Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Shepard

Zamieszcza historie od: 8 października 2019 - 11:40
Ostatnio: 3 lutego 2023 - 16:53
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 265
  • Komentarzy: 1
  • Punktów za komentarze: 7
 

#86269

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Koronawirus to temat, o którym jest głośno. Pozamykano szkoły, kina i inne placówki oraz odwołano wiele imprez masowych. Nie wypowiem się, czy te wszystkie kroki są prawidłowe, ale jedna rzecz nie daje mi spokoju.

Jak wszyscy wiedzą i już o tym wspomniałam, zostały zamknięte placówki oświaty, więc dzieciaki powinny siedzieć w domach. Nauczyciele wysyłają na dzienniki elektroniczne zadania oraz to, czego mają się dzieci nauczyć. Zaleca się w tym czasie, by nie oddawać dzieci pod opiekę osób starszych oraz by nie wychodziły na żadne spotkania.

W końcu ponoć u młodych wirus przechodzi bezobjawowo (nie wnikam w poprawność tego stwierdzenia, więc jeśli jest błędne, proszę mnie poprawić).

Ale przechodząc do sedna sprawy - pracuję w hotelarstwie, a dokładniej moje stanowisko podlega pod dział gastronomii. Od rana krew mnie zalewa, jak widzę dostawców żywności, którzy przyjeżdżają z dziećmi, bo nie mają co z nimi zrobić. Jeśli powyższe stwierdzenie jest prawidłowe, to takie zachowanie jest nieodpowiedzialne. Już pomijając fakt braku książki sanepidowskiej.

Najlepsza jednak była reakcja dostawców, kiedy stanowczo zakazywałam wstępu dzieci na obiekt - wielkie krzyki i oburzenie. Jeden mi odpowiedział, że jak dzieciaka zostawi w kabinie, to wszystko rozniesie, więc będzie przy nim stał, czy mi się podoba, czy nie. No cóż, kazałam mu w takim razie jechać z towarem na bazę, bo ja nie mam zamiaru odpowiadać za ewentualną kwarantannę na obiekcie.

Czy byłam piekielna, owszem, ale myślę, że nieodpowiedzialni rodzice bardziej.

gastronomia coronawirus

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (169)

#85407

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając inną historię skojarzyła mi się dotychczasowa sytuacja w pracy. Może być przydługo i raczej nie mam lekkiego pióra do opisywania.

Na początku tego roku uznałam, że czas na zmianę pracodawcy. Miałam dość pracy w sektorze handlu z powodu klientów, pracy w niedzielę i święta (stacja paliw) oraz głównie ciężkiej atmosfery wśród pracowników. Znalazłam firmę, która oferowała mi zatrudnienie zgodnie z wyuczonym zawodem, z lepszą pensją i trybem pracy jednozmianowym od poniedziałku do piątku.

Wdrożenie się zajęło mi miesiąc, gdzie nie miałam nikogo kto mógłby mnie przeszkolić, ponieważ stanowisko utworzono z moim zatrudnieniem. Raz jedynie na moją prośbę przysłali do mnie firmę odpowiedzialną za system, na którym pracowałam, by do końca zrozumieć wszystkie funkcje oferowane przez program. Resztę spraw niezwiązanych z komputerem, musiałam uczyć się sama na własnych błędach oraz posiłkować się zdobyta wiedzą w szkole.

W końcu po podpisaniu umowy na czas określony (wcześniej była próbna), zaczęłam wdrażać nowe rozwiązania, które ułatwiały mi oraz innym pracownikom pracę, jednak nie wszystko doszło do skutku przez zwlekanie zarządu. W tym samym czasie upomniałam się o jeszcze jednego pracownika, bo nie wszystko jest w moich obowiązkach. Odpowiedzią było, że wystawili ogłoszenie ale nikt się nie odzywa. Więc prosiłam by chociaż kogoś przeszkolić z minimum mojej pracy na wypadek choroby bądź urlopu. Niestety nie dostałam odpowiedzi, za to dowiedziałam się że w innej fili firmy moją pracę wykonują trzy osoby. Nie trudno się domyślić, że podniosło mi to ciśnienie i zaprzestałam robienie tego co nie jest moimi obowiązkami, a wszyscy udawali, że nic się nie dzieje.

W końcu zdążyło się i zachorowałam, nie było mnie w pracy tylko przez tydzień, a jak wróciłam to miałam ochotę strzelić sobie w głowę. Nic nie było ruszone z mojej pracy, musiałam wszystko nadrabiać siedząc po godzinach, które na szczęście były płatne. Byłam tak zmęczona psychicznie, że poszłam do kierownika by zaplanować urlop i pojawił się pierwszy zgrzyt. W sezonie wakacyjnym nie wolno brać urlopu, z wyjątkiem dla tych, którzy mają dzieci. Mówiłam, że nie jest to zbyt zgodne z prawem, bo owszem pierwszeństwo mają osoby z dziećmi ale urlop dwutygodniowy mam prawo wziąć. Jednak po namowach i uzgodnieniu z chłopakiem odnośnie wczasów, odpuściłam.

W międzyczasie zmarła mi bliska osoba, ale nie aż tak by przysługiwał mi urlop okolicznościowy. Ponownie idę do kierownika i mówię, że potrzebuję w dany dzień wolne. Okazało się, że jest wtedy dużo pracy i nie może mi dać. Więc informuje, że biorę urlop na żądanie, jednak szef odbija piłeczkę i mówi, że drugi UŻ powoduje zwolnienie dyscyplinarne. Na pytanie po co są w takim razie cztery urlopy na żądanie w roku, wzruszył ramionami. Poszłam na pogrzeb, a po nim miałam wrócić do pracy, ale z powodu zdrowotnych przedstawiłam L4 ze szpitala.

Jednak nie chciałam odpuścić urlopu i w następnym miesiącu przedstawiam wniosek urlopowy na październik. Szef oburzył się widząc termin pokrywający się z końcem miesiąca - bo za dużo pracy wypada, z papierów się nie odkopie do wyznaczonego terminu i mi go nie udzieli. Przestałam być potulna i poinformowałam go, że moim psim obowiązkiem jest wziąć pełny urlop dwutygodniowy w roku kalendarzowym, mam wystarczająco lat pracy by posiadać pełną liczbę godzin, a od poprzedniego pracodawcy odeszłam za porozumieniem stron. Brak drugiego przeszkolonego pracownika nie jest moją winą tylko olewczym podejściem kadry kierowniczej, a na dowód mam kilkanaście maili z prośbą o rozwiązanie tego problemu.

Urlop dostałam z wielkim fochem, dalej tam pracuję, ale już nie pozwalam sobie na takie traktowanie.

Praca

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 100 (126)

1