Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Skarpetka

Zamieszcza historie od: 3 stycznia 2012 - 0:23
Ostatnio: 12 grudnia 2017 - 19:43
O sobie:

Na Piekielnych lubię się... odstresować :)

  • Historii na głównej: 83 z 87
  • Punktów za historie: 38037
  • Komentarzy: 340
  • Punktów za komentarze: 2978
 

#71461

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na moim stanowisku jest nas w sumie na styk - pracy jest idealnie dla 4 osób, za mało dla 5, przy 3 się nie wyrabiamy. Owocuje to problemami w układaniu grafiku, jeśli ktoś z niego z rożnych przyczyn wypadnie.

Taka sytuacja miała miejsce ostatnio. Bardzo przykra - znienacka zmarł tata jednego z kolegów. Sytuacja tragiczna, tym bardziej, że zostały w domu małe dzieci, trzeba przewieźć tatę kilkaset kilometrów itp. Nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle kolega do pracy wróci.

W związku z tym szyjemy grafik - za zgodą kierownictwa łatamy, kim możemy, sami biorąc trudniejsze zmiany i już na wszelki wypadek święta (nie chcemy zatrudniać nikogo nowego, może kolega wróci). Ściągamy między innymi dziewczynę, która przeniosła się od nas kilka miesięcy temu na inne stanowisko - chcemy ją na 2-3 dni, żeby dopiąć zmiany. Zamiast do siebie, przychodziłaby wtedy do nas, grafik (układany pod jej preferencje grafikowe) ona i jej szef dostaliby pod koniec tygodnia. Taki dialog:

Ona: Ale powiedz, kiedy X wróci do pracy?
Ja, zdziwiona: Nie wiem.
Ona: Ale mniej-więcej?
Ja: Słuchaj, ojciec mu wczoraj zmarł, nie wiadomo jeszcze nawet, kiedy pogrzeb będzie, skąd mam wiedzieć?
Ona: Ale do połowy marca?
Ja, zirytowana: Nie wiem, może w ogóle nie wróci.
Ona: Ale mi to potrzebne!
Ja: Nam też, do cholery, na zastąpienie 20 zmian! Ty tu tylko na dwa dni przyjdziesz!

Umilkła, obraziła się. Obrobiła mi tyłek u koleżanki, że ponoć nie chcę jej powiedzieć, jakie zmiany dostanie.

Edit: Cholera, może rzeczywiście niewyraźnie piszę?
- Dziewczyna przychodzi na max 2-3 dni, nie na cały miesiąc.
- Te dni pokrywałyby się z jej grafikiem, więc dla niej bez niespodzianek.
- Nie, nie zostałaby w naszym dziale, ma swoje stanowisko i jest tam potrzebna.
- Nie ona jedna przychodzi nam pomóc, łaski nam nie robi - to polecenie służbowe szefa.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (241)

#80188

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejki w NFZ od nieco innej strony.

Dostałam skierowanie, zapisałam się do lekarza. Aby dokonać tego cudownego wyczynu odstałam w kolejce w przychodni specjalistycznej dokładnie 2 godziny i kwadrans, w środku dnia roboczego. W marcu - zapis na październik, na szczęście tego roku. No spoko, nie umieram, mogę poczekać.

W międzyczasie okazało się, że akurat ten lekarz potrzebny mi nie jest, bo dolega mi coś zupełnie innego. Uznałam więc, że nie ma sensu zajmować kolejki - wypiszę się.

Rejestracja w przychodni czynna od 9 do 19. Od dwóch tygodni niemal codziennie próbowałam się dodzwonić - z rana, z wieczora, w ciągu dnia. Raz nawet ktoś odebrał telefon, ale zaraz odrzucił połączenie.

Dwa razy po pracy pojechałam do przychodni. W korytarzu kłęby ludzi - a przyznam bez bicia, pracuję 8.30-17, na miejscu byłam 17.30 i średnio miałam ochotę kolejne godziny spędzać w poczekalni.

Opcji wypisania się pod innym numerem (ogólnej rejestracji, kierownika przychodni) nie ma.

Opcji internetowego wyrejestrowania się - nie ma.

Cóż, wybaczcie, ale chyba zajmę niepotrzebnie tę kolejkę, chociaż ktoś mógłby skorzystać - bo naprawdę mam dość prób WYPISANIA się z niej. I nie, nie wezmę w pracy urlopu tylko po to.

A wystarczyłoby założyć numer czy okienko tylko na wypisy, nawet jedno na przychodnię, czynne choćby 2 dni w tygodniu czy coś...

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (191)

#79637

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Specyfika mojej pracy jest taka, że od czasu do czasu wysyłam newslettery do bazy użytkowników.

Baza to tylko i wyłącznie osoby, które zapisały się na newsletter na stronie firmowej z artykułami na temat, którym firma się zajmuje (zapis dwustopniowy - wypełniły formularz z adresem e-mail, a potem potwierdziły zapis, klikając w link wysłany im na pocztę). W newsletterach są wyłącznie informacje o nowym tekście lub czasami przypominajki na zasadzie "3 super teksty, które mogłeś przegapić". Żadnych reklam. Wysyłamy go średnio co dwa tygodnie, czasem co tydzień. Adres nadawcy zawiera też nazwę firmy.

Ostatnio wysłałam kolejny newsletter. Tym razem tekst był dość techniczny, ale w obrębie działań firmy. Jeden z użytkowników najwyraźniej został przez niego pokonany ;) Odpisał nam, cytuję, "Spierd***jcie głupie chu*e z tym spamem".

Zgodnie z polityką firmy odpisałam mu grzecznie, że dziękuję za wiadomość, newsletter jest zgodny z tym, na co się zapisywał, ale jeśli nie chce go dostawać, to bardzo nam przykro - wypisać może się klikając link na dole newslettera (zawsze zamieszczany i wyróżniany).

Odpowiedź? "Odpier***cie się ode mnie i usuńcie z listy mój mail, bo porozmawiam z prawnikiem". Powtórzyłam formułkę o możliwości wypisu. Pan nazwał mnie głupią cipą. Poszłam więc do naszych magików z prośbą o dostęp do bazy, żeby usunąć ten adres.

Dzień jak co dzień. Akcję jednak osłodził mi jednak drobniutki fakt, że pan - jak sprawdziłam po mailu - jest... współpracownikiem, czy też klientem mojej firmy (która zajmuje się m.in. pośrednictwem między dostarczycielami pewnego produktu i osobami, które zajmują się jego promocją). Generalnie - płacimy mu.

Jego "opiekunka" wysłała mu już maila z prośbą o zachowanie kultury w kontaktach z naszymi pracownikami, bo dbamy o samopoczucie w zespole i elementy siejące ferment są wypraszane ;)

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (195)
zarchiwizowany

#79664

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Urząd pracy z innej strony.

Aktualnie w firime prowadzonych jest sporo rekrtacji. Na trzy stanowiska "uruchomiliśmy" współpracę z Urzędem Pracy - szukamy tam stażystów.

Bardzo dokładnie opisaliśmy stanowiska i to, co taka osoba już powinna umieć (bo uczymy, ale bez przesady, obsługa komputera czy proste formuły w excellu na studiach/po nich to nie jest wymaganie z kosmosu) oraz jedno obostrzenie: szukamy osoby względnie młodej, tak do 30-tki, bo i firma młoda (zarząd ma ~40 lat, średnia wieku załogi to jakieś 28).

Wtopa numero uno: profil naszej firmy jest za nowoczesny, żeby wpasować się w szablony UP - więc praca "w internecie" została zakwalifikowana jako ogólna "Praca biurowa". Trochę jakby pracą biurową nazwano pracę admina Piekielnych ;)

Wtopa numero dos: Mimo że w papierkach do UP musieliśmy wpisać dokładnie wszystko - dział, nazwę, opiekuna, kontakty, plan stażu, czego się osoba nauczy, co musi umieć itp. - to najwyraźniej na strony i ogłoszenia UP wpadają tylko info podstawowe: staż, praca biurowa. Zamiast osób, dla których warunki opisaliśmy w ogłoszeniach (studenci/po studiach o danym zakresie, które potrafią w komputer i mają minimum wiedzy na temat tego, jak internet działa) zgłaszała się masa, dosłownie masa pań startujących domyślnie na stanowisko sekretarki, asystentki prezesa, archiwistki, recepcjonistki itp. Trochę panów także, ale głównie kobiety. Ze wszystkimi trzeba było porozmawiać - telefon się urywał, niektórzy po prostu pojawiali się w drzwiach "bo dostali karteczkę z adresem w UP". O obowiązkach na tych stanowiskach te osoby nie słyszały ani słowa, często były mocno na bakier czy z komputerem, czy z programami powyżej Worda. Nasza dziewczyna od HR mało nie dostała kota.

Wtopa trzecia: wyraźnie zaznaczyliśmy mniej-więcej wiek kandydatów. Tu chodziło nam wyłącznie o samopoczucie i zespołu, i samego stażysty: jak wspomniałam firma z bardzo młodymi pracownikami, bo i taka branża, więc też młodych osób szukamy - by czuły się dobrze i nie było dyskomfortu, gdy np. chłopak rok po studiach usiłuje szkolić 50-latka. Gdy już naprostowaliśmy sprawę z "pracą biurową", zaczęli nam z UP wysyłać ludzi już wiedzących, co to za stanowisko. Ale za to wszyscy 45+, z czego połowa nie wiedziała, co to jest Google Docs albo jak zsumować cyfry w tabelce Excella. Ostatnio był pan z rocznika 1957.

Co nam pozostaje? Chyba rezygnacja z UP i szukanie nie stażysty do wyszkolenia, a jużdoświadczonego pracownika.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 10 (36)

#79338

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Takie spostrzeżenie z podróży - wracałam dzisiaj popularną w wakacje (zwłaszcza w weekendy) trasą, ok. 5h jazdy pociągiem, takim bezprzedziałowym, zapchanym pod korek, ludzie okupowali każdy skrawek korytarza.

Dotąd zawsze myślałam, że jeśli jedzie się gdzieś w zestawie matka + ciotka (niania?) + 5 dzieci, w tym "naręczny" niemowlak i "wózkowy" na oko dwulatek, najstarsze dziecko +/- 5 lat, to:

a) rezerwuje się miejsca z wyprzedzeniem, bo jednak wakacje, niedziela, oblegana trasa, a taka atrakcja ze stadem dzieciarni rzadko bywa nieplanowana;
b) jeśli się nie zarezerwowało z jakichś powodów, to chyba jednak trudno oczekiwać, że nagle w jakimś wagonie ludzie zwolnią znienacka chociaż te 5 miejsc i to obok siebie, prawda? Więc o co pretensja?;
c) jeśli już zdecyduje się siebie, ciotkę, dwa wózki, torby i piątkę dzieci rozłożyć w przejściu obok drzwi wejściowych do pociągu i przy okazji do wc (trójka dzieci siedziała/leżała na podłodze), to jednak zadba się o to, żeby ludzie mogli wejść/wyjść tak do pojazdu, jak i do wc - bez wyrażania pretensji, że to robią;
d) jak bierze się piątkę takich maluchów w pięciogodzinną trasę, to wypadałoby im zabrać chociaż jedną zabawkę, a nie oczekiwać, że wystarczającym zajęciem będzie... zabawa drzwiami do pociągowej toalety i własnymi butami. Serio.

Cóż, pozdrawiam rodzinkę. Zapewniliście niesamowite wrażenia wszystkim pasażerom wagonu :)

W tym samym wagonie jechała babka z trójką dzieci (zgaduję, że 4-8 lat): zarezerwowane miejsca siedzące, dzieci z zabawkami w stylu przeplatanki, sznurki itp., z daleka trudno zauważyć - w ogóle nie było ich słychać, przejechały całą trasę - czyli jednak da się!

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 246 (266)

#78211

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak pozbyć się "balastu" w świetle prawa?

1. Prowadź dobrze prosperujący sklep odzieżowy. Zatrudniaj same kobiety, generalnie ta sama ekipa od 5-6 lat, z niewielkimi zmianami.
2. Zaniepokój się, gdy pracownica zajdzie w ciążę. Ale nadal pracuje, więc spoko. Nawet dostała premię za osiągnięcia, gdy była w szóstym miesiącu.
3. W ciążę zachodzi druga.
4. No tak być nie może przecież, nie? Ale zwolnić nie można, obie dziewczyny na umowie o pracę.
5. "Zamknij" firmę, sklep "oddaj" szwagrowi wraz z towarem i asortymentem. Automatycznie następuje rozwiązanie umów niezależnie od ciąż czy okresów ochronnych, bo w końcu firma przestaje istnieć.
6. Firmę zamykasz w piątek, twój, pardą, szwagra sklep otwiera się ponownie w poniedziałek, nawet towar jest ten sam, ponownie zatrudnione pracownice też, tylko brak już "balastu" w ciąży.
7. Profit?

Moja siostra właśnie straciła pracę - trzy tygodnie przed terminem porodu.

Skomentuj (76) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 219 (297)

#78076

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byliśmy z mężem na bardzo fajnym weselu - naprawdę, świetnie zorganizowane, pyszne jedzenie, cudny DJ i przepiękna para młoda. Jedyny zgrzyt, który się trafił, to... dzieci. A raczej ich rodzice.

Młodzi zapraszali bez zaznaczenia, czy z dziećmi, czy bez, więc sporo osób pojawiło się z małoletnimi. Skoro można, to ich wola. Problem był taki, że pogoda jest, jaka jest, a plac zabaw sali był na dworze - więc dzieci zostały uwięzione z dorosłymi na sali. Dodatkowo impreza bez noclegów - tak się złożyło, że niemal wszyscy goście mieszkają kilkanaście-kilkadziesiąt kilometrów dookoła, a nieliczni dalsi nocować mieli w domach świeżo upieczonych teściów. Początkowo no problemo, ale.

Godzina 20 - niemowlęta zaczynają mieć dość. Hałas i ogólne zamieszanie chyba im nie służą. Część rodziców się zmywa, dwie pary zostają.

Godzina 22. Na oko 10-letnia dziewczynka z miną "proszę, zabijcie mnie" robi już kolejne kółko wokół stołów z wózkiem ze swoim niemowlęcym rodzeństwem. Chodzi tak jakieś 20 minut, żeby uspokoić dzieciaka, który zwyczajnie płacze, bo nie może spać i pewnie jest zmęczony. Gdzie rodzice? Na parkiecie.

Godzina 23. Dzieci się wykruszają, odwożone do domów. Dziesięciolatka drzemie na krześle, wózek z niemowlakiem stoi obok, stół pusty. Rodzice - na parkiecie. Drugie niemowlę, którym zajmowali się rodzice, znika - ojciec bawi się przy kolejnym toaście, matka zabiera je do samochodu, żeby zasnęło. Dwóch chłopaczków (na oko 7-9 lat) świetnie bawi się samopas na parkiecie.

Godzina 1 w nocy - Dziesięciolatka i niemowlak litościwie zostali zabrani do domu. Wróciło drugie niemowlę - wózek został postawiony u szczytu długiego stołu, obok stołu młodych. Problem? Stół do połowy pusty, wózek stoi sam, przechodząc obok z herbatą widzę, że dziecko płacze w hałasie. Rodziców nie zlokalizowałam.

Godzina 2.30, zbieramy się do domu, kareta już czeka. Sala ogólnie pustoszeje. Dwóch wspomnianych wcześniej chłopaczków już się dosłownie pokłada ze zmęczenia (co ciekawe, nadal na parkiecie). Wózek z niemowlęciem nadal stoi. Rodzice wznoszą kolejny toast.

Mam wrażenie, że te dzieciaki nie polubią wesel.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 228 (256)
zarchiwizowany

#77809

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Taka sytuacja: mąż poleciał w delegację hen, za granicę. W obie strony leciał z przesiadką we Frankfurcie. I w obie strony wiózł swoją zapalniczkę Zippo w specjalnym kolorowym futerale.

Na Okęciu przeszła kontrolę razem z laptopem i portfelem. We Frankfurcie również. W drodze powrotnej w Dublinie tak samo - zero problemów. Ale podczas kolejnego przelotu przez Franfurt ochrona uznała, że jednak tym razem nie - i zapalniczkę zabrali. Dlaczego? "It's not allowed". Mąż protestował, bo jakoś poprzednie trzy razy (i przy poprzedniej delegacji dwa) dozwolone było, ale przyszli kolejni ochroniarze i uznali, że kolega ma rację. Może pan sobie składać skargę, zachęcamy, ale za 15 minut ma pan odlot, więc nie polecamy. Mąż poszedł bez zapalniczki, bo jednak do kraju wrócić trzeba.

Cóż, pewnie spodobała się ochroniarzowi -_-'

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 28 (174)

#77767

przez (PW) ·
| Do ulubionych
8 rano, mała Biedronka. Ludzi niewielu, po sklepie snuje się jakiś facet, kilka kobitek. W sekcji z pieczywem wspomniany facet "maca" bułki przez foliową rękawiczkę. Podchodzi jedna z pań, zaczyna gołymi rękami wybierać bułki z pojemnika obok. Facet zwraca jej uwagę, dość niemiłym tonem: "Czemu pani bierze gołymi rękami, tu są rękawiczki. A teraz ktoś to jadł będzie!". Kobieta odburknęła, żeby zajął się sobą.

Przy kasie stanęłam za tą panią. Kobieta konspiracyjnym szeptem relacjonuje wydarzenia kasjerce:
"Bo wie pani? On taki dziwny: chodzi i patrzy. I zaczepiał mnie, gdy brałam pieczywo! Sama pani zobaczy, dziwny, koszyka nie ma, obserwuje, chodzi po sklepie, ciemny taki, jak bandzior albo Arab". Kasjerka jej potakuje, kiwa na ochroniarza i prosi o obserwację wspomnianego faceta. Ochroniarz uważnie śledzi wspomnianego faceta (rzeczywiście urody raczej włoskiej, wyglądał na południowca - wiec podejrzany, nie?).

Gdy pakowałam swoje zakupy, facet właśnie wychodził ze sklepu nic nie kupiwszy. Ochroniarz... zastąpił mu drogę i kazał pokazać kieszenie. Serio.

Nie wiem, jak to się skończyło, bo wyszłam, ale cała sytuacja jest raczej... kuriozalna.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 172 (246)

#77695

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeśli jakiś dzień zaczyna się źle, to możemy z wysokim prawdopodobieństwem założyć, że wszystko już będzie nie tak. Ludzie także.

Zaspałam - bywa. Zaziębiona jestem - bywa. Na dworze plucha, nie mam śniadania, dookoła pustynia bez spożywczaków czy chociażby kiosku, a Pan Kanapka dociera o 12. Na szczęście przy docelowym przystanku, w przejściu podziemnym, jest jeden jedyny sklepik z kanapkami, bułkami itp. Docieram, staję w kolejce z kanapką w ręku - przede mną dwie osoby, luzik.

Kobieta przede mną podchodzi do okienka i zaczyna litanię - kanapka, serek, ciastka, cukierki... o wszystko podpytuje, czas leci. Pytam więc grzecznie, czy mnie przepuści, bo spóźniam się do pracy, a mam tylko jedną kanapkę. Popatrzyła na mnie jak na kosmitę: "Nie".

Odwróciła się do okienka, zerknęła znowu na mnie i zaczęła:
- A te cukierki to na pewno naturalne? A z czego? A skąd maliny? A skąd te bułki? Z jakiej mąki? A twarożek? A budyń na nich?

I w ten deseń, zerkając na mnie co chwila. Mi w brzuchu burczy, pracę zacząć powinnam jakieś 5 minut temu, ale cholera, do Pana kanapki 4h, umrę bez śniadania. A baba wyraźnie złośliwie coraz bardziej zadowolona.

Kupowała te pieprzone bułki i cukierki, twarożki i ciastka niemal kwadrans, uśmiechając się do mnie i zlewając prośby o przepuszczenie. Sprzedawczyni nie reagowała, patrzyła na mnie tylko boleśnie.

Serio, skąd taka złośliwość w ludziach?

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 266 (322)