Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

OSP

Zamieszcza historie od: 13 lutego 2012 - 14:42
Ostatnio: 17 marca 2024 - 16:40
  • Historii na głównej: 79 z 120
  • Punktów za historie: 35740
  • Komentarzy: 263
  • Punktów za komentarze: 1813
 

#86323

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Widziałam dzisiaj chłopaka przy paczkomacie.

Chłopak obsługiwał ekran dotykowy w rękawiczkach - nic nadzwyczajnego przy aktualnej sytuacji epidemiologicznej.

Nieco bardziej nadzwyczajne było to, że po wyjęciu paczki ze skrytki wspiął się na palce i... Napluł do skrytki, po czym ją zatrzasnął. Powrócił do ekranu dotykowego, zakończył odbiór paczki, na "do widzenia" opluł ekran i oddalił się, jakby nigdy nic.

No cóż, pamiętajcie o rękawiczkach...

Paczkomat

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (123)
zarchiwizowany

#45474

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Odnośnie historii Tariji (http://piekielni.pl/43824).. Jestem żołnierzem. Raz na jakiś czas muszę przechodzić badania lekarskie w szpitalu MSWiA. Liczba badań zależna od etatu. W zeszłym roku musiałem także przejść badania dot. wyjazdu na misję zagraniczną. One jednak odbywają się w szpitalu wojskowym. Zjawiłem się na miejscu ok godz. 8, wiedząc że liczba lekarzy jaką odwiedzę będzie bliska dwucyfrowej i może mi to zająć nawet dwa, trzy dni.

Jestem przy pierwszym punkcie- laboratorium. W ręku co tu dużo mówić- próbka moczu i kału- oczywiście w pojemnikach ;) Na drzwiach wywieszona kartka, a tam wielkimi literami- "OSOBY Z WOJSKOWEJ KOMISJI LEKARSKIEJ SĄ WPUSZCZANI BEZ KOLEJKI". Stoję kilka minut, jak to zwykle wywiązuje się rozmowa. Jeden jegomość zauważył "eksponaty" w mojej ręce oraz kartkę z długą listą lekarzy i zapytał czy ja bez kolejki będę obsługiwany. Potwierdziłem, słyszało to kilka osób. Akceptacja tłumu była, co mnie przyjemnie zaskoczyło. Wychodzi pielęgniarka, woła jakiegoś jegomościa po nazwisku (nazwijmy go Iksiński). Ja wstaję, tylko po to żeby jej powiedzieć w jakiej sprawie, żeby po prostu powiadomić, a Iksiński na mnie- "Pan jest Iksiński?" Nie zdążyłem odpowiedzieć a on już się wydziera, że jak to, że się wpycham, że on tu stoi 20 minut a ja sobie przychodzę i się w kolejkę wpycham.. Pielęgniarka widzi co mam w ręku, pyta czy ja z wojska.. Tak, jestem z wojska. Bierze mnie i Iksińskiego do gabinetu. On oczywiście nie skończył przemowy. Miła i uśmiechnięta pielęgniarka (jak dla mnie- order dla niej) tłumaczy jak dziecku, że ja muszę poza kolejką, że takie są przepisy, że mam jeszcze sporo lekarzy do odwiedzenia, że dwie minuty (bo po odstawieniu produktów moich porannych wyczynów tyle zajmuje jeszcze pobranie krwi) nikogo nie zbawią. Ale nie.. On rozumie, ale i tak to jest nie w porządku. I że moje miejsce jest w koszarach, bo jak nas napadną to co? Ja u lekarza będę?

Chyba lepiej mieć chorego i niezdolnego do służby żołnierza. Przynajmniej zdaniem niektórych..

służba_zdrowia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 289 (355)

#26331

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Takich historii jeszcze tu nie było (chyba).

Wstęp wprowadzający (długi):
Otóż, proszę ja Was, jak przystało na studenta mieszkającego w akademiku, poznałem tajniki produkcji cytrynówki. Z racji, że temat mnie zainteresował, po wielu eksperymentach doszedłem do kilku własnych receptur oraz "trików" w wytwarzaniu tegoż trunku. Dorobiłem się nawet własnej "marki", grona stałych "zamawiających" oraz od niedawna strony na fb.

Uprzedzę ostatnio aktywnych poprawnych prawnie, politycznie i obyczajowo: wszystko jest w 100% legalne, wszelkie składniki są kupowane w normalnych sklepach, a ja sam nie sprzedaję alkoholu, ot ktoś przychodzi ze składnikami lub daje mi pieniądze na nie, a ja jedynie zajmuje się "obróbką" (tak samo jakby ktoś robił dla Was ciasto z alkoholem, Wy dajecie składniki, on/ona gotuje i piecze albo przygotowywał drinki na domówce), zasięgnąłem języka u prawników (obecnych i przyszłych) i potwierdzili legalność takiego zachowania. Czasami ktoś rzuci groszem za fatygę, czasami odwdzięczy się przysługą lub dobrym obiadem (ponownie: NIE HANDLUJĘ!).

Moja cytrynówka ma kilka wersji, ale najważniejsze będą tu trzy: Light, Standard i Miazga.
Light - zwykły drink, prawie nie "tryka", ot delikatny poprawiacz humoru.
Standard - Zdradziecka, nie jest odczuwalna sama w sobie (słaba głowa-0,5, mocna-1l), ale cały alkohol uwalnia się dopiero po wypiciu dowolnego innego po lub w trakcie konsumpcji wspomnianej. (np.: butelka pusta, nic nie czujesz-> kieliszek czystej wódki -> "Skąd ja się wziąłem w swoim łóżku?!")
Miazga - Szatan, Loki, Cthulhu, Hades, etc. Sam spróbowałem jej tylko raz, znam tylko jedną osobę zdolną samodzielnie wypić 0,5l butelkę i nadal utrzymać się na nogach.
Koniec wprowadzenia. Historia właściwa, czyli skargi i zażalenia z całych 3 lat, więc wiele przypadków niczym z Eerie Indiana się skumulowało.

Light:
1)-Nie rusza mnie!
-Wiesz, że to Light i ma być bardzo słabe?
-Ale ja po Reds′ie się rozbieram a tu nic! (Wypowiedziane z podłogi, z której nie mogła wstać).

2)-To był czysty sok!
-Skąd ten pomysł?
-Bo wiedziałem, że jak ma być słabe, to zamiast pić, to alkoholem wyczyściłem obudowę lapka z farby olejnej i się teraz klei, więc to sok, a nie alko!

3)-Stary, jeśli moja dziewczyna znowu będzie chciała, rób jej tylko taką!
-WTF?
-Chłopie, myśmy tą mocną pili (Miazga) i padliśmy, a laski nic, ale gdybyś ty zobaczył tą dumę i szczęście w jej oczach na drugi dzień, że mnie przepiła!

Standard:
1)-Coś nie rusza...
-Mówiłem jak to pić. Czymś popijałeś?
-Noooo...
-Czyli?
-Herbatą ze starym sokiem malinowym, więc prawie wino, nie?

2)-Mocna jest?
-Zależy od głowy i jak pijesz.
-No, a taka średnia głowa?
-Bo ja wiem? Różnie, zależy od osoby.
-No a taka średnia osoba?
-Nie wiem, każdy inaczej ma.
-No a taka średnia laska?
-Mówię, nie wiem! Jedna da radę 1,5, inna 0,5 nie dopije, różnie.
-No a taka średnia? (Nosz %$#@*&%!!!)
-K***A! 1l i 3 piwa i każda twoja!
-STARY! To ja jutro ci wszystko przyniosę i mi narobisz na 12 sucz, ok? Tylko na ten sam wieczór! Będę pierwszy, który wszystkie panny z grupy zaliczy! (Temu panu podziękowałem za współpracę).

3)-Ziomek, co to za szatan był?
-Co?
-No normalnie nawet połówki nie dopiłem z bratem i współlokatorem.
-O.o Co wy z tym zrobiliście?
-Wiesz jak soczek smakowało, to po co się szczypać i popijaliśmy tym spiryt.
-Dżizas fu***ng krajst! Wiesz jaka to dawka alkoholu etylowego na raz?! Nic się Wam nie stało?
-Spoko, brachol z zatruciem w szpitalu, ale jak wyjdzie to powtarzamy. Na kiedy byś dał radę znowu zrobić?

Miazga (jedna póki co):
(Wpada koleś i wręcza mi dwie duże whisky z górnej półki)
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję, DZIĘKUJĘ!
-Ale za co?
-Ta s**a zawsze jak się napiła to "muszę ci powiedzieć, ale nie mogę", "muszę, ale nie mogę" i tak w kółko. Próbowałem ja spić, żeby się wygadała i nic, Wino, piwo, wódka, drinki, NIC! Zasypiała zanim powiedziała! A tu bach! Trzy kieliszki i od razu zaśpiewała!
-Ale nadal nie wiem "o co kaman"?
-Młody, nie dość, że dzieciak nie jest mój, to jeszcze mnie zdradzała, a ja mam nagrane jak się przyznaje! Mało tego! S**a podpisała w końcu zgodę na badania genetyczne smarkacza! Rozumiesz?
-Niezbyt...
-MŁODY, ŻENIĆ SIĘ NIE MUSZĘ!!! Moje zdrowie wypij! Ja twoje przez tydzień będę pił!

Mam też trochę innych z cytrynówką związanych, jak ta się przyjmie to podrzucę i pozostałe.

gastronomia

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1542 (1666)

#29955

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj będzie o absurdalnych przepisach.

Jedziemy zespołem S do wypadku na obwodnicy Gdyni. Po zajechaniu na miejsce okazuje się, że poszkodowany ma już fachowa opiekę i został wyciągnięty z pojazdu. Przez kogo? Opiekowała się nim załoga wojskowej sanitarki Lekarz + Ratmed, został wyciągnięty przez Załogę WZT. Skąd wojsko? Jechali na jakiś poligon, na zabezpieczanie czy cuś.

[J]a
[L]ekarz z wojska.

[Ja] Dzień dobry, co z poszkodowanym? (pozwolę sobie ominąć medyczną paplaninę) Nie mogliście go wy zgarnąć do szpitala?
[L] Wiesz chłopie, przez je*** przepisy. Żeby pomóc cywilom poza terenem wojskowym, musielibyśmy mieć zgodę samego ministra.
[J] Czyli rozumiem, że mimo iż dysponując sprzętem lepszym niż na niejednej S-ce, nie możecie transportować rannych cywili przez jakieś chore prawo?
[L] No niestety tak.

A ja się zastanawiam tylko co miał na myśli człowiek, który wymyślił takie chore prawo...

PR Trojmiasto

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 688 (724)

#33610

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkańcy Wrocławia pewnie kojarzą panią z dworca, która chodzi i zbiera pieniądze, jak nie dasz - robi aferę. Znajduje się w 3 miesiącu ciąży... od 2 lat.

Jakiś miesiąc temu spotkałem ją w tramwaju. Też zbierała pieniądze, wszyscy jej grzecznie dawali (ci którzy się opierali dostawali awanturę i w końcu też dawali). Ja pokazałem, że jestem głuchy, a na grzechotanie jej kubeczka i pokazywanie nie reagowałem więc sobie poszła. Doszła do jakiejś [k]. I tu [w]ywłoka znowu:

[W] Niech pani rzuci jakimś pieniążkiem, ja jestem w 3 miesiącu ciąży, wie pani jak to ciężko...

Kobieta szuka pieniędzy gdy nagle:

[K] Ja panią znam... To panią spotykam od pół roku na dworcu głównym?

Wywłoka się nie odzywa.

[K] Przykro mi, nic pani ode mnie nie dostanie za te oszustwa.
[W] Pani nie wie jak to jest być w ciąży, żyje sobie dostatnie, a ja tu sama, biedna muszę się utrzymywać...
[K] Nic pani nie dam, proszę się wziąć do roboty.

Kobieta trzymała kawę w ręce i wywłoka to spostrzegła.

[W] (na cały tramwaj) Taka jedna kawa to z 5zł kosztuje, a mi te 5zł by wystarczyło, a nie mam jak zarabiać, bo niedługo już nie będę mogła pracować...
[K] (również na cały tramwaj) Jeżeli będzie się rozwijać w takim tempie jak teraz, to ma pani jeszcze bardzo dużo czasu by zarobić.

Wywłoka chyba zrozumiała, że nic tu po niej bo poszła dalej starać się o pieniądze, ale jakoś nikt jej nie chciał dawać...

Żeby nie było - wiem, że niektórzy zbieracze naprawdę mają problemy. Ale ta kobieta jest po prostu oszustką, ci którzy mają do czynienia z dworcem we Wrocławiu wiedzą o tym, bo każdy ją spotkał przynajmniej raz. Ta pani ma wyjątkowo wredne metody na zdobywanie pieniędzy i jak ktoś jej nie daje zaczyna wydzierać się na cały regulator jaki ten ktoś jest niedobry, a ona biedna i w ciąży. Dlatego budzi we mnie odrazę.

Tramwaj

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 578 (638)
zarchiwizowany

#11906

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
historia z późnych lat 90 tych opowiedziana mi przez ojca.
Poligon wojskowy.
Odbywały się właśnie cwiczenia w których brały udział małe pododdziały z innych krajów NATO - bardziej jako doraddcy niż faktyczne siły zbrojne.
Piątek wieczorem pierwszego z 2 tygodni cwiczeń- jak to wojskowi - postanowili nasi oficerowie zrobic małą imprezke - no bo jak to - nie zabawic sięna koniec tygodnia.
Grupka chętnych zebrała się dośc spora - tak z 20 osób - w tym paru oficerów USA i Niemiec.
I tu zaczeły się schody - cały "lekki park" maszynowy był niedostępny bo zajęty rozwożeniem reszty oficerów niezostających na zabawie.
Ale że już byli po "pierwszej i drugiej nóżce" to nie chciało im się czekać - i po zapasy pojechał skład nasz BWP-1 jako transport + pożyczony amerykański Hammer z kierowcą i 4 oficerami (2 naszymi i 2 USA - bo chcieli im pokazać Polską wieś) ... i granatnikiem na dachu (bo im się nie chciało demontować).
I tu wyszła na jak piekielnośc naszych gospodarzy - stwierdzili że trzeba tak z 3 butelek przynajmniej kopic - to sklep może nie miec tyle - więc od razu skierowali się do znanego miejscowego bimbrownika który znany był z tego że zaopatrywał wieś jak i po cichu żołnierzy z poligonu.
Mogę sobie tylko wyobrazić minę starego człowieka który zobaczył parkujący mu na podwórzu transporter opancerzony i dżipa z granatnikiem na dachu... Gościa podobno dobre 5 minut cucili i zapewniali że oni tylko po wódkę .... to nie wojna....

WP

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 211 (227)

#11553

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z lat 80-tych opowiedziana mi przez ojca (żołnierz zawodowy)
Miejsce akcji: poligon wojskowy.
Pierwsze ćwiczenia z posługiwania się granatem z użyciem prawdziwych granatów (wcześniej zaliczyli sporo sesji z atrapami).
Za stanowiskami gdzie stoją ćwiczący, przechadzają się podoficerowie by ich pilnować.
I tu się zaczyna ciekawostka - ojciec zauważa że jeden z ćwiczących zamiast rzucić granat, stoi dalej w pozycji "do rzutu".
Podchodzi żeby go opierd.... a tu patrzy - gość biały na twarzy i się chwieje.
W ostatniej chwili chwycił w obie dłonie rękę żołnierza z granatem.
I krzyczy o moc.
Dopiero z pomocą innego podoficera udało im się bezpiecznie wyłuskać odbezpieczony granat z ręki już zemdlonego żołnierza i wyrzucić go na przeznaczony do tego teren ćwiczebny.

Ale to co najbardziej ich rozśmieszyło, a ćwiczącego posłało na dodatkowe badania psychiatryczne (co do podatności na stres) to hasło gościa, który po paru minutach się ocknął. Otwiera oczy i mówi:
- Ja to się troszeczkę zdenerwowałem, przepraszam, mogę jeszcze raz spróbować?

WP

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 562 (648)

#25935

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeszcze kilka lat temu sporo podróżowałem pociągami po całym kraju i miałem w związku z tym multum ciekawych przygód.

Oto jedna z nich, traktująca zasadniczo o dwóch stworzeniach z piekła rodem, tyle że jednego przemiłego i godnego najwyższego szacunku, a drugiego w nawet tak spokojnym człowieku jak ja - budzącym mordercze instynkty.

Wsiadłem do pociągu, mając przed sobą perspektywę podróży dokładnie na przestrzał przez cały kraj. Wagon z przedziałami dla palących po drugiej stronie składu. A czort brał. W razie co pobawię się w gimnazjalistę w toalecie. W przedziale, do którego wsiadłem był tylko jeden podróżny. Stary, zasuszony, siwiuteńki jak gołąbek, bardzo elegancko ubrany dziadziuś. Usiadłem na przeciwko niego przy oknie i zdębiałem. Otóż staruszek w klapie marynarki nosił miniaturki odznaczeń. Dwa Krzyże Walecznych (!), Virtuti Militari V klasy, srebrny i brązowy Medal Zasłużonym na Polu Chwały, Medal za Wyzwolenie Warszawy - kurde, nic tylko Pierwsza Armia Wojska Polskiego... Wlepiłem w miniaturki ślepia jak wół w malowane wrota (tym intensywniej, że jestem krótkowidzem, a chciałem się przyjrzeć co tam dziadunio ma), ale jakoś rozmowy nie zagaiłem, zwłaszcza, że ów patrzył w okno i wydawał się pogrążony we własnych myślach. W końcu oczywiście jednak nie wytrzymałem i próbowałem zagadać z dziaduniem.

-Przepraszam Pana bardzo...
Cisza. Zero reakcji. Trochu mi się niefajnie zrobiło, ale nic:
-Przepraszam Pana najmocniej...
Cisza. Nawet się, kurde bele nie obrócił, żeby mnie zaszczycić spojrzeniem. Cóż, z pewnym zażenowaniem muszę przyznać, że trochę niefajnie pomyślałem o bucowatym kombatancie co się prochu nawąchał i jakiś szczawiowaty cywil (tym bardziej, że długowłosy w jakiejś obcisłej, diabelskiej koszulce) mu lata i powiewa.
Jako, że bogowie obdarzyli mnie niezmierzonymi pokładami cierpliwości, odczekawszy nieco i niezrażony podjąłem kolejną próbę nawiązania konwersacji.

-Naprawdę bardzo Pana przepraszam, że Panu przeszkadzam, ale... - No i w końcu w połowie mojej wypowiedzi dziadek weteran obrócił się nieco na swoim miejscu i zmierzył mnie wzrokiem. Uśmiechał się miło i głosem kompletnie niepasującym do mikrej fizjonomii, o mocy i barwie trąby jerychońskiej zapytał:
-CZY BYŁ PAN COŚ DO MNIE MÓWIŁ? - Wtedy coś mi zaczęło świtać w mózgownicy: słowa przedziwnie akcentowane, arytmiczne i pozbawione intonacji. Pomijając jakże już rzadko używany czas zaprzeszły. - BO JEŻELI TAK, TO UPRZEJMIE PRZEPRASZAM, ALE JESTEM KOMPLETNIE GŁUCHY. PROSZĘ POWTÓRZYĆ, UMIEM CZYTAĆ Z RUCHÓW UST. - Aż mi zadudniło w uszach.

Podle się poczułem, że tak niesprawiedliwie i pochopnie oceniłem starego człowieka.
-Jestem pasjonatem drugowojennym i tak się składa, że wiem co oznaczają miniaturki na Pana marynarce. Czy zechciałby pan coś poopowiadać?
Error. Za dużo na raz i za dużo trudnych słów. To czytanie z ruchu ust wygląda jednak troszkę inaczej niż na filmach, jednak w końcu udało mi się przekazać moje intencje w sposób dla staruszka zrozumiały.
Dziadziuś wyszczerzył żółte od nikotyny zęby:
-TO ZALEŻY O CO CHCESZ PYTAĆ.
Lody pękły. Mimo trudności komunikacyjnych- swoje kwestie musiałem zwykle powtarzać kilkukrotnie, zbyt długie dzielić na poszczególne frazy, bardzo starannie ruchami ust artykułować poszczególne słowa czy czasem nawet poszczególne głoski, a staruszka, mimo natężenia decybeli też często było trudno zrozumieć - rozmowa zaczęła się kleić. Dziadziuś okazał się niezwykle sympatycznym człowiekiem o niesamowitym życiorysie. Kresowiak. 17 września. Zsyłka za nazwisko. Brak szans na dostanie się do Andersa. Wreszcie Pierwsza Armia Wojska Polskiego i cały, ale to cały jej szlak bojowy, w trakcie którego dosłużył się porucznika, zakończony przez dziadunia na wzgórzach Seelow, gdzie bębenki z uszu wydmuchał mu bliski wybuch pocisku z nebelwerfera. Wcześniej jeszcze dwukrotnie ranny, między innymi na przyczółku warecko-magnuszewskim. Staruszek kombatant do tego opowiadał tak barwnie tak ciekawie, że dosłownie było słychać gwizd kul, rzęchot czołgowych gąsienic, wybuchy bomb. Poza tym, co mnie ujęło, człowiek ów był niezwykle skromy i biegunowo odległy od heroizowania swoich dokonań.

Naprawdę sporo w życiu przeszedłem i niełatwo się wzruszam, ale, powiadam Wam, naprawdę momentami chyba mi się coś zaczynały oczy pocić. Kurde, rozmawiałem z jednym z ludzi, o jakich za szczawika filmy się oglądało, jednym z tych, dzięki którym możemy mówić po polsku. Ba! Dzięki którym w ogóle mamy jakąś Polskę - jaka by ona nie była.

W między czasie -co ważne- dziadziuś zaczął kopcić okropnie smrodliwe papierochy bez filtra. Jako, że sam byłem w szponach nałogu, nie przeszkadzało mi to. A dziadziuś kopcił jak T-34. Ciekawym było to, że rzutami. Trzy-cztery śmierdziuchy cięgiem, pół godzinki z kawałkiem przerwy i kolejny sort. Pomiędzy wspomnieniami i pytaniami zgadaliśmy się jeszcze, że jedziemy prawie że do tej samej stacji. Ucieszyłem się niezmiernie perspektywą długich godzin pogawędki z dziaduniem.
Ale, żeby nie było za różowo...

Pierwszy zgrzyt nastąpił jakieś dwie godziny od rozpoczęcia naszej rozmowy. Dwadzieścia minut wcześniej w przedziale obok rozsiadła się kilkuosobowa grupka młodych ludzi, tak z dekadę młodszych niż ja wtedy. Spodnie z krokiem na kolanach, pięć numerów za duże bluzy z kapturami, etc. I umpa, umpa, z jakiejś przenośnej szczekaczki. Przedstawiciel grupy wpakował się do nas do przedziału, ani "dzień dobry", ani "pocałuj mnie w dupę" i cytuję:
-Kto tu tak, ku...a, mordę piłuje? Ochu*eć można! - Może nie w stu procentach tak dokładnie, ale tak elokwentnie i z tym sensem.
Mówię wam, mimo mojej cierpliwości z miejsca krew mnie zalała. Postanowiłem starannie dobraną argumentacją merytoryczną i wysublimowanym podejściem pedagogicznym przekonać młodzieńca o niewłaściwości jego zachowania.
-Wyp...laj, śmieciu. Natychmiast, zanim zdążę do ciebie wstać. A jak jeszcze chcesz otworzyć mordę, to cię pytam: czy przyjdziesz z koleżkami, czy ja się mam pofatygować do was? To co? Sper...lasz, czy mam do ciebie wstać? -Powiedziałem to tonem naprawdę łagodnej sugestii, bardzo, bardzo spokojnie, nawet na jotę nie podnosząc głosu.
Szczyl zmierzył mnie zbaraniałym wzrokiem. Ktoś, kto nigdy nie był w podbramkowej sytuacji nie ma pojęcia, jak taka sytuacja skokowo polepsza percepcję i racjonalną ocenę sytuacji. Chyba chciał coś odpowiedzieć, ale +40 bicepsa, pokryte zrostami kostki, porządna klamka z nosa, widocznie asymetryczna żuchwa i szramy na ramionach skutecznie odwiodły go od kontynuowania konwersacji.

Gnojek się zmył, ale kiedy zobaczyłem, że dziadzio weteran w lot zrozumiał sytuację i jak od razu posmutniał, to naprawdę poważnie rozważałem dogonienie śmiecia i obicie mu ryja na czarno. Nie wiem po czym, ale dziadek wyłapał to i skwitował tylko:
-DAJ, CHŁOPIE, SPOKÓJ. - I dalszy ciąg mnie zwalił z nóg i rozbroił: -TEN SZCZENIAK TO DLA CIEBIE CH*J DO SZCZANIA NIE PRZECIWNIK. A ROZUMU I TAK MU OD TEGO NIE PRZYBĘDZIE.
No i, jako, że właściwie nic się nie stało, sytuacja szybko wróciła do normy. Było minęło. Do Warszawy podróż -poza tym drobnym incydentem- upłynęła po prostu uroczo.

W Warszawie pociąg zaczął się dość poważnie zaludniać, ale miejsca nadal było sporo. W tejże samej Warszawie do naszego przedziału wsiadł facet z wyglądu podobny całkiem do nikogo, o fizjonomii zabiedzonego szczura chorego na astmę, młoda, niespecjalnie ładna dziewczyna ze swoim chłopakiem - takim całkiem normalnym kolesiem. No i ONA. Spirytus Movens późniejszych zajść, nazwijmy ją Zażywną Matroną, wymiennie z Babsztylem. Wzrostu jak na kobietę dość słusznego, wagi zapewne więcej niż ja. Do tego wymalowana jak barokowy ołtarz i roztaczająca wokół siebie chmurę landrynkowego zapachu wody toaletowej o intensywności takiej, jakby się w niej marynowała. W ramach "dzień dobry" uprzejma była retorycznie zapytać:
-A co tu tak papierosami cuchnie?
Rzuciłem tylko okiem na wchodzących i na widok Zażywnej Matrony, mój niezawodny instynkt ochroniarza i bramkarza szepnął mi do ucha: "będzie cyrk" - i jak zwykle, kanalia, się nie pomylił.

Dziadziuś i ja oczywiście nie przeszkadzaliśmy sobie w konwersacji. Rychło pozostali współpasażerowie, mimo że nie włączyli się do rozmowy, to naprawdę uważnie słuchali staruszka. Słuchali a nie tylko słyszeli- nawiasem mówiąc: "nie słyszeć" to by się nie dało. Słuchali z uwagą. Poza, oczywiście, Zażywną Matroną, która cierpiętniczą miną dawała do zrozumienia jakim krzyżem na jej barkach jest słuchanie gromowego głosu dziadunia. Było jeszcze w miarę, dopóki nie zaczął się cykl kopcenia. Gdy główny bohater wieczoru zakurzył swojego śmierdziuszka, nikt inny nie powiedział złego słowa, a Babsztyl z kopyta w pyskówę:
-Co pan sobie myśli? Tu jest wagon dla niepalących!
Dziadzio nic, a ta trajkocze. Wszak głuchy i patrzy na mnie. Więc mówię:
-Proszę pani, ten człowiek dokumentnie nie słyszy i w związku z tym nie wie, że chce mu pani coś przekazać.
-To powiedz mu, żeby na mnie popatrzył! -No, nie. Nie przypominam sobie, żebym z tą kuzynką maciory był na "ty", ale przełknąłem zniewagę.
Przekazałem. Dziadziusiowe oczy przybrały wygląd porcelanowych kulek i łypnęły na babsztyla. A ta dalej:
-Co pan sobie wyobraża, przedział dla niepalących, etc...
Dziadziuś spojrzał na mnie- w oczach jarzyły mu się diabliki:
-SYKU, CZEGÓŻ TA DAMA SOBIE ŻYCZY? BO PRZECIEŻ JUŻ NIEDOWIDZĘ... -klei głupa dziadziuś- wiem już, że wzrok jak na swój wiek ma sokoli.
Babsztyl ryknął na cały regulator:
-TO PRZEDZIAŁ DLA NIEPALĄCYCH!!!!!
Dziadziuś oczywiście dalej "nie wie o co chodzi". No, głuchy jest, nie słyszy, niedowidzi. Mierzy od inkarnację hipopotama szklanym, otępiałym wzrokiem i nie wątpię, że dobrze się bawi. Cały ten dziadkowy zombie-walk trwał dobrych kilka minut, w trakcie których babsztyl zaczął dostawać białej gorączki. A dziadunio klei głupa. Nie słyszy, nie rozumie.
O dziwo głos nagle zabrał szczurowaty wymoczek:
-Niechże pani da spokój staremu człowiekowi. Po kiblach ma latać?

Woda na młyn. Babsko dostało furii: nic ją to nie obchodzi, że to przedział dla niepalących (mantra jakaś, querva, czy co?), etc, etc. Już tak dokładnie całej polemiki nie pamiętam). W każdym razie im bardziej podróżni próbowali załagodzić sytuację, tym bardziej się krówsko po tuningu nakręcało.
W końcu złapała torebkę, z impetem szarżującego nosorożca wypadła na korytarz. Dobrze, że nikt akurat nie przechodził, gdyż niechybnie zginąłby niechybną i marną śmiercią, stratowany przez emerytowaną walkirię rozmiarów Tygrysa Królewskiego.
-Ja wam dam, chamy! - I dalej cała wiązanka szczerych, chrześcijańskich pozdrowień.

Za kilkanaście minut wraca. Z sokistami. Niczym Guderian za swoimi klinami pancernymi za froncie wschodnim. Niczym Guderian również udziela im instrukcji co oni MAJĄ z tą sytuacją zrobić. Z daleka już było słychać jak miele ozorem do mundurowych. Jeżeli pier...ła im tak przez całą drogę z ostatniego wagonu- a pewnie tak była, to się kompletnie nie dziwę późniejszej sytuacji. Nieczęsto mi się to zdarza, ale zaniemówiłem. Sokiści weszli do przedziału, za nimi babsztyl z miną Napoleona pod Pruską Iławą patrzącego jak kirasjerzy Starej Gwardii rozbijają w perzynę pułki carskich grenadierów. Panowie mundurowi weszli, popatrzyli na dziadunia, na miniaturki i baretki. Zamienili z nami dosłownie pięć zdań, wyjaśniając sytuację. Po czym... Zasalutowali dziadziusiowi i zaczęli wychodzić. Mina Napoleona ustąpiła miejsca minie jaką musiał mieć generał Benningsen pod tą samą Pruską Iławą, kiedy napoleońska konnica wyrzynała mu pół armii. Dowódca patrolu natomiast z wyraźną, nie tajoną złością i irytacją do babsztyla:
-Proszę pani, jak ktoś sobie zapracował na dwa Krzyże Walecznych to niech sobie pali tam, gdzie mu się żywnie podoba. A jak to pani nie pasuje, to niech się pani przesiądzie. Miejsc nie brakuje.

Wytapetowany tucznik spurpurowiał i rzucił się werbalnie na sokistów: że to granda, skandal, że mają zrobić to i tamto, że nie wykonują swoich obowiązków służbowych, że ona złoży oficjalną skargę i że ona ma TU miejscówkę i to jest przedział dla niepalących... Uszy mi oklapły, ręce opadły, krew uderzyła do głowy. Pomyślałem sobie, że jeżeli jeszcze raz usłyszę o tym przedziale, to wyjmę z ramonechy sprężynę, zarżnę prukwę i wyrzucę na tory. Na szczęście wyręczył mnie dowódca patrolu. Przez delikatność nie powiem jakich słów użył purpurowy na twarzy sokista na temat tego gdzie może sobie wsadzić i miejscówkę i skargę i jeszcze kilka innych rzeczy... Na koniec zakomunikował, że oficjancie nakazuje jej zmianę przedziału i jak się nie uspokoi to potraktuje zajście jako zakłócanie spokoju pasażerom, ze wszystkimi tego konsekwencjami. W końcu z babska zeszło powietrze, choć gdyby wzrok mógł zabijać, to byśmy wszyscy padli trupem na miejscu.

Po chwili, jak się wszystko uspokoiło, dziadziuś zapalając kolejnego ćmika skwitował:
-POSKROMIENIE ZŁOŚNICY. W SUMIE DROBIAZG A CIESZY, CZYŻ NIE?
Właściwie to sam nie wiem kto był bardziej z piekła rodem: staruszek weteran, czy upierdliwe babsko...

Pozdrawiam panów SOKistów, którzy potrafili się odpowiednio zachować. Mam też ogromną nadzieję, że uroczo piekielny staruszek bohater jeszcze chodzi po tym łez padole i trafia na takich, którzy chcą słuchać Jego wspomnień...

służby mundurowe

Skomentuj (193) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1545 (1765)

1