Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

PepperMint

Zamieszcza historie od: 12 lipca 2012 - 14:36
Ostatnio: 26 kwietnia 2013 - 13:20
  • Historii na głównej: 8 z 13
  • Punktów za historie: 9547
  • Komentarzy: 55
  • Punktów za komentarze: 460
 
zarchiwizowany

#48421

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dwa tygodnie temu we wtorek, mój laptop nie mógł połączyć się z internetem. Jako że w tej dziedzinie jestem kompletnym laikiem, wolałam nic nie robić i poczekać do rana, aż mój Facet wróci z pracy.
Poszperał, posprawdzał, coś tam "wyczyścił"- komputer jest ok, a internet ja nie działał, tak nie działa.
Dzwonię więc do naszego dostawcy internetu, aby dowiedzieć się o co może chodzić. Rozmowa przebiegła w wyjątkowo napiętej atmosferze, ponieważ konsultantka była niemiła, używała zwrotów typu: "numer klienta", "awaria jest", "nie wiem". Ogólnie czułam się jak intruz, i najlepiej by było gdybym się natychmiast rozłączyła. Zapytałam jednak dlaczego jest taka niemiła, przecież ja się do niej grzecznie odnoszę, dowiedziałam się że to nie moja sprawa, żebym głowy nie zawracała, a tak na marginesie to jest awaria i że na następny dzień internet będzie działał. Poprosiłam o nazwisko, jednak Pani odparła że nie ma obowiązku powtarzać swoich danych, jeśli zrobiła to na początku (pomijam fakt, że powiedziała je niemal z prędkością światła).

Lekko poirytowana postanowiłam poczekać do jutra. Wróciłam z pracy, wykonałam milion czynności, poszłam na spacer z psem. Wieczorem(około 19) odpalam komputer - internetu niet, więc dzwonię dowiedzieć się kiedy mogę liczyć na usunięcie awarii. Tym razem bardzo pomocna Pani Konsultantka po chwili rozmowy powiadomiła mnie, że żadnej awarii nie było i prawdopodobnie poprzedniego dnia zostałam najnormalniej w świecie spławiona. Z łączem wszystko jest ok, ostatnia awaria była rok temu - wina musi leżeć po stronie komputera.

Wkurzyłam się, ponieważ kupiłam go może ze 2 miesiące temu a tu już awaria. Dla pewności poszłam zapytać sąsiadów(ten sam dostawca w całym bloku) - u nich wszystko ok. Nic mi nie pozostało jak udać się do serwisu.
Kolejnego dnia przed pracą komputer zaniosłam do naprawy. Przy odbiorze ręce mi opadły, ponieważ okazało się że jest w 100% sprawny... Zgłupiałam.
Mężczyzna mój wraca z pracy, chwyta za telefon i dzwoni na infolinię zapytać co dalej. Pan Konsultant okazuje się bardzo niemiłym i niecierpliwym człowiekiem. Rozmowa przebiegała identycznie jak pierwsza, tj. Pan z łaską odpowiadał na każde zadane pytanie. Kolejny raz usłyszeliśmy, że mamy "lipny" komputer (dosłownie tego słowa użył) a oni przecież na to nic nie poradzą. Luby wkurzył się i rzecze:
T - Przepraszam Pana za to co powiem, ale kolejny raz nie dam się spławić. 3 dzień nie mamy internetu, dzwonimy do Państwa już 3 raz - telefony też kosztują. Rachunek co miesiąc jest płacony w terminie, więc nie rozumiem dlaczego 3 dzień nie możemy uzyskać konkretnej informacji?
K - Waż słowa!
T - Słucham? Nie powiedziałem nic obraźliwego.
K - Nie rozmawiasz z byle kim!
T - Bardzo proszę o Pana nazwisko.
K - A po co panu moje nazwisko?
T - Po to, aby złożyć na Pana skargę.
K - Podałem na początku, teraz nie muszę powtarzać, w przeciwieństwie do Ciebie ja znam swoje prawa, żegnam - rozłączył się.

Tomek siedział jak wryty, ja natomiast na kartce spisałam godziny oraz czas trwania rozmów z Konsultantami, aby nazajutrz w pracy wysłać maila ze szczegółowym opisem zaistniałych sytuacji.
Na odpowiedź nie musiałam długo czekać, zaledwie kilka godzin. W mailu zwrotnym znajdowała się prośba o podanie przypisanego mi numeru klienta oraz o chwilę cierpliwości aż rozpatrzą moją skargę.
Po kilku dniach, za pomocą Poczty Polskiej otrzymałam pismo z przeprosinami i wyjaśnieniem sytuacji.

Aha, zapomniałabym! Zablokowali nam dostęp do internetu, ponieważ od 2 miesięcy rzekomo za niego nie płacimy. Nie otrzymywaliśmy żadnych wezwań do zapłaty ani maili na ten temat. Okazało się, że prawdziwy dłużnik otrzymywał wezwania, a internet przez pomyłkę zablokowali nam.
A wszystko przez to, że mam jedno z tych popularnych w Polsce nazwisk, typu Kowalska, Dąbrowska :)

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 235 (311)
zarchiwizowany

#43888

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o kupowaniu parówek "dla pieska", przypomniała mi pewną Panią...
Pracowałam kiedyś jako ekspedientka w sklepie spożywczym. Znajdował się on na małym osiedlu domków jednorodzinnych, zamieszkałych przez ludzi majętnych, dobrze usytuowanych.
Stałą klientką sklepu była bardzo elegancka, zawsze świetnie wyglądająca Pani(P) w wieku 35-40 lat. Zawsze traktowała nas "z góry", kilka razy podkreśliła nawet, że wstydziłaby się "takiej" pracy.
Pewnego wieczoru przybyła na małe zakupy. Spacerowała po sklepie, wkładając do koszyka potrzebne produkty. Podeszła do kasy, więc rozpoczęłam skanowanie towarów: napój, pieczywo, ketchup, musztarda. Na moje pytanie czy coś jeszcze mogę podać, poprosiła mnie do lady z wędlinami i kiełbasą na wagę oraz rozpoczęła taki monolog:
P: Kilogram parówek. Nie, nie dla mnie, przecież normalni ludzie TAKIEGO CZEGOŚ nie jedzą. Dla mojego pieska, wie pani moja Kinia jada tylko kabanoski, ale widzę że macie samą taniznę. Mam nadzieję, że ich nie zje, bo to wstyd takie dziadostwo podać nawet zwierzątku w chlewku, wie Pani śwince. (?)
Ja: (z głupim uśmiechem) Które podać? Te z Sokołowa po 8,99 czy Morliny po 9,99zł?
P: (bez namysłu) Te tańsze, bo te Morliny są strasznie słone.

Pani zrobiła się baaardzo czerwona i rzuciła mi tylko dziwny uśmiech. Sklep opuściła tak szybko, że zobaczyłam tylko zamykające się drzwi.

Chyba piesek się poskarżył, że parówki są za słone:)

sklepy

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 242 (332)
zarchiwizowany

#43664

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o niesprawiedliwości.
W małej miejscowości, z której pochodzę była mała szkoła podstawowa(około 50 osób - klasy 1-4). Dyrektorka owej placówki robiła co mogła aby szkoły nie zamknięto, więc za wszelką cenę chciała utrzymać jak najwięcej dzieci. W takich miejscowościach wszyscy się znają, więc rodzice chętnie udzielali się na rzecz szkoły, jednak jak to czasem bywa - część rodziców BARDZIEJ niż inni. Wspólne imprezki z nauczycielkami, kawki, spacery...
Moja Mama nigdy taka nie była. Owszem udzielała się, ale nigdy kawek nie piła czy kwiatów dla Pani Dyrektor nie kupowała bez powodu. Ale do sedna.
Koniec klasy drugiej. Wszyscy szczęśliwi, oglądamy swoje świadectwa. Ja nagle w płacz i biegiem do domu.
Co się okazało? Wszystkie dzieci, które chodziły na kółka wyrównawcze, ale rodzice znają się z Dyrektorką prywatnie mają same szóstki, a na moim z góry na dół czwórki. Wtedy dla mnie był to koniec świata, choć teraz wydaje się to głupie(nic nie wskazywało na choć jedną 4. W dzienniku miałam same szóstki i piątki, nigdy nie chodziłam na kółka wyrównawcze ani korepetycje, bo Pani wychowawczyni uznała że nie ma takiej potrzeby, gdyż radzę sobie świetnie)
Mama świadectwo w rękę, w samochód i z miną Amstaffa pędzi do szkoły.
W szkole biesiada - "aktywniejsi" rodzice wraz z gronem pedagogicznym przy wódeczce na sali gimnastycznej dyskutują i śmieją się do rozpuku(dzieci na podwórku ganiają bez żadnej opieki).
Mama(M) wpada i grzecznie prosi Wychowawcę(W) oraz Dyrektorkę(D) na korytarz:
M: Przepraszam Panie, ja czegoś tu nie rozumiem. Dlaczego moje dziecko ma z góry na dół same 4?
D: I taką pierdołą nam Pani głowę zawraca?
M: Dla mnie i mojego dziecka to nie jest pierdoła. Tym bardziej, że w dzienniku miała same 6 i 5. Proszę mi to jakoś wyjaśnić bo w głowie mi się to nie mieści.
W: Nie ma się o co denerwować. Pani córka jest po prostu słabą uczennicą. Powinna mieć same 3, ale zlitowałam się nad nią, bo jak w 2 klasie można na świadectwie mieć 3...
M: Słucham? Wiec proszę mi pokazać dziennik.
D: Czy to musi odbywać się teraz? Nie widzi Pani że mamy uroczystość?
M: Uroczystość? Popijawę, za pieniądze ze składek, za które miały zostać zakupione nagrody dla dzieci! Ale mniejsza o to. Proszę o dziennik.
W: No dobrze. - poszły do gabinetu Dyrektorki, otworzyły dziennik i już nie były takie mądre...W rubryczce z moimi ocenami same 6 i 5. ŻADNEJ 4,3,2,1.
M: Więc na jakiej podstawie moje dziecko ma 4 z każdego przedmiotu?
D: yyyy no wie Pani, całokształt pracy się liczy! Pamiętam, że nie brała udziału w zawodach sportowych oraz raz nie przyniosła materiałów na gazetkę!
M: Nie brała, bo miała złamaną rękę więc nie mogła. Owszem na gazetkę nie przyniosła - zapomniała. Jeden incydent ma przekreślić same świetne oceny?
W: Skończmy to. Przecież to nie ma żadnego znaczenia.
M: Może dla Pani. Ale moje dziecko zostało upokorzone. Reszta klasy chodziła na kółka douczające, korepetycje i inne dodatkowe zajęcia, bo nie ogarniała materiału, a mają same 6! Moja BettiNa nie chodziła, bo powiedziała Pani że radzi sobie doskonale. Więc jaki w tym sens?
D: Przeszła do następnej klasy - jaki problem? Za rok weźmiemy to co Pani mówi pod uwagę przy wystawianiu ocen.
M: Nie wezmą Panie. Proszę dokumenty mojego dziecka - przenoszę ją do innej szkoły.
D: Nie może Pani! Przecież zamkną szkołę!
M: Mogła Pani pomyśleć o tym wcześniej. Nikt nie będzie oceniał mojego dziecka przez pryzmat ZNAJOMOŚCI, CZY ILOŚCI WYPITEGO ALKOHOLU NA DANCINGACH PANI DYREKTOR Z INNYMI RODZICAMI. PROSZĘ O DOKUMENTY!
D: Ja zaraz zmienię tę oceny, już się za to biorę. Już już...Podaj mi jakiś mazak i już poprawiam!
M: Chyba Pani żartuje. DOKUMENTY poproszę - już.

Kolejną klasę rozpoczęłam już w nowej szkole, a poprzednia "działa" jeszcze rok.
Zastanawiam się czy Mamuśka nie zareagowała zbyt mocno...

szkoła

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 259 (335)

#41963

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś krótka historia o Piekielnym właścicielu Lakierni...

Marek*, mąż mojej znajomej pracował 6 miesięcy (po tym czasie miało nastąpić przedłużenie umowy) na lakierni proszkowej jako główny lakiernik. Do pewnego momentu zajmował się tylko i wyłącznie malowaniem najważniejszych zleceń. Po 5 miesiącach Właściciel Firmy rozpoczął budowę domu, w związku z czym poprosił Marka o przejęcie częściowej kontroli nad "interesem". Marek przyjmował dostawy, kontrolował terminy płatności itp. Miało to trwać około 2 tygodni, ponieważ po tym czasie kierownikowanie miał objąć Kamil - syn właściciela.

Marek jako lakiernik z 10-letnim doświadczeniem znał rodzaje, a przede wszystkim ceny farb na pamięć. Zobaczywszy pierwszą fakturę wystawioną przez księgową o mało nie dostał zawału. Poszedł do niej aby natychmiast poprawiła pomyłkę. Jak się oczywiście okazało to nie była pomyłka. Szef od lat zarabiał na niewiedzy klientów. Kupował najtańsze farby, a liczył jak za najdroższe, średnio 4-krotnie wyższe... Przeciętny klient nie był w stanie poznać jaką farbą jego półka czy stolik ogrodowy został pomalowany... Markowi bardzo się to nie spodobało, więc umówił się z Szefem na spotkanie, podczas którego usłyszał, że to nie jego sprawa i ma się nie wtrącać. Zaczął więc rozglądać się za nową pracą. Po 2 tygodniach pojawił się syn, więc Marek wrócił do malowania. Nie omieszkał niektórym klientom wspomnieć, żeby lepiej przyglądali się fakturom.

W budynku obok żona właściciela prowadziła lakiernię samochodową, którą również "opiekował się" Kamil. Pewnego ranka po odbiór samochodu przyjechała młoda dziewczyna. Marek akurat miał przerwę i palił przed firmą papierosa, więc widział całą tą sytuację. Kamil podjechał samochodem owej dziewczyny, a ona w płacz. Z radości. Jak to pięknie wylakierowali jej samochód, że ona się obawiała że te zarysowania nigdy nie zejdą i że jest taka szczęśliwa. Otrzymała fakturę, zapłaciła gotówką i odjechała. Zadowolony syn rzecze do Marka:

S: Ale urwa interes ubiłem! Stary!
M: Jaki interes?
S: Urwa kupiłem pastę polerską za 50 zł, chłopaki polerowali ze 2 razy i fakturka na 1700 zł poszła!
M: Człowieku oszalałeś? Przecież to jest przegięcie!
S: Co cię to obchodzi? Do roboty urwa! Gdyby nie takie akcje to byś nie miał na chleb robolu.

Godzinę później wypowiedzenie Marka leżało na biurku Szefa, a on był w pół drogi do domu. Kiedy powiedział Szefowi dlaczego się zwolnił, ten powiedział że to w sumie dobrze, bo on szuka "wiernych i uczciwych wobec pracodawcy" pracowników. Sprawa zgłoszona odpowiednich służb.

lakiernia

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 685 (779)

#41140

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moi przyjaciele żartują, że ktoś rzucił na mnie klątwę, przez którą mam „szczęście” do dziwnych sąsiadów.
Mieszkam na 13 piętrze, 14 piętrowego budynku. W przeciągu roku piąty raz zmienili się lokatorzy w mieszkaniu „nade mną”. Opiszę każdego z osobna:

1. Pierwszy był miłośnikiem wiertarki. Ale nie żeby używał jej kilka godzin dziennie. Ona działa non stop od 6:00 do 23:00. Ok rozumiem – remont. Tylko ileż można używać wiertarki? Tydzień? Dwa tygodnie? Nie. 2,5 miesiąca. Po tym czasie wiertarka ucichła, lokator się zmienił.

2. Druga była Pani – miłośniczka zwierzaków. Posiadała 4 pieski i 2 kotki (chwaliła się tym niejednokrotnie w windzie) Pieski 24 godziny na dobę biegały za kotkami i ujadały w niebo głosy. Nie tylko mnie doprowadzało to do białej gorączki. Pani mieszkała dość krótko.

3. Trzecia była para/małżeństwo uwielbiająca głośne, nocne igraszki. Według stosunków sąsiadów mogłam ustawiać zegarek. Śpię sobie i nagle słyszę: "aaaaaa, uuuu, oooo taaak!!!" – myślę „"ohoo 1 w nocy". Wracam w objęcia Morfeusza. Po jakimś czasie słychać: "Nooo Ania dawaj, dawaj, dawaj!!!" – 4 nad ranem. Kolejny stosunek sąsiadów budził mnie do pracy:) Wierzcie mi – tak było każdej nocy o tych samych godzinach przez około 3 miechy...

4. Czwarta była starsza bardzo miła Pani, jednak ogromna miłośniczka Radia Maryja. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt iż w dzień nagrywała sobie transmisje i słuchała ich przed snem, czyli o 23:00 na cały regulator. Tak przez około godzinkę. Wizyty policji poskutkowały po około miesiącu.

5. Obecni lokatorzy wprowadzili się niedawno, 2 miesiące temu. Fajni młodzi ludzie. Studiują, bawią się, korzystają z życia. Mieli tylko jedną wadę. Odkąd się wprowadzili, całymi dniami śpiewali (coś a'la karaoke) jeden utwór: Kings Of Leon - „Use somebody”. Jeszcze jakby śpiewali... darli koparki za przeproszeniem. Przed zajęciami, po zajęciach, przed imprezą, w trakcie imprezy... W przeciągu pierwszego miesiąca usłyszałam ten utwór około 300 razy.

Po miesiącu zaczęło nas to naprawdę męczyć. Postanowiłam coś z tym zrobić, więc poprosiłam mojego chłopaka, aby kupił w Empiku płytę Kings Of Leon. Poszłam do sąsiadów, podarowałam im ją – wypiliśmy po piwie, zaśpiewaliśmy po raz ostatni znudzony do granic możliwości utwór i pożegnaliśmy się. Od tamtej pory muzyki słuchają ciszej i nie ograniczają się do jednego utworu.
Mam nadzieję, że zostaną na dłużej :)

Sąsiedzi:)

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 680 (778)

#41161

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W południe przyjechała do mnie przyjaciółka z mężem i córeczką. Poprosili, abym zajęła się Małą (8 lat) na 3,4 godzinki bo teściu wylądował w szpitalu i chcą do niego pojechać. Zgodziłam się bez zastanowienia.

Od jakiegoś czasu jestem na diecie, więc jedyny napój jaki znajduje się u mnie w mieszkaniu to woda. Mała nie koniecznie za nią przepada. Postanowiłyśmy wybrać się do sklepu w celu zakupienia jakiegoś soku oraz kilku brakujących produktów do obiadu. Przechodziłyśmy akurat obok "świeżego marketu" i Olcia poprosiła abyśmy zakupy zrobiły właśnie w nim, bo ona zbiera naklejki (mają promocję, w której robiąc zakupy za 12 zł otrzymujesz naklejkę. Jeśli uzbierasz 100 naklejek, dostajesz maskotkę z "Kubusia Puchatka" za darmo).

Wybrałyśmy interesujące nas produkty, podchodzimy do kasy, odsługuje nas Pani około 50-tki. Zakupy na kwotę powyżej 24 zł, więc czekamy na 2 naklejki, ale Pani odwraca się i odchodzi. Grzecznie, z uśmiechem pytam czy mogę dostać naklejki, bo chrześnica zbiera. Po czym rozpoczyna się taka dyskusja:

P: Jakie naklejki?
Myślę sobie - może Pani zapomniała..?
Ja: Z Kubusiem Puchatkiem. Za zakupy powyżej 12 zł dostaje się 1 naklejkę, prawda?
P: Pierwsze słyszę o tej promocji. Proszę mi nie utrudniać pracy. Do widzenia.
Ja: Ależ Proszę Pani, ma Pani znaczek na piersi informujący o promocji, na ladzie leżą "albumy" na które się nakleja zdobyte naklejki.
P: Za chwilę wezwę ochronę. Proszę opuścić sklep. - I zaczęła się oddalać od kasy.
Ja: Może Pani mi podać te naklejki?! Nie wyjdę bez nich z tego sklepu.
P: NIE MA ŻADNYCH NAKLEJEK! BĘDZIE MI TU GÓWNIARA WMAWIAŁA! JA CHYBA LEPIEJ WIEM! DO WIDZENIA.

W tym czasie podbiega młoda dziewczyna z obsługi i bez słowa daje mi naklejki. Wzięłam zakupy, Olę za rękę i wychodząc usłyszałam jak Starsza Pani mówi do młodszej koleżanki:
P: I po co jej dawałaś te naklejki? Ja dla wnuka zbieram i wszystkim wmawiam, że nie ma żadnej promocji! Głupia jesteś, jeszcze chwilę i by sobie poszła.
P2: Pani Krysiu, przecież od razu widać było że wredna ku*wa nie popuści.
P: Chytre to takie...

Niby taka drobnostka, ale zastanawiam się czy nie złożyć skargi. I nie dlatego, że nie dostałam naklejki. Za wredną ku*wę.

Świeży market...

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1467 (1509)
zarchiwizowany

#39631

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Stoję sobie na przystanku czekając na autobus. Czas oczekiwania - 10 minut. Jako że jest środek wakacji i jest gorąco mam na sobie białą sukienkę przed kolano z dekoltem w kształcie serca. Ważne dla tej historii są 2 fakty:po pierwsze jestem właścicielką dość pokaźnego biustu, a po drugie miałam wtedy założone słuchawki na uszach i dość głośno słuchałam muzyki, więc nie słyszałam co się wokół mnie działo.

Na przystanku razem ze mną stoi około 15-20 osób, w tym ON-facet około 30 letni z 3 kumplami. Gapią się w moją stronę i strzelają głupie uśmieszki. Inni ludzie też na mnie zerkają - myślę, kurde co jest?! Zdjęłam słuchawki i słyszę monolog owego 30latka: "noo ja to bym tarmosił całymi dniami jakbym miał w domu takie dwa cuda! Albo ssał całymi nocami..." i w ten deseń. Głupio mi się zrobiło, bo wszyscy dookoła to słyszeli, a on nie miał zamiaru przestawać..."ej a myślicie że te cyce są prawdziwe?Ciekawe czy mają jakiegoś właściciela? hę? nieee takie cycki nie mogą cieszyć tylko jednego faceta" i kilka bardziej obrzydliwych tekstów. Koledzy trochę go uciszali, ale bawiła ich ta sytuacja. Postanowiłam to ignorować. Autobus dojeżdżał już do przystanku więc wszyscy podeszliśmy bliżej krawędzi jezdni. Oblech(jak go w myślach nazwałam)stanął tuż za mną i klepnął mnie w pośladek pytając:"ile bierzesz za godzinę?" Przesadził. Zachowując stoicki spokój,odpowiedziałam:"Choćbyś obie nerki sprzedał, to i tak nie będzie Cię na mnie stać" Wszyscy ryknęli śmiechem, a twarz mojego "niedoszłego klienta" zalała fala czerwieni.
Wysiadając z pojazdu koledzy Piekielnego chórkiem życzyli mi miłego dnia:)

Mam nadzieję, że następnym razem dwa razy się zastanowi zanim innego człowieka potraktuje w taki sposób.

Przystanek autobusowy

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 18 (72)

#38809

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o mojej koleżance z pracy, która za wszelką cenę chciała każdemu udowodnić, że jest najbardziej pokrzywdzoną osobą na ziemi, a głód w Afryce w porównaniu z jej brakiem podwieczorku jest niczym.

Agatka ma kilka ulubionych zwrotów m.in. są to: "to jest nic, w porównaniu z tym co ja..." lub "ale ja miałam/mam gorzej". Opiszę Wam 3 historie z udziałem Agaty:

1. Poniedziałek. Jak zwykle rozmawiamy w pracy, jak kto spędził weekend. Koleżanka Asia mówi, że i sobotę i niedzielę od 9:00 do 20:50 spędziła na uczelni(studia zaoczne)i jest strasznie nie wyspana. Ja mówię, że cały weekend malowałam mieszkanie i że ręce mnie bolą okrutnie. Pani Ela (60 lat) opowiada o wnuku nad którym sprawowała opiekę. Wszystko z humorem, śmiejemy się. Nikt się nad sobą nie użala - luźny temat. Na co Agata mówi:
- Co wy możecie wiedzieć o tym jakie życie jest ciężkie. Ja całą sobotę sprzątałam! Posprzątanie kuchni, łazienki,1 pokoju i pranie to jest ciężki weekend! - 100% powagi...

2. Ona jest strasznie biedna...nie ma pieniędzy na życie i powinna otrzymywać jakiś dodatek od Państwa... Zarabia 2500 zł netto miesięcznie, dwoje starszych braci pracujących za granicą. Jeden opłaca jej czesne, drugi mieszkanie. Rodzice płacą internet i telefon. Wypłata zostaje na jej wydatki oraz jedzenie. Ale to jest strasznie mało! Przecież jej nawet nie wystarcza na połowę wydatków, nie mówiąc już o kosmetyczce i zapłaceniu karnetu za fitness i solarium. Ja mieszkam sama, sama się utrzymuję oraz pomagam mamie finansowo (1000zł renty po zmarłym ojcu, oraz wypłata w takiej wysokości jak jej). Według Agaty: "powinnam się cieszyć że mój ojciec nie żyje bo mam 1000 zł za frajer"... Ja jednak wolałabym Jego żywego niż 1000 zł... Od tej rozmowy postanowiłam nie rozmawiać z nią na "takie tematy".

3. Głośno było niedawno o Madzi z Sosnowca i taki temat się rozpoczął już w pracy. Czekając na autobus do domu, temat ewaluował i każda z nas opowiedziała jakąś historię ze swojego życia nawiązującą mniej lub bardziej do tematu. Ja powiedziałam, o tragedii jaka spotkała moją rodzinę (kilka lat temu tuż po porodzie, zmarło 2 moich braci bliźniaków). Na reakcję Agaty nie trzeba było długo czekać... Ona bardziej cierpiała niż ja, jak jej kuzynki męża siostrze zmarło 5 letnie dziecko... Na moje tłumaczenia, że każdy przeżywa takie tragedie inaczej i jedni są mniej odporni na takie zdarzenia, stwierdziła że nie wiem o czym mówię, że gó*no wiem o życiu i że ona bardziej cierpiała, a ja nie mam pojęcia jak to jest kiedy się kogoś straci. Bo przecież TO CO ja straciłam to były tylko płody, nawet nie ludzie i... w tym momencie nasza rozmowa zakończyła się prawym sierpowym, który otrzymała.

Nic mnie tak nie denerwuje, jak brak szacunku dla życia ludzkiego oraz wygłaszanie bezsensownych "życiowych myśli", na tematy, na które się nie ma pojęcia.

"biedna" Agatka

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 737 (841)
zarchiwizowany

#38568

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkałam kiedyś w małej miejscowości na południu kraju(istotne w dalszej części historii). Jak już kiedyś wspomniałam, pracowałam na kuchni w nadmorskim baardzo obleganym mieście. Aby pracować „przy jedzeniu”, należy mieć książeczkę sanepidowską, stwierdzającą iż jestem zdrowa. Pech chciał, że zapomniałam zrobić badania i podbić książeczkę. Zobaczyłam to dopiero na miejscu… 600 km od domu i swojego lekarza. Więc kupiłam gazetę i zaczęłam szukać lekarza, który przeprowadzi potrzebne badania na miejscu , abym mogła bez strachu i z czystym sumieniem pracować.

Ok, znalazłam w gazecie Panią Doktor. Wizyta dwa dni później. O określonej godzinie stawiam się na miejscu. Przede mną 2 osoby. Czekamy.
Po 10 minutach(?)nadchodzi moja kolej. Wchodzę do gabinetu, za biurkiem widzę starszą a zarazem bardzo elegancką Panią. Wydaje się być miła. Siadam, chwilkę rozmawiamy: co to za praca, czy dużo ludzi, że ładna pogoda ale woda w morzu zimna itp. Cud miód i orzeszki:)
W pewnym momencie Pani Doktor chwyciła moją książeczkę i jeb. Pieczątka, podpisik. Książeczka ważna na kolejny rok...

Widząc moją szczękę na podłodze, powiedziała(trzymajcie się foteli):
- Po przeprowadzeniu BADANIA WZROKOWEGO (!), któremu została Pani właśnie poddana, stwierdzam iż jest Pani zdolna do pracy. Dziękuję, 50 zł się należy. Chociaż nie… Pani jest z okolic Hebzi Dolnej?(głośno było w radiu i TV o podtopieniach występujących w miejscu mojego zamieszkania) to 30 zł poproszę.
Zapłaciłam, pożegnałam się i … zaczęłam szukać innego lekarza.

Śmieszne i tragiczne zarazem. Nie ma się co dziwić, że potem z wakacji przywozimy nie tylko pamiątki ale i zatrucia pokarmowe…

służba_zdrowia

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (59)

#37263

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie wróciłam z urlopu. I nasuwa mi się jeden wniosek: Cham ze wsi wyjdzie, ale wieś z chama - nigdy.

Nadmorska miejscowość. Idziemy z Lubym na obiad do dość obleganej knajpki. Zawsze świeże, pyszne jedzenie. Usiedliśmy i popijając piwko - czekamy. W tym momencie wchodzi Piekielny, na pierwszy rzut oka: Pan około 40-tki, łysawy z mięśniem piwnym wielkości brzucha ciążowego w 9 miesiącu, skarpetki podciągnięte pod same kolana, sandały, krótkie spodenki i brak koszulki... Za panem wchodzi synek, na oko 14-16 lat oraz żona targająca koc, ręczniki i wielka torbę. Rozsiadają się przy stoliku sąsiadującym z naszym.

W sekundę zapomniałam o ich istnieniu, delektując się złotym napojem z sokiem malinowym:) Mój błogostan przerywa wrzask Piekielnego, że co to za restauracja, że on musi tyle czekać, że skandal, itp.
Podchodzi do niego Pani zza baru:

- Czy jakoś mogę panu pomóc?
- Ile mam czekać aż ktoś do mnie podejdzie? Chcę złożyć zamówienie!
- Ale u nas zamówienie składa się przy barze. Zapraszam więc państwa do baru.
- Cooo? Ja przyjechałem na wakacje i chcę być obsłużony.
- Oczywiście będzie pan obsłużony, ale ja nie mogę przyjąć zamówienia przy stoliku, ponieważ nie mam tu kasy fiskalnej, aby nabić paragon, aby wiedział pan jaki ma numerek zamówienia. Zapraszam do baru.

Podszedł do baru, złożył zamówienie cały czas marudząc.
Ale to nie był koniec.

Przemiła, młodziutka kelnerka zawołała: Numerek 9 proszę... i tak z 5 razy.
A debil siedzi i nawet nie raczy ręki podnieść, że to o niego chodzi.

W końcu pani z baru pokazała jej delikwenta. Kelnerka podeszła, podała jakieś 2 dania z frytkami.
A ten jak nie ryknie:
- A sztućce?! Może też mam sobie sam przynieść laluniu?
- Tak. Sztućce są tam - powiedziała wskazując palcem.
Szturchnął żonę, a ona w sekundę je przyniosła.

Wraz z synkiem pałaszowali aż im się uszy trzęsły, a żonka została powiadomiona przez męża, że jej nic nie zamówił i że ona przecież ma kanapki w torbie.

Synkowi upadł nóż. Więc kopnął go do tatusia i kopali nim sobie pod stołem. Mama poczerwieniała ze wstydu.

Barmanka podeszła i poprosiła o podniesienie noża, jednak została wyśmiana.
Kobieta schyliła się aby go podnieść, to PRZYTRZYMAŁ GO BUTEM! Kobieta bez słowa wróciła za bar. Podeszłam ja, podniosłam nóż i położyłam obok talerza synka. W sekundę nóż wylądował w moim talerzu, a ja zostałam głupią suką. Luby wymienił porozumiewawcze spojrzenie z postawnym mężczyzną ze stolika po naszej lewej i Piekielnego wynieśli (dosłownie). Szarpał się okropnie, ale nie miał szans, ponieważ dołączył jeszcze jeden chłopak sporych rozmiarów.

Żona rozpłakała się i pobiegła za wynoszonym mężem. Ale mało im było, bo synek cisnął talerzem o podłogę... Żona wzięła go za koszulkę i wyprowadziła. Barmanka podbiegła i do ręki wcisnęła jej pieniądze, za obiad który panowie prawie zjedli i powiedziała, że mają się więcej tu nie pokazywać, bo ich nikt tu więcej nie obsłuży.

Do teraz jak o tym myślę, nerwy mną targają.

chamstwo nie zna granic...

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 886 (942)