Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

PooH77

Zamieszcza historie od: 21 maja 2012 - 13:26
Ostatnio: 10 września 2021 - 23:50
  • Historii na głównej: 27 z 42
  • Punktów za historie: 16460
  • Komentarzy: 1752
  • Punktów za komentarze: 10414
 

#20492

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zawsze sądziłam, że opowieści o brudasach, śmierdzących i uciążliwych współlokatorach to jakieś bajki, jeśli nie wymyślone w całości, to przynajmniej mocno podkoloryzowane.
Błąd. Przedstawiam Państwu migawki z mojego życia. Proponuję tytuł "Ewolucja Wielkiej Stopy".

Impresja pierwsza: ja i Mój jedziemy do mieszkania z ogłoszenia o wynajmie. Drzwi otwiera Hagrid - wielki, zarośnięty, z masą kudłów i nieokrzesany, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Po pierwszych uprzejmościach można jednak dojść do wniosku, że jest miły i inteligentny - pierwsze wrażenie było zatem mylne. Egzotyczny typ urody, dziki i orientalny. Gitarzysta. Mieszkanie całkiem znośne, "nasz" pokój duży i słoneczny - bierzemy.

Impresja druga: po przeprowadzce chodzę po całym mieszkaniu i otwieram wszędzie okna, bo wciąż panuje zaduch. Ostatnie piętro, blisko nagrzanego dachu - to zrozumiałe. W toalecie znajduję dwa włosy łonowe. Wprowadza się nasza nowa współlokatorka. Wieczory spędzamy we czwórkę, robimy sobie nawzajem zakupy i docieramy się jakoś - sielanka. Hagrid opowiada nam o swoim uczuleniu na czosnek i żartuje, że jest wampirem. Znów znajduję włosy łonowe w toalecie. Hagrid często grywa na gitarze. Pod koniec września pyta, czy może pożyczyć proszek do prania, bo musi w końcu przeprać bieliznę.

Impresja trzecia: zaczyna się robić chłodniej, więc nieco rzadziej otwieramy okna. W mieszkaniu zaczyna trochę śmierdzieć. Odnoszę Hagridowi pożyczoną książkę, wchodząc do jego pokoju - jednocześnie odnoszę wrażenie, że coś tu szczypie w oczy. Hagrid wychodzi z domu tylko na uczelnię, nikt go nie odwiedza. Hagrid zachwyca się moimi gryzoniami i kupuje sobie chomika. Prosimy go o przyłożenie się do sprzątania strefy wspólnej: kuchni, łazienki, korytarza. Podłogę zamiata, gdyż nie wie, jak obsługiwać odkurzacz. Wydłuża godziny grania na gitarze.

Impresja czwarta: Grudzień. Gra na gitarze co dzień trwa do drugiej, czasem trzeciej w nocy. Hagrid chwali się, że nie wietrząc od miesiąca pokoju oszczędza na ogrzewaniu. Mówi również, że jako wampir jest nieśmiertelny i nie czuje zimna. Przy temperaturze -10oC wychodzi w samym t-shircie. Mówi także, że wampiry nie mogą się zbyt często moczyć. Na potwierdzenie swoich słów bierze kąpiel tylko w czwartki. Przed wyjazdem na ferie świąteczne prosi mnie o opiekę nad swoim chomikiem. Gdy, po jego wyjściu, zaglądam do klatki, chomik się nie rusza. Nie rusza się także po szturchnięciu. W klatce znajduje się sucha piętka chleba i trochę trocin. Piszę najbardziej niecenzuralnego SMSa w moim życiu. W końcu chomik wstaje jednak i przysysa się do podanego mu poidełka.

Impresja piąta: chomik zostaje u mnie, Hagrid po powrocie nawet nie zagląda, by zapytać, co u niego. Porzucona kruszyna dostaje nowe imię - i tak bym jej nie oddała. Cotygodniowa kąpiel zostaje uznana za zbyteczny luksus i zostaje zarzucona. Uczelnia prawdopodobnie również. Podczas rzadkich wyjść Hagrida wraz ze współlokatorką wchodzimy do jego pokoju, by choć na chwilę otworzyć okno - wstrzymujemy wówczas oddechy. Na ścianach pojawia się grzyb.

Impresja szósta: po jedynym sprzątaniu strefy wspólnej Hagrid przestaje z niej korzystać - nie wchodzi do kuchni ani do łazienki, przez korytarz przemyka chyłkiem. Nie korzysta - nie musi sprzątać. Z jego pokoju zaczyna dochodzić smród gnijących resztek, mieszający się z odorem niemytego człowieka i stęchlizny. Ja i współlokatorka spalamy dziesiątki kadzidełek, okadzając całe mieszkanie, aby dało się w nim wytrzymać. W naszych pokojach zimno, okna otwarte - lepszy mróz niż śmierć przez uduszenie. Mijają tygodnie, gdy nie możemy nawet zaprosić gości - umarlibyśmy ze wstydu.

Impresja siódma: po kilku miesiącach wegetacji do Hagrida przyjeżdżają w odwiedziny rodzice. Przed ich wizytą wychodzi na chwilę ze swej dziupli - łącznie wynosi sześć pękających w szwach, olbrzymich worów na śmieci, otwiera na oścież drzwi do swego pokoju. W całym mieszkaniu unosi się odór, przez który przenosimy się na balkon. Nie mówimy sobie nawet "cześć". Zaczynamy szukać innego lokum. Wpadam w paranoję, dostaję receptę na antydepresanty i leki uspokajające.

Impresja ósma: wyprowadzamy się kilka miesięcy przed końcem umowy. Zamiast słonecznego pokoju mamy teraz maleńką, ciemną kawalerkę w kamienicy, ale mieszkamy SAMI. Widmo rozprawy sądowej za zerwanie umowy i kilkutysięcznego długu jest cukierkiem w porównaniu do wizji pozostania tam choćby dzień dłużej. Chomik jedzie z nami. Współlokatorka wyprowadza się tego samego dnia. Po kilku tygodniach przyzwyczajam się do świeżego powietrza i odzyskuję chęć do życia.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 631 (733)

#7258

przez ~jjjj ·
| Do ulubionych
Impreza. Wszyscy bawią się w najlepsze, DJ gra całkiem dobra muzę. Pojawia się jakiś mocno wstawiony typ (łysa głowa, widać że cwaniaczek), podchodzi do DJ po czym słychać jak owy typ drze się do mikrofonu, że chce zadedykować "za*ebistą piosenkę dla wszystkich za*ebistych suk" i tu następuje jakiś gangsta rap. Sytuacja powtarza się jeszcze kilka razy, kiedy typek dedykuje kawałki poszczególnym laskom, czy "za*bistym barmankom". Widać, że DJ ma już dosyć faceta, z każdą dedykacją dłużej dyskutują itd.
W końcu, podchodzi już totalnym krokiem "śladami węża" i znowu chce zadedykować jakiś hit. DJ oddaje mu mikrofon i typ bełkocze: "To dla wszystkich za*bistych sku*wysynów! to dla moich ziomków!" i w tym momencie DJ zapuszcza... "Majteczki w kropeczki". Ludzie w śmiech, koleś dostaje agresora i zaczyna się awanturować, po czym szybko zostaje ewakuowany przez rosłych ochroniarzy przy brawach z sali.
Już nikt nie podszedł do DJ z prośbą o dedykację.

Nocny Klub

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 895 (1061)

#17267

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna przygoda w trasie. Aktorzy w rolach piekielnych - Moja mniej lub bardziej szanowna osoba oraz magazynierzy popularnej fabryki słodkości o tej samej nazwie co poprzednik pierwszego Króla Polski.

Kochana spedycja wysłała mnie za Poznań do psiakiejś cukrowni na totalnym zad... ekhym w lesie. Zaznaczając, że jet to ważny kurs, a instrukcje dostane na miejscu. No to haratam do tego ciemnogrodu, po długich poszukiwaniach odnajduję wieeeeeeelką cukrownię w szczerym polu. Mamy godzinę ok 11. No to standardowe szmery bajery, swetry getry termometry zaczynamy załadunek a tu zegarek pokazuje 14 :/.
Skończyli załadunek ja w międzyczasie zdążyłem z innym kierowcą wypić po 2 kawy i oczywiście OBAJ w przefantastycznych humorach pt. "nie masz siekiery nie podchodź". No to idziemy OBAJ po te tajemnicze instrukcje do biura.

Pani uznajmy Jadzia z gatunku standardowy i książkowy TAPIR wrośnięty w fotel z wspólnym klasowym zdjęciem z A. Mickiewiczem rzecze iż jest to wybitnie priorytetowy kurs gdyż obie fabryki gdzie jedziemy (Ja do Raciborza a kolega w bliżej nieokreślonym kierunku) stoją bo nie mają cukru i jest ogólna masakra.
Tu się pojawiło pierwsze DabliuTiEf bo skoro to takie priorytetowe, to czemu tyle to trwało. No trudno czas pojęcie względne ruszamy. Ja do pokonania mam ok 400 km więc nie ma co marudzić. Ledwo ruszyłem telefon od książęcej fabryki:

[KF] - PANIE kochany kiedy pan będziesz, produkcja stoi, straty w miliony, ogólna masakra i tragedia etc etc.
[Ja]- Psze pana dopiero ruszam mam 400 km i 24 tony +/- północ albo cuś takiego
[KS] - o ja pie... nie no kur... szef dostanie zawału jak to usłyszy, nie dasz pan rady szybciej?
[Ja] - Do której zakład pracuje?
[KS] - My na ten transport czekamy jak na zbawienie to nawet do 23 zaczekamy bo w standardzie do 22 robimy.
[Ja] - OK postaram się dotrzeć przed 23 ale w pana sumieniu zostawiam ew. opcje odwdzięczenia, bo będę łamał przepisy i to sporą ilość
[KS] - Jeśli pan dotrze do 23 to pan się nie zabierze z tym co panu dam.

No i tu nastąpiły uprzejmości itp itd.
Naginałem całą drogę jak głupi 90 km/h górki nie górki, miasta, wsie, no bo kurde fabryka stoi, a tu co 30 min telefony gdzie jestem i spedycja i fabryka i cukrownia, no po prostu dom wariatów.

ESENCJA:

Od 21 ani pół tel bo wiedzieli że się wyrobię zostało coś ok 90 km i 2h czasu więc no problemo. Pojawiły się górki większe więc się wolniej jechało a do tego mróz -15 st. C i lekki śnieżek. Docieram pod bramę fabryki jest 22.15 (pamiętam jak dziś choć akcja miała miejsce w styczniu). Szlaban zamknięty podchodzi monsieu Ochroniarz i kulturalnym sznaps barytonem drze się w moją stronę:

[O] - CZEGO ??!!

Ocho, pełna kultura na dzień dobry.

[Ja] - Bry cukier stąd i stąd czekają na mnie, bo ponoć fabryka stoi
[O] - Hehehe jakie czekają, punkt 22 odbili kartę i poszli do domu.

No to oczywiście szczęka złamała mi kość podudzia, powietrze ze mnie zeszło, wszechświat się zatrzymał, w tle słychać tą taka mroczną melodie z Draculi, a Dolar osiągnął poziom 6,50 zł.
Dalej dialogów nie pamiętam, bo wyczyściło mi pamięć podręczną ale co zostało ustalone: Zakład rusza o 6:00, a on łaskawie mi pozwoli stać na placu firmy.
No to wjazd, firany zasunięte, piwko i obmyślanie zemsty. Plan ustalony idziemy spać.

Godzina 6.01
Z błogiego snu wyrywa mnie komornicze walenie w drzwi. Podnoszę się stoi kierownik. Opuściłem szybę przywitałem się i nawiązał się dialog.
[K] - Pan się przestawi tu i tu pootwiera i będziemy rozładowywać.
[Ja] - O nie... przyjechałem zgodnie z umową przed 23, a konkretnie 22.15, wyście się zwinęli do domu pomimo całodziennego wydzwaniania pod tytułem fabryka stoi. Teraz to ja kręcę pauzę i mogę się ruszyć za dokładnie... (sprawdziłem zegar) o 9.30. Jak chcecie to działajcie ja idę spać.
Tu usłyszałem wieeele gróźb i wyzwisk które ukróciłem jednym zdaniem:
[Ja] - Panie jeszcze 2 słowa a ja dzwonie po ITD i PIP, że chce mnie pan zmusić do przerwania ustawowego czasu odpoczynku kierowcy. To jak?

Do mnie nie powiedział nic. Ale mnóstwo słów poleciało koło mnie, głównie trafiając w żeńska część mojego rodu. Kij Ci w oko pomyślałem.
Pierwszy akt zemsty wykonany.

AKT II
9.30 udałem się do biura aby się dowiedzieć co gdzie i jak. Wszystko ustalone więc poszedłem się przestawić otworzyłem samochód i czekam (temp. - 10 st. C). Jakoś o 10.30 przylazł iście [S]armacki jegomość. Wielki krzak pomiędzy wargą a nosem, krąglutki brzuch pt. "ciąża spożywcza miesiąc 75"
[S] - Kierowca wchodzi na auto, przywiozę paleciaka i działamy.

Palety cukru przemysłowe 990 kg jedna.
Jako że ogólnie BHP mam w ... no to ok jedziemy bo już chcę stąd jechać. Wytargałem paleciakiem ze 2 palety, no ale przynagliło mnie do WC - na ich nieszczęście.
Po tym jak pan Sarmata chciał mnie powstrzymać mówiąc że można iść za róg (taaa -10 na dworze...)
Poleciałem do toalety i tu moim oczom ukazał się widok niecodzienny. Siedzi sobie 5 chłopa w szatni, palą papierosy, popijają kawkę. No to grzecznie się spytałem czemu mi nie pomogą ich odpowiedź zupełnie zbiła mnie z tropu:

[5ch] - Bo tam zimno....

Mi już zimno nie było, gdyż krew mi wrzała. To ja tu się szarpie z tonowymi paletami jak jakiś idiota, a tu 5 etatowców siedzi i piją kawkę.
Jak wyprułem do kierownika to nawet wózkowy zadrżał, gdyż ciśnieni obniżałem sobie za pomocą rozszerzonego i głośnego słownika szewskiego.
Kierownik został poinformowany o zaistniałej sytuacji ale nie za bardzo się tym przeją mówiąc że to mój zasrany obowiązek. No to chwyciłem za tel i proszę go o numer do PIP w celu usłyszenia ich opinii. Gościu zbladł i od razu zadzwonił na magazyn aby krzepiącymi słowami zaprosić panów do pracy. Z tym że miałem im pomagać. Po 3 palecie powiedziałem im, że za sekundę wrócę bo skoczę się po coś tam do kabiny. W kabinie zrobiłem sobie kawę i nie pokazałem się na pace aż do ostatniej palety. Gdy poszedłem po dokumenty usłyszałem że lepiej żebym tu już więcej nie przyjeżdżał bo to i tamto może się stać.

Epilog
Od tamtej pory tylko jedna rzecz jest skłonna przekonać mnie do gonienia na złamanie karku - wpis w dokumentach LEK RATUJĄCY ŻYCIE do pozostałych ponagleń "bo fabryka stoi" mam stosunek "seksualny".

Zakłady Cukiernicze

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 868 (942)

#21780

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jeszcze o stałych pacjentach.
Pani H.
Zmora pogotowia wyjazdowego przez dłuuuugie lata...
Kobieta mieszkająca na trzecim piętrze, która potrafiła wymuszać po trzy albo i cztery wyjazdy karetki na dobę!!!
Po co? Dlaczego?

Otóż pani H. nie stroniła od eliksiru wiedzy i odwagi, przez całe swoje życie. Jak łatwo się domyślić, nie przysporzyło jej to ani majątku, ani powodzenia w życiu.
Mąż w pewnym momencie odkrył, że poślubił maszynę hydrodynamiczną, której credo życiowym było przerabianie dowolnej niemal ilości wysokowoltażowych płynów na filtrat nerkowy, niekiedy bez korzystania z toalety...
Toteż uciekł w panice i nikt go nigdy już nie widział.
A pani H została sama. W dwupokojowym mieszkaniu, na nowym osiedlu. Toteż zaczęła kombinować, jak by tu zejść z kosztów utrzymania.

Wynajęła pokój studentce. Potem poszła dalej: wynajęła drugi, a sama zamieszkała w kuchni... Mało!!!
No to pozostało tylko jedno: trzeba zamieszkać w szpitalu.
Zaczęła dzwonić na 999.
Numer darmowy, a jakże, więc wydzwaniała w trybie ciągłym i zbolałym głosikiem wzywała, wzywała...

Mój pierwszy wyjazd do pani H. Opisałem kartę:
- Pacjentka podaje: biegunkę, zaparcie, duszność, brak duszności, złe samopoczucie po użyciu środka do mycia toalet (nie napisałem o sposobie użycia). Parametry życiowe w normie. Zalecono leczenie psychiatryczne.
I tak to leciało. Jakieś pięć do sześciu lat...
Z czasem dyspozytorki przywykły i wiedziały, jak zniechęcić panią H. do żądania przyjazdu karetki. Nie ukrywam, że często jako powód podawały moją obecność na dyżurze...
Ja sam kilkakrotnie odbyłem, podczas siedzenia w dyspozytorni, z pacjentką następujący dialog:
- Proszę pana, proszę przyjechać, tutaj H. mówi.
- A co się stało tym razem?
- Oczy mi uciekają...
- To niech je pani łaskawa spróbuje dogonić! Miłego dnia...

Niestety, wielokrotnie wspinaliśmy się na tą cholerną górę po to, żeby wysłuchać litanii bezsensów i zbadać wychudłe, acz obrzydliwie zdrowe ciało pani H.
Dużą radość dał mi wyjazd, w trakcie którego H. została doprowadzona do szału naszymi tłumaczeniami, że zdrowych w szpitalu nie trzeba. Wykrzyknęła "Ja wam k...wa pokażę, że jestem chora!!!" i złapała za nóż rzeźnicki, leżący na stole.
Obezwładniliśmy, wezwaliśmy Policję, wywieźliśmy do psychiatryka. Przez trzy tygodnie cała załoga cieszyła się błogim spokojem...

Potem jednak, pani H. wpadła na nowy, równie piekielny, pomysł.
Udawała się mianowicie do dowolnie wybranej przychodni, gdzie teatralnie mdlała. Obsada wzywała karetkę i szpital jakby wliczony w procedurkę... No chyba, że trafiła na mnie... Albo kogoś ze starszych jeżdżących.
Ponieważ przestała opłacać mieszkanie, przeniesiono ją do Hiltona, czyli hotelu socjalnego, jednego z czterech w naszym mieście. I to na parter... Więc zero radochy z wzywania...
Piekielność H. sięgnęła zenitu.

Zaczęła odbywać tournee po szpitalach, gdzie wybierała sobie najbardziej zatłoczone miejsca i tam osuwała się na podłogę.
Dzięki temu, albo lądowała w sorze, albo... No właśnie.
Raz położyła się, nieświadoma, pod drzwiami gabinetu Szefa...
Ten, zwabiony rejwachem, uchylił wrota i ujrzał znajome, wychudłe truchło zaściełające podłogę...
Delikatnie trącił domniemane zwłoki nogą i powiedział:
- Pani H., ja mam prośbę... Weźmie się pani przesunie o metr, bo studenci nie będą mieli jak wejść...
Ta zerwała się jak strzała, sklęła starego od rozmaitych i wyrwała lotem koszącym w stronę wyjścia...

Niestety, obawiam się, że jeszcze ją zobaczymy. No chyba, że te oczy uciekną na dobre i nie trafi pod nasz dach...

służba_zdrowia

Skomentuj (72) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 945 (979)

#10708

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj na własnej skórze przekonałam się,jak bardzo wkurzające jest ocenianie po stereotypach/domysłach [niepotrzebne skreślić]
Kilka słów wstępu. Moi rodzice mieszkają w miejscowości na Pomorzu - tej samej,ale każde z nich oddzielnie.
Gdy przyjeżdżam do mamy wiadome jest, że spotkam się również i z tatą.
Jestem dość drobnej budowy ciała, ale niestety mam bardzo obfity biust, który jest straszną zmorą zarówno dla moich pleców, jak i odbioru przez otoczenie - i to on mnie wczoraj zgubił. Na dodatek mając dwadzieścia kilka lat wyglądam na niecałe 18.

Umówiłam się z Ojcem na wieczór w jego ulubionej restauracji na kawę.
Przyszłam trochę przed czasem, kelnerka przyniosła menu - przy czym poprosiłam ją o podejście dopiero za chwilę, bo ktoś ma do mnie dołączyć.
Przyszedł tata - wiadomo nie widzimy się czasami prawie rok, to mnie przytulił, uśmiechnął i tak od słowa do słowa.
Kelnerki wciąż nie ma – ok, złożymy zamówienie przy ladzie.
Tata zamówił kawę, ja wzięłam koktajl bananowy i czekamy. Kawa przyszła od razu. No dobrze,poczekamy - gdzie nam się spieszy.
Mija 5-10-15 minut. Tata, jako że jest typem człowieka szybko popadającego w złość zaczyna się denerwować, ale grzecznie zapytał kelnerki o moje zamówienie. Z fochowaną miną przyniosła mój napój, prawie rzucając nim o stolik.
Rozmowa trwa w najlepsze - ja opowiadam tacie co u mnie, tata co u niego.
Zeszło nam może trochę ponad godzinę, kiedy poszedł do toalety.
I tutaj się zaczęło.
Stanęły niczym dwie święte krowy[k1,k2] przy barze i w powietrze rzucają:
[k1] -Ja nie sądziłam, że i u nas dojdzie do tego, że faceci z małoletnimi k**wami będą przychodzić. Stałego klienta dorwała i pewnie sobie na nim poużywa.
[k2] -Pamiętasz te galerianinki czy jak tam szło? Kawałek cyca ma i wydaje jej się, że może wszystko.
[k1] -Kto to widział puszczać się za kawałek picia?!
Mi ciśnienie skoczyło na maksa, ale myślę poczekam, aż ojciec wróci.
Chwilę jeszcze pozrzędziły i tato wrócił - od razu zauważył, że coś jest nie tak - streściłam mu całą historię i powiedziałam, że jeszcze nigdy z powodu mojej figury, ani z żadnego innego nie słyszałam tak raniących słów i że jest to bardzo przykre.
Ojciec wku**iony jak nigdy, podszedł do baru i pyta kelnerek o całe zajście, mówi, że nie życzy sobie więcej takiego zachowania w kierunku jego córki, że co one sobie myślą i o zajściu opowie kierownikowi.
Kelnerki zmieszane, ale nic nie odpowiedziały. Do czasu. Ojciec tylko usiadł i było tylko słychać
- taaa... Córka...
Myślę - nic nie powiem, nie będę dolewać oliwy do ognia. Niestety i on to usłyszał. Kazał mi wziąć torebkę i zebrać się do wyjścia.
Rzucił na ladę odliczoną kwotę [nie dziwię się,w takiej sytuacji i ja nie zostawiłabym napiwku] i rzucił na odchodne:
- Córy obrażać nie pozwolę, a jak będę chciał przyjść z ku**ą to przyjdę. Ch*j wam do tego - macie obowiązek obsłużyć klienta z uśmiechem na ustach i językiem za zębami.

Telefon do kierownika wykonał od razu po wyjściu z lokalu. Dostaliśmy przeprosiny. I prośbę o stawienie się dzisiaj wieczorem, by pokazać, które to panny są takie mądre.
Przyjdziemy.

Co takiego zrobiłam - prowokując je do takich komentarzy? Nie byłam ani wyzywająco ubrana - nie lubię tego typu strojów. Co śmieszniejsze - miałam golf z krótkim rękawkiem. Może po prostu mimo upałów powinnam chodzić w płaszczu, by przez przypadek nie dać nikomu powodów do zaczepki?!

Ps. Jestem tutaj dopiero nieco ponad tydzień, a to już druga podobna sytuacja. Kompleksy?
Ps.2. Galerianinki i kawałek picia przytoczone dosłownie.

Restauracja w woj. pomorskim

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 645 (689)

#30366

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja nienawiść do bezczelnych dzieci rozwinęła się do stanu zagrażającego ich bezpieczeństwu. Tak samo jak do głupich rodziców tych bachorów.

XXI wiek, doba cyfryzacji, komputeryzacji i innych syfilizacji, a zeznania podatkowego i tak nie mogę wysłać przez sieć, bo co chwilę wywala mi stronę z e-deklaracjami (kto by się spodziewał, że 30 kwietnia będzie duże obłożenie, no kto).
Wyklinam na zleceniodawcę męża, który ostatni PIT przysłał dopiero dzisiaj rano, postraszony bardzo fizyczną interwencją, bo w skuteczność ścieżki administracyjnej wierzył tak samo, jak my (w skarbówce powiedzieli, że jeżeli ktoś się spóźnia z PITem, mamy się sami nie rozliczyć, a jak dostaniemy grzywnę za niezłożenie zeznania, odwołać się i podać nieprzesłanie potrzebnego nam formularza, wtedy coś z tym zrobią - nie ma to jak państwo prawa i porządku).
No to ja zgarniam pod pachę wyliczenia moje i męża, mąż zgarnia mnie i jedziemy do siedziby bóstw podatkowych.

Na miejscu kolejka długa, jakby dawali coś za darmo. Ścisk, tłum, zaduch, zgiełk, pretensje... normalny dzień kolejek. Biorę numerek, biorę formularze, moszczę się przy pulpicie dla petentów i zaczynam wypełniać. Mąż pyta, czy dam radę zostać sama, bo on by przy okazji skoczył i coś tam jeszcze załatwił. Dam radę, więc niech jedzie, bez niego tłum będzie mniejszy.

Policzyłam, co policzyć miałam, wypełniłam, usiadłam (już wiem, kto tworzy kolejki - rencistki-inwalidki w wieku 40-45 lat, tylko one rzucały się do mnie, że ośmielam się siedzieć, obawiam się, że renta inwalidzka przyznana na chamstwo i drobnomieszczaństwo) i czekam na swoją kolej. Obok mnie usiadł [f]acet z [p]acholęciem na oko i ucho (bardziej na ucho nawet) pięcioletnim. Pecha miał, bo - zaznaczam - siedziałam bardzo, bardzo wściekła i ludziowstręt wręcz ode mnie bił.

Akt I
[F] Może pani zejść? - Pokazuje na moje krzesło.
[Ja] Nie.
[F] Przecież z dzieckiem jestem.
[Ja] A ja ze zwierzęciem.
[F] Jakim niby?
[Ja] Rakiem. - I ściągnęłam kapelusz.
Odsunął się, jakbym mu zagroziła żmiją. I dobrze. Coś tam poburczał o głupich wariatkach, co mu dziecko straszą, ale kto by się przejmował. Dzieciak patrzy na mnie, jakbym mu matkę zabiła.

Akt II
Posiedział, posiedział, wyciągnął komórkę i zaczął grać w węża. Dzieciak najwyraźniej się znudził, bo zaczął mnie kopać. Skrzywiłam się - przestał. Po chwili znowu zaczął. Mówię ojczulkowi, żeby uspokoił dzieciaka. Popatrzył na mnie jak na nienormalną, wyciągnął snickersa i dał małemu.
Po kilku sekundach dostałam przeżutą papką w pierś. No, tego to już za wiele.
[Ja] Uspokoi pan dzieciaka, czy nie?
[F] Czego się pani rzuca, to tylko dziecko! Co pani zrobił, co?
[Ja] Kopie mnie i brudzi!
[F] To idź pani stąd, dziecko mi stresujesz!
[Ja] Dobrze radzę, zabieraj pan bachora, bo jak mnie jeszcze raz dotknie...
I stało się, jak przepowiedziałam. Dostałam przeżutym batonem w twarz.

Jeszcze bym wytrzymała. Z ledwością, ale nic bym im nie zrobiła. Gdyby gość nie zaczął się śmiać i gratulować synkowi. Nieopatrznie odłożył przy tym swoje PITy.
Zgarnęłam breję z twarzy i rozsmarowałam na wszystkich. Z satysfakcją i mściwym uśmiechem. Gość śmiał się tak bardzo, że zauważył to dopiero wtedy, kiedy dostał nimi ode mnie. Też w twarz.
Spróbował się na mnie rzucić. Niestety, wybrał akurat tę chwilę, kiedy wrócił mój mąż. O posturze i masie dobrze utrzymanego niedźwiedzia. Ojczulek został dosłownie wyniesiony z budynku.

Panie rencistki roztropnie odsunęły się na bezpieczną odległość, swoje zakusy na moje krzesło ograniczając do rzucania uwag "przychodzi taka między porządnych ludzi".
Kurtyna. Dzisiaj naprawdę mam zły dzień.

Skomentuj (72) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1747 (1893)

#15738

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Młody zażyczył sobie bluzę z Harrym Potterem. Dostał :) Ubrał. Poszliśmy do parku.
Ja na ławkę, a młody w galop na plac zabaw.
Młody co chwilę że pić, że coś tam a ja podaję. Czytam też gazetę.
Nagle ktoś koło mnie staje. Podnoszę głowę. Starsza pani (SP)

(SP)-Ja panią bardzo przepraszam, ale ten chłopczyk w czarnej bluzeczce to pani synek?
Co się będę pierworodnego wypierać.
(J)- Tak, czy coś stało?

(SP)- Nie, nie.... Nic, ale wie pani on nie powinien nosić takich satanistycznych ubranek. Bo pani może nie wie... ale.....
I tu starsza pani walnęła mi takie kazanie na temat szkodliwości małego czarodzieja, że ksiądz Natanek mógłby u niej pobierać nauki. A że nie dało się przerwać to tylko się życzliwie uśmiechałam. W końcu babcia zrobiła przerwę na wdech.

(J)- Wie pani, ale ja czytałam te książki i widziałam wszystkie filmy i zaręczam że tam nie było żadnych satanistycznych motywów.
Tu staruszka przestała być miła a zaczęła grzmieć:
(SP)-A skąd pani to może wiedzieć?! Księdzem pani jest? To co pani wie?!
(J)(wciąż z serdecznym uśmiechem)- No wie pani, jako wieloletnia satanistka powinnam wiedzieć takie rzeczy :)

Pani zerwała się do lotu fukając i sapiąc, a ja wróciłam do lektury.
Nie, nie jestem satanistką, nie jem kotów i nie pijam krwi dziewic. Po prostu próby zdroworosądkowych dyskusji przeszły mi na etapie afery z teletubisiami ;)
Teraz cenię sobie święty spokój i towarzystwo gazety w parku :P

W parku :)

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 720 (826)

1