Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Skarpetka

Zamieszcza historie od: 3 stycznia 2012 - 0:23
Ostatnio: 12 grudnia 2017 - 19:43
O sobie:

Na Piekielnych lubię się... odstresować :)

  • Historii na głównej: 83 z 87
  • Punktów za historie: 38040
  • Komentarzy: 340
  • Punktów za komentarze: 2978
 

#66026

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Robi się ciepło, słoneczko przygrzało... Niektórych chyba za bardzo.

Pamiętacie zeszłoroczne akcje uświadamiające, doniesienia w mediach i kilka tragedii związanych z zostawianiem dzieci i zwierząt w autach? Wydawałoby się, że dotarło do ludzi. Ale jednak nie.

W tym miesiącu zdarzyło się kilka bardzo ciepłych dni. W związku z tym pojawiło się też kilka informacji o zdarzeniach, których można by uniknąć.

Wczoraj zgłoszono, że dwa szczeniaki zostały w samochodzie na nasłonecznionej ulicy w Warszawie na kilka godzin. Policja wydobyła je przez bagażnik, odwodnione i ledwie żywe, po co najmniej 5 godzinach w aucie (zgłoszenie było po 4h od zaparkowania).

Dwa tygodnie temu w Świdnicy kobieta zostawiła dwa małe psy w aucie na półtorej godziny. Potem wykłócała się ze Strażą Miejską, że nic im nie było - psy podobno były ledwie żywe.

Dzisiaj na Wilanowie matka roku zostawiła w aucie 14-miesięczne dziecko - nie wiadomo na ile, ale wezwano do niego pogotowie. Policja znalazła matkę w jednym ze sklepów (przy ulicy jest jakby ciąg handlowy).

To dopiero kwiecień. Ciekawe, czy w tym roku znowu musi zdarzyć się tragedia, żeby ludzie zaczęli myśleć?

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 509 (615)

#65724

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem piekielna.

W pobliżu mojej pracy można zauważyć dwie charakterystyczne rzeczy: wieczny korek z powodu zamknięcia mostu (słynny "Świeczka" Łazienkowski) oraz bardzo szeroki chodnik po jednej stronie ulicy - spokojnie ma z 4 metry, oddzielone od jezdni pasem trawniczka i słupkami z przerwami na wjazdy.

Te dwa fakty skutkują m.in. tym, że kierowcy nagminnie skracają sobie drogę chodnikiem - przejeżdżają te kilkadziesiąt metrów korka między jednym, drugim, trzecim wjazdem i włączają do ruchu przy skrzyżowaniu. Dodatkowo chodnik robi za wieczny parking - nie raz byłam świadkiem, gdy ktoś zostawiał samochód przy samych słupkach i szedł na bazarek czy do restauracji. Bo widzicie, na parking właściwy trzeba by było wjechać od innej ulicy, a to już strata czasu i ujma na honorze.

Pominąwszy jawne łamanie przepisów, kierowcy zdaje się nie ogarniają, że chodnik to nie ulica - jeżdżą środkiem, trąbią na pieszych, raz widziałam, gdy matka na spacerze niemal wyciągnęła syna - na oko trzyletniego - sprzed maski jadącego auta, bo hrabia nie raczył nawet nacisnąć klaksonu. Generalnie niezabawnie.

Po wspomnianej sytuacji z dzieciakiem (kierowca zaparkował parę metrów dalej, wrzucił awaryjne i maszerował raźno w stronę warzywniaka; na zwróconą uwagę kazał mi "oddalić się prędko") zdenerwowałam się i napisałam maila z opisem sytuacji oraz - przy okazji - numerem rejestracyjnym auta pana miłego. Mail poszedł do straży miejskiej, na policję, do Zarządu Dróg Miejskich i do urzędu dzielnicy. Odpisali (miłe zaskoczenie). ZDM i urząd dzielnicy stwierdzili, że od miesiąca czeka projekt postawienia dodatkowych słupków, mają być niedługo. Straż miejska i policja z kolei zbadały sprawę na miejscu. Jak mnie poinformowano, zaowocowało to łącznie sześcioma mandatami i wezwaniem dla wspomnianego wyżej kierowcy, który zapewne miał szczęście załapać się na monitoring miejski - gratulacje.

Strasznie, naprawdę strasznie mi przykro, panowie kierowcy, że zabulicie za wasze wyczyny. Nie ma za co.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 607 (689)

#65612

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność dnia codziennego.

Oboje z mężem pracujemy zmianowo, także nocami. Nasze firmy działają 24/7, piątek, świątek czy niedziela. Dla nas to nie problem, dla znajomych też nie. Ale dla rodzin - to kwestia nie do przeskoczenia.

Nasze rodziny "od zawsze" pracują w tzw. budżetówce: urzędnicy, pracownicy szkół, szpitali, instytucji podlegających ministerstwom. W związku z tym regularnie spotykamy się ze zdziwieniem, oburzeniem i wręcz fochem.

Wielką obrazą czci i godności moich teściów było na przykład to, że nie mogę wziąć sobie wolnego niemal z dnia na dzień, gdy przyjeżdżają kuzyni z drugiego końca Polski (żeby wziąć wolne z przyczyn innych niż nagłe, muszę znaleźć zastępstwo na zmianę, bo pracujemy 'pojedynczo'). Wypominali mi to miesiąc.

Nie do pomyślenia dla całej rodziny jest, że na imieniny dziadka przyjechałam bez męża, który był wtedy w pracy. Mąż odebrał cztery telefony z pretensjami - od matki, babci, chrzestnej i dziadka.

Zbliża się Wielkanoc. Spędzam ją w pracy, na dodatek na nockach, więc mąż jedzie do rodziców sam na śniadanie. Teściowa i babcia się na mnie obraziły, i czynią złośliwe aluzje do mej mniemanej niechęci do rodziny męża.

Rodzice, jedni i drudzy, lubią nas zapraszać na losowe rodzinne uroczystości (imieniny wujka, urodziny kuzyna itp., wszystko w pobliskim mieście) jakieś 2-3 dni przed imprezą. Nie rozumieją, czemu mamy z tym problem.

Pracujemy w takim trybie już trzy lata. Rodzina jedna i druga o tym doskonale wie. Nie przeszkadza im to być wiecznie zdumionymi naszą "niechęcią do uczestniczenia w życiu rodziny". Jednocześnie jest to wodą na młyn - bo przecież skoro pracujemy w takich godzinach i dniach, to na pewno praca jest do niczego, pracodawca to Żyd i mason, powinniśmy zmienić już, zaraz, natychmiast...

I pomyśleć, że niestarzy przecież ludzie tak nie rozumieją realiów i psują krew ;)

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 379 (469)

#65320

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeprowadzce postanowiłam zrobić gruntowny remanent biblioteczki - zwolnić miejsce na nowości, nieco ograniczyć bajzel na półkach, poza tym powiedzmy sobie szczerze, kilkanaście kartonów książek to sporo dobra, często łapiącego kurz.

Zabawy z wystawianiem na Alledrogo czy Gumtree wspominam źle, więc tym razem je olałam. Nie chciałam też wydać księgozbioru handlarzom, bo nie płacą najlepiej, wolałam spożytkować te książki w przydatny sposób. Część książek sprzedałam znajomym w ramach akcji "Kup za ile chcesz - dochód idzie na schronisko". Resztę spakowałam w trzy kartony, zrobiwszy uprzednio spis, i spróbowałam oddać do biblioteki.

"Spróbowałam".

3/4 książek, których chciałam się "pozbyć", było wydanych w ciągu ostatnich 3 lat, czyli żadne starocie - dorzuciłam nawet takie z 2015 (dostaję czasem książki w ramach gratisu w pracy). Niemal wszystkie były w stanie bardzo dobrym (zapytajcie mojego męża, co się dzieje, gdy ktoś mi uszkodzi książkę). I nie były to książki kucharskie czy inne poradniki zarabiania, ale literatura młodzieżowa, kobieca, faktu, powieści, fantastyka, kryminał (często całe serie). Niektóre nawet z list bestsellerów.

Pisałam do 16 (słownie: szesnastu) bibliotek w Warszawie, załączając listę książek wraz z datami wydania i stanem oraz zdjęcie zbiorcze. Żadna z nich nie była zainteresowana nawet częścią księgozbioru. Większość odpisywała, że są "za stare" lub "w złym stanie". Sprawdziłam kilka ich indeksów z ciekawości, losowo , w większości nie mieli na stanie "moich" tytułów (oczywiście nie sprawdzałam wszystkich pozycji, no ale).

W poniedziałek wiozę kartony do biblioteki gminnej w miejscowości mojej babci, kierowniczka aż do mnie zadzwoniła upewnić się, czy na pewno chcę przekazać te książki i nie oddam nikomu innemu ;) A warszawskim bibliotekom chyba wiedzie się za dobrze.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 776 (810)

#65130

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W nowym mieszkaniu raz zrobiliśmy imprezę - urodziny mojego męża. Nastąpiliśmy tym na odcisk sąsiadce z dołu - ma dwuletnie, wiecznie ryczące dziecko, więc rzeczywiście mogliśmy przeszkadzać (tak jak ono przeszkadza nam - zwykle zaczyna o 6:30, potem w ciągu dnia, bo nie chodzi do żłobka, oraz w porze wieczornej kąpieli, bo jego ulubioną rozrywką jest, cóż, darcie się). Sąsiadka od tamtej pory nas nie lubi.

Mam dzisiaj wolne w pracy. Po wieczornej zmianie wróciłam do domu koło 2, położyłam się o 5, wstałam o 13 i tak sobie formatowałam spokojnie komputer, robiłam obiad, posłuchałam muzyki - co ważne na słuchawkach, komputer w stanie rozsypki okołoformatowej, ale nie spieszyło mi się z jego zbieraniem - ogólnie pierdoły. W pewnym momencie - dzwonek do drzwi. Sąsiadka z dołu. Z miejsca z pretensją, że jestem za głośno, a syn nie może spać i ciągle płacze. Zdziwiłam się, bo formatowanie dysku C zwykle głośne nie jest. Ale - myślę sobie - blendera używałam, może to to? Nie pierwszy raz by jej przeszkadzało. Przeprosiłam, pożegnałyśmy się.

Po godzinie pani jednak znowu wraca, tym razem pretensje już ma głośne, bo dzieciaka obudziłam. Przyznałam, że nie wiem, o co jej chodzi. "Bo od rana tylko hałas i hałas!" Hola - ale rano to ja spałam słodko i twardo. Argumenty nie docierają, pożegnałam panią chłodno, wracam do prasowania (nie ma to jak wolne).

Mija jakiś czas, znowu dzwonek do drzwi. Sąsiadka tym razem w towarzystwie zdezorientowanej dozorczyni. Bo hałasuję, a syn spać nie może, ona się z nim cały dzień użera, bo on płacze. Że płacze to wiem - jak wspomniałam, ulubioną rozrywką dzieciaka jest darcie się. Przepychanka słowna chwilę trwa, dozorczyni usiłuje się wycofać. I w tym momencie... słychać huk. I to nie z mojego mieszkania ;)

Okazało się, że sąsiad, ściana w ścianę mój, montuje sobie nowe meble. Od rana było noszenie, skręcanie, czasem coś upadło, czasem popracowała wiertarka. Ja mam sypialnię w drugim końcu mieszkania, a dobudzenie mnie przypomina 12 prac Herkulesa,; potem słuchawki mnie wyłączyły. Sąsiadce z dołu jednak musiało się nieść po pionie i od razu znalazła winnego. Po wyklarowaniu nie przeprosiła. Rzuciła tylko do dozorczyni "No widzi pani?!" i wściekła zastukała do drzwi sąsiada :D

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 451 (513)

#64921

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Widokówka z poczty.

Do okienka podchodzi Pan. Początku dyskusji nie słyszę, bo mam słuchawki na uszach, ale po chwili widać, że Pan zaczyna machać rękami, słuchać podniesiony ton. Z ciekawości wyłączam muzykę.

Pan przyszedł odebrać awizo. Najpierw ma pretensję, że je dostał. Nie, nie dlatego, że był w domu, ale dlatego, że list jest polecony i musiał po niego przyjść. A on wie, co jest w tym liście i nie powinien być polecony.

Pan zaczyna krzyczeć na kobietę w okienku, że ma mu dać list, on nie musi pokazywać dowodu. Ma mu tu i teraz od razu powiedzieć, skąd ten list i mu go pokazać. I on nie może być polecony, bo Pan wie, co w nim jest. Argumenty pracownicy i pani z kolejki nie docierają.

Kiedy pani w okienku nie ustąpiła, Pan wyciąga portfel, rzuca dowodem osobistym, wykrzykując, że skandal, bo on wie co to za list i on nie lubi czekać. Na nic i nigdzie, i dlaczego w ogóle dostał ten list polecony, kiedy powinien być zwykły. Bo to wyniki badań na pewno, on wie, skąd, MUSI być zwykły, a tak to kazali mu tracić czas i przychodzić na pocztę.

Dostaje do podpisania karteluszki pocztowe. Znowu krzyczy na kobietę w okienku, że ona wszystko przedłuża. Jakim prawem on dostał list polecony i musi czas tracić, jeszcze potwierdzenie odbioru? Kpina! To na pewno wina poczty, nikt normalny nie wysłałby listu poleconym, żeby on musiał chodzić na pocztę.

Podpisał, dostał list, triumfalnie wyciąga przy okienku z koperty jakieś świstki i macha kobiecie przed oczami:
- O widać? Badania. Mówiłem! I po cholerę kazaliście mi tyle czasu marnować, nie mogła pani od razu dać tego listu?!

Wkurzony nadal wychodzi, po drodze zahacza o kant lady, odrywając tę plastikową okleinę. Podnosi ją, rzuca w stronę okienka, wychodzi.

Komentować chyba nie trzeba.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 435 (573)

#63741

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka refleksja.

Z okazji przedługiego weekendu - święta + Nowy Rok - zamotałam się i nie sprawdziłam, czy na "kredytowym" koncie mam wystarczające środki na ratę. 1 stycznia banki nie pracowały, więc kwota z konta zniknęła 2 stycznia, robiąc przy tym niewielki minus, około 40 zł. Był to piątek.

Już w sobotę, 3 stycznia, odebrałam 3 telefony z banku. Za pierwszym razem przeprosiłam, bo rzeczywiście moja wina, zaraz siadłam zrobić przelew, ale wiadomo - z innego banku dotrze na to konto w poniedziałek. Za drugim razem wytłumaczyłam to pani po drugiej stronie słuchawki. Za trzecim razem tylko przytaknęłam na perorę o "jak najszybszym uzupełnieniu" braku na koncie. Kolejnych dwóch połączeń z tego numeru nie odebrałam.

Dzisiaj, w niedzielę (!) 4 stycznia dostałam smsa z ponagleniem, ponoć płatnego.

Samo w sobie jest to dość piekielne. Ale rozwińmy myśl.

Przez dwa lata na studiach otrzymywałam w tym banku kredyt studencki. Studia dzienne, więc w słabszych miesiącach było to moje podstawowe źródło utrzymania. 600 zł miało się pojawiać na koncie 10 dnia miesiąca. Czasami się pojawiało, czasami nie, czasami czekałam i do 17. Można się domyśleć, że nie było to radosne oczekiwanie. Bank na moje zapytania i ponaglenia odpowiadał "proszę czekać i się nie denerwować". Żadnych konsekwencji czy odsetek karnych oczywiście nie ponosił.

Gdy ostatnio udało mi się zgubić kartę płatniczą, na nową czekałam - bagatela - trzy tygodnie. Oczywiście "proszę czekać i się nie denerwować".

Na kartę z kodami do płatności czekałam raz półtora miesiąca, nie mogąc robić przelewów. "Proszę czekać i się nie denerwować".

I do mnie, i do żyrantów kredytu powinno co miesiąc przychodzić zawiadomienie o wysokości pozostałej do spłacenia kwoty itp. Przestało jakieś 8 miesięcy temu, a moje prośby i pytania w oddziałach banku są kwitowane "niemożliwe, przecież jest zaznaczone". Serio?

Od 4 lat próbuję zmienić formę przysyłania bilansów z papierowej na elektroniczną. Bezskutecznie. "Niemożliwe, przecież jest zaznaczone".

Cóż, najwyraźniej wygoda i pieniądze klienta są niezbyt istotne dla funkcjonowania banku, za to 40 zł, którego "im brakuje', zauważają błyskawicznie i walczą o nie pazurami.

Kredyt na szczęście kończę spłacać za pół roku. Pożegnamy się, drogie PKO.

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 818 (862)

#63231

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dwie sytuacje z wczoraj, akurat mi się skojarzyły.

1. Zakupy w Biedronce. Plecak na oko był za mały na wszystko, wzięłam reklamówkę. W sklepie mają chyba nową politykę obsługi, bo kasjerka po skasowaniu torebki rozłożyła mi ją, żeby łatwiej było pakować zakupy - robiła to też dla innych klientów. Podziękowałam, zaczynam pakować i słyszę westchnienie kasjerki:
- Ech, jest pani pierwszą osobą, która mi dzisiaj podziękowała...

Cóż, zostało mi tylko powiedzieć "Oj, przykro mi..."

2. W naszym bloku wymieniają wodomierze. Wczoraj akurat przypadły numerki, na które łapało się i moje mieszkanie. Panowie dotarli do nas na samym końcu, udostępniłam im miejscówki, poszłam składać pranie - bo przecież nie będę im patrzeć na ręce podczas pracy.

Wodomierze wymienione, protokół podpisany, zaczynam wycierać szafkę pod zlewem - wiadomo, że przy takiej pracy trochę się nachlapie czy nabrudzi. Pan monter akurat zbierał narzędzia, jego towarzysz zaczął mnie gorąco przepraszać za bałagan, zupełnie, jakby mi krzywdę zrobił.

- Spokojnie, proszę pana, przecież to normalne, że przy takiej pracy się nabrudzi.
- Oj, proszę pani, żeby każdy to rozumiał... Dzisiaj już myliśmy jednej pani kuchnię, bo złożyła skargę u szefa...

Zerknęłam z niedowierzaniem na "bałagan" u siebie - mokra ścierka i trochę kurzu na podłodze.

------

Taki mały apel ode mnie: troszkę życzliwości dla ciężko pracujących ludzi :)

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 831 (961)

#62908

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Skończyłam pracę o dość egzotycznej godzinie. Miałam jeszcze kilkanaście minut do autobusu nocnego, uznałam więc, że spokojnie zdążę skoczyć po coś na śniadanie do dużych, całodobowych delikatesów naprzeciwko firmy. Niestety, peszek - sklep akurat był zamknięty, w środku uwijali się pracownicy, a na drzwiach witała wszystkich kartka z "Przerwą technologiczną do prawdopodobnie 1:30". Zerkam na zegarek - 1:28, poczekam, co mi szkodzi.

Nie ja jedna miałam taki pomysł. Pod drzwiami czekał już spory, dość różnorodny tłumek (w sumie to ciekawe, bo firmę opuszczałam ostatnia - poza serwisem sprzątającym i ochroną - więc reszta to zapewne tubylcy spragnieni piwa). Tłumek tuptał pod drzwiami, a to rzucając popularnym przecinkiem na "k", a to przyklejając nosy do szyby. Przedstawienie jednak zaczęło się o 1:31.

Bo tłumek zauważył, że już po godzinie podanej na kartce. Więc pewna bardzo (BARDZO) obfita pani w dresach zaczęła walić w szybę i pokrzykiwać "kiedy w końcu otworzycie?!", dopingowana przez swojego towarzysza. Przy sąsiedniej szybie trzech typków zaczęło stukać i krzyczeć do pracownic sklepu - nadal biegających z jakimiś pudłami - "No która godzina? Otwierać! Już! No kur**!". Uroczy był też pan z teczuszką, a la inteligencik, który po prostu wziął wózek (to duże delikatesy, mają wózki jak w supermarketach) i najnormalniej w świecie usiłował wjechać do środka, dziwiąc się, że drzwi nie ustępują. Wózkiem stukał w oszklone drzwi ładne pół minuty.

Poczekałam do 1:35 i poszłam na autobus. Tłumek został, słowa powszechnie uważane za obelżywe latały już dość głośno. Aż mi szkoda pań, które po tej przerwie otworzyły sklep - zapewne ładnie oberwały od amatorów nocnego piwka, jakby ich winą była czy to awaria, czy zarządzenie szefostwa o zamknięciu przybytku...

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 442 (528)

#62617

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest jeszcze ciepło, ale zaczęła się już - wyjątkowo wcześnie - zimowa miejska plaga: śmierdzący bezdomni w środkach komunikacji (i nie tylko).

Już mam za sobą pierwszą przymusową ewakuację z tramwaju. W wagonie po prostu nie dało się wytrzymać, pan (?) zakutany w szmaty, siedzący z tyłu, śmierdział niemiłosiernie, a motorniczy nie wykazał najmniejszej chęci do reagowania, mimo próśb pasażerów. Takich nieco mniej śmierdzących ("Dam radę, nie jest źle, otworzę szerzej okno i dojadę!") było już kilku.

Kilka wieczorów temu mąż znalazł w windzie śpiącego bezdomnego. Godzina 1 w nocy, na zewnątrz nie najzimniej, 200 metrów stąd jest pustostan - a pan niesamowicie śmierdział. Prośby i groźby nie pomogły, odmówił opuszczenia windy, pomogła straż miejska (serio, przydali się, byli mili i szybcy, wow).

Taksówkarz, który odwoził mnie ostatnio do domu (firma funduje, gdy kończy się pracę po 23), opowiadał, że mieli niedawno podobny desant. Pan nocował na klatce, regularnie jednak był wypędzany. Któregoś razu postanowił wyrazić swoje niezadowolenie z tego faktu i na każdym piętrze kamienicy pozostawił niespodziankę, rozsmarowując ją przy okazji na poręczach.

Trudno to spuentować. Śmierdzący niesamowicie brudem i alkoholem bezdomni to problem każdego większego miasta. Służby sobie nie radzą najwyraźniej, kanarzy i kierowcy/motorniczy mają to na ogół w nosie mimo próśb i skarg. Jak żyć, pani premier, jak żyć?

Skomentuj (74) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 322 (646)