Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Paciorek

Zamieszcza historie od: 24 października 2012 - 13:38
Ostatnio: 29 marca 2023 - 13:42
  • Historii na głównej: 4 z 5
  • Punktów za historie: 2463
  • Komentarzy: 6
  • Punktów za komentarze: 46
 

#85953

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dwie historie, ci sami bohaterowie, ale opowieść z dwóch różnych perspektyw. Jako tło akcji proszę wyobrazić sobie hermetycznie zamkniętą społeczność polskiej wsi.

Historia życia Marzeny wg JEJ SŁÓW: najmłodsza z piątki rodzeństwa, obarczona wadą wrodzoną. Od dziecka o kulach, powykręcane stawy i kręgosłup. Zawsze wyszydzana, nikt jej nie bronił, własne rodzeństwo robiło jej paskudne dowcipy, nikt się nie będzie nad niedorajdą litował. Wyszła za mąż bez miłości - jej ojciec dogadał się z jej przyszłym mężem na temat połączenia gospodarstw i majątku.

Małżonek to zły człowiek: bił, pił, kradł, ona nieszczęśliwa z małym synkiem. Kilka lat po zawarciu małżeństwa Marzena poznaje Stanisława - on ponad 20 lat starszy od niej, dwoje dorosłych dzieci, Marzena jest prawie w ich wieku. Stanisław też jest nieszczęśliwy w swoim małżeństwie - żona pijaczka, nierobotna, zła kobieta.

Marzenę i Stanisława połączył romans, po niedługim czasie owocuje "wpadką". Piątka rodzeństwa Marzeny oraz jej rodzice wyrzekają się, wyganiają z domu, palą jej odzież i osobiste rzeczy. Jej synek razem z mężem zostają na gospodarstwie, mężowi w sumie ta zdrada wisi bo ma syna, gospodarstwo, pieniądze i nową babę gdzieś na boku. Marzena nie zostaje ujęta w testamencie ani spadku ziemi i gospodarstwa, nie może widywać się z synem, ma zakaz powrotu na wieś bo "pobijemy kaleką dziwkę".

Tymczasem Stanisław zostawia żonę, jego dorosłe dzieci go nienawidzą bo zdradził ich matkę i będzie miał bękarta. Marzena i Stanisław zaczynają nowe życie - ubogie, ale z miłością. Po pierwszym synku pojawia się drugie dziecko - dziewczynka, budują wspólne gniazdo i tak już żyją razem dosyć długo - Marzena obecnie zaraz ma 50 lat, Stanisław jest po 70-tce. Dzieci z pierwszych małżeństw utrzymują z nimi stały, choć chłodny kontakt ograniczający się do wymuszonych życzeń na urodziny/Święta itp. Ani Marzena ani Stanisław nie zabiegają specjalnie o kontakt z rodzinami.

A teraz historia życia Marzeny wg jednej z JEJ SIÓSTR: najmłodsza z piątki rodzeństwa. Od dziecka o kulach, powykręcane stawy i kręgosłup. Rozpieszczona, chamska, zadzierająca nosa. Konfabulant, manipulator, pyszałek. Za byle dowcip, byle krzywe spojrzenie potrafiła mścić się na różne sposoby. Rodzice ją faworyzowali, zawsze jej wierzyli - bo najmniejsza, bo kaleka. Już jako nastolatka powtarzała rodzeństwu, że rodzice przepiszą jej całą ziemię, a ona ich wyrzuci z domu i nie podzieli się gospodarstwem z rodzeństwem. Z czasem rodzice Marzeny orientują się jaki gagatek z niej wyrasta, gospodarstwo i ziemia idą do podziału na całe rodzeństwo, ujęty w spadku zostaje również świeżo upieczony mąż Marzeny. Ona w małżeństwie nudzi się, szuka przygód i wrażeń pod sklepem, okrada Męża, nie zajmuje się synkiem. Na rodzinę spada wieść o zdradzie, o dziecku "wpadce".

Marzena oznajmia, że jej mąż ma się pakować, że w domu zamieszka jej nowy partner. Mąż się nie zgadza (syn, gospodarstwo, świeżo wybudowana własnymi rękoma chałupa, a ona chce tu z nowym gachem mieszkać?), więc Marzena mówi że odchodzi i w dupie ma syna, męża, gospodarstwo. Mąż mówi droga wolna, ale powrotu już tu nie masz. Rodzice Marzeny z żalu do córki zmieniają testament - to co ona miała dostać zostaje przepisane na jej porzuconego synka. Rodzeństwo przestaje mieć z nią kontakt, bo nie wiadomo gdzie mieszka.

Od małego wiedziałem, że jestem ukochanym przez rodziców dzieckiem. Wiedziałem, że gdzieś tam mam przyrodnie rodzeństwo - syna mamy i dzieci taty, ale oni nie chcieli mnie znać tak samo jak dziadkowie i wujostwo. Mama mówiła, że nazywali mnie bękartem. Od małego karmiła mnie opowieścią, że miała trudne życie, że jej kalectwo i miłość do mojego taty sprawiły, że nie mam kontaktu z dziadkami i wujostwem, że nie mam jakiejś tam ziemi i jakiegoś tam majątku. Że oni byli poszkodowani przez własne rodziny, dlatego z nikim się nie widujemy. Zarzekali się, że w sumie mogę liczyć tylko na moją siostrę, z którą mam wspólną mamę Marzenę i tatę Stanisława, a na syna mamy i dzieci taty nie mam co liczyć.

Z wiekiem uświadomiłem sobie, że rośnie we mnie nienawiść do ludzi, którzy skrzywdzili, wygnali moją mamę. Nie znałem ich, jej rodzeństwa, dziadków, swojego rodzeństwa, ale i tak ich nienawidziłem. Dopiero po dwudziestu paru latach udało mi się usłyszeć historię z drugiej perspektywy, od ciotki, jednej z sióstr mamy. Zrozumiałem, że w życiu nic nie jest czarno-białe.

Zrozumiałem, że nie warto mieć złych myśli i karmić się złymi emocjami. Wybaczyłem wszystkim: wybaczyłem mamie, za to że podsycała we mnie gniew, który sama nosiła; wybaczyłem wujostwu, za to że nie chcieli mieć kontaktu z siostrą, która kalectwem usprawiedliwiała wszystkie swoje życiowe wybryki; wybaczyłem rodzeństwu przyrodniemu za to, że oni nie potrafią wybaczyć zdrady swojej mamy / swojego taty; w końcu wybaczyłem sobie - przestałem myśleć o sobie jako o bękarcie i zacząłem cieszyć się życiem.

Błędy mojej całej rodziny, ich cała chora historia nie są moim garbem. Ich nienawiść, żale, piekielne zachowania nie będą częścią mojej genealogii. Mam zostać za chwilę mężem i ojcem i ufam sobie, że będę dobrym mężem i ojcem, bo nie ciąży na mnie żadne piętno nieudanego dziecka, nieudanych rodziców.

wieś

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (229)

#65705

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Narzeczony (nazwijmy go Artur na potrzebę historii) pracuje jako ochroniarz eSSesmanów w sklepie odzieżowym Halina&Marysia. Do głównych zadań należy: sprawdzanie przebieralni, obserwacja nietypowych zachowań, monitorowanie bramek, etc. Za jego pozwoleniem chcę się z Wami podzielić największymi piekielnościami:

1. Piekielności ze strony firmy ochroniarskiej:

- Na start: rozmowa rekrutacyjna. Studia zaoczne? Żaden problem! Nawet lepiej. Spokojnie, tak ułożymy grafik aby każdemu pasowało i na zjazdy będziesz miał wolne.
Rzeczywistość: wolny weekend? Będzie ciężko, każdy by chciał. Co mnie obchodzi że studia? No nie wiem. Zobaczymy, pomyślimy. Efekt: weekend na zjazd udzielony z wielką łaską, zwykle informacja przychodzi w piątek przed godz. 21.

- Rozmowa rekrutacyjna cd. Praca jest na 12 godzin co drugi dzień, rzadko 2 dni z rzędu. 12 godzin x 10 zł netto = 120 zł dniówka. Artur zostanie przypisany na stałe do jednego odzieżowego.

Rzeczywistość: dzień wolny, godz. 8 rano, dzwoni telefon:
- Artur? Chcesz dodatkowo zarobić? Bo nam się obsada w markecie spożywczym XYZ wywaliła na dziś, no wiesz każdemu się może zdarzyć. 12 godzin, tylko stawka trochę inna bo tam mamy 8 zł na rękę, no ale chłopie! I tak Ci stówka wpadnie. Wprawdzie to inna lokalizacja (15 km dalej), ale i tak wyjdziesz na plus! (Artur się nie zgodził).

Druga rozmowa w dzień wolny:
- Artur? Mamy chorobowego na markecie z elektroniką ABC. Weźmiesz? Stawka 7 zł, ale też 12 godzin to będziesz szczęśliwszy na wypłacie. (Artur się nie zgodził).

Trzecia rozmowa w dzień wolny:
- Artur, przyjeżdżasz dziś na sklep QWERTY. Tak, 12 godzin. Tak, mniejsza - 8 zł. Tak, możesz odmówić, ale pewnie kierownictwo ustosunkuje się do tego. Jeżeli ci zależy to przyjedź. (Artur się zgodził).

Efekt: 3 dni z rzędu po 12 godzin na stojąco w lakierkach. Spuchnięte żyły na stopach, skurcze łydek do 5 rano.

- Wypłata przychodzi 20. dnia następnego miesiąca. Sklep przelewa należność firmie ochroniarskiej najpóźniej ostatniego dnia miesiąca poprzedniego (info potwierdzone przez kierowniczkę sklepu). Efekt? Pieniądze Artura kwitną w firmie przez 20 dni, zapewne na koncie oszczędnościowym.

2. Piekielności ze strony sklepu odzieżowego:

- Na 12 godzin Artur ma 30 minut przerwy. Zrezygnował z posiłków w pracy, chce rozłożyć tę oszałamiającą liczbę minut na papierosy i toaletę (łącznie 5 papierosów + toaleta). Kierowniczka sklepu się zgadza, ale po krótkim upływie czasu stwierdza, że Artur wykorzystuje więcej niż pół godziny - zaczyna nosić stoper na sznurku i odmierza Arturowi czas na każdej przerwie.

- Wyniki ze stopera są zadowalające. Mimo to kierowniczka sklepu oznajmia, że 30 minut przerwy na 12 godzin to stanowczo za dużo. Na audycie Artur został poinformowany, że w porozumieniu z firmą ochroniarską sklep zdecydował się wypłacać wynagrodzenie za 11,5h godzin pracy dziennie. Jeżeli Artur się nie zgadza to oczywiście może się odwołać, czyli zupełnie zrezygnować z przerwy.

3. Piekielności ze strony Klientów jest tak dużo, że wybrałam jedną ulubioną perełeczkę:

- Artur mówi "dzień dobry" i "do widzenia" klientom przy bramkach. Wychodzi tata, mama i synek, Artur się żegna. "Do widzenia" odpowiada tylko synek. Tatuś klęka przed pociechą, poprawia mu kurteczkę i mówi:
- Filip, takim ludziom nie mówi się do widzenia.


Podsumowanie: Artur szuka aktywnie pracy. Dziękujemy za chwilę lektury.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 704 (812)
zarchiwizowany

#64928

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Telefoniczna obsługa Klienta, 14 lutego. Mało piekielnie, bardzo zabawnie.

(K)lient: Ździńdybry, bo ten tego, bo dzisiaj Walę Tynki są no nie.
(J)a: No tak.
K: No to normalnie tam macie markiety otwarte? Czy wcześniej zamykacie?
J: Zapraszamy na zakupy do godz. 21, jak co sobotę.
K: A bo ten tego, myślałem że jak święto to wcześniej zamykacie. No to ździenki, dobranoc! <godz. 16>

Walentynki: święto jak ta lala - wywieszamy flagę, łamiemy się opłatkiem i malujemy pisanki.

call_center

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -16 (44)

#54836

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słodkie bezrobocie, witaj ponownie...

Wczoraj miałam przyjemność odbyć pierwszy dzień pracy w "Firmie Marzeń". Serio, sarkazm mode OFF. Dobre wynagrodzenie, jasne i przejrzyste zasady, obowiązki które przynoszą satysfakcje i rozwijają zdolności, ciekawi ludzie. Dziś rano myślę "Ale fajnie, idę do pracy!". To chyba skarb w obecnych czasach. Jedyny problem polegał na tym, że mieszkam w miejscowości nazywanej powszechnie "Sypialnią Warszawy", natomiast "Firma Marzeń" mieściła się w stolicy (w dodatku na przeciwległym brzegu od strony mojego miasta) przez co dojazd do pracy wynosiłby od 2 do 3 godzin w jedną stronę (pozdrawiam Koleje Mazowieckie, kto jeździł ten wie). No ale trudno się mówi, trzeba zacisnąć zęby i zdać się na łaskę komunikacji miejskiej i podmiejskiej.

Stoję więc na peronie, czekając na żółto-zieloną ciuchcię. O ile pociąg przyjedzie punktualnie i nie będzie awarii metra, do Firmy przyjadę pół godziny przed czasem. Jednak po 30 minutach dygotania z parasolką na peronie, trafił mnie przysłowiowy szlag, zero zapowiedzi ze strony PKP o sytuacji. Wybieram numer do Firmy, odzywa się Kierowniczka, która wczoraj mnie przyjęła.

J: Dzień dobry, Paciorek z tej strony.
K: Witam serdecznie, mam nadzieję że widzimy się dzisiaj w Firmie?
J: Tak, naturalnie. Niestety z przyczyn ode mnie niezależnych muszę zapowiedzieć i przeprosić za spóźnienie, pociąg ma opóźnienie.
K: Pani dojeżdża do miasta, a z daleka?
(miała CV z adresem zamieszkania na rozmowie kwalifikacyjnej pod nosem)
J: Tak, z "Sypialni Warszawy".
K: Proszę Pani, potrzebujemy ludzi kompetentnych i zorganizowanych, którzy są w stanie stawić się do pracy na czas. A Pani na drugi dzień pracy już zapowiada spóźnienie, to niedopuszczalne.
J: Rozumiem Pani punkt widzenia, ale to nie moja wina. Oczywiście zostanę dziś w Firmie na dłużej.
K: Proszę się nie fatygować, dziękuję, miło było poznać.
(w tej chwili zobaczyłam nadjeżdżający pociąg, nutka desperacji odezwała się w głosie)
J: Właśnie nadjeżdża pociąg, spóźnię się góra pięć minut.
(...na co w odpowiedzi głos Kierowniczki się zmienił)
K: Nie słyszałaś, tępa wsiuro? Wypad, mówię, WYPAD! Czaisz? Czaisz, rwa, czaisz dzido?!
(koniec rozmowy)

"Firma Marzeń", tadaaam.

Praca PKP

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 726 (836)

#41735

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna historia miała miejsce ładnych kilka lat temu, kiedy jako 15-letni szczylek bawiłam z długą wizytą u babci.
Słowem wstępu wyjaśnię, że babuszka jest opiekuńczą, ciepłą kobietą, ale szybko się denerwuje i bardzo łatwo można ją doprowadzić do łez.

W czasie wyżej wspomnianej wizyty zaczęły atakować mnie koszmarne bóle gardła, obrzmienie i ropienie migdałków, gorączka i tym podobne przyjemności. Babcia przez kilka dni trzyma mnie w łóżku, karmiąc miodem i czosnkiem, nacierając plecy maścią, dając popłuczyny na gardło - mimo starań nic nie pomaga. W końcu oświadczenie: "Nie ma rady, trzeba iść do lekarza. Mimo żeś niezarejestrowana u nas, pójdziem do przychodni, do Pani Dyrektor, mojej przyjaciółki - ona zbada co ci dolega."

No więc idziem do przychodni, przemiła Doktórka patrzy w gardło, bada to i owo. Z jej ust pada słowo "angina". Przepisuje Augmentin (taki psiukacz na migdałki, na bazie pochodnych penicyliny), babcia dziękuje stokroć za przyjęcie, jakiś tam drobny upominek wręcza.

Po kolejnych kilku dniach stosowania wyżej wymienionego preparatu jest coraz gorzej - gorączka ponad 40 stopni, migdałki jak orzechy włoskie, na dodatek swędząca wysypka na całym ciele. Moja cicha prośba o szpital zostaje zrugana słowami "Do szpitala idzie się umierać". No dobra - ufam babuszce, leżę jak w amoku dalej.

Nadchodzi na wizytę domową wcześniej poznana Pani Doktor-Dyrektor. Patrzy i patrzy, coś tam bada (mało pamiętam, to były dni w malignie), swoją wizytę skończyła przy kawie, ciastkach i plotkach. Następnego dnia po naszprycowaniu lekami zbijającymi gorączkę, wstaje by podkraść nóż kuchenny, żeby mieć się czym drapać po wysypce (jak się później okazało - świąd). Zahaczam o pokój babci - a ta siedzi na nieposłanym łóżku, płacze i pali papierosy (obok niej popielniczka z górką petów). No i zaczyna się rozmowa (B)abci z Wnusią (J).

J: Babciu, co się dzieje? Dlaczego babcia płacze?
B: A tam, córuś... Spać całą noc nie mogłam, teraz sobie tak popłakuje z wyczerpania sił. Nic mi się nie chce.
J (w przypływie poczucia winy): Babciu, jutro zadzwonię po Tatę, niech on już przyjeżdża (był w tym momencie na Słowacji).
B (czyli mama mojego Taty): Ech ten Twój ojciec... Źle go wychowałam... I to poszło w kolejne pokolenie, na Ciebie... (tu coraz więcej łez). Żadnych moralnych wartości... Wszystko takie zepsute... Boże, zabierz mnie już stąd, zła matka a co dopiero babcia ze mnie, powinnam już umrzeć...
J (przerażona na maxa): No co też babcia mówi?!
B: Żebyś Ty w takim wieku... Umrzeć miała... Na TAKĄ CHOROBĘ!
J (przerażenie sięga zenitu): Co ta Pani Doktor powiedziała?! Na co jestem chora?!
B: Bo Ty córuś... BO TY KIŁĘ MASZ!
...

Ok, już wyjaśniam.
Kochana psyjaciółka-dyrektorka-pożal-się-Boże-Pani-Doktor, na kawusi u babci na domowej wizycie, oznajmiła że zaraziłam się kiłą przez przygodny seks (dobre, byłam wtedy dziewicą) i że nie ma ratunku. Oczywiście tego samego dnia dzwonię do Taty, który następnego zabiera mnie na pogotowie.
Wynik: mononukleoza. Świąd od Augmentinu (uczulenie na penicylinę i penicylinopochodne).

Panią Doktor-Dyrektor nie widziałam od tamtego czasu i coś mi się wydaje że straciła przyjaciółkę. Babcia? Dumna i szczęśliwa, ani myśli o zejściu ze świata.

służba_zdrowia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (725)

1