Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

PsychopathicCountess

Zamieszcza historie od: 12 października 2020 - 17:24
Ostatnio: 19 października 2022 - 8:11
O sobie:

Kobieta. Żona/Matka. rocznik 89' Pochłaniaczka książek. Marzycielka. Gaduła. Wrażliwiec. Oaza spokoju, z okresowymi wybuchami podwodnych wulkanów. Kolekcjonerka broni. Strzelec sportowy. Świetny słuchacz. Kociara.
Konserwatyska w kwestiach społecznych, liberał w gospodarczych i obywatelskich (jednym zdaniem: rób co chcesz, tylko mi o tym nie opowiadaj, jeśli nie pytam, i nie licz, że będę się zachwycać. Rozróżniam tolerancję od akceptacji i poparcia. Toleruję baaardzo dużo, akceptuję trochę mniej, popieram tylko to, co subiektywnie uważam za dobre, słuszne, zdrowe, normalne, naturalne i potrzebne).

Ostrzeżenie: bywam wredna i złośliwa. Ale także miła i ciepła.

  • Historii na głównej: 4 z 5
  • Punktów za historie: 601
  • Komentarzy: 34
  • Punktów za komentarze: 87
 
[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
20 września 2021 o 10:33

Strasznie tu siedliście na autorkę. Ok, może i racja, może faktycznie irytuje koleżankę takim rozpraszaniem się w trakcie rozmowy, ale moim zdaniem wina nie leży tylko po jednej stronie. Moja starsza córka ma trzynaście lat, a moja najlepsza przyjaciółka dopiero w tym roku została mamą. Wcześniej też zdarzało mi się czasem zdekoncentrować w czasie rozmowy telefonicznej z nią, kiedy młoda czegoś ode mnie chciała. Moja przyjaciółka zwykle nie miała z tym problemu, a jeśli zdarzało się, że jej to przeszkadzało, to mi o tym zwyczajnie mówiła. A ja się wtedy bardziej pilnowałam. I jakoś nie przypominam sobie żadnego konfliktu na tym tle. Więc owszem, może koleżankę autorki irytuje takie coś, ale dorosły człowiek powinien chyba najpierw zakomunikować, że coś mu przeszkadza, a nie bez żadnego wyjaśnienia odstawiać szopkę z rozłączaniem się, tak, że autorka sama się musi domyślać z czego wynika takie zachowanie koleżanki... Gdybym w taki sposób komunikowała się z moją przyjaciółką, to już dawno byśmy się pewnie nie przyjaźniły. Obustronna komunikacja to fajna rzecz, polecam wszystkim ;)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
17 września 2021 o 2:07

Wszelkie fora, czy strony na fb w tematach rodzicielskich - brrr... Aż mnie ciary przechodzą jak mi czasem przyjaciółka opowiada jakie kwiatki tam znajduje... Im więcej od niej słyszę, tym bardziej się cieszę, że nigdy nie przyszło mi do głowy zagłębiać się w te rakowiska... A ona biedna czyta, nie wiem, chyba w ramach jakiejś chorej pokuty, a ja potem muszę ją prostować... Szczęście, że już się trochę ogarnęła, i częściej się z tego śmieje, zamiast przeżywać, ale okres jej ciąży i poerwwwsze dni po porodzie to była jakaś masakra. Kurde, fajna, inteligentna i wrażliwa babka, a przejmuje się wysrywami jak np. to, że "nie dała rady" urodzić wlasnego dziecka, co z niej za matka (próbowali wywołać poród, ale ostatecznie musiała mieć cesarkę). No tak, bo jakby się uparła, urodziła jakimś cudem sama, i umarla, to byłaby lepszą matką... Ręce, cycki opadają, a kartofle w piwnicy same gniją na takie teksty...

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
13 lipca 2021 o 1:26

@Trepcio, @Ohboy: Też tak robię! Ostatnio nawet lekko mi się przesadziło, bo zamknęłam drzwi lodówki, a po jakiejś minucie z zaplecza wyszła ekspedientka ze skrzynką z piwem, które chciała do niej włożyć, dlatego zostawiła otwarte :) Często też bezwiednie poprawiam jakieś rzeczy w sklepie, a to coś podniosę, a to przesunę kilka kartoników z czymś na półce, które leżą nie tam gdzie trzeba, a to złożę koszyki porozkładane fantazyjnie przy stanowisku do pakowania. Mąż się że mnie śmieje, ale jakoś nie mogę patrzeć na taki "nieporządek". To już chyba delikatna nerwica natręctw... ;)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
13 lipca 2021 o 1:19

@Imnotarobot: Nie koniecznie. Nie mam takich doświadczeń, a też mnie ta wyliczanka lekko zniesmaczyła...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
12 lipca 2021 o 15:05

@vezdohan: Wybacz tego minusa, nie trafiłam w plusa... :(

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
12 lipca 2021 o 14:26

Niby historia piekielna, a jakoś cieplej mi się zrobiło na moim wrednym, mściwym serduszku :)

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 12 lipca 2021 o 14:26

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
2 czerwca 2021 o 9:59

Matko, z tymi ciuchami mam podobnie, i walczę z tym od lat. Jest DUŻO lepiej, ale nadal mam za dużo ubrań, których nie noszę (i raczej już nosić nie będę, bo np. są za małe albo za duże). U mnie wzięło się to stąd, że jak byłam dzieciakiem, to w domu się nie przelewało, i kupno nowegu ciuchu to było niemal święto, a przynajmniej 80% ciuchów nosiłam po kimś. Dodatkowo zawsze miałam problem z dopasowaniem ubrania, bo albo miały za krótkie rękawy czy nogawki, albo były dobre na długość, ale za luźne (zawsze byłam bardzo szczupła, i dość wysoka jak na swój wiek). Dlatego gdy trafiałam na coś co dobrze na mnie leżało, to katowałam taki ciuch, aż się rozpadł, a te "prawie" pasujące trzymałam "w razie co", dodatkowo było mi zwyczajnie głupio, i szkoda wyrzucać dobre rzeczy, i miałam poczucie jakbym była niewdzięczna wyrzucając coś, co ktoś oddał dla mnie w dobrej wierze. Z czasem ciuchów dostawałam i kupowałam coraz więcej, a nastawienie pozostawało takie samo, i moja szafa (a potem kilka innych szafek) była wiecznie przeładowana, a ja i tak nie miałam w co się ubrać... Od kiedy moja sytuacja materialna się poprawiła, staram się walczyć z tym zjawiskiem, ale i tak czasem łapię się na myśli "może i nie jest idealne, ale zostawię, bo może się przydać". Od jakiegoš czasu gdy robię porządki w szafie, to staram się zostawiać tylko rzeczy, które na pewno będę nosić, a jeśli przy jakimś pojawia się myśl "przyda się >kiedyś<", to ogromnym wysiłkiem woli kieruję swoją rękę nad kupkę "do wyrzucenia", choćby to było coś, co jeszcze ma metkę (ciuchy do wyrzucenia i tak zawsze odkładam na dwie kupki: zniszczone, i zdatne do użytku, które potem komuś oddaję). Nie chciałabym Cię martwić autorko, ale jeśli twoi rodzice sami nie zauważą, że mają problem, to raczej tobie samej nie uda się z tym nic zrobić (mój mąż na początku próbował z tym walczyć, ale póki sama się za to nie wzięłam, to też potrafiłam mieć do niego pretensje, że coś wyrzucił...).

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
29 maja 2021 o 10:05

@arokub: Masz rację, ale nie wszyscy o tym wiedzą. Ja np. dowiedziałam się dopiero od szkoły. Na jednej z pierwszych lekcji informatyki nauczyciel pokazywał dzieciakom co i jak, i w szkole korzystali z tego normalnie, ale większość dzieciaków (w tym moja córka) nie do końca ogarniało, że na domowym kompie też mają do tego dostęp (to była czwarta klasa, wsześniejszych pierwszaków, więc dzieciaki w wieku 9-10lat). Kiedy zeszłej wiosny zaczęła się nauka zdalna, to szkoła wysłała wszystkim rodzicom instrukcje do wszystkiego na maila, i na e-dziennik, i dopiero wtedy (po dwóch latach, bo teraz młoda jest w 7kl) część rodziców była mocno zdziwiona, że takie fajne ficzery daje chodzenie do szkoły ;)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
21 maja 2021 o 6:31

@Mavra: Wydaje mi się, że to zależy od konkretnego urzędu, a już na pewno od formy prawa do lokalu, Ty masz lokal własnościowy, więc nikogo nie interesuje kogo chcesz tam zameldować, czy wymeldować, bo to twoja własność; moi rodzice kiedy chcieli wymeldować brata z mieszkania komunalnego, którego są głównymi najemcami, przeszli podobną procedurę jak KatzenKratzen, z tym, że bez sądu, a na podstawie ich oświadczenia, że brat nie przebywał w mieszkaniu od conajmniej trzech miesięcy, potem chodziła jakąś babeczka z administracji, albo wydziału lokalowego UM, i robiła wywiad wśród sąsiadów, i po kilku dniach było po sprawie. Z kolei znajoma z innej dzielnicy w identycznej sytuacji musiała tylko złożyć wniosek o wymeldowanie nieobecnego mieszkańca, i nikt o nic więcej nie pytał...

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
20 maja 2021 o 8:00

Obcięło mi komentarz... @misiafaraona: W sumie jedyne na co się nabrał, to fikcyjne prowadzenie ciąży u lekarza, sam się potem sobie dziwił, jak mógł być tak durny, i nie zauważyć, że coś było grubo nie tak... Ona >raczej< nie dawała mu podstaw do wiary, że naprawdę spróbuje przestać brać, akcja z syropem była bardziej żeby się odczepił (w sumie nie tylko on, bo i my jej "truliśmy", i jej matka, i najlepsza przyjaciółka (też narkomanka zresztą...)), on jej nie wierzył (co nieco też napewno przemilczał zwierzając się nam), ale nie bardzo miał jak działać - raz w desperacji zagroził, że zgłosi ją do opieki społecznej, i postara się zamknąć na przymusowym odwyku (nawet nie wiem czy tak się da w takiej sytuacji, ale dobry blef nie jest zły), to usłyszał, że w takim razie może już w tej chwili znikać z jej życia, a jeśli jeszcze miałaby przez to mieć problemy ze starszym synem, to ona dopilnuje, żeby nigdy nie zobaczył ich wspólnego dziecka (a facetowi naprawdę zależało). Mógł też zamknąć ją siłą w domu, ale taki odwyk praktycznie nigdy nie kończy się powodzeniem, a tylko wzmaga poziom agresji u "leczonego". Sama chyba orientujesz się wystarczająco, żeby wiedzieć, że bez woli uzależnionego, każda metoda raczej zakończy się fiaskiem, a sam uzależniony będzie śmiertelnie obrażony na cały świat, zwłaszcza na tych, którzy najbardziej chcą mu pomóc. Zatem, uspokajany przez jej barwne relacje z wizyt u ginekologa, utwierdzające go w przekonaniu, że mimo wszystko z dzieckiem jest wszystko ok, wolał odpuszczać, zamiast naciskać. @Ohboy: Może to i okrutne, ale w sumie zgadzam się, że dla tego dziecka chyba lepiej było się nie urodzić, bo nawet gdyby kolega rzeczywiście rzucił dragi na dobre (w co jestem skłonna uwierzyć, choć wiadomo, że nigdy nic nie wiadomo), to i tak pewnie nie miałoby kolorowo - kolega poniekąd tradycjonalista, gdyby mieli dziecko, to nie zostawiłby tej kobiety za Chiny Ludowe, choćby była najgorszą matką pod słońcem, tylko "rodzicowałby" za dwoje, i pracował na całą piątkę ("teściowa" miaszkała z nimi), co pewnie szybko albo by go wykończyło, albo wpędziło z powrotem w "czułe ramiona uzależnienia"... Ogólnie to przykra historia, i zdecydowanie wolałabym żeby się nie wydarzyła. @minutka: Masz rację, nie powinno się nosić martwego płodu zbyt długo, może to zagrażać życiu matki. Tu czas już się kończył, dlatego lekarze naprawdę spieszyli się z wywołaniem porodu, bo o ile przy obumarciu wczesnej ciąży zwykle macica sama się oczyszcza, o tyle w tak zaawansowanej nie ma na to szans. Nie ma jakiejś sztywnej granicy czasowej, ale za moment w którym robi się naprawdę niebezpiecznie dla matki przyjmuje się okres 4 tygodni - po tym czasie ryzyko drastycznie wzrasta (choć są i bardzo rzadkie przypadki, takie jak szeroko opisywana jakiś czas temu kobieta, bodajże z Indii, która chodziła z martwym płodem 15 lat! Organizm nie mogąc pozbyć się obcego ciała, otoczył je wapienną skorupą, więc w czasie operacji lekarze wyciągnęli z niej skamieniały, kilkumiesięczny płód...), a ogólnie im starsza ciąża, tym szybciej powinno się ją zakończyć jeśli obumrze (już nawet nie z samych pobudek medycznych, ale też dlatego, że to musi być straszne dla każdej normalnej kobiety, wiedzieć, że dziecko które nadal ma w sobie, już nie żyje...).

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 8) | raportuj
20 maja 2021 o 1:44

@Xynthia: Co do dwóch głównych zarzutów: jeśli opierasz się tylko na dowodach anegdotycznych (tak jak i ja, bo nie studiowałam szczegółowo korelacji uzależnienia z poruszonymi aspektami), to sama mogę dostarczyć Ci całkiem sporo dowodów tego rodzaju, tylko potwierdzających moją relację, bo z różnych względów miałam przez pewien czas do czynienia z wieloma osobami uzależnionymi. Owszem, zdecydowana większość szybko traci na wadze, ale znam przynajmniej ze dwadzieścia osób, które wyglądały zupełnie przeciętnie, i kolejnych kilka, może nawet kilkanaście, które miały nadwagę, lub wręcz były otyłe, mimo zażywania heroiny. Bohaterka historii była naprawdę duża na długo zanim zaczęła brać, widziałam kiedyś jej zdjęcia z dzieciństwa, i nie było żadnego na którym nie byłaby "za duża", a po pierwszej ciąży urosła jeszcze bardziej (wtedy nie ćpała). Heroina przyczyniła się u niej do zrzucenia dobrych 20kg w ciągu dwóch lat, ale nadmiaru miała tyle, że nadal była otyła, choć najszczuplejsza w całym dorosłym życiu. Poza tym większość narkomanów, którzy naprawdę wyglądają jak szkielety, to ludzie, którzy cały dzień biegają za pieniędzmi na dragi, nie odżywiają się jak należy, nie wysypiają się wystarczająco, ogólnie prowadzą bardzo nie zdrowy, nie higieniczny tryb życia (w dodatku mocno stresujący). Uzależnieni, którzy nie muszą kombinować pieniędzy na każdą kolejną działkę, mają normalny dom, w którym jest normalne jedzenie, i mają stosunkowo regularny rytm dobowy, potrafią maskować się całymi latami. Jestem w 100% pewna, że także wśród ludzi, których widujesz na co dzień, jest co najmniej jeden czynny narkoman (nie koniecznie heroinista), którego w życiu byś o to nie podejrzewała (o ile oczywiście na co dzień widujesz więcej niż 3 osoby, a w ostatnim czasie trochę się to pozmieniało;) ) Znam gościa, który po zatrzymaniu go w związku z posiadaniem heroiny, i handlem nią, w czasie kiedy był przewożony z aresztu śledczego do prokuratury, trafił na policjanta, który znał go od dawna, i traktował trochę jak niesfornego bratanka (nawet żartobliwie tak się do niego zwracał), więc nie tylko go nie skuwał, ale gdy wracali, zatrzymali się na dziedzińcu AS, i wspólnie palili papierosa. W tym czasie z budynku wyszedł inny policjant, przywitał się z kolegą po fachu, i podał rękę także przewożonemu gościowi, bo wziął go za policjanta. Kiedy wyjaśniono mu pomyłkę, i usłyszał co sprowadza tam tego chłopaka, to też stwierdził coś w rodzaju "ale jak to ćpasz herbatę - przecież jesteś gruby?!" :D Ha! Znam nawet chłopaka, który na początku wręcz przytył ćpając heroinę! W szkole był sportowcem, wiecznie zabiegany, treningi, itd., a jak zaczął ćpać, to siadł na dupie, nie ruszał się praktycznie wcale, ze sportu zrezygnował całkowicie, a mama nadal karmiła go tak, jak wtedy, gdy całe dnie ćwiczył... Kolejny człowiek - kolejna historia, i choć w zarysach mogą być podobne, to nie ma dwóch identycznych przypadków. Co do braku miesiączki u narkomanki - serio? Może i tak się zdarza, ale osobiście chyba nie znam takiego przypadku (albo znam, ale o tym nie wiem - w końcu cudze zaburzenia menstruacji przez ćpanie, to nie jest pierwszy temat do rozmowy jaki przychodzi człowiekowi do głowy..), znam za to całkiem sporo kobiet, które ćpając zachodziły w ciążę, i rodziły dzieci. Znam jedną dziewczynę z mojej okolicy, której zabrano dwoje dzieci, bo kiedy rodziła drugie, lekarze zauważyli ślady po wkłuciach na jej stopach, i zawiadomili odpowiednie organy (przy pierwszej ciąży jeszcze tylko paliła). Swoją drogą, gdyby nie było możliwe zajście w ciążę w takim stanie, to nikt by nie kombinował nad skutecznym i (w miarę) bezpiecznym sposobem odtruwania noworodków, bo po co, skoro nie dałoby się zajść w ciążę (odsetek kobiet, które zaczynają brać już będąc w ciąży jest chyba na tyle znikomy, że nie byłoby nawet jak za bardzo przeprowadzać testów (a przynajmniej mam nadzieję, że jest ich tak mało...)). @misiafaraona: W sumie jedyne na co się nabrał, to fikcyjne prowadzeni

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 9) | raportuj
19 maja 2021 o 13:04

@helgenn: Za aborcję jest ( a przynajmniej wtedy był) paragraf, ale nie na matkę, a na osoby, które w jakiś sposób jej pomogły - lekarz, partner który sprowadził tabletki, pomógł "pozbyć się" płodu, itd.,itp., lub te, które ją do tego namawiały, zmuszały, itd. Jeśli kobieta np. samodzielnie dokonałaby aborcji farmakologicznej w domu, i zgłosiła się do szpitala z krwawieniem kilka dni później, to ewentualne udowodnienie jej, że to ona spowodowała poronienie, a nie nastąpiło samoistnie, jest raczej trudne do udowodnienia, zwłaszcza, że i tak nikt wtedy nie miał "interesu" w udowadnianiu takich rzeczy. Teraz podobno rzecz ma się ciut inaczej, i usłyszenie o tym przywołało w mojej pamięci tamto wydarzenie. Z tego co się orientuję (a mogę się oczywiście mylić co do stanu prawnego, bo z własnego doświadczenia znam tylko dwie takie sytuacje), nie ma prawa, które nakazywałoby kobiecie chodzenie do lekarza w czasie ciąży. Jeden, to ten opisany powyżej, a drugi, to kobieta z którą leżałam na jednej sali po urodzeniu drugiej córki - miała kilkoro dzieci, ale tylko w pierwszej ciąży chodziła normalnie do lekarza, nigdy nie poniosła żadnych konsekwencji z tego tytułu, poza tym, że jeśli ciąża nie jest prowadzona przez lekarza od najpóźniej bodajże 10 tygodnia, to matka nie może ubiegać się o becikowe. Przyznaję, że nie wiem czy w naszym kraju w ogóle istnieją jakieś karne konsekwencje za to co opisałam w historii, a tym bardziej czy istniały te 10 lat temu, ale nigdy o czymś takim nie słyszałam. @Xynthia: Pozwól, że odpowiem od razu tu. Sama jestem ciekawa co wydaje Ci się tak nieprawdopodobne, więc będę wdzięczna jeśli rozwiniesz swoją wypowiedź. Co do szczegółów, to mogłam oczywiście coś przekręcić (działo się to dawno, nie dotyczyło mnie osobiście, kolega w trakcie także różne rzeczy przemilczał, lub nie dopowiedział, a część tej historii znam tylko od niego) ale nie wydaje mi się, żebym palnęła jakąś bzdurę tego kalibru, żeby stawiała ona całą opowieść pod znakiem zapytania. Dlatego jestem ciekawa co Ci tu zgrzyta, żebym mogła się jakoś do tego odnieść. Jeśli oczywiście chcesz żebym się jakkolwiek do tego odnosiła :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
18 maja 2021 o 6:08

Odnośnie tych nieszczęsnych składek na "wszystko", zauważyłam pewną interesującą zależność (nie wiem czy występuje tylko w mojej okolicy, czy globalnie, dlatego chętnie się tego od Was dowiem): otóż przy każdej takiej okazji (komunia starszej córki, zakończenia roku, dzień nauczyciela, etc., każdy rodzic wie ile tego jest, a jest od cholery...), w czasie spotkań rodziców, zwykle kilka pierwszych, sensownych propozycji pada od ludzi, którzy w jakikolwiek sposób angażują się w życie szkoły, klasy, czy innego zbioru do którego należy ich dziecko, i z tego względu ciut lepiej orientują się w panujących zwyczajach, itd.. Natomiast propozycje idiotyczne zwykle wychodzą od osób, które przez większość czasu są niewidzialne (i to nic złego, sama nie lubię często rzucać się w oczy..), a na takich spotkaniach dochodzą chyba do wniosku, że teraz trzeba się odezwać, bo potem może nie być okazji, i nie daj borze zielony - nikt nie zauważy jaka jestem zaangażowana i przydatna! (wybaczcie drogie panie, ale zdecydowanie rzadziej obserwuję takie zachowania ze strony ojców, nam trochę siadają na psychę te wszystkie "idealne mamusie") A skoro wszyscy tak gładko przełknęli wcześniejsze składki, to chyba nie mają nic przeciwko, więc w łatwy sposób się "zasłużę". Dochodzą jeszcze do tego wszelkiej maści "cwaniaki" - w klasie zwykle kasę zbiera skarbnik, i potem trójka, ewentualnie wspierana przez jakieś dodatkowe osoby, kupuje to co tam ustaliliśmy (z tym też często są jaja...), ale czasem obowiązków jest za dużo dla trzech osób, a zbiory inne niż szkolna klasa raczej nie mają jednego, ustalonego wspólnie skarbnika, więc często konkretne zbiórki przeprowadzają osoby, które je zaproponowały, a tu już jest pole do nadużyć: a to ktoś ma sklep, i zamiast w normalnej cenie, wciśnie coś drożej, ktoś inny "kreatywnie" rozliczy się z wydatków, dodatkowo kiedy nie uda się wydać całej kwoty co do grosza, zazwyczaj reszta rodziców dochodzi do (słusznego w sumie) wniosku, że nie ma sensu dzielić 28zł na 32 osoby, a kupującemu też coś się należy za bieganie za obiektem na który zbieraliśmy (w klasie ten problem odpada aż do ostatniego roku, bo nadwyżka pieniędzy "klasowych" zwykle przechodzi na kolejny rok nauki). I to co powyżej, to nie są jakieś zmyślone sytuacje, tylko kilka przykładów z którymi spotkałam się osobiście, a moja starsza córka jeszcze nawet podstawówki nie skończyła (młodsza dopiero od grudnia pójdzie do przedszkola). Z początku się nie odzywałam, ale od pewnego momentu, to zwykle ja jestem tą osobą, która pierwsza wyraża sprzeciw, i zwykle większość mnie popiera. Ale sami się kurka nigdy nie odezwą...

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
11 maja 2021 o 21:33

@BlackAndYellow: A to Pan wybaczy, absolutnie nie chciałam urazić ;) Ale chyba i tak jadasz jednak "trochę" więcej niż >powinna< mała, chuda sześciolatka, nie? :D

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
17 kwietnia 2021 o 13:29

@PsychopathicCountess: Jeszcze mi się przypomniało - ostatnio mieliśmy kłopot z samochodem, zaczął nam uciekać płyn chłodniczy, na początku powolutku, potem coraz szybciej. Pojechaliśmy do naszego mechanika prywatnie (gość na co dzień pracuje w salonie naszej marki, a po godzinach prowadzi z kolegą malutki (ale całkiem nieźle wyposażony) warsztat u siebie pod domem). Panowie chyba byli już naprawdę zmęczeni kiedy przyjechaliśmy, bo sprawdzając szczelność układu chłodniczego, zapowietrzyli nam nagrzewnicę, w związku z czym przestała grzać. Mieliśmy tylko nadzieję, że nie zdążyła się spalić, i odpowietrzenie wystarczy. Na szczęście tak było, ale gość od razu kiedy mąż zgłosił mu ten problem powiedział, że sprawdzi co się z nią stało, kiedy przyjedziemy na wymianę uszkodzonego elementu w układzie chłodzenia, i jeśli trzeba będzie wymienić, to zadzwoni jak tylko przyjdzie nowa, i wciśnie nas w kolejkę, a kiedy zapytaliśmy o cenę, to wręcz się oburzył, mówiąc, że przecież to on zepsuł, więc nawet nie ma mowy, żebyśmy coś płacili za tę naprawę. Po wszystkim jeszcze nas przepraszał za kłopot, i widać było, że facetowi było naprawdę głupio, chociaż w sumie nic strasznego się nie stało, i to nawet nie on osobiście ją zapowietrzył, tylko jego wspólnik... I takich mechaników życzę Wam wszystkim moi drodzy :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
17 kwietnia 2021 o 12:48

Moim skromnym zdaniem, wszystko zależy od tego jak dotychczas układały się twoje stosunki z tym mechanikiem. Nam udało się znaleźć porządnego gościa dopiero przy osiemnastym samochodzie, i jest na tyle dobry w swojej robocie i uczciwy, że nawet jak coś czasem spieprzy, to przymykamy na to oko, bo mamy dość szukania normalnego mechanika - w takiej sytuacji mógłbyś spróbować się jakoś dogadać z gościem. Natomiast jeżeli jest to mechanik z przypadku (w sensie nie twój zaufany (jeśli spotkało cię to szczęście, i takiego masz...), tylko jakiś inny), albo zdarzyło ci się wcześniej być niezadowolonym z jego usług, to leć na grubo, i nie odpuszczaj ani o milimetr, bo szkoda twoich późniejszych nerwów...

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
3 lutego 2021 o 14:17

@Tolek: Niestety, chociaż człowiek wcale nie chce sięgać po takie rozwiązania, to jednak czasem nie da się inaczej... Na mojego prześladowcę ( i jego świtę) podziałało terapeutycznie pojawienie się pod szkołą mojego przyrodniego brata, wracającego akurat z siłowni z kilkoma kolegami. Nie musieli go nawet dotykać, wystarczył sam słuszny wygląd, krótka pogadanka, i napomknięcie, że chyba najwyższy czas żeby jego starsi bracia dowiedzieli się co odwala w szkole... Może kiedyś opiszę całą sytuację, ale wyjdzie cholernie długi tekst, więc muszę pokombinować jakby go tu sensownie skrócić, żeby nadal był zrozumiały...

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
3 lutego 2021 o 2:30

Często myślę sobie, że skoro już mamy praktycznie bezużyteczną straż miejską, to można by ich oddelegować do wystawiania mandatów za psie niespodzianki, przynajmniej by się na coś przydali...

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
26 stycznia 2021 o 11:53

@Felina: Ja miałam nawet ciekawiej - powiedziałam babeczek, że czuję się zagrożona, a dziecko boi się wyjść z mieszkania, a ona mi na to, że jak gość tam tylko leży, i gada, to nie stwarza zagrożenia... W związku z czym kilka minut później zadzwonił mój mąż, i naściemniał troszeczkę, że facet jest agresywny. Troszeczkę, bo co prawda gość zaczął się pultać do ludzi, i próbował łapać przechodzących, ale był na tyle pijany, że nawet żółwia by nie złapał. Pani zgłoszenie przyjęła, i powiedziała, że "niedługo pojawi się patrol". To "niedługo" trwało 7 godzin, jak przyjechali, to po delikwencie pozostał już tylko ledwo wyczuwalny zapaszek, i zasmarkane i obsikane schody...

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
21 stycznia 2021 o 23:56

@Chrupki: Uwielbiam tę książkę. Za to, że w zabawny sposób uświadomiła mi, że nie tylko ja totalnie nie ogarniam, a w oczach innych ludzi maskuję to tak samo dobrze jak oni :) No i mafia pełnoetatowych matek była dawniej i moją zmorą, tyle, że ja już dawno je olałam :)

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
21 stycznia 2021 o 22:16

Rozumiem twój punkt widzenia, i też byłoby mi pewnie nie przyjemnie patrzeć na takie marnowanie jedzenia, i nie tylko. Ale zawsze jest jakieś "ale". Jeśli to był dom weselny, to rzeczywiście lepiej dla całego biznesu, żeby żarcia było zdecydowanie za dużo, niż odrobinę za dużo. Bo taki dom utrzymuje się z opinii, a pomyśl jaką miałby opinię, gdyby goście widzieli, że jedzenia jest na styk? Taka już u nas tradycja, że na weselu niczego nie może zabraknąć, choćby goście mieli pęknąć. Na moim własnym weselu jedzenia było tak w sam raz, z niewielką górką "na wszelki wypadek", dla nikogo nie zabrakło, wszyscy się najedli, a i tak usłyszałam przypadkiem komentarz jednej z ciotek, że "kto to widział, na weselu tak na styk jedzenia? Stać ich przecież, to albo przysępili, albo na kuchni ukradli, zobacz jak to ten stół teraz nieelegancko wygląda, takie puste półmiski..." Moja ukochana śp. teściowa też to usłyszała, i natychmiast podeszła do niezadowolonej, i z miłym uśmiechem powiedziała "jak jesteś jeszcze głodna kochana, to mów, zaraz z kuchni doniosą dla ciebie, głodnej cię nie wypuścimy". Ciotuni zrobiło się głupio, i już nie komentowała. Tylko my mieliśmy malutkie wesele, a na takim na 100 do 200 osób takich ciotek będzie kilka, i każda z nich będzie potem plotkować, że w "X" mało jedzenia dają, lepiej tam nie róbcie wesela... Zatem w ostatecznym rozrachunku lepiej wyrzucić więcej jedzenia, niż za jakiś czas zamykać biznes...

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
21 stycznia 2021 o 21:58

@babel: Z nielegalnym wynajmowaniem zazwyczaj kombinują ludzie, którzy nie mają prawa wynajmować "swojego" mieszkania, jak Janusze z mojej klatki, którzy z uwagi na dużą liczbę osób w rodzinie, dostali trzy mieszkania, w zamian za swoje, w wyburzanym budynku, i teraz kiszą się w jednym, a pozostałe dwa wynajmują na lewo, bo mieszkania są komunalne. Myślę, że jeśli ktoś był na tyle ogarnięty, żeby dorobić się mieszkania, które może wynająć, to raczej nie będzie sam sobie robił problemów, nie zgłaszając tego do US. Aczkolwiek ludzie są różni, i różne głupie pomysły miewają...

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 21 stycznia 2021 o 22:00

[historia]
Ocena: 15 (Głosów: 15) | raportuj
21 stycznia 2021 o 20:49

Podmienili go rodzicom na porodówce - tak naprawdę to nie był Irlandczyk, tylko czystej krwi Szkot :D

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
21 stycznia 2021 o 17:51

Jak idę załatwić do urzędu (dowolnego) jakąś prostą sprawę, to owszem, jest elegancko - miło, kulturalnie, nawet szybko. Ale spróbuj tylko pojawić się z jakąś niestandardową sprawą, to szybciutko zrozumiesz dlaczego ludzie narzekają na urzędy. Jak miałam problem z zarejestrowaniem auta, bo gość od którego je kupiliśmy nie zorientował się od razu, że jeszcze wcześniejszy właściciel wypełniając umowę pomylił się przy wpisywaniu jego imion, to bite 3 miesiące się z tym pałowaliśmy, bo jedyne w czym zgodni byli urzędnicy do których się zwracaliśmy, to to, że nie możemy tego auta zarejestrować. Ale już pytanie "to jak możemy to teraz rozwiązać?" u każdego urzędnika kończyło się zupełnie inną odpowiedzią (oczywiście spośród tych, którzy nie rozkładali rąk, mówiąc "nie da się", albo "nie wiem")... Z kolei kiedy załatwialiśmy zamianę mieszkania, to dopiero były jaja, bo ja teoretycznie coś wiedziałam, ale ponieważ nie byłam pewna, to pytałam, i każdy z zapytanych urzędników udzielał mi odpowiedzi diametralnie różnej od mojej wiedzy, i oczywiście błędnej. Tu się sprawa tak zakręciła, że naczelniczka, do której w końcu trafiliśmy, podała nam rozwiązanie, na którego realizację musieliśmy czekać 5 lat, po którym to czasie, żeby było zabawniej, okazało się, że wcale nie musieliśmy czekać, i mogliśmy załatwić to w inny sposób od ręki... Dodatkowo, choć sprawa toczyła się w mieście z 500.000 mieszkańców, to jednak panie z UM już po pierwszej mojej wizycie, po tych nieszczęsnych 5 latach, po samym nazwisku, lub adresie, od razu wiedziały o jaką sprawę chodzi. Chociaż to może i lepiej, bo choć wcale nie była tak skomplikowana, to jednak za każdym razem, kiedy musiałam przedstawić ją jakiemuś urzędnikowi, miałam wrażenie, że opowiadam małemu dziecku o pierwiastkowaniu, w dodatku po japońsku...

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
17 grudnia 2020 o 12:52

@weron: Uff, już się bałam, że mam jakąś skłonność do teorii spiskowych, bo dokładnie to samo przychodzi mi do głowy jak czytam jego komentarze...

« poprzednia 1 2 następna »