Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Peruna

Zamieszcza historie od: 25 września 2018 - 17:29
Ostatnio: 24 maja 2019 - 6:45
  • Historii na głównej: 3 z 3
  • Punktów za historie: 405
  • Komentarzy: 8
  • Punktów za komentarze: 26
 

#84477

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pod moją ostatnią historią ktoś nie dowierzał, że studniówka mogła trwać tyle godzin. Przypomniało mi to trochę inną historię.

Parę lat temu, w czasach technikum, dorabiałam sobie w pewnej (już nieistniejącej) firmie cateringowej. Firma ta specjalizowała się w obsłudze dużych, plenerowych imprez. Dni miasta, imprezy firmowe itd. Piekielności była cała masa.

1. CZAS PRACY
Przykładowo dni miasta. Impreza w plenerze. Do postawienia namioty, cała kuchnia od podstaw, przygotowanie całego zaplecza gastronomicznego. Impreza liczona na 5-7 tys. ludzi. O ile namioty rozstawiane były dzień wcześniej, tak całą resztę trzeba było zrobić tego samego dnia. Więc cała obsługa zaczynała pracę o 7/8 rano, przygotowywała wszystko. Potem praca, przeważnie w upale, do późnych godzin nocnych. Jeśli taki festyn trwał oficjalnie do 1 w nocy, cała obsługa kończyła pracę po sprzątnięciu wszystkiego. Czyli koło 7/8 rano. Co daje nam 24h pracy, bez przerwy, bo nie było na to czasu.

2. HIGIENA
Pomijając fakt, że większość ludzi przy jedzeniu (serwowano wszystko - zapiekanki, hot-dogi, frytki itd.) pracowała bez żadnych badań i bez umowy w warunkach polowych, pod namiotami ciężko w ogóle mówić o jakiejkolwiek higienie.

Coś spadło na trawę? To nic, podmucha się i będzie. Szkoda zmarnować.

Umyć ręce? Gdzie? Przecież jesteśmy w plenerze, bez bieżącej wody. To nic, że przed chwilą byłeś w toi toiu, możesz na spokojnie nakładać gołymi rękami zapiekanki.

3. PRODUKTY
Po doświadczeniu z obsługi takich imprez, nigdy nie jem nic na takich festynach. Standardem jest samochód z chłodnią, tego wymaga sanepid. Ale nie przyjdzie sprawdzić, czy ktoś z tego korzysta, czy tylko stoi i ładnie wygląda. Normą było wyjęcie z chłodni np. kiełbasy na grilla, która potem leżała od samego rana do nocy pod namiotem, w upale. To nic, że obślizgła, brzydko pachnie. Przecież się wypiecze i będzie. Smacznego.

4. PIENIĄDZE
To było ładnych parę lat temu, ale za 24h pracy dostawaliśmy jakieś 200-230 zł, w zależności od humoru właściciela i utargu.

Firma, o której można napisać książkę, pracowałam tam, bo przyjmowali byle kogo i można było w szkole dorobić :D, na szczęście to była krótka przygoda. Nie mówię, że tak jest wszędzie, może dlatego firmę z hukiem zamknęli, ale życia mnie to nauczyło.

gastronomia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 65 (99)

#84063

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja ostatnia historia dotyczyła mojego piekielnego szefa, kto czytał ten wie o co chodzi. W skrócie gość oszczędza na wszystkim i wszystkich. Tyle słowem wstępu.

Dzisiaj opowiem Wam ostatnią sytuację z pracy. ;)

W moich okolicach panuje wirus grypy, połowa zespołu chora - druga połowa nie chce iść na L4. Jako dobry pracownik z pierwszymi objawami grypy (kaszel, katar, trochę gorsze samopoczucie) zgodziłam się obsługiwać sporą imprezę studniówkową. Takie imprezy mają to do siebie, że trwają długo i roboty jest dużo. Skład był delikatnie okrojony przez połowę ludzi chorych to i pracować trzeba było za dwoje. Myślałam, że dam radę, ale przeceniłam swoje możliwości ;)

W połowie imprezy (gdzieś tak po 10h pracy) zaczęłam czuć się okropnie, dostałam gorączki i już wiedziałam, że do końca nie wytrwam. Zgłosiłam to do szefa, od razu zaznaczając, że na moje miejsce przyjdzie koleżanka za jakieś 40 min i do tego czasu w pracy zostanę żeby załogi samej nie zostawić.

Mój szef jako człowiek inteligentny na takie rozwiązanie się nie zgodził. Zaznaczył, że jeśli wyjdę mogę z pracą się pożegnać. Wytrzymałam jeszcze jakieś 2h na ibupromie i zimnych okładach, po czym zemdlałam. Nerwy i choroba zrobiły kumulację i efektownie wylądowałam na podłodze z tacą pełną szkła. No nic, pozbierali mnie, posprzątali bałagan, była sensacja. Szef jednak do domu mnie nie puścił, dał szklankę wody (dziękuję, dobrodzieju!) i kazał pracować dalej. W tym momencie kelnerzy stwierdzili, że poradzą sobie beze mnie, a kolega po prostu odwiezie mnie do domu czy to się szefowi podoba czy nie.

Do domu dotarłam, następnego dnia poszłam do lekarza. Dostałam tydzień L4 i dyscyplinarne zwolnienie z pracy.

No cóż, bez sądu pracy się nie obejdzie.

gastronomia

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 204 (226)

#83221

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielnych czytam od dawna, ale dopiero teraz postanowiłam opisać kilka piekielnych sytuacji. Wyszło trochę długo. ;)

Pracuję w dużej restauracji, w sporym mieście. Kto pracował w restauracji ten wie, że nie zawsze wszystko co jest podane jest całkiem świeże. I o ile na pewne rzeczy można przymknąć oko, tak to, że szef kazał nam wynieść na weselny stół ciasto, z którego wychodziły mrówki powaliło mnie na łopatki. Oczywiście przed wyniesieniem trochę tych mrówek zostały przegonionych. Co nie zmienia faktu, że w momencie kiedy postawiłyśmy paterę na stół, reszta mrówek postanowiła opuścić chwilowe lokum i wyjść prosto na stół, przy gościach. Ale cóż, wyrzucić szkoda.

Sytuacje, kiedy brakuje personelu to norma. Przyjęte jest, że na 10-15 gości powinien być jeden obsługujący. Wesele, gości około 150-160 (nie pamiętam dokładnie, ale dużo), a kelnerek - 3. Do tego pani na zmywaku. Jedna. I dwie panie z kuchni, gotujące. W gratisie szef krzyczący nad głową, że jak to my się nie wyrabiamy. Zmęczone? Głodne? Goście też, póki żadna nie zemdleje, macie robić.

Mówiłam już, że oficjalnie jestem zatrudniona na stanowisku pomocy kuchennej? To nic, w gratisie obsługuję także na sali, kiedy brakuje ludzi. Sytuacje kiedy dostawałam ochrzan od szefa taki, że słyszało chyba całe miasto, za to, że nie posiadam przy sobie stroju kelnerskiego, to także norma. Teraz biała koszula zawsze leży w szafce.

Kelnerki przychodzące dorywczo, bez umowy, mają stawkę za całą obsługę. Czyli przychodzą na imprezę i np. za wesele dostają 350 zł. Czas pracy to minimum 17h w przypadku wesela. Pracujesz na kuchni, szef wysyła cię na obsługę. Co z tego, że pracujesz tyle samo i robisz to samo co kelnerki dorywcze. One mają stawkę ustaloną z góry - twoja stawka zależy od aktualnego humoru szefa. Czasami jest to 8 zł/h, bo cytując "Nie jesteś kelnerką, to nie możesz mieć takich samych stawek". Więc łatwo policzyć, dostajesz 140 zł, a reszta 350 zł.

O szefie i jego sposobach na oszczędzanie można by napisać już książkę, ale mój ulubiony sposób to dolewanie wody do mleka, żeby było więcej. Bo mleko drogie, oszczędzać trzeba.

Piekielni klienci (szczególnie pary młode i ich rodziny) to też temat na osobny wpis, ale to co zapadło mi w pamięć, to wzywanie przez parę młodą policji na własne wesele, bo kelnerki zjadły po kawałku ciasta. A przecież to ich, zapłacone. I dla nich, dlatego nie ruszać. A po weselu państwo młodzi stwierdzili, że jedzenia zabierać nie będą, bo im niepotrzebne. Więc niezliczona ilość ciasta poszła do kosza.

Pracuję tu 2 lata i chyba najwyższa pora zmienić pracę.

gastronomia

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (130)

1