Profil użytkownika

Satsu ♂
Zamieszcza historie od: | 11 września 2013 - 19:54 |
Ostatnio: | 11 marca 2025 - 20:35 |
- Historii na głównej: 109 z 116
- Punktów za historie: 30759
- Komentarzy: 318
- Punktów za komentarze: 2694
Jakiś czas temu skończyłem budowę domu. Lokalizacja całkiem dobra, Gdańsk, 15 minut spacerkiem do morza, jakieś 5 przystanków autobusowych do centrum Sopotu, niedaleko dwie galerie handlowe. I stało się to czego się jak najbardziej spodziewałem. Zadzwoniła do mnie moja ciocia z pytaniem czy nie dałbym rady przygarnąć na tydzień swoich kuzynek.
Sam za dzieciaka jeździłem do tej cioci na wakacje (jezioro w pobliżu), więc nie widziałem przeszkód aby dziewczyny przyjąć. Jakoś się pomieścimy.
Więc kilkanaście dni temu w moim domu pojawiły się bliźniaczki. Dziewczyny mają 17 lat więc opieki nie wymagają, ale jakieś zasady trzeba było ustalić. Sam pamiętam jak to jest mieć te naście lat, więc nie były one jakoś mocno rygorystyczne.
- telefon zawsze przy dupie i chociaż raz na jakiś czas krótki sms z informacją gdzie są
- powrót do domu maksymalnie o 24.00
- o jedno, czy dwa piwa się nie czepiam, ale powrót do domu w stanie jednoznacznie wskazującym zabroniony
- dziewczyny palą... przepraszam wapują liquidy zerówki (ehe, a jedzie mi tu czołg?), mi to kompletnie nie przeszkadza bo sam palę, ale mojej żonie już niestety przeszkadza, stąd zakaz wapowania w domu
- obiad o godzinie 16.00, jeśli nie zdążą to odgrzewają sobie same, śniadania i kolacje we własnym zakresie, z lodówki mogą brać wszystko co tylko chcą, nie licząc najniższej półki (tam szły rzeczy potrzebne do obiadu, itp.), jeśli czegoś potrzebują wystarczy zostawić listę koło lodówki, albo iść ze mną na zakupy
Dzień pierwszy, na razie spokojnie. Dziewczyny się jako tako rozpakowały i od razu ruszyły w miasto. Wróciły około 23.00 ale przez cały dzień nie dostałem od nich ani jednej informacji gdzie są. Przypomniałem im o tym, przeprosiły, nie ma sprawy.
Dzień drugi. Wstaję około 8.00 i widzę sms od dziewczyn informujący, że poszły na plażę i wrócą koło 11.00 bo potem ma padać. Schodzę do kuchni a tam syf jakby dziewczyny przygotowywały wałówkę dla całej armii. Nie sprzątnąłem, zrobiłem sobie kawę i poszedłem pracować. Gdy kuzynki wróciły dostały opieprz, wygnałem je do sprzątania i sam wróciłem do roboty. Koło 15.00 skończyłem pracę i zszedłem do dużego pokoju, który był tak zadymiony parą z e papierosa, że nic nie było widać. Żona miała wrócić za 30 minut, więc znowu opierdziel i szybkie wietrzenie. Wyjaśnienie dziewczyn? Przecież twojej żony nie ma a tak się wywietrzyło i po sprawie.
Dwa kolejne dni były całkiem spokojne. Tylko raz dziewczyny przerwały mi konferencję puszczając nagle jakąś piosenkę na cały regulator, ale tego nie podciągam pod piekielność.
I dochodzimy do dnia piątego. Dziewczyny wybyły z domu około 10.00 informując że dzisiaj będą o 24.00 bo poznały fajną ekipę na plaży i dostały zaproszenie na imprezę. Zapytałem gdzie ma się rzeczona impreza odbywać i puściłem je w świat. Cały dzień minął, wybiła 24.00, dziewczyn nie ma a ich telefony są głuche. Zadzwoniłem do cioci, przekazałem jak wygląda sytuacja i poinformowałem, że czekam maksymalnie do 2.00, a jak nie wrócą do tego czasu to po nie jadę.
Jak możecie się domyślić dziewczyny nie wróciły, więc zamówiłem taksówkę. Na miejscu okazało się, że impreza jest całkiem gruba, więc poszukiwanie kuzynek trochę mi zajęło. Znalazłem je w toalecie. Jedna oddawała właśnie swoją dzisiejsza kolację, a druga trzymała ją za włosy. Nie zauważyły mnie, więc stanąłem sobie w okolicach toalety, porozmawiałem sobie trochę z młodzieżą i zostałem poczęstowany piwem. Gdy w końcu wyszły z kibelka i mnie zauważyły to zamarły.
Jak możecie się domyślić obie były dość mocno pijane. Obie zgubiły gdzieś telefony i jedna portfel. Zapakowałem je do taksówki, taksiarz dał każdej po torebce foliowej, żeby mu nie zarzygały samochodu i ruszyliśmy do domu (każdy kto czyta moje historie wie, że wymioty to mój słaby punkt, więc nie była to dla mnie przyjemna podróż i sam potrzebowałem torebki).
Dziewczyny jeszcze przez jakiś czas okupowały toaletę i około 4.00 zasnęły. Kolejnego dnia wstały w okolicach 14.00, ale i tak przez cały dzień chorowały. A następnego dnia odwiozłem je na dworzec i wróciły do domu.
Gdy zrelacjonowałem cioci zachowanie jej córek ta nie mogła przestać mnie przepraszać i obiecała, że reszta wakacji dla kuzynek nie będzie już taka przyjemna.
Sam za dzieciaka jeździłem do tej cioci na wakacje (jezioro w pobliżu), więc nie widziałem przeszkód aby dziewczyny przyjąć. Jakoś się pomieścimy.
Więc kilkanaście dni temu w moim domu pojawiły się bliźniaczki. Dziewczyny mają 17 lat więc opieki nie wymagają, ale jakieś zasady trzeba było ustalić. Sam pamiętam jak to jest mieć te naście lat, więc nie były one jakoś mocno rygorystyczne.
- telefon zawsze przy dupie i chociaż raz na jakiś czas krótki sms z informacją gdzie są
- powrót do domu maksymalnie o 24.00
- o jedno, czy dwa piwa się nie czepiam, ale powrót do domu w stanie jednoznacznie wskazującym zabroniony
- dziewczyny palą... przepraszam wapują liquidy zerówki (ehe, a jedzie mi tu czołg?), mi to kompletnie nie przeszkadza bo sam palę, ale mojej żonie już niestety przeszkadza, stąd zakaz wapowania w domu
- obiad o godzinie 16.00, jeśli nie zdążą to odgrzewają sobie same, śniadania i kolacje we własnym zakresie, z lodówki mogą brać wszystko co tylko chcą, nie licząc najniższej półki (tam szły rzeczy potrzebne do obiadu, itp.), jeśli czegoś potrzebują wystarczy zostawić listę koło lodówki, albo iść ze mną na zakupy
Dzień pierwszy, na razie spokojnie. Dziewczyny się jako tako rozpakowały i od razu ruszyły w miasto. Wróciły około 23.00 ale przez cały dzień nie dostałem od nich ani jednej informacji gdzie są. Przypomniałem im o tym, przeprosiły, nie ma sprawy.
Dzień drugi. Wstaję około 8.00 i widzę sms od dziewczyn informujący, że poszły na plażę i wrócą koło 11.00 bo potem ma padać. Schodzę do kuchni a tam syf jakby dziewczyny przygotowywały wałówkę dla całej armii. Nie sprzątnąłem, zrobiłem sobie kawę i poszedłem pracować. Gdy kuzynki wróciły dostały opieprz, wygnałem je do sprzątania i sam wróciłem do roboty. Koło 15.00 skończyłem pracę i zszedłem do dużego pokoju, który był tak zadymiony parą z e papierosa, że nic nie było widać. Żona miała wrócić za 30 minut, więc znowu opierdziel i szybkie wietrzenie. Wyjaśnienie dziewczyn? Przecież twojej żony nie ma a tak się wywietrzyło i po sprawie.
Dwa kolejne dni były całkiem spokojne. Tylko raz dziewczyny przerwały mi konferencję puszczając nagle jakąś piosenkę na cały regulator, ale tego nie podciągam pod piekielność.
I dochodzimy do dnia piątego. Dziewczyny wybyły z domu około 10.00 informując że dzisiaj będą o 24.00 bo poznały fajną ekipę na plaży i dostały zaproszenie na imprezę. Zapytałem gdzie ma się rzeczona impreza odbywać i puściłem je w świat. Cały dzień minął, wybiła 24.00, dziewczyn nie ma a ich telefony są głuche. Zadzwoniłem do cioci, przekazałem jak wygląda sytuacja i poinformowałem, że czekam maksymalnie do 2.00, a jak nie wrócą do tego czasu to po nie jadę.
Jak możecie się domyślić dziewczyny nie wróciły, więc zamówiłem taksówkę. Na miejscu okazało się, że impreza jest całkiem gruba, więc poszukiwanie kuzynek trochę mi zajęło. Znalazłem je w toalecie. Jedna oddawała właśnie swoją dzisiejsza kolację, a druga trzymała ją za włosy. Nie zauważyły mnie, więc stanąłem sobie w okolicach toalety, porozmawiałem sobie trochę z młodzieżą i zostałem poczęstowany piwem. Gdy w końcu wyszły z kibelka i mnie zauważyły to zamarły.
Jak możecie się domyślić obie były dość mocno pijane. Obie zgubiły gdzieś telefony i jedna portfel. Zapakowałem je do taksówki, taksiarz dał każdej po torebce foliowej, żeby mu nie zarzygały samochodu i ruszyliśmy do domu (każdy kto czyta moje historie wie, że wymioty to mój słaby punkt, więc nie była to dla mnie przyjemna podróż i sam potrzebowałem torebki).
Dziewczyny jeszcze przez jakiś czas okupowały toaletę i około 4.00 zasnęły. Kolejnego dnia wstały w okolicach 14.00, ale i tak przez cały dzień chorowały. A następnego dnia odwiozłem je na dworzec i wróciły do domu.
Gdy zrelacjonowałem cioci zachowanie jej córek ta nie mogła przestać mnie przepraszać i obiecała, że reszta wakacji dla kuzynek nie będzie już taka przyjemna.
Ocena:
184
(200)
Zdaję sobie sprawę, że większość z was nie uwierzy w dzisiejszą historię, gdyż sam zaśmiewałem się z tego żartu będąc jeszcze gówniakiem, ale tym razem wydarzyło się to na prawdę.
Siedziałem sobie wczoraj w domu pijąc kawę i czytając książkę. Inne rozrywki były niestety niedostępne z powodu braku prądu. Ekipa stawiająca miesiąc temu płot uszkodziła w jakiś sposób przyłącze prądu. Ich fuszerka nie wyszła na jaw od razu (i mieli szczęście bo na miejscu urządził bym im jesień z dupy średniowiecza) a dała o sobie znać dopiero gdy trochę mocniej popadało. Nie będę dalej drążył, gdyż to temat na kolejną historię, którą na bank napiszę gdy tylko sprawa się zakończy. Najważniejszy jest fakt, że nie miałem prądu a za oknem pracowała ekipa naprawiająca przyłącze.
Pomiędzy kolejną stroną książki a następnym łykiem kawy usłyszałem pukanie do drzwi, za którymi stał elegancki facet w garniturze trzymający w rękach słoik z mąką i dzbanek z wodą.
[Akwizytor]: Witam nazywam się Jan Jakotaki i chciałem panu zaprezentować najnowszy produkt naszej firmy.
Już wtedy podejrzewałem o co chodzi, ale facet nie dał mi nawet sekundy na ostrzeżenie. Błyskawicznie pochylił się i rozsypał mąkę po całej wycieraczce (wycieraczka materiałowa).
[A]: Jak pan myśli czy pana odkurzacz dałby radę to posprzątać?
[Ja]: No myślę, że GDYBYM MÓGŁ GO W TEJ CHWILI WŁĄCZYĆ to jak najbardziej dałby radę. Ale nie mogę bo...
[A]: To jest oczywiste. A co jeśli by teraz padało?
I zaczął polewać tę mąkę wodą z dzbanka.
[A]: A jak pan myśli czy teraz pana odkurzacz dałby radę?
[J]: Mam dość dobry odkurzacz, więc myślę że jak najbardziej. Ale muszę panu powiedzieć, że...
[A]: Czyli musi mieć pan całkiem dobry sprzęt, ale jestem w stanie udowodnić, że gdy tylko jeden raz zobaczy pan jak świetnie radzi sobie z brudem nasz Czyścionator 3000, to nie będzie pan chciał używać innego odkurzacza.
Tym razem z tylnej kieszeni wyciągnął tubkę mleka skondensowanego i dawaj mazia tym po całej wycieraczce.
[J]: Wie pan co ja w tej chwili nie mam p...
[A]: Pieniądze to nie problem, gdyż nasza firma pozwala na zakup produktów na niskooprocentowane raty. Na wszystkie pana pytania odpowiem zaraz po zakończeniu prezentacji, bo tak to jeszcze nie wszystko!
I zaczyna deptać po tej wycieraczce wcierając ten cały syf w materiał.
[A]: Jestem pewien, że w tym momencie żaden odkurzacz dostępny na rynku nie poradziłby sobie z takim brudem.
W tym momencie już zrezygnowałem. W tekście ciężko to oddać, ale facet gadał non stop z prędkością bolidu formuły 1 i za cholerę nie dał mi dojść do słowa.
[J]: Nie, nie poradziłby sobie...
[A]: W takim razie, jeśli tylko mógłbym się podłączyć do gniazdka, pokaże panu moc naszego rewolucyjnego urządzenia!
Wskazałem mu gniazdko, facet podłączył swoje rewolucyjne urządzenie i... Dupa.
[A]: A proszę chwilkę poczekać, ten model jest dość mocno eksploatowany. Dziennie przeprowadzam około setki prezentacji i w 99% przypadków ludzie decydują się na zakup. Trzeba przełączyć tylko tutaj i za chwilkę wszystko zadziała...
[J]: Nic panu nie zadziała...
[A]: Ale dlaczego pan tak mówi, przecież nasz wspaniały odkurzacz...
[J]: Nie zadziała bo nie mam aktualnie prądu.
W tym momencie kolesia zmroziło.
[A]: Dlaczego mi pan nie powiedział!
[J]: Próbowałem tylko nie dał mi pan kompletnie dojść do słowa.
[A]: To co ja mam teraz zrobić!? Poza tym ci pracownicy mają prąd!
[J]: Mają, za pozwoleniem sąsiada.
[A]: A to czy ja... Czy mógłbym też skorzystać z prądu sąsiada?
[J]: Proszę iść i wytłumaczyć sytuację. Myślę, ze sąsiad nie będzie miał nic przeciwko.
Facet podreptał w stronę domu sąsiada i po kilku minutach wrócił z przedłużaczem. Muszę przyznać, że Czyścionator bardzo sprawnie poradził sobie z tym syfem, ale na zakup się nie zdecydowałem. Po pierwsze nie jestem fanem generowania syfu niemożliwego do posprzątania zwykłą zmiotką i szmatą, nie mam też w domu armii bombelków zdolnych do wygenerowania takiego syfu, no i cena (ponad 9 tyś) też nie zachęcała do zakupu. Ale muszę przyznać, że pan akwizytor dość skutecznie urozmaicił mi dzień :D
Siedziałem sobie wczoraj w domu pijąc kawę i czytając książkę. Inne rozrywki były niestety niedostępne z powodu braku prądu. Ekipa stawiająca miesiąc temu płot uszkodziła w jakiś sposób przyłącze prądu. Ich fuszerka nie wyszła na jaw od razu (i mieli szczęście bo na miejscu urządził bym im jesień z dupy średniowiecza) a dała o sobie znać dopiero gdy trochę mocniej popadało. Nie będę dalej drążył, gdyż to temat na kolejną historię, którą na bank napiszę gdy tylko sprawa się zakończy. Najważniejszy jest fakt, że nie miałem prądu a za oknem pracowała ekipa naprawiająca przyłącze.
Pomiędzy kolejną stroną książki a następnym łykiem kawy usłyszałem pukanie do drzwi, za którymi stał elegancki facet w garniturze trzymający w rękach słoik z mąką i dzbanek z wodą.
[Akwizytor]: Witam nazywam się Jan Jakotaki i chciałem panu zaprezentować najnowszy produkt naszej firmy.
Już wtedy podejrzewałem o co chodzi, ale facet nie dał mi nawet sekundy na ostrzeżenie. Błyskawicznie pochylił się i rozsypał mąkę po całej wycieraczce (wycieraczka materiałowa).
[A]: Jak pan myśli czy pana odkurzacz dałby radę to posprzątać?
[Ja]: No myślę, że GDYBYM MÓGŁ GO W TEJ CHWILI WŁĄCZYĆ to jak najbardziej dałby radę. Ale nie mogę bo...
[A]: To jest oczywiste. A co jeśli by teraz padało?
I zaczął polewać tę mąkę wodą z dzbanka.
[A]: A jak pan myśli czy teraz pana odkurzacz dałby radę?
[J]: Mam dość dobry odkurzacz, więc myślę że jak najbardziej. Ale muszę panu powiedzieć, że...
[A]: Czyli musi mieć pan całkiem dobry sprzęt, ale jestem w stanie udowodnić, że gdy tylko jeden raz zobaczy pan jak świetnie radzi sobie z brudem nasz Czyścionator 3000, to nie będzie pan chciał używać innego odkurzacza.
Tym razem z tylnej kieszeni wyciągnął tubkę mleka skondensowanego i dawaj mazia tym po całej wycieraczce.
[J]: Wie pan co ja w tej chwili nie mam p...
[A]: Pieniądze to nie problem, gdyż nasza firma pozwala na zakup produktów na niskooprocentowane raty. Na wszystkie pana pytania odpowiem zaraz po zakończeniu prezentacji, bo tak to jeszcze nie wszystko!
I zaczyna deptać po tej wycieraczce wcierając ten cały syf w materiał.
[A]: Jestem pewien, że w tym momencie żaden odkurzacz dostępny na rynku nie poradziłby sobie z takim brudem.
W tym momencie już zrezygnowałem. W tekście ciężko to oddać, ale facet gadał non stop z prędkością bolidu formuły 1 i za cholerę nie dał mi dojść do słowa.
[J]: Nie, nie poradziłby sobie...
[A]: W takim razie, jeśli tylko mógłbym się podłączyć do gniazdka, pokaże panu moc naszego rewolucyjnego urządzenia!
Wskazałem mu gniazdko, facet podłączył swoje rewolucyjne urządzenie i... Dupa.
[A]: A proszę chwilkę poczekać, ten model jest dość mocno eksploatowany. Dziennie przeprowadzam około setki prezentacji i w 99% przypadków ludzie decydują się na zakup. Trzeba przełączyć tylko tutaj i za chwilkę wszystko zadziała...
[J]: Nic panu nie zadziała...
[A]: Ale dlaczego pan tak mówi, przecież nasz wspaniały odkurzacz...
[J]: Nie zadziała bo nie mam aktualnie prądu.
W tym momencie kolesia zmroziło.
[A]: Dlaczego mi pan nie powiedział!
[J]: Próbowałem tylko nie dał mi pan kompletnie dojść do słowa.
[A]: To co ja mam teraz zrobić!? Poza tym ci pracownicy mają prąd!
[J]: Mają, za pozwoleniem sąsiada.
[A]: A to czy ja... Czy mógłbym też skorzystać z prądu sąsiada?
[J]: Proszę iść i wytłumaczyć sytuację. Myślę, ze sąsiad nie będzie miał nic przeciwko.
Facet podreptał w stronę domu sąsiada i po kilku minutach wrócił z przedłużaczem. Muszę przyznać, że Czyścionator bardzo sprawnie poradził sobie z tym syfem, ale na zakup się nie zdecydowałem. Po pierwsze nie jestem fanem generowania syfu niemożliwego do posprzątania zwykłą zmiotką i szmatą, nie mam też w domu armii bombelków zdolnych do wygenerowania takiego syfu, no i cena (ponad 9 tyś) też nie zachęcała do zakupu. Ale muszę przyznać, że pan akwizytor dość skutecznie urozmaicił mi dzień :D
Ocena:
170
(196)
Jeśli ktoś czytał moje poprzednie historie to wie, że jestem antytalentem jeśli chodzi o prowadzenie jakichkolwiek pojazdów zmotoryzowanych. Zamiast tego korzystam z innych form transportu w tym z uprzejmości członków rodziny, którzy posiadają prawo jazdy.
Nie oznacza to jednak, że nie znam zasad ruchu drogowego. Przyswoiłem je podczas moich nieudanych prób zdobycia prawka i dodatkowo staram się być na bieżąco, gdyż często jeżdżę rowerem i nie mam zamiaru być uważany za pedalarza. Dlatego zastanawiają mnie dwa zachowania kierowców, które udało mi się zaobserwować kilkukrotnie będąc pasażerem i wydają mi się one idiotyczne.
Zachowanie pierwsze: blokowanie
Jadę z kuzynem drogą dwupasmową z pierwszeństwem przejazdu na prawym pasie a z podporządkowanej wyjeżdża nagle jakiś koleś. Kuzyn wyhamował, zatrąbił i puścił faceta. Ten wyjechał z podporządkowanej i zwolnił. Kuzyn próbował go wyprzedzić lewym pasem, ale ten nas zablokował. I tak się bawiliśmy jadąc 30 km/h przez jakiś kilometr aż kuzyn wkurzył się i zjechał w boczną uliczkę. Nagranie poszło na policję i czekamy na wynik.
Druga sytuacja. Jadę z ciocią autostradą prawym pasem z prędkością około 110 km/h. W pewnym momencie lewym pasem wymija nas jakieś auto, zjeżdża na prawy pas i powoli zwalnia do około 70 km/h. I zaczyna się to samo co w poprzednim przykładzie. Gdzie w poprzednim przypadku facet mógł się w jakiś sposób poczuć urażony tym, że ktoś uświadomił mu jego nieumiejętność jazdy poprzez użycie klaksonu, tak w tym przypadku nie mam pojęcia o co chodziło. Ciocia niestety kamerki nie posiada.
Zachowanie drugie: wychodzenie z auta, żeby sobie krzyknąć
Tutaj mam tylko jeden przykład z życia, ale widziałem na różnych filmach na YT, że to się zdarza dość często. Wjeżdżamy z ojcem na rondo z zamiarem zjechania na trzecim zjeździe. Nie dane było nam jednak dojechać tak daleko, gdyż z drugiego zjazdu wyjechał nam jakiś debil. Ojciec dał radę wyhamować i stanęliśmy sobie prawie prostopadle tak, że zablokowaliśmy całe rondo. Co robi facet, który nam wyjechał? Wychodzi z samochodu, podchodzi do nas, puka dwa razy w szybę, krzyczy "I jak jeździsz zjebie?", wraca do swojego samochodu i jedzie dalej. Tutaj niestety znowu nie mieliśmy kamerki.
Ktoś mi może wytłumaczyć skąd się bierze takie zachowanie?
Nie oznacza to jednak, że nie znam zasad ruchu drogowego. Przyswoiłem je podczas moich nieudanych prób zdobycia prawka i dodatkowo staram się być na bieżąco, gdyż często jeżdżę rowerem i nie mam zamiaru być uważany za pedalarza. Dlatego zastanawiają mnie dwa zachowania kierowców, które udało mi się zaobserwować kilkukrotnie będąc pasażerem i wydają mi się one idiotyczne.
Zachowanie pierwsze: blokowanie
Jadę z kuzynem drogą dwupasmową z pierwszeństwem przejazdu na prawym pasie a z podporządkowanej wyjeżdża nagle jakiś koleś. Kuzyn wyhamował, zatrąbił i puścił faceta. Ten wyjechał z podporządkowanej i zwolnił. Kuzyn próbował go wyprzedzić lewym pasem, ale ten nas zablokował. I tak się bawiliśmy jadąc 30 km/h przez jakiś kilometr aż kuzyn wkurzył się i zjechał w boczną uliczkę. Nagranie poszło na policję i czekamy na wynik.
Druga sytuacja. Jadę z ciocią autostradą prawym pasem z prędkością około 110 km/h. W pewnym momencie lewym pasem wymija nas jakieś auto, zjeżdża na prawy pas i powoli zwalnia do około 70 km/h. I zaczyna się to samo co w poprzednim przykładzie. Gdzie w poprzednim przypadku facet mógł się w jakiś sposób poczuć urażony tym, że ktoś uświadomił mu jego nieumiejętność jazdy poprzez użycie klaksonu, tak w tym przypadku nie mam pojęcia o co chodziło. Ciocia niestety kamerki nie posiada.
Zachowanie drugie: wychodzenie z auta, żeby sobie krzyknąć
Tutaj mam tylko jeden przykład z życia, ale widziałem na różnych filmach na YT, że to się zdarza dość często. Wjeżdżamy z ojcem na rondo z zamiarem zjechania na trzecim zjeździe. Nie dane było nam jednak dojechać tak daleko, gdyż z drugiego zjazdu wyjechał nam jakiś debil. Ojciec dał radę wyhamować i stanęliśmy sobie prawie prostopadle tak, że zablokowaliśmy całe rondo. Co robi facet, który nam wyjechał? Wychodzi z samochodu, podchodzi do nas, puka dwa razy w szybę, krzyczy "I jak jeździsz zjebie?", wraca do swojego samochodu i jedzie dalej. Tutaj niestety znowu nie mieliśmy kamerki.
Ktoś mi może wytłumaczyć skąd się bierze takie zachowanie?
Ocena:
137
(147)
Raz na jakiś czas zmuszony jestem iść do lekarza na wizytę kontrolną. Przychodnia, do której chodzę ma dość specyficzny system zapisów. Wygląda to tak, że rejestrują cię na dany dzień, w którym musisz pojawić się w przychodni o 7 aby otrzymać numerek informujący o miejscu w kolejce, a następnie poczekać sobie do 14, bo właśnie wtedy zaczyna przyjmować pani doktor. Z tego powodu zwykle w przychodni pojawiam się w okolicach 6 aby dostać jak najniższy numerek, a potem idę do domu i wracam do przychodni w okolicach 13:30. I tym razem zrobiłem identycznie, ba nawet udało mi się zdobyć 1 numer.
Po kilkugodzinnej drzemce i dobrym obiedzie wypełzłem z domu aby na pewno zdążyć do przychodni. Gdy dotarłem na miejsce okazało się, że zebrał się już niemały tłum, głównie złożony z babć i dziadków. Niezrażony, mając w pamięci wyczekany numerek, stanąłem sobie w kącie i tak sobie czekałem. Po kilku minutach do gabinetu dotarła lekarka i poinformowała czekających, że gdy tylko będzie gotowa to poprosi o wejście pierwszego pacjenta.
Minęło kilkanaście minut gdy zza drzwi dotarło do nas głośne "Proszę wejść!", więc ruszyłem z mojego przytulnego kąta w stronę gabinetu. A wraz ze mną ruszyła pewna staruszka.
[Staruszka]: Ale gdzie pan idzie? Przecież ja jestem pierwsza.
[Ja]: Nie wydaje mi się, dzisiaj rano w rejestracji dostałem pierwszy numer.
[S]: Ale co mi pan tu gada o jakiś numerkach. Ja tu stoję od 9, byłam pierwsza i pierwsza wchodzę.
[J]: Ale była pani rano w rejestracji po numerek?
[S]: W rejestracji byłam o 9 i od razu poszłam pod gabinet. Jestem pierwsza.
[J]: A nie dostała pani takiej karteczki z numerem.
[S]: Dostałam, ale co to ma do rzeczy? Byłam pierwsza to wchodzę pierwsza. Prawda proszę państwa?
W tym momencie zrobił się harmider. Większość osób potakiwała staruszce, ale znalazło się kilku, którzy przyznawali mi racje (głównie były to osoby, które rano razem ze mną koczowały przed rejestracją). Robiło się coraz głośniej gdy nagle otwarły się drzwi do gabinetu, z których wyszła pani doktor.
[Doktor]: Ale co to za zamieszanie? Zapraszam do środka osobę z pierwszym numerem.
[S]: Ale jak to z pierwszym numerem? Ja tu stoję od 9 i to ja pierwsza wchodzę.
[D]: A który ma pani numer?
[S]: 25
[D]: To według mojej wiedzy jest pani ostatnią pacjentką. Polecam iść na spacer bo wątpię, że uda mi się panią przyjąć przed godziną 18. Zapraszam pana.
Po tych słowach wszedłem do gabinetu a za drzwiami wybuchł jazgot narzekań i oskarżeń o kumoterstwo. Pani doktor skwitowała to tylko krótkim "Boże co za ludzie... Codziennie to samo.".
Po kilkugodzinnej drzemce i dobrym obiedzie wypełzłem z domu aby na pewno zdążyć do przychodni. Gdy dotarłem na miejsce okazało się, że zebrał się już niemały tłum, głównie złożony z babć i dziadków. Niezrażony, mając w pamięci wyczekany numerek, stanąłem sobie w kącie i tak sobie czekałem. Po kilku minutach do gabinetu dotarła lekarka i poinformowała czekających, że gdy tylko będzie gotowa to poprosi o wejście pierwszego pacjenta.
Minęło kilkanaście minut gdy zza drzwi dotarło do nas głośne "Proszę wejść!", więc ruszyłem z mojego przytulnego kąta w stronę gabinetu. A wraz ze mną ruszyła pewna staruszka.
[Staruszka]: Ale gdzie pan idzie? Przecież ja jestem pierwsza.
[Ja]: Nie wydaje mi się, dzisiaj rano w rejestracji dostałem pierwszy numer.
[S]: Ale co mi pan tu gada o jakiś numerkach. Ja tu stoję od 9, byłam pierwsza i pierwsza wchodzę.
[J]: Ale była pani rano w rejestracji po numerek?
[S]: W rejestracji byłam o 9 i od razu poszłam pod gabinet. Jestem pierwsza.
[J]: A nie dostała pani takiej karteczki z numerem.
[S]: Dostałam, ale co to ma do rzeczy? Byłam pierwsza to wchodzę pierwsza. Prawda proszę państwa?
W tym momencie zrobił się harmider. Większość osób potakiwała staruszce, ale znalazło się kilku, którzy przyznawali mi racje (głównie były to osoby, które rano razem ze mną koczowały przed rejestracją). Robiło się coraz głośniej gdy nagle otwarły się drzwi do gabinetu, z których wyszła pani doktor.
[Doktor]: Ale co to za zamieszanie? Zapraszam do środka osobę z pierwszym numerem.
[S]: Ale jak to z pierwszym numerem? Ja tu stoję od 9 i to ja pierwsza wchodzę.
[D]: A który ma pani numer?
[S]: 25
[D]: To według mojej wiedzy jest pani ostatnią pacjentką. Polecam iść na spacer bo wątpię, że uda mi się panią przyjąć przed godziną 18. Zapraszam pana.
Po tych słowach wszedłem do gabinetu a za drzwiami wybuchł jazgot narzekań i oskarżeń o kumoterstwo. Pani doktor skwitowała to tylko krótkim "Boże co za ludzie... Codziennie to samo.".
Ocena:
220
(226)
Niby człowiek się naczytał dziesiątek historii na piekielnych o tym jak kończy się załatwianie rodzinie roboty, a i tak sam się na to nadział.
Mam kuzyna, który w tym roku skończył studia informatyczne. Z tego co słyszałem to był dobrym uczniem. Poza tym często pokazywał mi swoje projekty, przez co miałem wgląd w jego umiejętności. Dlatego gdy tylko odezwał się do mnie z pytaniem czy nie szukamy kogoś, kazałem mu podesłać CV.
Początek nie był taki zły. Kuzyn trafił do innego projektu niż ja, ale co jakiś czas dochodziły mnie słuchy, że młody radzi sobie całkiem dobrze i szybko się uczy.
Jednak jakoś miesiąc temu podszedł do mnie szef projektu, w którym pracuje młody i powiedział mi dyskretnie, że podejrzewa, że ten bardzo często przychodzi do roboty na kacu. Nie powiem, wkurzyłem się i zaraz po robocie skonfrontowałem z kuzynem te zarzuty. Ten mnie uspokoił, że na lekkim kacu przyszedł do roboty może raz (nikt święty nie jest) a to, że wygląda jak zombie wynika z niewyspania. Z tego co mówił to ma taką patologię za sąsiadów, że policji wręcz nie chce się przyjeżdżać, bo ich wizyty nic nie dają. Jak nie impreza to awantura i zawsze do 2-3 w nocy. Uwierzyłem, uspokoiłem się i przekazałem kumplowi z roboty jak wygląda sprawa z młodym.
Wczoraj jednak znowu podszedł do mnie szef kuzyna i poinformował mnie, że młody dostał dyscyplinarkę. Nie powiem ścięło mnie jak to usłyszałem. Jaki był jej powód? Ano mój kochany kuzynek przyszedł do roboty podpity. Najlepsze, że nie był to pierwszy raz. Z relacji kumpla wynika, że ten już dwa razy miał powody sądzić, że młody jest na gazie i w końcu postanowił go sprawdzić.
Młody postawiony pod ścianą przyznał się, że imprezę skończył o 4 w nocy, a do pracy przyszedł na 7 rano. Zgodził się też na badanie alkomatem. Tak swoją drogą kojarzy ktoś jak to jest? Jeśli pracownik zgodzi się na badanie to może je przeprowadzić pracodawca. A co jeśli pracownik się nie zgodzi? Można wezwać policję i wtedy pracownik musi się zgodzić na badanie alkomatem?
Ogólnie młody dostał mocny opieprz ode mnie i swoich rodziców. Całe szczęście ludzie w pracy są w porządku i nie widzą u mnie winy za zachowanie kuzyna, ale jednak niesmak pozostał.
Mam kuzyna, który w tym roku skończył studia informatyczne. Z tego co słyszałem to był dobrym uczniem. Poza tym często pokazywał mi swoje projekty, przez co miałem wgląd w jego umiejętności. Dlatego gdy tylko odezwał się do mnie z pytaniem czy nie szukamy kogoś, kazałem mu podesłać CV.
Początek nie był taki zły. Kuzyn trafił do innego projektu niż ja, ale co jakiś czas dochodziły mnie słuchy, że młody radzi sobie całkiem dobrze i szybko się uczy.
Jednak jakoś miesiąc temu podszedł do mnie szef projektu, w którym pracuje młody i powiedział mi dyskretnie, że podejrzewa, że ten bardzo często przychodzi do roboty na kacu. Nie powiem, wkurzyłem się i zaraz po robocie skonfrontowałem z kuzynem te zarzuty. Ten mnie uspokoił, że na lekkim kacu przyszedł do roboty może raz (nikt święty nie jest) a to, że wygląda jak zombie wynika z niewyspania. Z tego co mówił to ma taką patologię za sąsiadów, że policji wręcz nie chce się przyjeżdżać, bo ich wizyty nic nie dają. Jak nie impreza to awantura i zawsze do 2-3 w nocy. Uwierzyłem, uspokoiłem się i przekazałem kumplowi z roboty jak wygląda sprawa z młodym.
Wczoraj jednak znowu podszedł do mnie szef kuzyna i poinformował mnie, że młody dostał dyscyplinarkę. Nie powiem ścięło mnie jak to usłyszałem. Jaki był jej powód? Ano mój kochany kuzynek przyszedł do roboty podpity. Najlepsze, że nie był to pierwszy raz. Z relacji kumpla wynika, że ten już dwa razy miał powody sądzić, że młody jest na gazie i w końcu postanowił go sprawdzić.
Młody postawiony pod ścianą przyznał się, że imprezę skończył o 4 w nocy, a do pracy przyszedł na 7 rano. Zgodził się też na badanie alkomatem. Tak swoją drogą kojarzy ktoś jak to jest? Jeśli pracownik zgodzi się na badanie to może je przeprowadzić pracodawca. A co jeśli pracownik się nie zgodzi? Można wezwać policję i wtedy pracownik musi się zgodzić na badanie alkomatem?
Ogólnie młody dostał mocny opieprz ode mnie i swoich rodziców. Całe szczęście ludzie w pracy są w porządku i nie widzą u mnie winy za zachowanie kuzyna, ale jednak niesmak pozostał.
Ocena:
167
(181)
Jakiś czas temu napisałem dwie historie o wezwaniu do zapłaty jakie dostałem od pewnej firmy windykacyjnej. Wklejam tutaj linki do poprzednich historii dla ciekawskich (https://piekielni.pl/87667 https://piekielni.pl/87669), a dla tych którym nie chcę się tyle czytać streszczę pokrótce wątek.
Tak jak już wspomniałem dostałem jakiś czas temu wezwanie do zapłaty. Po krótkiej dedukcji stwierdziłem, że dotyczy ona sytuacji sprzed paru lat, kiedy to kilka dni spóźniłem się z zapłatą za remont i firma budowlana naliczyła kilka złotych odsetek. Dogadałem się wtedy jednak z właścicielem i po zapłacie pełnej kwoty, odsetki zostały umorzone na co mam odpowiedni dokument. Oczywiście firma windykacyjna ma to gdzieś. Poza tym w przesłanym wezwaniu był błąd, gdyż suma składowych zadłużenia była niższa o jakieś 100 zł od wykazywanego salda zadłużenia. A na dodatek do odsetek doliczone były horrendalnie wysokie koszty sądowe i egzekucyjne mimo tego, że jak się później okazało sprawa nigdy nie była w sądzie.
Po drugiej rozmowie nie miałem za bardzo czasu aby iść z tym od razu do prawnika, poza tym jakiś tydzień później przyszedł do mnie list wyjaśniający, że moje zadłużenie zostało przypadkowo otwarte i przez to system błędnie naliczył koszty. Po tym liście sprawdziłem jeszcze dla pewności czy na bank nie wpisali mnie do jakiegoś KRD czy BIG'u i zapomniałem o sprawie, aż do wczoraj...
Kiedy to znalazłem w skrzynce kolejne wezwanie do zapłaty. Zestawienie mojego "długu" wyglądało na nim następująco.
Kapitał: 3123,11 zł
Odsetki umowne: 52,21 zł
Odsetki umowne za opóźnienie: 5,43 zł
Koszty windykacyjne: 0 zł
Koszty sądowe: 0 zł
Koszty egzekucyjne: 0 zł
Pozostałe opłaty: 0 zł
Pozostało do spłaty: 3180,75 zł
Porównując to do poprzedniego wezwania wygląda to tak jakby zbili wszystkie naliczone koszty w kapitał i zaczęli sobie od tego naliczać odsetki umowne. Innymi słowy moje zadłużenie zostało skapitalizowane. Jednak zgodnie z moją wiedzą nie wszystkie koszty mogą być kapitalizowane a tutaj poszli po wszystkim równo.
No to telefon w dłoń i dawaj pół godziny słuchania muzyczki jak z windy w oczekiwaniu aż ktoś łaskawie odbierze telefon. W końcu udało się, ktoś odebrał.
[Pani z windykacji]: Dzień dobry firma taka i owaka, w czym mogę pomóc?
[Ja]: Witam, dzisiaj otrzymałem od państwa wezwanie do zapłaty.
[P]: Oczywiście, muszę zweryfikować pana dane.
Weryfikacja...
[P]: Tak rzeczywiście mam zadłużenie w systemie i wynosi ono 3180,75 zł. Rozumiem, że chce pan dokonać wpłaty?
[J]: Nie, chciałbym...
[P]: Czy wie pan, że jeśli nie spłaci pan tego zadłużenia to kwota ta będzie ciągle rosła ze względu na naliczane odsetki i koszty jakimi zostanie pan obciążony gdy sprawa zostanie skierowana do sądu a następnie do komornika?
[J]: Chciałbym poprosić o jedno...
[P]: Jeśli nie stać pana na jednorazową spłatę całości zadłużenia mogę zaproponować ugodę.
[J]: A ja proponuję pani mi nie przerywać bo z doświadczenia wiem, że w tym to akurat jesteście najlepsi.
[P]: Ależ proszę pana...
[J]: Czy ma pani dostęp do pism jakie zostały do mnie wysłane?
[P]: Oczywiście.
[J]: W takim razie czy byłaby Pani tak uprzejma sprawdzić pismo jakie zostało wysłane do mnie w połowie lutego tego roku.
[P]: Oczywiście, z tego co widzę pismo tyczy się tego, że w przypadku pana długu wystąpił błąd systemu.
[J]: W takim razie czy mogę prosić o zamknięcie tego długu tak abym już nigdy nie dostał od państwa żadnego pisma?
[P]: Oczywiście dług zostanie zamknięty jak tylko spłaci pan pełną kwotę zadłużenia. W takim razie proponuję...
[J]: Czy pani przeczytała to pismo?
[P]: Oczywiście.
[J]: To niech mi pani wytłumaczy z jakiej paki mam spłacać coś co jest błędem i powinno zostać dawno zamknięte?
[P]: Dług jest w systemie...
[J]: Aha, w takim razie ja pani bardzo dziękuję, do usłyszenia...
[P]: Ale proszę pana...
Dzisiaj byłem u zaprzyjaźnionego prawnika ze wszystkimi wysłanymi do mnie pismami, dokumentem poświadczającym umorzenie odsetek i nagraniami dwóch rozmów (pierwszej niestety nie nagrywałem). Doskonale wiem, że nie mogą być one użyte w postępowaniu, ale prawnik może wystąpić o udostepnienie tych nagrań przez firmę windykacyjną i takie nagrania jak najbardziej mogą być dowodem w sprawie. Dlatego wziąłem je do prawnika, by wiedział czy jest w ogóle sens o to wnioskować. Według niego nie ma najmniejszej szansy abym to przegrał. Poza tym będziemy walczyć o odszkodowanie za bezprawne działania windykacyjne.
Tak jak już wspomniałem dostałem jakiś czas temu wezwanie do zapłaty. Po krótkiej dedukcji stwierdziłem, że dotyczy ona sytuacji sprzed paru lat, kiedy to kilka dni spóźniłem się z zapłatą za remont i firma budowlana naliczyła kilka złotych odsetek. Dogadałem się wtedy jednak z właścicielem i po zapłacie pełnej kwoty, odsetki zostały umorzone na co mam odpowiedni dokument. Oczywiście firma windykacyjna ma to gdzieś. Poza tym w przesłanym wezwaniu był błąd, gdyż suma składowych zadłużenia była niższa o jakieś 100 zł od wykazywanego salda zadłużenia. A na dodatek do odsetek doliczone były horrendalnie wysokie koszty sądowe i egzekucyjne mimo tego, że jak się później okazało sprawa nigdy nie była w sądzie.
Po drugiej rozmowie nie miałem za bardzo czasu aby iść z tym od razu do prawnika, poza tym jakiś tydzień później przyszedł do mnie list wyjaśniający, że moje zadłużenie zostało przypadkowo otwarte i przez to system błędnie naliczył koszty. Po tym liście sprawdziłem jeszcze dla pewności czy na bank nie wpisali mnie do jakiegoś KRD czy BIG'u i zapomniałem o sprawie, aż do wczoraj...
Kiedy to znalazłem w skrzynce kolejne wezwanie do zapłaty. Zestawienie mojego "długu" wyglądało na nim następująco.
Kapitał: 3123,11 zł
Odsetki umowne: 52,21 zł
Odsetki umowne za opóźnienie: 5,43 zł
Koszty windykacyjne: 0 zł
Koszty sądowe: 0 zł
Koszty egzekucyjne: 0 zł
Pozostałe opłaty: 0 zł
Pozostało do spłaty: 3180,75 zł
Porównując to do poprzedniego wezwania wygląda to tak jakby zbili wszystkie naliczone koszty w kapitał i zaczęli sobie od tego naliczać odsetki umowne. Innymi słowy moje zadłużenie zostało skapitalizowane. Jednak zgodnie z moją wiedzą nie wszystkie koszty mogą być kapitalizowane a tutaj poszli po wszystkim równo.
No to telefon w dłoń i dawaj pół godziny słuchania muzyczki jak z windy w oczekiwaniu aż ktoś łaskawie odbierze telefon. W końcu udało się, ktoś odebrał.
[Pani z windykacji]: Dzień dobry firma taka i owaka, w czym mogę pomóc?
[Ja]: Witam, dzisiaj otrzymałem od państwa wezwanie do zapłaty.
[P]: Oczywiście, muszę zweryfikować pana dane.
Weryfikacja...
[P]: Tak rzeczywiście mam zadłużenie w systemie i wynosi ono 3180,75 zł. Rozumiem, że chce pan dokonać wpłaty?
[J]: Nie, chciałbym...
[P]: Czy wie pan, że jeśli nie spłaci pan tego zadłużenia to kwota ta będzie ciągle rosła ze względu na naliczane odsetki i koszty jakimi zostanie pan obciążony gdy sprawa zostanie skierowana do sądu a następnie do komornika?
[J]: Chciałbym poprosić o jedno...
[P]: Jeśli nie stać pana na jednorazową spłatę całości zadłużenia mogę zaproponować ugodę.
[J]: A ja proponuję pani mi nie przerywać bo z doświadczenia wiem, że w tym to akurat jesteście najlepsi.
[P]: Ależ proszę pana...
[J]: Czy ma pani dostęp do pism jakie zostały do mnie wysłane?
[P]: Oczywiście.
[J]: W takim razie czy byłaby Pani tak uprzejma sprawdzić pismo jakie zostało wysłane do mnie w połowie lutego tego roku.
[P]: Oczywiście, z tego co widzę pismo tyczy się tego, że w przypadku pana długu wystąpił błąd systemu.
[J]: W takim razie czy mogę prosić o zamknięcie tego długu tak abym już nigdy nie dostał od państwa żadnego pisma?
[P]: Oczywiście dług zostanie zamknięty jak tylko spłaci pan pełną kwotę zadłużenia. W takim razie proponuję...
[J]: Czy pani przeczytała to pismo?
[P]: Oczywiście.
[J]: To niech mi pani wytłumaczy z jakiej paki mam spłacać coś co jest błędem i powinno zostać dawno zamknięte?
[P]: Dług jest w systemie...
[J]: Aha, w takim razie ja pani bardzo dziękuję, do usłyszenia...
[P]: Ale proszę pana...
Dzisiaj byłem u zaprzyjaźnionego prawnika ze wszystkimi wysłanymi do mnie pismami, dokumentem poświadczającym umorzenie odsetek i nagraniami dwóch rozmów (pierwszej niestety nie nagrywałem). Doskonale wiem, że nie mogą być one użyte w postępowaniu, ale prawnik może wystąpić o udostepnienie tych nagrań przez firmę windykacyjną i takie nagrania jak najbardziej mogą być dowodem w sprawie. Dlatego wziąłem je do prawnika, by wiedział czy jest w ogóle sens o to wnioskować. Według niego nie ma najmniejszej szansy abym to przegrał. Poza tym będziemy walczyć o odszkodowanie za bezprawne działania windykacyjne.
Ocena:
182
(186)
Zawsze gdy mam lenia i nie chcę mi się gotować, wchodzę na pyszne.pl aby zamówić sobie jakieś jedzenie. Tak było i dzisiaj. Lenia mam średnio dwa razy w tygodniu, więc zamawiam dość dużo i mógłbym naliczyć kilkanaście piekielnych zdarzeń, ale były to takie pierdoły, że nie warto o nich nawet pisać. Jednak dzisiaj przegięli.
Zamówienie złożyłem około 16 i po jakiś 20 minutach wszedłem zobaczyć za ile moje jedzonko przyjedzie. Okazało się, że moje zamówienie zostało anulowane. W pierwszej kolejności zadzwoniłem do restauracji, w której złożyłem zamówienie. Okazało się, że manager już kilka dni temu zgłaszał do pyszne aby wyłączyli możliwość zamawiania, gdyż dwóch kucharzy jest na L4 i ledwo się wyrabiają z obsługą na miejscu. W takim razie machnąłem ręką i postanowiłem poszukać czegoś innego.
Znalazłem, zamówiłem, czekam i znowu anulowane. Wkurzony dzwonię do restauracji. Tym razem okazało się, że nie powinienem w ogóle móc złożyć tego zamówienia, gdyż nie dowożą do mojego miejsca zamieszkania (restauracja w Gdańsku Śródmieście, a ja mieszkam po drugiej stronie Gdańska). Tutaj coś mnie tknęło, ostatnio na pyszne.pl pojawiła się masa nowych restauracji. Sprawdzam więc i 3/4 z nowych knajp jest w zupełnie innych rejonach Trójmiasta. Rekordzistą był kebab z Rumii.
W takim razie postanowiłem zadzwonić do pyszne.pl. Oczywiście na ich stronie ni jak nie znajdziesz numeru do ich infolinii. Jest tylko formularz kontaktowy, z którego nie miałem zamiaru korzystać gdyż wiedziałem, że i tak mnie zleją. Na szczęście w odmętach internetu znalazłem numer ich infolinii.
Po przywitaniu z miłą panią, grzecznie wyłożyłem całą sytuację. Co na to miła pani? Rozłączyła się bez słowa. Potem próbowałem się jeszcze dodzwonić, ale nikt nie odbierał. Podejrzewam, że wrzucili mnie na jakąś czarną listę.
Nie chciałem tak tego zostawić, więc udałem się na ich Facebook. Pod jednym z postów opisałem całą sytuację i nie minęły 3 minuty gdy mój komentarz został usunięty. Napisałem kolejny komentarz i najprawdopodobniej dostałem shadow bana, gdyż moja żona nie była w stanie namierzyć mojego drugiego komentarza.
Wyłożyłem więc wszystkie moje żale poprzez formularz kontaktowy, ale i tak wiem, że to nic nie da. Szałem będzie gdy dostanę bon zniżkowy na 10%. Jednak tak się nie traktuje klienta. Tym bardziej teraz gdy branża gastronomiczna tak dostaje po tyłku. Pyszne.pl to jednak nie interesuje, gdyż dla nich pandemia to kura znosząca złote jaja...
Skończyło się na tym, że zamówiłem jedzenie z McDonalda.
Zamówienie złożyłem około 16 i po jakiś 20 minutach wszedłem zobaczyć za ile moje jedzonko przyjedzie. Okazało się, że moje zamówienie zostało anulowane. W pierwszej kolejności zadzwoniłem do restauracji, w której złożyłem zamówienie. Okazało się, że manager już kilka dni temu zgłaszał do pyszne aby wyłączyli możliwość zamawiania, gdyż dwóch kucharzy jest na L4 i ledwo się wyrabiają z obsługą na miejscu. W takim razie machnąłem ręką i postanowiłem poszukać czegoś innego.
Znalazłem, zamówiłem, czekam i znowu anulowane. Wkurzony dzwonię do restauracji. Tym razem okazało się, że nie powinienem w ogóle móc złożyć tego zamówienia, gdyż nie dowożą do mojego miejsca zamieszkania (restauracja w Gdańsku Śródmieście, a ja mieszkam po drugiej stronie Gdańska). Tutaj coś mnie tknęło, ostatnio na pyszne.pl pojawiła się masa nowych restauracji. Sprawdzam więc i 3/4 z nowych knajp jest w zupełnie innych rejonach Trójmiasta. Rekordzistą był kebab z Rumii.
W takim razie postanowiłem zadzwonić do pyszne.pl. Oczywiście na ich stronie ni jak nie znajdziesz numeru do ich infolinii. Jest tylko formularz kontaktowy, z którego nie miałem zamiaru korzystać gdyż wiedziałem, że i tak mnie zleją. Na szczęście w odmętach internetu znalazłem numer ich infolinii.
Po przywitaniu z miłą panią, grzecznie wyłożyłem całą sytuację. Co na to miła pani? Rozłączyła się bez słowa. Potem próbowałem się jeszcze dodzwonić, ale nikt nie odbierał. Podejrzewam, że wrzucili mnie na jakąś czarną listę.
Nie chciałem tak tego zostawić, więc udałem się na ich Facebook. Pod jednym z postów opisałem całą sytuację i nie minęły 3 minuty gdy mój komentarz został usunięty. Napisałem kolejny komentarz i najprawdopodobniej dostałem shadow bana, gdyż moja żona nie była w stanie namierzyć mojego drugiego komentarza.
Wyłożyłem więc wszystkie moje żale poprzez formularz kontaktowy, ale i tak wiem, że to nic nie da. Szałem będzie gdy dostanę bon zniżkowy na 10%. Jednak tak się nie traktuje klienta. Tym bardziej teraz gdy branża gastronomiczna tak dostaje po tyłku. Pyszne.pl to jednak nie interesuje, gdyż dla nich pandemia to kura znosząca złote jaja...
Skończyło się na tym, że zamówiłem jedzenie z McDonalda.
Ocena:
206
(216)
Przypomniała mi się pewna historia jeszcze sprzed pandemii. Organizowałem wtedy dla moich rodziców imprezę na dwudziestą rocznicę ślubu. To nie miała być jakaś Bóg wie jak wielka uroczystość, więc zaproszonych było jedynie 30 osób. W tym najbliższa rodzina (moi dziadkowie, rodzeństwo rodziców wraz z ich dziećmi i moje rodzeństwo), znajomi z baru, do którego każdej soboty chodzą moi rodzice, dwóch znajomych mojego ojca z pracy i przyjaciółka mojej mamy. I to właśnie o tej ostatniej będzie ta opowieść. Znam tę kobietę już bardzo długo i wiem, że ma bardzo ciężki charakter, ale to co odwaliła na imprezie...
Narzekanie zaczęło się już na wstępie i nie podobało jej się dosłownie wszystko. Nieładne dekoracje, za dużo kwiatów, za mało balonów, obrus jakiś nie taki, zastawa tandetna, lokal słaby, rosół za zimny, ziemniaki za gorące, brak miejsc do parkowania, niewygodna do trzymania łyżeczka, na początku imprezy za zimno, po pierwszym tańcu za gorąco, łazienka za daleko, najtańszy papier toaletowy... I mógłbym tak wymieniać w nieskończoność.
Gdy dzwoniłem do każdego z zaproszeniem pytałem się czy mają jakieś wymagania co do jedzenia i alkoholu. Wiadomo są różne preferencje, alergie, itp. W standardzie z alkoholu miało być czerwone wino i wódka, a do jedzenia klasyczne menu imprezowe (od rosołu, przez obiad i deser po zagrychę pod wódkę, chyba nie muszę tłumaczyć). Przyjaciółka mamy poprosiła o menu wegańskie. Nasz klient nasza paniusia... A co robi paniusia? Nakłada sobie odrobinkę sałatki zamówionej specjalnie dla niej, kompletnie olewa kotleciki warzywne (potem zjadłem żeby się nie zmarnowały, na prawdę dobre :D) i nakłada sobie karkówkę oraz ziemniaki smażone na smalcu ze skwarkami. Deklarujesz jedno, ktoś się dla ciebie stara i wykłada dodatkowe pieniądze (nie jakąś fortunę, ale zawsze) a ty to olewasz... Tak się nie robi.
Podobna sytuacja była z alkoholem. Kumpel ojca poprosił o whisky, gdyż innych alkoholi nie pije. No problemo. Gdy nasza wielka pani zobaczyła na stole brązowy trunek, stwierdziła, że i ona wypiłaby drinka z whisky (wcześniej twierdziła, że wino jej wystarczy). No to pytam ją czy wypije tylko jednego drinka czy może chce więcej (dla jednego drinka nie warto brać kolejnej butelki). Jako, że stwierdziła, że będzie piła tylko whisky z colą, skoczyłem do baru po kolejną butelkę i pojemnik z lodem. Potem okazało się, że nie wypiła nawet jednego drinka do końca i przerzuciła się na wino.
Na imprezie była trójka młodszych dzieci (wiek od 8 do 10 lat) i jak to dzieci latały i bawiły się. Nikomu to kompletnie nie przeszkadzało poza naszą paniusią. Gdy tylko jedno z mojego kuzynostwa przebiegało koło siedzenia damy, ta nigdy nie omieszkała głośno skomentować niewychowania tych dzieci. Warto dodać, że jednym z trójki najmłodszych był syn tej kobiety i gdy to on biegał i krzyczał to jej to absolutnie nie przeszkadzało. W końcu moja ciocia (matka pozostałej dwójki) nie wytrzymała i zapytała dlaczego jej dzieci jej przeszkadzają, a jej syn nie? Bo jej bombelek jest najmłodszy i on może. No nie bardzo... Jej syn miał dziewięć lat a moja kuzynka osiem. Poza tym co to za różnica wieku 8 a 10 lat?
Na imprezie robiłem również za "DJ'a", czytaj co jakiś czas zmieniałem playlistę i odpowiednio pogłaśniałem i ściszałem muzykę. Ogólnie największą grupę na imprezie stanowili znajomi rodziców z pubu a ich gusta muzyczne znałem doskonale. W końcu od dzieciaka "katowali" mnie swoimi ulubionymi piosenkami przy okazji każdego spotkania. Idąc za zasadą "nigdy nie zadowolisz wszystkich, więc postaraj się zadowolić większość" mogłem po prostu puścić pierwszą lepszą składankę z YouTube "Greatest hits of 80s 90s", ale jako, że sam jestem fanem tej muzyki przez większość czasu leciał mój spotify przeplatany raz na jakiś czas jakimś disco polo i piosenkami, które podrzuciły mi dzieciaki aby też się wytańczyły. Ogólnie wszyscy bawili się świetnie... Wszyscy poza paniusią.
Już po około dwudziestu minutach od puszczenia muzyki przyszła do mnie z zażaleniem, że lecą same starocie i mam włączyć disco polo. Zgodnie z prawdą powiedziałem jej, że przecież przed chwilą jakiś Zenek leciał i za jakiś czas znowu coś puszczę. Ta stwierdziła, że przy tych starych smętach nikt się nie bawi i przy disco polo będzie lepiej. Spojrzałem na parkiet, na którym była ponad połowa gości i zbyłem ją krótkim "No chyba nie". Od tego momentu co chwile przychodziła i lamentowała, że mam puścić disco polo. A gdy tylko to robiłem na parkiecie z 20 osób robiło się 5-6.
W końcu przyszedł najważniejszy moment wieczoru. Z głośników leciała ulubiona piosenka moich rodziców "Guns N' Roses - November Rain". Pod koniec piosenki ojciec miał dać mamie pierścionek. Wszyscy tańczą wolny taniec i nagle piosenka cichnie... Odwracam się a tam paniusia przy laptopie krzyczy "Bawimy się!" a z głośników zaczyna lecieć "Akcent - Biorę Urlop Od Ciebie"... Wku***łem się strasznie, ale ojciec mnie wyprzedził. Poprosił babsko na zewnątrz i nie było ich dobre 10 minut. W tym czasie ja dalej ogarniałem imprezę.
Gdy w końcu wrócili ojciec zdychał ze śmiechu, a babsztyl był cały czerwony na twarzy. Skubany do dziś nie chce zdradzić co jej powiedział, ale kuźwa zadziałało. Do końca imprezy nie sprawiała już żadnych problemów. A mama pierścionek dostała jakąś godzinę później gdy znowu puściłem November Rain.
Ps. Miałem wielką ochotę już o wiele wcześniej babsko opierdzielić, ale nie chciałem psuć imprezy. Wolałem jako organizator wziąć jej zachowanie na klatę.
Narzekanie zaczęło się już na wstępie i nie podobało jej się dosłownie wszystko. Nieładne dekoracje, za dużo kwiatów, za mało balonów, obrus jakiś nie taki, zastawa tandetna, lokal słaby, rosół za zimny, ziemniaki za gorące, brak miejsc do parkowania, niewygodna do trzymania łyżeczka, na początku imprezy za zimno, po pierwszym tańcu za gorąco, łazienka za daleko, najtańszy papier toaletowy... I mógłbym tak wymieniać w nieskończoność.
Gdy dzwoniłem do każdego z zaproszeniem pytałem się czy mają jakieś wymagania co do jedzenia i alkoholu. Wiadomo są różne preferencje, alergie, itp. W standardzie z alkoholu miało być czerwone wino i wódka, a do jedzenia klasyczne menu imprezowe (od rosołu, przez obiad i deser po zagrychę pod wódkę, chyba nie muszę tłumaczyć). Przyjaciółka mamy poprosiła o menu wegańskie. Nasz klient nasza paniusia... A co robi paniusia? Nakłada sobie odrobinkę sałatki zamówionej specjalnie dla niej, kompletnie olewa kotleciki warzywne (potem zjadłem żeby się nie zmarnowały, na prawdę dobre :D) i nakłada sobie karkówkę oraz ziemniaki smażone na smalcu ze skwarkami. Deklarujesz jedno, ktoś się dla ciebie stara i wykłada dodatkowe pieniądze (nie jakąś fortunę, ale zawsze) a ty to olewasz... Tak się nie robi.
Podobna sytuacja była z alkoholem. Kumpel ojca poprosił o whisky, gdyż innych alkoholi nie pije. No problemo. Gdy nasza wielka pani zobaczyła na stole brązowy trunek, stwierdziła, że i ona wypiłaby drinka z whisky (wcześniej twierdziła, że wino jej wystarczy). No to pytam ją czy wypije tylko jednego drinka czy może chce więcej (dla jednego drinka nie warto brać kolejnej butelki). Jako, że stwierdziła, że będzie piła tylko whisky z colą, skoczyłem do baru po kolejną butelkę i pojemnik z lodem. Potem okazało się, że nie wypiła nawet jednego drinka do końca i przerzuciła się na wino.
Na imprezie była trójka młodszych dzieci (wiek od 8 do 10 lat) i jak to dzieci latały i bawiły się. Nikomu to kompletnie nie przeszkadzało poza naszą paniusią. Gdy tylko jedno z mojego kuzynostwa przebiegało koło siedzenia damy, ta nigdy nie omieszkała głośno skomentować niewychowania tych dzieci. Warto dodać, że jednym z trójki najmłodszych był syn tej kobiety i gdy to on biegał i krzyczał to jej to absolutnie nie przeszkadzało. W końcu moja ciocia (matka pozostałej dwójki) nie wytrzymała i zapytała dlaczego jej dzieci jej przeszkadzają, a jej syn nie? Bo jej bombelek jest najmłodszy i on może. No nie bardzo... Jej syn miał dziewięć lat a moja kuzynka osiem. Poza tym co to za różnica wieku 8 a 10 lat?
Na imprezie robiłem również za "DJ'a", czytaj co jakiś czas zmieniałem playlistę i odpowiednio pogłaśniałem i ściszałem muzykę. Ogólnie największą grupę na imprezie stanowili znajomi rodziców z pubu a ich gusta muzyczne znałem doskonale. W końcu od dzieciaka "katowali" mnie swoimi ulubionymi piosenkami przy okazji każdego spotkania. Idąc za zasadą "nigdy nie zadowolisz wszystkich, więc postaraj się zadowolić większość" mogłem po prostu puścić pierwszą lepszą składankę z YouTube "Greatest hits of 80s 90s", ale jako, że sam jestem fanem tej muzyki przez większość czasu leciał mój spotify przeplatany raz na jakiś czas jakimś disco polo i piosenkami, które podrzuciły mi dzieciaki aby też się wytańczyły. Ogólnie wszyscy bawili się świetnie... Wszyscy poza paniusią.
Już po około dwudziestu minutach od puszczenia muzyki przyszła do mnie z zażaleniem, że lecą same starocie i mam włączyć disco polo. Zgodnie z prawdą powiedziałem jej, że przecież przed chwilą jakiś Zenek leciał i za jakiś czas znowu coś puszczę. Ta stwierdziła, że przy tych starych smętach nikt się nie bawi i przy disco polo będzie lepiej. Spojrzałem na parkiet, na którym była ponad połowa gości i zbyłem ją krótkim "No chyba nie". Od tego momentu co chwile przychodziła i lamentowała, że mam puścić disco polo. A gdy tylko to robiłem na parkiecie z 20 osób robiło się 5-6.
W końcu przyszedł najważniejszy moment wieczoru. Z głośników leciała ulubiona piosenka moich rodziców "Guns N' Roses - November Rain". Pod koniec piosenki ojciec miał dać mamie pierścionek. Wszyscy tańczą wolny taniec i nagle piosenka cichnie... Odwracam się a tam paniusia przy laptopie krzyczy "Bawimy się!" a z głośników zaczyna lecieć "Akcent - Biorę Urlop Od Ciebie"... Wku***łem się strasznie, ale ojciec mnie wyprzedził. Poprosił babsko na zewnątrz i nie było ich dobre 10 minut. W tym czasie ja dalej ogarniałem imprezę.
Gdy w końcu wrócili ojciec zdychał ze śmiechu, a babsztyl był cały czerwony na twarzy. Skubany do dziś nie chce zdradzić co jej powiedział, ale kuźwa zadziałało. Do końca imprezy nie sprawiała już żadnych problemów. A mama pierścionek dostała jakąś godzinę później gdy znowu puściłem November Rain.
Ps. Miałem wielką ochotę już o wiele wcześniej babsko opierdzielić, ale nie chciałem psuć imprezy. Wolałem jako organizator wziąć jej zachowanie na klatę.
Ocena:
166
(174)
Jakiś czas temu moja żona stwierdziła, że nasz związek jest na tyle dojrzały i mamy na tyle stabilną sytuację życiową, że przyszedł w końcu czas aby powiększyć naszą małą rodzinę. Tak więc razem usiedliśmy i rozpoczęliśmy poszukiwania kota do adopcji.
Tyle się mówi aby zamiast kupować zwierzęta, adoptować je i nie wspierać "pseudohodowli". Próbowaliśmy w sześciu fundacjach i po tej przeprawie stwierdzam, że pracują tam sami pierd***ci fanatycy.
Fundacja pierwsza, 3 miesięczny kotek, mieszanka dachowca i maine coona. Pani pytała dosłownie o wszystko. Niby pytania sensowne, typu "Jaką karmę planują Państwo kupować?", "Co Państwo zrobią z kotem w razie wyjazdu na wakacje?", itp. Ale było tego tyle, że byłem bliski zapytania się czy mój numer buta też będzie potrzebny. Spędziliśmy tam ponad godzinę i wysypaliśmy się na pytaniu o godziny naszej pracy. Wychodzi na to, że to, że oboje pracujemy 8 godzin dziennie kategorycznie skreśla nasze szanse na adopcję, gdyż koty potrzebują dużo uwagi. Nie, fakt, że pracuję w 99% zdalnie kompletnie nic nie zmienia.
Fundacja druga, 4 miesięczny dachowiec. Znowu milion pytań i znowu klops. Tym razem odpadliśmy na karmie. Pani stwierdziła, że karma X jest bardzo słabej jakości (zrobiłem research i według tego co znalazłem to jedna z lepszych karm) i ona poleca Y, ale o kocie możemy zapomnieć gdyż nie odda go ludziom, którzy w ogóle pomyśleli aby kupować takie świństwo.
Fundacja trzecia, półroczna mieszanka maine coona z czymś. Bardzo analogiczna sytuacja do fundacji drugiej. Jedyna różnica była taka, że po podaniu nazwy karmy Y (no co może jednak rzeczywiście lepsza) pani stwierdziła, że tylko karma Z (prawie 2 razy droższa od karmy Y). I znowu dupa.
Fundacja czwarta, półroczny dachowiec. Udało nam się wreszcie przebrnąć przez wszystkie pytania. I gdy już byliśmy pewni, że w końcu będziemy mieli upragnionego kota, pani stwierdziła, że teraz czas na inspekcję naszego domu. Prawdę mówiąc nie za bardzo uśmiechało nam się żeby jakaś obca baba łaziła nam po domu, ale czego się nie robi dla kota. Więc pani przyszła i spacerowała sobie po mieszkaniu i mruczała co jakiś czas pod nosem. Właziła dosłownie wszędzie. Po jakiś dwudziestu minutach stwierdziła "A zobaczę jeszcze podwórko". I znowu dupa, bo sąsiedzi mają psa. Labradora, największą psią fajtłapę jaką świat widział. Nie pomogło nawet to, że sąsiedzi poza nim mają jeszcze dwa koty. Nie i koniec.
Fundacja piąta, dachowiec, około 5 miesięcy. Znowu udało nam się przejść wszystkie pytania a i nawet nasz dom się pani spodobał. Odpadliśmy na tym, że jeszcze nie kupiliśmy całego osprzętu do obsługi kota. Kobieto ja powoli zaczynam wątpić czy my tego kota kiedyś w ogóle damy radę adoptować a ty twierdzisz, że powinienem już, teraz, natychmiast, na zapas nakupować te wszystkie miski drapaki i inne pierdy?
Fundacja szósta, 3 miesięczny maine coon. Znowu odpadliśmy na pytaniach. Tym razem pani nie spodobało się, że mamy w mieszkaniu kuchenkę indukcyjną. Bo kot może na nią wskoczyć gdy będzie rozgrzana...
W tym momencie mieliśmy dość. Kilka dni później wybraliśmy się do schroniska. Oprowadzała nas bardzo miła wolontariuszka i w trakcie rozmowy wymsknęło mi się, że jesteśmy tu bo 6 fundacji odrzuciło nasze próby adopcji kota. Wtedy ta stwierdziła, że w takim razie musi być coś na rzeczy. Ja i mój niewyparzony jęzor...
Ostatecznie kupiliśmy maine coona od hodowcy. Nie jest mi wstyd i nie żałuję.
Tyle się mówi aby zamiast kupować zwierzęta, adoptować je i nie wspierać "pseudohodowli". Próbowaliśmy w sześciu fundacjach i po tej przeprawie stwierdzam, że pracują tam sami pierd***ci fanatycy.
Fundacja pierwsza, 3 miesięczny kotek, mieszanka dachowca i maine coona. Pani pytała dosłownie o wszystko. Niby pytania sensowne, typu "Jaką karmę planują Państwo kupować?", "Co Państwo zrobią z kotem w razie wyjazdu na wakacje?", itp. Ale było tego tyle, że byłem bliski zapytania się czy mój numer buta też będzie potrzebny. Spędziliśmy tam ponad godzinę i wysypaliśmy się na pytaniu o godziny naszej pracy. Wychodzi na to, że to, że oboje pracujemy 8 godzin dziennie kategorycznie skreśla nasze szanse na adopcję, gdyż koty potrzebują dużo uwagi. Nie, fakt, że pracuję w 99% zdalnie kompletnie nic nie zmienia.
Fundacja druga, 4 miesięczny dachowiec. Znowu milion pytań i znowu klops. Tym razem odpadliśmy na karmie. Pani stwierdziła, że karma X jest bardzo słabej jakości (zrobiłem research i według tego co znalazłem to jedna z lepszych karm) i ona poleca Y, ale o kocie możemy zapomnieć gdyż nie odda go ludziom, którzy w ogóle pomyśleli aby kupować takie świństwo.
Fundacja trzecia, półroczna mieszanka maine coona z czymś. Bardzo analogiczna sytuacja do fundacji drugiej. Jedyna różnica była taka, że po podaniu nazwy karmy Y (no co może jednak rzeczywiście lepsza) pani stwierdziła, że tylko karma Z (prawie 2 razy droższa od karmy Y). I znowu dupa.
Fundacja czwarta, półroczny dachowiec. Udało nam się wreszcie przebrnąć przez wszystkie pytania. I gdy już byliśmy pewni, że w końcu będziemy mieli upragnionego kota, pani stwierdziła, że teraz czas na inspekcję naszego domu. Prawdę mówiąc nie za bardzo uśmiechało nam się żeby jakaś obca baba łaziła nam po domu, ale czego się nie robi dla kota. Więc pani przyszła i spacerowała sobie po mieszkaniu i mruczała co jakiś czas pod nosem. Właziła dosłownie wszędzie. Po jakiś dwudziestu minutach stwierdziła "A zobaczę jeszcze podwórko". I znowu dupa, bo sąsiedzi mają psa. Labradora, największą psią fajtłapę jaką świat widział. Nie pomogło nawet to, że sąsiedzi poza nim mają jeszcze dwa koty. Nie i koniec.
Fundacja piąta, dachowiec, około 5 miesięcy. Znowu udało nam się przejść wszystkie pytania a i nawet nasz dom się pani spodobał. Odpadliśmy na tym, że jeszcze nie kupiliśmy całego osprzętu do obsługi kota. Kobieto ja powoli zaczynam wątpić czy my tego kota kiedyś w ogóle damy radę adoptować a ty twierdzisz, że powinienem już, teraz, natychmiast, na zapas nakupować te wszystkie miski drapaki i inne pierdy?
Fundacja szósta, 3 miesięczny maine coon. Znowu odpadliśmy na pytaniach. Tym razem pani nie spodobało się, że mamy w mieszkaniu kuchenkę indukcyjną. Bo kot może na nią wskoczyć gdy będzie rozgrzana...
W tym momencie mieliśmy dość. Kilka dni później wybraliśmy się do schroniska. Oprowadzała nas bardzo miła wolontariuszka i w trakcie rozmowy wymsknęło mi się, że jesteśmy tu bo 6 fundacji odrzuciło nasze próby adopcji kota. Wtedy ta stwierdziła, że w takim razie musi być coś na rzeczy. Ja i mój niewyparzony jęzor...
Ostatecznie kupiliśmy maine coona od hodowcy. Nie jest mi wstyd i nie żałuję.
Ocena:
246
(264)
Postanowiłem sobie zrobić mały urlop i pojechać w odwiedziny do mojego rodzinnego miasta. Z dworca miał mnie odebrać mój kuzyn, ale niestety grypa żołądkowa skutecznie uniemożliwiła mu wykonanie tego zadania. Jako, że mieścina, w której się urodziłem nie jest żadną wielką metropolią i nie ma w niej Ubera, byłem skazany na (nie)łaskę taksówkarzy.
Dotoczyłem się z tobołami do pierwszej lepszej złotówy i dawaj jedziemy. Już przy samym wejściu do taksówki wąsisty pan zapytał: "A co Pana z wielkiego miasta sprowadza do naszej małej mieściny?". Nie miałem ochoty na żadne pogawędki podczas jazdy, więc rzuciłem jedynie zdawkowe "Interesy...". Jako, że był piątek, godzina około 11:00 i w moim rodzinnym domu nikogo nie było, a mój przyjazd był niespodzianką, to postanowiłem podjechać do małego biurowca, w którym znajduje się firma mojego taty.
Te dwie rzeczy najwyraźniej wystarczyły panu złotówie na wywnioskowanie, że bogaty byzmesmen z dużego miasta (ubieram się dość elegancko) przyjechał w ynteresach i nie zna miasta, więc przy pierwszym lepszym zakręcie dawaj w zupełnie innym kierunku.
Jeździliśmy sobie tak jakieś 40 minut. Miasto małe więc złotówiarz nieźle musiał się napocić aby przez przypadek nie pokazać mi dwa razy tych samych okolic. Już na miejscu wywiązał się następujący dialog:
[Ja]: No i jesteśmy. Wie Pan co, dawno mnie tutaj nie było i nieźle musieli nam to miasteczko rozkopać żeby dojechanie do miejsca oddalonego od dworca o jakieś 5 km wymagało lawirowania po całym mieście.
Tutaj mina mu już zrzedła, ale nadal szedł w zaparte.
[Złotówiarz]: Panie jakie lawirowanie? Ja na taksówce już 10 lat jeżdżę i to najlepsza droga. Szybciej Pan nie dojedziesz.
[J]: Nie rób Pan ze mnie idioty. Urodziłem się w tym mieście i Pan właśnie zapewnił mi wycieczkę po każdym możliwym zakamarku. Ile płacę?
[Z]: Mi tu wyszło 124 zł, ale mogę opuścić do 120.
[J]: Mówię o normalnej cenie dojazdu do punktu oddalonego o 5 km.
[Z]: Wyszło mi ponad 120 zł a i tak Panu na rękę idę...
[J]: W takim razie dzwonię do firmy, w której Pan pracuje.
[Z]: A se dzwoń...
W tym momencie wysiadłem z samochodu, a złotówiarz odjechał z piskiem opon razem z moimi bagażami. Numer boczny taksówki spisałem sobie już wcześniej, ale w tym momencie zapisałem na wszelki wypadek jeszcze numery rejestracyjne.
Krótką rozmowę telefoniczną i pięć minut później taksówkarz był znowu pod firmą mojego taty. Wytaszczył moje bagaże, pożegnał mnie niewyraźnym burknięciem oraz czymś o "uczciwym" zarobku i pojechał w siną dal. Nie zapłaciłem ani grosza.
Dotoczyłem się z tobołami do pierwszej lepszej złotówy i dawaj jedziemy. Już przy samym wejściu do taksówki wąsisty pan zapytał: "A co Pana z wielkiego miasta sprowadza do naszej małej mieściny?". Nie miałem ochoty na żadne pogawędki podczas jazdy, więc rzuciłem jedynie zdawkowe "Interesy...". Jako, że był piątek, godzina około 11:00 i w moim rodzinnym domu nikogo nie było, a mój przyjazd był niespodzianką, to postanowiłem podjechać do małego biurowca, w którym znajduje się firma mojego taty.
Te dwie rzeczy najwyraźniej wystarczyły panu złotówie na wywnioskowanie, że bogaty byzmesmen z dużego miasta (ubieram się dość elegancko) przyjechał w ynteresach i nie zna miasta, więc przy pierwszym lepszym zakręcie dawaj w zupełnie innym kierunku.
Jeździliśmy sobie tak jakieś 40 minut. Miasto małe więc złotówiarz nieźle musiał się napocić aby przez przypadek nie pokazać mi dwa razy tych samych okolic. Już na miejscu wywiązał się następujący dialog:
[Ja]: No i jesteśmy. Wie Pan co, dawno mnie tutaj nie było i nieźle musieli nam to miasteczko rozkopać żeby dojechanie do miejsca oddalonego od dworca o jakieś 5 km wymagało lawirowania po całym mieście.
Tutaj mina mu już zrzedła, ale nadal szedł w zaparte.
[Złotówiarz]: Panie jakie lawirowanie? Ja na taksówce już 10 lat jeżdżę i to najlepsza droga. Szybciej Pan nie dojedziesz.
[J]: Nie rób Pan ze mnie idioty. Urodziłem się w tym mieście i Pan właśnie zapewnił mi wycieczkę po każdym możliwym zakamarku. Ile płacę?
[Z]: Mi tu wyszło 124 zł, ale mogę opuścić do 120.
[J]: Mówię o normalnej cenie dojazdu do punktu oddalonego o 5 km.
[Z]: Wyszło mi ponad 120 zł a i tak Panu na rękę idę...
[J]: W takim razie dzwonię do firmy, w której Pan pracuje.
[Z]: A se dzwoń...
W tym momencie wysiadłem z samochodu, a złotówiarz odjechał z piskiem opon razem z moimi bagażami. Numer boczny taksówki spisałem sobie już wcześniej, ale w tym momencie zapisałem na wszelki wypadek jeszcze numery rejestracyjne.
Krótką rozmowę telefoniczną i pięć minut później taksówkarz był znowu pod firmą mojego taty. Wytaszczył moje bagaże, pożegnał mnie niewyraźnym burknięciem oraz czymś o "uczciwym" zarobku i pojechał w siną dal. Nie zapłaciłem ani grosza.
Ocena:
189
(211)