Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

SaraRajker

Zamieszcza historie od: 17 kwietnia 2017 - 20:05
Ostatnio: 4 października 2020 - 22:02
  • Historii na głównej: 1 z 1
  • Punktów za historie: 242
  • Komentarzy: 348
  • Punktów za komentarze: 2418
 

#82386

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w dużym mieście nad morzem, dużo atrakcji dla dzieci i dorosłych. Moja siostra (S) mieszka w podobnym mieście, tyle że w górach. Mamy po dwójce dzieci w tym samym wieku i bardzo często, gdy jest jakieś dłuższe wolne, odwiedzamy się. Dzieciaki mają się z kim bawić i w obu miastach można zabrać je w ciekawe miejsca.

Mamy swoją zasadę, że, jadąc do siebie nawzajem, kupujmy jedzenie dla wszystkich i gotujemy. Wiecie, nie płacimy wtedy za prąd, wodę, to chociaż tak sobie odpłacamy.

Kolejną zasadą jest, że będąc u mnie, ja wszędzie nas wożę, a będąc w górach, siostra. Wiadomo, za paliwo nie wołamy.

No i było tak pięknie już od kilku lat. W tym, niestety, to się zmieniło.

Nie wiemy, jak, ale chyba od naszej mamy, kuzynka (K) dowiedziała się o naszych wyjazdach i w ostatnią majówkę (akurat siostra przyjeżdżała do mnie), postanowiła dołączyć. K mieszka w centrum Polski, więc umówiły się, że S, jadąc do mnie, ją zabierze. K też ma dziecko, wiecie, myślałyśmy, że im nas więcej, tym weselej. O my naiwne.

Przedstawiłyśmy K nasze zasady. Na tę o jedzeniu tylko krzywo się uśmiechnęła i coś bąknęła.

A potem zaczęły się różne mniejsze i większe "sytuacje".

Jedzenie:
Widzimy, że K coś gotuje. Zbliżała się pora obiadu, myślałyśmy, że w związku z naszymi zasadami, ugotuje dla wszystkich. Jednak nie. Dodatkowo zdziwiła się: "Cooo? To ja mam teraz gotować dla aż ośmiu osób? Myślałam, że żartowałyście z tym gotowaniem. Przecież to tyle roboty!”.
(Mąż S nie mógł przyjechać, a mój był akurat na wyjeździe, z którego nie opłacało mu się wracać na kilka dni na majówkę, tak to byłoby aż 10 osób). No ok. S ugotowała obiad dla nas. Następnego dnia S znowu robi obiad, tym razem pierwsza. Nauczona poprzednim dniem, nie zrobiła dla K. I rozkręciła się afera. "Przecież mówiłaś, że gotujemy dla wszystkich! Co my teraz zjemy? No i co z tego, że ja wczoraj nie ugotowałam dla was!".
Jakoś to wyjaśniłyśmy. Do końca pobytu S gotowała dla siebie i dla mnie, K dla siebie.

Zakupy:
K kupowała tylko dla siebie. Niby mogły z S złożyć się po połowie, ale nie chciała. Jeszcze byśmy z S to przeżyły, gdyby K nie zjadała sporej części tego, co kupiła S. To też załatwiłyśmy, ale za to spotkał nas jednodniowy foch ze strony K.

Paliwo:
Była umowa, ja płacę nad morzem. No to jeździłyśmy, a K z nami. Jeździłyśmy naprawdę sporo, K nawet nie zająknęła się co do zrzutki na paliwo, chociaż S często, trochę dla jaj, żeby zobaczyć reakcję K, zaczynała dyskusję na ten temat.

Atrakcje:
Chyba najgorsza część. Stały tekst typu: "No ja jestem w gościach, to mogłybyście za mnie zapłacić", wtedy po postu płaciłyśmy za siebie i wchodziłyśmy, a co K zrobi, to jej sprawa.

Na szczęście nadszedł koniec majówki i K wyjechała.

Piszę o tym teraz, bo przed chwilą dostałam sms-a od K, kiedy jadę do S w góry, bo chętnie się zabierze. To nawet nie było pytanie, tylko oznajmiła, że jak będę znała termin, mam jej dać znać.

Na szczęście, tym razem jadę z mężem, więc nie ma miejsc w samochodzie, a, znając K, sama nie wyda tyle kasy, żeby tam pojechać.

Dla wyjaśnienia, tam gdzie piszę ja/mnie, S lub K, chodzi też oczywiście o dzieci.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 211 (219)

#81043

przez ~keiko ·
| Do ulubionych
Kto piekielny?

Z mojej pracy przynoszę do domu: serki dla dzieci, jogurty, soki, ser żółty, serki wiejskie, białe, mleko, warzywa wszelkiej maści, owoce, soki. Opakowania są czasem uszkodzone, w sensie zgniecione, ułamane, ale bez dziur, produkt w środku nieuszkodzony lub ewentualnie pojemnik do umycia, wyczyszczenia. Hitem był 6-pak piwka z jednym uszkodzonym piwkiem w środku :). Policzyłam, że oszczędzam na jedzeniu/napojach spokojnie z 400 zł miesięcznie jak nie więcej. Młodzi zadowoleni, bo ciągle soczki, jak nie z marchewki (której potrafię przynieść ze 3 kg lub - jak ostatnio ważyłam - 5 kg pomarańczy), to z buraczków lub innego super warzywa.

Nie, nie kradnę.
Moja firma dzieli wiatę śmietnikową z pewnym dyskontem. Wywalają wszystko co ma wgniecenie, plamkę, wyrwany np. plastik w kartonie od mleka (można naciąć końcówkę).
Nie umiem, wyrzucając śmieci z mojej pracy, nie zajrzeć i nie zabrać do domu dobrych, z ważna datą do spożycia produktów, które wymagają jedynie umycia.

Nie rozumiem tylko, dlaczego tych produktów nie wystawią za np. 1 zł albo 50 gr?. Kupi każdy, kto patrzy na to ile ma w portfelu. Nie, lepiej wywalić tylko dlatego, że opakowanie złe? Dlaczego nie wystawią w kartonie dla bezdomnych, ubogich? Zresztą oni nigdy nie robią przecen, chyba jako jedyni.

Piekielny, bardzo popularny wśród Polaków dyskont...

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 83 (129)

#80193

przez ~TataWDomu ·
| Do ulubionych
Będzie trochę długo za co przepraszam.

Dziś otrzymałem listem poleconym pismo z kancelarii prawniczej. Moja szanowna przyszła teściowa za pośrednictwem pani mecenas zawiadamia mnie że w związku z uporczywym i złośliwym utrudnianiem jej kontaktów z wnuczką zamierza skierować wniosek do sądu rodzinnego w celu ich uregulowania.

Czy rzeczywiście utrudniam teściowej owe kontakty? No cóż. Faktem jest że od prawie miesiąca z wizytą u niej nie byliśmy ani tym bardziej nie zestawiłem córki pod jej opieką. Z prostego powodu. Mała tego nie chce. A dlaczego?

Tutaj małe wyjaśnienie. Moja narzeczona ze względów zawodowo-życiowych obecnie przebywa zagranicą, wpada co jakiś czas z wizytą ale poza tym jesteśmy z córką we dwoje. Teściowa oczywiście pomagała. Chodziliśmy do niej na obiady i tak dalej.

Jakiś czas temu córka stwierdziła że niemal 6 lat to jest już wystarczająco dojrzały wiek żeby sprawić sobie kolczyki. Jako że staram się być fajnym tatą który z dzieckiem rozmawia o świecie, życiu i dotyczących go sprawach zapytałem czy na pewno tego chce, poszukałem informacji o piercingu, wytłumaczyłem jej co i jak tak dobrze jak tylko umiałem a potem pozwoliłem by zrobiła to pani w salonie. Mała maglowała ja przez dobrą godzinę a ona cierpliwie odpowiadała na wszystkie pytania. Na koniec wspólnie jeszcze razem z narzeczoną postanowiliśmy że przekłucie uszu i kolczyki będą za półtora miesiąca prezentem urodzinowym.

Kilka dni później byliśmy z wizytą u teściowej na obiedzie. Córka oczywiście w pewnym momencie pochwaliła się nadchodzącym prezentem. Najpierw nasłuchałem się jak bardzo głupi i nieodpowiedzialny jest to pomysł ze względów zdrowotnych. Następnie dowiedziałem się że naraziłem córkę na kontakt z patologią (wizyta w salonie piercingu, pani o której wspominałem miała tatuaże które bardzo się córce podobały) i na skrzywienia psychiczne. Na koniec gdy zobaczyła że decyzja jest podjęta i nic nie wskóra powiedziała żeby w takim razie zamiast u "satanistów" przekłuć małej uszy u kosmetyczki. Bo córka jej znajomej ma salon i ona słyszała że ma tez pistolet i na pewno zrobi po znajomości. Oczywiście się nie zgodziłem i po kolejnej przepychance słownej myślałem że temat jest zamknięty.

No właśnie myślałem. Minęły 2 tygodnie. W związku z małym kotłem w mojej pracy teściowa miała odebrać córkę z przedszkola w piątek a ja miałem ją odebrać od niej w sobotę koło południa. Nie pierwszy raz zresztą. Przyjeżdżam w sobotę po młodą, patrzę i nie wierzę. Mała wyraźnie płakała, zapuchnięte oczy i... uszy z których sterczą kolczyki typu bolec. Mnie skacze ciśnienie ale spokojnie jak tylko mogę pytam co to ma znaczyć?

"A bo z rozmawiałam z Halinką i ona załatwiła z córką że zrobi przebicie za darmo i kolczyki też dorzuci. To pomyślałam że to będzie prezent ode mnie."

Aha... Spoko. Mnie już nosi w środku ale pytam z jakiej racji znowu nam się wtrąca w życie i wychowanie (to nie pierwszy jej numer w tym stylu, materiału jest na kilka innych historii) tym bardziej że tłumaczyłem jej dlaczego przekłucie pistoletem jest gorsze od tego igłą i że w ogóle ustalaliśmy zupełnie co innego? Zaczęła pokrętnie gadać znowu o satanistach i patologii w salonie piercingu, o tym że ona już nie ma nic do powiedzenia w kwestii wychowania własnej wnuczki i że przecież mała boi się igieł (bzdura) i ona chciała jej "zaoszczędzić bólu". A to że uszy są opuchnięte to normalne a młoda płacze bo "przesadza" bo "na pewno aż tak nie boli".

No cóż. Ubrałem córkę, zgarnąłem jej rzeczy i wróciliśmy do domu. Od tego czasu migałem się jak mogłem od wizyty. Bałem się po prostu ze trzasnę tę babę w twarz. A i córka jak wspominałem babci widzieć nie chce. W domu na spokojnie mi powiedziała że ta zaciągnęła ją do kosmetyczki niemal siłą mimo protestów bo przecież to jeszcze nie urodziny i ona miała pójść z tatą gdzie indziej. W zeszłym tygodniu gdy teściowa po raz kolejny zadzwoniła z pytaniem kiedy przyjdziemy bo ona "tęskni za wnuczką" odpowiedziałem wprost że nie prędko i krótko wyjaśniłem dlaczego. A dziś stało się to o czym napisałem na początku.

Narzeczona niby moje zdenerwowanie rozumie i popiera. Z drugiej strony sądzi że trochę przesadzam z niezaprowadzaniem młodej do babci. A ja w sumie nie wiem co mam w tej sytuacji zrobić...

Rodzina

Skomentuj (76) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 218 (242)

1