Profil użytkownika

Satsu ♂
Zamieszcza historie od: | 11 września 2013 - 19:54 |
Ostatnio: | 29 marca 2025 - 20:04 |
- Historii na głównej: 109 z 116
- Punktów za historie: 30765
- Komentarzy: 318
- Punktów za komentarze: 2694
Szedłem sobie dzisiaj bardzo rzadko uczęszczaną drogą do pobliskiego marketu na zakupy. W pewnym momencie zauważyłem, że na bocznym wyjeździe, który musiałem minąć stoi samochód z włączonym silnikiem. Na drodze wzdłuż, której szedłem nie jechał żaden samochód, więc nie czekał on aż będzie mógł skręcić. Dlatego gdy podszedłem, przystanąłem na chwilę aby zobaczyć czy mogę bezpiecznie przejść. Okazało się, że kierowca grzebie coś w telefonie, więc postanowiłem iść dalej. No i gdy tylko wszedłem przed maskę ten nagle ruszył, oczywiście nadal gapiąc się w telefon.
Zanim się skapnął co odwalił zdążył przewieźć mnie na masce dobre 20 metrów. W pewnym momencie życie przeleciało mi przed oczami bo poczułem, że zaczyna ciągnąć mnie w dół. Na szczęście facet ogarnął co się dzieje i się zatrzymał. Gdy tylko się otrząsnąłem, o ja naiwny, postanowiłem podejść do okna samochodu i pogadać z facetem. A ten gdy tylko zszedłem mu sprzed maski ruszył z piskiem opon tak że prawie by mi po palcach przejechał dodatkowo. No i tyle go widziałem. Niestety z rejestracji udało mi się zapamiętać niewiele, gdyż szybko skręcił w inną alejkę.
Gdy zszedłem z powrotem na chodnik i miałem zamiar zadzwonić na policję usłyszałem, że ktoś mnie woła. Okazało się, że Pani mieszkająca w domku naprzeciw siedziała akurat w ogródku i wszystko widziała. Niestety też nie zapamiętała rejestracji i nie ma w domu monitoringu. Ale dała mi swój numer i obiecała popytać się sąsiadów o zapisy z kamer. Ja natomiast zgłosiłem sprawę na policję i podjechałem taksówką na obdukcję. Skończyło się na szczęście tylko na dość mocno obitym biodrze i kilku innych stłuczeniach. No i buty trochę ucierpiały gdy szurałem nimi po asfalcie :D
Ps. Jakby ktoś zastanawiał się dlaczego nie obszedłem tego samochodu od tyłu. Po pierwsze stał on tak, że na chodnik wystawało może 10 cm maski. Po drugie wyjazd ten jest bardzo wąski i musiałbym się przeciskać pomiędzy samochodem a płotem. No i po trzecie kto by się spodziewał, że facet nie raczy oderwać oczu od telefonu przed ruszeniem z miejsca.
Zanim się skapnął co odwalił zdążył przewieźć mnie na masce dobre 20 metrów. W pewnym momencie życie przeleciało mi przed oczami bo poczułem, że zaczyna ciągnąć mnie w dół. Na szczęście facet ogarnął co się dzieje i się zatrzymał. Gdy tylko się otrząsnąłem, o ja naiwny, postanowiłem podejść do okna samochodu i pogadać z facetem. A ten gdy tylko zszedłem mu sprzed maski ruszył z piskiem opon tak że prawie by mi po palcach przejechał dodatkowo. No i tyle go widziałem. Niestety z rejestracji udało mi się zapamiętać niewiele, gdyż szybko skręcił w inną alejkę.
Gdy zszedłem z powrotem na chodnik i miałem zamiar zadzwonić na policję usłyszałem, że ktoś mnie woła. Okazało się, że Pani mieszkająca w domku naprzeciw siedziała akurat w ogródku i wszystko widziała. Niestety też nie zapamiętała rejestracji i nie ma w domu monitoringu. Ale dała mi swój numer i obiecała popytać się sąsiadów o zapisy z kamer. Ja natomiast zgłosiłem sprawę na policję i podjechałem taksówką na obdukcję. Skończyło się na szczęście tylko na dość mocno obitym biodrze i kilku innych stłuczeniach. No i buty trochę ucierpiały gdy szurałem nimi po asfalcie :D
Ps. Jakby ktoś zastanawiał się dlaczego nie obszedłem tego samochodu od tyłu. Po pierwsze stał on tak, że na chodnik wystawało może 10 cm maski. Po drugie wyjazd ten jest bardzo wąski i musiałbym się przeciskać pomiędzy samochodem a płotem. No i po trzecie kto by się spodziewał, że facet nie raczy oderwać oczu od telefonu przed ruszeniem z miejsca.
Ocena:
114
(116)
Jakiś czas temu napisałem historię o nowych sąsiadach. Dla tych którzy nie czytali: https://piekielni.pl/90578. Ogólnie nie, nie doczekałem się kolejnej pizzy niespodzianki, ale za to dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy, które pozwalają mi stwierdzić, że życie z nowymi sąsiadami zdecydowanie będzie dość ciekawe, żeby nie mówić co najmniej irytujące.
Po pierwsze tak, akcja z pizzą to była ich sprawka i sami się do tego przyznali. Co prawda nie mi osobiście, ale bardzo ochoczo przedstawili całą sytuację pewnej starszej pani, która mieszka trzy domy ode mnie. Jak się dowiedziałem? Ano starsza pani nie mogła uwierzyć, więc przyszła to ze mną skonfrontować. Akurat ogarniałem rowery na podjeździe gdy podeszła do mnie i zagaiła.
[Starsza Pani]: Panie Gerwazy, a cóż to się dzieje? Pan taki miły zawsze a ja tu nagle słyszę, że Pan TAK traktuje nowych sąsiadów?
[Ja]: A może Pani coś więcej powiedzieć, bo nie za bardzo wiem o co chodzi.
[SP]: A spotkałam tych nowych sąsiadów ostatnio i mi powiedzieli, że Pan się bardzo niemiło odezwał do sąsiadki.
[J]: Mówili coś jeszcze?
[SP]: No, że prosili Pana kilka razy o przysługę i nigdy problemu nie było. A gdy ostatnio znowu poprosili to był Pan bardzo niemiły i odmówił.
[J]: Aha... A powie mi Pani, czy mówili coś o pizzy?
[SP]: A skąd Pan wie? Ta sąsiadka powiedziała coś... Jak to było? "A ta pizza może go nauczy", ale ja nie wiedziałam o co chodzi.
[J]: A to już mówię Pani jak ta sytuacja wyglądała...
Streszczam historię z paczkami i pizzą.
[SP]: Powiem Panu ja już tyle lat tu mieszkam i nigdy takich problemów nie było. Z każdym da się porozmawiać a tu takie coś. I jeszcze kłamać... Dobrze, że do Pana przyszłam.
Dalej dowiedziałem się też, że fuchę odbierania paczek sąsiadki przejął sąsiad z naprzeciwka i naraził się jej jeszcze szybciej niż ja. Sąsiad tak samo jak ja pracuje zdalnie, ale gdy dostanie sygnał z firmy to nie ma zmiłuj, musi do niej jechać. Dlatego od razu gdy do niego przyszła z prośbą o odebranie paczki to poinformował ją, że nie ma problemu, ale może się zdarzyć tak że będzie musiał jechać do firmy. No i pech chciał, że przy drugiej prośbie o odbiór paczki dostał informację z firmy, że ma być teraz, już, natychmiast na miejscu i przez większość dnia nie było go w domu. Co na to sąsiadka? Zrozumiała? A gdzie tam... Następnego dnia przyszła mu zrobić awanturę, że jest niesłowny i nieodpowiedzialny. A co na to sąsiad? Ano w kilku żołnierskich słowach kazał jej się ogarnąć i bezapelacyjnie stwierdził, że żadnej paczki jej już nie odbierze. Kto został nowym jeleniem od odbierania paczek? Nie wiem, ale jak tylko się dowiem to na bank powiem mu jak ten układ wygląda w rzeczywistości.
Trzecia rzecz ogród. Osiedle domków jednorodzinnych, na którym mieszkam jest dość stare. A co za tym idzie mamy tu miszmasz parceli, na których miesza się nowe budownictwo ze starym. Podobnie sprawa się ma z ogrodami. U mnie w ogrodzie króluje trawa, którą urozmaica mały ziołowy ogródek. U sąsiadów na prawo ode mnie sprawa wygląda podobnie. Jednak już na drugiej działce na prawo ode mnie mieszka starszy pan, który na ogródku ma dwie piękne wiśnie, kilka krzaczków agrestu, mały ogródek na którym hoduje marchewkę, pietruszkę, itp. I nigdy to nikomu nie przeszkadzało. Więc dlaczego o tym piszę? Bo działka pomiędzy moim domem a domem starszego pana należy do naszej pani od paczek. A spotkałem dzisiaj starszego i wydawał się dość mocno zdenerwowany.
Co się okazało? Już od samego początku nasza sąsiadeczka miała jakieś ale do ogrodu starszego pana. Na początku jej uwagi sprowadzały się do narzekań, że psuje jej on horyzont. Dalej gdy zaczęło się robić cieplej zaczęła narzekać na owady, które podobno mnożą się milionami w ogródku starszego pana. Ostatnio zaczęła narzekać też na to, że drzewa wiśni spowalniają jej internet. Patrząc na antenę mają oni Starlinka. I naprawdę jestem ciekaw jakim cudem wiśnie, które ledwo dorastają do wysokości na jakiej zamontowana jest antena sprawiają, że ich internet działa gorzej. Tym bardziej, że antena jest zamontowana po stronie dachu od mojej działki a nie starszego pana. A dlaczego starszy pan był tak zdenerwowany? Ano nasza sąsiadeczka przyszła dzisiaj do niego i oznajmiła mu, że będzie się starać o nakaz wycięcia z jego działki tych dwóch wiśni.
Po pierwsze tak, akcja z pizzą to była ich sprawka i sami się do tego przyznali. Co prawda nie mi osobiście, ale bardzo ochoczo przedstawili całą sytuację pewnej starszej pani, która mieszka trzy domy ode mnie. Jak się dowiedziałem? Ano starsza pani nie mogła uwierzyć, więc przyszła to ze mną skonfrontować. Akurat ogarniałem rowery na podjeździe gdy podeszła do mnie i zagaiła.
[Starsza Pani]: Panie Gerwazy, a cóż to się dzieje? Pan taki miły zawsze a ja tu nagle słyszę, że Pan TAK traktuje nowych sąsiadów?
[Ja]: A może Pani coś więcej powiedzieć, bo nie za bardzo wiem o co chodzi.
[SP]: A spotkałam tych nowych sąsiadów ostatnio i mi powiedzieli, że Pan się bardzo niemiło odezwał do sąsiadki.
[J]: Mówili coś jeszcze?
[SP]: No, że prosili Pana kilka razy o przysługę i nigdy problemu nie było. A gdy ostatnio znowu poprosili to był Pan bardzo niemiły i odmówił.
[J]: Aha... A powie mi Pani, czy mówili coś o pizzy?
[SP]: A skąd Pan wie? Ta sąsiadka powiedziała coś... Jak to było? "A ta pizza może go nauczy", ale ja nie wiedziałam o co chodzi.
[J]: A to już mówię Pani jak ta sytuacja wyglądała...
Streszczam historię z paczkami i pizzą.
[SP]: Powiem Panu ja już tyle lat tu mieszkam i nigdy takich problemów nie było. Z każdym da się porozmawiać a tu takie coś. I jeszcze kłamać... Dobrze, że do Pana przyszłam.
Dalej dowiedziałem się też, że fuchę odbierania paczek sąsiadki przejął sąsiad z naprzeciwka i naraził się jej jeszcze szybciej niż ja. Sąsiad tak samo jak ja pracuje zdalnie, ale gdy dostanie sygnał z firmy to nie ma zmiłuj, musi do niej jechać. Dlatego od razu gdy do niego przyszła z prośbą o odebranie paczki to poinformował ją, że nie ma problemu, ale może się zdarzyć tak że będzie musiał jechać do firmy. No i pech chciał, że przy drugiej prośbie o odbiór paczki dostał informację z firmy, że ma być teraz, już, natychmiast na miejscu i przez większość dnia nie było go w domu. Co na to sąsiadka? Zrozumiała? A gdzie tam... Następnego dnia przyszła mu zrobić awanturę, że jest niesłowny i nieodpowiedzialny. A co na to sąsiad? Ano w kilku żołnierskich słowach kazał jej się ogarnąć i bezapelacyjnie stwierdził, że żadnej paczki jej już nie odbierze. Kto został nowym jeleniem od odbierania paczek? Nie wiem, ale jak tylko się dowiem to na bank powiem mu jak ten układ wygląda w rzeczywistości.
Trzecia rzecz ogród. Osiedle domków jednorodzinnych, na którym mieszkam jest dość stare. A co za tym idzie mamy tu miszmasz parceli, na których miesza się nowe budownictwo ze starym. Podobnie sprawa się ma z ogrodami. U mnie w ogrodzie króluje trawa, którą urozmaica mały ziołowy ogródek. U sąsiadów na prawo ode mnie sprawa wygląda podobnie. Jednak już na drugiej działce na prawo ode mnie mieszka starszy pan, który na ogródku ma dwie piękne wiśnie, kilka krzaczków agrestu, mały ogródek na którym hoduje marchewkę, pietruszkę, itp. I nigdy to nikomu nie przeszkadzało. Więc dlaczego o tym piszę? Bo działka pomiędzy moim domem a domem starszego pana należy do naszej pani od paczek. A spotkałem dzisiaj starszego i wydawał się dość mocno zdenerwowany.
Co się okazało? Już od samego początku nasza sąsiadeczka miała jakieś ale do ogrodu starszego pana. Na początku jej uwagi sprowadzały się do narzekań, że psuje jej on horyzont. Dalej gdy zaczęło się robić cieplej zaczęła narzekać na owady, które podobno mnożą się milionami w ogródku starszego pana. Ostatnio zaczęła narzekać też na to, że drzewa wiśni spowalniają jej internet. Patrząc na antenę mają oni Starlinka. I naprawdę jestem ciekaw jakim cudem wiśnie, które ledwo dorastają do wysokości na jakiej zamontowana jest antena sprawiają, że ich internet działa gorzej. Tym bardziej, że antena jest zamontowana po stronie dachu od mojej działki a nie starszego pana. A dlaczego starszy pan był tak zdenerwowany? Ano nasza sąsiadeczka przyszła dzisiaj do niego i oznajmiła mu, że będzie się starać o nakaz wycięcia z jego działki tych dwóch wiśni.
sąsiedzi
Ocena:
118
(122)
Mieszkam wraz z żoną w domku jednorodzinnym i jakoś rok temu nasi sąsiedzi postanowili sprzedać swój dom. Trochę to zajęło, ale w końcu znalazł się kupiec i tak od ponad trzech miesięcy mamy nowych sąsiadów. Dość młoda para, na oko 23 lata, wydawali się bardzo sympatyczni. Na samym starcie zorganizowali integracyjnego grilla i można powiedzieć, że aż do zeszłego tygodnia żyliśmy na dobrej stopie.
Wszystko zaczęło się od tego, że jakoś dwa miesiące temu sąsiadka przyszła do nas z pytaniem czy będziemy tego i tego dnia w domu bo ma przyjść do niej paczka i nie ma jak odebrać. Oczywiście się zgodziłem bo czemu nie. Potem ta sytuacja powtórzyła się jakieś dziesięć razy. Za każdym razem sąsiadka przepraszała nas i śmiała się, ze jest zakupoholiczką a ja mówiłem, że nie szkodzi oraz, że jak jestem w domu to nie ma problemu, mogę odebrać.
Jednak jakoś trzy tygodnie temu kurier przywiózł kolejną paczkę dla sąsiadki mimo, że ta nas wcześniej o tym nie informowała. Stwierdziłem jednak, że pewnie zapomniała i machnąłem ręką. Zwykle sąsiadka przychodziła po odbiór tego samego dnia, którego miała przyjść paczka. Tym razem jednak nie pojawiła się. Ba zamiast niej zaczęli pojawiać się kolejni kurierzy z jej paczkami. Po tygodniu, gdy miałem w domu cztery jej paczki, postanowiłem się do nich przejść. Oczywiście pocałowałem klamkę.
W końcu po kolejnym tygodniu, gdy paczek nazbierało się już siedem, pojawiła się sąsiadka. Od słowa do słowa wyszło, że wyjechali na dwutygodniowe wakacje, świetnie się bawili, wyśle mi namiary na hotel w Turcji bo bardzo polecają. Na sam koniec rozmowy rzuciłem "Trzymaj sąsiadka twoje paczki, trochę się tego nazbierało. Następnym razem daj mi znać, żebym miał czas się psychicznie przygotować". Sąsiadka trochę się speszyła, wzięła paczki i poszła.
Następnego dnia siedziałem sobie spokojnie przed komputerem i pracowałem. Gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Poszedłem a tam dostawca pizzy.
[Pizzerman]: Dobry, płatność przy odbiorze, razem będzie 272 złote.
[Ja]: Kurde, problem jest taki, że ja żadnej pizzy nie zamawiałem.
[P]: Zamówienie na imię Gerwazy.
[J]: Ano jestem Gerwazy, ale mówię Panu żadnej pizzy nie zamawiałem. Z jakiego numeru to było zamawiane.
[P]: XXX-XXX-XXX
[J]: To nie mój numer, daj mi pan sekundę sprawdzę w kontaktach.
Mam kumpla, który lubi robić tego typu głupie kawały, więc chciałem się upewnić.
[J]: No niestety, nie kojarzę tego numeru.
[P]: No to co teraz zrobimy?
[J]: Czy jak nie zapłacę i wrócisz z pizzą to ciebie obciążą?
[P]: Nie mam pojęcia, pierwszy raz mam taką sytuację...
[J]: Dobra ch*j. Jakie tam masz te pizze?
[P]: Cztery pepperoni 60cm.
[J]: Zaproszę znajomych to jakoś to przejemy. Można kartą?
I w sumie dopiero dzisiaj, czyli po tygodniu od akcji z pizzą, skojarzyłem fakty. Otóż niespodziewaną pizzę dostałem dzień po konfrontacji z sąsiadką, plus od tego czasu sąsiedzi przestali odpowiadać mi na dzień dobry. Nie mam 100% pewności, ale nie wierzę aby to był przypadek.
I teraz pytanie czy ja serio powiedziałem coś nie tak? Dodam, że mówiłem to z uśmiechem na ustach i dam sobie rękę uciąć, że nie brzmiało to na jakiś wyrzut czy coś w tym stylu. Ogólnie głęboko w poważaniu mam to, że sąsiedzi są na mnie obrażeni, ale jeśli za tydzień znowu dostanę pizzę niespodziankę lub coś w tym stylu to będę musiał to z nimi skonfrontować bo nie mam ochoty bawić się w przedszkolne przepychanki.
Ps. Pizza była bardzo dobra :D
Wszystko zaczęło się od tego, że jakoś dwa miesiące temu sąsiadka przyszła do nas z pytaniem czy będziemy tego i tego dnia w domu bo ma przyjść do niej paczka i nie ma jak odebrać. Oczywiście się zgodziłem bo czemu nie. Potem ta sytuacja powtórzyła się jakieś dziesięć razy. Za każdym razem sąsiadka przepraszała nas i śmiała się, ze jest zakupoholiczką a ja mówiłem, że nie szkodzi oraz, że jak jestem w domu to nie ma problemu, mogę odebrać.
Jednak jakoś trzy tygodnie temu kurier przywiózł kolejną paczkę dla sąsiadki mimo, że ta nas wcześniej o tym nie informowała. Stwierdziłem jednak, że pewnie zapomniała i machnąłem ręką. Zwykle sąsiadka przychodziła po odbiór tego samego dnia, którego miała przyjść paczka. Tym razem jednak nie pojawiła się. Ba zamiast niej zaczęli pojawiać się kolejni kurierzy z jej paczkami. Po tygodniu, gdy miałem w domu cztery jej paczki, postanowiłem się do nich przejść. Oczywiście pocałowałem klamkę.
W końcu po kolejnym tygodniu, gdy paczek nazbierało się już siedem, pojawiła się sąsiadka. Od słowa do słowa wyszło, że wyjechali na dwutygodniowe wakacje, świetnie się bawili, wyśle mi namiary na hotel w Turcji bo bardzo polecają. Na sam koniec rozmowy rzuciłem "Trzymaj sąsiadka twoje paczki, trochę się tego nazbierało. Następnym razem daj mi znać, żebym miał czas się psychicznie przygotować". Sąsiadka trochę się speszyła, wzięła paczki i poszła.
Następnego dnia siedziałem sobie spokojnie przed komputerem i pracowałem. Gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Poszedłem a tam dostawca pizzy.
[Pizzerman]: Dobry, płatność przy odbiorze, razem będzie 272 złote.
[Ja]: Kurde, problem jest taki, że ja żadnej pizzy nie zamawiałem.
[P]: Zamówienie na imię Gerwazy.
[J]: Ano jestem Gerwazy, ale mówię Panu żadnej pizzy nie zamawiałem. Z jakiego numeru to było zamawiane.
[P]: XXX-XXX-XXX
[J]: To nie mój numer, daj mi pan sekundę sprawdzę w kontaktach.
Mam kumpla, który lubi robić tego typu głupie kawały, więc chciałem się upewnić.
[J]: No niestety, nie kojarzę tego numeru.
[P]: No to co teraz zrobimy?
[J]: Czy jak nie zapłacę i wrócisz z pizzą to ciebie obciążą?
[P]: Nie mam pojęcia, pierwszy raz mam taką sytuację...
[J]: Dobra ch*j. Jakie tam masz te pizze?
[P]: Cztery pepperoni 60cm.
[J]: Zaproszę znajomych to jakoś to przejemy. Można kartą?
I w sumie dopiero dzisiaj, czyli po tygodniu od akcji z pizzą, skojarzyłem fakty. Otóż niespodziewaną pizzę dostałem dzień po konfrontacji z sąsiadką, plus od tego czasu sąsiedzi przestali odpowiadać mi na dzień dobry. Nie mam 100% pewności, ale nie wierzę aby to był przypadek.
I teraz pytanie czy ja serio powiedziałem coś nie tak? Dodam, że mówiłem to z uśmiechem na ustach i dam sobie rękę uciąć, że nie brzmiało to na jakiś wyrzut czy coś w tym stylu. Ogólnie głęboko w poważaniu mam to, że sąsiedzi są na mnie obrażeni, ale jeśli za tydzień znowu dostanę pizzę niespodziankę lub coś w tym stylu to będę musiał to z nimi skonfrontować bo nie mam ochoty bawić się w przedszkolne przepychanki.
Ps. Pizza była bardzo dobra :D
sąsiedzi
Ocena:
167
(179)
Poza czytaniem piekielnych bardzo lubię sobie posłuchać historie jakie wrzuca na swój kanał na YT Redditowy. Nie wiem czy mogę wrzucić link, ale chodzi o drugą historię z filmu r/ProRevenge KARYNA STRACIŁA DZIECI I POSZŁA SIEDZIEĆ BO ROZWALIŁA MOJE AUTO - Reddit Podcast. W firmie, w której pracowałem jakieś 9 lat temu wydarzyła się podobna historia, ale na trochę większą skalę.
Była to dość duża firma konsultingowa, która współpracowała z wieloma innymi mniejszymi i większymi firmami. Ze względu na profil działalności otrzymywaliśmy od kontrahentów dość dużo różnego rodzaju prezentów. Głównie były to paczki marketingowe (kubek, długopis, smycz z logiem firmy, itp. plus jakieś słodycze), jednak dość często zdarzały się też duże paczki z produktami danej firmy. Oczywiście największe natężenie tego typu prezentów miało miejsce w okolicach świąt bożego narodzenia. Najczęściej fanty tego typu były rozdawane szeregowym pracownikom i zajmowała się tym sekretarka prezesa. No i muszę przyznać, że robiła to dość sumiennie, gdyż z tego co wiem zapisywała co, kto i kiedy dostał, tak aby nikt nie czuł się poszkodowany.
Niestety pani sekretarka zbliżała się do wieku emerytalnego, więc postanowiono zatrudnić nową osobę tak aby miała szansę ze spokojem wdrożyć się i w odpowiednim momencie móc zacząć samodzielną pracę. No i w końcu nadszedł ten dzień gdy musieliśmy pożegnać panią sekretarkę a nowa pani sekretarka przejęła stery. I od tego momentu fantów od kontrahentów z miesiąca na miesiąc zaczęło pojawiać się coraz mniej. Po około pół roku w miesiącu rozdawane były maksymalnie 3-4 paczki marketingowe, gdzie wcześniej bywało, że miesięcznie było ich 15-20 plus jeszcze 1-2 paczki z produktami. I nie zrozumcie mnie źle, to nie jest tak, że ktokolwiek był jakoś oburzony, że tych paczek nie ma. To był tylko miły dodatek do pracy w tej firmie. Co prawda raz na jakiś czas pojawiały się komentarze typu "Coś kontrahenci się obijają z prezentami dla nas", ale raczej nikt nie zwracał na to większej uwagi.
Sprawa się rypła w zupełnie inny sposób. Tak jak wcześniej wspominałem okolice bożego narodzenia są okresem, w którym dostawaliśmy najwięcej prezentów i co ważne nie wszystkie były przeznaczone dla pracowników. W tamtym momencie wyszły dwa "nieporozumienia". Pierwsze to paczka wysłana przez jednego z kontrahentów jako prezent dla prezesa (nie mam pojęcia co w niej było). Najprawdopodobniej sekretareczka nie przeczytała maila, w którym przekazano, że ma ona trafić w ręce szefa i po prostu sobie ją przywłaszczyła. Drugie nieporozumienie natomiast było o wiele śmieszniejsze. Zamówiliśmy wtedy dwa nowe laptopy, a jako, że były święta to przyszły one z życzeniami świątecznymi. Na tej podstawie najpewniej wydedukowała, że to również jest prezent od kontrahenta i się nie bała i zaebała.
Z tego co wiem wywalili ją dyscyplinarnie i chodziła plotka, że przez rok przywłaszczyła sobie prezenty, które były warte razem ponad 11000 zł (nie licząc tych dwóch laptopów i prezentu dla prezesa).
Była to dość duża firma konsultingowa, która współpracowała z wieloma innymi mniejszymi i większymi firmami. Ze względu na profil działalności otrzymywaliśmy od kontrahentów dość dużo różnego rodzaju prezentów. Głównie były to paczki marketingowe (kubek, długopis, smycz z logiem firmy, itp. plus jakieś słodycze), jednak dość często zdarzały się też duże paczki z produktami danej firmy. Oczywiście największe natężenie tego typu prezentów miało miejsce w okolicach świąt bożego narodzenia. Najczęściej fanty tego typu były rozdawane szeregowym pracownikom i zajmowała się tym sekretarka prezesa. No i muszę przyznać, że robiła to dość sumiennie, gdyż z tego co wiem zapisywała co, kto i kiedy dostał, tak aby nikt nie czuł się poszkodowany.
Niestety pani sekretarka zbliżała się do wieku emerytalnego, więc postanowiono zatrudnić nową osobę tak aby miała szansę ze spokojem wdrożyć się i w odpowiednim momencie móc zacząć samodzielną pracę. No i w końcu nadszedł ten dzień gdy musieliśmy pożegnać panią sekretarkę a nowa pani sekretarka przejęła stery. I od tego momentu fantów od kontrahentów z miesiąca na miesiąc zaczęło pojawiać się coraz mniej. Po około pół roku w miesiącu rozdawane były maksymalnie 3-4 paczki marketingowe, gdzie wcześniej bywało, że miesięcznie było ich 15-20 plus jeszcze 1-2 paczki z produktami. I nie zrozumcie mnie źle, to nie jest tak, że ktokolwiek był jakoś oburzony, że tych paczek nie ma. To był tylko miły dodatek do pracy w tej firmie. Co prawda raz na jakiś czas pojawiały się komentarze typu "Coś kontrahenci się obijają z prezentami dla nas", ale raczej nikt nie zwracał na to większej uwagi.
Sprawa się rypła w zupełnie inny sposób. Tak jak wcześniej wspominałem okolice bożego narodzenia są okresem, w którym dostawaliśmy najwięcej prezentów i co ważne nie wszystkie były przeznaczone dla pracowników. W tamtym momencie wyszły dwa "nieporozumienia". Pierwsze to paczka wysłana przez jednego z kontrahentów jako prezent dla prezesa (nie mam pojęcia co w niej było). Najprawdopodobniej sekretareczka nie przeczytała maila, w którym przekazano, że ma ona trafić w ręce szefa i po prostu sobie ją przywłaszczyła. Drugie nieporozumienie natomiast było o wiele śmieszniejsze. Zamówiliśmy wtedy dwa nowe laptopy, a jako, że były święta to przyszły one z życzeniami świątecznymi. Na tej podstawie najpewniej wydedukowała, że to również jest prezent od kontrahenta i się nie bała i zaebała.
Z tego co wiem wywalili ją dyscyplinarnie i chodziła plotka, że przez rok przywłaszczyła sobie prezenty, które były warte razem ponad 11000 zł (nie licząc tych dwóch laptopów i prezentu dla prezesa).
sekretarka
Ocena:
199
(211)
Jakiś miesiąc temu odezwał się do mnie mój młodszy kuzyn i poprosił o pomoc w dobraniu podzespołów do nowego komputera. Przysiadłem więc, złożyłem całkiem fajny sprzęt w zakładanym budżecie, poleciłem mu sklep w naszym rodzinnym mieście, w którym mu to wszystko złożą i uznałem sprawę za zakończoną.
Jednak wczoraj znowu dostałem wiadomość od kuzyna, że coś mu komputer nie działa bo gry mu się zacinają. Trochę się zdziwiłem, bo na dobranej przeze mnie specyfikacji gry które wymienił powinny chodzić bardzo dobrze. Zadzwoniłem więc do niego na Skype i poprosiłem o udostępnienie ekranu. Okazało się, że to kompletnie inny komputer niż miał być. Wtedy okazało się, że gdy chłopak poprosił ojca aby pojechali do poleconego przeze mnie sklepu ten stwierdził, że nie ma zamiaru nigdzie jeździć i mu kupi komputer na allegro.
No i kupił, ale totalny złom. W komputerze, względem podzespołów jakie dobrałem ja, zgadzała się ilość pamięci i karta graficzna. Poza tym zamontowana płyta główna obsługiwała pamięci DDR3 gdzie w mojej było to DDR4, a co za tym idzie ta sama ilość pamięci nijak nie przekładała się na te same osiągi. Zamontowany procesor to Intel i5 i jeśli ktoś w temacie komputerów siedzi tylko na zasadzie piąte przez dziesiąte może powiedzieć, że co się czepiam przecież i5 to dobry procesor jest. No być może i5 z kilku ostatnich generacji to są dobre procesory, ale w tym komputerze była zamontowana i5 z trzeciej generacji, która miała swoją premierę jeśli dobrze kojarzę jakoś w 2012 roku. Ten procesor, używany, można aktualnie kupić za jakieś 30 złotych. A ten na bank był używany. Pewnie siedział w jakimś komputerze biurowym, który został przeznaczony do utylizacji. Nikt mi nie wmówi, że ktoś jeszcze ma zapas nowych procesorów z tamtych lat. Jedynym dobrym podzespołem w tej tragedii zwanej komputerem gejmingowym była karta graficzna, ale co z tego jeśli przez stary procesor ta karta się po prostu nudzi.
Dalej poprosiłem młodego o otwarcie komputera i zdjęcie bebechów. No i tutaj zrobiło się jeszcze ciekawiej. Pominę brak jakiejkolwiek nawet próby ułożenia kabli, ale kto w dzisiejszych czasach na główny dysk wybiera dysk talerzowy gdy ceny dysków SSD są praktycznie takie same jak HDD? No i oczywiście na dokładkę zasilacz z czarnej listy. A to wszystko upakowane w ładną, nowoczesną obudowę i napakowane masę wentylatorów RGB ażeby się wszystko świeciło jak psu jajca.
Na szybko podliczyłem sobie wszystko i wyszło, że realna wartość tego komputera nie przekracza nawet 50% tego ile za niego zapłacili. Zadzwoniłem więc do wujka aby go poinformować, że dość mocno wtopił pieniądze. Ten na początku nie chciał mi wierzyć i myślał, że młody chce w jakiś sposób wyciągnąć od niego jeszcze lepszy komputer. Ale po kilku minutach do niego dotarło i się dość mocno wkurzył. Sprawa jest w toku, ale nie wiem czy uda im się coś ugrać. Od kupna komputera minęło już 14 dni na odstąpienie od zakupu. Sam komputer też jest w 100% zgodny z opisem aukcji i działa. Słabo, ale jednak działa.
Jednak wczoraj znowu dostałem wiadomość od kuzyna, że coś mu komputer nie działa bo gry mu się zacinają. Trochę się zdziwiłem, bo na dobranej przeze mnie specyfikacji gry które wymienił powinny chodzić bardzo dobrze. Zadzwoniłem więc do niego na Skype i poprosiłem o udostępnienie ekranu. Okazało się, że to kompletnie inny komputer niż miał być. Wtedy okazało się, że gdy chłopak poprosił ojca aby pojechali do poleconego przeze mnie sklepu ten stwierdził, że nie ma zamiaru nigdzie jeździć i mu kupi komputer na allegro.
No i kupił, ale totalny złom. W komputerze, względem podzespołów jakie dobrałem ja, zgadzała się ilość pamięci i karta graficzna. Poza tym zamontowana płyta główna obsługiwała pamięci DDR3 gdzie w mojej było to DDR4, a co za tym idzie ta sama ilość pamięci nijak nie przekładała się na te same osiągi. Zamontowany procesor to Intel i5 i jeśli ktoś w temacie komputerów siedzi tylko na zasadzie piąte przez dziesiąte może powiedzieć, że co się czepiam przecież i5 to dobry procesor jest. No być może i5 z kilku ostatnich generacji to są dobre procesory, ale w tym komputerze była zamontowana i5 z trzeciej generacji, która miała swoją premierę jeśli dobrze kojarzę jakoś w 2012 roku. Ten procesor, używany, można aktualnie kupić za jakieś 30 złotych. A ten na bank był używany. Pewnie siedział w jakimś komputerze biurowym, który został przeznaczony do utylizacji. Nikt mi nie wmówi, że ktoś jeszcze ma zapas nowych procesorów z tamtych lat. Jedynym dobrym podzespołem w tej tragedii zwanej komputerem gejmingowym była karta graficzna, ale co z tego jeśli przez stary procesor ta karta się po prostu nudzi.
Dalej poprosiłem młodego o otwarcie komputera i zdjęcie bebechów. No i tutaj zrobiło się jeszcze ciekawiej. Pominę brak jakiejkolwiek nawet próby ułożenia kabli, ale kto w dzisiejszych czasach na główny dysk wybiera dysk talerzowy gdy ceny dysków SSD są praktycznie takie same jak HDD? No i oczywiście na dokładkę zasilacz z czarnej listy. A to wszystko upakowane w ładną, nowoczesną obudowę i napakowane masę wentylatorów RGB ażeby się wszystko świeciło jak psu jajca.
Na szybko podliczyłem sobie wszystko i wyszło, że realna wartość tego komputera nie przekracza nawet 50% tego ile za niego zapłacili. Zadzwoniłem więc do wujka aby go poinformować, że dość mocno wtopił pieniądze. Ten na początku nie chciał mi wierzyć i myślał, że młody chce w jakiś sposób wyciągnąć od niego jeszcze lepszy komputer. Ale po kilku minutach do niego dotarło i się dość mocno wkurzył. Sprawa jest w toku, ale nie wiem czy uda im się coś ugrać. Od kupna komputera minęło już 14 dni na odstąpienie od zakupu. Sam komputer też jest w 100% zgodny z opisem aukcji i działa. Słabo, ale jednak działa.
sklepy_internetowe
Ocena:
159
(165)
Dzisiaj kolejny odcinek z serii moja piekielna ciocia. Jeśli ktoś jest ciekawy to na końcu tej historii wkleję linki do dwóch pozostałych. Wracając jednak do meritum.
Zarówno ja jak i moja żona od samego początku związku zgodnie twierdziliśmy, że nie chcemy mieć dzieci. Wcześniej oboje mieliśmy pewne doświadczenia, dosyć nieprzyjemne tak swoją drogą, z opieką nad dzieciakami z przedziału wiekowego od 0.5 do 3 lat. Nie ma co wchodzić w szczegóły, najważniejszy jest fakt, że oboje kompletnie nie nadajemy się do opieki nad tak małymi kaszojadami. Żeby nie było, że kompletnie nie lubimy dzieci, nie. Na wszystkich imprezach rodzinnych ja jestem tym najbardziej obleganym przez dzieciaki wujkiem. Tak samo moja żona, tym bardziej gdy tylko wyciągnie kredki i zacznie dzieciakom coś rysować.
No, ale wracając do historii. Tak jak wspomniałem wcześniej od samego początku mówiliśmy, że nie chcemy mieć dzieci. Cała rodzina przyjęła to do wiadomości, wszyscy poza piekielną ciocią. Nie było rodzinnej imprezy bez pytania "A to kiedy w końcu nam tu jakiegoś dzieciaczka sprezentujecie?", "No i jak tam młodzieży? Bo wiecie zegar biologiczny tyka", itp., itd. Teraz zakończył bym temat od razu i miałbym gdzieś, że ciotka złapała focha. Jednak wtedy, ze względu na moją mamę, po prostu ciotkę olewałem aż jej się znudziło (chodź trochę to trwało). Teraz po latach i poważnej rozmowie z rodzicielką, podczas której wytłumaczyłem jej, że nie mogę iść przez życie tak aby nikogo nie urazić bo takim sposobem nigdzie nie dojdę, już nie mam takich skrupułów podczas rozmowy z ciotką. Ale to taka dygresja co do charakteru i sposobu na rozwiązywanie konfliktów mojej mamy... Ale dobra ponownie wracając do historii.
Tym razem do teraźniejszości, w której mi oraz mojej żonie "na starość" odbiło i stwierdziliśmy, że jednak chcielibyśmy mieć dzieci. Co prawda nadal nie wyobrażamy sobie siebie jako opiekunów niemowlaka, dlatego decyzja padła na adopcje. Są to na razie bardzo wstępne plany. Na ten moment wiemy tyle, że oboje chcielibyśmy mieć córeczkę w wieku od 4 do 7 lat. Czeka nas jeszcze masa przemyśleń, planów, papierologii, telefonów, dokształcania się w opiece nad dzieckiem, itp. Mimo to postanowiliśmy poinformować najbliższą rodzinę o naszych planach.
Jako, że wszystkich świętych wypadało w tym roku we wtorek postanowiliśmy sobie zrobić długi weekend, wziąć urlop w poniedziałek i pojechać do mojego rodzinnego miasta. Gdy byliśmy na miejscu w sobotę okazało się, że moja mama zaprosiła na obiad również moich dziadków. W obliczu takiej sytuacji postanowiliśmy nie czekać tylko poinformować rodzinkę o szczęśliwej nowinie. Radości, ochów i achów nie było końca. W międzyczasie odwiedziłem kilku znajomych, we wtorek wyskoczyliśmy na groby i po obiedzie musieliśmy się zbierać do domu.
Dzisiaj siedziałem w robocie gdy nagle zadzwonił mój telefon. Okazało się, że to piekielna ciotka. Prawdę mówiąc podejrzewałem co się święci, tym bardziej, że po tym jak odrzuciłem połączenie, dzwoniła jeszcze sześć razy. Po robocie postanowiłem oddzwonić.
[Ja]: No cześć ciociu. Co to za ważny temat, że ciotka tak od rana wydzwania.
[Piekielna ciotka]: Ty mi tu oczu nie mydl Satsu, tylko mów mi czy to prawda o tym co na mieście mówią.
[J]: Ale co mówią? Wie ciocia, że ja kilkaset kilometrów od rodzinnego miasta mieszkam.
[P]: Co mówią? Co mówią? Podobno twoja żona w ciąży jest!
[J]: No tak nie do końca...
[P]: Boże Satsu... Mój ulubiony siostrzeniec. Przecież ty firmę masz, to jest twoja przyszłość! Ty musisz w to inwestować wszystko, bo skończysz jak ci moi. Ja nie mogę na to pozwolić! Wiesz ile to pracy z takim małym dzieckiem? Ile nieprzespanych nocy?
[J]: Z tego co pamiętam ciociu to jeszcze kilka lat temu to ty namawiałaś nas na dzieci.
[P]: Boże dziecko to była inna sytuacja. Ty jesteś teraz poważnym człowiekiem. Musisz cały swój czas poświęcać na rozwój tego co stworzyłeś.
[J]: Jeśli chodzi o czas to niech się ciocia nie martwi. Przy niemowlęciu pewnie byśmy chodzili niewyspani, ale my mamy zamiar adoptować dziewczynkę tak w wieku 5 lat. Wiem, że wychowanie takiego dziecka też wymaga czasu, ale jakoś damy ra...
[P]: Bożesz ty mój! Boże! Co ty chcesz zrobić?! Krew skalać?! Jakimś bachorem z odzysku?! Przecież to od ćpunów jakichś może być. A o swojej matce pomyślałeś? Przecież serce jej tym złamiesz. Jakiś margines społeczny do rodziny sprowadzać? Czy ty w ogóle...
[J]: Wybacz ciociu, ale jak mamy tak rozmawiać to lepiej nie rozmawiajmy w ogóle. Adopcja dziecka to decyzja moja oraz mojej żony i proszę się do tego nie mieszać.
[P]: Ty nie wiesz co mówisz...
[J]: Doskonale, wiem co mówię. A jeśli chodzi o mamę to nie martw się o nią ciociu. Wie o tym i bardzo się cieszy na myśl o zastaniu babcią.
[P]: Zrujnujesz sobie ży...
[J]: Do widzenia...
Po tej rozmowie wiem, że ciotka już do mnie nie zadzwoni, ale wiem również, że zrobi wszystko abym odczuł jej dezaprobatę na temat adopcji dziecka. To jest typ kobiety, który szybko nie odpuszcza. Jeśli w ogóle kiedykolwiek. Do dzisiaj ma za nic swoich synów za to, że od razu po studiach nie znaleźli dobrej pracy. Dzisiaj już całkiem dobrze zarabiają, ale ona ma to gdzieś gdyż żaden z nich nie pracuje w zawodzie jaki dla nich wybrała.
A tutaj dwie poprzednie historie o piekielnej ciotce:
https://piekielni.pl/78808
https://piekielni.pl/87555
Zarówno ja jak i moja żona od samego początku związku zgodnie twierdziliśmy, że nie chcemy mieć dzieci. Wcześniej oboje mieliśmy pewne doświadczenia, dosyć nieprzyjemne tak swoją drogą, z opieką nad dzieciakami z przedziału wiekowego od 0.5 do 3 lat. Nie ma co wchodzić w szczegóły, najważniejszy jest fakt, że oboje kompletnie nie nadajemy się do opieki nad tak małymi kaszojadami. Żeby nie było, że kompletnie nie lubimy dzieci, nie. Na wszystkich imprezach rodzinnych ja jestem tym najbardziej obleganym przez dzieciaki wujkiem. Tak samo moja żona, tym bardziej gdy tylko wyciągnie kredki i zacznie dzieciakom coś rysować.
No, ale wracając do historii. Tak jak wspomniałem wcześniej od samego początku mówiliśmy, że nie chcemy mieć dzieci. Cała rodzina przyjęła to do wiadomości, wszyscy poza piekielną ciocią. Nie było rodzinnej imprezy bez pytania "A to kiedy w końcu nam tu jakiegoś dzieciaczka sprezentujecie?", "No i jak tam młodzieży? Bo wiecie zegar biologiczny tyka", itp., itd. Teraz zakończył bym temat od razu i miałbym gdzieś, że ciotka złapała focha. Jednak wtedy, ze względu na moją mamę, po prostu ciotkę olewałem aż jej się znudziło (chodź trochę to trwało). Teraz po latach i poważnej rozmowie z rodzicielką, podczas której wytłumaczyłem jej, że nie mogę iść przez życie tak aby nikogo nie urazić bo takim sposobem nigdzie nie dojdę, już nie mam takich skrupułów podczas rozmowy z ciotką. Ale to taka dygresja co do charakteru i sposobu na rozwiązywanie konfliktów mojej mamy... Ale dobra ponownie wracając do historii.
Tym razem do teraźniejszości, w której mi oraz mojej żonie "na starość" odbiło i stwierdziliśmy, że jednak chcielibyśmy mieć dzieci. Co prawda nadal nie wyobrażamy sobie siebie jako opiekunów niemowlaka, dlatego decyzja padła na adopcje. Są to na razie bardzo wstępne plany. Na ten moment wiemy tyle, że oboje chcielibyśmy mieć córeczkę w wieku od 4 do 7 lat. Czeka nas jeszcze masa przemyśleń, planów, papierologii, telefonów, dokształcania się w opiece nad dzieckiem, itp. Mimo to postanowiliśmy poinformować najbliższą rodzinę o naszych planach.
Jako, że wszystkich świętych wypadało w tym roku we wtorek postanowiliśmy sobie zrobić długi weekend, wziąć urlop w poniedziałek i pojechać do mojego rodzinnego miasta. Gdy byliśmy na miejscu w sobotę okazało się, że moja mama zaprosiła na obiad również moich dziadków. W obliczu takiej sytuacji postanowiliśmy nie czekać tylko poinformować rodzinkę o szczęśliwej nowinie. Radości, ochów i achów nie było końca. W międzyczasie odwiedziłem kilku znajomych, we wtorek wyskoczyliśmy na groby i po obiedzie musieliśmy się zbierać do domu.
Dzisiaj siedziałem w robocie gdy nagle zadzwonił mój telefon. Okazało się, że to piekielna ciotka. Prawdę mówiąc podejrzewałem co się święci, tym bardziej, że po tym jak odrzuciłem połączenie, dzwoniła jeszcze sześć razy. Po robocie postanowiłem oddzwonić.
[Ja]: No cześć ciociu. Co to za ważny temat, że ciotka tak od rana wydzwania.
[Piekielna ciotka]: Ty mi tu oczu nie mydl Satsu, tylko mów mi czy to prawda o tym co na mieście mówią.
[J]: Ale co mówią? Wie ciocia, że ja kilkaset kilometrów od rodzinnego miasta mieszkam.
[P]: Co mówią? Co mówią? Podobno twoja żona w ciąży jest!
[J]: No tak nie do końca...
[P]: Boże Satsu... Mój ulubiony siostrzeniec. Przecież ty firmę masz, to jest twoja przyszłość! Ty musisz w to inwestować wszystko, bo skończysz jak ci moi. Ja nie mogę na to pozwolić! Wiesz ile to pracy z takim małym dzieckiem? Ile nieprzespanych nocy?
[J]: Z tego co pamiętam ciociu to jeszcze kilka lat temu to ty namawiałaś nas na dzieci.
[P]: Boże dziecko to była inna sytuacja. Ty jesteś teraz poważnym człowiekiem. Musisz cały swój czas poświęcać na rozwój tego co stworzyłeś.
[J]: Jeśli chodzi o czas to niech się ciocia nie martwi. Przy niemowlęciu pewnie byśmy chodzili niewyspani, ale my mamy zamiar adoptować dziewczynkę tak w wieku 5 lat. Wiem, że wychowanie takiego dziecka też wymaga czasu, ale jakoś damy ra...
[P]: Bożesz ty mój! Boże! Co ty chcesz zrobić?! Krew skalać?! Jakimś bachorem z odzysku?! Przecież to od ćpunów jakichś może być. A o swojej matce pomyślałeś? Przecież serce jej tym złamiesz. Jakiś margines społeczny do rodziny sprowadzać? Czy ty w ogóle...
[J]: Wybacz ciociu, ale jak mamy tak rozmawiać to lepiej nie rozmawiajmy w ogóle. Adopcja dziecka to decyzja moja oraz mojej żony i proszę się do tego nie mieszać.
[P]: Ty nie wiesz co mówisz...
[J]: Doskonale, wiem co mówię. A jeśli chodzi o mamę to nie martw się o nią ciociu. Wie o tym i bardzo się cieszy na myśl o zastaniu babcią.
[P]: Zrujnujesz sobie ży...
[J]: Do widzenia...
Po tej rozmowie wiem, że ciotka już do mnie nie zadzwoni, ale wiem również, że zrobi wszystko abym odczuł jej dezaprobatę na temat adopcji dziecka. To jest typ kobiety, który szybko nie odpuszcza. Jeśli w ogóle kiedykolwiek. Do dzisiaj ma za nic swoich synów za to, że od razu po studiach nie znaleźli dobrej pracy. Dzisiaj już całkiem dobrze zarabiają, ale ona ma to gdzieś gdyż żaden z nich nie pracuje w zawodzie jaki dla nich wybrała.
A tutaj dwie poprzednie historie o piekielnej ciotce:
https://piekielni.pl/78808
https://piekielni.pl/87555
Ocena:
119
(139)
Prowadzę stosunkowo mały sofware house, który aktualnie współpracuje z trzema większymi firmami. W przypadku dwóch pierwszych oprogramowanie dla nich jest gotowe i obsługa ogranicza się do wprowadzania raz na jakiś czas stosunkowo niewielkich zmian, tworzenia raportów oraz do obsługi serwerów. Natomiast w przypadku trzeciej firmy oprogramowanie jest ciągle rozwijane i to ten projekt zajmuje nam najwięcej czasu. Poza tym raz na jakiś czas przyjmujemy jakieś mniejsze zlecenia typu postawienie jakiejś prostej strony na Wordpressie czy jakiegoś sklepu internetowego na innym CMS'ie. Co ważne dla historii mamy co robić.
Kilka miesięcy temu, z polecenia, odezwał się do mnie szef firmy XYZ. Opisał mniej więcej jaką aplikację mielibyśmy dla nich stworzyć i poprosił o wstępną wycenę. Problem był taki, że aktualnie ekipa była dość mocno zajęta rozwijaniem aplikacji dla firmy trzeciej. Nie miałem też w planach zatrudniać nikogo nowego przynajmniej do końca tego roku. Stwierdziłem jednak, że skoro klient sam do nas przychodzi to może jednak warto zaryzykować. Wysłałem więc wstępny kosztorys wraz z informacją, że będziemy potrzebowali jakieś dwa-trzy miesiące na zatrudnienie i wstępne przeszkolenie nowych pracowników. Dostaliśmy odpowiedź, że nie ma problemu, więc zacząłem działać.
Już dwa tygodnie później wysłaliśmy do firmy XYZ gotową umowę (ta była dość standardowa, więc jej spisanie nie trwało długo, różniła się tylko wpisem mówiącym, że mamy trzy miesiące na rozpoczęcie prac + karę umowną jeśli się nie wyrobimy), tydzień później dostaliśmy informację, że wszystko jest ok i już pod koniec miesiąca spotkaliśmy się aby wszystko podpisać.
Na miejscu jeszcze raz, pro forma, omówiliśmy wszystkie dokumenty, porozmawialiśmy trochę o niczym, dopiliśmy kawę i już 3 godziny później byłem w pociągu powrotnym do domu. Na tym etapie nie przewidywałem kłopotów gdyż prezes firmy XYZ od samego początku wydawał się dość rzeczowym facetem. Dodatkowo zaciągnąłem języka u człowieka, który polecił nas firmie XYZ (prezesa pierwszej firmy, z którą zacząłem współpracować dobre 6 lat temu jeszcze jako freelancer), od niego usłyszałem same superlatywy zarówno na temat firmy jak i jej prezesa.
Miałem zamiar zatrudnić trzech nowych pracowników. Dwóch udało mi się zatrudnić w przeciągu pierwszych dwóch tygodni, natomiast trzeci jak na złość nie chciał się pokazać. Po dwóch miesiącach stwierdziłem, że nie ma na co czekać. Chłopaki byli już dość dobrze przeszkoleni, poznali nasz system pracy i co najważniejsze dobrze zgrali się z resztą ekipy. Wysłałem, więc informację, że możemy działać wraz z prośbą o spotkanie w sprawie ustalenia harmonogramu zbierania założeń. I nastała cisza.
Odczekałem dwa dni i jako, że nadal nie było odzewu postanowiłem zadzwonić do prezesa firmy XYZ. Po trzecim telefonie zmieniłem strategię i zadzwoniłem do jego sekretarki, która odebrała dopiero za trzecim razem. Dowiedziałem się, że prezes jest na spotkaniu i oddzwoni jutro. Jak możecie się domyślić żadnego telefonu nie było. Przez kolejne dwa dni dzwoniłem jeszcze maksymalnie trzy razy i znowu nic. Po tygodniu wysłałem im dosadniejszego maila z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. Dzisiaj mija mniej więcej miesiąc ciszy ze strony firmy XYZ a ja zostałem z dwójką pracowników którzy teoretycznie nie mają co robić (praktycznie biorę więcej mniejszych zleceń i szukam innego większego klienta). Żeby nie było, zatrudnienie nowych pracowników nie było całkowicie nieprzemyślaną decyzją, stać mnie na ich zatrudnienie. Jednak w pierwotnych planach miałem zamiar wydać te pieniądze na rozwój naszych serwerów. W biznesie, w którym pierwsza część zapłaty za wykonanie zlecenia pojawia się na koncie czasami nawet po roku od podpisania umowy trzeba być gotowym na wszystko.
Aktualnie konsultuję się z moim radcą prawnym i mam w sumie trzy opcje. Czekać na odzew firmy XYZ i kontynuować współpracę jakby nic się nie stało. Wypowiedzieć umowę z winy firmy XYZ bez kary umownej, co kompletnie mnie nie satysfakcjonuje. No i sprawa w sądzie i walka o karę umowną.
Najbardziej skłaniam się ku ostatniej opcji. Jednak ostatnio doszły do mnie informacje, które poniekąd tłumaczą dlaczego firma XYZ nagle zamilkła, jednak nie jest to w 100% pewna informacja. Podobno kilka tygodni po tym jak firma XYZ podpisała z nami umowę jej główny kontrahent wypowiedział im umowę. I ja naprawdę rozumiem, że takie sytuacje się zdarzają. Nie rozumiem jednak dlaczego, jeśli taka sytuacja miała miejsce, to od razu nie odezwali się do nas. Nawet jeśli zatrudniłbym już nowych pracowników to moglibyśmy to załatwić jakoś polubownie a i ja miałbym więcej czasu na szukanie nowego klienta. A teraz będziemy się niepotrzebnie bawili w sądzie.
Kilka miesięcy temu, z polecenia, odezwał się do mnie szef firmy XYZ. Opisał mniej więcej jaką aplikację mielibyśmy dla nich stworzyć i poprosił o wstępną wycenę. Problem był taki, że aktualnie ekipa była dość mocno zajęta rozwijaniem aplikacji dla firmy trzeciej. Nie miałem też w planach zatrudniać nikogo nowego przynajmniej do końca tego roku. Stwierdziłem jednak, że skoro klient sam do nas przychodzi to może jednak warto zaryzykować. Wysłałem więc wstępny kosztorys wraz z informacją, że będziemy potrzebowali jakieś dwa-trzy miesiące na zatrudnienie i wstępne przeszkolenie nowych pracowników. Dostaliśmy odpowiedź, że nie ma problemu, więc zacząłem działać.
Już dwa tygodnie później wysłaliśmy do firmy XYZ gotową umowę (ta była dość standardowa, więc jej spisanie nie trwało długo, różniła się tylko wpisem mówiącym, że mamy trzy miesiące na rozpoczęcie prac + karę umowną jeśli się nie wyrobimy), tydzień później dostaliśmy informację, że wszystko jest ok i już pod koniec miesiąca spotkaliśmy się aby wszystko podpisać.
Na miejscu jeszcze raz, pro forma, omówiliśmy wszystkie dokumenty, porozmawialiśmy trochę o niczym, dopiliśmy kawę i już 3 godziny później byłem w pociągu powrotnym do domu. Na tym etapie nie przewidywałem kłopotów gdyż prezes firmy XYZ od samego początku wydawał się dość rzeczowym facetem. Dodatkowo zaciągnąłem języka u człowieka, który polecił nas firmie XYZ (prezesa pierwszej firmy, z którą zacząłem współpracować dobre 6 lat temu jeszcze jako freelancer), od niego usłyszałem same superlatywy zarówno na temat firmy jak i jej prezesa.
Miałem zamiar zatrudnić trzech nowych pracowników. Dwóch udało mi się zatrudnić w przeciągu pierwszych dwóch tygodni, natomiast trzeci jak na złość nie chciał się pokazać. Po dwóch miesiącach stwierdziłem, że nie ma na co czekać. Chłopaki byli już dość dobrze przeszkoleni, poznali nasz system pracy i co najważniejsze dobrze zgrali się z resztą ekipy. Wysłałem, więc informację, że możemy działać wraz z prośbą o spotkanie w sprawie ustalenia harmonogramu zbierania założeń. I nastała cisza.
Odczekałem dwa dni i jako, że nadal nie było odzewu postanowiłem zadzwonić do prezesa firmy XYZ. Po trzecim telefonie zmieniłem strategię i zadzwoniłem do jego sekretarki, która odebrała dopiero za trzecim razem. Dowiedziałem się, że prezes jest na spotkaniu i oddzwoni jutro. Jak możecie się domyślić żadnego telefonu nie było. Przez kolejne dwa dni dzwoniłem jeszcze maksymalnie trzy razy i znowu nic. Po tygodniu wysłałem im dosadniejszego maila z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. Dzisiaj mija mniej więcej miesiąc ciszy ze strony firmy XYZ a ja zostałem z dwójką pracowników którzy teoretycznie nie mają co robić (praktycznie biorę więcej mniejszych zleceń i szukam innego większego klienta). Żeby nie było, zatrudnienie nowych pracowników nie było całkowicie nieprzemyślaną decyzją, stać mnie na ich zatrudnienie. Jednak w pierwotnych planach miałem zamiar wydać te pieniądze na rozwój naszych serwerów. W biznesie, w którym pierwsza część zapłaty za wykonanie zlecenia pojawia się na koncie czasami nawet po roku od podpisania umowy trzeba być gotowym na wszystko.
Aktualnie konsultuję się z moim radcą prawnym i mam w sumie trzy opcje. Czekać na odzew firmy XYZ i kontynuować współpracę jakby nic się nie stało. Wypowiedzieć umowę z winy firmy XYZ bez kary umownej, co kompletnie mnie nie satysfakcjonuje. No i sprawa w sądzie i walka o karę umowną.
Najbardziej skłaniam się ku ostatniej opcji. Jednak ostatnio doszły do mnie informacje, które poniekąd tłumaczą dlaczego firma XYZ nagle zamilkła, jednak nie jest to w 100% pewna informacja. Podobno kilka tygodni po tym jak firma XYZ podpisała z nami umowę jej główny kontrahent wypowiedział im umowę. I ja naprawdę rozumiem, że takie sytuacje się zdarzają. Nie rozumiem jednak dlaczego, jeśli taka sytuacja miała miejsce, to od razu nie odezwali się do nas. Nawet jeśli zatrudniłbym już nowych pracowników to moglibyśmy to załatwić jakoś polubownie a i ja miałbym więcej czasu na szukanie nowego klienta. A teraz będziemy się niepotrzebnie bawili w sądzie.
firma zlecenie
Ocena:
163
(175)
Używam dość drogich perfum, których cena niebezpiecznie zbliża się do kwoty czterocyfrowej. I nie mówię tego by się chwalić czy coś w tym stylu. Dostałem kiedyś ten zapach w prezencie i po prostu bardzo przypadł on do gustu zarówno mi jak i mojej małżonce. Poza tym do tej pory nie udało nam się znaleźć tańszego zamiennika. Wspominam o tym jednak gdyż jest to dość istotne w dzisiejszej historii.
W ostatnią sobotę postanowiłem trochę pobiegać, natomiast moja żona w tym czasie wybrała się na zakupy do pobliskiej galerii. Po jakiejś godzinie ta zadzwoniła do mnie z pytaniem czy nie jestem może gdzieś w pobliżu galerii, gdyż nakupowała dość dużo rzeczy i nie jest pewna czy da radę dotaszczyć te wszystkie siaty do domu. Byłem stosunkowo niedaleko więc oczywiście się zgodziłem, jednak gdy byłem już na miejscu okazało się, że żona nadal stoi w kolejce. Postanowiłem to wykorzystać i udać się do Sephory i kupić wyżej wspomniany perfum, gdyż po prostu mi się kończył.
Jak postanowiłem tak zrobiłem, jednak przypominam, że do galerii przyszedłem prosto z biegania, więc byłem ubrany w dres, do tego byłem lekko spocony, więc outfit niezbyt pasujący do perfumerii. Jednak to miała być szybka akcja, wchodzę, biorę perfum, płacę i wychodzę. Nie przewidywałem więc większych problemów. Oj jak bardzo się myliłem.
Gdy tylko wszedłem do sklepu dosłownie od razu ruszyła za mną jedna z pracownic, jednak nie zwracałem na to większej uwagi. Od razu udałem się do miejsca, w którym pamiętałem, że stał mój perfum, a tu psikus nie ma go. Zacząłem przeglądać półki w poszukiwaniu mojej zguby raz za razem rzucając oko na pracownicę, która orbitowała wokół mnie dość nieudolnie udając, że wcale nie pilnuje czy czegoś przypadkiem nie ukradnę. Nie ukrywam było to dość zabawne i być może dłużej bym się podroczył, ale z tyłu głowy miałem wizję mojej małżonki, która niecierpliwie czeka na mnie ze stertą siat do przeniesienia. Postanowiłem poprosić więc o pomoc.
[Ja]: Przepraszam czy może mi Pani powiedzieć gdzie znajdę perfumy XYZ?
[Pracownica]: Oh, ale wie Pan co to są bardzo drogie perfumy. Może ja pokażę jakieś tańsze.
[J]: Proszę się nie martwić i wskazać mi gdzie je znajdę.
[P]: Ale ja naprawdę mogę przedstawić Panu perfumy bardziej... przystępne dla Pana cenowo.
[J]: Ja jednak poproszę aby pokazała mi Pani gdzie znajdę perfumy XYZ.
[P]: Będę z Panem szczera. To są bardzo drogie perfumy i na pewno Pana na nie nie stać.
[J]: A kto dał Pani kompetencję do decydowania na co mnie stać a na co nie?
W tym momencie podeszła do nas inna, podejrzewam, że wyższa stażem pracownica. Roboczo powiedzmy, że Pani Manager [M].
[M]: O widzę, że mamy tu jakiś mały problem. W czym mogę Panu pomóc?
[J]: Czy mogłaby mi Pani wskazać gdzie znajdę perfumy XYZ.
Po tych słowach Pani Manager zlustrowała mnie wzrokiem od góry do dołu.
[M]: Ale wie Pan, że te perfumy kosztują XX zł?
[J]: Doskonale zdaję sobie sprawę. Tak samo wiem, że rok temu kosztowały YY zł, a dwa lata temu ZZ zł. Co człowiek może zrobić... Inflacja jest jaka jest, więc siłą rzeczy wszystko idzie do góry.
[M]: Oczywiście proszę za mną.
W tym momencie pokazała mi w końcu gdzie znajdę moje perfumy, ale odprowadziła mnie dosłownie krok w krok do kasy przy której zapłaciłem i nagle stała się magia. Dosyć oschła Pani Manager zamieniła się w bardzo miłą Panią Manager, która z radością pogratulowała mi gustu i zaczęła przepraszać za swoją niekompetentną koleżankę. Przerwałem jej dość oschle i po prostu wyszedłem.
I tak reasumując ja wiem, że w takich sklepach często zdarzają się kradzieże, dlatego nie mam pretensji za to, że byłem śledzony. Jednak dalsze zachowanie pracownic uważam już za grubą przesadę.
W ostatnią sobotę postanowiłem trochę pobiegać, natomiast moja żona w tym czasie wybrała się na zakupy do pobliskiej galerii. Po jakiejś godzinie ta zadzwoniła do mnie z pytaniem czy nie jestem może gdzieś w pobliżu galerii, gdyż nakupowała dość dużo rzeczy i nie jest pewna czy da radę dotaszczyć te wszystkie siaty do domu. Byłem stosunkowo niedaleko więc oczywiście się zgodziłem, jednak gdy byłem już na miejscu okazało się, że żona nadal stoi w kolejce. Postanowiłem to wykorzystać i udać się do Sephory i kupić wyżej wspomniany perfum, gdyż po prostu mi się kończył.
Jak postanowiłem tak zrobiłem, jednak przypominam, że do galerii przyszedłem prosto z biegania, więc byłem ubrany w dres, do tego byłem lekko spocony, więc outfit niezbyt pasujący do perfumerii. Jednak to miała być szybka akcja, wchodzę, biorę perfum, płacę i wychodzę. Nie przewidywałem więc większych problemów. Oj jak bardzo się myliłem.
Gdy tylko wszedłem do sklepu dosłownie od razu ruszyła za mną jedna z pracownic, jednak nie zwracałem na to większej uwagi. Od razu udałem się do miejsca, w którym pamiętałem, że stał mój perfum, a tu psikus nie ma go. Zacząłem przeglądać półki w poszukiwaniu mojej zguby raz za razem rzucając oko na pracownicę, która orbitowała wokół mnie dość nieudolnie udając, że wcale nie pilnuje czy czegoś przypadkiem nie ukradnę. Nie ukrywam było to dość zabawne i być może dłużej bym się podroczył, ale z tyłu głowy miałem wizję mojej małżonki, która niecierpliwie czeka na mnie ze stertą siat do przeniesienia. Postanowiłem poprosić więc o pomoc.
[Ja]: Przepraszam czy może mi Pani powiedzieć gdzie znajdę perfumy XYZ?
[Pracownica]: Oh, ale wie Pan co to są bardzo drogie perfumy. Może ja pokażę jakieś tańsze.
[J]: Proszę się nie martwić i wskazać mi gdzie je znajdę.
[P]: Ale ja naprawdę mogę przedstawić Panu perfumy bardziej... przystępne dla Pana cenowo.
[J]: Ja jednak poproszę aby pokazała mi Pani gdzie znajdę perfumy XYZ.
[P]: Będę z Panem szczera. To są bardzo drogie perfumy i na pewno Pana na nie nie stać.
[J]: A kto dał Pani kompetencję do decydowania na co mnie stać a na co nie?
W tym momencie podeszła do nas inna, podejrzewam, że wyższa stażem pracownica. Roboczo powiedzmy, że Pani Manager [M].
[M]: O widzę, że mamy tu jakiś mały problem. W czym mogę Panu pomóc?
[J]: Czy mogłaby mi Pani wskazać gdzie znajdę perfumy XYZ.
Po tych słowach Pani Manager zlustrowała mnie wzrokiem od góry do dołu.
[M]: Ale wie Pan, że te perfumy kosztują XX zł?
[J]: Doskonale zdaję sobie sprawę. Tak samo wiem, że rok temu kosztowały YY zł, a dwa lata temu ZZ zł. Co człowiek może zrobić... Inflacja jest jaka jest, więc siłą rzeczy wszystko idzie do góry.
[M]: Oczywiście proszę za mną.
W tym momencie pokazała mi w końcu gdzie znajdę moje perfumy, ale odprowadziła mnie dosłownie krok w krok do kasy przy której zapłaciłem i nagle stała się magia. Dosyć oschła Pani Manager zamieniła się w bardzo miłą Panią Manager, która z radością pogratulowała mi gustu i zaczęła przepraszać za swoją niekompetentną koleżankę. Przerwałem jej dość oschle i po prostu wyszedłem.
I tak reasumując ja wiem, że w takich sklepach często zdarzają się kradzieże, dlatego nie mam pretensji za to, że byłem śledzony. Jednak dalsze zachowanie pracownic uważam już za grubą przesadę.
sklep zakupy
Ocena:
154
(186)
Jakoś na początku tego roku udało mi się otworzyć swój własny software house. Aktualnie nie mam zbyt wielu pracowników i przez dłuższy czas obsługiwaliśmy jedynie klientów, których miałem za czasów gdy jeszcze dorabiałem sobie jako freelancer. Jednak po jakimś czasie zaczęli się pojawiać nowi klienci, głównie z polecenia. A tym samym zaczęły pojawiać się piekielne sytuacje.
Jakoś na początku kwietnia odezwał się do mnie właściciel firmy, która zajmuje się przeprowadzaniem ankiet. Do tej pory działali na Excelach, ale firma urosła na tyle, że sklejanie tych plików stało się dość upierdliwe. Usiadłem więc z ichniejszym managerem, zebrałem wymagania i wstępnie wyceniłem cały projekt. Aplikacja nie była jakoś szczególnie skomplikowana, więc i czas jej tworzenia nie był jakoś nadzwyczajnie długi. Udało nam się skończyć pracę na początku czerwca i od tego czasu zaczęliśmy obsługę, która polega na tworzeniu raportów z poszczególnych ankiet dla działu analiz. Zadanie wydawać by się mogło dość proste bo polegająca na wyciągnięciu w odpowiedni sposób, odpowiednich danych z bazy do pliku Excel. No ale tu zaczął się cały cyrk.
Na ten moment stworzyliśmy cztery raporty i za każdym razem schemat wyglądał mniej więcej tak samo. Dostajemy wymagania do raportu. W połowie pracy dostajemy poprawki do założeń, które zwykle wymuszają na nas rozpoczęcie pracy od początku. W międzyczasie dostajemy kolejne mniejsze poprawki, które może aż tak nie mieszają, ale są strasznie irytujące. I ten etap trwa zwykle jakieś 2-3 dni. Po implementacji nowego raportu, następuje cisza na jakiś tydzień, po czym w firmie odbywa się spotkanie zarządu, przedstawienie raportu i za każdym razem wiąże się to ze znalezieniem jakichś nieprawidłowości w raporcie. I tutaj piłeczka odbijana jest w naszą stronę, czyli nieśmiertelne IT zje***o. Po czym my odbijamy piłeczkę z powrotem udowadniając, że raport jest zgodny z założeniami. I tak w koło Macieju...
Po trzecim raporcie podpytałem managera czemu nie zrobią czystek w analizach skoro widać, że są niekompetentni. No i okazało się to czego się spodziewałem. Szef działu analiz to syn prezesa i jest w firmie nietykalny. Jedyny plus jest taki, że całkiem dobrze płacą za każdy taki raport.
Sytuacja druga. Nasz administrator baz danych (roboczo Heniu) to istny mózg jeśli chodzi o system jaki wykorzystujemy i zauważyłem ostatnio, że trochę się nudzi. W niecałe pół roku zoptymalizował wszystko co można było zoptymalizować. Postanowiłem więc znaleźć firmę, która potrzebowałaby wsparcia w tym temacie. Jednak aby nie doszło do sytuacji, w której pracuje on tylko dla tej firmy postanowiłem w umowie zawrzeć trzy warunki. Po pierwsze maksymalny wymiar pracy dla nich to cztery godziny dziennie, po drugie w awaryjnych sytuacjach to nasza firma jest priorytetem i po trzecie pracuje dla nich tylko w godzinach od 8 do 16. Umowa spisana, wszyscy zadowoleni i już po dwóch tygodniach zaczęły się zgrzyty.
Na początku niewinnie. Heniu otrzymując zlecenie z firmy zewnętrznej za każdym razem zaczynał od estymacji czasu pracy. Na początku jego przewidywania były przyjmowane bez słowa, po jakimś czasie pojawiły się delikatne narzekania, aż w końcu przeszli do tekstów w stylu "A nie możesz posiedzieć dłużej i zrobić tego szybciej?". Zwykle w takich przypadkach wystarczyła odpowiedź w stylu "Mam tyle godzin w umowie więc sorry Winnetou", dlatego olewaliśmy temat.
Pewnego dnia padła baza jednego z naszych klientów, więc Heniu napisał szybkiego maila z jakiego powodu dzisiaj nie będzie dostępny dla firmy zewnętrznej i poszedł ogarniać fakap. Po jakiejś godzinie przyszedł do mnie i powiedział, że co chwilę wydzwaniają do niego z tamtej firmy i poprosił żebym im wyjaśnił czemu go dzisiaj nie będzie bo on nie ma zamiaru się denerwować. Okazało się, że facet nawet nie przeczytał maila od Henia. Zamiast tego zdążył wysłać mu 10 maili i zadzwonić 5 razy. Czy przeprosił? Oczywiście, że nie. Zamiast tego z wyrzutem w głosie stwierdził, że następnym razem mamy dzwonić.
Miarka przebrała się wczoraj. Przedwczoraj Heniu skończył robotę planowo o 16 i poszedł do domu. Około 17 zadzwonił do niego facet z zewnętrznej firmy, więc po prostu odrzucił połączenie. Jednak chłop nie dawał za wygraną i wydzwaniał co 20 minut. W końcu Heniu się wkurzył, odebrał i w kilku żołnierskich słowach wyjaśnił mu, że jest już po pracy. I wydawać by się mogło, że to pomogło, ale no kuźwa nie. Facetowi chyba nieźle się pod dupą paliło albo na serio coś spieprzył bo zadzwonił do Henia jeszcze o 22 i 23.
Na poniedziałek jestem umówiony z szefem tej firmy żeby jeszcze raz wyjaśnić na jakich warunkach współpracujemy i poprosić aby jego pracownicy nie lecieli sobie w kulki.
Jakoś na początku kwietnia odezwał się do mnie właściciel firmy, która zajmuje się przeprowadzaniem ankiet. Do tej pory działali na Excelach, ale firma urosła na tyle, że sklejanie tych plików stało się dość upierdliwe. Usiadłem więc z ichniejszym managerem, zebrałem wymagania i wstępnie wyceniłem cały projekt. Aplikacja nie była jakoś szczególnie skomplikowana, więc i czas jej tworzenia nie był jakoś nadzwyczajnie długi. Udało nam się skończyć pracę na początku czerwca i od tego czasu zaczęliśmy obsługę, która polega na tworzeniu raportów z poszczególnych ankiet dla działu analiz. Zadanie wydawać by się mogło dość proste bo polegająca na wyciągnięciu w odpowiedni sposób, odpowiednich danych z bazy do pliku Excel. No ale tu zaczął się cały cyrk.
Na ten moment stworzyliśmy cztery raporty i za każdym razem schemat wyglądał mniej więcej tak samo. Dostajemy wymagania do raportu. W połowie pracy dostajemy poprawki do założeń, które zwykle wymuszają na nas rozpoczęcie pracy od początku. W międzyczasie dostajemy kolejne mniejsze poprawki, które może aż tak nie mieszają, ale są strasznie irytujące. I ten etap trwa zwykle jakieś 2-3 dni. Po implementacji nowego raportu, następuje cisza na jakiś tydzień, po czym w firmie odbywa się spotkanie zarządu, przedstawienie raportu i za każdym razem wiąże się to ze znalezieniem jakichś nieprawidłowości w raporcie. I tutaj piłeczka odbijana jest w naszą stronę, czyli nieśmiertelne IT zje***o. Po czym my odbijamy piłeczkę z powrotem udowadniając, że raport jest zgodny z założeniami. I tak w koło Macieju...
Po trzecim raporcie podpytałem managera czemu nie zrobią czystek w analizach skoro widać, że są niekompetentni. No i okazało się to czego się spodziewałem. Szef działu analiz to syn prezesa i jest w firmie nietykalny. Jedyny plus jest taki, że całkiem dobrze płacą za każdy taki raport.
Sytuacja druga. Nasz administrator baz danych (roboczo Heniu) to istny mózg jeśli chodzi o system jaki wykorzystujemy i zauważyłem ostatnio, że trochę się nudzi. W niecałe pół roku zoptymalizował wszystko co można było zoptymalizować. Postanowiłem więc znaleźć firmę, która potrzebowałaby wsparcia w tym temacie. Jednak aby nie doszło do sytuacji, w której pracuje on tylko dla tej firmy postanowiłem w umowie zawrzeć trzy warunki. Po pierwsze maksymalny wymiar pracy dla nich to cztery godziny dziennie, po drugie w awaryjnych sytuacjach to nasza firma jest priorytetem i po trzecie pracuje dla nich tylko w godzinach od 8 do 16. Umowa spisana, wszyscy zadowoleni i już po dwóch tygodniach zaczęły się zgrzyty.
Na początku niewinnie. Heniu otrzymując zlecenie z firmy zewnętrznej za każdym razem zaczynał od estymacji czasu pracy. Na początku jego przewidywania były przyjmowane bez słowa, po jakimś czasie pojawiły się delikatne narzekania, aż w końcu przeszli do tekstów w stylu "A nie możesz posiedzieć dłużej i zrobić tego szybciej?". Zwykle w takich przypadkach wystarczyła odpowiedź w stylu "Mam tyle godzin w umowie więc sorry Winnetou", dlatego olewaliśmy temat.
Pewnego dnia padła baza jednego z naszych klientów, więc Heniu napisał szybkiego maila z jakiego powodu dzisiaj nie będzie dostępny dla firmy zewnętrznej i poszedł ogarniać fakap. Po jakiejś godzinie przyszedł do mnie i powiedział, że co chwilę wydzwaniają do niego z tamtej firmy i poprosił żebym im wyjaśnił czemu go dzisiaj nie będzie bo on nie ma zamiaru się denerwować. Okazało się, że facet nawet nie przeczytał maila od Henia. Zamiast tego zdążył wysłać mu 10 maili i zadzwonić 5 razy. Czy przeprosił? Oczywiście, że nie. Zamiast tego z wyrzutem w głosie stwierdził, że następnym razem mamy dzwonić.
Miarka przebrała się wczoraj. Przedwczoraj Heniu skończył robotę planowo o 16 i poszedł do domu. Około 17 zadzwonił do niego facet z zewnętrznej firmy, więc po prostu odrzucił połączenie. Jednak chłop nie dawał za wygraną i wydzwaniał co 20 minut. W końcu Heniu się wkurzył, odebrał i w kilku żołnierskich słowach wyjaśnił mu, że jest już po pracy. I wydawać by się mogło, że to pomogło, ale no kuźwa nie. Facetowi chyba nieźle się pod dupą paliło albo na serio coś spieprzył bo zadzwonił do Henia jeszcze o 22 i 23.
Na poniedziałek jestem umówiony z szefem tej firmy żeby jeszcze raz wyjaśnić na jakich warunkach współpracujemy i poprosić aby jego pracownicy nie lecieli sobie w kulki.
Ocena:
126
(132)
Raz na jakiś czas lubię wbić się w garniak i wybrać się wraz z żoną na tak zwany wieczorek degustacyjny do pewnej restauracji w moim mieście. Jeśli ktoś nie wie o co chodzi to wygląda to mniej więcej tak, że zamiast jednego dużego dania otrzymujesz od kilku do kilkunastu małych porcji różnych finezyjnych potraw plus do prawie każdej pasującą, małą lampkę wina. W tle natomiast akompaniuje muzyka klasyczna i w zależności na jakich ludzi się trafi albo po cichu komentują kolejne dania w swoich małych grupach albo trwa ożywiona dyskusja na temat dań, aktualnych wydarzeń i wszystkich innych tematów, które można poruszyć w gronie całkowicie nieznanych nam ludzi.
Dlatego zastanawia mnie co trzeba mieć w głowie aby na taki wieczorek przyjść z dzieckiem. Przecież te małe kreatury już po 5 minutach mają dość, a po 30 wolałyby sprzedać duszę diabłu niż zostać w tym miejscu choćby sekundę dłużej. Tym bardziej, że restauracja wymaga aby dziecko siedziało na miejscu, gdyż wokół gości wciąż krążą kelnerzy roznoszący tace wypełnione gorącymi potrawami lub szklanymi kieliszkami z winem. I aż do wczoraj byłem pod wrażeniem jak rodzice panują nad swoimi małymi diablikami. Aż do wczoraj...
Tym razem trafiła się cicha grupa, więc spokojnie czekałem na pierwsze danie. Jednak już po około trzech minutach młodzik powoli zaczął narzekać na co jego matula zbytnio nie reagowała. Po kilku minutach ktoś postanowił dość znacząco kaszlnąć co zmusiło mamuśkę do reakcji. Znów nastąpiła cisza, która trwała aż do wydania pierwszego dania. Prawie zszedłem na zawał gdy dzieciak z mocą syreny alarmowej wydarł się "Ja nie chcę rosoła! Ja nie chcę rosoła!". Dzieci na tego typu wieczorach w tej restauracji dostają rosół, nuggetsy z frytkami i sałatkę co jest zaznaczone w menu. I według mnie to dobre rozwiązanie bo znajdźcie mi dziecko, które ze smakiem zje topinambur, kałamarnicę czy węgorza. I tutaj wywiązała się rozmowa pomiędzy piekielną mamuśką [M] i kelnerem, którego zaalarmował hałas generowany przez kaszojada [K].
[M]: Ale proszę Pana dlaczego moje dziecko dostało jakiś prosty rosół?
[K]: W przypadku dzieci pojawiających się na naszych wieczorkach mamy osobne menu, gdyż...
[M]: Ale proszę Pana mój syn to poliglota (wtf?) i będzie jadł to samo co my.
[K]: Jednak dania dla dzieci są opisane w naszym menu, dlatego wejście dla dzieci jest tańsze niż dla osoby dorosłej.
[M]: Słabo opisane... Oczywiście dopłacę, chcę aby Marcyś jadł dorosłe dania.
[K]: Oczywiście.
Jak możecie się domyślić Marcyś nie zjadł ani pierwszego, ani drugiego i trzeciego dania również, bo niedobre. Zamiast tego widać było, że kumulowana energia podsycana przez narastającą nudę aż kipiała mu uszami co wyrażał raz po raz jękami niezadowolenia. Po czwartym daniu, którego oczywiście również nie zjadł, pod naporem ciągłych narzekań nasza piekielna mamuśka zmiękła i pozwoliła dzieciakowi "pochodzić" wokół stołów. Na szczęście usłyszała to jedna z kelnerek [K].
[K]: Niestety nie mogę na to pozwolić. Po sali chodzi 6 kelnerów z tacami z gorącym jedzeniem. Musimy zwracać uwagę na tyle rzeczy, że ktoś z nas mógłby potrącić Pani syna i mogłoby to się źle skończyć.
[M]: No to jest jakiś skandal!
W tym momencie mamcia odwróciła się do faceta, który do tej pory siedział cicho.
[M]: Paweł idziemy to jest skandal!
[P]: A mówiłem ci żeby go nie brać, ale się uparłaś. Ja nigdzie nie idę. Masz kluczyki i jedź do domu. Ja zapłacę i wrócę taksówką.
[M]: Pffff...!
No i pańcia zrobiła w tył zwrot i wyszła obrażona wraz ze swoim Marcysiem. Natomiast zdezorientowana kelnerka zwróciła się do męża:
[K]: A co z porcjami...?
[P]: A bardzo chętnie zjem. Przynajmniej się najem bo w domu pewnie czeka mnie piekło.
W tym momencie cała sala buchnęła śmiechem i po chwili wieczorek degustacyjny wrócił do normalności.
A dla osób, które nigdy nie brały udziału w takiej degustacji to bardzo polecam iść chociaż raz. Sam na początku nie byłem przekonany, ale nie żałuję, że dałem się przekonać. Nie wiem czy we wszystkich restauracjach zdążają się takie sytuacje, że uczestnicy zaczynają po prostu ze sobą rozmawiać, ale dzięki temu można poznać naprawdę ciekawych ludzi. A nawet jeśli nie to warto iść dla samego jedzenia. Na bank nie wszystko wam w 100% zasmakuje, ale na pewno większość smaków was zdziwi.
Dlatego zastanawia mnie co trzeba mieć w głowie aby na taki wieczorek przyjść z dzieckiem. Przecież te małe kreatury już po 5 minutach mają dość, a po 30 wolałyby sprzedać duszę diabłu niż zostać w tym miejscu choćby sekundę dłużej. Tym bardziej, że restauracja wymaga aby dziecko siedziało na miejscu, gdyż wokół gości wciąż krążą kelnerzy roznoszący tace wypełnione gorącymi potrawami lub szklanymi kieliszkami z winem. I aż do wczoraj byłem pod wrażeniem jak rodzice panują nad swoimi małymi diablikami. Aż do wczoraj...
Tym razem trafiła się cicha grupa, więc spokojnie czekałem na pierwsze danie. Jednak już po około trzech minutach młodzik powoli zaczął narzekać na co jego matula zbytnio nie reagowała. Po kilku minutach ktoś postanowił dość znacząco kaszlnąć co zmusiło mamuśkę do reakcji. Znów nastąpiła cisza, która trwała aż do wydania pierwszego dania. Prawie zszedłem na zawał gdy dzieciak z mocą syreny alarmowej wydarł się "Ja nie chcę rosoła! Ja nie chcę rosoła!". Dzieci na tego typu wieczorach w tej restauracji dostają rosół, nuggetsy z frytkami i sałatkę co jest zaznaczone w menu. I według mnie to dobre rozwiązanie bo znajdźcie mi dziecko, które ze smakiem zje topinambur, kałamarnicę czy węgorza. I tutaj wywiązała się rozmowa pomiędzy piekielną mamuśką [M] i kelnerem, którego zaalarmował hałas generowany przez kaszojada [K].
[M]: Ale proszę Pana dlaczego moje dziecko dostało jakiś prosty rosół?
[K]: W przypadku dzieci pojawiających się na naszych wieczorkach mamy osobne menu, gdyż...
[M]: Ale proszę Pana mój syn to poliglota (wtf?) i będzie jadł to samo co my.
[K]: Jednak dania dla dzieci są opisane w naszym menu, dlatego wejście dla dzieci jest tańsze niż dla osoby dorosłej.
[M]: Słabo opisane... Oczywiście dopłacę, chcę aby Marcyś jadł dorosłe dania.
[K]: Oczywiście.
Jak możecie się domyślić Marcyś nie zjadł ani pierwszego, ani drugiego i trzeciego dania również, bo niedobre. Zamiast tego widać było, że kumulowana energia podsycana przez narastającą nudę aż kipiała mu uszami co wyrażał raz po raz jękami niezadowolenia. Po czwartym daniu, którego oczywiście również nie zjadł, pod naporem ciągłych narzekań nasza piekielna mamuśka zmiękła i pozwoliła dzieciakowi "pochodzić" wokół stołów. Na szczęście usłyszała to jedna z kelnerek [K].
[K]: Niestety nie mogę na to pozwolić. Po sali chodzi 6 kelnerów z tacami z gorącym jedzeniem. Musimy zwracać uwagę na tyle rzeczy, że ktoś z nas mógłby potrącić Pani syna i mogłoby to się źle skończyć.
[M]: No to jest jakiś skandal!
W tym momencie mamcia odwróciła się do faceta, który do tej pory siedział cicho.
[M]: Paweł idziemy to jest skandal!
[P]: A mówiłem ci żeby go nie brać, ale się uparłaś. Ja nigdzie nie idę. Masz kluczyki i jedź do domu. Ja zapłacę i wrócę taksówką.
[M]: Pffff...!
No i pańcia zrobiła w tył zwrot i wyszła obrażona wraz ze swoim Marcysiem. Natomiast zdezorientowana kelnerka zwróciła się do męża:
[K]: A co z porcjami...?
[P]: A bardzo chętnie zjem. Przynajmniej się najem bo w domu pewnie czeka mnie piekło.
W tym momencie cała sala buchnęła śmiechem i po chwili wieczorek degustacyjny wrócił do normalności.
A dla osób, które nigdy nie brały udziału w takiej degustacji to bardzo polecam iść chociaż raz. Sam na początku nie byłem przekonany, ale nie żałuję, że dałem się przekonać. Nie wiem czy we wszystkich restauracjach zdążają się takie sytuacje, że uczestnicy zaczynają po prostu ze sobą rozmawiać, ale dzięki temu można poznać naprawdę ciekawych ludzi. A nawet jeśli nie to warto iść dla samego jedzenia. Na bank nie wszystko wam w 100% zasmakuje, ale na pewno większość smaków was zdziwi.
gastronomia
Ocena:
248
(266)