Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

PodniebnyKartofel

Zamieszcza historie od: 24 czerwca 2021 - 15:53
Ostatnio: 12 kwietnia 2024 - 20:38
O sobie:

Trochę asocjalny introwertyk, któremu dobre odpowiedzi na chamstwo, przychodzą do głowy po czasie i dlatego musi je publicznie uzewnętrzać na tej stronie, by dać upust nawet nie tyle złości co zdziwieniu. Twardo stąpający po ziemi optymista. Domator z paszportem dwukrotnie wymienianym z powodu braku kartek na wizy.

  • Historii na głównej: 7 z 7
  • Punktów za historie: 710
  • Komentarzy: 43
  • Punktów za komentarze: 203
 

#89825

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Do napisania tego skłonił mnie tekst #89823
Większość komentujących skupiła się na sprawie pieniędzy, ale jak dla mnie najważniejsza część, pod którą w całości mogę się podpisać, to ta o szacunku do (pracy) drugiego człowieka.

Też chciałbym, żeby ludzie się wzajemnie szanowali. Bardzo razi mnie ten wzajemny brak szacunku do (pracy) innych. Wzajemny, bo to działa w obie strony. Jak nie pracujesz fizycznie to od razu dla kogoś jesteś krawaciarzem bądź biurwą, bo przecież "klikanie to nie praca". A z drugiej strony ludzie patrzący z wyższością na pracujących fizycznie tylko dlatego, że maja mgr (z kropka ;-) ) z Wyższej Szkoły Braku Pomysłu na Życie i Szukania Mężów.

Pieniądze nie są jedynym wyznacznikiem wartości człowieka. Nie jest też nim edukacja. Nikt z nas nie startował z tego samego poziomu. Co więcej, szczerze wierzę, że niezwykle rzadko zdarza się że ktoś jest tylko zły, bądź tylko dobry na przestrzeni całego życia. Każdy z nas zapewne ma mocne punkty i odpały z przeszłości, bądź cechy, za które sam mógłby zostać opisany na tej stronie.

Polaryzacja społeczeństwa korzystna jest tylko dla polityków. Niestety wielu ludziom brakuje tolerancji i empatii potrzebnych do stworzenia tego klimatu do szacunku dla innych.

Jeśli uważacie głosujących na inne partie niż ty za kretynów, bo przecież jak można tak robić wiedząc co robią i mówią politycy tej partii na temat A, to tak naprawdę sami jesteście idiotami bez dozy empatii, bo uważacie, że temat A jest najważniejszy dla wszystkich. A może być przecież tak, że ktoś kto na nich głosuje, ma takie samo zdanie jak ty na temat A, ale po prostu uważa, że temat B jest dużo ważniejszy. Każdy z nas ma własne subiektywne przeżycia i potrzeby i dlatego dla jednych ważniejszy będzie temat A, a dla innych B. Zamiast deprecjonować potrzeby innych poprzez klasyfikowanie ich jako kretynów zastanówcie się, co możecie zrobić by problem B przestał być tak palący dla innych.

A jeszcze mamy tych co mylą tolerancję z nowoczesnością. Sorry, ale jeśli przykładowo popierasz ruch LGBT, ale jednocześnie obrażasz np. wierzących, to wcale nie jesteś tolerancyjny - jesteś tylko nowoczesny. Tolerancja oznacza zgodę na koegzystencję ludzi odmiennych od Ciebie, a nie na takich jak Ty bądź myślących tak jak Ty.

Wierzę, że każdy z nas jest ważny i na swój sposób potrzebny. Nie cierpię wszelkiego rodzaju ekstremizmów. Ale paradoksalnie, uważam, że nawet ekstremiści są potrzebni, właśnie dlatego, że dzięki nim możemy odnaleźć środek, który będzie najbardziej akceptowalny dla jak największej grupy ludzi.

życie

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (188)

#90223

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na bazie tych opowieści o dzieciach w samolotach przypomniały mi się zachowania współpasażerów, które mnie najbardziej irytowały. Miałem taki moment w życiu, że podróżowałem na tyle często, by mieć co najmniej srebrne karty klienta w trzech różnych aliansach lotniczych na raz. Coś takiego uczula człowieka na parę rzeczy. Tak więc moja nieuporządkowana top lista piekielnych wygląda tak:

1. Współpasażer w kolejce przed tobą na kontroli, który mimo przypomnień na każdym kroku, zapomniał wyjąć wody, zdjąć kozaczków, wyciągnąć laptopa i zostawił klucze w kieszeni.

2. Ludzie ustawiający się w kolejce na pół godziny przed otwarciem bramki. W dodatku zwykle i tak mają miejsca na początku samolotu bądź niższą kategorię i wiadomo, że ich poproszą, by weszli na koniec. Żeby chociaż dolecieli na miejsce te 30 minut wcześniej niż ja ;-) Ale nie, muszą ustawiać się i blokować dojście do bramki, bo wiadomo przecież, że samoloty są jak przychodnie i jak nie ustawisz się pół godziny przed otwarciem przed bramką i nie zrobisz listy kolejkowej, to pilot cię już nie przyjmie.

3. Ludzie, którzy nigdy nie grali w Tetrisa, wejdą i wrzucą swój podręczny bagaż do góry, jak im najwygodniej, blokując miejsce na parę podręcznych walizek na raz, a potem stewardessa chodzi i przestawia, by zrobić miejsce dla innych.

4. Ludzie, którzy nie usiądą na 4 literach, wrzucają bagaż podręczny do góry i siadają. Po chwili zdają sobie sprawę, że zapomnieli wyjąć książki. Wstają, blokują przejście dla wsiadających, wyciągają książkę i siadają. Po czym znowu wstają, blokują przejście, wyciągają słuchawki i siadają. Po czym znowu wstają, ponownie blokują przejście, chowają książkę i wyciągają coś innego. Bo nie mogli zaplanować wcześniej, ani poczekać na moment, aż wszyscy wsiądą, wystartujemy i zgaśnie kontrolka... Czasami dodatkowo mają miejsce pod oknem.

5) Ludzie, dla których ich własna wygoda jest ważniejsza od bezpieczeństwa wszystkich. Miałem kiedyś taką sytuację - samolot w połowie pusty. Steward lub pilot ogłasza, że będzie można się przesiadać, ale dopiero po wystartowaniu z uwagi na rozmieszczenie wagi w samolocie. A tu już jakaś baba, siedząca obok mnie przy oknie, sapie mi na ramieniu, bo chce wyjść i się przesiedzieć gdzieś indziej. Puściłem ją dopiero po starcie i zgaszeniu kontrolki. A tych próbujących wyciągać laptopy czy stawiających kłamoty pod nogami w rzędzie foteli z wyjściem awaryjnym jeszcze przed startem to widziałem dziesiątki, jak nie setki.

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 102 (112)

#89700

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pare miesięcy temu zauważyłem, że kończy mi się ważność dowodu. Ok, trochę papierologi i będzie nowy, pomyślałem. O słodka naiwności!
Problemem jest to, że mieszkam poza granicami kraju, więc tak:

(1) Profil zaufany - już nie można bo dane biometryczne

(2) Byłem na wakacjach w Polsce i teoretycznie mogłem złożyć podanie, ale odbiór wyłącznie osobisty (wyjątki w prawie chyba tylko dla obłożnie chorych), oczekiwanie parę tygodni i [info nieprawdziwe, dzięki za korektę w komentarzach] jeśli się nie odbierze w ciągu 3 miesięcy - anulują [/info nieprawdziwe]. No sorry, ale czasu by dwukrotnie w przeciągu 3 miesięcy udawać się do Polski to jednak nie mam.

(3) Konsulat, nie bo oni tylko paszporty. Miła Pani mi wytłumaczyła, że nie przewiduje się tego też w przyszłości bo stanowisko władz jest takie, że paszporty mają więcej praw niż dowody (poza legitymowaniem się w kraju uprawniają do wyjazdów), więc czemu konsulaty miałyby wydawać dowody jak wydają dokumenty o szerszych uprawnieniach.

No faktycznie nie wiem czemu - może dlatego że dowody mają też warstwę elektroniczną? Może dlatego, że wygodniej jest posługiwać się plastikiem wielkości karty kredytowej niż nosić wszędzie książeczkę? Może dlatego że mogę go sobie dodać do MójObywatel i nosić tylko telefon?

Tak więc dowód wygasł, nowego nie wyrobiłem. Ale życie przyniosło mi jeszcze jedną niespodziankę - te szersze prawa paszportów wyglądają w praktyce tak, że właśnie jestem na etapie zamykania konta złotówkowego, bo okazało się, że większość banków w Polsce, w tym mój, akceptuje wyłącznie dowody osobiste i jeśli im nie dam nowego dowodu, to moje konto zostanie zablokowane.

Urzędy

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (170)

#88997

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wpis #88993 przypomniał mi o paru sytuacjach związanych z hotelami...choć kto wie - być może dla was to ja byłem tym piekielnym.

Był taki etap w moim życiu, że podróżowałem i zatrzymywałem się w hotelach na tyle często, że firma wydawała dużo więcej na hotele niż moją pensję. Ponieważ zwykle pobyty były dłuższe, często siedziałem w hotelu też w weekendy.

Nie wiem jakie są wasze odczucia w tym względzie, ale ja czuję się niekomfortowo, jeśli ktoś pracuje, a ja nic nie robię. Jeszcze gorzej czuję się, gdy ktoś musi sprzątać po mnie, bo w domu nauczono mnie, że tylko małe dzieci bądź zniedołężniali starcy nie muszą sprzątać po sobie.

To teraz wyobraźcie sobie, że wracacie styrani w piątek późno wieczór i jedyne co chcecie, to odespać w sobotę jetlag, bądź spędzić dzień w łóżku, przed telewizorem. Wchodząc do pokoju wywieszasz tabliczkę "Nie przeszkadzać" i masz zamiar nie zdejmować jej przez cały weekend.

W większości przypadków ktoś tak czy tak dzwonił bądź pukał żeby się upewnić, że na pewno nie chcę sprzątania bądź wymiany ręczników. Najczęściej po południu, kiedy panie od sprzątania już miały opuszczać hotel, co dodatkowo dawało mi doła, że ktoś być może przetrzymał sprzątaczki do końca, tylko by upewnić się, ze ja nagle nie zdejmę tabliczki o 4 po południu i zażądam sprzątania.

Najbardziej ekstremalna sytuacja tego typu zdarzyła mi się w Indiach. Przyleciałem jakoś we wtorek. W środę 12 godzin w pracy. Wracam zmęczony, jetlag, ból głowy bo jakaś grypa mi się dodatkowo przyplątała. Wywieszka na wszelki wypadek i od razu do łóżka. O 20:00 pukanie mimo wywieszki, które zignorowałem. 5 minut później telefon, który też zignorowałem. Za kolejne 5 minut następny telefon. Więc już nieco zirytowany odbieram i proszę recepcję by mnie zostawili w spokoju i odkładam słuchawkę. Powinienem był im się dać wygadać, bo nie przyjęli do wiadomości - zadzwonili jeszcze raz. Były akurat moje urodziny i chcieli mi dać torcik. Przed wiązanką z mojej strony uratowało ich chyba tylko to, że przekleństwa kiepsko brzmią wypowiadane szeptem, a ja naprawdę nie byłem już w stanie wykrzesać z siebie więcej energii. Powtórzyłem więc tylko, że dziękuję za wszystko, ale ja teraz chcę wyłącznie spać.

Nadgorliwość faktycznie jest gorsza od faszyzmu. Bo próbując uszczęśliwiać klienta, jedynie sprawiali, że czułem się w ich hotelu gorzej.

hotel

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (184)

#88733

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem w trakcie planowania urlopu w Boże Narodzenie i w związku z tym przypomniała mi się historia z ostatnich wakacji.

Wybrałem się mianowicie z Niemiec, gdzie aktualnie mieszkam, do Polski. Dobre połączenia lotnicze dla mojego regionu znikły (bo Covid), żona nie mogła jechać, ale ponieważ nadal mnie kocha i moje przedwczesne zejście z tego świata byłoby jej teraz bardzo nie na rękę, zabroniła mi jechać samemu 13 godzin samochodem z 5-letnim dzieckiem. W takim wypadku zostało mi wybranie się w podróż pociągiem. Z tej podróży wróciłem bogatszy o parę piekielności:

Próbowaliście przez niemiecką kolej zrobić rezerwację na polską część połączenia dla 5-letniego dziecka? Bez wchodzenia w detale - Żeby zadziałało trzeba podać, że dziecko ma 6 lat. Inaczej nie przejdzie. Dlatego też bilet kupiłem na stacji DB, a nie przez internet (kasjerka musiała też gdzieś dzwonić i się dowiadywać), co okazało się mieć potem też pewne konsekwencje.

Mieliśmy już wracać i tak się akurat złożyło, że zastrajkowali maszyniści na DB. Tutaj parę piekielności DB - bilety można przebukować samemu, jeśli kupiłeś je przez internet (po niewczasie dowiedziałem się że prawdopodobnie mogłem podpiąć kupione bilety do jakieś apki i to zrobić). Mimo, że moim kontrahentem na całą trasę (również tę w Polsce) było DB, DB najzwyczajniej w świecie popełniło parę błędów logicznych informując o całej sytuacji.

Na przykład publikując numer telefonu, na który można dzwonić w sprawie strajków i informacji z tym związanych uznało, że interesuje to tylko ludzi w Niemczech i podało wyłącznie darmowy numer z tych 0800 czy coś podobnego, na który nie można dodzwonić się z zagranicy. Publikując wykazy połączeń odwołanych na terenie Niemiec, zapomniała podać, że np połączenie PKP Intercity Warszawa-Berlin ma na odcinku Rzepin-Berlin autobusowy transport zastępczy, co uniemożliwia tym jadącym przez Berlin złapanie kolejnego połączenia.

Co zrobili dobrze w DB - wzięli na siebie koszty przebukowania rezerwacji dla połączeń zagranicznych. I tak płynnie dochodzimy do piekielności PKP Intercity... Nie chciałbym pracować na kasie w PKP. Aż trudno mi sobie wyobrazić poziom brutalizmu z jakim muszą obcować na co dzień kasjerki na Warszawie Wschodniej, żeby w taki sposób zwracać się do klienta (bo nie uwierzę, że ktoś rodzi się taki, albo jest już taki w momencie podejmowania tam pracy). No więc tak - okienko informacji. Grzeczność 9/10, informacja 6/10 (to tam dowiedziałem się odpowiednio wcześnie o transporcie zastępczym na odcinku Rzepin-Berlin, ale z drugiej strony błędne informacje odnośnie kosztów przebukowania). Kasa bodajże druga, następnego dnia - grzeczność poziom urzędnik do petenta w filmie Barei. Wyjaśniam w czym problem, a pani mówi mi, że przebukowanie będzie płatne. Grzecznie powtarzam, że pytałem zarówno na linii DB (dzwoniła żona) jak i telefonicznej informacji kolejowej PKP Intercity, i mi potwierdzono, że jest to bezpłatne.
- Kasa siódma - cała jej odpowiedź.
- Ale...
- KASA SIÓDMA!! - i na tym skończyła się rozmowa.

No i wreszcie kasa siódma - pani wysłuchała i także mi mówi, że będzie płatne, bo ona nie ma jakiegoś kodu. Więc ponownie powtarzam, że jej własna informacja telefoniczna podaje, że bezpłatnie. No to nie będziemy się tu kłócić, ona zadzwoni gdzieś tam. Grzeczność jakieś 5/10. Dałbym więcej, gdyby nie różnica w tonie głosu w rozmowie ze mną i z "panem Kontrolerem", do którego zadzwoniła by przymilno-uległym głosem skarżyć się na tę sytuację.
Plus za rozwiązanie problemu - widać, że hierarchia kas jest ułożona nie przez przypadek i kasa 7 to ho, ho, a nie byle jakaś kasa 2 ;-) Mniej więcej po minucie rozmowy zdała sobie sprawę, że jednak mam rację, więc reszta komunikacji była już poprawna. Wyjaśniła mi też, że nie otrzymała informacji o tym darmowym kodzie do wbicia na kasie i na tym skończyły się piekielności dla mnie.

Tak więc hejtuję: niemieckocentryczną wizję świata w Deutsche Bahn, politykę obiegu informacji w PKP Intercity - tę wewnętrzną i tę w stosunku do pasażerów (gdybym ja tylko wcześniej wiedział że istnieje jakaś hierarchia kas!) i współpasażerów, którzy zmienili zapewne kiedyś normalne kobiety na kasie w ziejące nienawiścią i lekceważeniem smoki.

uslugi

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (140)

#88251

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz dzieje się za granicą około 10 lat temu a historia dotyczy jednego z operatorów telekomunikacyjnych. Zaczęło się od tego że odkupiłem kiedyś małą franczyzę. Formalnie wyglądało to tak, że moja firma "A może by tak spróbować... z.o.o." odkupiła od firmy "Wspólnicy ze sobą już nawet nie rozmawiają z.o.o" wszystkie aktywa. Firma miała już umowę z Orange ważna jeszcze parę miesięcy i nie chciałem zmieniać numeru telefonu dla klientów, więc uznaliśmy że po prostu przepiszemy umowę na nową firmę.

PIERWSZA PRÓBA I PIERWSZY PROBLEM:
Mówią, że ludzie oceniają innych przez pryzmat tego jak sami się zachowują. Na przykład ci, którzy kłamią i zdradzają, podejrzewają innych o to samo. Ci którzy biorą i dają łapówki, myślą że wszyscy to robią. I to musi być chyba przyczyną tego, że Orange od początku traktował mnie jak potencjalnego złodzieja. Nie wystarczyło mieć spółki na etapie tworzenia, ani umowy kupna aktywów na kwotę przewyższającą o lata, kwotę umowy z Orange, bo Orange wymaga by spółka miała już wszystkie możliwe papierki. Bez problemu udało mi się zmienić umowę wynajmu, na wodę i na elektryczność, ale faktury od Orange poprzednia spółka musiała mi refakturować jeszcze 2 miesiące po przejęciu biznesu

DRUGA PRÓBA I DRUGI PROBLEM:
Zawsze byłem z nowymi technologiami za pan brat, pracuję i pracowałem w dziele informatyki w międzynarodowych firmach, ale muszę przyznać, że techniczne wymagania Orange do dokonania tej zmiany mnie zaskoczyły. Okazało się że jedyną możliwością jest wysłanie dokumentów faksem. Rzadko kiedy miałem takie poczucie surrealizmu, jak wtedy, gdy akurat po obejrzeniu reklamy Orange, gdzie chwalili się byciem pionierem w technologiach 4g (10 lat temu), musiałem udać się do podejrzanej imigranckiej dzielnicy do jednego z tych sklepików z mydłem i powidłem, gdzie są też kabiny telefoniczne do dzwonienia do Afryki, Ameryki Południowej i chyba jedynymi jeszcze działającymi faksami poza biurami Orange. Za pierwszym razem Orange nie odpowiedział ani "Dziękuję" ani "Pier... się", ale już za drugim razem udało mi się załatwić sprawę

JAKO KLIENT ORANGE
Jak wspomniałem pracuję w IT, ale nie pisałem że IT to też moje powołanie. Jestem wrażliwy jak kwiat na błędne i mało funkcjonalne rozwiązania. Być może dla was to nic wielkiego, ale dla mnie obcowanie z tak toporną technologia i tak złymi rozwiązaniami jak na stronie internetowej Orange przyprawiało mnie o ból zębów i zabijało powoli od wewnątrz, mianowicie:
(1) wszystkie ważne opcje były poukrywane, by zrobić miejsce na oczojeb* reklamy atakujące cię z każdej strony
(2)miałem umowę na telefon stacjonarny i komórkę i musiałem się logować oddzielnie 2 razy by ściągnąć faktury
(3) niemożliwością było ściągnięcie tych faktur (jedyny powód dla którego wchodziłem na tę stronę) o normalnej godzinie. Cały czas pokazywał się jakiś błąd i prośba o ponowienie próby za 10 minut. Faktury musiałem ściągać o 6 rano bądź po 23.
(4) po błędzie i prośbie ponowienia automatycznie cię wylogowywało i musiałem zaczynać całą próbę od początku

ZOSTAŃ Z NAMI NA ZAWSZE
Tak jak na początku traktowali mnie jak potencjalnego złodzieja, tak po pewnym czasie okazało się że nie mogą beze mnie żyć. A było to tak - w lutym skończył się okres podczas którego nie mogłem zmienić umowy (odziedziczony jeszcze po poprzedniej firmie). Gdzieś w okolicach maja zorientowałem się że nadal nie mam tej możliwości. Po sprawdzeniu okazało się, że w okolicach lutego dostałem maila, który moja skrzynka poprawnie sklasyfikowała jako spam, że zmieniają mi umowę - ot tak po prostu. A przy okazji ponieważ dostałem nową umowę (i nic poza tym), to mi też odnowili okres wypowiedzenia. Mam nadzieję, że ten co wymyślił ten rewolucyjny system uwiązania klienta, poprzez samowolne zmienianie mu umowy jak tylko się zbliży do terminu wypowiedzenia dostał jakąś premię.
Odkręcenie tego zajęło mi tylko dwie 30-min rozmowy telefoniczne. Obie rozmowy przebiegały tak samo, ale dopiero za drugą zadziałało, więc biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenie z faksem, zacząłem podejrzewać, że domyślnie ignorują pierwszy kontakt i reagują dopiero na drugi.

NIE ZOSTAWAJ Z NAMI
Po pewnym czasie moja firma zmieniła nazwę na "Nudzę się i nie mam już czasu na to z.o.o" i postanowiłem sprzedać franszyzę. Kupującą była pewna pani, jako osoba fizyczna (nie spółka). Pamiętając poprzednie przejścia, przygotowałem się czytając greckich stoików, ćwicząc liczenie do dziesięciu i oddychanie. Tak więc wiadomość, że przeniesienie umowy będzie możliwe, dopiero po okazaniu przez tę panią pierwszego opłaconego tamtejszego ZUSu (w tym kraju pierwszy ZUS płaci się na koniec drugiego miesiąca) nawet nie podniosła mi ciśnienia. Właściwie to byłem nawet pozytywnie zaskoczony że operację można przeprowadzić w salonie i nie trzeba żadnego faksu.

Ale Orange nie był by sobą, gdyby po ponownych odwiedzinach nie powiedzieli nam, że jednak w salonie się nie da, później salon dzwoniąc na numer wewnętrzny oznajmił nam że można i wziął wszystkie nasze dane... by zadzwonić po paru dniach i powiedzieć że jednak nie, że można tylko jeśli razem zadzwonimy na infolinię i by w końcu infolinia powiedziała nam, że sorry można zmienić między firmami i między osobami fizycznymi ale nie między spółką i osobą fizyczną. Na pytanie co w takim razie mamy zrobić sami nam poradzili przenieść się do innej firmy telekomunikacyjnej. Co też zrobiliśmy.

POŻEGNANIE
Chłopaki mi zaimponowali niezmiernie. Podziwiam ich upór, by dopie* ci nawet konając, z ostatnim oddechem i ostatnią fakturą. Zakończenie współpracy było jakoś tak 10 dnia pewnego miesiąca. Fakturę za ostatnie dni wystawili na koniec miesiąca ale z datą pierwszego dnia następnego miesiąca. I tu tkwi clue - zawieszałem działalność mojej spółki, ale nie mogę zawiesić działalności w miesiącu w którym nadal mam faktury. I tak przez parę EUR i jeden dzień różnicy na fakturze, musiałem zapłacić cały ZUS za jeden miesiąc więcej.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (185)

#88252

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaczęło się od tego, że przechodziłem chyba kryzys wieku średniego i zastanawiałem się co zrobić z życiem.

Znalezienie sobie kochanki w wieku mojego syna odpadało, bo kocham żonę a junior chodzi jeszcze do przedszkola. Kupno czerwonego kabrioletu wysyłałoby błędny przekaz na temat proporcji mego ciała, więc ostatecznie stanęło na zmianie pracy.

Po pewnym czasie znalazłem dobrze płatna prace w innym kraju. Moja lepsza polówka, urodzona domatorka, tylko mi przyklasnęła i tak 2 lata temu wylądowałem w Niemczech. Spotkaliśmy tutaj naprawdę sporo miłych uczynnych i sympatycznych ludzi, ale to jest akurat strona o piekielnych, wiec to o nich będzie.

Zmiana wiązała się z koniecznością znalezienia odpowiedniego lokum. Oglądaliśmy parę mieszkań na wynajem, i byliśmy zainteresowani dwoma oferowanymi przez agencję NapuszoneNazwisko Immobilien.

Na zapytanie o jedno, chyba nam nawet nie odpowiedzieli. Na drugie zaprosili nas na oglądanie, ale w tym samym czasie co jakaś inną rodzinę. Na pytania odnośnie samego podpisywania umowy, odpowiadali, ze najpierw to muszą sprawdzić nasze dochody, czy możemy sobie na to pozwolić.

Słowem, czułem się tak, jakby po spojrzeniu na nas już wiedzieli, że to nie dla nas. Tu jeszcze mały wtręt - kontaktowaliśmy się z nimi jak i z innymi za pomocą strony internetowej, na której należało podać swoje dochody przed prośba o oglądanie. Czynsz to była jakaś czwarta część moich zarobków netto.

Większość innych agencji wierzy w to co piszesz na stronie, a dokumentować musisz ewentualnie przy podpisywaniu umowy. W każdym razie ostatecznie zdecydowaliśmy się na inne mieszkanie, wiec nie drążyłem, choć agentka zapadła mi trochę w pamięć.

Trochę też sobie wtedy tłumaczyłem: słuchaj PodniebnyKartoflu - może ona ma rację... może to ty nie znasz rynku, jesteś głupek i frajer i skrewiłeś przy negocjacjach z pracodawcą, bo tutaj jest tak na bogato, że byle kto ma 6-cyfrowa umowę o pracę, a ty masz przecież jeszcze 6-miesieczny okres próbny, więc wcale nie jesteś takim dobrym lokatorem, jak sobie wyobrażałeś.

Teraz przenosimy się o prawie 2 lata - tym razem uznaliśmy, że dobrze byłoby kupić tym razem coś własnego. I znów jedna z ofert która nas zainteresowała należała do agencji NapuszoneNazwisko Immobilien.

Cena taka, że 40% mógłbym pokryć od razu, a na resztę dostałbym bez problemu kredyt (wartość kredytu byłaby równa mniej więcej 1,5 roku moich zarobków brutto). Prośba o kontakt by obejrzeć - dostaje odpowiedź, ale adresowaną do jakiejś pani o węgiersko brzmiącym nazwisku, w której piszą że do wynajęcia potrzeba stałych dochodów.

No to dzwonię tam i mówię, że chyba się pomylili i że chciałbym obejrzeć dom do kupna a nie wynajmować coś tam z jakąś Węgierką. Pani obiecała mi, że makler oddzwoni.

Faktycznie oddzwonił, ale tylko by zapytać ile zarabiamy. No zdziwił mnie, nie powiem, ale odpowiadam że tyle i tyle (tym razem już ze świadomością, że to jednak jest dość dużo jak na ten region). Dodaję że żona też pracuje (co prawda na czas określony i na poł etatu, ale zawód z tych z zaufania publicznego i prestiżowych, więc zwykle dobrze brzmi, jak chcesz by inni traktowali cię poważnie, a banki na to słowo to nawet dają specjalne oferty).

No to Pan powiedział, że prześle więcej danych mailem i żebym po przeczytaniu się określił czy chcę. No to git, czytamy od razu z żoną i piszemy, że tak, chcemy to obejrzeć. Zero odpowiedzi. Po paru tygodniach oferta znika ze strony.

Jestem pewien że nie chodziło o pieniądze, ani nawet o ekskluzywność firmy (reklamuje się na wózkach sklepowych lokalnego Lidla i na parkingu obok Arbeitsamt-u).

I w związku z tym po odrzuceniu wszystkiego jedyne co mi przychodzi do głowy to to, że trafiłem na firmę aryjskość mocno, chów wsobny 100% i AfD forever i że nie spodobało im się moje polskie nazwisko.

zagranica

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 167 (191)

1