Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Sihaja

Zamieszcza historie od: 12 marca 2011 - 18:56
Ostatnio: 21 czerwca 2014 - 15:09
  • Historii na głównej: 40 z 80
  • Punktów za historie: 29705
  • Komentarzy: 332
  • Punktów za komentarze: 1528
 

#18218

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Projektuję biżuterię i wykonuję też pojedyncze egzemplarze kolczyków, wisiorków, naszyjników, bransolet... Generalnie jest to moje hobby, a nie praca zarobkowa, ale że nie opłaca się robić zamówienia ze sklepu internetowego na jedną czy dwie pary kolczyków, robię raz na jakiś czas zamówienie na kilkaset złotych, a potem dłubię sobie poszczególne wzory. Sprzedaję to głównie w pracy, a cenę ustalam na zasadzie cena materiałów + 2-5 zł za robociznę, zależy od przedmiotu i ilości pracy. Tyle wstęp.

Sama historia rozegrała się właśnie u mnie w pracy. Pudełko z biżuterią krąży po sali, w pewnej chwili przychodzi koleżanka i pokazuje mi kilka par kolczyków. Wybrała same robione na srebrze (w przeciwieństwie do bigli i drucików posrebrzanych) i z kryształkami Swarovskiego.
[K] Ile chcesz za te?
[J] 15, 17, 20, 27, 30 i 50 (pokazałam jej poszczególne pary).
[K] (pokazała te najokazalsze za 50 zł, włożone w nie 45 zł) A za 15 byś mi ich nie sprzedała?
[J] Wiesz, szczerze powiedziawszy włożyłam w nie 45 zł, więc taniej niż 45 nie mogę ich sprzedać.
[K] No co ty, weź, bo mi się podobają.
[J] No rozumiem, ale nie mogę dokładać do tego, to ostateczna cena.
[K] A kiedy będziesz robić wyprzedaż? Bo pewnie zejdziesz do 15?
[J] Nie, nie zejdę do 15, bo kosztowały mnie trzy razy więcej. Niestety taniej nie mogę ich wycenić. Mogę ci dać te i te za 15, tu są mniejsze kamienie i jest ich mniej i za tyle mogę je sprzedać.
[K] Ale te mi się podobają bardziej. A kiedy będziesz charytatywkę* robić?
[J] Jak co roku, w listopadzie.
[K] O, to ja przyjdę wtedy i wezmę je za 5 zł. To pa!

I poszła.

*Charytatywką nazwała moją coroczną akcję w pracy na rzecz dzieci z domu dziecka czy jakiegoś potrzebującego dzieciaczka. Puszczam pudełko za bezcen. To znaczy ludzie wybierają coś, płacą tyle ile mogą, a ja wszystko przekazuję na rzecz domu dziecka, albo dzieciaczka. Zdarza się, że ktoś daje 100 zł za kolczyki, zdarza się, że ktoś nie ma dużo kasy i daje 5 zł, wybiera jakąś rzecz, ale chyba jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś specjalnie stwierdził, że da grosze dla dzieci, bo nie chce mu się wydawać normalnie pieniędzy.

"Zaradna" koleżanka

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 923 (959)

#18219

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lubię szyć, często coś dla siebie szyję. Ostatnia była tunika z jedwabiu, bardzo prosta w formie, ale materiał ma tak ciekawy wzór, że nie mogłam mu się oprzeć (i dobrze) :)
Przyszłam w niej do pracy i jedna z koleżanek, dowiedziawszy się, ze uszyłam sama ten ciuszek, poprosiła mnie o uszycie podobnego.
[J] Ok, nie ma sprawy, tylko w przyszłym tygodniu, bo teraz nie będę jechać do hurtowni materiałów, powiesz tylko jaki chcesz kolor czy wzór, dasz 50 zł i masz tunikę.
[K] No ale ja sama wolałabym wybrać materiał...
[J] No to nie ma sprawy, jak przyniesiesz materiał, to 20 zł.
[K] Ale jak to, to nie uszyjesz mi za darmo?
[J] No wiesz, to kilka godzin pracy i tak liczę Ci po stawce zarobku w małym kebabie - zażartowałam.
[K] No ale przecież to tylko ty będziesz to robić, a nie ktoś...
[J] Basiu, ale ja też jestem "ktoś", poświęcam na to kilka godzin, kosztuje też prąd do maszyny i nici. To, ze zrobi to ktoś Ci znajomy to nie znaczy, że jego czas jest zupełnie bezwartościowy.
[K] Jak tak, to ja nie chcę.

Obraziła się na mnie. Nie odzywała się niemal miesiąc... No jasne. Koleżankom z pracy to najlepiej jeszcze dopłacać za to, że można coś dla nich zrobić...

kolejna "zaradna" koleżanka

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 969 (1011)

#18091

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przed chwilą wróciłam z apteki. Poszłam po leki i witaminy dla kobiet w ciąży.

Pani farmaceutka zapytała, czy te witaminy to chcę tańsze, czy droższe. Odpowiedziałam, że tańsze, ale to zależy od składu, bo zależy mi na kwasie foliowym, witaminach i minerałach. Pani stwierdziła, że najtańsze to będą tabletki X, ale tam nie ma kwasu foliowego (myślę sobie - po co robić tabletki bez kwasu jak jest obowiązkowy?). Położyła na ladzie. Ale zaczęła mnie namawiać na preparat Y, w którym jest kwas foliowy - i to rzekomo tylko w tym on jest. Nabrałam podejrzeń. Różnica w cenie? 29 za X, ale 67 zł za Y. Aż mnie zatkało. Zapytałam czy mogę porównać składy - jeśli jest o wiele bogatszy to wezmę ten droższy. I co się okazało?

W tańszym również jest kwas foliowy, 100% dziennego zapotrzebowania, a poza tym o kilka witamin i minerałów więcej niż w tym droższym. Powiedziałam o tym pani farmaceutce, a ona, że to niemożliwe. Zaczęła mnie przekonywać, żebym wzięła te droższe, bo na pewno są lepsze, zagraniczne, a te tańsze to polskie, pewnie badziewie.
Odłożyłam oba pudełka i stwierdziłam, że w takim razie dziękuję, może wrócę jeśli pani nauczy się czytać skład na opakowaniu i zacznie mówić prawdę klientom nie licząc na podwójny zysk.

Apteka "Dbam o zdrowie"

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 683 (729)
zarchiwizowany

#18243

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mój narzeczony [M] to jedna wielka przekora. Historia ta miała miejsce kilka lat temu, jeszcze za jego czasów studenckich. Jechał sobie autobusem, stał trzymając się tej poprzecznej rurki nad głową, a poniżej siedziały babcie i nadawały na Żydów, jacy to oni nie są źli i chamy, jak to Polskę rozkradają i do upadku przywodzą, że krew dzieci do macy dodają i te porwania i zniknięcia dzieci to Żydzi i tak dalej i tak dalej. Mój narzeczony w końcu nie wytrzymał i huknął:
[M] Mogą panie nie nadawać już tak na Żydów? Nie mają panie zielonego pojęcia o tych ludziach, a pie.rzą panie jak potłuczone!
[Babcia] a ty gnojku co ich tak bronisz? Może sam nim jesteś, co?
[M] Tak, jestem! Przeszkadza to pani? Niech mi pani teraz powie, co takiego złego zrobiłem - kupiłem bilet, na gapę nie jadę, uczciwie pracuję, a z moich podatków pani ma emeryturę i darmowy bilet żeby jeździć autobusem i du.ę obrabiać takim jak ja. I kto tu jest złodziejem i chamem?
Babcie zamilkły, jak i pół autobusu słyszące rozmowę.
dwa przystanki dalej narzeczony wysiadł, wysiadła też jedna pani, która do niego podeszła.
[P] Bardzo pana przepraszam za te panie, taki mamy naród, niestety
[M] Nic się nie stało, ale dziękuję. Wie pani, ja Żydem nie jestem, ale mam nadzieję, że się dwa razy następnym razem zastanowią, co mówią i gdzie. Bo jedna osoba im nic nie powie, a druga da po głowie w ciemnej uliczce.
[P] Może byłoby wtedy w tym kraju lepiej? Do widzenia. - uśmiechnęła się pani i poszła w swoją stronę.

Ludzie, każdy ma własne poglądy, ale zastanówcie się, gdzie je na głos wygłaszacie...

MPK Lublin

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (296)

#17838

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W sobotę mieliśmy rodzinny obiad. Mój narzeczony miał kupić kwiaty dla mojej mamy, ja stwierdziłam, że w tym samym czasie skoczę do pobliskiej Żabki po jakieś wino do obiadu i spotkamy się za parę minut przy samochodzie. Kiedy wchodziłam do sklepu zadzwoniła moja przyjaciółka. Pytała jak się czuję, jak tam maleństwo. Więc ja stanęłam z boku, przyglądam się półce z winami, znajdującej się za kasjerką i ściszonym głosem odpowiadałam, ze dobrze, że mnie mdli, ale że da się wytrzymać, ze byłam na USG i słyszałam bicie serduszka... Takie dwie minuty rozmowy, potem powiedziałam, że nie mogę za bardzo rozmawiać, bo jedziemy do moich rodziców i że zadzwonię wieczorem. Wrzuciłam telefon do torebki i podeszłam do kasy.
[K] kasjerka
[J] ja
[J] Dzień dobry, poproszę to i to białe wino. Ono jest półwytrawne, tak?
[K] Tak, ale pani nie sprzedam, bo nie mogę.
[J] Ale ja mam 18 lat, już pokazuję dowód (mimo, że magiczną granicę przekraczałam 7 lat temu to jeszcze czasem zdarza się, że ktoś prosi o pokazanie dowodu i bardzo dobrze, że komuś się chce).
[K] Ale mi nie chodzi o dowód, pani jest w ciąży i nie sprzedam pani wina.
[J] A przepraszam bardzo, co to ma do rzeczy? Po pierwsze nie podsłuchuje się cudzych rozmów, prowadzonych w dodatku bardzo cicho, a po drugie, nie jestem pijana, mam 18 lat więc proszę o to wino.
[K] Nie sprzedam bo się spijesz i maleństwo uszkodzisz! (kasjerka przeszła na ty) Boga byś się bała! Ja się codziennie modlę za takie maleństwa nienarodzone, a Ty nie dość, że się pewnie k*rwiłaś, to teraz pijesz!
W tym miejscu zrobiłam przysłowiowego karpika.
[J] Po pierwsze nie życzę sobie takiego traktowania mnie jako klienta, ani jako człowieka, na takie słowa jest paragraf, jeśli sobie pani z tego nie zdawała sprawy, to już pani wie. W tej chwili proszę mnie przeprosić.
[K] Gówno cię pijaczko będę przepraszać. W tym momencie wyjęłam telefon i zrobiłam tej pani zdjęcie, jak z wykrzywioną twarzą na mnie takie słowa wygaduje, i cyknęłam też zdjęcie jej plakietki z imieniem.
[K] Co ty robisz? Tu nie wolno robić zdjęć, ja sobie nie życzę!!!
[J] A ja sobie nie życzę takiego traktowania. Jeżeli mnie pani nie przeprosi, w poniedziałek złożę na panią skargę.
[K] To se składaj. Wynocha z mojego sklepu!

Owszem, wyszłam. W szoku, że można w ten sposób kogoś traktować. Dzisiaj złożyłam skargę na tę panią. Z pełną premedytacją, mimo że nie lubię takich rzeczy robić. Ale nazywanie mnie pijaczką, k*rwą, kimś, kto chce zrobić krzywdę swojemu tak wyczekanemu dziecku...

Wino kupiliśmy gdzie indziej bez problemu. Nie wypiłam ani kropli, choć reszcie rodziny smakowało.

Żabka w centrum Lublina

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 754 (848)
zarchiwizowany

#18169

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z sukienką ślubną w tle. Wymarzyłam sobie sukienkę w stylu lat 50-tych, za kolano, nie długą. Nie ma takich w salonach, więc zaczęłam szukać krawcowej, która by ją uszyła. Trafiłam. Pani krawcowa sama wyszukała mi model, który mnie urzekł, stwierdziła że 400 zł za szycie i materiał + ok. 200 zł jeśli będę chciała koronkę, bo koronka sporo droższa jest. Stwierdziłam, że ok, że się zgadzam, ale że pani miała już umówioną klientkę, powiedziałam, że wrócę innego dnia, zeby dogadać szczegóły, wpłacić zaliczkę i się wymierzyć. Ok.

Zadzwoniłam, że jestem chora i że nie mogę przyjść tego dnia, ale że przyjdę po zwolnieniu, jak się już wychoruję. Pani życzyła mi zdrowia i powiedziała, że absolutnie nie ma problemu.

Zjawiłam się u niej po chorobie, z przyjaciółką, która już brała ślub więc wiedziała o co jeszcze dopytać, co ustalić...
Pani krawcowa bardzo ucieszyła się na mój widok, dogadałyśmy wszystko, potwierdzam cenę, na co pani krawcowa mówi:
[K] Ale wie pani, bo ceny materiałów poszły do góry, także niestety tamten koszt jest nieaktualny.
[J] No dobrze, rozumiem, a ile w takim razie będzie to kosztować?
[K] 600-650 zł + 350-400 zł za koronkę.

Tu zrobiłam przysłowiowego karpika. Co innego 600, co innego 1050 zł, to prawie dwa razy taniej. Krawcowa zaczęła się tłumaczyć, że ona taniej nie może, zaczęła mnie usilnie namawiać, że to i tak najtaniej w Lublinie. Moja przyjaciółka spojrzała na mnie, lekko kręcąc głową.

[J] Wie pani co, gdyby od razu powiedziała pani tysiąc, nie byłoby problemu. Ale w taki sposób to trochę nie fair. Tysiąc złotych to przeciętna kwota jaką usłyszałam w każdym salonie, do którego weszłam, więc to żadna łaska, a skoro i tak mam zapłacić tysiąc, to wolę tam, gdzie ktoś od razu uczciwie powiedział ile to będzie kosztować. Dziękuję, do widzenia.

Poszłam do salonu, w którym jest młoda właścicielka, zachwycona projektem, który przyniosłam i jeszcze dała mi rabat, bo stwierdziła, że bardzo chce uszyć tę sukienkę. Ma zupełnie inne podejście do klienta, bardzo miło mi się z nią rozmawia, kombinuje nad sukienką itd. A tamtą panią już będę omijać.

"Salon sukien ślubnych" Lublin, Świętoduska

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 221 (297)

#17747

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja sprzed chwili. Ktoś puka do drzwi, [M]ama narzeczonego otwiera. [B]ezdomny prosi o pieniądze. Sami mamy teraz trudny okres, mama n. nie pracuje od roku, ale pan poprosił o jedzenie. W takim wypadku nie odmawiam, wyciągnęłyśmy paczkę makaronu i sos w słoiczku i podajemy. Pan się uśmiechnął patrząc na nas jak na idiotki i mówi:

[B] Coś do pieczenia bym poprosił...
My tak popatrzyłyśmy po sobie, ale co do pieczenia, proszek do pieczenia mu damy, kilo schabu z zamrażalnika, żeby upiekł, mieszankę na chleb?
[B] Bo ja mam pieczarki, tylko nie mam na czym upiec. Może smalec?
[J] Nie mamy takich rzeczy...
[B] Oliwę?
Mama spojrzała na mnie, mówi - nawet nie mamy w co przelać, a mamy 3 litry.
[B] Wodę mineralną? - pomijając fakt, że sami kupujemy źródlaną w 5 l bukłakach, ale jest piątek i nie było, bo dopiero po południu będziemy jechać na zakupy, to dopytywanie mnie rozwaliło... Stoję jak głupia w drzwiach z makaronem i sosem dobrej polskiej firmy, a facet mi wymienia, co on chce dostać...
[J] Proszę pana, mamy to, jest piątek, w domu prawie nic nie ma do jedzenia, bo zakupy robimy po południu, chce pan ten makaron i sos?
A facet myk! nogę za próg i zaczyna się rozglądać po mieszkaniu, zobaczył w naszym pokoju przez otwarte drzwi sok marchwiowy (pomaga na poranne mdłości) i już chce wejść!
Przytrzasnęłam go lekko w drzwiach, cofnął się.
[J] Nie mam czasu stać tu z panem do jutra, niektórzy chodzą do pracy, chce pan to czy nie?
[B] Takie gówno bez mięsa? - I poszedł pod kolejne drzwi.

Zamknęłam nas na trzy spusty na wypadek, gdyby chciał wracać. Teraz stoi w bramie, a że mieszkamy na I piętrze słyszę jak żebrze o pieniądze na bilet do jakiegoś dużego miasta. I chciej tu pomóc...

przed chwilą w domu

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 531 (597)

#17788

przez (PW) ·
| Do ulubionych
BOK Klienta Biznesowego, {k} lient, [J]a.
Dzwoni klient z numeru z innej sieci, bo nie mamy go w systemie.
[K] Co to ma być?
[J] Słucham?
[K] Pytam co to ma być?
[J] Pytanie usłyszałam, jednak gdyby mógł pan wyjaśnić o co mniej więcej chodzi... Nie wiem o jaki numer chodzi, czy o jaką sprawę.
[K] Co jest z nadajnikiem?
[J] A w którym miejscu?
Tu jeszcze kilka minut rozmowy właściwie o niczym, o tym, że doskonale powinnam wiedzieć gdzie jest nadajnik, co się z nim dzieje i od razu przeprosić klienta za to, że coś jest nie tak. W końcu podał nazwę miejscowości i ulicę.
[J] Rzeczywiście, są prowadzone prace na nadajniku, ale nie widzę awarii, czyli to jakaś konserwacja, nie powinna trwać dłużej niż 5-6 godzin. Na tę chwilę proponuję przełączyć się na sieć 2 G jeśli ma pan włączoną 3G, bo prace są prowadzone na nadajniku 3G, ale ten obok, 2G pracuje bez zarzutu i będzie mógł pan bez problemu rozmawiać.
[K] To ja chcę złożyć reklamację na nadajnik i poproszę o rekompensatę, bo ja od godziny nie mogę dzwonić. A w umowie mam zapis, ze musicie mi udostępnić nadajniki do rozmowy.
[J] Proszę pana, ma pan zapis, że sieć świadczy usługi zgodnie z możliwościami zasięgowymi, czasem się zdarza, że nadajnik się psuje, czasem musi być przeprowadzona konserwacja, żeby nadajnik działał poprawnie, to naturalne.
[K] Mnie to g*wno obchodzi, chcę rekompensatę, mam to w umowie.
[J] Już wyjaśniłam, że niedokładnie to ma pan w umowie co pan powiedział, skargę mogę przyjąć, natomiast jaka rekompensata wchodziłaby w grę? Jaka by była dla pana zadowalająca?
[K] Wie pani, ja tracę wielkie pieniądze, grube tysiące w tej chwili, więc za godzinę że nie mogę dzwonić to z 500 zł.
[J] Wyjaśniłam panu, że może pan dzwonić, wystarczy w telefonie przełączyć rodzaj fal, na których on dzwoni, jeśli poda mi pan model, to powiem panu w którym miejscu się to włącza, natomiast co do rekompensaty... - tu sprawdzam rachunki faceta, bo jeśli rzeczywiście klient, który ma rachunki idące w kilka tys. złotych miesięcznie, firma jest w stanie więcej zrabatować. A tam... rachunki po 30-40 zł, w dodatku trzy zaległe... Blokady jeszcze nie ma, ale na dniach powinna być.
[K] No to co, dacie mi tę rekompensatę bo tu już drugą godzinę nie ma zasięgu, czyli 1000 zł to już jest! Tylko szybko, żebym zaraz miał na koncie!
[J] Proszę pana, jeśli już sięgnął pan do zapisów umowy, jest tam też zapis, że zobowiązuje się pan w terminie uiszczać faktury, a tu już trzy są zaległe. Czy w ramach rekompensaty będzie w porządku jeśli przesunę termin blokady o trzy dni robocze? -
[K] Chyba pani oszalała, z kierownikiem chcę rozmawiać!!! To jest bezczelność! Wymagać takiej spłaty (jakieś 110 zł) w trzy dni!!!
[J] Ależ na zapłacenie pierwszej miał pan trzy miesiące, wydaje mi się, że to uczciwa propozycja.
[K] Zerwę z wami umowę!!! Pójdę do innej sieci!!! Nie dotrzymujecie umowy!!! Złodzieje wy!
[J] Ależ jak najbardziej tak, co wyjaśniłam na początku, to pan na razie nie dotrzymuje płatności za usługi, z których już pan skorzystał. To co, przesuwamy termin płatności czy nie?
[K] Nie! Ja z tym do sądu pójdę! Ja pisemną skargę na panią złożę!!! Pani jest złodziejką!!!
Rozłączył się.

Kilka dni później zadzwonił znowu, trafił akurat do koleżanki. Wysłał skargę @. Rozpatrzoną negatywnie, ze względu na to, że dokładnie opisałam rozmowę, napisałam, że poinformowałam o możliwości przełączenia telefonu na inną długość fal, dzięki czemu klient mógłby rozmawiać, o tym, że był niekulturalny i tak dalej. Dzień po naszej rozmowie miał też założoną blokadę. Niektórzy są tak niewychowani, że aż nie chce im się współczuć.

BOK ORANGE BIZNES

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 531 (583)
zarchiwizowany

#17627

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o starszej siostrze w autobusie przypomniała mi moją, sprzed ładnych kilku lat. Chodziłam wtedy jeszcze do gimnazjum, miałam może z 15 lat, może to była już 1 liceum, czyli ok. 16... Mała różnica.

Mojej bliskiej koleżance urodził się wtedy siostrzeniec, bo jej siostra kilka lat była od niej starsza. Ponieważ byłam ciekawa dziecka (jak to dziewczyna :P) umówiłyśmy się, że kiedy siostra Kaśki będzie musiała pójść do lekarza żeby spojrzał na jej wyniki, weźmie małego na spacer, a my go popilnujemy przed przychodnią.

Jak powiedziała, tak zrobiłyśmy. Na zmianę prowadząc wózek dotarłyśmy pod przychodnię, Asia weszła do środka, mały spał, my delikatnie kołysałyśmy wózkiem, żeby się nie obudził.

I wtedy z przychodni wyszły dwie starsze panie, spojrzały na nas i zaczęły mruczeć pod nosami (ale tak, żeby było słychać) jak to się puszczamy, a potem takie młode bękarty bawią. Kaśka zaczęła tłumaczyć, że to jej siostrzeniec, ale stwierdziły, że puszczalskie i się do własnego bachora nie przyznają (ten bachor to chyba był nasz wspólny według nich :P). Na szczęście sobie szybko poszły, Asia wyszła od lekarza niedługo potem i poszłyśmy do domu. Teraz by mnie to nie zabolało, ale pamiętam, że wtedy, jako nastolatką, nieźle szarpnęło...

Moherowe babunie

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 18 (74)

#17035

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przepraszam za dłużyznę, ale tak było...

W zeszłą środę trafiłam dość niespodziewanie na oddział patologii ciąży. Ciąża młoda, połowa 2 miesiąca, ale zawsze. Pojechałam do szpitala prosto z miasta, więc w zasadzie bez niczego. Z jednego szpitala skierowali mnie do drugiego (nikogo nie obchodziło, że może właśnie drugi raz tracę dziecko), niestety był to szpital położniczy na Lubartowskiej w Lublinie (postanowiłam, ze podam, który to, ku przestrodze).

Po badaniu w pokoju przy poczekalni, do którego ktoś non stop wchodził i wychodził, nic mi nie powiedziano, pani doktor zapytała tylko, czy jestem zamężna, dlaczego nie mam ze sobą szlafroka i jak mogę nie mieć ze sobą oświadczenia o grupie krwi (legitymacja honorowego krwiodawcy jej nie wystarczyła). Rzuciła mi jakąś szmatę (szlafrok) i kazała pielęgniarce wypełnić resztę dokumentów.

Siedziałam tam jeszcze z 15 minut, podczas których nikt się do mnie nie odezwał, był akurat koniec zmiany, więc ani ta, co kończyła pracę, ani ta co zaczynała nie zamierzały się mną zajmować, przynajmniej na razie. Po prostu chodziły dookoła mnie, jakbym nie istniała, żadnego: proszę jeszcze poczekać, czy coś takiego. Ostatecznie zapytała, czy jestem zamężna i ile oraz kazała podpisać, że zostałam zapoznana z kartą praw pacjenta oraz wiem jaki jest wynik badania wstępnego. Oczywiście, nie zostałam, ale co tam, formalność. Nadal nie wiedziałam, co z moim dzieckiem...

W końcu kazały mi iść na salę, pokazały łóżko w sali dla 7 osób, zostałam. Było już po kolacji, więc zanim mój narzeczony nie przyjechał i nie przywiózł mi ciuchów i jedzenia, leżałam i myślałam o tym, co się dzieje, dlaczego nikt nie przyjdzie i nie poinformuje mnie choćby mniej więcej o tym, co ze mną jest.

W skrócie pobyt przedstawiał się tak:
-lekarze, w tym ordynator oddziału mylili karty pacjentów, a pielęgniarki leki, tak, ze wymieniałyśmy się tymi kieliszkami, które roznosiły z tabletkami.
-myląc karty pacjentów nie sprawdzali nazwiska, kiedy któraś protestowała, że nie przyjechała tu z takimi objawami, tylko z innymi i wydzierali się, że przecież oni mają tu napisane.
-przy obchodzie pytali ile jestem zamężna...
-obchód wieczorny wyglądał tak: -jak się pani czuje? -dobrze. -a pani? -ja też. -to do widzenia.
-na wyniki badań trzeba było czekać ponad 48 godzin (morfologia w przychodni jest dostępna po ok. 5 h)
-stwierdzili, że minimum leży się u nich trzy dni, bo inaczej im NFZ nie zapłaci za pacjentkę.
-na całe piętro była 1 łazienka - przed nią często były kolejki, bo ciężarne często biegają do łazienki.
-pani doktor wmawiała mi, że chodzę do nieistniejącego lekarza, bo ona pracuje w tej prywatnej przychodni i takiego lekarza jak mój nie zna - jak jej pokazałam wyniki badań z nazwiskiem zlecającego lekarza to stwierdziła, że to jakaś pomyłka.
-nie poinformowali mnie o żadnych wynikach badań, które były robione.

Stwierdziłam, że dosyć tego, najbardziej denerwuję się tym, że leżę tu i nie wiem co się dzieje, wypisuję się na własne żądanie.
-podczas wypisywania karty zostałam poinformowana, że jestem złą matką, bo wychodzę na własne żądanie.
-wypisuję się na własne żądanie, więc już mnie nie przyjmą do tego szpitala, bo mam zepsutą kartotekę (nadal jestem w szpitalu czy już na komisariacie?)
-jak mogę odrzucić takich specjalistów???

Położna wzięła mój dowód osobisty i stwierdziła, że odbiorę z kartą informacyjną, ale że stanęły komputery to będzie do odebrania w poniedziałek i że nie odda mi dowodu wcześniej. Dostałam go, jak zagroziłam wezwaniem policji.
Zwolnienie na okres leżenia w szpitalu zostało mi wypisane z błędem, tak, że musiałam jeszcze raz chodzić i czekać, aż mi z łaską wypiszą...

Szpital Położniczy na Lubartowskiej w Lublinie

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 650 (736)