Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Scorpion

Zamieszcza historie od: 18 maja 2015 - 13:35
Ostatnio: 21 maja 2023 - 11:31
  • Historii na głównej: 78 z 117
  • Punktów za historie: 30376
  • Komentarzy: 158
  • Punktów za komentarze: 1263
 

#72244

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem o konkursach.
Scorpion wygrał w pewnym konkursie komplet noży z dalekiej Japonii.
Wygrana nietypowa, a zatem i radość wielka.
Miły pan gratuluje wygranej, z radością uzupełniam dane, zapewnia, że noże będą lada dzień.

Okazało się, że jednak noże nie będą lada dzień.
Dostałem numer przesyłki, możliwość jej śledzenia. Na stronie kuriera od tygodni dwóch widniała informacja, że paczka czeka na wysłanie.
Zniecierpliwiony zadzwoniłem na infolinię żółtej firmy. Po przełączaniu do miliarda miliardów różnych ludzi, którzy niby coś mogli wiedzieć, jedna pani łaskawie powiedziała mi, że paczka nie przyszła jeszcze z Japonii do Polski i prawdopodobnie siedzi gdzieś w japońskim magazynie obok dmuchanych lalek, ośmiornic i stosów hentai.

Poczekałem znów dwa tygodnie, na Zachodzie bez zmian.
Zadzwoniłem więc do firmy, która mi tę nagrodę sprezentowała. Nie tak miły pan uświadomił mnie, że konkurs prowadziła inna firma na zlecenie i oni nic nie wiedzą, mam dzwonić do tamtych, a im nie zawracać głowy.
Urocze podejście do klientów.
Zadzwoniłem do podwykonawcy konkursu, co najmniej 7 razy.
Oburzona pani z fochem wielkim stwierdziła, że nagrody wysłane i mam czekać, a potem trzasnęła słuchawką.

Po następnym tygodniu, kiedy to paczka znów się nie ruszyła na trackingu, zadzwoniłem do wszystkich ponownie. Firma produkująca zrzucała winę na podwykonawcę konkursu i kuriera, kurier na podwykonawcę, a podwykonawca telefonu nie odbierał.

Naskrobałem więc maila, w którym opisałem podwykonawcy, przytaczając regulamin konkursu, że w takim razie oni uchylają się od ich własnych zasad, a zatem mam możliwość wejścia na drogę sądową (mam możliwość, nie że wejdę) w celu odzyskania mojej nagrody.

Parę dni później, wcześnie rano, do moich drzwi ktoś się dobijał niczym NKWD. Otworzyłem, a zaspanemu mnie jakiś facet w dresie wcisnął pakunek w rękę i ulotnił się jak kamfora.
Otworzyłem i zobaczyłem moje noże.

Moje pytania: Jak można robić konkurs i zatrudnić kijowego podwykonawcę, który ma gdzieś laureata konkursu? Jak można dosłownie olać klienta, który ma problem nie przez swoje zachowanie, a przez niekompetencje podwykonawcy? Po co brać się i zakładać niedziałającą firmę tworzącą konkursy? Dlaczego w firmie, która ponoć jest poważna, trzeba przegrzebywać się za tym, na czym im samym powinno zależeć?

Noże chwalę, są bardzo dobrze wykonane. Gdyby nie kosztowały tyle, może olałbym sprawę.
Produktów tej firmy raczej nie przestanę kupować głównie z tego powodu, że na rynku nie ma konkurencyjnych w kategorii jakości do ceny.
Nazwy firmy nie podam, ale wszyscy się zapewne domyślą, jak powiem, że słynie ze ścigania niezadowolonych klientów i pozywania ich za oczernianie.
Czuję najzwyczajniej w świecie niesmak.

konkurs

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (186)

#71867

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo było spokojnie, ale nie za długo.
Poszedłem na zebranie wspólnoty mieszkaniowej.
Efekt? Z dwoma sąsiadami prowadzę otwartą wojnę, pod garażem ktoś nasypał mi potłuczonego szkła, a auta tydzień po nadal boję się parkować poza garażem. Inni mają nie lepiej.
Ale po kolei:

Któregoś pięknego dnia zarządca postanowił wezwać wszystkich mieszkańców bloku na zebranie, by podliczyć koszty ocieplenia, przedstawić sprawozdanie, obliczyć koszt całej tej zabawy i przedstawić projekt budżetu.
Niestety stare dziadki przemieniły to w piekło.

* gadanie
Dorośli ludzie lat 25-50 potrafili zamknąć jadaczki i słuchać. Wszelkie bydło powyżej (parę małżeństw) przyszło najwidoczniej sobie pogadać o tym, jak wygląda Karinka lub co proboszcz jadł na obiad, przerywając raz po raz mielenie ozorem, by pojęczeć na temat kosztów.

* narzekanie
Moher Commando co chwilę puszczało jakieś uwagi, ale granicę przekroczył typowy Janusz, co siedział i pieprzył:
"A to za drogo, a to do d..., a to my by ze szwagrem za pół litra zrobili, he he".

Ucichł na chwilę dopiero wtedy, gdy sąsiad powiedział:
"Tak, i zrobiłbyś tak samo chu..owo, jak auto ostatnio".

* kompletne oderwanie od rzeczywistości
Jakiś dziadek wstał i stwierdził, że on chce, aby nasz blok był ogrodzony! I to nie siatką, a murem:
"Panie, ale takim wysokim, co teraz te Amerykany chcą budować na granicach". Dlaczego? "A bo ja widziałem, że w telewizji mówili, że coraz więcej kradno. To i przez taki mur nie przejdą. I nie okradną. A poza tym nikt by z ulicy do okien nie patrzył".

Zarządca złapał się za głowę, ale naraz wszelkie bydło zaczęło muczeć, oderwane od swoich Karinek i proboszczów, że TAK! Oni chcą mur! I to mur z bramkami! Kamerami! Stróżem!

Zarządca próbował bydełko uspokoić, mówił o kosztach, o tym, że dopiero co blok odnowiony. "No i co? Oni chcą!" Że auta nie będzie gdzie zaparkować tym bardziej. "Ich to nie obchodzi, bo oni autami nie jeżdżą". Nie docierało.
Zapalnikiem i punktem przejścia było wystąpienie młodego sąsiada, co pracuje na ochronie, że jedna taka kamera to koszt około 5 tysięcy i trzeba doliczyć jeszcze fakt, że trzeba będzie zapłacić za działanie jej 24/7, a prąd za darmo nie leci.

I tu dochodzimy do punku:
* buractwo
Na to niektórzy z bydła stwierdzili, że ich stać i mają gdzieś innych, bo oni dostaną zwrot za ogrzewanie.
Zarządca stwierdził, że zwrotu nie będzie, ponieważ zdjęto podzielniki większością głosów w tamtym roku i że przecież nie ma za co zwracać.
Na to bydło zaczęło ryczeć, że oni chcą mieć podzielniki, bo oni chcą mieć zwrot. Zarządca zapytał, skąd tacy pewni, że zwrot dostaną, a Janusz-złota rączka stwierdził, że:

"No ponie, zrobi się jak wcześniej, podzielniki zdjelim i łup do piwnicy, a potem jak sprawdzali, to my założylim, he he. I kaska w kieszeni, i w domu ciepło."

Paru z bydełka go poparło, a na to jeden z sąsiadów, wiek ok. 35 lat:
"O ty skur...synu, to ja płaciłem grube pieniądze, że ty sobie grzałeś i nie płaciłeś".

I zaczęła się zabawa. Atrakcje niezapomniane w postaci przekrzykiwania się staruchów z młodymi, rzucania tezami "bo im się należy, bo oni pisiont lat tu mieszkali", obrażania wzajemnego do czwartego pokolenia wstecz, prawie pobicia. Pośród tego próbujący opanować wszystkich gość w garniaku, który ekonomem jest niezłym, ale mówcą średnim.


Po pięciu minutach głosowaliśmy za odwołaniem zarządcy, a ponieważ młodych rodzin jest więcej niż roszczeniowych skamielin, zarządca ostał się, mimo głośnych sprzeciwów "opozycji".
Po jakże pięknym spotkaniu mieliśmy okazję pokłócić się raz jeszcze, aby tym razem przez nikogo nie ograniczeni, wejść w otwarty konflikt z dwoma największymi burakami(Januszem-złotą rączką i Nowakiem z historii świątecznej).

Powstał pomysł, by następnym razem nie informować o zebraniu bydła.

zebranie mieszkańców

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 265 (321)

#71042

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Scorpion i poszukiwanie pracy, odcinek 1.

Aby jako-tako się utrzymać, miałem (nie)przyjemność przez jeden miesiąc znaleźć coś na szybko, aby potem w sposób normalny za pracą się oglądać, nie musząc stosować sposobów przetrwania Beara Gryllsa.

Wybór padł na małą knajpkę w okolicach stolicy regionu.
Knajpka ta jest... oryginalna. W stylu kowbojskim, a kucharz piekący mięso (czyli moje nowe ja), ma za zadanie piec i wydawać je klientom.
Rozmowa poszła super, wszystko spoko. A potem... no właśnie. Zgrzyt.

Sama obsługa chyba nie potrafiła nic powiedzieć poza "cześć", bo po tym mnie ignorowali. No nieważne, przynajmniej mam spokój.
Przyszedłem na stanowisko. Facet powiedział mi, do czego służy grill (jakby kucharz z dyplomem nie wiedział) i... ewaporował się.
Bez instrukcji, bez określenia, bez czegokolwiek.
"Super kierownik, nie ma co" - pomyślałem.

Postanowiłem piec steki i rzeczy inne według własnej wiedzy.
Na początek, ponieważ w sali nikogo jeszcze nie było, wziąłem ruszt na zaplecze i dokładnie wyszorowałem. Węgla zdjąłem tyle, że starczyłoby na opał.
Wracam na stanowisko, a tu drze się na mnie [K]ierownik:

[K]-CO TY ZROBIŁEŚ?!
[J]-Wyczyściłem grill, był strasznie brudny. I tak nikogo nie ma jeszcze.
[K]-On taki ma być! Bo tak ŁADNIE WYGLĄDA i dodatkowo wydziela AROMAT.
[J]-Nie aromat, a smród. I mięso z zabrudzonego rusztu jest strasznie szkodliwe dla konsumującego.
[K]-JA JESTEM KIEROWNIKIEM I MÓWIĘ CI CO MASZ ROBIĆ!
Wydarł się tak, że aż mnie opluł i wyszedł, ignorując moje pytanie o dalsze instrukcje.

***

Ok, dzień się zaczął. Piekłem to, o co prosili klienci, dawałem na talerze i życzyłem smacznego.
Naraz wypadł zza drzwi mój ulubiony kierownik-furiat i znów startował z japą do mnie:

[K]-Ty se jaja robisz?
[J]-Nie, a o co chodzi?
[K]-Ty sobie jaja robisz!
I zniknął na zapleczu.

Ponieważ nauczyłem się ignorować furiata i odliczać czas do końca miesiąca, byleby tylko przeżyć do następnej, normalnej pracy, nie przejąłem się.

Parę dni później, furiat podszedł do mnie znów:
[K]-Szef cię wzywa, natychmiast.
Ok, czemu nie. On jeden w sumie był normalny z tej całej ekipy.
Wchodzę, siadam i słyszę zarzut: Wobec zbrodni wszelkich możliwych dopuściłem się czynu okropnego: piekłem steki w wersji mid, rare i well done. A wersja mid nie istnieje w jadłospisie.

Normalnie odpowiadam, że nikt nie raczył mnie poinformować, na co furiat już przy szefie się wydziera, że "mam pytać jak czegoś nie wiem i żebym nie odwracał kota ogonem (nawet nie zdążyłem zaoponować), że pytałem jak nie pytałem, bo on wie, bo ON JEST KIEROWNIKIEM (uchu, ktoś ma kompleks niższości chłopie?).

Szef wykręcał wszystkie moje argumenty, w czym pomagał mu szczekający sługa. Wyszło na to, że jestem be i w ogóle, bo powinienem przestudiować na pamięć jadłospis już pierwszego dnia, pytać o wszystko wszystkich, bo wszyscy są pomocni (tutaj nie powstrzymałem uśmiechu, co nie uszło szczekającemu furiatowi) i w ogóle jestem be, i powinienem podrzeć papiery kucharza, bo się nie znam.

***

Parę dni później, znów mimo moich usilnych prób złapania jakiegokolwiek kontaktu z obsługą prócz "cześć", mimo wszelkiej mojej dobrej woli, sytuacja się nie zmieniła.
Postanowiłem po prostu do końca miesiąca mieć to w poważaniu i pracować tylko na aby-aby.

Dotrwałem do końca miesiąca i zostałem ponownie wezwany na dywanik do szefa. Dowiedziałem się, że mnie WYRZUCAJĄ (za każdym razem kiedy używałem terminu "zwolnienie" furiat poprawiał mnie) i oni się cieszą, że mam umowę na zlecenie, a nie o pracę, ponieważ musieliby się "ze mną bujać przez okres wypowiedzenia".

A "wyrzucają mnie", bo:
<werble>
Nie znam się na pieczeniu steków, bo trzeci rodzaj pieczenia sobie wymyśliłem, nie wiem że grilla się nie czyści, nie gadam z obsługą (jakby jeszcze mnie nie ignorowali), zadzieram nosa, uważam się za lepszego, pyskuję kierownikowi (haha jakby jeszcze dał sobie przerwać zdanie), a główny powód to, że KLIENCI SKARŻYLI SIĘ, ŻE SIĘ NIE UŚMIECHAM przy wydawaniu dań.

restauracja w stylu kowbojskim

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 323 (363)

#70869

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyobraźcie sobie, że jesteście w kawiarni.
Jesteście biznesmenem i za wszelką cenę chcecie pokazać swoją pozycję - garnitur, wypastowane lakierki i rolex błyszczą się w światłach lamp. Pora wprawdzie ranna, ale ludzie już jako tako pobudzeni, prowadzą konwersację przy kawie, śmieją się, gadają.
Jesteście tam tylko gościem, lokal nie należy do was.
I naraz dostajecie telefon. Telefon w sprawach biznesowych.

Co robicie? Czy wstajecie ku wyjściu, by odbyć rozmowę na zewnątrz, jeśli jest dla was za głośno?

A może zachowujecie się jak kawał chama i ROZKAZUJECIE innym gościom w kawiarni, aby "Siedzieli cicho", argumentując to "mam ważny telefon biznesowy i muszę słyszeć, bo wy nie zarobicie tyle w rok, ile ja na tym telefonie", czym wywołacie śmiech studentów?

Byznesmen za dychę wybrał to ostatnie.

Studenci specjalnie zaczęli zachowywać się coraz głośniej, aż w końcu gość wyszedł jak najszybciej na dwór, kuląc się do telefonu i powtarzając "tak, panie prezesie, dobrze, panie prezesie".

Po paru minutach, kiedy wszyscy zdążyli o nim zapomnieć, wrócił po swoje rzeczy i wydarł się na kelnerkę, że "Dopóki tu chamstwo będą wpuszczać, to jego noga więcej tu nie postanie".

Pożyczyłem mu miłego dnia na do widzenia, uzyskując odpowiedź "spier*alaj".
W sumie happy end, bo studenciak postawił mi drugą kawę.

moja ulubiona kawiarnia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 343 (397)

#70719

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Coś się... coś się popsuło i nie było mnie słychać.

Siedzę w kawiarni, ze znajomymi obojga płci. Taka mała jakby impreza z okazji imienin jednej ze znajomych.
Rozmowa schodzi jak pijany Olek - na tematy różne.
Wszystko toczy się fajnie, do czasu kiedy wchodzi temat związków.
Solenizantka ze [Z]najomych zaczyna dosłownie wyśmiewać się ze mnie i mojej dziewczyny (nie było jej tam).

[Z] - Ja nie wiem naprawdę, co twoja dziewczyna widzi w tobie. Jesteś przecież taki... nijaki. Ani nie masz muskułów, ani nie masz hajsu, jeździsz jakimś starym Fiatem i jeszcze ostatnio robotę rzuciłeś.
Ona też jakaś taka... Ani cycki, ani tyłek.

A wtedy wziąłem ją za włosy, rzuciłem przez stół. Zanim ktokolwiek zareagował, wyciągnąłem hak na linie z ręki i krzycząc "GET OVER HERE", wyciągnąłem z ciała jej pusty łeb wraz z kręgosłupem. Głos za mną powiedział "Fatality".

Nie, niestety nie.
Tak naprawdę to odpowiedziałem:
[J] - Na początek lubi we mnie to, że nie plotę co mi ślina na język przyniesie i nie odrzucam każdego, bo nie wygląda jak książę/księżniczka z bajki. A i w przeciwieństwie do niektórych, nie wymuszam na innych tekstami typu "jestem taki gruby", aby mi prawili komplementy.

Znajomi stwierdzili, że mam ją przeprosić i to co jej powiedziałem, było chamskie.
Odpowiedziałem, że owszem, przeproszę, ale jak ona mnie przeprosi.
Kiedy panienka stwierdziła, że ona nie będzie mnie przepraszać za powiedzenie prawdy, ja także stwierdziłem, że nie muszę przepraszać za powiedzenie prawdy.

Po tej wymianie zdań znajomi zażądali opuszczenia ich towarzystwa przeze mnie, ponieważ "obrażam innych i psuję atmosferę".
Zapłaciłem i wyszedłem, nie chcąc się wkurzać niepotrzebnie.

"znajomi"

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 374 (498)

#70616

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kurierzy dopadli i mnie.
Zamówiłem rzecz ważną, osobistą. Zapłaciłem na kuriera, wysyłka w 24h.
Czekam pierwszy dzień.

Czekam drugi dzień.
Na mailu pisze że paczkę ma kurier.
Kuriera nie ma.

Trzeciego dnia byłem zajęty innymi rzeczami, nie dzwoniłem.

Czekam czwarty dzień i wkurzony dzwonię, ale nikt nie odbiera, włącza się melodyjka.
Idę z psem na spacer, podczas spaceru dzwoni [K]urier:

[K]-Halo? Tu kurier firmy SamSeIdźPoPaczkę, stoję pod drzwiami i pana nie ma.
[J]-Jestem na spacerze z psem, będę za 5 minut w domu.
[K]-A wie pan to ja nie mam czasu na czekanie, zostawię koledze i kolega jutro panu podrzuci paczkę rano.
[J]-Ale rano ja...
*biip biip biip*

Ponowne wybieranie numeru nic nie dało, facet mnie odrzucał.

Piąty dzień wkurzony mocno koczuję. Czekam do 13-ej, dalej idę załatwiać swoje sprawy.
Jestem na mieście, dzwoni telefon.
[K]-No halo, kurier firmy SamSeIdźPoPaczkę, jestem pod drzwiami.
[J]-Miał pan być rano.
[K]-No tak ale zaspałem (COOOO?!) To według procedur ja wpadnę jeszcze raz za godzinkę i potem pan sobie odbierze w centrali.
*biip biip biip*

Wracam do domu na złamanie karku, a tu... awizo kuriera w skrzynce, sztuk dwie. Była 13:45, awizo na 10-ą i 15-ą.
Mam teorię, że kurier podróżuje w budce policyjnej i zakrzywia czasoprzestrzeń.

Przyznaję, że idąc szóstego dnia po swoją paczkę, zachowałem się jak kawał chama. Rzecz, którą zamówiłem była mi potrzebna NA JUŻ i dlatego wydałem więcej na przesyłkę 24 godzinną, zamiast na paczkę ekonomiczną PP.
Zabrałem co swoje, złożyłem skargę ze zdjęciem dwóch awizo przed ekranem z zegarem programu informacyjnego, aby uzasadnić moje pismo i opuściłem to towarzystwo jak najszybciej.

Nigdy więcej trzyliterowej firmy.

kurierzy

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 280 (314)

#70569

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ja rozumiem wszystko.

Ale żeby wchodzić do czyjegoś domu jak do obory?
Rozumiem, pewnie się sąsiadowi spieszyło.

Najprawdopodobniej bardzo mnie lubi, skoro klepnął mnie po plecach z siłą taką, że zastanawiałem się, czy mój kręgosłup da się posklejać, czy już nie.

Rozumiem, pewnie był spragniony, skoro sam odkręcił stojącą na stole dwulitrową colę i zaczął ją chłeptać.

Rozumiem, nie wiedział gdzie są szklanki i dlatego głośno grzdukając pił ją z gwinta, obśliniając tym samym szyjkę.

Na pewno jest przygłuchy, skoro nie słyszał moich uwag dotyczących przebywania w moim domu i co ważniejsze, podania celu wizyty.

Na 100% nie ma toalety, skoro wszedł do mojej bez pytania, głośno komentując kolor, osprzętowanie i okafelkowanie mojej łazienki.

Ja wszystko rozumiem.
Tylko mój pies... jakby to powiedzieć, jeśli chodzi o mir domowy, jest faszystką, dodatkowo co gorsza, rozumie jedynie podstawowe zwroty języka polskiego, nienawidzi głośnych i machających rękami ludzi, zwłaszcza na swojej prowincji.
Jak najbardziej reaguje dosyć... nagle gdy rozpozna intruza, zwłaszcza gdy ten przerwie jej drzemkę ochlapaniem ją colą.

Nie rozumiem jednak pretensji sąsiada.
Jeśli moja rodzina dała mu nieintencjonalnie colę, pięć złotych które leżały przy wejściu, latarkę kieszonkową stojącą na półce, możliwość obejrzenia mojego domu i poznania całej mojej rodziny, to czemu ma pretensje, że jeden z domowników dał mu szczery, prosty prezent od serca, który sąsiad nie musiał sam sobie brać, w postaci niepowtarzalnej wizyty w szpitalu na zakładanie szwów?

Przecież moja sunia dała mu ten prezent z całego swojego psiego serca, w serdecznym podziękowaniu za odwiedziny.

cham w mieszkaniu

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 505 (603)
zarchiwizowany

#70813

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wkurzyłem się.
Najbardziej na świecie nienawidzę podejścia „mnie się należy bo…” i pieluszkowego zapalenia mózgu.
Historia http://piekielni.pl/70810 spełnia oba wymagania.
Urodziłem się w rodzince, gdzie ojciec gdy do niego dotarło, że ma niepowtarzalną okazję zostania ojcem i odpowiadania za to, w kogo wkłada parówkę, stwierdził że z interesu się wypisuje, a 5 lat małżeństwa nic nie znaczą.
Moja mama jako lekarz wprawdzie radziła sobie całkiem nieźle finansowo(na tyle, że wystarczało do 10-go), ale nie mogła podjąć pracy ponad normę, aby mnie wychować.
Gdy miała nocki, pojawiała się w moim życiu babcia, a po jej odejściu na świat tamten, sąsiadka i koleżanki mamy.
Gdy podrosłem na tyle, aby pozostać sam w domu(6-7 lat), mama pracowała w paru szpitalach lub klinikach naraz, więc nieraz wracała tylko na wieczór po bieliznę na zmianę i coś do jedzenia, witana przeze mnie w drzwiach ciepłą kawą i czymkolwiek co zdołałem jako dziecko zrobić.
Mimo to, nie można powiedzieć że nie miałem rodziny-każdy wolny dzień spędzaliśmy czas razem na grach planszowych, wspólnych jednodniowych wycieczkach lub spacerach po parku.

Dziś widzi to co się dzieje i jest wkurzona. Za każdym razem kiedy widzi roszczeniowe „matki Polki”, oddala się z prędkością światła, aby nie powiedzieć im, co myśli o ich lenistwie i podejściu „bo ja muszę mieć pieniądze, bo mi się należy i ja mam dziecko i najlepiej jakbym siedziała po 8 godzin dziennie pięć razy w tygodniu i dostawała 3 tysiące wypłaty. I oczywiście zasiłek na dziecko, aby opiekunkę wziąć!”.

Złej baletnicy i rąbek u spódnicy.

piekielne matki polki

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (257)

#70363

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na początku, nieskromnie się pochwalę - mam garaż.
Tuż pod blokiem. A na przeciwko garaży jest parking.
Parking jednak był budowany w czasach komunistycznych i nikt nie przewidział, że auto wkrótce będzie miał prawie każdy, toteż zawsze jest walka o miejsce.
Pechowcy, którzy nie mieli przyjemności znaleźć odpowiedniego miejsca, muszą jechać na stare boisko do kosza, które przestało pełnić swoją rolę w późnych latach dziewięćdziesiątych, a pełni rolę parkingu posiłkowego, położonego pośród bloków, ale aż 100 metrów od naszego bloku.

23 grudnia:
Aut coraz więcej. Ja latam w kuchni po powrocie z (byłej) pracy, próbuję zrobić wszystko dwa razy szybciej, a wychodzi odwrotnie. Zabrakło mi bułki tartej, rzucam wszystko, idę do garażu.
Wracam z zakupami, a tu zonk. Ktoś stanął autem na podjeździe do garażu. Szybki zwiad wykazał, że to Nowak, mało mi znany gościu. Lecę do Nowaka i proszę, aby przestawił, bo śpieszę się z daniami i muszę mieć wolny pas startowy, bo jutro rodzinkę z lotniska odebrać trzeba.
Z miną katorżnika schodzi, przestawia na miejsce pod blokiem, które akurat się zwolniło i idzie.

24 grudnia:
10.00-idę do garażu, mam jechać na lotnisko, a tu... auto Nowaka. No jasny gwint. Wbijam do jego klatki, pukam do drzwi. Otwiera zaspany Nowak, z miną katorżnika schodzi, odjeżdża.
12.00-Wracam z rodziną, wjazd do garażu wyjątkowo nie zablokowany.

25 grudnia:
12.00-Chcę zrobić rajd z rodzinką po szopkach i co widzę? Auto na niemieckich blaszkach blokujące mój garaż.
10 głębokich oddechów i wywiad środowiskowy wśród sąsiadów idących z klatki do kościoła. Okazuje się, że auto należy do...TAK! Bliskich Nowaka.
Dzwonię domofonem, aby ktoś łaskawie zszedł przestawić. Słyszę tylko "Dobra" i tyle. Czekam 10 minut. Powoli zaczynam tracić świąteczny nastrój.
Dzwonię ponownie. "No zaraz, tylko się wujek ubierze".
Wujek chyba ubierał się na cebulkę. Po następnych 15 minutach. wchodzę w górę klatki i pukam do drzwi mieszkania.

[N]-Przeszkadza pan nam w święta. To niegrzeczne!
[J]-Jeszcze bardziej niegrzeczne jest blokowanie autem czyjegoś garażu.
[N]-Święta są, rodziny nie mogę zaprosić?
[J]-A kto panu broni? Tylko niech stawiają auta na parkingu, a nie pod czyimś garażem.
[N]-Ale na parkingu nie ma miejsca!
[J]-No to na boisko.
[N]-Ale tam nie widać auta! A wujkowi to auto ukradną! Bo on jest Z NIEMIEC! *powiedziane z nieukrywaną dumą*
Sam pan auto parkuj na boisku!
[J]-Jasne, może jeszcze udostępnię garaż dla pana wujka, a podjazd dla pana auta?
[N]-O, to by było dobre!
[J]-Mnie nie obchodzi skąd jest, niech pod moim garażem nie stawia, tak samo jak i pan lub ktokolwiek inny.
Czyli co, nie dogadamy się w sprawie przestawienia auta?
[N]-Nie.
[J]-OK.
Schodząc po schodach słyszałem jeszcze jak ktoś, chyba ten wujek mówił, że on przestawi to auto, ale Nowak stwierdził "Nie przestawiaj! Tak się walczy z burakami!".

Jak się tak walczy, to się walczy. Zadzwoniłem po służby odpowiednie.
Pomijając fakt, że funkcjonariusze cały czas najpierw próbowali mi wmówić, że "przecież nic się takiego nie stało", potem za wszelką cenę próbowali zaniechać czynności, do której zostali wezwani, a dzieciaki szopki zobaczyły dopiero dnia następnego przez Nowaka i jego teatrzyk, sprawa potoczyła się nieźle.

sąsiedzi

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 429 (455)

#70009

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam znajomych... Nie. Miałem znajomych, którzy umiejętności ekonomiczne mieli na poziomie czterolatka.

Młode małżeństwo - on korposzczur, ona pracowała chyba już we wszystkich możliwych zawodach (od grafika po kasę w Stonce). Jej zawsze było coś nie tak: a to szef furiat, a to godziny nie takie, a to dziecka nie może brać do pracy itp.
On - zapalony wędkarz, ona hobby sezonowe (raz wielka ekspertka krawiectwa, raz kucharka, raz inżynier, raz grafik itd.), przy czym każda rzecz związana z jej dawnym hobby walała się po mieszkaniu, użyta tylko raz, ewentualnie dwa.

Obie wypłaty praktycznie wyparowywały w okolicach piętnastego każdego miesiąca. Niby nie moja sprawa, gdyby nie fakt, że od tego dnia zazwyczaj zaczynały się prośby o pożyczkę do znajomych (zazwyczaj na wieczne nieoddanie). Czy oni tymi pieniędzmi palili? Nie mam zielonego pojęcia.

Mimo tego, że szło im średnio (w zawyżonym tego słowa znaczeniu), horror zaczął się, jak odkryli "profit" kredytu.
Wszystko zaczęło się od tego, że nie mieli w końcu pieniędzy na opłacenie rachunków, więc postanowili, że dopóki nie będą próbować im czegoś odciąć, to płacić nie będą, bo "przecież nic nam nie zrobią".
W końcu jednak okazało się, ze zrobić mogą i mają konkretny czas na uregulowanie płatności, albo woda/gaz/prąd mówi "pa pa".
Wzięli wiec kredyt. I znów żyli jak królowie, on sobie kupował coraz bardziej specjalistyczny sprzęt wędkarski, ona coraz to nowe hobby wynajdowała.
Do czasu, aż pieniądze wyparowały. Co robimy? Dalej kredyt spłacamy... następnym kredytem.

On i ona nie widzą najmniejszego błędu w swoim rozumowaniu. Wielokrotnie wielu ludzi próbowało w delikatny lub bardziej konkretny sposób dać im do zrozumienia, że robią głupotę milenium. Ich jedyna odpowiedź - "Jak będą nam chcieli zabrać mieszkanie, to się wtedy będziemy martwić".

Znajomość zakończyliśmy podczas któregoś wieczoru, kiedy lekko podchmieleni, zamawiali coraz to droższe drinki (na wstępie sami zaznaczali, że oni będą raczej tak skromnie popijać ze względu na zaistniałą sytuację) w klubie, a ja o niegodny (bo może bardziej trzeźwy) zwróciłem im delikatnie uwagę na cenę. On odpowiedział "a co, myślisz że mnie nie stać?".
Uzyskał odpowiedź "No tak, faceta z pięcioma kredytami z odsetkami po parędziesiąt tysięcy raczej nie stać".

byli znajomi

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 282 (412)