Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Satsu

Zamieszcza historie od: 11 września 2013 - 19:54
Ostatnio: 28 marca 2024 - 23:32
  • Historii na głównej: 105 z 112
  • Punktów za historie: 30148
  • Komentarzy: 296
  • Punktów za komentarze: 2542
 

#71774

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj spotkała mnie sytuacja, przez którą stwierdziłem, że za cholerę nie rozumiem dzisiejszych dzieci. Przechodziłem koło placu zabaw, gdy zobaczyłem jak dwóch szczyli (maksymalnie czwarta klasa podstawówki) obrzuca garściami piasku leżącego na ziemi chłopca. Zasłaniał się rękami i widać było, że piasek ma już wszędzie. Nawet w ustach i oczach.

Postanowiłem zareagować, więc podszedłem do nich i powiedziałem: "Ładnie to się bawicie. Może ja was tak piaskiem rzucę?". W odpowiedzi usłyszałem soczyste: "Spi****laj, k**wa!". Nie takiej odpowiedzi spodziewałem się po dziesięciolatkach. Wziąłem więc dwóch agresorów za fraki, żeby zaprowadzić ich do rodziców, ale od leżącego usłyszałem: "Odp***dol się od nich! Bawimy się tylko". Wtedy zdębiałem, ale wytłumaczyłem im w kilku dosadnych słowach co sądzę o takich zabawach i zapytałem, co według nich powiedzą rodzice. Na początku nie chcieli powiedzieć gdzie mieszkają, ale gdy postraszyłem ich policją, to wyśpiewali wszystko (oczywiście nie miałem zamiaru wzywać policji, ale miałem nadzieję, że przestraszą się i powiedzą gdzie mieszkają).

Zaprowadziłem ich do domu najbliżej mieszkającego z nich i wyjaśniłem jego mamie całą sytuację. Kobieta podziękowała za reakcję i obiecała, że zawiadomi resztę rodziców. A ja do teraz zastanawiam się, co to mogła być za "zabawa".

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 239 (273)

#71457

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tegoroczną sesję zimową zaliczyłem dość szybko, więc miałem czas wrócić do rodzinnego miasta na dłużej i spotkać się z rodziną oraz starymi znajomymi. Jednego dnia udało mi się skrzyknąć całą ekipę najbliższych kumpli z gimnazjum. Cieszyłem się na to spotkanie, gdyż wielu z nich nie widziałem od lat.

Poszliśmy do małego baru, gdzie chcieliśmy wypić kilka piw, pograć w bilard i pogadać. Gdy byliśmy już trochę podchmieleni, rozmowa zeszła na poważniejsze tematy, w tym religię. Zgodnie z prawdą stwierdziłem, że jestem niewierzący. Poza mną jeszcze dwóch znajomych okazało się ateistami. Nie spodobało się to naszej wierzącej koleżance [K]. Zaczęła nas namawiać, abyśmy wrócili do wiary. Chcieliśmy delikatnie zmienić temat, ale cały czas się wcinała i próbowała nas nawracać. Mówiła, że pójdziemy do piekła, że ateiści to źli ludzie, że Bóg nas przyjmie z powrotem, itp. Kompletnie nie dało się przez to kontynuować normalnej rozmowy. W końcu nie wytrzymałem.

[J]: Mogłabyś skończyć z tą religią? Każdy wierzy w co chce, a my chcemy normalnie pogadać.
[K]: Wiedziałam. Wszyscy ateiści tylko atakują religię. A myślałam, że jesteś inny.
[J]: Na razie to ty nas atakujesz. Nic nie powiedzieliśmy o twojej religii. Chcieliśmy tylko, żebyś przestała drążyć temat.
[K]: Pan kazał nawracać niewiernych.
[Znajomy ateista]: To nawracaj kogoś innego. Nam jest dobrze z naszą niewiarą. I proszę, nie mów, że atakujemy religię. Tak jak powiedział Satsu, na razie jedynym agresorem jesteś ty.

Po tych słowach przestała się odzywać, a po pół godzinie wyszła żegnając się ze wszystkimi, tylko nie z naszą trójką ateistów.

I tu muszę zaznaczyć, że nie mam nic do osób wierzących, póki nie próbują mnie nawrócić albo nie atakują moich poglądów. Nie jestem hipokrytą, więc ja też nie wmawiam nikomu, że wierzą tylko idioci, wiara to wymysł hurr durr!

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 261 (325)

#71072

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W technikum, do którego uczęszczałem postanowiono zorganizować pogadanki na temat krwiodawstwa. Do szkoły przybył znany i szanowany doktor hematologii, aby przekonać nas do oddawania krwi.

Spotkanie zaczęło się bardzo interesująco. Pan doktor wyjaśnił nam na początku w bardzo przystępny sposób czym tak na prawdę są grupy krwi i uświadomił nas, że krew to nie tylko A, B, AB, 0, RH+ i RH-. Następnie opisał nam całą procedurę oddawania krwi i wytłumaczył kiedy można, a kiedy nie można tego robić.

Na koniec zaczął wszystkich po kolei wypytywać czy po osiągnięciu pełnoletności mają zamiar oddać krew dla potrzebujących. Wszystkie odpowiedzi były twierdzące aż doszło do mnie. Moja przecząca odpowiedź bardzo rozsierdziła pana doktora. Dowiedziałem się, że jestem bezduszny, boję się małej igiełki i nie interesuje mnie dobro innych.

Szkoda, że nie dał szansy mi wspomnieć, że choruje na niedoczynność tarczycy, która dyskwalifikuje mnie jako krwiodawcę (o czym wspomniał jakiś czas wcześniej).

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 239 (293)

#71103

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś tydzień temu do mieszkania naprzeciwko wprowadziła się rodzinka, mama i rodzeństwo w wieku około gimnazjalnym. Właśnie tego dnia moje życie z prostej sielanki zmieniło się w tragikomedię.

Wprowadzili się w czwartek, a hałasy temu towarzyszące (w tym wiercenie) trwały do około 2 w nocy. Nie przeszkadzało mi to specjalnie oraz rozumiem, że ludzie chcą się jak najszybciej rozpakować i zacząć normalnie mieszkać.

Następnego dnia miałem iść do pracy na nockę. Koło 19 postanowiłem obejrzeć film, żeby mi czas szybciej zleciał. Tutaj muszę zaznaczyć, że telewizor nie grał zbyt głośno. Po kilku minutach słyszę walenie w drzwi. Otwieram, a tam moja nowa sąsiadka [S].

[S]: Czy pan oszalał? Ta godzina, a tu takie hałasy! Zaraz policję wezwę.
[J]: Państwo wczoraj do 2 w nocy robili hałas przy przeprowadzce, ale jeśli przeszkadza, to już ściszam.
[S]: Jakie hałasy?! Jaka przeprowadzka?! My tu już dwa lata mieszkamy! Wyłączaj ten telewizor albo zadzwonię po policję.
[J]: Aha... Do widzenia.

Przez chwilę zwątpiłem, ale to jednak musiała być nowa sąsiadka. Budynek, w którym wynajmuję mieszkanie jest dość mały i wszyscy się znają po imieniu. Poza tym widziałem ją, jak zarządzała ekipą od przeprowadzek. Wtedy stwierdziłem, że może w nerwach jej się coś pomyliło.

Na następny dzień wróciłem z nocki po 6 rano i od razu położyłem się spać. Około 10 obudziło mnie pukanie do drzwi. Okazało się, że odwiedził mnie policjant [P].

[P]: Witam pana. Dzisiaj w nocy dostaliśmy 5 zgłoszeń o zakłócaniu ciszy nocnej. Jednak po przybyciu nie odnotowaliśmy żadnych hałasów. Poza tym nie otwierał nam pan drzwi. Czy mógłby pan wyjaśnić tę sytuację.
[J]: Nic dziwnego, że nie otwierałem. Dopiero o 6 rano wróciłem z nocki.
[P]: Rozumiem. W takim razie przepraszam, że pana obudziłem. Do widzenia.

Po tej sytuacji stwierdziłem, że i tak nie zasnę, więc postanowiłem iść do sklepu. Po drodze rzucił mi się w oczy papier wystający z mojej skrzynki na listy. Okazało się, że był to mandat... Wróć. Niedorobiona podróbka mandatu. Opiewał on na kwotę 1500 zł i wystawiony został za zakłócanie ciszy nocnej. Brakowało na nim moich danych, pieczątki i jakiegokolwiek podpisu. A co najważniejsze, wydrukowany był na kartce A4, której dowcipnisiowi nie chciało się nawet dociąć do odpowiednich rozmiarów. "Mandat" przezornie zatrzymałem, ale nie miałem zamiaru nic z tym robić. Przynajmniej na razie.

Następnego dnia (niedziela) znowu zostałem obudzony, tym razem o 9 rano i przez moją nową sąsiadkę. Przywitała mnie z uśmiechem na ustach słowami:

[S]: Oj, a ty jeszcze nieubrany?
[J]: Ale o co...?
[S]: No do kościoła idziemy. Idź się szybko umyj, a ja przyszykuję ci jakieś ładne ubrania.

Po tych słowach wlazła sobie jakby nigdy nic do mojego mieszkania i zaczęła grzebać w komodzie, która stoi naprzeciwko drzwi wejściowych. Od razu ją wypchnąłem.

[J]: Czy pani oszalała? Wchodzi pani obcemu facetowi do domu i grzebie mu po szafkach?
[S]: W kościele trzeba ładnie wyglądać.
[J]: Nigdzie z panią nie idę! Do widzenia.

Po tej sytuacji już się upewniłem, że z tą kobietą jest coś nie tak. Nie wiedziałem jeszcze tylko do końca, co mogę z tym zrobić.

Następny dzień i znowu zostałem obudzony pukaniem do drzwi. Otwarłem je, a tam (o Boże...) znowu sąsiadka. Tym razem wepchnęła mi w ręce torbę z zakupami i rzekła:

[S]: Zrobiłam ci zakupy, tak jak mnie prosiłeś. Wszystko kosztowało 52 złote. Rozliczymy się od razu?
[J]: Pani jest jakaś nienormalna! Nigdy nie prosiłem, żeby mi pani cokolwiek kupowała. Tak samo jak nigdy nie chciałem iść z panią do kościoła. Poza tym co to były za zgłoszenia na policję? I ten mandat w skrzynce? Nie chcę mieć z panią nic wspólnego. Niech pani zabiera te zakupy i zostawi mnie w spokoju!

Wcisnąłem jej zakupy w ręce i zatrzasnąłem drzwi przed nosem. Potem słyszałem jeszcze przez chwilę jej krzyki na korytarzu, ale kuracja szokowa chyba zadziałała, bo od tego czasu miałem spokój. Aż do dzisiaj.

Koło dwunastej znowu ktoś zapukał do moich drzwi. Przezornie wyjrzałem przez judasza, ale okazało się, że tym razem to nie moja sąsiadka, tylko jakiś facet [F]. Otwarłem.

[F]: Dzień dobry, jestem pana nowym sąsiadem. Mieszkam naprzeciwko i chciałem...
[J]: O nie, ja z państwem nie chcę mieć nic wspólnego. A tym bardziej z pana żoną.

Zacząłem zamykać, ale facet przytrzymał je nogą.

[F]: Ja właśnie o niej chciałem porozmawiać. Widzę, że już dała się panu we znaki. Bardzo przepraszam za jej zachowanie. Czy mógłbym jednak wejść?

Zgodziłem się. Usiedliśmy, otworzyliśmy piwa i sąsiad wyjaśnił mi całą sytuację. Jego żona rzeczywiście ma problemy psychicznie. Na pierwszy rzut oka wygląda jak zdrowa kobieta, może robić zakupy, załatwiać sprawy w urzędach, odwiedzać znajomych i zachowuje się całkowicie normalnie. Zmienia się to dopiero w przypadku kontaktów z sąsiadami. Jej zachowania stają się irracjonalne i nie umie ich wyjaśnić. Podobno ma tak od dzieciństwa. Nie można jej jednak wysłać na badania psychiatryczne. Rodzina ma długi, które trzeba jak najszybciej spłacić. Dlatego sąsiad (kierowca tira) jeździ w trzytygodniowe trasy. Nie mógłby przez to zająć się dziećmi, gdyby jego żona trafiła do szpitala. Pomoc rodziny również odpada. Sąsiad nie ma jej w ogóle, a krewni ze strony żony odwrócili się od nich (w sumie nawet się mocno nie dziwię). Jedyną możliwością byłby dom dziecka, ale dla sąsiada ta opcja kategorycznie odpada (a tu już w ogóle się nie dziwię).

I teraz mam dylemat. Z jednej strony szkoda by było mi dzieciaków, gdyby trafiły do domu dziecka. Z drugiej jednak strony nie mam zamiaru znosić stalkingu szalonej sąsiadki. Na razie jest spokojnie, ale ile ten spokój potrwa? Nie wiem.

Ps. Jeśli ktoś się zna, to może mi powiedzieć na jaką chorobę może cierpieć ta kobieta.

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 284 (326)

#71247

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Koło pedagogiczne na mojej uczelni wyszło z ciekawą inicjatywą. Dogadali się z pobliskim technikum, że studenci przeprowadzą kilka lekcji dla uczniów tej szkoły. Założenia były proste. Studenci mogą się sprawdzić w roli nauczyciela, a uczniowie technikum nauczą się czegoś ciekawego. Oczywiście miało to być nieobowiązkowe dla obu stron. Niestety później dowiedziałem się, że dobra frekwencja na moich zajęciach wynikała bardziej ze strachu przed oceną niedostateczną, niż z powodu mojej wrodzonej zaje***tości :) Przejdźmy jednak do głównej piekielności, czyli meritum.

Studiuję informatykę, więc postanowiłem przygotować zajęcia o bibliotece Winsock. Miałem do dyspozycji 12 godzin (nikt z informatyki poza mną nie zgłosił się do tej akcji), więc mogłem bardzo dobrze wyjaśnić temat. Pierwsze spotkanie z nauczycielem programowania z technikum sprowadzało się do przedstawienia programu moich zajęć. Belfer był zachwycony i cieszył się, że uczniowie będą mogli zapoznać się z programowaniem sieciowym. Uświadomiłem go, że wymagam w miarę dobrej znajomości strukturalnego języka C++.

Na drugim spotkaniu otrzymałem listę osób zainteresowanych moimi zajęciami. Szczerze się zdziwiłem. Spodziewałem się maksymalnie kilku osób, zapaleńców programowania. Zamiast tego dostałem ponad trzydziestu uczniów. Wszyscy z 4 klasy. Poza tym dowiedziałem się, że nauczyciel nie będzie uczestniczył w zajęciach. Zamiast tego miał siedzieć w klasie obok i w razie potrzeby miałem go wołać. Poza tym kazał mi sprawdzać listę obecności (trochę dziwne na nieobowiązkowych zajęciach).

Pierwszego dnia nauczyciel wprowadził mnie do klasy, przedstawił i zostawił. Na start sprawdziłem obecność, przedstawiłem pokrótce czym będziemy się zajmować i zadałem każdemu proste pytanie ze znajomości języka C++ żeby wiedzieć na czym stoję. Były to proste pytania typu: czym jest integer, jak deklarować zmienne, czym się różni programowanie obiektowe od strukturalnego, co to jest obiekt, itp. Nic czego uczeń czwartej klasy technikum powinien chociaż nie kojarzyć. Z całej grupki tylko pięć osób znało odpowiedzi na pytania. Reszta patrzyła na mnie jakbym próbował jaskiniowcom wyłożyć fizykę kwantową. Zdenerwowało mnie to. Od początku zaznaczałem, że moje lekcje wymagają znajomości języka C++.

Wyjaśnienie okazało się proste. W/w nauczyciel zagroził czwartej klasie oceną niedostateczną jeśli nie pojawią się na moich zajęciach. Uczniowie niższych klas natomiast nie zostali w ogóle do nich dopuszczeni. Pomimo, że było kilku chętnych.

W takim przypadku zarządziłem, że niezainteresowani moimi lekcjami mogą w czasie ich trwania zająć się czym tylko chcą. Gdyby jednak nauczyciel wszedł mają sprawiać wrażenie zainteresowanych tematem. W tym momencie lista moich słuchaczy zmniejszyła się z ponad 30 do 3. Pomimo to jestem zadowolony. Przez te 12 lekcji udało mi się nauczyć ZAINTERESOWANYCH wiele o bibliotece Winsock (i nie tylko), a reszta się świetnie bawiła grając w kalambury na kurniku.

Największą piekielnością była jednak rozmowa mailowa z nauczycielem [N], którą miałem przyjemność odbyć tydzień temu:

[N]: Jestem bardzo rozczarowany pana zajęciami. Przeprowadziłem kilka dni temu sprawdzian. Wiedza uczniów, którzy brali udział w prowadzonym przez pana kursie, pomimo 100% frekwencji, nie uległa zmianie.

[J]: Prowadzone przeze mnie zajęcia odbiegały od podstawy programowej.

[N]: Ale w pośredni sposób jednak jej dotyczyły, więc wiedza uczniów powinna się zwiększyć. Natomiast tylko kilka osób otrzymało ocenę w miarę przyzwoitą.

[J]: Nie moją sprawą było nauczać podstawy. Moje zajęcia miały skupić się tylko na programowaniu sieciowym.

[N]: Tak, ale to wymaga znajomości podstawy.

[J]: Prawda, ale to pan powinien ją przedstawić uczniom. Prosiłem by na moich zajęciach pojawiły się osoby, które znają C++. Pomimo tego dostałem ponad 30 uczniów, z czego ledwo trzech wiedziało co i jak. Czym ich pan zmusił do tych zajęć? Jedynką?

I od tego czasu cisza.

Pomimo tych piekielności dowiedziałem się również od uczniów w jaki sposób ten wspaniały nauczyciel "uczy" programowania. Większość lekcji zajmuje notowanie w zeszycie definicji oraz przykładowych programów. Ewentualne zadania muszą być również pisane w zeszycie. Kod może być wprowadzony do komputera (żeby sprawdzić czy działa...) dopiero po sprawdzeniu go przez nauczyciela. I jak oni mają się czegoś nauczyć?

Ps. Nauczyciel, poza pierwszym dniem, nie pojawił się na zajęciach prowadzonych przeze mnie ani razu.

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 437 (447)

#70915

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja uczelnia chwali się tym, że jest przyjazna studentom pracującym. Natomiast praca, którą aktualnie wykonuję zmusiła mnie do skorzystania z tych dobrodziejstw. Plan został ułożony w taki sposób, że nie byłem w stanie pojawiać się na ostatnim wykładzie w czwartek. Na szczęście był to tak zwany zapychacz.

Udałem się do sekretariatu, żeby wypytać co i jak. Okazało się, że muszę wypełnić kilka papierków, a wykładowca zostanie poinformowany. Dla spokoju duszy poszedłem jednak do profesora i powiadomiłem go o całej sprawie. Zapewnił mnie, że nie ma problemu, ale na egzamin muszę być przygotowany. Proste? Nie do końca...

Cały semestr sumiennie kserowałem notatki i przyswajałem materiał. Wczoraj nadszedł czas egzaminu. Zjawiłem się zwarty, gotowy i nauczony. Po części pisemnej nadszedł czas na odpytanie ustne. Poszło mi całkiem nieźle, ale..

[Wykładowca]: No muszę przyznać, że solidnie się pan nauczył. Normalnie dostałby pan piątkę, ale mamy mały problem.
[Ja]: Słucham?
[W]: Nie pojawił się pan na żadnym wykładzie. Pomimo pana wiedzy skutkuje to niestety dwójką.
[J]: Przecież byłem u pana na początku semestru i informowałem, że z powodu pracy nie mogę uczęszczać na wykłady.
[W]: Pamiętam, ale obecności są OBOWIĄZKOWE. Gdyby pojawił się pan chociaż na jednym spotkaniu, bez problemu dostałby pan trójkę.
[J]: Trójkę. Ale przecież...?
[W]: Poproszę pana indeks.

Po całym zajściu poszedłem do domu po ksero papierów podpisywanych na początku semestru, a następnie do dziekanatu. Sprawa jest w toku. Na szczęście dzięki kserówkom mam dużą szansę na usunięcie tej dwójki. Nie liczę jednak, że wpiszą mi w indeks proponowaną piątkę, więc i tak będę musiał zdawać jeszcze raz w sesji poprawkowej.

studia

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 361 (373)

#70233

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od około roku interesuję się paintballem. Jakiś miesiąc temu kupiłem pierwszy, własny marker (karabin do paintballa). Dzisiaj stwierdziłem, że przyda mu się mała konserwacja. Nigdy tego nie robiłem, więc postanowiłem zdać się na znajomego, który siedzi w temacie dłużej. Jako, że kumpel mieszka raptem dwie ulice ode mnie, to po prostu wsadziłem marker do plecaka i ruszyłem w drogę. Niestety lufa trochę wystawała i to sprowadziło na mnie piekielną sytuację.

Dosłownie kilka metrów od mojego mieszkania poczułem silne uderzenie w plecy. Upadłem na ziemię, po czym agresor unieruchomił mnie krzycząc "Uwaga on ma broń, niech ktoś dzwoni na policję!". Następnie wyjął marker z plecaka i rzucił go z dużą siłą w pobliski mur (Gdyby była to prawdziwa i nabita broń, to mogłaby wystrzelić...). Chyba wszyscy uciekli, gdyż po chwili trzymający mnie facet sam wezwał policję. I tak sobie czekaliśmy dobre dwadzieścia minut na mundurowych.

Gdy policjanci przyjechali agresor został poproszony o puszczenie mnie. W radiowozie wytłumaczyłem, że to nie żadna broń tylko karabin do paintballa, oraz że najpewniej został on uszkodzony. Po oględzinach policjant przyznał mi rację i stwierdził, że mogę oskarżyć agresora o napaść i zniszczenie mienia.

Tutaj muszę coś zaznaczyć. Doskonale zdaję sobie sprawę, że w pewnym sensie sam sobie byłem winien zaistniałej sytuacji i nie miałem zamiaru składać zawiadomienia jeśli usłyszałbym chociaż głupie przepraszam. Jednak gdy doszło do konfrontacji usłyszałem tylko: "Pff teraz pintball a zaraz zacznie strzelać do ludzi na ulicach.". Nadal jestem miły i podaruję siniaki. Mam zamiar tylko odzyskać pieniądze za zniszczony marker.

Ps. Żeby przepisów stało się zadość. W przypadku broni o energii poniżej 17J (markery, wiatrówki, repliki ASG) nie istnieją żadne przepisy dotyczące jej przenoszenia. Gdybym chciał to mógłbym z nią biegać na plecach po mieście. W społeczności paintballowej jednak zaleca się nie obnoszenie się z nią. Właśnie dlatego chciałem odpuścić.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 331 (401)

#70122

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia dość nieprzyjemna. Jeśli masz słaby żołądek, nie czytaj :)

Główny budynek mojej uczelni posiada cztery pietra. Do każdego przyporządkowane są trzy sprzątaczki, które swoje siedziby mają w składzikach miedzy toaletami damskimi i męskimi.

Na wszystkich piętrach utrzymywany jest względny porządek, poza ostatnim. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda normalnie, ale jak się człowiek bliżej przyjrzy może zauważyć, że jest tam rzadko zamiatane (nie mówiąc o myciu podłogi). Śmietniki opróżniane są chyba raz na tydzień, często aż się z nich wysypuje (o zapachu nie wspomnę). Raz udało nam się w tylnych rzędach rzadko używanej sali wykładowej znaleźć całkowicie zapleśniałą kanapkę. Wyglądała jakby leżała tam dobry miesiąc. Kiedy indziej koledze wylała się kawa na podłogę. Wybrał się do sprzątaczek po jakąś szmatkę, żeby posprzątać. Powiedziały mu, że same posprzątają po przerwie. Ta trwała chyba trzy dni, gdyż dopiero wtedy plama zniknęła.

Prawdziwy armagedon zaczyna się dopiero w toaletach. Gdy drzwi do nich są otwarte, to odór można poczuć z dobrych dwudziestu metrów. Wejście do środka dla osób ze słabym żołądkiem jest wysoce odradzane. Mimo to byłem tam kilka razy. Zastanawia mnie jak one mogą w tym smrodzie ze smakiem wcinać ciastka lub śniadanie.

Historię postanowiłem napisać ze względu na wyniki małego eksperymentu, który przeprowadziłem w w/w toalecie. Miesiąc temu kupiłem czekoladę. Jedną kostkę lekko rozsmarowałem w widocznym miejscu na muszli klozetowej. Miało to naśladować ekskrementy. Po tygodniu poszedłem sprawdzić, kleks nie zniknął. Nie zrobiłem z tym nic, ale przysiągłem sobie, że nigdy nie skorzystam z tej toalety.

Niestety dzisiaj musiałem złamać tę przysięgę. Na egzaminie, z którego nie mogłem wyjść dość mocno mnie przycisnęło. Gdy tylko oddałem pracę, udałem się do czeluści zła. Kiedy załatwiłem swoją sprawę z ciekawości postanowiłem sprawdzić mój "eksperyment". Czekolada nadał tam była...

Sprawa była wielokrotnie zgłaszana, najpierw do samych sprzątaczek a potem do rektora. Na razie nie widać efektów.

uczelnia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 327 (359)

#70173

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Potrzeba kupienia rodzince prezentów świątecznych zmusiła mnie do rzucenia się w wir zakupów. Dzięki temu prawdopodobnie dane mi było zobaczyć idiotę roku.

Pewnie większość z was kojarzy, że niektóre sklepy zamiast pełnoprawnych pudełek z grami komputerowymi (nie jestem pewien czy tak samo jest w przypadku filmów i albumów muzycznych) na półki wystawiają "atrapy" bez płyty w środku. Oczywiście gra jest odbierana przy kasie w momencie zakupu. Pan z historii o tym niestety nie wiedział. Ale do rzeczy.

Jednym z odwiedzonych przeze mnie tego dnia miejsc był sklep agd/rtv. Po wybraniu towaru ustawiłem się w kolejce, właśnie obsługiwany był starszy pan [S]. Już z daleka było słychać i widać, że wykłóca się z kasjerem [K]. Część rozmowy, którą udało mi się podsłuchać brzmiała mniej więcej tak:

[S]: Panie kupiłem tę grę tutaj, a w środku nie ma płyty. Ja chcę zwrotu pieniędzy.
[K]: Nic dziwnego, gdyż jest to atrapa. Gra powinna zostać wydana przy zapłacie. Dziwi mnie to, pracownicy są przeszkoleni i nie powinno dojść do takiej sytuacji.
[S]: Ch*j mnie to obchodzi. Ja chcę zwrot pieniędzy!
[K]: Proszę się uspokoić. Mogę wydać grę i w ramach przeprosin zaproponować bon zniżkowy do wykorzystania w naszym sklepie. Poproszę tylko o paragon.
[S]: Nie wziąłem paragonu!
[K]: To poproszę chociaż to opakowanie. Sprawdzę numer w systemie.

<kasjer klika w komputerek>

[K]: Według systemu, ta atrapa powinna być nadal na sklepie. Niestety będę musiał wezwać policję, by wyjaśniła spr...
[S]: O co ty mnie k**wa oskarżasz?!

W tej chwili stało się kilka rzeczy. Dziadek rzucił się z pięściami w kierunku lady, ochroniarz zareagował szybko i unieruchomił agresora, natomiast kasjer zawołał kierownika. Dalej sprawa przeniosła się na zaplecze. Z tego powodu nie wiem czy dziadek był najgłupszym złodziejem jakiego widziałem, czy po prostu wynikł błąd sklepu, a starszy pan jest agresywnym furiatem.

sklep

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 416 (456)

#69690

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moi rodzice jakiś czas temu kupili sobie domek jednorodzinny. Na zewnątrz w pełni wykończony, ale w środku stan surowy. Po dość długim remoncie zostało tylko pomalować, położyć podłogę i wnieść meble. Farby kupione, jednak tata został wysłany w delegację. Chciałem sam pomalować, ale mama uparła się, że nie dam sobie rady. Ok w takim razie załatwię jakiegoś fachowca. Nie, ona zna pana Wieśka, który był malarzem i on nam pomaluję. Ok.

Trzy dni temu podjechałem do domku, żeby Wieśka wpuścić, wytłumaczyć co i jak oraz zostawić mu klucze (w domu nie ma kompletnie nic, więc o kradzież się nie martwiliśmy). Poinformowałem, go żeby sobie spokojnie pracował a jak skończy dał znać telefonicznie.

Wczoraj dostałem informację, że malowanie ukończone sukcesem. Wsiadam więc w samochód i jadę na inspekcje. Gdy wszedłem do środka złapałem się za głowę. Przedpokój, który miał być biały został pomalowany na zgniły zielony. Kuchnia zamiast koloru piaskowego jest różowa. Duży pokój krwistoczerwony a w rogu około trzydzieści butelek po piwie. Aha to tak się zabawiamy? Tylko gdzie jest Wiesio?

Przeszukałem resztę pokoi odkrywając przy tym kolejne paskudne kolory, ale malarza artysty nigdzie nie było. Postanowiłem do niego zadzwonić.

[W]: "A tu z kolegami w garażu siedzimy i w pokerka pykamy."

Wejście smoka to pikuś przy tym z jaką ekspresją wparowałem do garażu.

[J]: Co żeś pan odj**ał?!
[W]: Ładne kolory prawda? Bo te wasze ch***we były.
[J]: Nic panu do kolorów jakie wybraliśmy. A tak w ogóle gdzie są nasze farby?
[W]: Sprzedałem...
[J]: Jak to k***a sprzedałem?
[W]: Ale spokojnie. Usiądź w pokerka sobie pykniemy.
[J]: W nic sobie nie pykniemy. Wypad mi stąd, ale już!
[W]: Ale zapłata...?
[J]: Zapłata? Jaka zapłata? To pan nam powinien oddać pieniądze za farby i spi***oną robotę.

I tyle widziałem Wieśka i gromadkę.

Aktualnie czekam na powrót ojca, bo sam nie mogę przekonać mamy, że Wieśka trzeba przycisnąć (kobieta jest aż za bardzo empatyczna) i odzyskać pieniądze za farby. Wiem, że popełniłem błąd taktyczny pozwalając mu uciec, ale działałem pod wpływem emocji.

A i wiecie jak cholernie ciężko zamalować krwistą czerwień? Nawet grunt ledwo daje radę :D

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 424 (474)