Profil użytkownika
Robocik
Zamieszcza historie od: | 2 grudnia 2011 - 1:56 |
Ostatnio: | 5 sierpnia 2022 - 12:53 |
O sobie: |
Mieszkam w niedużym mieście na granicy Śląska z Małopolską. Prowadzę firmę, udzielam się scenicznie i uwielbiam bycie sobą! :) |
- Historii na głównej: 9 z 14
- Punktów za historie: 6949
- Komentarzy: 120
- Punktów za komentarze: 678
Uczę angielskiego. Czasami online ale bywa też, że dojeżdżam do uczniów na korepetycje i to co się dzieje obecnie w edukacji zaczyna mnie przerażać. Rządzący tego najwyraźniej nie dostrzegają, lecz z mojej pozycji widać to doskonale. I winy nie ponosi za to wirus, lecz to co wyrabiają ludzie pod wpływem paranoi i niepewności.
Widzieliście kiedyś psychicznie "wypalone" dziecko? Ja tak. Ostatnio widuje takie nieszczęsne istoty coraz częściej. Żeby nie przedłużać wyznania podam tylko jeden przykład, ale coraz więcej moich uczniów zachowuje się właśnie tak, zwłaszcza tych młodszych:
Oto 12-letnia dziewczynka, w szkole jest prymuską, najlepszą z prawie wszystkich przedmiotów. Marysia - imię zmienione - zawsze lubiła angielski, miała do niego smykałkę i chętnie go ze mną powtarzała, coraz lepiej jej też wychodziły konwersacje.
Do czasu. Obecnie widzę u niej zastój, tkwimy w tym samym miejscu ze słówkami i gramatyką. bo mała nie ma ochoty na nic. Nie ma siły na rozmowy. Korepetycje mamy w piątki po południu i widać po niej ogromne znużenie po całym tygodniu, takie którego wcześniej nie obserwowałem. Owszem, bywała zmęczona, ale nigdy do takiego stopnia. Jak mówi - nie daje rady psychicznie co przekłada się na ogólne wyczerpanie organizmu. W szkole codziennie kartkówki, czasami po dwie a nawet więcej, dochodzące do kilkunastu tygodniowo.
Ogromna ilość materiału. Każdy nauczyciel robi co może, aby przerobić cały rok szkolny w jeden miesiąc lub szybciej "bo nie wiadomo kiedy nas znowu zamkną więc trzeba się spieszyć, bo online nie przekażemy wszystkiego". Wieczne sprawdziany, wpychanie w uczniów takiej ilości wiedzy, że potem dzieci są wręcz otępiałe od nadmiaru informacji. Matka Marysi twierdzi, że jej dziecko nie ma ochoty chodzić do szkoły chociaż zawsze jej sprawiało to przyjemność. W weekendy śpi po 10-12 godzin na dobę. Traci chęć do życia i raz po raz musi brać zwolnienia z lekcji żeby złapać oddech... ale te lekcje oczywiście trzeba kiedyś odrobić.
Nie jestem w rządzie i nie wiem jak COVID wpływa na działanie ministrów, urzędników, sekretarek itp. Ale wiem jak to co się dzieje na górze działa na naszych najmłodszych. Aż serce mnie boli kiedy kolejne dziecko niemalże ze łzami błaga mnie abym nie zadawał mu pracy domowej - nie z lenistwa czy braku chęci do nauki (uczę od lat i potrafię wyczuć lesera, odróżnić go od naprawdę wykończonego ucznia), lecz dlatego, że nie będzie w stanie jej odrobić i prawidłowo zrozumieć, bo po prostu nie ma na to czasu, bo jest zawalone zadaniami, nauką i klasówkami. Ja to widzę, rodzice to widzą, niektórzy nauczyciele pewnie też... i co, zmienia się coś? Chyba tylko na gorsze. I to nie wirus jest tu sprawcą, tylko my sami.
Widzieliście kiedyś psychicznie "wypalone" dziecko? Ja tak. Ostatnio widuje takie nieszczęsne istoty coraz częściej. Żeby nie przedłużać wyznania podam tylko jeden przykład, ale coraz więcej moich uczniów zachowuje się właśnie tak, zwłaszcza tych młodszych:
Oto 12-letnia dziewczynka, w szkole jest prymuską, najlepszą z prawie wszystkich przedmiotów. Marysia - imię zmienione - zawsze lubiła angielski, miała do niego smykałkę i chętnie go ze mną powtarzała, coraz lepiej jej też wychodziły konwersacje.
Do czasu. Obecnie widzę u niej zastój, tkwimy w tym samym miejscu ze słówkami i gramatyką. bo mała nie ma ochoty na nic. Nie ma siły na rozmowy. Korepetycje mamy w piątki po południu i widać po niej ogromne znużenie po całym tygodniu, takie którego wcześniej nie obserwowałem. Owszem, bywała zmęczona, ale nigdy do takiego stopnia. Jak mówi - nie daje rady psychicznie co przekłada się na ogólne wyczerpanie organizmu. W szkole codziennie kartkówki, czasami po dwie a nawet więcej, dochodzące do kilkunastu tygodniowo.
Ogromna ilość materiału. Każdy nauczyciel robi co może, aby przerobić cały rok szkolny w jeden miesiąc lub szybciej "bo nie wiadomo kiedy nas znowu zamkną więc trzeba się spieszyć, bo online nie przekażemy wszystkiego". Wieczne sprawdziany, wpychanie w uczniów takiej ilości wiedzy, że potem dzieci są wręcz otępiałe od nadmiaru informacji. Matka Marysi twierdzi, że jej dziecko nie ma ochoty chodzić do szkoły chociaż zawsze jej sprawiało to przyjemność. W weekendy śpi po 10-12 godzin na dobę. Traci chęć do życia i raz po raz musi brać zwolnienia z lekcji żeby złapać oddech... ale te lekcje oczywiście trzeba kiedyś odrobić.
Nie jestem w rządzie i nie wiem jak COVID wpływa na działanie ministrów, urzędników, sekretarek itp. Ale wiem jak to co się dzieje na górze działa na naszych najmłodszych. Aż serce mnie boli kiedy kolejne dziecko niemalże ze łzami błaga mnie abym nie zadawał mu pracy domowej - nie z lenistwa czy braku chęci do nauki (uczę od lat i potrafię wyczuć lesera, odróżnić go od naprawdę wykończonego ucznia), lecz dlatego, że nie będzie w stanie jej odrobić i prawidłowo zrozumieć, bo po prostu nie ma na to czasu, bo jest zawalone zadaniami, nauką i klasówkami. Ja to widzę, rodzice to widzą, niektórzy nauczyciele pewnie też... i co, zmienia się coś? Chyba tylko na gorsze. I to nie wirus jest tu sprawcą, tylko my sami.
szkoła
Ocena:
113
(127)
Świeża historia mojej znajomej, tekst zamieszczam tutaj na jej prośbę. Pozostawię jej narrację:
"Kupujemy mieszkanie. Dla tych, którzy tego nigdy nie robili – wpierw podpisuje się z pośrednikiem tzw umowę przedwstępną – zobowiązującą do podpisania umowy kupna mieszkania w określonym terminie. Zrobiliśmy tak i my, wpłaciliśmy im wymaganą zaliczkę (15 tys. złotych).
Wczoraj pośrednik poinformował mnie, że zalegam z wpłaceniem reszty gotówki. Problem polega na tym, że tą wspomnianą resztę mieli dostać dopiero po podpisaniu umowy kupna... a nie przypominam sobie, żebym takową kiedykolwiek podpisywała.
Natychmiastowa wizyta w oddziale pośrednika – a tam niespodzianka za niespodzianką. Nowa kierownik placówki (ta z którą wcześniej załatwiałam sprawę mieszkania już tam nie pracuje) pokazuje mi umowę z „moim” podpisem – napisane odręcznie imię i nazwisko, ale osoby z którą rzekomo ten papier podpisywałam nigdy w życiu nie widziałam. Mój podpis i charakter pisma oczywiście również się nie zgadzają.
Firma zaczyna kręcić, odmawiają mi wydania kopii dokumentów (ja się nie znam, ale z tego co wiem, to chyba nie mają do tego prawa?), pani zasłania się, że „nie jest osobą kompetentną”, zaś „osoba, która podpisywała z panią umowę też już u nas nie pracuje”. Ściągnęłam męża, upoważnionego do wglądu w dokumenty – to samo, nabierają wody w usta, odsyłają do innych oddziałów, tam również to samo, wesołe odsyłanie od osoby do osoby, nikt nic nie wie. Jedyne co, to udało nam się wydębić odmowę wydania tego sfałszowanego dokumentu – na piśmie.
Zgłosiłam sprawę na policję, ale odkręcanie wszystkiego może potrwać, zaś termin podpisania umowy upływa pod koniec grudnia – boję się, że przepadnie nam zaliczka.
Wisienka na torcie nr jeden – pięć minut po wyjściu od nich, mój mąż dostał telefon od byłej kierowniczki oddziału (tej zwolnionej), pełen nerwowych pytań czy wszystko w porządku, bo dostała sygnał od byłych podwładnych, że coś nie tak z umową (Zastanawia mnie fakt, kto dał jej cynk i czemu interesuje się sprawą, chociaż już tam nie pracuje?)
Wisienka na torcie nr dwa – przez tą samą firmę załatwiamy również kredyt na to nasze wymarzone gniazdko. I teraz, kiedy straciliśmy do nich zaufanie, nie wiemy czy nas nie oszukają przy negocjacjach z bankiem, czy np. nie podadzą naszych nr kont i poufnych danych osobom trzecim.
Co robić??? My nie mamy pomysłów..."
"Kupujemy mieszkanie. Dla tych, którzy tego nigdy nie robili – wpierw podpisuje się z pośrednikiem tzw umowę przedwstępną – zobowiązującą do podpisania umowy kupna mieszkania w określonym terminie. Zrobiliśmy tak i my, wpłaciliśmy im wymaganą zaliczkę (15 tys. złotych).
Wczoraj pośrednik poinformował mnie, że zalegam z wpłaceniem reszty gotówki. Problem polega na tym, że tą wspomnianą resztę mieli dostać dopiero po podpisaniu umowy kupna... a nie przypominam sobie, żebym takową kiedykolwiek podpisywała.
Natychmiastowa wizyta w oddziale pośrednika – a tam niespodzianka za niespodzianką. Nowa kierownik placówki (ta z którą wcześniej załatwiałam sprawę mieszkania już tam nie pracuje) pokazuje mi umowę z „moim” podpisem – napisane odręcznie imię i nazwisko, ale osoby z którą rzekomo ten papier podpisywałam nigdy w życiu nie widziałam. Mój podpis i charakter pisma oczywiście również się nie zgadzają.
Firma zaczyna kręcić, odmawiają mi wydania kopii dokumentów (ja się nie znam, ale z tego co wiem, to chyba nie mają do tego prawa?), pani zasłania się, że „nie jest osobą kompetentną”, zaś „osoba, która podpisywała z panią umowę też już u nas nie pracuje”. Ściągnęłam męża, upoważnionego do wglądu w dokumenty – to samo, nabierają wody w usta, odsyłają do innych oddziałów, tam również to samo, wesołe odsyłanie od osoby do osoby, nikt nic nie wie. Jedyne co, to udało nam się wydębić odmowę wydania tego sfałszowanego dokumentu – na piśmie.
Zgłosiłam sprawę na policję, ale odkręcanie wszystkiego może potrwać, zaś termin podpisania umowy upływa pod koniec grudnia – boję się, że przepadnie nam zaliczka.
Wisienka na torcie nr jeden – pięć minut po wyjściu od nich, mój mąż dostał telefon od byłej kierowniczki oddziału (tej zwolnionej), pełen nerwowych pytań czy wszystko w porządku, bo dostała sygnał od byłych podwładnych, że coś nie tak z umową (Zastanawia mnie fakt, kto dał jej cynk i czemu interesuje się sprawą, chociaż już tam nie pracuje?)
Wisienka na torcie nr dwa – przez tą samą firmę załatwiamy również kredyt na to nasze wymarzone gniazdko. I teraz, kiedy straciliśmy do nich zaufanie, nie wiemy czy nas nie oszukają przy negocjacjach z bankiem, czy np. nie podadzą naszych nr kont i poufnych danych osobom trzecim.
Co robić??? My nie mamy pomysłów..."
pośrednicy_handlu_nieruchomościami
Ocena:
486
(600)
Historia sprzed dobrych paru lat, podobną opisywano kiedyś nawet w magazynie motoryzacyjnym, być może właśnie z niego piekielny kierowca wziął swój genialny pomysł.
W dużym mieście wojewódzkim znajduje się pewne skrzyżowanie dróg równorzędnych, bez świateł, ale też i niespecjalnie ruchliwe. Podjeżdżał do niego sobie mój dobry znajomy, który po długim dniu pracy, zgarnąwszy po drodze narzeczoną jechał do domu zażyć błogiego odpoczynku.
Jak wiadomo, na takich równorzędnych skrzyżowaniach należy ustąpić pierwszeństwa pojazdom nadjeżdżającym z prawej strony, toteż widząc nadciągającą stamtąd taksówkę, znajomy mój spokojnie stanął - i czeka.
Miły taksówkarz z szerokim uśmiechem przystanął również i machnął ręką - "proszę jechać".
Znajomy, będąc (jeszcze tego dnia) osobnikiem wierzącym w ludzi wrzucił jedynkę - i ruszył.
W tym samym momencie taksówka wyprysnęła na skrzyżowanie - ŁUP! Każdy zna ten huk zderzających się samochodów, odgłos rozsypującego się szkła, itp...
Wylatując z auta taksówkarz nagle przestał być miły. Wrzeszcząc opętańczo i używając powszechnie znanych słów na k... , j... i ch... podskoczył ku zaszokowanemu "sprawcy" wypadku. (jak się okazało później, narzeczona mego znajomego miała pęknięty obojczyk, on sam "wykpił" się jedynie guzem i rozciętym czołem).
Potem wiadomo, policja, protokół, itp.
Mój znajomy do dzisiaj dziękuje niebiosom, że znaleźli się świadkowie wypadku, którzy widzieli całą sytuację i zgodzili się zeznawać, potwierdzając jego wersję o wymuszonej kolizji. Biorąc pod uwagę stopień korozji w jakim się znajdowała stara taksówka, udało się przekonać sąd, że szanowny "miły" pan chciał ją sobie wyremontować ze swojego OC na koszt jakiegoś jelenia.
Dlatego dobra rada - jadąc samochodem stosujcie się do przepisów i nie wierzcie innym kierowcom, bo czasami takie "przyjazne" zachowanie na drodze może być jedynie pozorem...
W dużym mieście wojewódzkim znajduje się pewne skrzyżowanie dróg równorzędnych, bez świateł, ale też i niespecjalnie ruchliwe. Podjeżdżał do niego sobie mój dobry znajomy, który po długim dniu pracy, zgarnąwszy po drodze narzeczoną jechał do domu zażyć błogiego odpoczynku.
Jak wiadomo, na takich równorzędnych skrzyżowaniach należy ustąpić pierwszeństwa pojazdom nadjeżdżającym z prawej strony, toteż widząc nadciągającą stamtąd taksówkę, znajomy mój spokojnie stanął - i czeka.
Miły taksówkarz z szerokim uśmiechem przystanął również i machnął ręką - "proszę jechać".
Znajomy, będąc (jeszcze tego dnia) osobnikiem wierzącym w ludzi wrzucił jedynkę - i ruszył.
W tym samym momencie taksówka wyprysnęła na skrzyżowanie - ŁUP! Każdy zna ten huk zderzających się samochodów, odgłos rozsypującego się szkła, itp...
Wylatując z auta taksówkarz nagle przestał być miły. Wrzeszcząc opętańczo i używając powszechnie znanych słów na k... , j... i ch... podskoczył ku zaszokowanemu "sprawcy" wypadku. (jak się okazało później, narzeczona mego znajomego miała pęknięty obojczyk, on sam "wykpił" się jedynie guzem i rozciętym czołem).
Potem wiadomo, policja, protokół, itp.
Mój znajomy do dzisiaj dziękuje niebiosom, że znaleźli się świadkowie wypadku, którzy widzieli całą sytuację i zgodzili się zeznawać, potwierdzając jego wersję o wymuszonej kolizji. Biorąc pod uwagę stopień korozji w jakim się znajdowała stara taksówka, udało się przekonać sąd, że szanowny "miły" pan chciał ją sobie wyremontować ze swojego OC na koszt jakiegoś jelenia.
Dlatego dobra rada - jadąc samochodem stosujcie się do przepisów i nie wierzcie innym kierowcom, bo czasami takie "przyjazne" zachowanie na drodze może być jedynie pozorem...
kultura_na_drodze
Ocena:
628
(662)
Mojej znajomej zmarła babcia. Cioteczna, ale mimo to była najbliższą rodziną, bo znajoma matki i ojca już nie ma. W ciągu ostatnich lat jej życia dbała o staruszkę ile mogła, sprzątała, gotowała, kupowała leki i jedzenie, bo babcia była przykuta do łóżka, nawet użycie kaczki było dla niej trudną czynnością.
Problem w tym, że babunia charakter miała iście piekielny - sikać trzeba było na balkonie do wiaderka, bo ubikacja zużywa wodę, prać dziewczyna chodziła do znajomych, bo pralka też za droga i za bardzo hałasuje... tyranizowanie z góry na dół. Dochodzące opiekunki nie miały lekko, zmieniały się często.
Kiedy po pogrzebie - nazwijmy koleżankę Ania - porządkowała papiery, znalazła w nich coś co odjęło jej mowę. Prawo do korzystania z mieszkania babci w razie jej zgonu, zostało sprzedane pewnym, zupełnie obcym ludziom, znajomym jednej z dochodzących opiekunek. Czemu? Bo akurat tą babcia bardzo lubiła.
Za dwadzieścia tysięcy złotych. Duże mieszkanie w Krakowie.
Ania klęczała tam przy wysuniętej szufladzie i płakała rzewnymi łzami - miała to mieszkanie wielokrotnie przez kochaną babunię obiecywane i nie miała żadnej innej alternatywy, gdzie się podziać.
Od tego czasu trwa proces o unieważnienie umowy ze względu na niepoczytalność umysłową babci (chociaż akurat pod tym względem - poza piekielnością - było u niej wszystko w porządku), Ania gnieździ się po różnych znajomych, zaś staruszka prawdopodobnie chichocze zza grobu.
Problem w tym, że babunia charakter miała iście piekielny - sikać trzeba było na balkonie do wiaderka, bo ubikacja zużywa wodę, prać dziewczyna chodziła do znajomych, bo pralka też za droga i za bardzo hałasuje... tyranizowanie z góry na dół. Dochodzące opiekunki nie miały lekko, zmieniały się często.
Kiedy po pogrzebie - nazwijmy koleżankę Ania - porządkowała papiery, znalazła w nich coś co odjęło jej mowę. Prawo do korzystania z mieszkania babci w razie jej zgonu, zostało sprzedane pewnym, zupełnie obcym ludziom, znajomym jednej z dochodzących opiekunek. Czemu? Bo akurat tą babcia bardzo lubiła.
Za dwadzieścia tysięcy złotych. Duże mieszkanie w Krakowie.
Ania klęczała tam przy wysuniętej szufladzie i płakała rzewnymi łzami - miała to mieszkanie wielokrotnie przez kochaną babunię obiecywane i nie miała żadnej innej alternatywy, gdzie się podziać.
Od tego czasu trwa proces o unieważnienie umowy ze względu na niepoczytalność umysłową babci (chociaż akurat pod tym względem - poza piekielnością - było u niej wszystko w porządku), Ania gnieździ się po różnych znajomych, zaś staruszka prawdopodobnie chichocze zza grobu.
staruszka
Ocena:
879
(965)
Historia o tym, jak to nie opłaca się być dobrym i pomocnym.
Niestety, jeśli ma się ambicję pomagania innym bez oczekiwania niczego w zamian, przyciąga się do siebie automatycznie specyficzny gatunek ludzi - sępy dla których ktoś dobry=frajer którego można wykorzystywać i doić z tej dobroci.
Miałem kiedyś zbyt dobre serce i przygarnąłem znajomą, bo nie miała gdzie się podziać - wyleciała od znajomego, który nie mógł z nią wytrzymać (teraz już wiem dlaczego). Miała u mnie mieszkać jedynie przez kilka tygodni, póki sytuacja jej się nie unormuje - ostatecznie mieszkała kątem prawie 4 lata, bo miałem zbyt gołębie serce, aby wyrzucić...
Zwykle nie posiadała żadnych pieniędzy, żyła za moje, ciągle na obiecankach, że "już na dniach przyjdą", dodatkowo tak umiejętnie potrafiła to argumentować, że zaczynałem serio wierzyć, że żyję w kraju w którym przelewy idą kilka miesięcy, zaś wszystko sprzysięgło się przeciw niej.
W końcu wyszło z niej to co najgorsze, okazała się alkoholiczką nie mogącą żyć bez kilku piw dziennie, pitych za moimi plecami. Histeryczką, kłamiącą mi o wszystkim bylebym tylko dał jej pieniądze. Że będzie miała nową pracę, że pożycza od znajomych dużą kwotę z której mi odda dług itp...
Wyrzuciłem w końcu z domu, ale w ostatnim momencie - miałem już popsute stosunki ze znajomymi, z własną rodziną (za pożyczanie pieniędzy na życie dla dwojga, bo nie stać mnie było z własnych na utrzymanie - jak się okazało potem - jej nałogów). Ma do dzisiaj u mnie kilka tysięcy długu, złożonego z wyżebranych, wybłaganych, wypłakanych u mnie "już ostatni raz" drobnych kwot.
W tamtym roku udało jej się zrobić wystawę z materiałów archiwalnych należących do jej rodziny. Wystawa się udała, zaś ona dostała za wypożyczenie dokumentów kilka tysięcy złotych. Pieniądze rozeszły jej się bardzo szybko. Głównie na zakrapiane imprezy.
Dlaczego przypomniało mi się o tym? Kilka dni temu zadzwonił telefon. Patrzę, jej numer. Nie odebrałem. Wysłałem smsa z zapytaniem, którego fragmentu zdania "Nie życzę sobie mieć z tobą nic wspólnego" poprzednio nie zrozumiała.
Odpowiedź: "Chciałam tylko żebyś mi coś sprawdził na internecie. Idź się leczyć, Robocik".
Ktoś rzeczywiście powinien się leczyć.
Niestety, jeśli ma się ambicję pomagania innym bez oczekiwania niczego w zamian, przyciąga się do siebie automatycznie specyficzny gatunek ludzi - sępy dla których ktoś dobry=frajer którego można wykorzystywać i doić z tej dobroci.
Miałem kiedyś zbyt dobre serce i przygarnąłem znajomą, bo nie miała gdzie się podziać - wyleciała od znajomego, który nie mógł z nią wytrzymać (teraz już wiem dlaczego). Miała u mnie mieszkać jedynie przez kilka tygodni, póki sytuacja jej się nie unormuje - ostatecznie mieszkała kątem prawie 4 lata, bo miałem zbyt gołębie serce, aby wyrzucić...
Zwykle nie posiadała żadnych pieniędzy, żyła za moje, ciągle na obiecankach, że "już na dniach przyjdą", dodatkowo tak umiejętnie potrafiła to argumentować, że zaczynałem serio wierzyć, że żyję w kraju w którym przelewy idą kilka miesięcy, zaś wszystko sprzysięgło się przeciw niej.
W końcu wyszło z niej to co najgorsze, okazała się alkoholiczką nie mogącą żyć bez kilku piw dziennie, pitych za moimi plecami. Histeryczką, kłamiącą mi o wszystkim bylebym tylko dał jej pieniądze. Że będzie miała nową pracę, że pożycza od znajomych dużą kwotę z której mi odda dług itp...
Wyrzuciłem w końcu z domu, ale w ostatnim momencie - miałem już popsute stosunki ze znajomymi, z własną rodziną (za pożyczanie pieniędzy na życie dla dwojga, bo nie stać mnie było z własnych na utrzymanie - jak się okazało potem - jej nałogów). Ma do dzisiaj u mnie kilka tysięcy długu, złożonego z wyżebranych, wybłaganych, wypłakanych u mnie "już ostatni raz" drobnych kwot.
W tamtym roku udało jej się zrobić wystawę z materiałów archiwalnych należących do jej rodziny. Wystawa się udała, zaś ona dostała za wypożyczenie dokumentów kilka tysięcy złotych. Pieniądze rozeszły jej się bardzo szybko. Głównie na zakrapiane imprezy.
Dlaczego przypomniało mi się o tym? Kilka dni temu zadzwonił telefon. Patrzę, jej numer. Nie odebrałem. Wysłałem smsa z zapytaniem, którego fragmentu zdania "Nie życzę sobie mieć z tobą nic wspólnego" poprzednio nie zrozumiała.
Odpowiedź: "Chciałam tylko żebyś mi coś sprawdził na internecie. Idź się leczyć, Robocik".
Ktoś rzeczywiście powinien się leczyć.
ludzka pijawka
Ocena:
451
(545)
Będąc singlem, zdarza mi się umawiać na randki przez Internet, przyznaję się bez bicia.
Były już tutaj opisywane historie o "piekielności" ogłaszających się na portalach randkowych facetów i zgadzam się, że jest tam średnio jeden normalny na dziesięciu (nadal waham się czy sam siebie wliczyć...).
Dodać jednak muszę, że nie jest to droga jednokierunkowa, wśród kobiet również spory odsetek był prawdopodobnie w dzieciństwie z procy karmiony. Trafiłem już pannę z fobiami (Nie, nie przechodźmy przez ulicę, ten gość na pewno przyspieszy, kierowcy chcą nas zabić!), pannę z natręctwami (Spotkałam mojego znajomego, tak się na mnie dziwnie popatrzył, jak myślisz, dlaczego się tak popatrzył? Właśnie, wspominałam ci, że spotkałam mojego znajomego...?), pannę z narcyzmem (co 5 sekund wyciąganie lustereczka i liczenie sobie zębów, czy nadal są wszystkie), pannę pełną żalu na swojego byłego (o, tutaj na tej ławce lubiliśmy siadać i trzymać się za ręce, wspominałam ci już o naszych wspólnych spacerach?) i wiele, wiele innych, dzięki którym zacząłem powątpiewać w sens umawiania się przez Net.
Jednakże nic nie przebije Mistrzyni Randek. Dziewczyna z pozoru do rzeczy, ciekawa w rozmowie. Aż do momentu, gdy zdjąłem kurtkę. Przygwoździła mnie słowami:
- Wiesz, nie możemy się więcej spotykać. Widzę, że masz tatuaż, a tego nigdy nie zaakceptowaliby moi znajomi z oazy.
Były już tutaj opisywane historie o "piekielności" ogłaszających się na portalach randkowych facetów i zgadzam się, że jest tam średnio jeden normalny na dziesięciu (nadal waham się czy sam siebie wliczyć...).
Dodać jednak muszę, że nie jest to droga jednokierunkowa, wśród kobiet również spory odsetek był prawdopodobnie w dzieciństwie z procy karmiony. Trafiłem już pannę z fobiami (Nie, nie przechodźmy przez ulicę, ten gość na pewno przyspieszy, kierowcy chcą nas zabić!), pannę z natręctwami (Spotkałam mojego znajomego, tak się na mnie dziwnie popatrzył, jak myślisz, dlaczego się tak popatrzył? Właśnie, wspominałam ci, że spotkałam mojego znajomego...?), pannę z narcyzmem (co 5 sekund wyciąganie lustereczka i liczenie sobie zębów, czy nadal są wszystkie), pannę pełną żalu na swojego byłego (o, tutaj na tej ławce lubiliśmy siadać i trzymać się za ręce, wspominałam ci już o naszych wspólnych spacerach?) i wiele, wiele innych, dzięki którym zacząłem powątpiewać w sens umawiania się przez Net.
Jednakże nic nie przebije Mistrzyni Randek. Dziewczyna z pozoru do rzeczy, ciekawa w rozmowie. Aż do momentu, gdy zdjąłem kurtkę. Przygwoździła mnie słowami:
- Wiesz, nie możemy się więcej spotykać. Widzę, że masz tatuaż, a tego nigdy nie zaakceptowaliby moi znajomi z oazy.
randki
Ocena:
617
(721)
Któregoś pięknego dnia nawiedził mnie mój dobry znajomy. Przybył w zasadzie tylko po to, aby zadać mi jedno, jedyne pytanie:
- ROBOCIK, WIESZ, ŻE PODOBNO JESTEŚ PEDOFILEM???
Kiedy wspólnie znaleźliśmy już moją szczękę i byłem w stanie w miarę sensownie artykułować zgłoski, zażądałem wyjaśnienia tej czarownej wypowiedzi.
Co się okazało? Że jeżeli chodzi o wymyślenie plotki, którą można skrzywdzić kogoś, to Polacy mają bardzo dobrą wyobraźnię.
Otóż miałem ci ja sobie kiedyś w mieszkaniu mini-studio fotograficzne - tło, dwa "parasole", aparat na statywie. W ramach rozbudowy portfolio robiłem tam zdjęcia kilku znajomym modelkom, do tego dochodziły czasami sesje plenerowe, jako że obok osiedla mam spory las, gdzie jest dużo pięknych lokalizacji.
Kochani osiedlowi plotkarze stwierdzili, że skoro często łażę z aparatem i ciągle inną dziewczyną do lasu, a do tego wieczorami, przez okna (czasami zapominam zasłonić) można było to mini studio zobaczyć - to najprawdopodobniej robię to dlatego, że przejawiam zwyrodniałe skłonności do małych dzieci. Logiczne, prawda?
Tyle udało mi się od kumpla dowiedzieć, bo - chociaż próbowałem - ani on, ani nikt inny mnie nie chciał poinformować, kto był autorem tej czarownej myśli. Proces o zniesławienie miałby/miałaby jak w banku.
Wyjaśniło się, dlatego znajomi od pewnego czasu dziwnie się na mnie patrzyli. Na szczęście to raczej normalni ludzie, którzy mnie dobrze znają i ostatecznie plotka zmarła śmiercią naturalną. Jedynie ja sobie ją czasami przypominam - i zawsze zaciskają mi się wtedy pięści na ludzką podłość.
- ROBOCIK, WIESZ, ŻE PODOBNO JESTEŚ PEDOFILEM???
Kiedy wspólnie znaleźliśmy już moją szczękę i byłem w stanie w miarę sensownie artykułować zgłoski, zażądałem wyjaśnienia tej czarownej wypowiedzi.
Co się okazało? Że jeżeli chodzi o wymyślenie plotki, którą można skrzywdzić kogoś, to Polacy mają bardzo dobrą wyobraźnię.
Otóż miałem ci ja sobie kiedyś w mieszkaniu mini-studio fotograficzne - tło, dwa "parasole", aparat na statywie. W ramach rozbudowy portfolio robiłem tam zdjęcia kilku znajomym modelkom, do tego dochodziły czasami sesje plenerowe, jako że obok osiedla mam spory las, gdzie jest dużo pięknych lokalizacji.
Kochani osiedlowi plotkarze stwierdzili, że skoro często łażę z aparatem i ciągle inną dziewczyną do lasu, a do tego wieczorami, przez okna (czasami zapominam zasłonić) można było to mini studio zobaczyć - to najprawdopodobniej robię to dlatego, że przejawiam zwyrodniałe skłonności do małych dzieci. Logiczne, prawda?
Tyle udało mi się od kumpla dowiedzieć, bo - chociaż próbowałem - ani on, ani nikt inny mnie nie chciał poinformować, kto był autorem tej czarownej myśli. Proces o zniesławienie miałby/miałaby jak w banku.
Wyjaśniło się, dlatego znajomi od pewnego czasu dziwnie się na mnie patrzyli. Na szczęście to raczej normalni ludzie, którzy mnie dobrze znają i ostatecznie plotka zmarła śmiercią naturalną. Jedynie ja sobie ją czasami przypominam - i zawsze zaciskają mi się wtedy pięści na ludzką podłość.
co kraj to obyczaj
Ocena:
673
(763)
Zapewne wszyscy znają to głuche, nieprzyjemne tąpnięcie, gdy potężny ładunek śniegu zsuwa się z dachu budynku i wali w ziemię, wstrząsając okolicą. I ulgę w chwilę później, gdy do człowieka dociera, że śnieg nie trafił w niego.
Pewna miła, starsza pani z naszego osiedla nie miała szczęścia i nie odczuła ulgi. Przeżyła za to traumę, wstrząs mózgu i leżenie w szpitalu.
Jako, że tego dnia temperatura odrobinę wzrosła i wyjrzało słońce, to spora gruda topniejącego śniegu która ze sporą szybkością uderzyła ją w potylicę miała konsystencję niemalże kamienia.
Wszystko dzięki ludzkiej głupocie i bezmyślności.
Nie chodzi nawet o to, że chodniki są ułożone zbyt blisko bloków, więc zagrożenie w zimie zawsze istnieje.
I nie chodzi też o to, że ekipa wysłana przez spółdzielnię mieszkaniową tego dnia zajmowała się odśnieżaniem dachu i spore ilości śniegu łomotały w te chodniki co chwilę. Nikt nie ma do nich pretensji, bo trudno w zimie ze śliskiego dachu się wychylać, by sprawdzać czy ktoś dołem nie przechodzi. Nawet z zabezpieczeniem jest to trudne.
Chodzi o osiedlowych sk*****nów, autorów wspaniałych pomysłów, typu: "Hej, zedrzyjmy te rozkłady jazdy, będzie jutro ubaw gdy ludzie nie będą wiedzieć co o której jedzie", albo: "Patrz, dali nowe kosze na śmieci, chodź, sprawdzimy ile fleków wytrzymają". Podobno na każdym osiedlu jest kilku takich.
Chodzi o tych właśnie debili, którzy wcześnie rano pozrywali biało-czerwone taśmy przeciągnięte w poprzek chodnika, zabezpieczające obszar, na który robotnicy mieli zrzucać z śnieg z dachu. I porozrzucali je potem po topniejącej brei na trawnikach, co spowodowało, że pewna starsza pani nie miała pojęcia, że wchodzi w rejon zagrożony.
Kimkolwiek jesteście, życzę Wam z całego serca, aby następne śnieżne grudy zrzucane z dachu trafiły prosto w wasze puste, tępe łby. Po kilka razy.
Pewna miła, starsza pani z naszego osiedla nie miała szczęścia i nie odczuła ulgi. Przeżyła za to traumę, wstrząs mózgu i leżenie w szpitalu.
Jako, że tego dnia temperatura odrobinę wzrosła i wyjrzało słońce, to spora gruda topniejącego śniegu która ze sporą szybkością uderzyła ją w potylicę miała konsystencję niemalże kamienia.
Wszystko dzięki ludzkiej głupocie i bezmyślności.
Nie chodzi nawet o to, że chodniki są ułożone zbyt blisko bloków, więc zagrożenie w zimie zawsze istnieje.
I nie chodzi też o to, że ekipa wysłana przez spółdzielnię mieszkaniową tego dnia zajmowała się odśnieżaniem dachu i spore ilości śniegu łomotały w te chodniki co chwilę. Nikt nie ma do nich pretensji, bo trudno w zimie ze śliskiego dachu się wychylać, by sprawdzać czy ktoś dołem nie przechodzi. Nawet z zabezpieczeniem jest to trudne.
Chodzi o osiedlowych sk*****nów, autorów wspaniałych pomysłów, typu: "Hej, zedrzyjmy te rozkłady jazdy, będzie jutro ubaw gdy ludzie nie będą wiedzieć co o której jedzie", albo: "Patrz, dali nowe kosze na śmieci, chodź, sprawdzimy ile fleków wytrzymają". Podobno na każdym osiedlu jest kilku takich.
Chodzi o tych właśnie debili, którzy wcześnie rano pozrywali biało-czerwone taśmy przeciągnięte w poprzek chodnika, zabezpieczające obszar, na który robotnicy mieli zrzucać z śnieg z dachu. I porozrzucali je potem po topniejącej brei na trawnikach, co spowodowało, że pewna starsza pani nie miała pojęcia, że wchodzi w rejon zagrożony.
Kimkolwiek jesteście, życzę Wam z całego serca, aby następne śnieżne grudy zrzucane z dachu trafiły prosto w wasze puste, tępe łby. Po kilka razy.
osiedle
Ocena:
1015
(1051)
Będzie to wzruszająca (no dobra, trochę przesadziłem) historia o zerwaniu.
Któregoś pięknego dnia, moje Ówczesne Najdroższe Kochanie, z rozwianym włosem wpadło do naszego gniazdka miłości. Dziewczyna zdławionym głosem przyznało mi się do zdrady - zdradziła mnie ze swoim eks, facetem z którym się spotykała, zanim ja "nastałem" w jej życiu. Spotkali się, wypili po drinku no i jakoś od słowa do słowa, stało się. Całkowicie bezcenna i godna uwiecznienia po wsze czasy okazała się puenta jej słowotoku, cytując:
"...Bo wiesz, no byłam wstawiona, on wszedł we mnie, naprawdę, uwierz, tylko na parę minut, bo od razu doszedł, potem szybko się pożegnaliśmy, naprawdę, to nie było nic takiego, ALE CIESZYSZ SIĘ ŻE JESTEM TAKA SZCZERA?"
Przyznam, zatkało mnie. Co prawda Kochanie miewało wcześniej różne zaćmienia umysłowe, ale o taką głupotę jej nie podejrzewałem. Ani "przepraszam", ani "wybacz", tylko, że ja mam się jeszcze z tego wszystkiego cieszyć...
Kilka minut później, po mojej awanturze (przyznaję, uniosłem się nieco), kiedy, spakowawszy manatki, moja Była Ukochana z obrażoną miną szykowała się do wyjścia, stwierdziła, że "Będę bardzo żałował tego zerwania, BO GDZIE JA ZNAJDĘ TAKĄ SZCZERĄ I UCZCIWĄ DZIEWCZYNĘ JAK ONA?"
Z tym żałowaniem nie zgadła. Rozstanie przeżyłem bardzo dobrze, głównie dlatego, że jej ostatnie wypowiedziane do mnie słowa przed odejściem nawet dzisiaj wprawiają mnie w dobry humor. :)
Któregoś pięknego dnia, moje Ówczesne Najdroższe Kochanie, z rozwianym włosem wpadło do naszego gniazdka miłości. Dziewczyna zdławionym głosem przyznało mi się do zdrady - zdradziła mnie ze swoim eks, facetem z którym się spotykała, zanim ja "nastałem" w jej życiu. Spotkali się, wypili po drinku no i jakoś od słowa do słowa, stało się. Całkowicie bezcenna i godna uwiecznienia po wsze czasy okazała się puenta jej słowotoku, cytując:
"...Bo wiesz, no byłam wstawiona, on wszedł we mnie, naprawdę, uwierz, tylko na parę minut, bo od razu doszedł, potem szybko się pożegnaliśmy, naprawdę, to nie było nic takiego, ALE CIESZYSZ SIĘ ŻE JESTEM TAKA SZCZERA?"
Przyznam, zatkało mnie. Co prawda Kochanie miewało wcześniej różne zaćmienia umysłowe, ale o taką głupotę jej nie podejrzewałem. Ani "przepraszam", ani "wybacz", tylko, że ja mam się jeszcze z tego wszystkiego cieszyć...
Kilka minut później, po mojej awanturze (przyznaję, uniosłem się nieco), kiedy, spakowawszy manatki, moja Była Ukochana z obrażoną miną szykowała się do wyjścia, stwierdziła, że "Będę bardzo żałował tego zerwania, BO GDZIE JA ZNAJDĘ TAKĄ SZCZERĄ I UCZCIWĄ DZIEWCZYNĘ JAK ONA?"
Z tym żałowaniem nie zgadła. Rozstanie przeżyłem bardzo dobrze, głównie dlatego, że jej ostatnie wypowiedziane do mnie słowa przed odejściem nawet dzisiaj wprawiają mnie w dobry humor. :)
romans
Ocena:
788
(864)
1
« poprzednia 1 następna »