Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Skarpetka

Zamieszcza historie od: 3 stycznia 2012 - 0:23
Ostatnio: 12 grudnia 2017 - 19:43
O sobie:

Na Piekielnych lubię się... odstresować :)

  • Historii na głównej: 83 z 87
  • Punktów za historie: 38035
  • Komentarzy: 340
  • Punktów za komentarze: 2978
 

#72699

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka obserwacja.

Z mężem raz na jakiś czas chodzimy do teatru. Niespecjalnie często, bo to jednak droga przyjemność, raz do mniejszych, raz większych, ale jednak.

Zwykle wszyscy widzowie ubrani są odpowiednio do okazji - niekoniecznie wieczorowo, ale przynajmniej tzw. smart casual: marynarka lub kiecka/żakiet. Od czasu do czasu zdarzał się ktoś "prosto z ulicy", ale zazwyczaj tylko na luźniejszych przedstawieniach na małych scenach.

Tym bardziej uderzyło mnie to, co widziałam w Teatrze Narodowym.

Jeśli nie byliście: grają tam w większości klasykę w różnych aranżacjach, od Moliera po Czechowa, zwykle w bardzo dobrej reżyserii i ze świetną obsadą. Budynek wygląda co najmniej przytłaczająco: kolumnady, złoto, marmur. Widzowie bezwzględnie w marynarkach, sukienkach, żakietach. Wyjście do Narodowego to w sumie takie małe święto ;)

Na wieczornym spektaklu - pełna sala, na scenie m.in. Malajkat, Stenka czy Mikołajczak - pojawiła się grupa młodych ludzi, na oko wczesne liceum. Wszyscy jak na wypad do parku: w dżinsach, adidasach, w koszulkach różnych, arafatkach. Ba, chłopak obok mnie w dresie! Nie tylko ja zwróciłam na to uwagę, wielu z widzów przed spektaklem wyraźnie gapiło się na rozrzuconą w pierwszych rzędach grupkę, kilka osób komentowało. Dzieciarnia wyróżniała się, wybaczcie porównanie, jak żółty śnieg na tle białego. I nie, nie weszli prosto z ulicy - na ten spektakl bilety skończyły się miesiąc wcześniej, z wejściówek można by złapać może ze dwa miejsca siedzące.

Może uznacie, ze się czepiam. Jednak dla mnie to piekielne i smutne: gdy są ludzie, którzy nie potrafią uszanować niektórych okazji i że są rodzice, którzy im na to pozwalają.

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 220 (398)

#73000

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wracam sobie z pracy, ludzi w bimbabusie niewielu, siedzę na fotelu zwróconym w stronę "przegubu" autobusu. Na jednym z przystanków wsiada dwójka dzieci i ojciec, zajmują potrójne miejsce po drugiej stronie tegoż przegubu, takie ustawione bokiem do kierunku jazdy. Starszy chłopiec ma jakieś 10 lat, dziewczynka na oko może 5.

Po chwili dzieci zaczynają dokazywać i piszczeć, zwłaszcza młodsze. Nie zwracam specjalnej uwagi, zaczytałam się, ale w pewnym momencie oboje zaczęli biegać między swoim siedzeniem a moim, po całym ruchomym "rondzie" w przegubie autobusu. Jadącego, podkreślam. I jakkolwiek chłopak się trzymał rurek, to dziewczynka chyba nie miała dość świadomości, że hamowanie=wyrżnięcie na podłogę. Ojciec - patrzy, ale nie interweniuje, czasem łapie dziecko gdy wejdzie mu w zasięg ręki i sadza na chwilę na kolanach. Wyglądał, jakby bardziej interesował się widokiem za oknem.

Autobus dość szybko skręcił, mała ruchem posuwisto-zwrotnym poleciała między fotele, ale zdążyłam ją złapać jedną ręką. "Idź usiądź obok taty, bo się przewrócisz" - mówię. Przestraszyła się, poszła, tata poklepał ją po łebku. Ale po chwili znowu zaczyna się bieganie i sytuacja się powtarza - tym razem nie zdążyłam złapać dzieciaka dość szybko, więc upadła na kolana. Podniosłam, poleciała do taty z płaczem, rzuciłam więc do faceta, żeby może lepiej trzymał córkę. Zbył mnie milczeniem. Dziecko po chwili zaczęło znowu szaleć, ale tym razem na siedzeniu.

Dwa przystanki dalej wysiedli. I tu niespodzianka - okazuje się, że jechała z nimi matka. Kobieta od początku siedziała na fotelach gdzieś obok, ale nie zwracając uwagi ani na dzieci, ani na męża, zachowywała się jak obca osoba do momentu wysiadania. Wzięła córkę za rękę, z wielkim uśmiechem stwierdziła "Wysiadamy, kochanie".

I tu wisienka: drzwi nie zdążyły się nawet zamknąć, kiedy słychać z zewnątrz kobiecy wrzask (naprawdę wrzask, nie tylko podniesiony głos): "Jak ty się zachowujesz przy ludziach, tylko wstyd mi przynosisz! Po cholerę biegałaś, było siedzieć na dupie!" - przez okno zdążyłam jeszcze zauważyć, jak matka szarpie dziewczynkę, a dziecko zaczyna płakać. Aż mnie zamurowało.

Kobieto z autobusu 162, jeśli to teraz czytasz, wiedz, że z ciebie taka matka, jak ze mnie zakonnica, a ojciec twoich dzieci też powinien dostać po łbie. Nie pozdrawiam.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 296 (328)

#72922

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka historia z komunikacji miejskiej.

W Warszawie funkcjonują przystanki na żądanie - żeby autobus się na takowym zatrzymał pasażer musi albo nacisnąć przycisk (w autobusie), albo machać ręką do skutku, aż autobus włączy kierunkowskaz i zacznie hamować (na przystanku). Czasem jednak kierowcy są mili - i im się za to obrywa.

Jedziemy, po drodze przystanek na żądanie, na przystanku przy krawężniku stoi tylko babinka, mała, zgarbiona, okutana w chustki mimo tego, że było cieplutko. Nie machała, ale kierowca podjechał, zatrzymał się, otworzył drzwi. Nie wsiadła, pojechał dalej - ot, jakieś pół minuty.

Za kierowcą siedział dziadek, całkiem dziarski i ruchliwy. I pyskaty.

Dziadek, podnosząc głos: Ale czemu się pan zatrzymał? Nikt nie zatrzymywał!
Kierowca, spokojnie: Tak, ale babcia stała, to podjechałem.
D: Ale nie machała!
K: Bo może nie miała siły ręki podnieść albo słabo jej było, zdarza się.
D: No i nie wsiadła. To po co się pan zatrzymywał?
K: Bo mogła wsiąść. Miły jestem człowiek, to podjechałem.
D: Ale nie wsiadła! Czas tylko się marnuje!
K: Ale mogła wsiąść. Niech się pan nie denerwuje, jedziemy dokładnie według rozkładu.
D: Ale po co się pan zatrzymywał? (zaciął się, czy co?)
K: Żeby autobus przewietrzyć, proszę pana. Proszę spokojnie usiąść.

Dziadek się uciszył i chyba obraził :)

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 390 (398)

#71903

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka sytuacja.

Od czasu do czasu kupuję komiksy i mangi, także na grupach na Facebooku. Zachowuję tu raczej ostrożność, rzadko wybieram wysyłkę, sprawdzam dokładnie przedmioty - i dotąd się nie przejechałam.

1 marca administrator największej takiej grupy wystawił na sprzedaż całkiem sporo tytułów, z których jeden bardzo mnie zainteresował. Cena do przyjęcia, sprzedaż wysyłkowa, ale to w końcu admin, na grupie nie raz kupowałam bez problemu - więc spoko. Dogadaliśmy się, kontakt super, porozmawialiśmy chwilę, dostałam dane do przelewu, piniondz poszedł. Było to 2 marca.

4 marca pytam, czy przelew dotarł - zero odpowiedzi.

6 marca zaczepiam ponownie, bez odpowiedzi. Potem 10 marca, też nic. Ale nie lubię odpuszczać, 70 zł piechotą nie chodzi.

11 marca napisałam post na grupie, którą kolega zarządza, w temacie niewysłania mi tychże komiksów. Post nie został opublikowany, admin go nie zaakceptował - wniosek taki, że jednak go widział, bo inne posty na grupie się ruszały. Jednocześnie w administracji pojawiła się druga osoba - ten sam człowiek z innego konta o takiej samej nazwie, ale z innym zdjęciem... Serio?

13 marca - jak by nie patrzeć 11 dni po wysłaniu kilkudziesięciu złociszy na czyjeś konto - zasugerowałam chłopakowi delikatnie, że to niepoważne i że jeśli tak bardzo nie chce wysyłać tych mang, to bilety na Polskiego Busa mam po 10 zł, mogę skoczyć pod adres z przelewu i od razu miasto pozwiedzam, bo jest tam piękny zamek, dawno chciałam go zobaczyć, więc połączyłoby się przyjemne z pożytecznym. Jednocześnie na innej, nieco mniejszej grupie o tej samej tematyce napisałam post z prośbą o pomoc w skontaktowaniu się z chłopakiem, napisałam też prywatne wiadomości do jego znajomych - wszystkich, do których dało się wysłać wiadomość. Wspomniałam także o kwestii złożenia na policji sprawy o wyłudzenie, bo tu nie ma dolnej granicy pieniężnej - grupa jest publiczna, jeśli ktoś mu to podesłał, to na pewno widział.

14 marca kilka osób odezwało się, że go zna, napisali do niego, do jego dziewczyny albo wspólnych znajomych. Wtedy też chłopak raczył się odezwać - przez jedną z koleżanek - że napisze do mnie jutro, bo jest zmęczony... Uśmiałam się, ale rzeczywiście następnego dnia napisał, że sprawdzi na poczcie "co z tą paczką".

Potem znowu cisza. Zapytałam, czy znowu mam poprosić jego znajomych o kontakt. Odezwał się - "proszę się nie martwić". Aha.

Dzisiaj wieczorem, 16 marca, dwa tygodnie po przelewie, po długiej szarpaninie, dostałam potwierdzenie nadania. Z datą dzisiejszą oczywiście. Nie dostałam za to ani słowa "przepraszam", tylko mętne tłumaczenia, że "to wyjątkowo miał problem" - no nie, na grupie znalazło się kilka osób, które też się z nim szarpały. Wygląda na to, że każda transakcja z adminem największej grupy sprzedażowej mangi i anime na FB kończy się nerwami. Grupę opuściłam, konta zgłoszę, a co, reklamę też mu niezłą zrobiłam (wiele osób jest na obu grupach).

Ciekawe, co znajdę w paczce :P

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 207 (219)

#71597

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wędrówka ludów, Armageddon i najazd Hunów w jednym - czyli otworzyli Tesco.

Pod pracą, dosłownie przez płot, funkcjonuje mi tu na miejscu niewielkie Tesco Extra. Bardzo to wygodne, trzeba przyznać, żeby wyskoczyć na przerwie po bułkę i jogurt czy zrobić zakupy po pracy. Nieco dalej, może 300 metrów, jest równie niewielki Carrefour Market.

Tesco postanowiło się wyremontować, zamknęło się więc na 9 dni. Dosłownie dziewięć. Masy ludności okolicznej przekierowane zostały do Carrefoura, żaden problem.

Tesco dzisiaj otworzyło się ponownie. Z tej okazji nawet zrobili specjalną promocję na banany i papier toaletowy, co okazało się jedną ze składowych sytuacji późniejszej. Otóż - skoro otwarte, uznałam, że skoczę po wspomniane bułki i jogurt. Od drzwi nie widać dokładnie kas, więc o sytuacji "na placu boju" zorientowałam się, gdy już z tymi wymacanymi bułkami stanęłam w kolejce. Takiej na pół sklepu. Jednej z czterech. Bułek nie odłożę, toć macane i tak głupio, więc stoję.

Sceny w sklepie - dantejskie. Na "wielkie otwarcie" zeszło się na oko całe Moher Commando z okolicy, wspierane przez oddział rencistów. Babcie, dziadkowie, ludzie o kulach gubili się między przearanżowanymi półkami, zderzali wózkami, kłócili i wyzywali ("Żeś mi drogę zajechała, a ja makaron chce, stara luro!" <-- cytat). Przy koszu z bananami w promocji kłębiły się tłumy nie tylko emerytów, ale też ludzi młodszych i w pełni sił. Ze trzy banany walały się rozjechane po podłodze, nikt nie zwracał uwagi, bo po co?

Papier toaletowy w promocji był artykułem jeszcze bardziej pożądanym. Skończył się na półkach, więc tłum stał przy wejściu do magazynu i pohukiwał, żeby donieść. Serio - stali przy magazynie i krzyczeli do środka, żeby dawać papier toaletowy, bo tanio.

Przy kasach - makabra. Kolejki na kilometry, chociaż kasjerki działają pełną parą, kierowniczki dwie biegają i załatwiają zwroty, problemy itp., do tego chłopaki z magazynu (kojarzę ich z widzenia) stoją za kasami i pakują ludziom produkty do darmowych torebek, żeby szybciej. Niestety, mentalność rodaków jest urocza:

ciągle było słychać zarzuty, że czemu tylko jedna torebka darmowa (bo masz, babo, tylko mleko i trzy bułki?), dlaczego ta konserwa taka droga, pani mi wymieni, ja nie zrezygnuję z mielonki i się stad nie ruszę, póki nie wymienicie (a kolejki po horyzont), dlaczego to dziecko tak płacze, dlaczego tu tak gorąco, czemu tu tylu ludzi... Do tego pretensje do obsługi: bo są kolejki, bo mleko stoi gdzie indziej, bo alejki za wąskie (serio!).

Przeklinałam te bułki całym sercem. I zastanawia mnie jedno: osób w sklepie było jakieś 200, jak na wielkim otwarciu pierwszych delikatesów w dowolnej mieścinie typu Wólka. Awantury - ogromne. Kultura - zerowa. Sklep zamknięty przez 9 dni, 300 metrów dalej drugi, podobny. Po co?

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 296 (320)

#71105

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mąż właśnie donosi:

Jedzie na spotkanie ze znajomymi. Podszedł do niego starszy pan z prośbą o wbicie kodu doładowania do telefonu, bo on nie widzi i nie daje rady. Ok, żaden problem, mąż wklepał. W międzyczasie posłuchał, co zdarzyło się, gdy poprzednio pan o to poprosił na ulicy (cytat z męża):

"Że gówniarz nie dość, że go zwyzywał i uderzył, to zabrał mu ten świstek warty 5 pln".

Bez komentarza.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 416 (428)
zarchiwizowany

#71055

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przed chwilą poznałam swoją koleżankę z piętra o wiele bliżej, niż kiedykolwiek planowałam.

Dlatego apeluję: koleżanki drogie. Gdy idziecie do toalety, zamykajcie drzwi (na zasuwkę czy zapadkę). Nawet gdy "chciałyście tylko tak błyskawicznie zmienić tampon, bo spotkanie". Pozycja, w której to robicie, na ogół pozwala poznać waszą anatomię dość dokładnie.

Urgh.

PS., małe wyjaśnienie, bo to troszkę widzę kontrowersyjne - drzwi w naszych toaletach otwierają się w obie strony po popchnięciu, nie mają klamek. Można je zablokować tylko zamkiem (wtedy pojawia się czerwone kółeczko widoczne od zewnątrz). Kabin jest sześć, skierowałam się do pierwszej z brzegu widocznej jako wolna. Nie szarpałam za klamkę na chama :P

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 51 (111)

#70300

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Madamemel przypomniała mi to swoją historią.

Zwykle, podobnie jak ona, gdy widzę kogoś, kto może potrzebować pomocy, to podchodzę, gdy trzeba, to dzwonię na straż miejską albo 112.

Pełnia lata, słoneczko przygrzewa. Oprowadzam znajomych po mieście. Pod ścianą, w pełnym słońcu, oparty o ścianę, leży facet i się nie rusza, jakby się osunął na ziemię. Na oko bezdomny lub menelik, przytomny. Podchodzę, nie czuję alkoholu, pytam - czy wszystko ok, czy może potrzebuje pomocy. Odpowiada, że dziękuje, ale nie. Ok, poszliśmy dalej - w końcu przytomny.

Pospacerowaliśmy, zjedliśmy obiad, wracamy tą samą ulicą - a on dalej leży. Minęła już ponad godzina, on w pełnym słońcu. Uznałam więc, że zadzwonię na SM. Przedstawiam sytuację.

Dyspozytor: Ale czego pani ode mnie chce?
Ja: Żeby ktoś podjechał i sprawdził, co z panem?
D: Przecież jest przytomny.
Ja: Tak, ale już ponad godzinę, kto wie, ile, leży w pełnym słońcu na ziemi i nie może wstać?
D: I dlaczego dzwoni pani do nas?

Taka przepychanka trwała dobrą chwilę, w końcu rozłączyłam się wkurzona. Zadzwoniłam, chociaż nie lubię zajmować tej linii, na 112 - sytuacja była analogiczna. Dyspozytorka tak samo, jak chłopak ze Straży uznała, że nic nie może zrobić, dodała też, że jeśli się niepokoję, to "mogę zabrać tego człowieka do domu czy do siebie". Aha...

Zerknęłam w komórce - okazało się, że jakieś pół kilometra dalej, w jednej z osiedlowych uliczek, był posterunek dzielnicowego. Poszliśmy tam (ja i znajomi), przedstawiliśmy grzecznie sprawę. Dyżurny podziękował, zaraz wysłał kolegę, który przy nas wyszedł sprawdzić, co z człowiekiem. Można? Można. Czasami.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (238)

#69527

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chcę pozbyć się trzech książek. Nie oddaję ich do biblioteki, bo są już trochę, hmm... przechodzone. Trylogia, lata wydania 2002-2004, miękka oprawa - trochę się przez te lata podniszczyły, wiadomo: pomechacone brzegi okładek, jakieś ślady intensywnego czytania i przeprowadzek. Dlatego wrzuciłam ogłoszenie na fejsbukowe grupy do tego przeznaczone, chcąc sprzedać całość za bajeczne 20 zł plus ewentualnie wysyłka. Obfociłam i do tego opisałam, żeby było wiadomo, w jakim są stanie.

Ponieważ to popularna seria, od razu rzuciło się kilka osób. Sprawiedliwie uznałam, że książki zgarnia pierwsza osoba. Facet umówił się ze mną na za dwa dni w Centrum na odbiór. Godzinę przed terminem napisał jednak, że rezygnuje i kontakt się urwał - ani przepraszam, ani wyjaśnienia. No nic. Wystawiam ponownie.

Zgłosiła się jako pierwsza dziewczyna z innego miasta, cała szczęśliwa, po rozmowie uznała, że kupi ode mnie jeszcze kilka książek, łącznie 73 zł z wysyłką. Wszystko spakowałam, zabezpieczyłam, czekam na wpłatę. Cisza. Po kilku dniach piszę do niej na FB, maila - nic. Zero odzewu. Na FB zablokowała mnie po drugiej wiadomości. Aha - pomyślałam. Odwidziało się.

Znowu wystawiłam pechowe trzy książki. Kolejna zainteresowana, tym razem z Warszawy. Umówiłyśmy się na spotkanie, ona zadowolona, że dostanie książki tak tanio, ja, że w końcu będzie miejsce na półce. Na miejscu dziewczyna bierze książki do ręki i się krzywi. "A to nie nowe wydanie? I takie poniszczone?". Patrzę na nią jak na kosmitę - przecież zdjęcia były duże i wyraźne, a nowe ma zupełnie inną okładkę. Data wydania, opis też bez ukrywania szczegółów. "No za dychę wezmę, skoro już przyjechałam". Aha, tak się bawimy. Nie lubię podobnych zagrań, tłukłam się na miejsce spotkania po pracy w korku, zła jestem, więc wyjaśniam lasencji, że za dychę może sobie kupić Harlequina w kiosku. Pożegnałyśmy się bez sympatii.

Znowu wystawiłam, znowu ktoś zainteresowany, znowu po dwóch dniach przestał się odzywać. Przeklęte te książki, czy co?

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 313 (381)

#69515

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę piekielne, a trochę tylko wkurzające.

Poszliśmy do Kauflandu. Zakupy przebiegają spokojnie, dotarliśmy do kasy. Dzisiaj było wyjątkowe jak na ten sklep obłożenie, więc kolejki - spore. Kasjerki się uwijają, ale jednak trzeba postać w ogonku.

Przed nami trzy osoby, ostatni facet z ręcznym koszykiem, takim na kółkach jak w Biedronce, wyładowanym. Przesuwamy się, on wykłada już swoje rzeczy na taśmę, przesuwamy się, mamy miejsce, wykładamy swoje. W tym momencie podchodzi kobieta z podobnym "ręcznym" koszykiem wyładowanym z górką, mówi kilka słów do faceta - najwyraźniej żona - i zaczyna wykładać te zakupy. Nie, żeby było na to miejsce - nasze już na taśmie. Nie znoszę takich zachowań, ale ok, gdy taśma podjeżdża, staram się odsunąć naszą kupę spożywki. Pada komentarz, że "po co tamci się już wyłożyli, gdzie my to rozładujemy". Zakupów usypali z górką - jakieś kilogramy makaronów i mąki, sześciopaki mleka i puszek, no sporo. No nic, przesuwam cierpliwie swoje z każdym odjazdem taśmy, przecież nie będę ładować znowu do kosza wszystkiego.

Większy problem państwo zaczęli mieć przy kasowaniu. Kasy w Kauflandzie nie mają lady do pakowania - jest tylko nieduży kawałek, na który kasjerka przesuwa produkty, taki może 40x30 cm, na szerokość stojącej osoby. Najpierw okazało się, że państwo nie wiedzieli, że tych małych koszyków nie wolno wynosić za kasę. Wytłumaczenie im tego zajęło kasjerce dobrą chwilę. Potem nastąpił etap "Ale jak my to zabierzemy?". No nie wiem - myślę sobie - może trzeba było wziąć duży koszyk? W sklepie dają żetony i rozmieniają banknoty, żeby było do wózków, to nie problem przecież. Ale nic to. Kasjerka skasowała część rzeczy, zajęły całą tę "półeczkę", państwo stoją, kasa stoi. W końcu pada propozycja - może torba?

Pomysł w swej prostocie genialny. Do wyboru są małe torebki foliowe, duże reklamówki, wielkie torby ekologiczne, nawet plastikowe koszyki. Państwo, a jakże, wybrali opcję budżetową, reklamóweczki za 8 groszy. Więc teraz proces wyglądał następująco: pani z panem czekają, aż półeczka się zapełni. Jedno trzyma reklamówkę, drugie bawi się w tetris zakupowy. Reklamówka się zapełnia. Półeczka znowu się zapełnia. Pan zanosi reklamówkę na ławeczkę pod ścianą sklepu, pani pilnuje zakupów na ladzie, idzie po kolejną reklamówkę, kasjerka kasuje ją bez słowa, znowu tetris. Zapełnili tak sześć reklamówek. Kolejka szumiała i komentowała wyjątkowo niezadowolona, niektórzy nawet proponowali pomoc, ale państwo udawali, że nie słyszą, kasjerka dwa razy prosiła kierowniczkę o kogoś do otwarcia kolejnej kasy, ale nikt nie przyszedł - sklep był bardzo obłożony; pozostałe kasjerki wręcz śmigają, ale kolejka nadal jest. Nie było nawet sensu odchodzić do innej kasy, bo ogonki przy nich wręcz nie malały.

W końcu spakowali, przyszło do płacenia. Ojej, tak dużo? To może oddamy to i tamto i w sumie tego też nie potrzebujemy tyle... Tu podniósł się z kolejki syk złości, państwo chyba się lekko ogarnęło, bo jednak uznało, że nie oddaje. Najpierw karta. Odmowa. Próba druga - odmowa. "A no tak, tu mam tylko XX zł, pani odliczy tyle, zapłacimy resztę gotówką!". Pani odliczyła, karta wyjęta. Sięgnęli po gotówkę. Nie wiem, ile mieli do zapłacenia, ale sypnęli drobniakami "bo będzie miała pani wydawać, a nam się uzbierało". Kasjerka patrzy na dwie garście monet, na kolejkę, na państwa, prosi grubiej (!). "No nie mamy, nosimy zwykle takie końcówki tylko". No to liczymy. Państwo liczą, kasjerka też liczy, bo na słowo raczej nie uwierzy. Doliczyła się, pół garści monet oddała, paragon wydany, państwo oddelegowani, kasa wrzucona do kasy, nasza kolej.

Niby nic? Przez dwójkę nieogarniętych ludzi stanie w kolejce trwało dłużej, niż same spore zakupy.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 439 (513)