmy żeby mu zrobiły protokół że wsio działa. Ofertował już nawet sumy 6 cyfrowe. Tylko jakim trzeba być człowiekiem żeby innych ludzi narażać pracując z niesprawną maszyną i liczyć że ktoś się połasi na łapówkę bo inaczej tego nie nazwę.

Praca

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (179)

#92104

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj historia medyczna.

Mam syna. Obecnie 4 lata. Najmłodszego. Jakoś 2 lata temu młody dostał zapalenia ucha, szpital, drenaż wyszedł i wszystko super. Nie minęły dwa tygodnie syn przestaje chodzić. Co ma stanąć na nogi płacze, trzeba go wszędzie nosić. Lekarz rodzinny jak tylko zobaczył co się dzieje stwierdził że potrzebna jest diagnoza specjalisty i mamy udać się ze skierowaniem do szpitala.

Znowu szpital, 1,2,3 dzień leżenia, badań null, nurofen co 6 godzin.
Żona zła mówi do pani doktor, proszę zrobić jakieś badania. Usłyszała że panują nad sytuacja na razie obserwacja. Tydzień bez badań, wkurzyła się nie na żarty, mówi że jak tak ma wyglądać leczenie bez diagnozy to ona Nurofen może podawać w domu. Udało się zrobić prześwietlenie kolana, ale diagnozy nie ma. Wypisali do domu i kazali umówić się na wizytę w przychodni przy szpitalnej. Termin za miesiąc.

Młody dalej nie chodzi. Po domu porusza się rowerkiem, bądź raczkuje z pominięciem jednej nogi.

Na wizytę wybrałem się ja. Oczywiście kilka godzin czekania. Młody już zmęczony i znużony, wreszcie nasza kolej. W gabinecie dowiedziałem się że jest to zapalenie stawu (jakiego, może nazwa zapelnia, inna choroba?) brak odpowiedzi, to może potrwać 2 lata i utrzymujemy leczenie Nurofenem (dla przypomnienia Nurofen to lek przeciwbólowy i przeciwzapalny) i słowa Pani docent "Może nie powinnam tego mówić, ale proszę robić okłady z kapusty na kolano, kapusta pomaga". Na moje pytanie czy ona jest poważna. Czy może wreszcie dadzą jakieś normalne leki i czy ona uważa że w wieku 2 lat dziecko przestaje chodzić to dobrze wpływa na jego rozwój? Odpowiedziała tylko że kapusta ma działanie przeciwzapalne.

Zastosowaliśmy się do leczenia Pani DOCENT jednak na własną rękę szukaliśmy lekarza/lekarzy którzy pomogą dziecku. Kuzynka poleciła nam dwóch reumatologów jednego lokalnie, drugiego w Warszawie.

Tak trafiliśmy do innej Pani docent prywatnie, która przypisała nam leki i powiedziała że poprawa będzie widoczna po miesiącu, jeżeli dziecko przeziębi się, zachoruje należy przerwać leczenie. Ona nie postawi diagnozy, chociaż domyśla się co to jest bo już kilka razy szpital w którym leżeliśmy i do tej pory się leczyliśmy robił jej pod górkę. Jeżeli leczenie pomoże wtedy da diagnozę.


Po miesiącu cud, dziecko zaczyna powoli chodzić, nie jest to może pełna sprawność, jednak jakiś postęp. W między czasie umówiliśmy się do Pana Profesora do Warszawy.

Pan Profesor na wizycie spojrzał w USG z przed kilku miesięcy i od razu postawił diagnozę, wysłuchał naszej historii od zapalenia ucha, poprzez drugi szpital, leczenie kapustą, leczenie drugiej Pani docent i stwierdził że on nie uwierzy w tą kapustę. Jednak to była prawda. Stwierdził że po pierwszej Pani DOCENT nie spodziewał się leczenia znachorskiego, po drugiej nie spodziewał się tak dobrze dobranego leczenia które należy dokończyć. Nie spodziewał się ze względu na jej wiek i już od kilku lat nie uczestniczenia w sympozjach reumatologów. Dodatkowo powiedział że na cały kraj wykwalifikowanych reumatologów jest około 30-40 osób. Dodatkowo po naszej wizycie zarejestrował nas w szpitalu gdzie mieliśmy dokładne badanie i przypisane jeszcze lepsze leczenie.

Na koniec naszej pierwszej wizyty u Pana Profesora zapytałem go: "Jak dalej bym leczył dziecko u siebie w szpitalu i słuchał pierwszej Pani docent syn by dalej nie chodził?" W odpowiedzi usłyszałem że pewnie tak. Stwierdziłem że jak tak to pewnie jakiś abonament w warzywniaku by mi się przydał na kapustę jakbym miał go leczyć zgodnie z zaleceniami Pani docent to tylko się roześmiał i kazał nie żartować.

Teraz już jest wszystko w porządku, syn chodzi, skacze, tylko że przyjmuje cały czas leki żeby choroba nie wróciła bo będzie z nim na całe życie.

Zastanawia mnie tylko jedno, duże miasto w którym mieszkam, wojewódzkie a lekarz który jest najbardziej doświadczonym specjalistą (bo za taką podawała się Pani DOCENT) nakazuje leczenie kapustą zapaleń stawów i mówi że takie leczenie potrwa minimum 2 lata. 2 lata! Dla dziecka które samo ma 2 lata i to jest jeden z najbardziej aktywnych i rozwojowych okresów w życiu.

Pożaliłem się czas do pracy. Hej

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 100 (110)
poczekalnia

#92093

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj będzie o aspirujących do miana celebryty czy influencera czy jak to tam się pisze.

Mam w rodzinie Anie, bardzo ładną dziewczynę która tam aspiruję do grona influencerskiego. Ma tam ileś tysięcy obserwujących na socjalach, tańczyła w jakiś teledyskach, jakieś pokazy czy tam sesje zdjęciowe.

Podczas świąt spotkaliśmy się przy stole także z Anią i od słowa do słowa wyszło że znowu wyjeżdżam na serwisy za granicę, a dokładnie do Francji. Jak tylko aspirująca celebrytka to usłyszała oczy jej się zaświeciły i już zaczęła mnie urabiać czy może ze mną jechać. W sumie nie widziałem przeciwwskazań, dla mnie to też raźniej zawsze jest do kogo się odezwać. Dodatkowo już raz ze mną wyjechała i żadnych piekielności nie było. Zaśmiałem się tylko żeby zapytała moją żonę czy się zgadza i tak temat się zakończył.

Kilka dni przed wyjazdem poinformowałem ją że wyjeżdżamy tego i tego i mniej więcej będziemy 6-7 dni bo mamy prawie każde większe miasto we Francji do objechania. Poinformowałem ją także, jak ta moja praca wygląda i że to ona ma się dostosować, bo ja jestem w pracy a nie na wakacjach. Oczywiście na wszystko się zgodziła.

Dodatkowo umówiliśmy się na regularne dawanie znać co i jak u niej, w celach bezpieczeństwa. Wiadomo ładna dziewczyna.

W woli wyjaśnienia, moja trasówka zaczyna się od Calais później Lille, Reims, Paryż, zachodnie wybrzeże że tak się wyrażę południe i powrót przez Lyon i Metz. Ogólnie zwiedzam 15 punktów i w niektórych spędzam tylko 2-3h i uciekam dalej żeby zrobić to jak najszybciej.

Wyjechaliśmy w sobotę wieczorem, żeby dojechać do Calais jeszcze w sensownych godzinach w niedzielę. Pozwiedzaliśmy, porobiłem jej sporo fotek w celach dokumentalnych. W niedzielę wieczorem poinformowałem ją że ja na obiekcie musze być już o 7, ona może spokojnie spać i po 9 przyjadę po nią na Hotel i ruszymy dalej.

W poniedziałek dzwonie do niej że już wyjeżdżam niech zaraz schodzi bo będę za 10 minut. Cóż ona dopiero wstała ona musi się umalować, coś zjeść. Mówię żeby szybko szła coś zjeść, a umaluję się w aucie bo czas goni. Obsuwa ponad półgodziny. Pojechaliśmy dalej. W Lille wysadziłem ją bliżej centrum, poinstruowałem żeby na siebie uważała i jak coś się dzieje dawała znać bo Francja to trochę niebezpieczny kraj obecnie. Umówiliśmy się że jak będę kończył robotę zadzwonię i ona powie gdzie jest bądź podjedzie Boltem czy Uberem żeby było szybciej. Dzwonie po około 2 godzinach , że w sumie zaraz kończę i możemy jechać dalej. Na to celebrytka, że ona dopiero na kawkę weszła do fancy kafeterii i musze jej dać z 20 minut. Wkurzyłem się i mówię daj adres ja podjadę i jedziemy dalej. Kolejna obsuwa też pół godziny. W miedzy czasie jakiś wypadek na autostradzie i mój plan zaczyna się sypać z powodu braku czasu. Zrobiliśmy Reims i ruszyliśmy w stronę Paryża. Podczas jazdy do Paryże informuje Anne że śpimy około 20km od Paryża bo w stolicy Francji hotel kosztuje sporo. Wkurzyła się bo chciała pokazać widok z okna na Paryż swoim obserwującym, "Jak nie śpimy w Paryżu to chociaż pojedzmy wieczorem połazić". Pojechaliśmy, jednak to już była noc a nie wieczór, zrobiłem jej zdjęcie pod wieżą Eiffla, z dwie uliczki też obfotografowała i zaczęli przy nas kręcić się jakieś nieprzyjemne typki o hebanowym kolorze skóry. Cóż wziąłem blond włosą istotę i zabrałem do Hotelu.

We wtorek budzę się, a dziewczę już się maluje bo jedzie ze mną bo ona musi Paryż za dnia zobaczyć. Myślałem że będę musiał księżniczkę budzić, jednak sama dała rade wstać. Umówiliśmy się że ją podrzucę do centrum, ale później musi dojechać we wskazane miejsce jak dam znać, bo ja w godzinach szczytu nie chce się przebijać do centrum. Generalnie w Paryżu mam dwie lokalizacje, po dwóch różnych stronach miasta. Podrzuciłem ją do centrum, poinformowałem żeby tylko na siebie uważała bo wczoraj już mieliśmy przygody. Po około 7-8 godzinach dzwonie do niej żeby już się zbierała tu i tu bo ja kończe robotę, protokół napisać i jedziemy dalej. Zaczęła jęczeć żeby po nią przyjechać. Wkurzyłem się i ją obsztorcowałem że nie tak się umawialiśmy i jak nie przyjedzie sam jadę dalej. Przyjechała i to nawet na czas. W samochodzie poinformowałem ją że ja tu pracuje i nie tak się umawialiśmy. Zgodziła się i pojechaliśmy dalej. Wpadliśmy jeszcze na chwile do Cean, tutaj akurat mój punkt do serwisu jest w ścisłym centrum to była że tak powiem na miejscu.

W środę i czwartek zwiedziliśmy zachodnie wybrzeże oraz południe Francji przy granicy z Hiszpanią i tego dnia obyło się bez piekielności z powodu mniejszych miast. W sumie była jedna, codziennie chciała wychodzić wieczorem po pracy na miasto w którym nocowaliśmy w celu lepszych fotek, bo kto inny robi to lepiej wychodzą. Ja wiek bliżej 40 niż dalej ona 21 lat. Ja pracujący, ona zwiedzającą. Tutaj zaoponowałem, chciałem odpocząć. Obraziła się.

Na piątek miałem zaplanowaną większą akcje serwisową w Marsylii. Poinformowałem Anię że tutaj ma na bank około 8h zwiedzania a może być i tak że będziemy tutaj i tak nocować. Zeszło mi nawet więcej niż planowałem i dzwonie do celebrytki gdzie jest bo w sumie ja już bym uderzył do hotelu i jutro dwa ostatnie punkty i będziemy wracać. Na co Anna informuje mnie że w Marsylii nie było co robić, zwiedziła do południa prawie wszystko i ona pojechała do Cannes. Zamurowało mnie. "No wzięłam sobie pociąg ogarnęłam i jestem już z 2 godziny w Cannes, jest pięknie." Tutaj to już się WKUR*ŁEM. Bo to teraz ja będę musiał gnać do Cannes i ją odbierać. Jadąc zadzwoniłem do jej ojca, osoby której ona słucha i do żony, bo to druga osoba której Anna słucha. Jak dojechałem już była pełna skruchy. Jednak złość mi tak szybko nie przechodzi. Ostatnie dwa dni wyjazdu były takie jak powinny być od początku.

Kurczę jak ktoś Ci robi że tak się wyrażę "Dobrze" i zabiera Cię na wyjazd a ty w sumie opłacasz sobie tylko ten czas co sama sobie go ogarniasz to powinnaś się chyba dostosować co?

Wyjazdy służbowo rodzinne

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 72 (92)
poczekalnia

#92068

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj nie historia.

W środę zmarła Jadzia. Bohaterka moich kilku/kilkunastu historii.

Odeszła w wieku 87 lat, jako bardzo schorowana osoba.

Jej piekielności tylko od czasu do czasu były przypominane przez coraz słabszy krzyk: KARA BAŻANCIE!

Bo jeszcze nawet w takim wieku potrafiła z balkonu ustrzelić nieroztropnego przechodnia.

Panie świeć nad jej duszą

Jadzia.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 14 (38)

#91990

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnia historia z moim byłym pracodawcą w tle:)

Moja branża jest specyficzna i dosyć hermetyczna, i ma, że tak powiem, kilka głównych gałęzi. Jeden z producentów, który był do tej pory na jednej gałęzi, postanowił rozszerzyć działalność i obecnie jest już na dwóch, wprowadzając nowy produkt na rynek. Coś jak: produkuje zeszyty, to zacznę też ołówki. Mam nadzieję, że jest to zrozumiałe.

Do tej pory dość ściśle współpracowałem z nim właśnie na tej jednej gałęzi, a jak ogłosił, że wydał coś na tą drugą, to też się tematem zainteresowałem, podszkoliłem i trochę jego sprzętu zamontowałem u zainteresowanych klientów. Druga sprawa, jako że jest to nowość, jest całkiem sporo tańszy od konkurencji. Wyszło tak jakoś, że w sumie jestem liderem sprzedaży w swoim województwie i jedyną osobą, która ma na jego system autoryzację i certyfikację. Będąc przy okazji w okolicach producenta, zajechałem i od słowa do słowa, zostałem oficjalnym partnerem na moje województwo i kilka ościennych powiatów. Co się z tym wiąże, większość zamówień tegoż systemu przechodzi przez moje ręce.

Mam nadzieję, że nie przynudziłem tym przydługim wstępem.

Jako że sprzęt jest dosyć prosty i tani, nadaje się w sam raz na niewielkie, niezbyt skomplikowane obiekty. Jak powszechnie wiadomo, w przetargach bądź ofertach są wybierane właśnie najtańsze opcje. Mój były pracodawca wygrał przetarg właśnie na instalację kilku systemów, na którą mam autoryzację i partnerstwo. No, nie zgadniecie, co zrobił.

Dostałem prośbę o wycenę od mojego kolegi tam pracującego. Cenę zrobiłem dobrą i wysłałem. (Wracając do poprzedniej historii, nie mogę zablokować sprzedaży klientowi, który płaci z góry, jestem zależny od producenta, moje prywatne animozje nie mają tu nic do rzeczy). Kolega przedstawił wycenę szefowi, który z automatu zablokował transakcję i kazał wycenić to na innym producencie. Inni producenci byli 20-30% drożsi. Ostatecznie, po przestudiowaniu ofert, były szef przystał jednak na ofertę mojego systemu, ALE! z pominięciem mnie. Czyli kazał wysłać oficjalne zapytanie do producenta. Producent odesłał ich z powrotem do mnie. Oni, że nie będą z moją firmą współpracować i dalej taka przepychanka. Ostatecznie stanęło na tym, że oni oficjalnie dostaną sprzęt od producenta, tylko że droższy o 10% od mojej ceny, ten sprzęt i tak trafi do mnie w celu sprawdzenia zamówienia i wydania klientowi, a ja z tych 10% i tak dostanę prowizję :) Interes życia.

Były pracodawca

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 154 (164)

#91982

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Teraz o tym jak przypomniał mi się były pracodawca.

Jak wspominałem w poprzednich historiach mam certyfikację na serwis pewnego typu maszyn. Pierwsza certyfikację dostałem imienną i za darmo jako nagroda naprawy maszyny u jednego z klientów mojego byłego pracodawcy. Co ważne certyfikacja jest ważna 2 lata.

W poprzedniej historii wspominałem że klient mego byłego pracodawcy zrezygnował ze współpracy z nimi i podpisał umowę ze mną i ja byłem główną przyczyną tego stanu rzeczy mimo braku starań z mojej strony.

Do historii.

Ważność mego certyfikatu kończyła się 12/2024 co ważne. Jakoś dwa tygodnie temu dostaje wiadomość mailową od klienta premium z prośbą o przesłanie aktualnego certyfikatu. Z adresu mi nie znanego. Od razu wykonałem telefon do dyrektora z poprzedniej historii i oto co usłyszałem.

Mój poprzedni pracodawca, wiedząc że mój certyfikat się kończył z końcem roku, w styczniu czy lutym wysłał do wszystkich świętych z firmy premium paszkwila na mój temat i że nie mam certyfikacji i jak ja mam robić im te maszyny. Dyrektor odpowiedzialny za utrzymanie tychże maszyn otwarcie powiedział, że nawet jak nie będzie miał tej certyfikacji to i tak chce żebym robił te maszyny, bo od dwóch lat mają z nimi spokój. Jednak doszło to gdzieś wyżej i otrzymałem takiego maila. Co miałem zrobić, certyfikat wysłałem, bo zrobiłem jego przedłużenie z obowiązkowym szkoleniem. Zapłaciłem ile trzeba było.

Zastanawia mnie po co to zrobili? Sami nie mają takiej certyfikacji. Pracowników wysłać nie chcą, bo trzeba płacić. Na złość?

Były pracodawca

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (163)

#91981

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kurczaki. Minął rok od mojej ostatniej historii o moim byłym pracodawcy. Przypomniał mi się ostatnio to może coś wam opowiem.

Pracowałem u tak zwanego "Lidera branży" branży dość specyficznej. Jak wspominałem we wcześniejszych historiach udało mi się nabyć certyfikat serwisowania pewnego rodzaju maszyn. W Polsce taki certyfikat ma może kilka osób. Co ważne już wiedziałem w tamtym czasie że trzeba uciekać z tego okrętu i postarałem się o certyfikat imienny, bez informacji o firmie. Certyfikat ważny jest 2 lata.

Odchodząc z jakiegoś miejsca pracy staram nie palić za sobą mostów. Bo w sumie i po co, jednak tutaj rozstaliśmy się w nie akceptowalnych warunkach. Co to znaczy, no były szef po prostu nie wypłacił mi umówionych pieniędzy, a że umówiliśmy się że będzie to pod stołem, cóż stało się. Mój błąd. Zwodził mnie co prawda jeszcze jeden czy dwa miesiące, a później zrobił mnie "persona non grata" na terenie firmy i nie mam możliwości nawet tam wejścia. Głupota.

Do historii.

Kilka dni przed moim odejściem na swoje, do firmy przyszło zapytanie czy może bardziej prośba żeby podpisać umowę na serwisowanie tychże maszyn na które mam imienny certyfikat. Jako że wtedy byłem już oddelegowany do prac w innym dziale żeby mi urlopu nie dać, to nawet o tym nie wiedziałem. Będąc już na swoim, miesiąc może dwa po rozstaniu dostaje telefon od dyrektora z firmy "premium" mojego byłego szefa.

[D]yrektor - Nyord co ja się naszukałem twojego numeru, dzwonię od dwóch tygodni na twój firmowy numer, a odbiera kto inny mówi że ty na urlopie, a ja się dowiaduje że ty już tam nie pracujesz. No jak to tak.
[N]yord - Ano nie pracuję. Coś trzeba?
[D] - Słuchaj, powiedz mi tak jak to się stało? My dogadaliśmy się z twoją byłą firmą na obsługę tych maszyn co nam robiłeś, na całą Polskę, trzeba robić przeglądy, a oni mnie zbywają, że ty na urlopie, ja wynalazłem jakiś numer do kogoś od was i on mi powiedział że ty nie pracujesz. To kto mi będzie te maszyny serwisował?
[N] - Szczerze, nawet nie miałem pojęcia że podpisaliście jakąś umowę, z niektórymi ludźmi mam kontakt tam, ale nic o żadnej umowie nie wiem. Być może sami nie wiedzą, że taka jest. A co do serwisu, też nie wiem kto to będzie robił. Do mnie nikt nie dzwonił. Myślę, że nie zadzwoni, bo mam zakaz wstępu na firmę.
[D] - Oni są nie poważni. Co tam się stało?
[N] - Wisi mi pieniądze i jeszcze zrobił ze mnie kozła ofiarnego, że to moja wina.
[D] - Ja chcę, żebyś ty te maszyny robił, nikt inny. Wreszcie chodzą jak w zegarku. Dobra, ja do nich dzwonię i ich opie*rdole. Zobaczymy co da się zrobić. Jak nic, to coś wykombinuje.

Po kilku dniach dostaje telefon od syna mojego byłego "szefa" z pytaniem, za ile bym zrobił przegląd tychże maszyn. Mówię mu: jak się rozliczycie ze mną, na co się umawialiśmy to wtedy podam cenę. Trochę pogadał, że on nic nie wie, że to ojciec. To niech zadzwoni ojciec. No cóż, niestety nie zadzwonił.

Po miesiącu miałem już umowę od tej firmy "premium" na serwis maszyn na siebie.

Tak mnie czasem zastanawia. Szkoda mu było mi wypłacić niecałe 20 tysięcy zaległości i mieć fajny kontrakt. Czy jednak stracić fajny kontrakt dla 20 tysięcy.

Była Praca

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (153)

#91055

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia ;)

Francuskie przygody.

W poprzedniej historii zostałem delegowany do pracy w delegacji we Francji i dzisiaj o piekielnościach z tym związanych.

Zostałem wraz z kolegami z pracy delegowany do miejscowości Tours chyba tak to się pisze. Czas podróży około 23-24h. Wyjeżdżaliśmy o 17 w sobotę i około tej godziny byliśmy pod hotelem. Co ważne hotel zarezerwowałem na tydzień, bo jedziemy w ciemno. Nic a nic nie wiedząc co nas czeka, jaki typ usterki. Ze strony hotelu dostaliśmy informację że mamy wpłacić zaliczkę/zadatek w wysokości chyba 200 euro. Po przyjeździe na miejsce okazuje się, że nikt nie rozmawia po angielsku, albo nie chce rozmawiać. Próbuję dogadać się poprzez translator Googla jednak też idzie opornie, dodatkowo Pani mówi, że nas nie wpuści, bo jesteśmy Polakami i pewnie nie stać nas hotel. Huk z tym, że zadatek pokrył już jedna dobę w hotelu. Dodatkowo droga mejlową tłumaczyliśmy, że nie wiemy ile zajmie nam naprawa, bo może tydzień, a może kilka godzin i już jutro nas nie ma. Pani znowu, że my jesteśmy robolami, zniszczymy im pokoje. Polacy ich kiedyś okradli i dalej w ten deseń. Mamy impas.

Mówimy Pani niech odda pieniądze, to my jakiś inny hotel znajdziemy. Ona pieniędzy nie odda i się upiera oraz dalej, że Polacy tacy i owacy. Wtedy eureka. Mieliśmy ze strony zamawiającego wyznaczoną osobę do pomocy w razie jakiś problemów. Szybki telefon, kilka słów wyjaśnienia i Pan Temu zjawia się lada chwila. Trochę krzyków ze strony Pani, kilka gorzkich słów ze strony naszego obrońcy. Jednym ze słów, które rozumiałem to policja i zostały nam zwrócone pieniądze i zostaliśmy zakwaterowani w hotelu, w którym stacjonował nasz opiekun. Happy End.

Druga historia tym razem krótka.

Samochód spakowany we wszystko, bo nie wiadomo co nas czeka, jednak jak zawsze wychodzi podczas diagnozy usterki akurat tego się nie spodziewaliśmy i brakuje. Kochany szef dokładnie sobie policzył ile nam kasy dać na delegacje i na paliwo tyle (mimo że kazał nam wsiąść jeszcze paliwo w banki z Polski, bo taniej), na hotel tyle i 100 euro na niespodziewane wydatki. Niespodziewany wydatek kosztował 115 euro. Za te 60 kilka złotych dostałem duża bure (mówiłeś że wzięliście wszystko) i musiałem po cichu odbierać tę kasę.

Hej do następnego razu.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (157)