Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Satsu

Zamieszcza historie od: 11 września 2013 - 19:54
Ostatnio: 11 marca 2024 - 23:29
  • Historii na głównej: 105 z 112
  • Punktów za historie: 30141
  • Komentarzy: 296
  • Punktów za komentarze: 2539
 

#89859

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj kolejny odcinek z serii moja piekielna ciocia. Jeśli ktoś jest ciekawy to na końcu tej historii wkleję linki do dwóch pozostałych. Wracając jednak do meritum.

Zarówno ja jak i moja żona od samego początku związku zgodnie twierdziliśmy, że nie chcemy mieć dzieci. Wcześniej oboje mieliśmy pewne doświadczenia, dosyć nieprzyjemne tak swoją drogą, z opieką nad dzieciakami z przedziału wiekowego od 0.5 do 3 lat. Nie ma co wchodzić w szczegóły, najważniejszy jest fakt, że oboje kompletnie nie nadajemy się do opieki nad tak małymi kaszojadami. Żeby nie było, że kompletnie nie lubimy dzieci, nie. Na wszystkich imprezach rodzinnych ja jestem tym najbardziej obleganym przez dzieciaki wujkiem. Tak samo moja żona, tym bardziej gdy tylko wyciągnie kredki i zacznie dzieciakom coś rysować.

No, ale wracając do historii. Tak jak wspomniałem wcześniej od samego początku mówiliśmy, że nie chcemy mieć dzieci. Cała rodzina przyjęła to do wiadomości, wszyscy poza piekielną ciocią. Nie było rodzinnej imprezy bez pytania "A to kiedy w końcu nam tu jakiegoś dzieciaczka sprezentujecie?", "No i jak tam młodzieży? Bo wiecie zegar biologiczny tyka", itp., itd. Teraz zakończył bym temat od razu i miałbym gdzieś, że ciotka złapała focha. Jednak wtedy, ze względu na moją mamę, po prostu ciotkę olewałem aż jej się znudziło (chodź trochę to trwało). Teraz po latach i poważnej rozmowie z rodzicielką, podczas której wytłumaczyłem jej, że nie mogę iść przez życie tak aby nikogo nie urazić bo takim sposobem nigdzie nie dojdę, już nie mam takich skrupułów podczas rozmowy z ciotką. Ale to taka dygresja co do charakteru i sposobu na rozwiązywanie konfliktów mojej mamy... Ale dobra ponownie wracając do historii.

Tym razem do teraźniejszości, w której mi oraz mojej żonie "na starość" odbiło i stwierdziliśmy, że jednak chcielibyśmy mieć dzieci. Co prawda nadal nie wyobrażamy sobie siebie jako opiekunów niemowlaka, dlatego decyzja padła na adopcje. Są to na razie bardzo wstępne plany. Na ten moment wiemy tyle, że oboje chcielibyśmy mieć córeczkę w wieku od 4 do 7 lat. Czeka nas jeszcze masa przemyśleń, planów, papierologii, telefonów, dokształcania się w opiece nad dzieckiem, itp. Mimo to postanowiliśmy poinformować najbliższą rodzinę o naszych planach.

Jako, że wszystkich świętych wypadało w tym roku we wtorek postanowiliśmy sobie zrobić długi weekend, wziąć urlop w poniedziałek i pojechać do mojego rodzinnego miasta. Gdy byliśmy na miejscu w sobotę okazało się, że moja mama zaprosiła na obiad również moich dziadków. W obliczu takiej sytuacji postanowiliśmy nie czekać tylko poinformować rodzinkę o szczęśliwej nowinie. Radości, ochów i achów nie było końca. W międzyczasie odwiedziłem kilku znajomych, we wtorek wyskoczyliśmy na groby i po obiedzie musieliśmy się zbierać do domu.

Dzisiaj siedziałem w robocie gdy nagle zadzwonił mój telefon. Okazało się, że to piekielna ciotka. Prawdę mówiąc podejrzewałem co się święci, tym bardziej, że po tym jak odrzuciłem połączenie, dzwoniła jeszcze sześć razy. Po robocie postanowiłem oddzwonić.

[Ja]: No cześć ciociu. Co to za ważny temat, że ciotka tak od rana wydzwania.
[Piekielna ciotka]: Ty mi tu oczu nie mydl Satsu, tylko mów mi czy to prawda o tym co na mieście mówią.
[J]: Ale co mówią? Wie ciocia, że ja kilkaset kilometrów od rodzinnego miasta mieszkam.
[P]: Co mówią? Co mówią? Podobno twoja żona w ciąży jest!
[J]: No tak nie do końca...
[P]: Boże Satsu... Mój ulubiony siostrzeniec. Przecież ty firmę masz, to jest twoja przyszłość! Ty musisz w to inwestować wszystko, bo skończysz jak ci moi. Ja nie mogę na to pozwolić! Wiesz ile to pracy z takim małym dzieckiem? Ile nieprzespanych nocy?
[J]: Z tego co pamiętam ciociu to jeszcze kilka lat temu to ty namawiałaś nas na dzieci.
[P]: Boże dziecko to była inna sytuacja. Ty jesteś teraz poważnym człowiekiem. Musisz cały swój czas poświęcać na rozwój tego co stworzyłeś.
[J]: Jeśli chodzi o czas to niech się ciocia nie martwi. Przy niemowlęciu pewnie byśmy chodzili niewyspani, ale my mamy zamiar adoptować dziewczynkę tak w wieku 5 lat. Wiem, że wychowanie takiego dziecka też wymaga czasu, ale jakoś damy ra...
[P]: Bożesz ty mój! Boże! Co ty chcesz zrobić?! Krew skalać?! Jakimś bachorem z odzysku?! Przecież to od ćpunów jakichś może być. A o swojej matce pomyślałeś? Przecież serce jej tym złamiesz. Jakiś margines społeczny do rodziny sprowadzać? Czy ty w ogóle...
[J]: Wybacz ciociu, ale jak mamy tak rozmawiać to lepiej nie rozmawiajmy w ogóle. Adopcja dziecka to decyzja moja oraz mojej żony i proszę się do tego nie mieszać.
[P]: Ty nie wiesz co mówisz...
[J]: Doskonale, wiem co mówię. A jeśli chodzi o mamę to nie martw się o nią ciociu. Wie o tym i bardzo się cieszy na myśl o zastaniu babcią.
[P]: Zrujnujesz sobie ży...
[J]: Do widzenia...

Po tej rozmowie wiem, że ciotka już do mnie nie zadzwoni, ale wiem również, że zrobi wszystko abym odczuł jej dezaprobatę na temat adopcji dziecka. To jest typ kobiety, który szybko nie odpuszcza. Jeśli w ogóle kiedykolwiek. Do dzisiaj ma za nic swoich synów za to, że od razu po studiach nie znaleźli dobrej pracy. Dzisiaj już całkiem dobrze zarabiają, ale ona ma to gdzieś gdyż żaden z nich nie pracuje w zawodzie jaki dla nich wybrała.

A tutaj dwie poprzednie historie o piekielnej ciotce:
https://piekielni.pl/78808
https://piekielni.pl/87555

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (137)

#89802

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę stosunkowo mały sofware house, który aktualnie współpracuje z trzema większymi firmami. W przypadku dwóch pierwszych oprogramowanie dla nich jest gotowe i obsługa ogranicza się do wprowadzania raz na jakiś czas stosunkowo niewielkich zmian, tworzenia raportów oraz do obsługi serwerów. Natomiast w przypadku trzeciej firmy oprogramowanie jest ciągle rozwijane i to ten projekt zajmuje nam najwięcej czasu. Poza tym raz na jakiś czas przyjmujemy jakieś mniejsze zlecenia typu postawienie jakiejś prostej strony na Wordpressie czy jakiegoś sklepu internetowego na innym CMS'ie. Co ważne dla historii mamy co robić.

Kilka miesięcy temu, z polecenia, odezwał się do mnie szef firmy XYZ. Opisał mniej więcej jaką aplikację mielibyśmy dla nich stworzyć i poprosił o wstępną wycenę. Problem był taki, że aktualnie ekipa była dość mocno zajęta rozwijaniem aplikacji dla firmy trzeciej. Nie miałem też w planach zatrudniać nikogo nowego przynajmniej do końca tego roku. Stwierdziłem jednak, że skoro klient sam do nas przychodzi to może jednak warto zaryzykować. Wysłałem więc wstępny kosztorys wraz z informacją, że będziemy potrzebowali jakieś dwa-trzy miesiące na zatrudnienie i wstępne przeszkolenie nowych pracowników. Dostaliśmy odpowiedź, że nie ma problemu, więc zacząłem działać.

Już dwa tygodnie później wysłaliśmy do firmy XYZ gotową umowę (ta była dość standardowa, więc jej spisanie nie trwało długo, różniła się tylko wpisem mówiącym, że mamy trzy miesiące na rozpoczęcie prac + karę umowną jeśli się nie wyrobimy), tydzień później dostaliśmy informację, że wszystko jest ok i już pod koniec miesiąca spotkaliśmy się aby wszystko podpisać.

Na miejscu jeszcze raz, pro forma, omówiliśmy wszystkie dokumenty, porozmawialiśmy trochę o niczym, dopiliśmy kawę i już 3 godziny później byłem w pociągu powrotnym do domu. Na tym etapie nie przewidywałem kłopotów gdyż prezes firmy XYZ od samego początku wydawał się dość rzeczowym facetem. Dodatkowo zaciągnąłem języka u człowieka, który polecił nas firmie XYZ (prezesa pierwszej firmy, z którą zacząłem współpracować dobre 6 lat temu jeszcze jako freelancer), od niego usłyszałem same superlatywy zarówno na temat firmy jak i jej prezesa.

Miałem zamiar zatrudnić trzech nowych pracowników. Dwóch udało mi się zatrudnić w przeciągu pierwszych dwóch tygodni, natomiast trzeci jak na złość nie chciał się pokazać. Po dwóch miesiącach stwierdziłem, że nie ma na co czekać. Chłopaki byli już dość dobrze przeszkoleni, poznali nasz system pracy i co najważniejsze dobrze zgrali się z resztą ekipy. Wysłałem, więc informację, że możemy działać wraz z prośbą o spotkanie w sprawie ustalenia harmonogramu zbierania założeń. I nastała cisza.

Odczekałem dwa dni i jako, że nadal nie było odzewu postanowiłem zadzwonić do prezesa firmy XYZ. Po trzecim telefonie zmieniłem strategię i zadzwoniłem do jego sekretarki, która odebrała dopiero za trzecim razem. Dowiedziałem się, że prezes jest na spotkaniu i oddzwoni jutro. Jak możecie się domyślić żadnego telefonu nie było. Przez kolejne dwa dni dzwoniłem jeszcze maksymalnie trzy razy i znowu nic. Po tygodniu wysłałem im dosadniejszego maila z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. Dzisiaj mija mniej więcej miesiąc ciszy ze strony firmy XYZ a ja zostałem z dwójką pracowników którzy teoretycznie nie mają co robić (praktycznie biorę więcej mniejszych zleceń i szukam innego większego klienta). Żeby nie było, zatrudnienie nowych pracowników nie było całkowicie nieprzemyślaną decyzją, stać mnie na ich zatrudnienie. Jednak w pierwotnych planach miałem zamiar wydać te pieniądze na rozwój naszych serwerów. W biznesie, w którym pierwsza część zapłaty za wykonanie zlecenia pojawia się na koncie czasami nawet po roku od podpisania umowy trzeba być gotowym na wszystko.

Aktualnie konsultuję się z moim radcą prawnym i mam w sumie trzy opcje. Czekać na odzew firmy XYZ i kontynuować współpracę jakby nic się nie stało. Wypowiedzieć umowę z winy firmy XYZ bez kary umownej, co kompletnie mnie nie satysfakcjonuje. No i sprawa w sądzie i walka o karę umowną.

Najbardziej skłaniam się ku ostatniej opcji. Jednak ostatnio doszły do mnie informacje, które poniekąd tłumaczą dlaczego firma XYZ nagle zamilkła, jednak nie jest to w 100% pewna informacja. Podobno kilka tygodni po tym jak firma XYZ podpisała z nami umowę jej główny kontrahent wypowiedział im umowę. I ja naprawdę rozumiem, że takie sytuacje się zdarzają. Nie rozumiem jednak dlaczego, jeśli taka sytuacja miała miejsce, to od razu nie odezwali się do nas. Nawet jeśli zatrudniłbym już nowych pracowników to moglibyśmy to załatwić jakoś polubownie a i ja miałbym więcej czasu na szukanie nowego klienta. A teraz będziemy się niepotrzebnie bawili w sądzie.

firma zlecenie

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (174)

#89676

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Używam dość drogich perfum, których cena niebezpiecznie zbliża się do kwoty czterocyfrowej. I nie mówię tego by się chwalić czy coś w tym stylu. Dostałem kiedyś ten zapach w prezencie i po prostu bardzo przypadł on do gustu zarówno mi jak i mojej małżonce. Poza tym do tej pory nie udało nam się znaleźć tańszego zamiennika. Wspominam o tym jednak gdyż jest to dość istotne w dzisiejszej historii.

W ostatnią sobotę postanowiłem trochę pobiegać, natomiast moja żona w tym czasie wybrała się na zakupy do pobliskiej galerii. Po jakiejś godzinie ta zadzwoniła do mnie z pytaniem czy nie jestem może gdzieś w pobliżu galerii, gdyż nakupowała dość dużo rzeczy i nie jest pewna czy da radę dotaszczyć te wszystkie siaty do domu. Byłem stosunkowo niedaleko więc oczywiście się zgodziłem, jednak gdy byłem już na miejscu okazało się, że żona nadal stoi w kolejce. Postanowiłem to wykorzystać i udać się do Sephory i kupić wyżej wspomniany perfum, gdyż po prostu mi się kończył.

Jak postanowiłem tak zrobiłem, jednak przypominam, że do galerii przyszedłem prosto z biegania, więc byłem ubrany w dres, do tego byłem lekko spocony, więc outfit niezbyt pasujący do perfumerii. Jednak to miała być szybka akcja, wchodzę, biorę perfum, płacę i wychodzę. Nie przewidywałem więc większych problemów. Oj jak bardzo się myliłem.

Gdy tylko wszedłem do sklepu dosłownie od razu ruszyła za mną jedna z pracownic, jednak nie zwracałem na to większej uwagi. Od razu udałem się do miejsca, w którym pamiętałem, że stał mój perfum, a tu psikus nie ma go. Zacząłem przeglądać półki w poszukiwaniu mojej zguby raz za razem rzucając oko na pracownicę, która orbitowała wokół mnie dość nieudolnie udając, że wcale nie pilnuje czy czegoś przypadkiem nie ukradnę. Nie ukrywam było to dość zabawne i być może dłużej bym się podroczył, ale z tyłu głowy miałem wizję mojej małżonki, która niecierpliwie czeka na mnie ze stertą siat do przeniesienia. Postanowiłem poprosić więc o pomoc.

[Ja]: Przepraszam czy może mi Pani powiedzieć gdzie znajdę perfumy XYZ?
[Pracownica]: Oh, ale wie Pan co to są bardzo drogie perfumy. Może ja pokażę jakieś tańsze.
[J]: Proszę się nie martwić i wskazać mi gdzie je znajdę.
[P]: Ale ja naprawdę mogę przedstawić Panu perfumy bardziej... przystępne dla Pana cenowo.
[J]: Ja jednak poproszę aby pokazała mi Pani gdzie znajdę perfumy XYZ.
[P]: Będę z Panem szczera. To są bardzo drogie perfumy i na pewno Pana na nie nie stać.
[J]: A kto dał Pani kompetencję do decydowania na co mnie stać a na co nie?

W tym momencie podeszła do nas inna, podejrzewam, że wyższa stażem pracownica. Roboczo powiedzmy, że Pani Manager [M].

[M]: O widzę, że mamy tu jakiś mały problem. W czym mogę Panu pomóc?
[J]: Czy mogłaby mi Pani wskazać gdzie znajdę perfumy XYZ.

Po tych słowach Pani Manager zlustrowała mnie wzrokiem od góry do dołu.

[M]: Ale wie Pan, że te perfumy kosztują XX zł?
[J]: Doskonale zdaję sobie sprawę. Tak samo wiem, że rok temu kosztowały YY zł, a dwa lata temu ZZ zł. Co człowiek może zrobić... Inflacja jest jaka jest, więc siłą rzeczy wszystko idzie do góry.
[M]: Oczywiście proszę za mną.

W tym momencie pokazała mi w końcu gdzie znajdę moje perfumy, ale odprowadziła mnie dosłownie krok w krok do kasy przy której zapłaciłem i nagle stała się magia. Dosyć oschła Pani Manager zamieniła się w bardzo miłą Panią Manager, która z radością pogratulowała mi gustu i zaczęła przepraszać za swoją niekompetentną koleżankę. Przerwałem jej dość oschle i po prostu wyszedłem.

I tak reasumując ja wiem, że w takich sklepach często zdarzają się kradzieże, dlatego nie mam pretensji za to, że byłem śledzony. Jednak dalsze zachowanie pracownic uważam już za grubą przesadę.

sklep zakupy

Skomentuj (72) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (185)

#89492

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakoś na początku tego roku udało mi się otworzyć swój własny software house. Aktualnie nie mam zbyt wielu pracowników i przez dłuższy czas obsługiwaliśmy jedynie klientów, których miałem za czasów gdy jeszcze dorabiałem sobie jako freelancer. Jednak po jakimś czasie zaczęli się pojawiać nowi klienci, głównie z polecenia. A tym samym zaczęły pojawiać się piekielne sytuacje.

Jakoś na początku kwietnia odezwał się do mnie właściciel firmy, która zajmuje się przeprowadzaniem ankiet. Do tej pory działali na Excelach, ale firma urosła na tyle, że sklejanie tych plików stało się dość upierdliwe. Usiadłem więc z ichniejszym managerem, zebrałem wymagania i wstępnie wyceniłem cały projekt. Aplikacja nie była jakoś szczególnie skomplikowana, więc i czas jej tworzenia nie był jakoś nadzwyczajnie długi. Udało nam się skończyć pracę na początku czerwca i od tego czasu zaczęliśmy obsługę, która polega na tworzeniu raportów z poszczególnych ankiet dla działu analiz. Zadanie wydawać by się mogło dość proste bo polegająca na wyciągnięciu w odpowiedni sposób, odpowiednich danych z bazy do pliku Excel. No ale tu zaczął się cały cyrk.

Na ten moment stworzyliśmy cztery raporty i za każdym razem schemat wyglądał mniej więcej tak samo. Dostajemy wymagania do raportu. W połowie pracy dostajemy poprawki do założeń, które zwykle wymuszają na nas rozpoczęcie pracy od początku. W międzyczasie dostajemy kolejne mniejsze poprawki, które może aż tak nie mieszają, ale są strasznie irytujące. I ten etap trwa zwykle jakieś 2-3 dni. Po implementacji nowego raportu, następuje cisza na jakiś tydzień, po czym w firmie odbywa się spotkanie zarządu, przedstawienie raportu i za każdym razem wiąże się to ze znalezieniem jakichś nieprawidłowości w raporcie. I tutaj piłeczka odbijana jest w naszą stronę, czyli nieśmiertelne IT zje***o. Po czym my odbijamy piłeczkę z powrotem udowadniając, że raport jest zgodny z założeniami. I tak w koło Macieju...

Po trzecim raporcie podpytałem managera czemu nie zrobią czystek w analizach skoro widać, że są niekompetentni. No i okazało się to czego się spodziewałem. Szef działu analiz to syn prezesa i jest w firmie nietykalny. Jedyny plus jest taki, że całkiem dobrze płacą za każdy taki raport.

Sytuacja druga. Nasz administrator baz danych (roboczo Heniu) to istny mózg jeśli chodzi o system jaki wykorzystujemy i zauważyłem ostatnio, że trochę się nudzi. W niecałe pół roku zoptymalizował wszystko co można było zoptymalizować. Postanowiłem więc znaleźć firmę, która potrzebowałaby wsparcia w tym temacie. Jednak aby nie doszło do sytuacji, w której pracuje on tylko dla tej firmy postanowiłem w umowie zawrzeć trzy warunki. Po pierwsze maksymalny wymiar pracy dla nich to cztery godziny dziennie, po drugie w awaryjnych sytuacjach to nasza firma jest priorytetem i po trzecie pracuje dla nich tylko w godzinach od 8 do 16. Umowa spisana, wszyscy zadowoleni i już po dwóch tygodniach zaczęły się zgrzyty.

Na początku niewinnie. Heniu otrzymując zlecenie z firmy zewnętrznej za każdym razem zaczynał od estymacji czasu pracy. Na początku jego przewidywania były przyjmowane bez słowa, po jakimś czasie pojawiły się delikatne narzekania, aż w końcu przeszli do tekstów w stylu "A nie możesz posiedzieć dłużej i zrobić tego szybciej?". Zwykle w takich przypadkach wystarczyła odpowiedź w stylu "Mam tyle godzin w umowie więc sorry Winnetou", dlatego olewaliśmy temat.

Pewnego dnia padła baza jednego z naszych klientów, więc Heniu napisał szybkiego maila z jakiego powodu dzisiaj nie będzie dostępny dla firmy zewnętrznej i poszedł ogarniać fakap. Po jakiejś godzinie przyszedł do mnie i powiedział, że co chwilę wydzwaniają do niego z tamtej firmy i poprosił żebym im wyjaśnił czemu go dzisiaj nie będzie bo on nie ma zamiaru się denerwować. Okazało się, że facet nawet nie przeczytał maila od Henia. Zamiast tego zdążył wysłać mu 10 maili i zadzwonić 5 razy. Czy przeprosił? Oczywiście, że nie. Zamiast tego z wyrzutem w głosie stwierdził, że następnym razem mamy dzwonić.

Miarka przebrała się wczoraj. Przedwczoraj Heniu skończył robotę planowo o 16 i poszedł do domu. Około 17 zadzwonił do niego facet z zewnętrznej firmy, więc po prostu odrzucił połączenie. Jednak chłop nie dawał za wygraną i wydzwaniał co 20 minut. W końcu Heniu się wkurzył, odebrał i w kilku żołnierskich słowach wyjaśnił mu, że jest już po pracy. I wydawać by się mogło, że to pomogło, ale no kuźwa nie. Facetowi chyba nieźle się pod dupą paliło albo na serio coś spieprzył bo zadzwonił do Henia jeszcze o 22 i 23.

Na poniedziałek jestem umówiony z szefem tej firmy żeby jeszcze raz wyjaśnić na jakich warunkach współpracujemy i poprosić aby jego pracownicy nie lecieli sobie w kulki.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (130)

#88956

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Raz na jakiś czas lubię wbić się w garniak i wybrać się wraz z żoną na tak zwany wieczorek degustacyjny do pewnej restauracji w moim mieście. Jeśli ktoś nie wie o co chodzi to wygląda to mniej więcej tak, że zamiast jednego dużego dania otrzymujesz od kilku do kilkunastu małych porcji różnych finezyjnych potraw plus do prawie każdej pasującą, małą lampkę wina. W tle natomiast akompaniuje muzyka klasyczna i w zależności na jakich ludzi się trafi albo po cichu komentują kolejne dania w swoich małych grupach albo trwa ożywiona dyskusja na temat dań, aktualnych wydarzeń i wszystkich innych tematów, które można poruszyć w gronie całkowicie nieznanych nam ludzi.

Dlatego zastanawia mnie co trzeba mieć w głowie aby na taki wieczorek przyjść z dzieckiem. Przecież te małe kreatury już po 5 minutach mają dość, a po 30 wolałyby sprzedać duszę diabłu niż zostać w tym miejscu choćby sekundę dłużej. Tym bardziej, że restauracja wymaga aby dziecko siedziało na miejscu, gdyż wokół gości wciąż krążą kelnerzy roznoszący tace wypełnione gorącymi potrawami lub szklanymi kieliszkami z winem. I aż do wczoraj byłem pod wrażeniem jak rodzice panują nad swoimi małymi diablikami. Aż do wczoraj...

Tym razem trafiła się cicha grupa, więc spokojnie czekałem na pierwsze danie. Jednak już po około trzech minutach młodzik powoli zaczął narzekać na co jego matula zbytnio nie reagowała. Po kilku minutach ktoś postanowił dość znacząco kaszlnąć co zmusiło mamuśkę do reakcji. Znów nastąpiła cisza, która trwała aż do wydania pierwszego dania. Prawie zszedłem na zawał gdy dzieciak z mocą syreny alarmowej wydarł się "Ja nie chcę rosoła! Ja nie chcę rosoła!". Dzieci na tego typu wieczorach w tej restauracji dostają rosół, nuggetsy z frytkami i sałatkę co jest zaznaczone w menu. I według mnie to dobre rozwiązanie bo znajdźcie mi dziecko, które ze smakiem zje topinambur, kałamarnicę czy węgorza. I tutaj wywiązała się rozmowa pomiędzy piekielną mamuśką [M] i kelnerem, którego zaalarmował hałas generowany przez kaszojada [K].

[M]: Ale proszę Pana dlaczego moje dziecko dostało jakiś prosty rosół?
[K]: W przypadku dzieci pojawiających się na naszych wieczorkach mamy osobne menu, gdyż...
[M]: Ale proszę Pana mój syn to poliglota (wtf?) i będzie jadł to samo co my.
[K]: Jednak dania dla dzieci są opisane w naszym menu, dlatego wejście dla dzieci jest tańsze niż dla osoby dorosłej.
[M]: Słabo opisane... Oczywiście dopłacę, chcę aby Marcyś jadł dorosłe dania.
[K]: Oczywiście.

Jak możecie się domyślić Marcyś nie zjadł ani pierwszego, ani drugiego i trzeciego dania również, bo niedobre. Zamiast tego widać było, że kumulowana energia podsycana przez narastającą nudę aż kipiała mu uszami co wyrażał raz po raz jękami niezadowolenia. Po czwartym daniu, którego oczywiście również nie zjadł, pod naporem ciągłych narzekań nasza piekielna mamuśka zmiękła i pozwoliła dzieciakowi "pochodzić" wokół stołów. Na szczęście usłyszała to jedna z kelnerek [K].

[K]: Niestety nie mogę na to pozwolić. Po sali chodzi 6 kelnerów z tacami z gorącym jedzeniem. Musimy zwracać uwagę na tyle rzeczy, że ktoś z nas mógłby potrącić Pani syna i mogłoby to się źle skończyć.
[M]: No to jest jakiś skandal!

W tym momencie mamcia odwróciła się do faceta, który do tej pory siedział cicho.

[M]: Paweł idziemy to jest skandal!
[P]: A mówiłem ci żeby go nie brać, ale się uparłaś. Ja nigdzie nie idę. Masz kluczyki i jedź do domu. Ja zapłacę i wrócę taksówką.
[M]: Pffff...!

No i pańcia zrobiła w tył zwrot i wyszła obrażona wraz ze swoim Marcysiem. Natomiast zdezorientowana kelnerka zwróciła się do męża:

[K]: A co z porcjami...?
[P]: A bardzo chętnie zjem. Przynajmniej się najem bo w domu pewnie czeka mnie piekło.

W tym momencie cała sala buchnęła śmiechem i po chwili wieczorek degustacyjny wrócił do normalności.

A dla osób, które nigdy nie brały udziału w takiej degustacji to bardzo polecam iść chociaż raz. Sam na początku nie byłem przekonany, ale nie żałuję, że dałem się przekonać. Nie wiem czy we wszystkich restauracjach zdążają się takie sytuacje, że uczestnicy zaczynają po prostu ze sobą rozmawiać, ale dzięki temu można poznać naprawdę ciekawych ludzi. A nawet jeśli nie to warto iść dla samego jedzenia. Na bank nie wszystko wam w 100% zasmakuje, ale na pewno większość smaków was zdziwi.

gastronomia

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 246 (264)

#88903

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam ostatnio trochę więcej czasu, więc przyszedł czas na kolejną historię z czasów gdy jeszcze dorabiałem sobie jako freelancer. Średniej wielkości firma potrzebuje systemu DMS, czyli programu do zarządzania obiegiem dokumentów. Wstępne założenia uzgodniłem z głównym szefem a wszelkie szczegóły miałem przepracować z panią manager Arletką. Warto również dodać, że w dniu spisywania umowy szef wszystkich szefów był ostatni dzień w robocie gdyż nazajutrz czekała go podróż marzeń do Emiratów Arabskich. Z tego powodu kontakt z nim był dość mocno utrudniony i cała odpowiedzialność za projekt spadła na panią manager.

Dla ciekawskich aplikacja miała dawać możliwość dodania skanu dokumentu wraz z możliwością ustawienia jego typu, fizycznej lokalizacji w archiwum oraz terminu załatwienia sprawy. Na podstawie tych danych ustalana była strategia pracy nad dokumentem, czyli rozlosowanie pracy wśród pracowników z uwzględnieniem terminów wykonania kolejnych kroków tak aby dotrzymać ostatecznego terminu.

Na zebranie szczegółowych wymagań miałem miesiąc i tutaj zaczęła się moja udręka z panią Arletką. Zacząłem od wysłania maila z prośbą o ustalenie terminarza spotkań do którego dołączyłem informację w których godzinach jestem dostępny. Po dwóch dniach ciszy postanowiłem zadzwonić, jednak pani super ważna manager stwierdziła, że jest bardzo zajęta i jak tylko znajdzie czas to zadzwoni. Gdy minął już tydzień od pierwszego maila postanowiłem zadzwonić po raz kolejny i znowu odbiłem się od ściany gdyż pani wielka manager jest zajęta i nie ma czasu na pierdoły. Oczywiście wszelkie próby kontaktu z panią Arletką odnotowywałem w zbiorczym mailu plus co drugi dzień ponawiałem pytanie o ustalenie terminarza spotkań.

Nie miałem zamiaru przeszkadzać "najszefowemu" szefowi, ale po dwóch tygodniach ciszy postanowiłem napisać do niego krótkiego smsa z informacją, że jego pracownica, delikatnie mówiąc, leci sobie w kulki. I pośrednio udało mi się uzyskać to czego oczekiwałem. Następnego dnia pani Arletka zadzwoniła do mnie aby poinformować mnie, że ona sobie nie wyobraża jak to tak można człowiekowi przeszkadzać w urlopie i zapewnić, że jak tylko będzie miała czas to umówimy się na spotkanie. Przy okazji rozmowy zapytałem również czy istnieje możliwość delegowania jakiegoś innego pracownika do rozmów ze mną, na co pani manager stwierdziła, że zastanowi się czy w interesach firmy leży przekazanie tak WAŻNEGO zadania pomniejszemu pracownikowi.

Jak już się pewnie domyślacie po naszej rozmowie na kolejny tydzień nastąpiła cisza, mimo tego że zapytanie o ustalenie terminów spotkań zacząłem wysyłać codziennie. I w końcu nadszedł czas powrotu ostatecznego bosa z zasłużonego urlopu. No i nie był zbyt zadowolony tym co zastał w firmie.

Po pierwsze okazało się, że pani Arletka w trakcie tych trzech tygodni pojawiła się w firmie aż trzy razy, a jak już w firmie była to zamiast wykonywać swoje obowiązki to kontrolowała wszystkich pracowników i opierdzielała o każdy błąd. O mailach ode mnie nie miała pojęcia gdyż po prostu nie czytała żadnych maili. W rozmowie telefonicznej z szefem, po moim smsie, zapewniała, że wszystko jest pod kontrolą i maksymalnie za trzy dni siadamy do pracy, a zastój spowodowany jest tym, że przyszło dużo wniosków do wypełnienia. Żaden z pracowników nie zgłaszał też jej nieobecności, gdyż ta obwieściła, że dostała pozwolenie na pracę zdalną co było oczywiście nieprawdą.

A dlaczego szefuńcio nie podejrzewał, że tak to się skończy? Ano Arletka była główną panią manager dopiero od pół roku i to był pierwszy raz gdy miała zostać sama. Wcześniej była sumienną pracownicą i z tego względu dostała awans. No i jak widać trochę sodówka uderzyła do głowy.

A co z projektem? Ano udało się zebrać wymagania i już od 4 lat razem z szefem współpracujemy i w tym czasie nie jedno piwo razem wypiliśmy, a sam program rozrósł się dość mocno. Natomiast jeśli chodzi o panią Arletkę to nie została zwolniona, ale zdegradowana z pozycji managera i do dzisiaj patrzy na mnie spod byka :D

biuro kopro

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (178)

#88897

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Muszę przyznać, że wybrałem sobie naprawdę słaby moment na zakładanie własnej firmy, jednak nie będzie to historia o Nowym Ładzie i totalnym bur*elu jaki on wprowadza. Zamiast tego opowiem o mojej dalszej rodzinie, która bardzo szybko dowiedziała się, że mały Satsu zakłada własny interes i zwietrzyła w tym niezły biznes.

Do otwarcia software house'u przygotowywałem się już od kilku miesięcy. W zamyśle firma miała zajmować się tworzeniem i rozwijaniem systemów e-finansowych oraz systemów obiegu dokumentów, czyli dokładnie tym samym czym zajmowałem się jeszcze jako freelancer. Tak więc dość liczną bazę klientów już miałem, lokal wynająłem i wyremontowałem, sprzęt zakupiłem. Pozostało tylko zatrudnić kilku pracowników i ruszać z tematem. I właśnie w tej kwestii moja kochana rodzinka postanowiła podać mi swoją pomocną dłoń.

Tak więc moi drodzy jak myślicie jacy pracownicy, poza programistami, administratorem systemów i baz danych oraz analitykiem biznesowym, są niezbędni w każdym prawdziwym software house'ie? Otóż:

- 3 sekretarki
- 3 sprzątaczki
- 4 kierowców
- 1 kucharka
- 1 ochroniarz
- 1 prawie elektryk

Już tłumaczę skąd taki o to właśnie zestaw.

Kilka dni temu zadzwoniła do mnie ciocia, ogólnie piata woda po kisielu, widujemy się raz na rok we Wszystkich Świętych na cmentarzu.

[Ciocia]: Cześć Satsu, jak my się dawno nie widzieliśmy. Co tam u mamy?

[Gadka szmatka o niczym]

[C]: No, ale słyszałam, ze firmę otwierasz. A powiedz mi czy nie byłoby tam miejsca dla twoich kuzynek. One zdolne są a na pewno jakieś sekretarki potrzebujesz?
[Ja]: Ciociu to jest 7 osobowa firma. Na ten moment nie potrzebujemy żadnej sekretarki, a co dopiero trzech.
[C]: Aha... A może sprzątaczki byś potrzebował?
[J]: Na 60 mkw? Nie martw się ciociu dajemy sobie radę.
[C]: Aha... No to ja ci już nie przeszkadzam. Do zobaczenia, ucałuj mamę ode mnie.

Następnego dnia dowiedziałem od mamy, że ciocia skarżyła się na mnie, że jestem strasznie niemiły.

Jeśli chodzi o kierowców to podejrzewam tutaj jakiś mały błąd w matrixie :D Trzech kuzynów, każdy z zupełnie innej części rodziny, postanowiło tego samego dnia, w odstępach około 3 godzin, zaproponować mi swoje umiejętności prowadzenia autem. I każda rozmowa zaczynała się mniej więcej tak samo: "Siema Satsu, słyszałem, że firmę otwierasz. Nie potrzebujesz może szofera? Bo ja wiem jak u ciebie z prowadzeniem aut, hehe.".

Jeśli chodzi o czwartego szofera to tym razem zadzwoniła inna ciocia i próbowała mi wcisnąć usługi swojego Piotrusia (zdrobnienie celowe, Piotr to największy maminsynek i memeja życiowa jaką kiedykolwiek widziałem). Trochę to trwało, ale jednak udało mi się ją przekonać, że nie stać mnie na szkolenie Piotrusia od zera czy to na programistę czy analityka biznesowego. Mimo to ta nie poddała się i zaproponowała, że Piotruś może zostać moim kierowcą. Tutaj się zdziwiłem, gdyż z tego co kojarzyłem umiejętności Piotra jeśli chodzi o prowadzenie pojazdów są co najmniej na tak niskim poziomie jak moje. I tu okazało się, że Piotruś nie ma prawa jazdy, ale jak mu mama każe to zrobi :)

Kilka dni temu zadzwoniła do mnie siostra mojej babci aby opowiedzieć mi smutną historię swojej przyjaciółki, która ostatnio straciła pracę. Tłumaczenie, że na prawdę nie potrzebujemy etatowej kucharki trwało dobre 20 minut.

Ochroniarzem natomiast chciał zostać mój daleki wujek i tutaj tłumaczenia, że nasz lokal jest na chronionym osiedlu, mamy alarm i monitoring, więc ochroniarz jest zbędny, nie wystarczyły. Obrażony zrezygnował dopiero gdy po 30 minutach rozmowy stwierdziłem, że 55 latek z problemami z kręgosłupem nie jest raczej zbyt dobrym kandydatem na ochroniarza.

No i został nam prawie elektryk, czyli mój kuzyn, który w tym roku rozpoczął naukę w technikum na kierunku elektryka. Jego mama umyśliła sobie, że przyjmiemy go na weekendowe staże. Na początku najbardziej zdziwił ją fakt, że nie pracujemy w weekend i próbowała wybłagać żeby i tak go wziąć, bo będzie sobie przychodził i coś dłubał, przecież nic nie zepsuje. Nie jestem jednak do końca pewny czy dotarło do niej, że to czym się zajmuje moja firma nijak się ma do elektryki.

Czasami żałuję, że przyszło mi żyć w tak dużej rodzinie, ale muszę powiedzieć, że czasami jest ciekawie :D

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 212 (228)

#88758

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ja naprawdę nie jestem rasistą, ale czasami zastanawiam się co mają w głowie obcokrajowcy, którzy ledwo co dukają po polsku i zatrudniają się w obsłudze klienta oraz pracodawcy decydujący się dać im pracę. I żeby nie było niedomówień, jeśli ktoś pochodzący z zagranicy potrafi mówić po naszemu, to zajebiście niech sobie pracuje. A nawet jeśli nie potrafi to też niech pracuje, ale kuźwa nie w obsłudze klienta...

Na początek może sytuacja z dzisiaj. Niedaleko mojego domu jest knajpka z kebabem. Żarcie całkiem dobre i niedrogie, lokal czysty, więc bywamy tam całkiem często gdy nie chce nam się z żoną gotować. Jak to bywa w takich knajpkach rotacja pracowników jest dość duża, więc praktycznie przy każdej wizycie obsługuje nas ktoś nowy. I kolejna ważna rzecz, zawsze w tym kebabie biorę to samo. Zestaw HotBox (kubełek z frytkami, mięsem, jalapeno i jakąś ostrą posypką), w którym wymieniam ostry sos na ziołowy i nigdy nie było z tym najmniejszego problemu.

Moje zamówienie przyjmował na oko 18-letni chłopak, z wyglądu strzelam, że pochodził z Turcji bądź okolic.

[Ja]: Dzień dobry, poproszę HotBox z sosem ziołowym.
[Pracownik]: {Jakiś niezrozumiały bełkot pod nosem}
[J]: Słucham?
[P]: Miesooo...?
[J]: Baraninę poproszę.

W tym momencie chłopak odwrócił się i zdezorientowany patrzył w stronę trzech obracających się brył mięsiwa. Zdałem sobie sprawę, że ten chyba nie zrozumiał, więc powtórzyłem słowo "baranina" i wskazałem palcem odpowiedni ruszt. Następnie zapłaciłem, przypomniałem raz jeszcze, że chcę sos ziołowy i usiadłem sobie przy jednym ze stolików.

Jak możecie się spodziewać, gdy otrzymałem zamówienie, okazało się, że kebab został podany z ostrym sosem, który jest oryginalnie w tym zestawie. Normalnie nie robiłbym problemów, gdyż lubię ostre dania, jednak sos używany w HotBox'ie to mieszanka majonezu i sosu sriracha, który ma dość specyficzny smak, za którym szczególnie nie przepadam. Dlatego udałem się z powrotem do kasy.

[J]: Przepraszam, ale prosiłem aby do zestawu dać sos ziołowy zamiast ostrego.
[P]: To HotBox...
[J]: Ja wiem, ze to HotBox, ale chciałem sos ziołowy.
[P]: Jest sos!
[J]: Wiem, że jest sos, ale ja chciałem sos ziołowy a nie ostry.
[P]: {Coś w swoim języku}. Jest HotBox!
[J]: English? (Miałem nadzieję, że szybciej się z nim po angielsku dogadam)
[P]: {Znów coś w swoim języku}!

W tym momencie z zaplecza wyszła dziewczyna. Po wysłuchaniu mojej relacji przeprosiła i zrobiła dla mnie nowego kebaba, tym razem z prawidłowym sosem. Przy okazji wyżaliła się, że nigdzie nie może swojego współpracownika zostawić bo co chwile coś partaczy.

Call center wszelkiego rodzaju. W Polsce nie jest jeszcze aż tak źle. Głównie trafiają się Ukrainki, które pomimo akcentu da się zrozumieć, a co najważniejsze całkiem dobrze opanowały nasz język. Ale i tutaj trafiają się kwiatki.

Zdarzyło się to gdy kompletowałem sprzęt dla mojej firmy, a dokładniej zamawiałem laptopy poleasingowe. Etap kupna poszedł dość szybko, ale musiałem jednak uzbroić się w cierpliwość, gdyż wybrane przeze mnie komputery miały być dostępne najszybciej za miesiąc*. Dostałem numer na infolinię, na którą miałem dzwonić aby dowiedzieć się na jakim etapie jest moje zamówienie.

Nie śpieszyło mi się, więc zapomniałem o temacie, jednak gdy minęły dwa miesiące postanowiłem dopytać się co się dzieje z moimi laptopami. Odebrała pani z bardzo mocnym ukraińskim akcentem.

Firma Super Duper Poleasingi - firma handlująca sprzętem poleasingowym

Firma Telefon Moim Życiem - call center obsługujące firmę Super Duper Poleasingi

[Pracownica]: Dzień dobry, firma Telefon Moim Życiem.
[Ja]: Dzień dobry, chciałem się dowiedzieć na jakim etapie jest moje zamówienie z firmy Super Duper Poleasingi.
[P]: Czy powtórzy nazwę firmy?
[J]: Super Duper Poleasingi.
[P]: {duka pod nosem jakieś literki}
[J]: Może ja przeliteruję?
[P]: Przepraszam ja nie rozumiem...
[J]: Mogę przeliterować, może wtedy będzie pani łatwiej bo ta nazwa jest dość długa.
[P]: Przeliteruje?
[J]: Czy pani umie mówić po polsku?

W tym momencie pani się rozłączyła. Na szczęście kolejna osoba, do której mnie połączyło obsłużyła mnie bez problemu (też Ukrainka swoją drogą).

Wcześniej wspominałem, że w polskich call center nie jest tak źle i nadal podtrzymuję te słowa. Spróbujcie sobie zadzwonić na dowolną, anglojęzyczną pomoc techniczną... To jest dopiero jazda bez trzymanki. Nie będę tutaj przytaczał wszystkich historii bo by mi wyszło całkiem opasłe tomiszcze, ale postaram się przedstawić jak to mniej więcej wygląda.

Co trzecią rozmowę prowadzisz z osobą indyjskiego pochodzenia, których, nawet jeśli całkiem dobrze znają język angielski, nie da się kompletnie zrozumieć przez ich akcent. Jeśli masz szczęście to zostaniesz przełączony tylko 6 razy zanim trafisz na osobę w miarę kompetentną. Jeśli podczas tych wszystkich przekierowań trafisz na chociaż 50% osób, które umieją powiedzieć coś więcej niż "Kali jeść..." to możesz powiedzieć, że masz szczęście.

Jest taki film na YouTube, "Hrejterzy - Każdy telefon do pomocy technicznej...". Polecam obejrzeć bo jest całkiem zabawny :) Jednak po latach doświadczeń muszę stwierdzić, że nie jest on parodią a filmem dokumentalnym :D

*Tak dla ciekawskich. Ważną kwestią dla mnie było to aby wszystkie komputery były identyczne. Miały być one używane przez programistów i uwierzcie mi pracowałem w kilku firmach i zawsze były mini wojny o to, że ktoś dostał lepszy sprzęt (głównie na stanowiskach późny junior i wczesny mid). Poza tym gdy takie komputery już padną, to niewielkim kosztem można z powiedzmy 10 laptopów zrobić od 3 do 5 składaków, dając sprzętowi nowe życie.

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (140)

#88428

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój przyjaciel przechodzi aktualnie dość ciężki okres w swoim życiu gdyż rozwodzi się ze swoją żoną, która została zgwałcona dwa lata temu. Dla porządku nazwijmy mojego przyjaciela Paweł a jego żonę Ania.

Poznali się oni jakieś 7 lat temu i od 5 lat są małżeństwem. Ania trochę ponad 2 lata temu została zaciągnięta przez jakiegoś gnoja w ciemną uliczkę i zgwałcona. Nie chcę umniejszać dramatu jaki przeżyła jego żona, ale w tym momencie życie Pawła zmieniło się o 180 stopni. Ania załamała się i nie ma w tym nic dziwnego. Nie była w stanie prowadzić własnej firmy, dlatego Paweł się spiął i zaczął zapierdzielać na dwa etaty.

Ze względu na brak wiedzy o zarządzaniu salonem fryzjerskim i pandemię, firma była bliska upadłości. I właśnie wtedy jego dotychczas wiecznie zapłakana żona zaczęła urządzać mu awantury pod tytułem niszczysz biznes, nad którym pracowałam od zera. Wcześniej gdy Paweł prosił ją o jakieś wskazówki Ania nigdy nie czuła się na siłach i zaczynała płakać.

Ania "chodziła" do psychologa. Gdy po pół roku nie było widać żadnej poprawy Paweł zaproponował wspólną wizytę, ale ta nienaturalnie szybko i agresywnie stwierdziła, że pytała lekarza o coś takiego i nie ma takiej opcji. Paweł zdziwiony reakcją żony udał się do poradni i okazało się, że ta zrezygnowała po trzeciej wizycie. Ania postawiona pod ścianą tylko się rozpłakała. Na każdą kolejną wzmiankę o terapii (nawet u innego lekarza) reagowała tak samo.

Dalej kwestia seksu. Paweł w żadnym stopniu nie naciskał. Problem jest taki, że Ania masturbację traktowała jak zdradę, a jak wiadomo każdy ma swoje potrzeby. Właśnie dlatego wstrzymywał się z tym rok. W końcu nie wytrzymał i zapytał się czy może chociaż raz na jakiś czas się "zabawić". W tym momencie Ania wpadła w histerię i Paweł dalej nie poruszał tego tematu, ale zaczął używać trybu incognito.

Tak jak już wspominałem, Ania po całym zajściu zrezygnowała z pracy i nie robiła kompletnie nic poza oglądaniem telewizji, jedzeniem, spaniem i płakaniem. Jako że Paweł ogarniał dwa etaty, to do prac domowych zgłosiła się teściowa Pawła. Ta zamiast delikatnie motywować swoją córkę do wstania z łóżka, jeszcze ją do tego zachęcała. Bo jaka to ona biedna.

A co robił w tym czasie Paweł aby pomóc swojej żonie? Jak już wspominałem zaczął od przejęcia firmy swojej żony i znalezienia dla niej jak najlepszego psychologa, którego olała. Poza tym starał się ją wspierać, rozweselać i pomagać jak tylko może. Jako że jesteśmy przyjaciółmi widziałem jak to wygląda. Nic to jednak nie dawało. Ania nie dawała sobie pomóc a Paweł powoli stawał się wrakiem człowieka. Granica została przekroczona gdy Ania po raz trzeci rozpłakała się w łazience gdy stwierdziła, że nie podoba jej się kolor mydła.

A dlaczego piszemy (tak Paweł siedzi koło mnie) tą historię? Dlatego, że kilka dni temu Paweł, szukając zrozumienia napisał to samo na pewnej podobnej stronie i już w poczekalni został tak zjechany, że postanowił usunąć historię. W głównej mierze użytkownicy tamtego serwisu skupili się tylko na wątku braku pożycia w związku i zgnoili Pawła, że patrzy tylko na siebie.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 201 (247)

#88594

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeglądając poczekalnie trafiłem na historię o ZUS-ie i przypomniało mi to pewną dość nieprzyjemną przeprawę z tą instytucją, która pokazuje jaki burdel tam panuje. W wieku 18 lat dorobiłem się renty zdrowotnej. Czas mijał, udało mi się skończyć studia i zbliżała się kolejna komisja, która miała się nade mną zlitować bądź odciąć mnie od koryta.

Na komisji pojawiłem się z wielką teką skanów z wynikami badań, odczekałem posłusznie w kolejce kilka godzin, porozmawiałem sobie z orzecznikiem i... okazało się, że moja decyzja się zgubiła i muszę się pojawić w nowym terminie za trzy miesiące. Na ten czas wypłacanie renty zostało wstrzymane, trudno.

Trzy miesiące później znowu pojawiłem się w tym samym budynku, znowu odczekałem ze dwie godziny zanim zostałem przyjęty, ale tym razem otrzymałem decyzję, niestety odmowną, trudno.

Ale jakie było moje zdziwienie gdy w następnym miesiącu na moim koncie zauważyłem przelew z rentą. Niezmiernie zdziwiony udałem się do pobliskiej siedziby ZUS-u aby wyjaśnić sprawę. Dość niemiła pani, po usłyszeniu z jaką pierdołą do niej przychodzę, uświadomiła mnie, że sprawa jest oczywista i tylko totalny neandertalczyk nie słyszał o takim banale. Wystarczy odesłać pieniądze na ten sam numer rachunku z jakiego przyszły pieniądze z odpowiednią informacją w tytule przelewu. Jak kazała tak zrobiłem.

Jednak w następnym miesiącu okazało się, że znowu jestem bogatszy o kwotę, która mi się kompletnie nie należy. Jako niedoświadczony młokos postanowiłem jednak uwierzyć pani z okienka i znowu odesłałem pieniądze. Jednak gdy w kolejnym miesiącu znowu otrzymałem rentę, która mi się nijak nie należy, postanowiłem znowu odwiedzić moją ulubioną instytucję.

Tym razem miałem szczęście, bo trafiłem na młodszą kobietę, która chyba jeszcze totalnie nie zgnuśniała od wykonywania papierkowej roboty. Ta stwierdziła, że bardzo dobrze, że odsyłałem pieniądze, ale informacja w tytule przelewu nie wystarczy aby renta przestała przychodzić na moje konto. Wydrukowała dla mnie pisemko, które podpisałem i udało się. W następnym miesiącu na moim koncie nie zanotowałem żadnych podejrzanych przychodów. Ale to niestety nie koniec tej historii.

Jakoś rok po tym zdarzeniu przyszedł do mnie list z ZUS-u, który okazał się wezwaniem do zapłaty. Jak możecie się domyślić chodziło o rentę, którą otrzymywałem mimo, że nie była mi należna. Zadzwoniłem więc pod numer telefonu, który był podany w liście, aby wyjaśnić sprawę. Pani kazała mi wysłać listownie potwierdzenie przelewów, co też uczyniłem. I od tego czasu nastała cisza.

I prawdę mówiąc zastanawiam się czy jutro nie przejść się do ZUS-u aby dopytać się o tą sprawę, bo jak teraz o tym myślę to niepokoi mnie ta cisza. Dzisiejszy ja nie odpuściłby i drążył temat aż do uzyskania jednoznacznej odpowiedzi, ze jest wszystko ok. Usprawiedliwia mnie tylko to, że w czasie gdy działa się cała akcja niewiele wiedziałem o życiu i o tym jaki burdel może panować w różnych instytucjach.

zus

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (152)