Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Poziomeczka

Zamieszcza historie od: 31 stycznia 2013 - 11:18
Ostatnio: 7 grudnia 2022 - 7:37
O sobie:

W tygodniu wredna biurwa, w weekendy malująca lala. Wyrodna matka i okropna żona 24/7.

  • Historii na głównej: 60 z 60
  • Punktów za historie: 20476
  • Komentarzy: 240
  • Punktów za komentarze: 1856
 

#65819

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o mojej współpracownicy.
Przyjęto dziewczę w lutym do pracy na okres próbny. Już pierwszego miesiąca miała wypłatę nabitą moim kosztem, ponieważ biuro dzieli premie po równo. Jest to o tyle fajne, że jednej osobie zależy na tym, żeby ta druga miała wynik.

Dziewczyna jest jednak bezczelna do granic.
Kierowniczka regionu o coś pytała? Niech zapyta ją OSOBIŚCIE, ja nie mam autorytetu dla jej osoby. Przy tym pytanie dlaczego coś nie jest zrobione od dwóch tygodni nie oznacza, że trzeba to zrobić, bo panna nie została o to poproszona.

Ucięto 100 zł z premii, na którą nie zarobiła ani grosza? Oburzenie takie, że brakowało tylko trzaskania drzwiami.

Wchodzi klient? Och, ważny telefon od narzeczonego. Rozmawia 20 minut na zapleczu. Kolejka? Kto by sobie tym zawracał głowę. Dopiero na moje wyraźne zwrócenie uwagi kończy rozmowę. Ale czekaj czekaj, nie tak od razu.

Dziś miarka się przebrała. Dziewczę miało manko w kasie na 180 zł. Uzupełnia? Informuje przełożoną? Ano nie. Pakuje się na koniec pracy i idzie sobie do domku.
Kontrola kręci się na terenie? To jej nie dotyczy.
Jutro rano czeka ją rozmowa z kierownictwem. Mam nadzieję, że mnie od niej uwolnią.

uslugi współpracownicy

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 433 (501)

#62487

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak zrobić ludzi w konia i umywać rączki.

Mój Ojciec jest rolnikiem. Własnej ziemi posiada ok. 40 ha, jeszcze jakąś ilość dzierżawi.
Zdarzyło się tak, że mieszka niedaleko Wisły. (3-4 km)
Między jednym wałem przeciwpowodziowym a rzeką znajdują się pola które to właśnie Ojciec i kilku innych rolników dzierżawili od gminy.

W tym roku okazało się, że umowy które posiadali wszyscy dzierżawcy, spisane z gminą są... nielegalne.
Bo właścicielem ziemi jest ARMIR (Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa).
Z ARMIR nikt umowy nie podpisał.
Groźba wysokich grzywien, wszyscy chodzą jak zbici mokrą szmatą przez miesiąc.
Gmina upiera się że ich umowy są legalne, odszukano jakieś dokumenty, niby wszystko gra.
Ano, nie gra. Bo ARMIR żąda pieniędzy za czas użytkowania ziemi. Nieważne, że wszyscy płacili do gminy należności za ten okres (dla niektórych to dobre 10-15 lat i więcej).
Do mojego Ojca przyszło w tym miesiącu pismo w którym domagają się bagatela 67 000 złotych. To i tak nic, bo sąsiad dostał dwa razy tyle.

Sprawa w toku, zbiorowa próba rozwiązania sprawy, wynajęty prawnik od samego początku sprawy, tj. styczeń tego roku. Co będzie dalej, zobaczymy.
Szkoda tylko, że człowiek który uczciwie pracuje, nie robiąc nic z myślą o szkodzie dla kogokolwiek musi się martwić, a gmina umywa rączki.

Pani wójt odcięła się od sprawy i walczy o swoje na własną rękę, żeby wymigać się od odpowiedzialności.

polska wieś

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 601 (639)

#62432

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z samego końca wakacji.
Szukałam pracy w zawodzie, czyli w szkole. Jednak nie dostałam się tam, gdzie chciałam. Trudno, bywa i tak, nic nie straciłam.
W ostatni piątek wakacji (w poniedziałek jest już 1wszy września) dzwoni telefon z innej placówki, pani dyrektor informuje mnie że numer dostała z tej szkoły do której się nie dostałam i że szukają kogoś na już, teraz, zaraz.

Co ja na to? Świetnie, podwijam kiecę i lecę, bo okazja nieziemska, a pani informuje że mam się stawić jak najszybciej po skierowania do lekarza.
Byłam na miejscu dosłownie 15 minut po jej telefonie.
I niestety, przekonałam się że nie ma czegoś takiego jak cud okazje, na własnej skórze.
Owszem, jest stanowisko idealne do mojego fachu ale...
Na zastępstwo.
Od września do grudnia, potem żegnamy, rób co chcesz.
Za minimalną stawkę.
Zbaraniałam, a dyrektorka tłumaczy mi że nikt nie chciał przyjąć oferty. Myślę sobie- wcale się nie dziwię, bo i mi się nie uśmiecha, zwłaszcza że miałam coś w zanadrzu i nie zamierzałam rezygnować dla czegoś takiego.
Siedzę jednak cicho, pani kontynuuje.
Badania mam dostarczyć jeszcze tego samego dnia (było już ok 14:00) choćbym miała iść prywatnie.
Nie, kosztów mi nie zwrócą.

Podziękowałam, szukajcie barana gdzie indziej...

poszukiwanie pracy

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 464 (562)

#61955

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdenerwowałam się do tego stopnia, że zdecydowałam się opisać.

Chcąc się zapisać na studia magisterskie (na tej samej uczelni na której robiłam licencjat) musiałam dostarczyć świadectwo ukończenia szkoły średniej i maturalne. OK, żaden kłopot, tyle że okazało się, że dokumentów tych nie mam.
Przy odbieraniu dyplomu z dziekanatu pan powiedział mi że dostarczyłam im tylko kopię i oni potwierdzili ją za zgodność z oryginałem, a potem ja te dokumenty musiałam zabrać.

Szukam więc w domu - ze 3 razy dosłownie wszędzie, chociaż wiem że nie mam tego, bo co jak co ale porządek w dokumentach mam. Dzwonię do ex pracodawcy (z którym nie mam dobrych stosunków) tam też nie ma.
W końcu zdecydowałam się iść do mojego liceum i wyrobić duplikat, bo bez tego nie przyjmą na magisterkę (mimo że mają kopię potwierdzoną oryginałem z licencjatu).

Poszłam w poniedziałek, mam odebrać w piątek. A w czwartek pisze do mnie znajoma z roku że... moje dokumenty były u niej w teczce personalnej. Oba świadectwa. Szlag mnie trafił, bo za duplikaty trzeba zapłacić, a z dziekanatu nikt do mnie nie zadzwonił.
Poszłam w następny poniedziałek i TEN SAM pan który mi powiedział, że moich dokumentów nie ma, koleżance przyjmował dokumenty. Jak mnie zobaczył, zaczęły mu dygotać ręce.

Już od samego progu mówię, że przyszłam po dokumenty które znalazły się w teczce innego studenta.
Wszystkim w dziekanacie głowy podniosły się jak strusiom, a pan który je znalazł głupkowato przyznał "a tak, no tak".
Podbiegła pani, zakładam że jego przełożona i pyta w czym problem, oczywiście przy okazji naskakując na mnie.
Opowiadam całą historię, nieźle wkurzona i wcale tego nie kryłam.
A pan pyta, w której teczce znalazły się dokumenty, głupkowato się uśmiechając.

Tak, nie raczył ich włożyć do właściwej teczki, tzn. mojej, ani mnie zawiadomić, mimo że numer telefonu, mail i adres, wszystko mają, a koleżanka mu powiedziała że przeżywałam, że nie mogę ich znaleźć.
Jedynym pocieszeniem dla mnie było, że kiedy wyszłam, facet dostał tak głośny opierdziel, że słyszałam każde słowo przy wyjściu z budynku.
Złożyłam oczywiście wniosek o zwrot kosztów wyrobienia duplikatu.

Wiecie co jest najlepsze? Moja znajoma z roku ma ten sam problem, nie może znaleźć obu dokumentów. Czyżby musiała czekać, aż ktoś przyjdzie odebrać swoje dokumenty i przypadkiem się znajdą, a potem dowiedzieć się od kogoś?

Uczelnia "wyższa"

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 471 (535)

#61038

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Naczytałam się o ginekologach i położnych, aż postanowiłam opisać co mi się przydarzyło ostatnimi czasy.
Na samym początku trzeba nadmienić że miałam kłopoty hormonalne, brałam piguły anty żeby uregulować cykle.
Chodziłam do pani "ginekolog" w moim mieście, bo blisko, wygodnie, wiadomo.

Okazało się, że pigułki te źle wpływają na moją wątrobę. Poszłam do innego lekarza i... okazało się, że mam bana na pigułki dosłownie do końca życia, bo moje wyniki były bardziej niż zatrważające. Do tego nadżerka (chociaż bez stanu rakowego, więc nie wymaga leczenia).

Zdziwiłam się mocno, więc wróciłam do swojej "pani doktor" żeby się ustosunkowała do tego, zwłaszcza że badałam się u niej regularnie.
To, że była chamska i opryskliwa to jedno, ale...
Ona żadnej nadżerki nie widzi, nie ma pojęcia u kogo ja byłam i po co, w internecie mam sobie poczytać że tego się nie leczy bo trzeba macicę wycinać, za to mam (i tu cytuję) "Ogromnego torbiela na jajniku i trzeba będzie podać pigułki".

Zapaliły mi się lampeczki na jaskrawo czerwono, że coś tu jest mocno nie tak.
Kontakt z rodzicielką w trymiga, dała mi namiar na jej lekarza do którego chodzi od zawsze i cieszy się świetnym zdrowiem.

A tam... żadnej torbieli nie ma, wszystko na USG mi pokazała, wyjaśniła. Za to nadżerka o której mowa wcześniej jest, z tym że leczenie lepiej odłożyć na czas jak już dzieci porodzę. No i nie mam brać pigułek bo moja wątroba chyba spakuje walizki i wyjedzie.

Dopiero potem poczytałam sobie w internecie opinie dotyczące "pani doktor" z mojego miasteczka, gdzie nie ma chyba ani jednej osoby, która wypowiedziałaby się na jej temat w sposób pozytywny. Są za to hasła że kobiety chodziły do niej regularnie a ona nie widziała zaawansowanego nowotworu.
Mimo spraw w sądzie które ta pani miała, nadal "leczy" i nie widać końca jej kariery...

Ot, położnictwo w naszym kraju kochanym!

Ginekolog

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 340 (448)

#54598

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kto szukał/szuka pracy, wie jak to wygląda.
Z racji tego, że doświadczenie pewne mam, warunki również, postanowiłam poszukać czegoś co mnie naprawdę zadowoli.

Odzew na CV spory - zaczęłam więc chodzić na rozmowy.
Przeraziło mnie, co robi znana nam wszystkim firma o nazwie pomarańczowego owocu. Ale od początku.

Jako że właśnie szukałam czegoś dobrego - nie opierającego się na maleńkiej podstawie + system premii, call center i wszelkie fast foody odpadały.
Wysłałam CV do firmy, która podała wszystkie informacje o sobie - strona internetowa również nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Solidna firma, fajne warunki, OK- możemy się umówić.

Pojawiłam się w miejscu umówionym - niski biurowiec, przy wejściu... logo Pomarańczy. Zapaliła mi się lampka. Wchodzę, portier kieruje mnie do odpowiedniego miejsca. Coraz gorzej - wszędzie plakaty pomarańczy. Znajduję numer pokoju do którego miałam się zgłosić, pani każe mi czekać. Dwadzieścia minut, a przez uchylone drzwi słychać, jak rozmawia sobie z kimś przez telefon i zdecydowanie nie był to telefon służbowy.
W końcu łaskawie wychodzi do mnie.
Dowiaduję się, że jest to praca właśnie w Pomarańczy, za stawkę minimalną, na telefonie, system zmianowy, umowa śmieciowa...
Pytam w takim razie, dlaczego w ogłoszeniu były dane innej firmy i nie było ANI SŁOWA o tym, że jest to praca w call centre?

Ponieważ, jak się dowiedziałam, w taki sposób zgłasza się do nich więcej ludzi których chcą, a nie po szkole średniej, przychodzące na chwilę.

Podziękowałam, odmówiłam.
Odpowiadającą mi pracę znalazłam kilka dni później.
Z normalną umową o pracę, ludzkimi godzinami pracy i odpowiadającym mi wynagrodzeniem.

Szukanie_pracy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 398 (460)

#50085

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pamiętacie jak pisałam o moim szefie i o chorobie jako tragedii?
No to historii ciąg dalszy, a raczej ostatni rozdział, bo postanowiłam że odchodzę z pracy.

Znowu należy przypomnieć, że moje biuro jest nowe, klientów jak na lekarstwo ale właściciele od początku zapewniali mnie, że zdają sobie z tego sprawę.

Kilka dni temu, dokładnie w poniedziałek, telefon. Szef "senior" jak lubi żeby go nazywać. I taki ładny dialog się nawiązał...
[J] Ja
[S] Szef

[S] - Proszę Pani, ja tu sobie przeglądam raporty i wyniki i widzę, że jest Pani najgorsza. Wyniki sprzedażowe praktycznie zerowe, tym sposobem na premię Pani na pewno nie zarobi!
[J] - No tak szefie, ale jak mam mieć wyniki sprzedażowe, kiedy tutaj ludzi nie ma, zwyczajnie klienci nie przychodzą, jak już przyjdą i jest umowa, to jacyś moi znajomi, inaczej w ogóle nikogo by nie było.
[S] - Ale proszę mi się w taki sposób nie tłumaczyć! To nie jest argument!

Dowiedziałam się też, że koleżankę która odeszła z początkiem maja doprowadził na skraj załamania nerwowego. Widocznie nie bez powodu odeszła jedna w kwietniu.
Teraz na liście jestem ja. A nie zamierzam się z nim szarpać, bo już wystarczająco dużo zdrowia sobie napsułam przez niego...

Co do choroby jako tragedii.
Koleżanka z innego biura poszła na L4. Miała operację, dość poważną, nie wnikałam na co, bo nie lubię rozmów o flakach, a tam wchodziło w grę otwieranie brzucha i grzebanie w bebechach.
Co zrobił i powiedział ten stary szef?

Dlaczego nie poszła pani na urlop przy okazji tej operacji?! L4 sobie wymyśliła!

Koleżanka oczywiście za bardzo się nie przejęła, dostarczyła dokumenty a szef... na miesiąc się na nią obraził. Oczywiście premii nie było.

Praca

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 456 (530)

#47105

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ta historia miała miejsce jakiś czas temu, mimo tego do tej pory jak widzę tą panią, to aż mi się na wymioty zbiera.
Mieszkam w małej miejscowości, gdzie każdy każdego zna właściwie od zawsze. Jest jednak pewna rodzina, która mimo tego że mieszka w tej miejscowości już jakiś czas, zadaje się tylko i wyłącznie z moimi sąsiadami. Dzieci tej rodziny idąc ulicą nie mówią nikomu dzień dobry, a to moim zdaniem już jest już kwestia dobrego wychowania - kiedy się zna ludzi których się mija.
Ale nie o ich wychowaniu. Chodzi mianowicie o mamusię, panią W.

Pani W ma kota. Kot jak kot, zwykły dachowiec, którego czasami wpuszczają do domu. Jakąś szczególną troską się go nie otacza, zdarzały się sytuacje że kot szedł za mną i miauczał - czy to głodny czy z braku miłości - kto to wie.
Dla Pani W. problemem jednak stał się mój pies. Pies jak to na wsi, gdzie teren ogrodzony, biegał luzem. Owczarek niemiecki, duży bo duży, ale łagodny jak baranek. W życiu nikomu krzywdy nie zrobił, a dzieci mogą z nim robić co chcą, ciągać za uszy itp. Nawet nie warknie.
Najlepsze jest to, że my też mamy kota. Kotkę właściwie. I zdarza się, że mamy w domu małe kociaki. W ten sposób dowiedzieliśmy się, że pies nasz koty uwielbia i krzywdy żadnemu zrobić nie da. Liże, zanosi do kartonu, śpi z nimi - lepiej niż kotka.

Mimo wszystko, Pani W. mieszkająca od nas niedaleko, uznała że mój pies zagraża jej kotu. Że warczy na niego, biega po jej podwórku itp. Oczywiście na początku człowiek się przejął - bądź co bądź, pies duży i inni ludzie mają prawo się go bać. Pies trafił pod "ścisły nadzór".
Wydawałoby się, że wszystko będzie OK, ale nie. Pani W. nie przeszkadzało, że pies biega, ale sam fakt jego istnienia. Złożyła skargę do gminy - gdzie usposobienie mojego psiaka jest ogólnie znane. Pracownicy chcąc nie chcąc, zadzwonić musieli że skargę dostali. Więc pies trafił na dzień niestety na łańcuszek. (Wiadomo że nie na cały dzień, tylko kiedy kogoś nie było na podwórku)

Miarka się przebrała, kiedy wyjechałam z psem, do babci. Wtedy Pani W. również złożyła skargę, tym razem, że pies nie dał jej wyjść z domu i na nią warczał, przy jej drzwiach.
Była do tego stopnia pewna siebie, że przyszła z policją. Jakie było jej zdziwienie, na wieść, że psa nie ma w domu od ponad trzech dni, dodatkowo są osoby które to mogą potwierdzić...

Dostała podobno ładną grzywnę i od tego czasu nasz pies znowu ma spokój.

sąsiadka

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 721 (785)

#46790

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niby wiem, że nie powinno się narzekać na szefa, bo zawsze można mieć gorszego, no ale...

Poszłam na L4, z powodu dość poważnego (dziura w bębenku, nic nie słyszę na jedno ucho, dodatkowo leci mi z tego ucha jakieś coś, boli niemiłosiernie). To, że straciłam premię, było mi obojętne, bo szef i tak z premiami nie szaleje (dostaniesz 150 zł to masz fart). Dodatkowo na rozmowie powiedział mi, że premie nie są liczone od zarobków biura - byłam rekrutowana do nowego biura w którym ruchu nie ma, więc byłabym na tym całkowicie stratna.
Ale... szef uważa, że za te premie powinniśmy być wdzięczni.

Pewnego dnia przyjechał do biura i zaczyna wywód o premiach właśnie (co 3 miesiące są, uznaniowe), że jakie to te premie mogą być wysokie, że wystarczy tylko chcieć itp. A zaraz potem napomina:
- Pani nie dostanie za wysokiej premii bo biuro się dopiero rozwija i nie ma sprzedaży (!). Dodatkowo była Pani na zwolnieniu. A czy Pani wie, dlaczego ja nie daję premii jeśli się było na L4?
Odpowiadam szczerze, że nie. Bo na 3 miesiące nie było mnie tylko 4 dni.
I tutaj szef z pełną powagą odpowiada:
- Choroba to tragedia, a na tragedii nie można zarabiać. Właśnie dlatego.

Myślałam że wyjdę z siebie i stanę obok.

Praca

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 738 (812)

#46774

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak pracują kurierzy wie chyba każdy.
Ostatnio mój Tatuś przekonał się o tym osobiście. Zamówił sobie przez internet jakąś część do samochodu, dostał informację zwrotną, że następnego dnia kurier zjawi się z przesyłką. Wszystko ładnie, pięknie, link do stronki internetowej na której znajduje się miejsce pobytu paczki przyszedł również.

Tatuś cały dzień czeka i czeka a tu nic. Wyszedł na minut 20 do sklepu, ale po powrocie nic nie było. Około godziny 18 tatuś stwierdził, że należy sprawdzić, gdzie owa paczka się znajduje.
Wklepuje dane przesyłki a tam... informacja że kurier był, zostawił awizo, w domu nikogo nie zastał.
I pewnie kurierowi by się upiekło gdyby nie to że... Tatuś tydzień wcześniej przy drzwiach wejściowych zamontował monitoring.

Dzwoni więc wielce wkurzony do firmy kurierskiej i pyta o status swojej paczuszki.
Oczywiście osoba odbierająca telefon poinformowała go, że paczka wróciła na magazyn, bo kurier nikogo w domu nie zastał.
I jakie zdziwienie, kiedy Tatuś informuje, że dwukrotnie przeglądał nagrania z monitoringu, a kuriera nie było wcale.

Następnego dnia paczka pojawiła się jeszcze przed godziną 9:00 ale przeprosin oczywiście nie było...

kurierzy

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 499 (577)