Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

PooH77

Zamieszcza historie od: 21 maja 2012 - 13:26
Ostatnio: 10 września 2021 - 23:50
  • Historii na głównej: 27 z 42
  • Punktów za historie: 16460
  • Komentarzy: 1752
  • Punktów za komentarze: 10410
 
zarchiwizowany

#33987

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Podłość ludzka nie zna granic. Tylko...czy w niektórych przypadkach takie zachowania można nazwać ludzkimi? Ja nie potrafię...

Rzecz się działa kilka lat temu; na przeciętnym polskim osiedlu mieszkało młode małżeństwo. Nie mieli jeszcze dzieci, mieli za to kota. Przepięknego kota bengalskiego.

Kot jak to kot - zdawać by się mogło, że nikomu nie może przeszkadzać...Nic bardziej mylnego!

Jak na każdym osiedlu musi się znaleźć jakaś menda społeczna, na tym też była, pewien emerytowany pułkownik WP. Stary tetryk z czerwonym nosem i pianą na tym przechlanym pysku, kiedy coś było nie po jego myśli. A nic mu nie pasowało. Kot sąsiadów też.

Młodzi mieszkali na parterze, zdarzało się, że kot na balkon sobie wychodził. Pewnego dnia ten stary dziad podszedł pod ich balkon. Wyciągnął rękę i...kot zapłonął!!! Ta gnida podpaliła kota!!! I mamrocząc pod nosem, że nie będzie tu gówniarzeria tygrysów hodować, on był u Ruskich i swoje wie, widział co to potrafi z człowiekiem zrobić i lepiej zabić jak jest małe...

Jak się łatwo domyślić, kotek nie przeżył...A co się stało z tym bydlakiem, nie wiem. Zostało to zgłoszone na policję, oczywiście, gdyż w tym czasie właściciele byli w domu i widzieli przez okno co się dzieje...

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 344 (388)
zarchiwizowany

#33899

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lat temu naście, kiedy pracowałem od wczesnych godzin porannych, zaszedłem do osiedlowego sklepiku śniadanie kupić . Przybytek otwierany był o 5.30, brakowało kilku minut do tej godziny.

Z daleka widziałem, że przed drzwiami stał już i oczekiwał na otwarcie wrót znany na osiedlu "menelik". 9 na 10 jego zakupów było na kreskę, dług chyba oddawał, bo zawsze na zeszyt coś dostał. Generalnie panie sklepowe nie robiły problemów, tylko alkoholu nie kredytowały. Wtedy wychodził zły i coś burczał pod nosem o bezwzględności pań z obsługi, które nie rozumiały potrzeb organizmu pana M. Oczywiście i tak wracał za każdym razem w to samo miejsce.

Zanim doszedłem do sklepiku pani (H)ania otworzyła drzwi i koleś wpadł do środka. Ja za nim. I klasyczne zamówienie:

(M)enel: Ja by chlebek chciał. I mleko mi daj, złociutka. Na zeszyt, jak można.
(H): Może być i na zeszyt, ale jeszcze nie dostałam chleba, za pół godziny będzie, panie Ryśku. I mleka też nie mam, za wcześnie jest.

I tu, Rysiu, wpadł na genialny w swej prostocie plan...

M: To mi daj dwa wina, kochanieńka - więc pani Hania sięga po dwie butelki tego wyśmienitego trunku...

Szkło nawet lady nie dotknęło, a M przechwycił je sprawnie i schował za pazuchę, jednocześnie robiąc zwrot o 180 stopni i srrrruuu! do wyjścia.

H: 7.60 plus kaucja, panie Ryśku!
M: No przecie mówiła, że da na zeszyt! To dopisze do rachunku. Ja muszę jakoś dzionek przetrwać!,

Cóż...trzeba przyznać, że sprytny był...i chyba na dietę zdecydował się przejść. Na owocową. A dokładniej, patrząc na etykietę winka- wiśniową.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 27 (147)

#32804

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Straszna rzecz się dziś stała. Musiałem rano, jadąc do pracy, zostawić samochód u mechanika... i dalej jechać autobusem. Ech... d*pa szybko przyzwyczaja się do wygody, nie?

Musiałem więc zakupić bilet komunikacji miejskiej. Kierunek - najbliższy sklepik przy przystanku. Sklepik jak sklepik, nic niezwykłego. Pani za ladą też zwyczajna, tylko strasznie zajęta rozmową przez telefon. Ok, mnie się nie spieszy, pracodawca wiedział, że będę później, mogę poczekać. No to czekam.

Parę minut minęło, przyszedł kolejny klient i czekamy razem. Trochę zaczynam się niecierpliwić, potrzebny mi jest tylko bilet, drobne mam przygotowane, facet za mną zrezygnował... Kładę więc pieniądze na blacie i szepczę, że bilet chciałbym kupić. Pani sprzedawczyni spojrzała na mnie jakbym jej rodzinę śledziami wytruł, no wzrok terminatora, słowo daję. No to uśmiecham się błagalnie, może coś ugram. Nie przerywając rozmowy, panienka sięga po bilety, wydaje mi i ucieka na zaplecze. Ufff... Rzuciłem "Dziękuję!", dostałem spojrzeniem bazyliszka (prawie je poczułem) po grzbiecie i wyszedłem.

Po wyjściu ze sklepu zauważyłem, że mam 2 bilety. Cóż, musiała się pani machnąć, zajęta telefonem. Do przystanku było blisko, więc wróciłem się do sklepu oddać co nie moje. Wchodzę z biletami w ręku i co widzę? Pani S nadal trajkocze...
Nie zdążyłem otworzyć ust i dostałem wiązankę:
- Co się panu nie podoba, kolor biletu?!? Co za ludzie, nawet spokojnie porozmawiać nie można!
- Ja tylko...
- A co mnie to obchodzi, zwrotów nie ma! Nawet jeszcze kawy nie wypiłam, a ten będzie mi tu mówił co mam robić!

Tia... konsternacja. Ok, kłócić się nie mam zamiaru, bo niby o co? Nie ma zwrotów? To nie, bez łaski. Wyszedłem spokojnie. A chciałem być uczciwy.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 912 (984)
zarchiwizowany

#33760

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Parę lat temu, moja ówczesna partnerka zamówiła na Allegro buty, takie kozaki do kolan, 2 pary. Jedne były błyszczące (nie wiem co to za materiał, kobiety wiedzą co mam na myśli), drugie matowe, dla mnie jedne i drugie kojarzyły się jednoznacznie, co zresztą dziewczynie zakomunikowałem. Kiedy obie pary dostała stwierdziła, że z jednych (tych błyszczących) zrezygnuje i je sprzeda. Też na Allegro.

Chętni byli, a jakże, nie tylko do zakupu owych butów...I zaczęły się telefony.

(K1)lient(facet...): Witam, mogłabyś wysłać mi kilka swoich zdjęć?
(P)artnerka: Moich? Nie widzę potrzeby.
(K1): No jak to nie widzisz, przecież widzę jakie buty nosisz. Skórzane sukienki też na pewno lubisz. Pejcze, no wiesz, te sprawy...
(P): Chyba się coś panu pomyliło, ja buty sprzedaję...
(K1): Co mi się pomyliło, szmato jedna, co qrwa, myślisz że nie wiem kim jesteś? Ile za godzinę? Normalne kobiety nie noszą takich butów!

Jeb, słuchawką. Nawrzucał i tyle.

Następny proszę! No to leci...

(K2): Cześć lalka.
(P): Słucham?!? (już nakręcona i wk*rwiona po ostatniej akcji)
(K2): Dojeżdżasz czy masz mieszkanko?
(P): Czy wy wszyscy jesteście po*ebani?!? TO TYLKO BUTY! Za kogo mnie masz, gnoju?!?
(K2): Za qrwę, nie udawaj zdziwionej! Mogę przyjechać z kolegą? Ale jakąś zniżkę masz dać, bo we dwóch tylko godzinkę ci zajmiemy, to wiesz, jakiś upuścik?
(P): Podam ci adres, bydlaku, przyjedź, a tak cię zerżnę, że chodzić nie będziesz mógł...
(K2): Oooo...już inaczej śpiewasz, to gdzie mam przyjechać?
(P): Na Piekielną 12, tam jest cmentarz, od razu cię zakopię, za darmo, pasuje?
(K2): Dobr...co...eee...to ja...no...

Jeb słuchawką.

Nie tylko mi jednoznacznie te buty się skojarzyły, ale w życiu nie przyszłoby mi do głowy szukać panienki do towarzystwa po obuwiu, na odległość, na Allegro... Po tym dniu buciki poszły do śmieci, aukcja została wycofana...

Skomentuj (71) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (277)
zarchiwizowany

#33402

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Impreza, dość duży pub, z małym parkietem do tańczenia, taka hybryda, ani to dyskoteka, ani pub. Około północy, więc ilość napojów wyskokowych przez uczestników pochłonięta dość znaczna, toaleta też już oblegana.

Poszedłem i ja. Stoję przy jednym z trzech pisuarów, gość z lewej rozgląda się na boki i zatrzymuje wzrok na "sąsiedzie" po jego lewej stronie. Po kilku sekundach tamten (M)ętnym wzrokiem spogląda na (O)bserwatora i mamrocze:

(M) "Na ch*j się gapisz, ch*ja nie widziałeś"?
(O) "Takiego małego jeszcze nie". Ocho! Urażona męska duma, będzie dym!

(M) "Wcale nie jest taki mały, co ty p*erdolisz! Laska mi mówi, że jest duży!"
(O) "To cię perfidnie oszukuje".

Ciężka riposta...

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (99)
zarchiwizowany

#33399

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mój dobry kolega, Robert, jest w związku z Haliną 10 lat, od 8 lat są małżeństwem, mają śliczną córę, dobry samochód, fajne mieszkanie, życie - sielanka, aż miło popatrzeć na tak doskonale dogadującą i wspierającą się parę. Ale początki mieli...mocne. Za sprawą kolegi, rzecz jasna:).

Poznali się dzięki koledze Roberta , który znał Halinę i postanowił ich ze sobą zeswatać. Halinka ładna, mądra dziewczyna, a i Robertowi niczego nie brakowało, tylko jakoś szczęścia do partnerów nie mieli. Kolega uznał, że będą do siebie świetnie pasować, więc ich ze sobą umówił.

Miejsce i data ustalone. I nadszedł "ten dzień"...Dziewoja ciekawa tak zachwalanego faceta, wystrojona, czeka w restauracji. Czeka. I czeka. Minęła umówiona godzina, a Robercika nie ma. Cóż, niezbyt przyjemna sytuacja, jak na pierwszą randkę, "ale może korki, może się zagapił, może przeprowadza babcię przez pasy, jeszcze chwilę poczekam" - pomyślała. I poczekała jeszcze godzinę.

Zła (delikatnie mówiąc) na Roberta, że niepoważny gość, na kolegę, że ją wystawił, i na siebie, że zgodziła się na randkę w ciemno, wróciła do domu.

Miesiąc później, kiedy wszyscy zapomnieli o tamtej sytuacji, zdarzyła się grubsza impreza, na której, oprócz kolegi - swata z dziewczyną, kilkoma innymi znajomymi, była i Halinka. I miał być Robert. Swat tłumaczył mocno zmieszany, że Robert jest nadal zainteresowany zawarciem znajomości, że coś mu wtedy wyskoczyło, a nie miał jak powiadomić, ale jak tylko się pojawi to wszystko wyjaśni, przeprosi i będzie jak w bajce. Jak się Halinka o tym dowiedziała, z nieskrywaną radochą zaczęła układać sobie w głowie monolog, pełen inwektyw, jaki chciała skierować w niepoważnego pana R. Standardowo, Robert się spóźniał. A Halinka coraz bardziej się ładowała.

Godzinę po ustalonej pojawił się On , zmierzał spokojnie, z piwkiem w ręku, do stolika. Halina, cholernie zła, wstała i zmierza w kierunku amanta - amatora, coraz szybciej, coraz bardziej pewna, że teraz go zmiażdży. Już była przy nim, już otwierała usta, żeby poczęstować facecika tym, na co zasłużył, kiedy On wypalił: "Możesz potrzymać mi piwo? Ja skoczę na parkiecik, potańczyć z tamtą laską".

Hamulec to mało powiedziane. Halinka tak potężnie dostała ciosem, że bezwiednie, bez słowa, przechwyciła piwo i została. Wbita w podłogę. Nie drgnęła ani o centymetr przez kilka minut...

Otrząsnęła się, kiedy Robercik wrócił do niej po paru minutach. Wrócił i rzucił: "Mogłaś się napić tego piwa, przecież jest gorąco, a stałaś tu trochę, przecież piwa ci nie będę żałował. Robert jestem".

Długo nie mogła, biedna Halina, dojść do siebie po tej akcji. Kto by pomyślał, że 2 lata później staną razem do ołtarza? Niezbadane są wyroki...

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 286 (362)

#31887

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z racji pracy, jaką wykonuję, nader często spotykam na swojej drodze najczęściej panów, którzy powodują czasami zwątpienie w ludzką inteligencję...

(SD)Service Desk - miejsce i ludzie, którzy są na każde zawołanie przeciętnego (U)Usera i gnają co sił do jego stanowiska pracy, by nieść pomoc przy wielce skomplikowanej maszynerii, jaką są komputery. Zwyczajny dzień pracy, czekam na telefon od jakiegoś zagubionego U. Jest! No ba, zawsze są, mnóstwo ich jest, w 90% przypadków zupełnie zbędne, bzdurne, piekielne...

(SD) Administrator X, słucham, w czym mogę pomóc?
(U) Witam, nie działa mi klawiatura.
(SD) Kiedy pan to stwierdził? Sprawdzał pan podłączenie przewodu do stacji?
(U) A co ty ze mnie debila robisz? Sprawdzałem! Nie działa! A ja muszę raport napisać!
Ocho, będzie grubo, przez telefon ni ch*ja...
(SD) Dobrze, już do pana kogoś wysyłam.

I wybieram się osobiście do delikwenta. Wchodzę, siedzi wk*wiony na cały świat delikwent lat około 40, najchętniej to by się do grdyki rzucił...
(U) Co wy tu za sprzęt mi dajecie, nawet pewnie tego nie sprawdziłeś (jedzie na "ty" równo, niech mu tam będzie;a sprzęt jest sprawdzany zawsze 3 razy...)! Będę musiał to zgłosić!

Zaczynam się gotować... Podchodzę do komputera, diody się świecą, włączam edytor tekstu. Jadę po klawiaturze - wszystko ok... WTF?!?!
(SD) Czy mógłby pan pokazać w czym jest problem?
(U) Jak to, przecież jak piszę, to mi nie rozdziela wyrazów!

Co...?

(SD) Nie rozumiem pańskiego pytania, może pan zademonstrować problem?
Tą prośbą spowodowałem, że pan U spojrzał na mnie wzrokiem tonącej krowy... nie mógł pojąć, jakim cudem nie wiem o co mu chodzi...

(U) No jak piszę (tu pan U zabiera się do klepania tekstu... ciurkiem) "zgłoszonowcentrali" to nie rozdziela wyrazów!
(SD) Proszę pana, wyrazy należy rozdzielać tym długim klawiszem, zwanym spacją... Czy jest coś jeszcze co mogę dla pana zrobić?

Tak... ten pan nie wiedział, że należy używać spacji...

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1123 (1189)
zarchiwizowany

#32135

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzieci nasze, kochane dzieci:D...

Byłem wczoraj po południu z moją córcią,lat 6, na naleśnikach pysznych jak smok:p w miejscu, gdzie przy okazji społeczeństwo ogarnia szał zakupów (czyli w markecie:D). Po obiedzie czas na deser - gorąco jest - lody. Siedliśmy sobie przy stoliku umiejscowionym blisko kas i wcinamy. Ludzi przy kasach było mnóstwo, tłok jak diabli, jeden drugiego popycha, pogania. Standard. W pewnym momencie mój wzrok przykuła mama z synkiem, na oko lat 5. Młody stał grzecznie w wózku na zakupy, tylko lekko chlipał, coś tam mamrocząc pod noskiem. Mamusia w pośpiechu pakowała zakupy w reklamówki i zaczęła wstawiać je do wózka. Niby nic niezwykłego, prawda?

Za reklamówkami poszedł zestaw piw w zgrzewce - dokładnie 12. No i się zaczęło...Młody wpadł w złość (szał?). Najpierw skoczył tyłkiem na zakupy - jajka straciły skorupki, mleko postanowiło popływać, pękła jakaś paczka z cukierkami i jeszcze pewnie parę rzeczy, bo trzask był niesamowity...

Najciekawsze jednak dopiero przed nami...

Z kopa dostało i piwko. Tak ze 4 razy. Co najmniej 3 puszki się otworzyły i zaczęły zalewać mamusię, młodzieńca, tłum przy kasie (no, ze 4 osoby...) i panią kasjerkę (ta, o dziwo, spokojna i nawet nic nie powiedziała). Zmęczony akcją dzieciak usiadł cały mokry na zakupach i burczy: "Nie będzie ten łysy ch*j miał piwa"...

To chyba o tatusia chodziło...

A biedna matka? Bez słowa, w totalnym milczeniu, zabrała grajdołek ze zdewastowanymi zakupami i pojechała w stronę wyjścia. Płacząc.

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 224 (306)
zarchiwizowany

#31900

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z racji wykonywanej pracy zdarza mi się nader często spotykać ludzi upośledzonych technicznie...Obsługa komputera to dla nich magia, ale cóż, od tego jestem, by pomagać w najbardziej nawet absurdalnych sprawach. I zdarza się, że takim upośledzonym jest pan "Gość" z zagranicy, na przykład z Albanii...

To, co mnie spotkało do moich obowiązków jednak nie należy...Otóż...

Ćwiczenia, praca w (SD) Service Desk′u. Chwila przerwy dla uryny. Po spełnionej powinności podchodzę do umywalki, ręce umyć. Obok stoi pan Albańczyk i patrzy na kran. Zaraz na mnie, uśmiecha się srogo. Znowu na kran. Czuję się obserwowany, inwigilowany wręcz, wzrokiem facet liczy mi kręgi...

Do mycia rąk zazwyczaj, jak jest obecne, używam mydła, jak każdy. Naciskam więc dłonią pojemnik (taki wiszący na ścianie) i myję ręce. Po skończonej czynności odwracam się...zaraz, zaraz...chcę się oddalić, ale słyszę jakieś dźwięki wydobywające się z pana "Gościa". Ani słowa po angielsku, po swojemu szwargoli...WTF?!?! Grzecznie pytam o co chodzi. Dalej po swojemu, ale tym razem coś mi pokazuje brodą. Na pojemnik z mydłem. A-cha! Nie wie, jak użyć, trzeba pokazać! Ok, może u siebie mają inne.

Ale co za problem sprawdzić, zresztą przed chwilą widział jak to robię...?!? Ale ok, pokażę. Na migi, powoli, pokazuję i naciskam. Wychodzę. Lament! Qrwaaa...zaczął się modlić, teraz bomba pójdzie czy ki wuj?!? No to jeszcze raz, jeszcze wolniej. Pokazuję. Dwa razy. I wychodzę. No, jasne, chciałbym. Tym razem pan "Gość" zaczepia mnie kłykciem (nawet nie dłonią!) i ciągnie do zlewu a pod pojemnik z mydłem wciska dłonie. Obie. Co??? Mam mu nacisnąć?!? A co ja, podajnik mydła jestem?!?

Parsknąłem śmiechem i wyszedłem...

Nie zabrał ze sobą służby czy co...Cóż, inna kultura...

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 11 (55)
zarchiwizowany

#31891

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kocham to miejsce...

Nie wiem jak dokładnie wyglądają te przepisy, chcę tylko wyrazić swoją dezaprobatę co do ich niejasności czy stosowania.

Mieszkam bardzo blisko nowo powstałego, luksusowego osiedla. Dojazd do niego (jak i do moich, również dość "młodych" bloków) odbywa się po drogach gatunku...nie, te drogi nie mogą być żadnego gatunku...Stary, bardzo stary asfalt, gdzie wszystkie dziury są uzupełniane żwirem - efekt taki, że wszędzie mnóstwo kurzu, a dziury robią się jeszcze większe po każdym deszczu. Samochody szlag trafia, myć ich nie ma sensu...

Deweloper, na pytanie czy będzie robił drogę, dojazd do posesji, czy jak to tam się zwie odpowiada, że zmieniły się przepisy i nie może, chociaż chce, a gmina nie wyraża zgody (WHY?!?), a poza tym to powinienem się cieszyć, bo dzięki temu koszt metra mieszkania jest niższy.

Ot, Polska...

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 38 (152)