Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Skarpetka

Zamieszcza historie od: 3 stycznia 2012 - 0:23
Ostatnio: 12 grudnia 2017 - 19:43
O sobie:

Na Piekielnych lubię się... odstresować :)

  • Historii na głównej: 83 z 87
  • Punktów za historie: 38038
  • Komentarzy: 340
  • Punktów za komentarze: 2978
 

#58645

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj, okolice godziny 12. Śpię po nocce w pracy, budzi mnie natarczywe walenie do drzwi - a biorąc pod uwagę to, że zwykle śpię twardo jak trup, to ktoś musiał się postarać, żeby mnie podnieść z łóżka. Zaspana otwieram - widzę dwóch panów w "roboczych" kurtkach, takich czarno-czerwonych, jakie zwykle noszą pracownicy gazowni, kierownicy budowy, przedstawiciele administracji czy firm energetycznych itp. - na pewno wiecie, o co mi chodzi. W dłoniach profesjonalne notesy z masą papierów.

[Panowie] - Witam, czy jest pani głównym lokatorem mieszkania?
[Ja] - Tak...
[P] - Przychodzimy w sprawie ogłoszenia z administracji o rozpoczęciu robót, bo jeszcze się pani nie zgłosiła...
[Ja] - Jakich robót?
[P] - To pani nic nie wie?
[Ja] - Nie widziałam ogłoszenia, mogłam przegapić, przepraszam...
[P] - Nic nie szkodzi. Mamy formularze ze sobą. Chodzi o wymianę drzwi w bloku - wymieniamy stare na nowe, wyrywamy futryny, dokonujemy kompleksowych prac. Im więcej lokatorów się zgłosi, tym taniej. Proszę, tu jest formularz, wystarczy wypełnić...

Aha - pomyślałam. Administracja, jasne. Ulotki firmy szanownych panów znajduję w skrzynce niemal codziennie. Wysłałam panów na drzewo, tłumacząc, że te drzwi i mi, i właścicielce wystarczą w zupełności. Panowie wręczyli mi ulotkę, która tylko potwierdziła moje podejrzenia - ta sama firma, co zawsze.

Gdzie piekielność? W moim bloku jakieś 80 proc. lokatorów to mieszkający samotnie emeryci, często w wieku mocno podeszłym. Podejrzewam, że panowie wielu nabrali - metodą niemal identyczną, jak wszelkie "Telekomunikacje" przez telefon... W poniedziałek zadzwonię do administracji, może dadzą radę coś z nimi zrobić.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 590 (642)

#58163

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja organizacja robi dwudniową imprezę kulturalną. Z racji naszego zapotrzebowania - dość specyficznego - najlepszą i najtańszą lokalizacją była szkoła - standardowa placówka, gdzie mamy do wykorzystania dużo sal, korytarze i najważniejszą dla nas - ze względu na główny punkt programu - salę gimnastyczną. Ponieważ całkiem logicznym jest, że w szkołach są parkiety, na hali - specjalna podłoga, a ludzie będą się kręcić po placówce długie godziny, we wszystkich materiałach i na stronach zamieściliśmy informację o konieczności posiadania kapci na zmianę (oczywiście zapewniliśmy też szatnię). Sama szkoła też oklejona jest ostrzeżeniami o nakazie zmiany obuwia, zakazie chodzenia w szpilkach itp. Dodatkowo mieliśmy gustowne, niebieskie ochraniacze dla zapominalskich.

Oczywiście nie mogło się obyć bez problemów. Wczoraj na halę gimnastyczną weszła para - dziewczyna w butach na obcasie. Podchodzę i mówię, że niestety, nie wolno.
[Dziewczyna] - Ale ja zmieniłam buty, to są moje na zmianę.
[Ja] - Tak, jednak sama widzisz, tu jest specjalny parkiet, obcasy i ciężkie buty niestety go niszczą, nie możesz tak chodzić. Na piętro, gdzie są kafelki, owszem, ale nie tu.
[Dziewczyna] - Ale ja mam tylko kozaki w szatni.
[Ja] - To załóż kozaki i ochraniacze, po prostu będziesz je wymieniać w szatni, gdy wyjdziesz z sali.
[Chłopak] - Nie, tak nie będzie, w takim razie my stąd wychodzimy.
[Ja] - Skoro wolicie...

Odwróciłam się i odeszłam dwa kroki, ale usłyszałam jeszcze: "Nie przejmuj się, zj***emy ich w internecie".

Okazało się, że szanowna para to jacyś blogerzy.

Cóż, jakoś nie przejęliśmy się "zje***iem" nas na blogu...

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 606 (756)

#57854

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Domyślam się, że historie "bo wszyscy piszą i mi się przypomniało" nie są tym, co większość z nas lubi czytać, jednak to aż mi się samo ciśnie na klawiaturę. O "junkersach", czyli piecykach, którymi wielu z nas podgrzewa wodę w łazienkach.

8 lat temu moja klasa rozjechała się na studia. Dwie z dziewcząt trafiły do Szczecinka. Jak każde z nas - jesteśmy z małego miasta, rodzicom się nie przelewa - szukały najtańszego mieszkania i niestety takowe znalazły.

W mieszkaniu był właśnie staruśki junkers. Jak zeznała potem jedna z dziewcząt, nie miały nawet zielonego pojęcia, czy ma przegląd - nawet nie wiedziały, mieszkając w domkach jednorodzinnych całe życie, że musi mieć podbite papiery z dopuszczeniem itp.

Jedna z nich pewnego wieczora poszła się kąpać. Długo nie wychodziła z łazienki. W końcu koleżanka zaczęła dobijać się do drzwi, potem sąsiad pomógł je wyważyć. Niestety, nie ma happy endu. Dziewczyna udusiła się w wannie, gdy junkers zgasł. Po prostu zasnęła. Jej dodatkowym pechem był to, że koleżanka miała uchylone okno w pokoju i nawet nie poczuła, że coś jest nie tak.

Podobno junkers nie miał przeglądu, za to miał tyle lat, że już dawno powinien wylądować na śmietniku. Cóż, mam nadzieję, że właściciela dręczy to nocami do dzisiaj.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 612 (674)

#57841

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Docieram własnie do pracy i rozdzwania mi się telefon. Nieznany numer. Odbieram i słyszę:

- Dzień dobry, tu kurier, mam dla pani przesyłkę, ale nikt nie otwierał, więc zostawiłem w Jakimś Sklepie, tak jak pani prosiła, w porządku?

Przyznam, że się wściekłam. I to mocno.

[Ja]: Panie kurierze, nie dzwonił pan do mnie i definitywnie nie prosiłam o zostawianie niczego w sklepie kilometr od mojego domu. Nie życzę sobie takiego zachowania, nie obchodzi mnie, że nikt panu nie otworzył. Proszę przywieźć tę paczkę w poniedziałek lub dzisiaj zostawić u sąsiadów pod numerem 56.
[Kurier]: Tylko że ja już pojechałem i jestem na Targówku, nie mam jak wrócić, żeby dostarczyć paczkę, nie może pani odebrać w sklepie?
[Ja]: Nie. Paczka ma trafić do mnie, do rąk własnych. W poniedziałek, proszę pana.
[Kurier]: Ale ja już mam podpis, nic takiego przecież się nie stało...
[Ja]: Nic nie podpisywałam, więc paczka do mnie nie dotarła, proszę pana. Nie wiem, skąd i czyj ma pan podpis, na pewno nie mój. W poniedziałek jestem w domu cały czas do 15.30, ma pan dużo czasu, żeby mi ją dostarczyć. Do widzenia.
[Kurier] Niech będzie, do widzenia...

Przyznam, że czekam na kilka przesyłek, a pan uparcie nie podawał nazwy firmy, więc na razie do centrali nie zadzwonię. Zrobię to w poniedziałek, gdy przejrzę listę zamówionych rzeczy i zdobędę nazwy firm, którymi je wysłano. W poniedziałek ktoś - mam nadzieję - będzie miał problem :)

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 389 (523)

#57704

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja przyjaciółka ostatnio przyszła się wyżalić - czuje się oszukana przez pracodawcę. A ja przyznaję jej rację...

Niedawno dostała nową pracę. Duża korporacja, znana nazwa, na dodatek interesujące ją stanowisko - pięknie. Podczas rekrutacji wynegocjowała niezłą umowę: zlecenie na rok, ale ozusowane, z ubezpieczeniem i (na zasadzie umowy ustnej z pracodawcą) z płatnym urlopem, brutto ok. 3000 złotych polskich, płatne ryczałtem niezależnie od liczby dyżurów - jak inni na tym stanowisku.

Minął miesiąc. Przyszła nowa szefowa (pierwsza zmieniła dział). Jedną z pierwszych decyzji była zmiana umów... Teraz wszyscy na tym stanowisku mają płatne od dyżuru, zarobki netto spadły o ok. 400 zł każdej osobie, o płatnych urlopach mogą pomarzyć. Temu, kto zaczął protestować jako pierwszy, szefowa bez uprzedzenia obcięła o połowę liczbę dyżurów, rozdając je między pozostałych, a na spotkaniu działu dano znać, że kolejnym krokiem będzie rozpoczęcie rekrutacji na następcę każdego niezadowolonego.

Mały smaczek: poszkodowani to jedyne 5 osób, które potrafią w pełni obsłużyć firmowe systemy. Szefowa podobno regularnie się teraz wścieka, że mimo próśb innych pracowników - poszkodowani (w myśl zasady "jaka płaca, taka praca") wychodzą z pracy punktualnie (wcześniej często zostawali 1-2 godziny dłużej, jeśli trzeba było pomóc), zostawiając wszystkich samych z obsługą techniczną strony internetowej i podległych serwisów. Po ich wyjściu portal zamiera... Aż do następnego dyżuru.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 740 (776)

#57130

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Autobusowa piekielność na koniec roku.

W większości nowych autobusów przy drzwiach są specjalne przyciski. Kiedy autobus zatrzymuje się na przystanku, trzeba kliknąć na guzik (z resztą podpisany jako "drzwi" i często świecący), wtedy dopiero wspomniane drzwi otwierają się. Działa to automatycznie - jeśli się nie mylę, kierowca ma ograniczoną możliwość otwierania konkretnych drzwi, zależnie od modelu autobusu.

Tyle wstępu.

Jadąc dzisiaj do pracy siedziałam z przodu. Pierwsze drzwi są wąskie, na dodatek z jednej strony oddzielone szybką od siedzeń, guzik do ich otwierania znajduje się na słupku na wysokości przejścia - wiemy, jak to wygląda. Pewna pani chciała wysiąść właśnie tymi drzwiami. Autobus się zatrzymał, pani przykleiła się do drzwi, ale nie nacisnęła guziczka - inni wysiedli, autobus pojechał dalej.

Pani oczywiście w krzyk do kierowcy. "Czemu pan nie otworzył?! Ja się na przesiadkę spieszę do 162 (jechał przed nami), ja nie zdążę, ma pan mi te drzwi otworzyć!". Kierowca tłumaczy spokojnie, że trzeba nacisnąć przycisk, wtedy drzwi się otworzą. "Ja nie mam czasu, ja się spieszę na autobus, ma mi pan te drzwi otworzyć!".

Kolejny przystanek - sytuacja, co kuriozalne, powtarza się: pani przyklejona do drzwi, nie nacisnęła, autobus postał chwilę dłużej, pojechał dalej. Tym razem krzyki brzmiały "Ty kretynie ty, miałeś mi otworzyć!" - kierowca już się nie odzywał, ktoś z pasażerów pani sarknął, że ma sobie nacisnąć ten guzik, a nie się pieklić.

Przystanek trzeci. Sytuacja identyczna - pani w drzwiach, ignoruje przycisk. Stwierdziłam, że co mi szkodzi, mogę wysiąść i tutaj, bo do pracy jedna droga - podeszłam, nacisnęłam, drzwi się otworzyły szybciutko, pani wypadła biegiem. Słychać tylko było okrzyk "A wcześniej to nie mogłeś, ku*wa?"

Cóż...

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 651 (753)

#56857

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zakupy z dowozem - opcja niezwykle wygodna, ale też często ryzykowna.

W wakacje, z racji braku auta i ogromnego zapotrzebowania na wodę, zaczęłam korzystać z usług pewnego hipermarketu (X), który oferował także dowóz. Zamawiałam głównie wspomniane hektolitry płynów, ale także standardowe produkty - chleb, mleko, jajka, warzywa itp.

Początki były w porządku. Cena dostawy uzależniona od terminu (nawet od złotówki, chociaż nigdy nie załapałam się na tę kwotę - zwykle płaciłam koło 10), produkty spoko. Jednak po dwóch-trzech dostawach zaczęły się problemy. Nie ma zamówionego produktu? Poinformuj o tym klienta w drzwiach, podstawiając mu pod nos fakturę z zamiennikiem, często droższym, którego wcale nie chce. Zwroty? Owszem, trwa to milion lat - zaczęłam więc płacić przy odbiorze, było wtedy łatwiej. Pobite jajka? A to twój problem, kliencie. Do tego zaczęły się brzydkie warzywa, pogniecione paskudnie opakowania, pakowanie wszystkiego w dwie reklamówki (chemia, warzywa, mrożonki) czy problemy z płatnościami (bo zepsuty terminal to moja, klienta, wina). Doszła do tego opryskliwość kierowców ("Nie będę do pani więcej jeździł, bo tu trzeba dużo kręcić!") czy problemy z obsługą ("Jak to nie dowiózł? A, domofon nie działa... no tak, zapisałam, ale zapomniałam przekazać, hihi").

Zrezygnowałam z usług sklepu X, ale ostatnio znowu potrzebowałam dużej ilości napojów. Zaryzykowałam sklep Y, trzymając kciuki, żeby wszystko dojechało całe. O dziwo - pierwsze i każde kolejne zakupy były zapakowane w kartony, z przegródkami, zabezpieczone, w torebeczkach, a obsługa - i dowóz, i telefoniczna - przemiła. A dostawa 19 zł, czyli jeszcze akceptowalne. Da się? Da się.

Domyślam się, że może miałam pecha i tylko mój konkretny market X, z którego dowożono, miał tak fatalną obsługę. Dość, że zakupów nie robię tam już w ogóle. Ot, jak łatwo można stracić i zrazić do siebie klienta... Zwłaszcza że ostatnio głośno o nich w mediach: podwójne naliczanie należności na koncie, sztuczne zawyżanie kosztów dowozu, nawet o 50 zł, oraz inne cuda.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 318 (400)

#56506

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zapomniał wół, jak cięlęciem był...

Od wczoraj "zimuję" u rodziny - wiwat elastyczny grafik. Moja ciocia poprosiła, abym pomogła jej synowi, a mojemu bratu ciotecznemu - lat 16 - w nauce do sprawdzianu. Ok, siadamy, rozmawiam z młodym, którego nie widziałam od wiosny. Od września jest w pierwszej klasie liceum, tego samego, które skończyłam ja, a uchodzącego za najlepsze w mieście.

Rozmowa lekko zjeżyła mi włos na głowie - bo okazuje się, że młody prawie nie wychodzi z domu, ciągle się uczy, non stop uczęszcza na korepetycje z angielskiego, matematyki, fizyki... I nie, nie dlatego, że nie daje sobie rady. Na moje oko radzi sobie nawet nieźle, chociaż piątkowym uczniem z własnej woli nigdy nie będzie. W gimnazjum oceny miał trochę powyżej średniej, tak pół na pół 4 i 5, czasem na świadectwie pojawiała się 3. Po prostu jego matka uznała, że musi mieć średnią co najmniej 4,75 (czerwony pasek na świadectwie). Do końca liceum. Każda trójczyna jest karana - a to brak internetu czy komputera, a to zakaz spotykania się z kolegami, a to przekopanie ogródka, a to coś innego. Niby niewiele, ale dzieciak czuje się osaczony, nie może spać ze stresu i - przyznaję - jest blady jak kartka papieru.

By samodzielnie nie naruszać rodzinnej równowagi, udałam się z tą sprawą do mentorki rodu. Babcia pokiwała głową i westchnęła, że ona się do wychowywania wnuków nie dotyka. Jednak chyba przy najbliższej okazji ciotce przypomni, jak to te 20 lat temu sama zainteresowana z tego samego liceum wyleciała z hukiem po pierwszej klasie, bo nie zdała z chemii i fizyki... Z chemii u nauczycielki swojego syna, u której ten ma prawie same piątki.

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 800 (914)

#55923

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wprowadziliśmy się do nowego bloku. Charakterystyczne było to, że mieszkania znajdowały się na zamykanych korytarzach - na prawo od windy były drzwi i za nimi ciągnący się w lewo korytarzyk, łącznie tworzyło to taką literę L z windą na krótszej kresce. Szyby w drzwiach nieprzejrzyste, do tego wychodzące na ścianę z pierwszym mieszkaniem, nasze mieszkanie na końcu korytarzyka (jakieś 15 metrów), do tego 7 piętro - nie było najmniejszej możliwości zobaczenia, co się tam znajduje.

W tym korytarzyku, przy naszych drzwiach, współlokator zaczął zostawiać rower, bo akurat pogoda zrobiła się gorsza i balkon odpadał. Nie luzem, w żadnym przypadku - przytargał skądś mały stojaczek z gatunku tych stalowych, rower przypięty do stojaczka i do rur dwiema zapinkami.

Jak można się domyślić, rower zniknął. Trzeciego dnia po tym, gdy współlokator zaczął go zostawiać. Żeby było zabawniej: gdy wychodziliśmy na zajęcia o 13, rower stał. Gdy syn sąsiadów wrócił ze szkoły o 14 - roweru nie było (pytaliśmy).

Jednym słowem, nie dość, że ktoś miał klucze do korytarza (a mieszkań na nim było łącznie 5), to jeszcze musiał wiedzieć, że rower w ogóle tu jest i wiedzieć, kiedy nikogo nie ma i u nas, i u sąsiadów (żeby nikt nie usłyszał przecinania zapinek itp.).

Świetnie mieszkać ściana w ścianę ze złodziejami, prawda?

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 618 (678)

#52633

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uzupełnienie mojej historii http://piekielni.pl/52578 :)

Wspomniałam tam, że szef wyciął koleżance w pracy niezły numer. Jak to wyglądało?

Znajoma miała wyjechać na weekend na pewien festiwal filmowy. Ponieważ nie dostała umowy o pracę i nie ma urlopu, dogadała się z szefem na temat dni wolnych - miała w czwartek wyjść wcześniej i w piątek nie przychodzić. Kupiła więc trzydniową wejściówkę na festiwal, bilety na pociąg itp.

W czwartek miała wyjść o 16, żeby zdążyć na pociąg o 17. O 14 szef oznajmił, że nie wyjdzie i ma odrabiać niedogodziny za czerwiec (była wtedy w szpitalu), a jeśli chce wyjść wcześniej, musi skończyć dwa raporty na tematy co najmniej nieprzyjazne - jeśli ich nie dokończy, to w piątek też ma przyjść, albo zwolnienie. Dziewczyna w nerwach, zwróciła się do mnie po pomoc, więc we dwie siedzimy i dłubiemy te dane (a przypominam, że ja już tam nie pracuję od dłuższego czasu).

O 15.30, jak zrelacjonowała koleżanka, szef do niej podszedł, poklepał ją po ramieniu i rzekł w te słowa:
- Widzisz, jak ci się podkręci śrubę, to pracujesz na 180%. Oby tak dalej, wierzę w ciebie! - po czym powiedział, że może jechać.

Koleżanka niestety nie może sobie pozwolić na zwolnienie, póki nie znajdzie nowej pracy, więc zaciska zęby i męczy się u wspaniałego szefa. Oby niedługo...

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 603 (689)