Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Rudut

Zamieszcza historie od: 10 sierpnia 2018 - 19:03
Ostatnio: 30 maja 2021 - 11:08
  • Historii na głównej: 7 z 7
  • Punktów za historie: 1290
  • Komentarzy: 52
  • Punktów za komentarze: 417
 

#84543

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mamy w bloku sąsiada – człowiek w średnim wieku, mieszka sam. Przez kilka miesięcy przebywa w Polsce, przez kilka miesięcy podobno gdzieś za granicą i tak na zmianę. Sąsiad oferuje nam liczne rozrywki w cenie czynszu, opiszę kilka z nich.

O istnieniu sąsiada dowiedzieliśmy się, kiedy przez kilka dni z rzędu słychać było w całym pionie jakieś disco/techno. Myśleliśmy, że to jakiś nastolatek został bez rodziców i tak korzysta póki może, później okazało się, że nie mieliśmy racji (sami mieszkanie zaczęliśmy wynajmować, kiedy sąsiada w Polsce nie było). Nasze mieszkania dzieli kilka pięter, ale bezpośredni sąsiedzi mieli przekichane. Głośna muzyka grała wtedy i w dzień, i w nocy.

Dodatkowo jednym z hobby sąsiada jest gra w koszykówkę. W mieszkaniu. U nas tego na szczęście nie słychać, ale współczujemy osobom, które dzielą z nim ścianę czy sufit/podłogę.

Pewnego ciepłego dnia chcieliśmy spać przy otwartym oknie, ale nie dało się zasnąć przez wycie psa. Powyglądałam na dwór, ale żadne stworzenie nie cierpiało pod blokiem, stwierdziliśmy, że pewnie któryś z sąsiadów zostawił psa na noc samego, a ten nieprzyzwyczajony do samotności zaczął rozpaczać. Zamknęłam okno i poszliśmy spać. Kolejnego dnia okazało się, że to nasz problematyczny sąsiad siedział przez pół nocy w oknie i wył, prowokując inne psy do wycia.

Zdarza się, że sąsiad włącza na cały dzień jakiś strasznie piskliwy alarm i wychodzi (chyba że sam też siedzi w tym hałasie, kto go tam wie...). U nas słychać to wyraźnie, ale da się funkcjonować, gorzej mają osoby mieszkające bliżej niego.

Tak oto sąsiad „umila” nam wszystkim życie. Co jakiś czas wymyśla coś nowego, żeby nie było nam nudno. Regularnie zawiadamiana jest policja, ale sąsiad nie wpuszcza panów do domu, udaje, że go nie ma. Spółdzielnia próbowała coś zrobić, zostało wszczęte jakieś postępowanie, żeby sąsiada ukarać, ale w sądzie się nie pojawia. Dzielnicowy zostawia w drzwiach sąsiada karteczki, ale ten ich nawet nie zabiera do domu, chociaż widuję go jak wchodzi i wychodzi z mieszkania. Z tego co wiem nie udało się ustalić, czy sąsiad jest zdrowy na umyśle, bo na wezwanie na badania też nie odpowiedział.

Spółdzielnia/policja poinformowała sąsiada, że po raz kolejny mieszkańcy bloku skarżyli się na hałas (co jakiś czas powstają pisma z prośbami o interwencję, które znaczna część sąsiadów podpisuje). Sąsiad wywiesił na klatce tabelkę z informacją, że mają się tam wpisać z imienia i nazwiska osoby, które się pod skargą na niego podpisały. Oczywiście nikt nie podał tam swoich danych.
Osoby wynajmujące mieszkania bliżej sąsiada często się zmieniają, bo nikt nie może wytrzymać dłużej niż kilka miesięcy. Rodziny mieszkające w swoich mieszkaniach muszą go znosić od kilku lat.

Kiedy mija się sąsiada na klatce, ten stara się być miły, zagaduje na jakieś neutralne tematy. I tak wszyscy się zastanawiają – jest chory psychicznie czy złośliwy?

sąsiedzi

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 215 (231)

#85897

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czekałam na zielone światło, kiedy do przejścia dla pieszych podeszła kobieta z dwójką dzieci. Jedno z nich darło się (płaczem nie można tego nazwać), bo chciało lizaka.
Matka nie reagowała, aż w pewnym momencie dziecko krzyknęło: - Dawaj mi tego lizaka!
Co na to matka?
- Tak to możesz mówić do pani w przedszkolu, a nie do mnie!

No tak, bo pani w przedszkolu nie należy się szacunek, każdy pięciolatek powinien móc nią pomiatać... I często ci sami rodzice wymagają od nauczycielek, żeby wychowały im dziecko, bo oni nie mają czasu, a "przedszkole od tego jest".

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (184)

#84022

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kilku lat pracuję jako opiekunka dziecięca, opisywałam już tutaj piekielną mamę, z którą przyszło mi się zmierzyć w czasie mojej pracy. Dzisiaj opowiem Wam o kilku piekielnościach związanych z zatrudnianiem opiekunek. Więcej będzie o piekielnościach rodziców, bo ich sama doświadczyłam, piekielności niań znam głównie z opowieści.

Piekielności ze strony rodziców:

1. Opieka nad dziećmi jest moim jedynym źródłem dochodu, dlatego zależy mi na tym, żeby pracować legalnie (jedynie przy pracy dorywczej dopuszczam odstępstwa od tej reguły – kiedy jestem z dzieckiem maksymalnie kilka godzin w miesiącu). Chętnie tłumaczę potencjalnym pracodawcom, na czym polega umowa uaktywniająca (specjalny rodzaj umowy dla opiekunek – państwo płaci znaczną część składek, żeby skłonić rodziców i nianie do zawierania legalnych umów). Niestety część rodziców nie chce nawet o tym słuchać i od razu dostaję informację, że jeśli chcę „jakąś umowę”, to oni nie są zainteresowani współpracą. Zawsze mnie to dziwi, ponieważ sama chyba miałabym większe zaufanie do opiekunki, z którą mam podpisaną umowę. Dodatkowo nie trzeba się obawiać, że jakiś „życzliwy” doniesie o nielegalnym zatrudnianiu niani.

2. Rodzice często są zdziwieni, kiedy dowiadują się, że moja stawka godzinowa nie zmniejsza się, kiedy dziecko śpi. Przecież niania wtedy nic nie robi. Owszem, mogę wtedy usiąść i poczytać książkę, ale gdyby dziecko się obudziło, to jestem w pełni gotowa do tego, żeby się nim zająć. Nie mogę sobie wyjść do sklepu czy zaprosić kogoś, żeby poplotkować. Poświęcam mój czas, żeby rodzice nie musieli się martwić o to, czy ich dziecko jest bezpieczne. Potencjalni pracodawcy nieraz próbowali mnie przekonać, że jeśli przyjdę do pracy na 20.00, to wystarczy, że położę dziecko spać i mam na przykład trzy godziny dla siebie, kiedy oni będą w kinie. Stawka niższa o 30-40% w stosunku do mojej zwyczajnej stawki za pracę dorywczą powinna mnie jak najbardziej satysfakcjonować. Wolę jednak w takim wypadku sama wybrać się do kina, niż pracować za półdarmo. Nie mówię tutaj o zwykłych negocjacjach stawki, tylko o nachalnym przekonywaniu mnie, że nie mam prawa oczekiwać normalnej stawki, kiedy dziecko śpi.

3. Posiadam konto na znanym portalu dla niań, mam zaznaczoną minimalną kwotę wynagrodzenia, której oczekuję za godzinę pracy. Podobnie rodzice szukający opiekunki zaznaczają tam, jaką kwotę maksymalnie są w stanie płacić za godzinę opieki. Niestety zdarzają się sytuacje, że na rozmowie kwalifikacyjnej dowiaduję się, że proponowana stawka jest o wiele niższa niż ta zaznaczona przeze mnie i przez rodziców. Bo rodzice myśleli, że jak potencjalna niania pozna ich i ich maluszka, to może zdecyduje się pracować za niższą stawkę. Ręce opadają...

4. Często dostaję telefony od krewnych i znajomych rodzin, dla których kiedyś pracowałam. Bo oni też mają dziecko i potrzebują kogoś do opieki na stałe lub dorywczo. Jeśli akurat mam jakieś wolne terminy, to rozmawiamy o warunkach. I następuje wielkie zdziwienie, kiedy podaję stawkę za godzinę. „Bo Kasia mówiła, że jak u nich pracowałaś trzy lata temu, to płacili ci tyle i tyle za godzinę, a teraz od nas chcesz tak dużo?”. No tak, bo z roku na rok stawki rosną, ja w międzyczasie zdobyłam nowe kwalifikacje i bardziej się cenię itp. I jestem niedobra, bo po znajomości nie chcę pracować za pół ceny.

5. Rodzice (najczęściej mamy), próbują wyprosić na mnie obniżenie stawki argumentem, że jeśli zapłacą mi tyle, ile oczekuję, to oddadzą mi całą albo prawie całą swoją pensję, a wtedy to już lepiej opłaca im się zostać w domu z dzieckiem. Możliwe, ale jeśli kogoś nie stać na nianię, to jaki jest sens w tym, żeby jej szukać? Moje stawki nie są wygórowane. Wiadomo, że starsza pani dorabiająca do emerytury jest tańsza, podobnie studentka, która w opiece nad dziećmi ma niewielkie doświadczenie. Tylko jakość tej opieki także jest wtedy inna.

6. Unikanie tematów związanych z urlopem czy ewentualną chorobą dziecka lub opiekunki. Nie lubię zbywania mnie na zasadzie „to wyjdzie w praniu”. Chcę wiedzieć, ile wolnych dni mi przysługuje, żebym nie musiała się płaszczyć przed rodzicami, kiedy będę potrzebowała iść do lekarza albo do urzędu. Co w przypadku, kiedy starsze dziecko zachoruje i nie pójdzie do przedszkola? Za opiekę nad dwójką dzieci moja stawka godzinowa jest wyższa, czy rodzice to akceptują? Jeśli nie ustalimy takich rzeczy od razu, później wynikną z tego nieprzyjemne sytuacje. Ale rodzicom często nie chce się tego ustalać na pierwszym spotkaniu. A mnie trudno jest podjąć decyzję, czy chcę u nich pracować, skoro nie znam reguł, według których nasza współpraca miałaby przebiegać.

Większość piekielności dotyczy spraw finansowych. Od kandydatek rodzice oczekują często skończonych studiów pedagogicznych, kursów i znajomości języków obcych. Jednocześnie dziwią się, że kandydatki chcą zarabiać więcej, niż wynosi pensja minimalna.


Piekielności ze strony opiekunek:

1. Coś, co słyszę na większości rozmów kwalifikacyjnych: „dobrze, że pani przyszła, bo większość pań się umawia i nie przychodzi na rozmowę, nawet SMS-a nie napiszą, a my czekamy jak głupi”.

2. Są opiekunki, które przychodzą na rozmowę, robią dobre wrażenie i umawiają się na rozpoczęcie pracy któregoś konkretnego dnia. Dopiero tego dnia okazuje się, że nie zamierzają się zjawić, nie odbierają telefonu, nie ma z nimi żadnego kontaktu. A rodzice na ostatnią chwilę muszą szukać kogoś nowego.

3. Podawanie nieprawdziwych informacji dotyczących różnych kwestii. Czytałam o mamie, która przyłapała nianię na paleniu papierosów w czasie opieki, chociaż obiecała tego nie robić. Pani, u której obecnie pracuję, opowiadała mi o poprzedniej opiekunce, która podała nieprawdziwe dane na temat swojej dyspozycyjności. Później przy jednej z rozmów wyszło na jaw, że opiekunka powinna w tym samym czasie zajmować się jeszcze jednym dzieckiem, ale na te dwie pokrywające się godziny zostawia je ze swoją mamą, o czym zatrudniający ją rodzice nie mają pojęcia!

4. Kandydatki gotowe od zaraz podjąć się opieki nad niemowlakiem, poproszone o zmianę pieluszki, nie potrafią tego zrobić i się brzydzą. Nie potrafią też zmienić ubranka kilkumiesięcznemu dziecku – widać, że nie mają żadnego doświadczenia. Bardzo nieodpowiedzialne, bo jeśli chciały się tego wszystkiego uczyć już w trakcie pracy, to mogło się to skończyć źle.

Niania

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (192)

#83086

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wreszcie znalazłam czas, żeby napisać kolejny (chyba już ostatni) wpis o PM.
Wpis nr 1: https://piekielni.pl/82896
Wpis nr 2: https://piekielni.pl/82930

Dla osób, które nie chcą nadrabiać poprzednich historii:
od kilku lat pracuję jako niania, trafiłam swego czasu na rodzinę, u której wytrzymałam tylko 1,5 miesiąca (cały etat - przypadało to na lipiec i połowę sierpnia). Bohaterami historii są Piekielna Mamusia [PM], mąż piekielnej i ich dwuletni synek.

15. Choroba dziecka. Przez ten krótki czas, kiedy pracowałam u PM, mały raz zachorował (miał gorączkę przez kilka dni). Tak się złożyło, że PM i jej mąż musieli być wtedy w pracy. Mały dostawał leki przeciwgorączkowe, więc temperatura zazwyczaj wynosiła około 37 stopni. Tylko pierwszego dnia wzrastała momentami powyżej 38. I właśnie ten pierwszy dzień był najgorszy. Mały czuł się źle, był marudny, płakał, o wiele trudniej było go czymś zająć (nie da się przekonać dwulatka, że najlepiej by było, gdyby leżał przez cały dzień w łóżku). Normalne rzeczy w czasie choroby dziecka. Największym utrudnieniem była oczywiście PM. Pisała/dzwoniła do mnie co kilka-kilkanaście minut, żeby być na bieżąco ze stanem małego. Jak jej przez chwilę nie odpisywałam, to wpadała w panikę. W efekcie zamiast poświęcić maksimum czasu choremu dziecku, przynajmniej połowę dnia spędziłam na odpisywaniu PM lub rozmowach z nią. Temperaturę kazała mierzyć małemu co 15-30 minut i dokładnie ją zapisywać. Kazała robić małemu zimne kompresy, a kiedy temperatura nie spadała dostawałam ochrzan, że na pewno ich nie robię. Była też zła, kiedy zobaczyła, że nie zapisałam dawki leku, który podała małemu zanim ja przyszłam do pracy (mnie powiedziała tylko, że o konkretnej godzinie mam mu podać konkretną dawkę i tak co cztery godziny, czyli dwa razy w ciągu mojej pracy – nie wspominała o tym, co sama mu podawała wcześniej).

16. Tłumaczenie dziecku konsekwencji zachowania. Dwulatek zazwyczaj rozumie już sporo, nawet jeśli jeszcze nie mówi. Dlatego starałam się tłumaczyć małemu, jakie mogą być konsekwencje jego działań. Na przykład: „nie stawaj na tej zabawce, bo odjedzie i się uderzysz”. Kiedy PM to usłyszała, od razu przybiegła do mnie z pouczeniem, że absolutnie mam dziecku nie mówić takich rzeczy. Dlaczego? Bo ono myśli, że właśnie tego od niego chcę – żeby się uderzyło, więc podświadomie będzie dążyć do tego, żeby ta zabawka odjechała i żeby się uderzyć. Przypuszczam, że PM naczytała się jakichś teorii o sile podświadomości, tylko nie do końca zrozumiała, o co chodzi w tym, co przeczytała.

17. Referencje. Po zakończeniu pracy nie proszę rodziców o referencje na piśmie – pytam po prostu, czy przy szukaniu innej pracy mogę podać ich numer telefonu, jeśli potencjalny pracodawca chciałby z nimi porozmawiać. PM miała numer telefonu do rodziców chłopca, którym opiekowałam się przez dwa lata bezpośrednio przed rozpoczęciem pracy u niej. Po dwóch czy trzech tygodniach mojej pracy PM postanowiła zadzwonić do rodziców mojego poprzedniego podopiecznego. Powiedziała mi, że nie byli zadowoleni z mojej pracy, bo „robiłam różne rzeczy, które im się nie podobały”. PM nie była mi w stanie powiedzieć, jakie to były rzeczy. Z rodzicami tamtego chłopca mam kontakt do tej pory – czasem proszą mnie o zostanie z nim, jeśli mają jakieś wyjście wieczorem. Nasza relacja była i nadal jest dobra. Przy pierwszej okazji zapytałam, czy PM rzeczywiście do nich dzwoniła. Owszem, ale nie pytała o nic konkretnego, w zasadzie tylko o to, czy zdarzało mi się nie przychodzić do pracy (przez dwa lata raz byłam na zwolnieniu, bo trafiłam na tydzień do szpitala, a wszystkie dni wolne były ustalane przynajmniej miesiąc wcześniej, więc nie było powodu, żeby narzekać na moją pracę w tej kwestii, o którą PM pytała). Wyszło więc na to, że te „dziwne rzeczy, które robiłam” PM sobie wymyśliła albo coś źle zrozumiała, co zdarzało jej się często.

18. Moje życie prywatne. PM miała okazję spotkać mojego chłopaka (powiedzieli sobie „dzień dobry” czy „cześć” i tyle). Od tego czasu za każdym razem, kiedy minęła go gdzieś na mieście dostawałam SMS-y w stylu: „Twój X szedł z plecakiem w stronę ul. Piekielnej około 10.20”. Po co mi to pisała? Do dziś nie wiem. Ale mieszkamy kilkaset metrów od PM, więc dość często zdarzało jej się wypatrzeć X kiedy szedł do pracy/na zakupy/gdziekolwiek. PM wypytywała mnie też, w którym bloku mieszkam i które dokładnie okna są moje (mój blok widać z jej okna). Mój blok ma dosyć dziwny kształt i trudno było jej to wytłumaczyć, ale męczyła mnie tak długo, aż dowiedziała się wszystkiego. I niby w żartach powiedziała, że będzie mnie podglądać przez lornetkę. Okna i tak zasłaniam, więc proszę bardzo. Uprzedzając pytania – nie chodziło o bezpieczeństwo dziecka, żeby mnie znaleźć, jeśli coś się stanie, a ja przestanę odbierać od nich telefony – na umowie PM miała mój dokładny adres.

19. Klimatyzacja. Było gorące lato, można było schłodzić mieszkanie klimatyzacją, kiedy mały spał w swoim pokoju. Fajna sprawa. Ustawiałam klimatyzację na kilka stopni mniej niż było w mieszkaniu i sobie działała. Ale PM stwierdziła, że to nic nie daje i trzeba ustawiać maksymalne chłodzenie, bo mały śpi tylko przez godzinę i takie delikatne chłodzenie nic nie daje. Następnego dnia ustawiłam klimatyzację tak jak PM sobie życzyła – dostałam ochrzan, bo w mieszkaniu będzie za zimno i młody wyjdzie ze swojego pokoju i będzie chory. Zapytałam więc, jak w końcu mam używać tej klimatyzacji, skoro dzień wcześniej kazała mi robić dokładnie tak? PM oznajmiła, że „dzisiaj jest o jeden stopień mniej niż wczoraj, więc nie powinno się tak ustawiać” (na dworze ponad 30 stopni w cieniu, w mieszkaniu jakieś 28 stopni). W każdym razie nie musiałam się więcej martwić o to, jak ustawić klimatyzację, bo PM schowała przede mną pilota, informując mnie, że jestem nieodpowiedzialna i ona nie może sobie pozwolić na takie ryzyko.

20. Wakacje. PM miała zaplanowany urlop w czasie, kiedy u nich pracowałam. Siłą rzeczy ja też miałam wtedy wolne (to był mój jedyny urlop, nie planowałam sobie niczego w innym terminie – traktowałam go więc jako swój pełnoprawny czas na wypoczynek). Zaplanowałam wyjazd nad morze, PM też jechała nad morze, tylko do innej miejscowości. Kilka dni przed wyjazdem PM zaczęła mnie zagadywać o to, gdzie dokładnie jadę. Do miejscowości X? Super! Oni planują wycieczkę do X i będę się mogła wtedy zająć małym, a oni spokojnie pozwiedzają! PM była bardzo zdziwiona, że nie chcę zajmować się cudzym dzieckiem w czasie urlopu. Ona mi przecież dodatkowo zapłaci! No tak, a ja zostanę z maluchem, z którym nie będę mogła wyjść z pokoju, bo będzie za ciepło/za zimno/za słonecznie/za wietrznie na spacer. I jeszcze później dostanę ochrzan, że zrobiłam cokolwiek, bo PM by to zrobiła inaczej. Dziękuję bardzo za taki urlop. Była jeszcze próba zagrania na moich uczuciach na zasadzie „przecież niania to jak członek rodziny”, ale później PM dała spokój.

21. Zdrowe odżywianie. Bardzo starałam się dbać o zdrowie mniej więcej w tym okresie, kiedy pracowałam u PM. Chodziłam na siłownię, biegałam, starałam się zdrowo odżywiać. PM o tym wiedziała. Pewnego dnia przychodzę do pracy, a PM jest obrażona. Kiedy trzeci raz zapytałam, o co chodzi, w końcu mi odpowiedziała, że ona nie lubi oszustów i krętaczy! Aha... A co to ma wspólnego ze mną? No bo ona wczoraj widziała, że ja sobie na obiad przyniosłam makaron z sosem, a mówiłam, że się zdrowo odżywiam! Pomijam fakt, że ten posiłek faktycznie był zdrowy (według mnie): ciemny makaron, sos z chudego mięsa i jakichś warzyw. Ale bez względu na to, co tam było, to czemu PM ocenia mój obiad, który jem ja, a nie jej dziecko? No bez przesady. Jeszcze gdyby rzeczywiście tak dbała o zdrowe żywienie swojej rodziny, to byłabym w stanie zrozumieć zainteresowanie moim posiłkiem. Ona natomiast karmiła młodego różnymi świństwami typu ryba w sosie musztardowym (z puszki), słodzone serki i jogurty, szejki czekoladowe itp.

22. Zupa dla dziecka. Codziennie gotowałam małemu zupę, kiedy ten miał swoją drzemkę. Pewnego dnia PM pracowała z domu, natomiast jej mąż wrócił też wcześniej niż zwykle. Przywiózł jakieś jedzenie od swojej mamy, w tym naleśniki dla młodego. Była akurat pora na jedzenie, więc pytam męża PM, czy dać młodemu tę zupę, którą ugotowałam, czy spróbować mu dać te naleśniki. Zarządził, żeby spróbować z naleśnikami. Szło opornie, bo chociaż naleśniki są miękkie, to i tak trzeba je trochę gryźć, mały trochę próbował żuć, trochę wypluwał, ale jakoś to szło. Nagle z sypialni wypada PM i krzyczy na mnie, że daję dziecku naleśniki zamiast zupy. Mąż ją uspokaja, że to on kazał i wszystko jest w porządku. PM krzyczy już nie tylko na mnie, ale też na męża. Ojciec nie ma prawa do decydowania o takich rzeczach jak to, czy jego dziecko może zjeść naleśniki zamiast zupy. Wszystko trzeba uzgadniać z PM.

23. Moje odejście z pracy. Pewnego dnia przyszłam do pracy, od progu zostałam zwyzywana przez to, że nie wynoszę śmieci i natychmiast mam wziąć worki i lecieć z nimi do śmietnika, bo PM ma dość mojego lenistwa. To był moment, w którym podjęłam decyzję o odejściu (miałam za sobą ciężki tydzień z PM, o wszystko była na mnie zła, miała już coraz mniejsze opory przed podnoszeniem na mnie głosu). Wzięłam bez słowa te śmieci, kiedy wróciłam, to PM narzekała jeszcze na inne rzeczy, w końcu poszła do pracy. W czasie drzemki małego napisałam wypowiedzenie. Tego dnia popołudniu zmieniał mnie mąż PM, wręczyłam mu wypowiedzenie, poprosiłam o podpisanie. Nie zgodził się, bo on to musi uzgodnić z PM (umowę miałam podpisaną z nim, nie z PM). Po chwili dostaję SMS-a od PM, że jej mąż mi wypowiedzenia nie podpisze, po to ONA MNIE ZWALNIA i następny dzień jest moim ostatnim dniem pracy u nich! Kolejnego dnia rozwiązaliśmy umowę za porozumieniem stron. PM chciała mi zrobić na złość, opowiadała, że z własnej winy zostałam na lodzie itp. Wolałam jej nie uświadamiać, że zrobiła mi ogromny prezent – w umowie miałam miesięczny okres wypowiedzenia i nie sądzę, żebym wytrzymała psychicznie jeszcze jeden miesiąc w takim miejscu. PM na pożegnanie powiedziała mi też, że nie sądzi, żebym znalazła pracę, która spełni moje oczekiwania, bo jestem leniwa i nie potrafię przyjmować krytyki.

Byłam bezrobotna dokładnie przez JEDEN dzień, w czasie którego już odbyłam dwie rozmowy kwalifikacyjne. Kolejny dzień był pierwszym dniem mojej nowej pracy. Trafiłam na świetną rodzinę. Niania, która miała u nich pracować, przestała odbierać telefony, musieli szybko znaleźć kogoś innego. Pracowałam u nich ponad rok – później ich córeczka poszła do przedszkola.


PS. Wiele osób w komentarzach do poprzednich historii dziwi się, że wytrzymałam u PM tyle czasu. Może jestem naiwna, ale w tej pracy zawsze najważniejsze jest dla mnie dziecko. Skoro podjęłam się opieki nad maluchem, to chciałam za wszelką cenę spróbować dogadać się z rodzicami – wprowadzanie do otoczenia małego dziecka zupełnie obcej osoby jest dla niego ogromnym stresem. Mały mnie polubił, nie chciałam, żeby po kilku dniach czy tygodniach musiał przyzwyczajać się do nowej niani, skoro dopiero co przyzwyczaił się do mnie. Niestety z PM nie dało się dogadać...

niania

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (154)

#83130

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podjęłam się w zeszłym roku pracy dodatkowej, która polegała na codziennym odprowadzaniu do szkoły chłopca, pierwszoklasisty – nazwijmy go Antek.

Mama Antka była bardzo miła, Antek trochę się na początku wstydził, ale ogólnie był fajnym dzieckiem. Tata Antka nie mieszkał z nimi, nie dopytywałam o szczegóły.

Do moich obowiązków należało obudzenie młodego, przygotowanie mu śniadania do zjedzenia w domu, przygotowanie drugiego śniadania do szkoły, przypilnowanie, żeby umył zęby itp. Mama Antka prosiła, żeby jej syn jak najwięcej rzeczy robił sam – odłożenie piżamy na miejsce, odniesienie po sobie naczyń do zmywarki, spakowanie wody i śniadaniówki do plecaka itp.
Jeśli chodzi o śniadania, to umówieni byliśmy tak, że raz w tygodniu Antek miał jeść jakąś zupę mleczną (owsiankę, kaszę mannę, płatki kukurydziane z bakaliami lub coś takiego – młody tych zup bardzo nie lubił). W pozostałe dni kanapki, omlety, jajecznice, naleśniki – co tam sobie akurat wymyśliliśmy.

Antek był sprytnym i miłym chłopcem, lubił się powygłupiać, ogólnie przez kilka pierwszych dni dobrze nam się współpracowało. Później coś zaczęło się psuć, Antek każdą moją prośbę spełniał z dużą niechęcią, musiałam go coraz dłużej namawiać, żeby w ogóle wstał z łóżka (budzenie trwało nieraz i pół godziny – młody już nie spał, ale nie chciał wstawać). Budziłam go coraz wcześniej, a i tak ledwo wyrabialiśmy się do szkoły. Mówiłam o problemie mamie Antka, ona z nim rozmawiała, prosiła o zmianę zachowania, ale niewiele to dawało.

Za wszystkim stała Piekielna Babcia [PB]. Mieszkała niedaleko Antka i jego mamy, prawie codziennie odbierała młodego ze szkoły, spędzał z nią po kilka godzin. I tak po kilku tygodniach pracy dowiedziałam się od Antka, że:
- jestem jego opiekunką, czyli służącą (dokładnie tego słowa użył), więc on nie będzie sprzątał po sobie talerza, ubrań czy czegokolwiek, bo to ja mam chodzić za nim i to robić;
- w ogóle o niego nie dbam;
- kradnę im pieniądze i inne cenne rzeczy;
- dorobiłam sobie klucz, żeby przychodzić do nich, kiedy nikogo nie ma (nigdy nie brałam ich klucza ze sobą, wkładałam go młodemu do plecaka, kiedy zostawiałam go w szkole – tak byłam umówiona z jego mamą).

Po pewnym czasie Antek już otwarcie mówił mi, że mnie nie lubi, bo babcia też mnie nie lubi. Z PB miałam okazję spotkać się dwa razy. Za pierwszym razem zamieniłam z nią dwa słowa, bo rano okazało się, że Antek jest chory, więc nie może iść do szkoły i ktoś musi z nim zostać. PB była obrażona na cały świat, kiedy chciałam się przedstawić, zagadać, ona przedstawiła mi się tylko z nazwiska i nie podjęła rozmowy.

Za drugim razem natomiast PB przyszła pod szkołę, kiedy zaprowadzałam Antka. Przyszła na mnie nakrzyczeć, że nie dbam o jej wnuka. I ona żąda, żeby młody codziennie jadł zupy mleczne, bo tylko wtedy będzie zdrowym dzieckiem, a jedzenie, które ja mu przygotowuję jest obrzydliwe. I mam mu nosić plecak, bo to małe dziecko, a ja mu każę nosić takie ciężary (w plecaku woda, śniadaniówka i piórnik – wszystkie książki dzieciaki trzymały w szafkach w szkole). I jestem bezmyślna, bo jak Antek wraca z nią do domu, to się poci, bo go za grubo ubieram (jesień – rano np. 8 stopni, w południe prawie 20). Powiedziałam PB otwarcie, że robię wszystko tak, jak ustaliłam z mamą Antka, bo to ona mnie zatrudnia i jeśli ma jakieś obiekcje, to niech to ustala ze swoją córką. PB dalej stała i na mnie krzyczała przy ludziach, uznałam, że nie będę się kopać z koniem, kobieta się wykrzyczała i każda z nas poszła w swoją stronę.

Zadzwoniłam do mamy Antka i opowiedziałam o całej sytuacji, powiedziałam, że najlepszym wyjściem będzie chyba znalezienie innej opiekunki, bo nie chodzi o widzimisię PB, ale Antek był już do mnie bardzo wrogo nastawiony, cała ta sytuacja nie wpływała na niego dobrze. Jednak jego mama poprosiła, żebym jeszcze została, że jeśli taka sytuacja z PB się powtórzy, to nie będzie miała mi za złe, jeśli odejdę. Ale ona z nią porozmawia, porozmawia też z Antkiem i postara się załagodzić sprawę. Powiedziała mi też, że PB będzie nastawiać Antka negatywnie do każdej opiekunki, bo zależy jej na tym, żeby to ona mogła zaprowadzać go i odbierać ze szkoły. Z kolei mama Antka nie chciała się na to zgodzić, bo kiedy PB zaprowadzała młodego do przedszkola, to codziennie rano się kłóciły, nieraz szła zapłakana do pracy. Jeśli rano jest opiekunka, to ona może spokojnie iść i nie musi się o nic martwić.

Później PB wyjechała na ponad miesiąc do Ciechocinka czy innego uzdrowiska. Antek nie miał z nią kontaktu poza krótkimi rozmowami przez telefon, znowu żyło nam się świetnie. Młody współpracował ze mną, jak nigdy wcześniej, mieliśmy rano czas na rysowanie, budowanie z klocków, granie w planszówki, całe zbieranie się do szkoły szło szybko i sprawnie. Niestety z dnia na dzień zachowanie Antka się zmieniło, od razu wiedziałam, że PB wróciła. Oprócz tego, o czym Antek mówił mi wcześniej, dowiedziałam się także, że jestem głupia, śmierdzę, ciągle kłamię, on się mnie boi itp.

Najgorsze jest to, że PB nastawiała młodego negatywnie także do mamy. Opowiadał mi, że jak dostaje od babci pieniądze, to musi je chować, bo mama go okradnie. Że mama go ciągle okłamuje. Że nie umie o niego zadbać. Że najlepiej by mu było mieszkać u babci, bo ona go bardzo kocha itp.

Przy Antku nigdy nie powiedziałam o PB złego słowa, kiedy pytał, dlaczego babcia mnie nie lubi, to starałam się mu tłumaczyć, że to dlatego, że mnie nie zna, więc się o niego martwi. Widać było, że młody strasznie się miota pomiędzy tym, co sam myśli i co chciałby robić, a tym, co wmawiała mu PB.

W każdym razie po powrocie PB już długo tam nie pracowałam. Wszystkich niszczyła psychicznie ta sytuacja, a najbardziej Antka. Szkoda dzieciaka, bo w tych momentach, kiedy PB nie fundowała mu prania mózgu był świetnym chłopcem...

niania

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (236)

#82930

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zainteresowała Was moja poprzednia historia (https://piekielni.pl/82896), więc dzisiaj ciąg dalszy.

Krótki wstęp dla tych, którzy nie chcą nadrabiać poprzedniej historii: od kilku lat pracuję jako niania, trafiłam swego czasu na rodzinę, u której wytrzymałam tylko 1,5 miesiąca (cały etat - przypadało to na lipiec i połowę sierpnia). Bohaterami historii są Piekielna Mamusia [PM], mąż piekielnej i ich dwuletni synek.

8. Przychodzenie rano do pracy. Zanim zaczęłam pracować u PM na stałe, pojawiłam się tam kilka razy, żeby zapoznać się z dzieckiem. Zazwyczaj te spotkania odbywały się w środku dnia lub popołudniu. Dlatego kiedy pierwszy raz przyszłam do pracy na 7.00 zapukałam po ciuchu do drzwi, żeby nie obudzić małego, gdyby jeszcze spał. PM wyjaśniła mi (nie krzyczała, ale była zdenerwowana), że przecież rano dziecko śpi! Jak jesteśmy umówione na 7.00, to o tej 7.00 mam być pod drzwiami, ona mi dokładnie wtedy te drzwi otworzy, żeby pominąć ten moment z pukaniem. Nie spotkałam się nigdy z czymś takim, ale niech jej będzie, jak postoję minutę przed drzwiami, to nic mi się nie stanie. Tylko sąsiedzi czasem dziwnie patrzyli, jeśli akurat wychodzili do pracy, a ja stałam oparta o ścianę. Niestety zdarzały się takie poranki, że stałam tam po 15 minut, po czym dzwoniłam do PM i okazywało się, że ona w sumie zaspała. Najgorsza była jednak dla mnie sytuacja, kiedy przyszłam, stoję i słyszę, że mały płacze, a PM go uspokaja. Nie śpi, ale nie będę pukać, bo PM będzie zła. Więc czekam. I słyszę, że PM mówi do małego coś takiego: „Czemu płaczesz? Śniła ci się Rudut? Biła cię w tym śnie? Boisz się jej? No powiedz mamusi, boisz się Rudut?”. Mały już się uspokoił i zajął się czymś innym, ale PM męczyła go dobre 5 minut, zanim nie kiwnął jej główką (kiwnął chyba na to, że się mnie nie boi, bo nie dostałam reprymendy).

9. Wizyta u okulisty. Pewnego dnia kończyłam pracę, młody zostawał z tatą. Mówię więc mężowi PM, że młodemu coś się pojawiło na powiece (mały jęczmień albo coś takiego). Podziękował i stwierdził, że to raczej nic poważnego. Kolejnego dnia PM od progu krzyczy na mnie, że nie zwracam w ogóle uwagi na małego, bo on z takim czymś na oku chodzi, a ja tego nie zauważyłam! Zmiana wyglądała tak samo jak dzień wcześniej. Kiedy powiedziałam PM, że mówiłam o tym przed wyjściem jej mężowi, oczywiście uznała, że kłamię. W każdym razie nie poszła do pracy, tylko pojechaliśmy we trójkę do okulisty. Pani w rejestracji mówi, że to pierwsza wizyta dziecka u okulisty, więc najpierw zrobią mu podstawowe badania (jakieś badanie komputerowe, podążanie wzrokiem za przedmiotem i tego typu rzeczy – dzieciaki przed nami miały to robione), a później będzie przyjęty do pani doktor (już z tym konkretnym problemem, który opisała PM przy rejestracji). PM na podstawowe badania się nie zgodziła, bo „mały się wystraszy”. Pani z recepcji zasugerowała, że jeśli okazałoby się, że dziecko ma wadę wzroku, to lepiej to wykryć teraz. PM odpowiedziała, że mały nie ma wady wzroku, bo ona zna swojego synka i wie, że on dobrze widzi. Ten argument był tak silny, że pani z recepcji dała sobie spokój. Z wywiadu wynikało, że wady wzroku często pojawiają się u nich w rodzinie, ale to też nie miało znaczenia dla PM. U pani doktor okazało się, że zmianę na powiece wystarczy przemyć kilka razy dziennie naparem z czarnej herbaty, więc nie było to nic poważnego, chociaż nie potępiam tego, że PM wolała się upewnić.

10. Zakres obowiązków. Wychodzę z założenia, że skoro szukam pracy jako niania, to chcę pracować jako niania, a nie jako sprzątaczka. Nie mam nic do pań sprzątających, po prostu wolę poświęcić uwagę dziecku, skoro za opiekę nad nim mi płacą. PM od początku wiedziała, jakie jest moje stanowisko w tej sprawie. Umówiłyśmy się, że mogę zająć się jakimiś sprawami porządkowymi związanymi konkretnie z dzieckiem i w naturalny sposób wynikającymi z opieki nad nim – zmiana pościeli, jeśli mały ją posiusia/zabrudzi, zapranie posiusianych ubrań, żeby nie śmierdziały (mały uczył się korzystać z nocnika), szybkie odkurzanie w ciągu dnia, bo młody lubił zjadać śmieci z podłogi. Poza tym przygotowanie dziecku świeżej zupy w czasie jego drzemki. Tymczasem PM próbowała mnie zmusić do wycierania kurzu, czyszczenia fug (cztery pomieszczenia wyłożone płytkami), prasowania, sprzątania w szafkach, mycia balkonu (na który mały nawet nie mógł wychodzić), wyrzucania śmieci, mycia okien. Na moje protesty reagowała oburzeniem, stwierdzała, że jestem leniwa i w ogóle to ona nie wie, za co mi płacą w takim razie. A co miałabym robić z małym w czasie sprzątania? Miał siedzieć w łóżeczku i oglądać książeczki. Trochę się to kłóci z tak ważnym dla PM wszechstronnym rozwojem jej dziecka, ale co ja tam wiem. Młody spał niecałą godzinę w ciągu dnia, więc czasu wystarczało mi akurat na ugotowanie dla niego jedzenia i zjedzenie swojego obiadu. Gdyby spał dłużej, to może z nudów zrobiłabym którąś z tych nadprogramowych rzeczy, ale zwyczajnie nie było takiej opcji. Raz dostałam nawet polecenie wysprzątania całej łazienki na błysk (umycie prysznica, wszystkich płytek i fug – na ścianach i na podłodze, umywalki, muszli klozetowej, lustra). Pracy tak na 2-3 godziny, z środkami chemicznymi i bez możliwości doglądania, co robi młody. Zgodziłam się zrobić to po pracy za 25 złotych za godzinę. PM nie przystała na propozycję.

11. Nabywanie odporności. Wspominałam, że mały przy najmniejszym wietrze musiał nosić kurtkę, chociaż było gorące lato. Zawsze na zewnątrz miał chustkę pod szyją i długie spodnie. Ręce musiałam mu myć co chwilę, bo zarazki. Zjadł okruszek z podłogi? Panika i lament. Siedział w pokoju, gdzie było uchylone okno (np. przy 23 stopniach na dworze)? Na pewno do wieczora będzie trzeba wzywać pogotowie. Zabawek innych dzieci nie wolno małemu dotykać, w ogóle jak są dzieci na placu zabaw, to lepiej tam nie iść, bo dzieci roznoszą choroby. W łazience małemu nie wolno przebywać poza krótką chwilą, kiedy myje ręce, bo zarazki już się tam na niego czają. Skąd ta paranoja u PM? Bo BARDZO ZNANY PROFESOR jej powiedział, że dziecko nabywa odporność dopiero w wieku siedmiu lat. Cały czas jej nie ma, nie ma, na siódme urodziny dostaje ją w prezencie od układu immunologiczngo i już ma. Mniej więcej tak to brzmiało. To czemu wszyscy lekarze mówią inaczej? Dlaczego jak pozwala się dziecku na kontakt z otoczeniem, które nie jest sterylne, to później mniej choruje? Przypadek. Albo spisek. Jedno z dwóch.

12. Wychodzenie na spacer. Kiedy PM pracowała w domu, często miała do przeprowadzenia jakieś rozmowy telefoniczne itp. Żeby jej rozmówca nie zauważył, że jest w domu, a nie w biurze, przed taką rozmową musiałam z małym wyjść z mieszkania (gdyby dziecko zaczęło krzyczeć/płakać/stukać czymś, to byłoby wiadomo, że PM jest w domu). PM informowała mnie o planowanej rozmowie telefonicznej tuż przed jej rozpoczęciem, wręczając mi klucz od mieszkania i wyrzucając moje i małego buty na klatkę schodową, żebyśmy się tam ubrali. To była chyba jedna z najbardziej poniżających rzeczy, jakich doświadczyłam w tej pracy.

13. Praca z domu. Kiedy PM pracowała z domu, zamykała się w sypialni i tam coś robiła przy komputerze. Problem w tym, że kilka razy w ciągu godziny robiła sobie spacer do kuchni, do salonu, do pokoju młodego, zagadywała nas, przeszkadzała w tym co robimy, a później szła znowu zamknąć się w sypialni. Za każdym razem mały płakał, bo chciał się bawić z mamą. Wtedy ta zamykała się na klucz i udawała, że jej nie ma. Z kolei w czasie naszej normalnej zabawy zdarzało się, że mały zaczynał marudzić. Przy każdym stęknięciu PM przybiegała do nas, bo na pewno małemu dzieje się krzywda. Zabawiała go przez chwilę, szła do sypialni, zamykała się tam, mały zaczynał płakać. I tak w kółko. A pracowała z domu czasem nawet kilka razy w tygodniu. Czasami mąż PM pracował z domu, wtedy w ogóle nie odczuwaliśmy jego obecności. Jak czegoś potrzebował z kuchni, to brał to i nie zawracał nam głowy. Czyli dało się taką pracę z domu przeprowadzić bezboleśnie, potrzebne były tylko chęci, których widocznie PM brakowało.

14. Msza na urodziny. PM zamówiła małemu mszę z okazji jego drugich urodzin. Nie wiedziałam, że są wierzący, ale skoro tak, to w porządku. Kiedy byli na tej mszy, dostawałam co chwilę SMS-y od PM, że młodemu się nudzi, że dużo ludzi w kościele, że ksiądz już poświęcił małego itp. Nie po wyjściu z kościoła. Wszystko na bieżąco. Ja byłam już po godzinach pracy.

Póki co tyle, bo mi niedługo zabraknie znaków. Jeśli nadal będziecie zainteresowani, to o tej rodzinie mogę napisać jeszcze sporo. Możliwe, że coś jest piekielne tylko w moim odczuciu, trochę trudno mi to obiektywnie ocenić. Pod koniec pracy tam miałam już początki nerwicy, więc wtedy piekielna była dla mnie już sama obecność PM.

niania

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 278 (306)

#82896

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kilku lat pracuję jako niania. Zazwyczaj opiekuję się jednym dzieckiem (lub rodzeństwem) na cały etat, jeśli mam czas i siłę, to zajmuję się jeszcze dodatkowo jakimś maluchem.

Przy pełnoetatowej opiece staram się zawsze mieć podpisaną umowę, szczególnie że do niedawna umowy dla niań były współfinansowane przez państwo. Rodzice wypłacali tylko pensję dla niani, niania odprowadzała podatek, wszystkie składki były płacone z budżetu państwa (teraz działa to na innych warunkach).

W swojej pracy zazwyczaj trafiam na bardzo miłych ludzi, opiekuję się dzieckiem przez rok/dwa – do czasu pójścia malucha do przedszkola. Chcę Wam jednak opowiedzieć o pewnej rodzinie, u której wytrzymałam tylko 1,5 miesiąca, a z perspektywy czasu sama się sobie dziwię, że dałam radę tak długo znosić to, co tam się działo.

Bohaterami historii są Piekielna Mamusia [PM], jej mąż i ich synek – mały miał wtedy 2 lata. Opiekowałam się nim od początku lipca do połowy sierpnia.

Na rozmowie kwalifikacyjnej wszystko było dobrze, podobnie na kilku spotkaniach w czerwcu, kiedy to mieliśmy sprawdzić, czy się dogadujemy (ja z rodzicami i ja z dzieckiem). Piekielności pojawiły się dopiero, kiedy zaczęłam tam pracę na dobre.

1. Umowa.

Od początku mówiłam, że chcę podpisać umowę, bo zależy mi na składkach, na ubezpieczeniu itp. W czerwcu widzieliśmy się kilka razy, decyzja o zatrudnieniu miała dopiero zapaść, więc nie ponaglałam. Ale w lipcu przypominałam już codziennie, że pora podpisać umowę.

PM najpierw mnie trochę zbywała, bo ona musi poczytać, jak ta umowa działa (wyjaśniałam jej to wcześniej dokładnie już kilka razy), musi zobaczyć, kiedy będzie miała czas jechać do ZUS-u zawieźć dokumenty (wymagało to jednej wizyty, a przez pierwsze dni PM codziennie „pracowała z domu” - przynajmniej połowę czasu spędzała na zakupach/zabawie z dzieckiem/wypytywaniu mnie o moje życie prywatne).

Ostatecznie PM zebrała się na odwagę i powiedziała mi, że jej się ten cały pomysł z umową nie podoba, no bo po co mi ona? Na pewno jak tylko podpiszemy umowę, to ja pójdę na zwolnienie i tyle mnie będą widzieć. Powinnam założyć własną działalność, przez pierwsze dwa lata jest niski ZUS, to i ubezpieczenie będę miała! Aha.

Ostatecznie umowę z bólem serca ze mną podpisała, w zasadzie nawet nie ona, tylko jej mąż.

2. Posiłki dla dziecka.

Wyobraźcie sobie, że dwuletnie dziecko nie było nauczone gryźć jedzenia (nawet kilkumiesięczne niemowlę gryzie biszkopty, banana, jabłuszko). Mały dostawał wszystko zblendowane, chociaż miał komplet zębów, a gryźć ogólnie umiał, bo gryzł zabawki, mnie też mu się zdarzyło „kąsać”.

Odpowiedzialność za nauczenie dziecka jedzenia pokarmów stałych została przerzucona na mnie (efekty moich starań były marne, bo skoro mały nigdy gryźć nie musiał, to w wieku dwóch lat nie zamierzał się nagle uczyć czegoś, co było dla niego mniej wygodne niż jedzenie papek).

W kwestii jedzenia przerażające było dla mnie też to, że mały musiał dostawać posiłek co około godzinę, „bo będzie głodny”. Oczywiście dziecko najedzone po śniadaniu nie chciało godzinę później jeść kisielu, ale poleceniem od PM było, żeby „jakoś go przekonać”, a jak nie chce, to zmusić, żeby zjadł chociaż trochę. To, że dziecko pluło, uciekało, a czasem nawet zaczynało płakać nie miało znaczenia... Godziny posiłków i ilość tego, co mały zjadł musiały być zapisane w kalendarzu.

3. Spacery.

Był ciepły lipiec, temperatura około 8.00 rano wynosiła jakieś 21-22 stopnie, oczywiście z upływem dnia było coraz cieplej. Mały miał zawsze chodzić w chustce pod szyją, a jeśli wiało (ciepły letni wiatr), to dodatkowo w bluzie/kurtce. Zawsze w długich spodniach (może dwa razy mogłam mu założyć krótkie spodenki na dwór).

Inna sprawa, że na podwórko nie wychodziliśmy zbyt często, bo zawsze było za ciepło/za zimno/za słonecznie/za wietrznie. Pewnie siedzieliśmy wtedy w domu? Ależ skąd! Dziecko musi chodzić na spacery, bo to zdrowe, więc rowerek biegowy pod pachę i na spacer prosto do garażu podziemnego!

Długość spaceru musiała być zapisywana w kalendarzu.

4. Rozwój mowy.

Kiedy zaczęłam pracę u tej rodziny, chłopiec znał może ze trzy słowa, na pewno było to „mama” i jeszcze dwa inne. PM pewnego dnia wymyśliła, że jako niania mam obowiązek nauczyć jej dziecko mówić! Okej, dużo do niego mówię, pokazuję mu różne rzeczy, w końcu załapie i zacznie mówić, jakieś nieśmiałe próby już były. Ale nie! Bo tak to nie ma prawa zadziałać! Mam uczyć małego dokładnie pięciu nowych słów dziennie! Po powrocie PM z pracy była odpytka i oczywiście mały nie uczył się słów tak szybko, jak PM by sobie życzyła, za co ochrzan zbierałam ja (dzisiaj wiem, że jeśli dziecko nie gryzie i nie żuje pokarmu, to zazwyczaj prowadzi to do problemów z rozwojem mowy, ale wtedy nie łączyłam tych dwóch faktów).

5. Zaufanie do niani.

Większość dzieci płacze, kiedy rodzice wychodzą do pracy, a one muszą zostać z nianią (nawet jeśli swoją nianię lubią). Z doświadczenia wiem, że trwa to czasem kilka dni, czasem kilka tygodni, ale mija. Ale żeby minęło, podejście rodziców musi być zdrowe.

Tymczasem PM codziennie przed wyjściem żegnała się z synkiem tak, jakby miała go nie widzieć przez miesiąc (to jeszcze jestem w stanie zrozumieć, chociaż tłumaczyłam jej, że szybkie pożegnania sprawdzą się lepiej).

Ale nie wiecie jak wkurzające i bolesne jest, kiedy codziennie dziecko zaczyna płakać, bo wie, że mama wychodzi na wiele godzin, a matka zaczyna go wypytywać o to, czy niania je bije, czy na nie krzyczy itp. PM wymagała świadomej odpowiedzi od dwulatka, który potrafił tylko losowo kiwnąć głową. Jak czasem kiwnął twierdząco na jej pytania o bicie i krzyczenie, to dostawałam ochrzan, że ona przeze mnie nie może iść do pracy, bo musi mnie pilnować (często zostawała w takich sytuacjach w domu i pracowała z sypialni).

6. Rozpraszanie dziecka.

Kiedy PM zostawała w domu, ciągle przeszkadzała nam w zabawie. Mały chciał budować z klocków? No to budowaliśmy. Chciał robić coś innego? To robiliśmy to. Nie wiedział czego chce? Podsuwałam mu pomysły, aż coś mu się spodobało.

Kiedy dziecko się czymś zainteresuje, potrafi się bawić przez dłuższy czas. Uczy się skupienia na danej czynności i tak dalej. Ale PM potrafiła co 10-15 minut przychodzić do nas i sprzątać małemu sprzed nosa to, czym właśnie się zajmował i zmuszała go, żeby zajął się czymś innym, bo ona chce, żeby jej syn był wszechstronnie uzdolniony! No i oczywiście ochrzan dla mnie, że źle się zajmuję dzieckiem.

Był taki czas, że małemu spodobało się rysowanie, więc spędziliśmy jakieś trzy czy cztery dni z rzędu na rysowaniu (nie całe, po prostu co jakiś czas mały wracał do kredek, rysował kilka minut i zajmował się czymś innym). Mama dostała obrazki, wszystko super. Pewnego dnia mały pokazuje na kartki, bo chce malować, ale nie ma kredek. Szukamy, szukamy. No nie ma. Okazało się, że PM je schowała, bo mały za bardzo polubił rysowanie i nie rozwija się w innych dziedzinach.

7. Czas pracy.

Byłyśmy umówione, że generalnie moje godziny pracy to 7.00-17.00, ale może się zdarzyć przesunięcie o godzinę, wtedy PM da mi znać wcześniej. Okazało się, że w praktyce oznacza to tyle, że o pierwszej w nocy budzi mnie SMS od PM, że mam być godzinę wcześniej w pracy (coś takiego zdarzało się czasem nawet dwa razy w tygodniu).

Ale i tak hitem jest dla mnie taka sytuacja: jestem po 10 godzinach pracy, zbieram się do wyjścia, a PM pyta, czy przyjdę za godzinę i zostanę z małym jeszcze na cztery godziny, bo ona się z kimś umówiła. Była oburzona, że się nie zgodziłam, poszła do drugiego pokoju do męża i mówi do niego „Nie możemy iść razem, bo Rudut się nie zgadza zostać z małym. I co my mamy teraz zrobić?! Powiedziała, że jak ma pracować czternaście godzin, to mogłam ją chociaż uprzedzić!”. No tak, niewdzięczna ja popsułam jej plany na wieczór...

A wyjście z pracy wcale nie oznaczało końca pracy! Telefony przestałam odbierać, jak zobaczyłam, z jakimi bzdurami PM do mnie wydzwania, ale potrafiła bombardować mnie SMS-ami w stylu „nie ma nożyczek, gdzie je dałaś?”, „mały ma bąbel od ugryzienia komara, czemu go nie pilnowałaś?” itp.

Zostałam nawet oskarżona o przywłaszczenie takiego elementu z rzepem, który przyczepia się do kasku rowerowego. Jasne, kolekcjonuję takie rzeczy... Rzep znalazł się kilka dni później u męża PM w kieszeni, bo odpiął małemu, jak byli na spacerze i o tym zapomniał.

Mąż PM był raczej biernym obserwatorem tego wszystkiego. Jemu też się obrywało, nieraz mnie przepraszał za zachowanie PM. Tylko dziecka mi w tym wszystkim szkoda.

Sytuacje, które opisałam, to kropla w morzu (a przypominam, że pracowałam tam tylko przez 1,5 miesiąca). Jeśli będziecie chcieli więcej, to chętnie opiszę.

niania

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 258 (272)

1