Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Skarpetka

Zamieszcza historie od: 3 stycznia 2012 - 0:23
Ostatnio: 12 grudnia 2017 - 19:43
O sobie:

Na Piekielnych lubię się... odstresować :)

  • Historii na głównej: 83 z 87
  • Punktów za historie: 38040
  • Komentarzy: 340
  • Punktów za komentarze: 2978
 

#52578

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój były szef "zapomniał" o mojej wypłacie za kilka dni przepracowanych przed zwolnieniem. Zwolnił mnie 5 dnia miesiąca. Po kilku dniach moich pytań kazał czekać na kolejny miesiąc do 10 (kiedy wypłacał pensję innym), potem tydzień się do niego dobijałam bez większego odzewu (SMS "Nie mogę odebrać, jestem na spotkaniu", podczas gdy koleżanka z biura daje znać, ze szef właśnie je kanapkę - i podobne akcje).

W końcu wypłacił mi zawrotną kwotę 300 zł i przysłał mi przy okazji mail na mój temat. Poza różnymi ciekawymi uwagami co do mojej osoby ("nie lubię cię", "nie dzwoń, od ciebie nie odbiorę" czy "jesteś tchórzem i leniem, bo odeszłaś z projektu" i podobne) na wyróżnienie zasługują trzy:

- nie zasłużyłam na swoją pensję i gdyby nie moja upierdliwość, to by mi nie zapłacił i robi to tylko dla świętego spokoju (tu zaznaczę - w ciągu wspomnianego tygodnia wysłałam mu 4 SMSy i 3 razy dzwoniłam)

- przez cały okres pracy pomiatałam swoją koleżanką zza biurka i on nie mógł na to pozwolić, dlatego mnie zwolnił (tą samą koleżanką, która właśnie popija ze mną piwko i której dopiero co wykręcił numer kwalifikujący się do strzelenia go w twarz - krzesłem)

- wyliczył, że przeze mnie jego czteroosobowa firma poniosła straty na niemal 60 tysięcy za... klientów, których nie pozyskałam, więc jak się jeszcze raz spróbuję do niego odezwać, to mnie pozwie o odszkodowanie

Podsumowując - bezrobocie lepsze niż taki szef ;)

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 627 (669)

#43077

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dopadła mnie ta sama plaga, co wielu innych użytkowników Piekielnych - szukam pracy. Dzisiaj odebrałam mail, w którym pewna pani pyta, czy nadal jestem zainteresowana ofertą pracy u niej. Cóż, nie jestem...

Trafiło się ogłoszenie - szukają dziennikarza-webmastera-redaktora-tynkarza-akrobaty. No ok, dla mnie bomba. Wysłałam CV, dostałam odpowiedź tego samego dnia! Firma to niewielkie wydawnictwo branżowe, pracują tam trzy osoby i szukają czwartej na okres próbny. Skończyłam kierunek wybitnie humanistyczny i "bardzo szukam" pracy w tym sektorze, więc byłam przeszczęśliwa. Do tego okazało się, że biuro mieści się 5 minut spacerkiem od mojej stancji. Normalnie bomba! Jedyny szkopuł to to, że nadal się dokształcam, więc dyspozycyjność tylko 3/4 etatu...

Po wstępnym kadzeniu sobie nawzajem państwo właściciele przeszli do konkretów. Umowa na okres próbny 3 miesiące, potem zatrudnienie na stałe. Są mną bardzo zainteresowani, mam kwalifikacje, pewną wiedzę o branży, doświadczenie, musiałabym tylko zmienić grafik zajęć, by móc przychodzić na więcej godzin. Ja w myślach już się cieszę i kombinuję, jak namówić dziekana, by pozwolił mi bezpłatnie chodzić na zajęcia z wieczorowymi, gdy pani napomknęła o małym, malutkim szczególiku.

Otóż za każdy próbny miesiąc pracy (na etacie, bo ostatecznie brakujące godziny wyrabiałabym zdalnie) dostałabym netto... 500 zł. Na takie dictum pokiwałam ze smutkiem głową i powiedziałam, że niestety, ale nie mam jak zmienić planu zajęć, więc etat w grę nie wchodzi... Pożegnałam państwa, życząc im powodzenia w szukaniu.

Nie jestem wybredna, w żadnym wypadku. Ale widzicie, te 500 zł netto zarabiam teraz, dorywczo, wykonując inwentaryzacje czy wypakowując dostawy w sklepach, średnio pracując na to 8 dni w miesiącu...

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 727 (779)

#35734

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od jakiegoś czasu wynajmuję kawalerkę. Oczywiście samo to w sobie piekielne nie jest, właścicielka również jest do rany przyłóż. Piekielna jest (była) poprzednia lokatorka.

Właścicielka to starsza pani mieszkająca w innym mieście. Kawalerka należała do jej córki, teraz stoi pusta, więc wiadomo - lepiej wynająć, przynajmniej czynsz i ogrzewanie się zwrócą.

Poprzednią lokatorką była podobno młoda dziewczyna, studentka, bezproblemowa i sympatyczna. Jej pierwsza piekielność ukazała mi się, gdy przyjechałam oglądać mieszkanie. Byłam pierwszą z umówionych osób, więc tym gorzej to wypadło. Spotkałam się ze starszą panią, która również dopiero co dotarła do stolicy i pojechałyśmy pod wskazany adres. Pani opowiada o sąsiadach, lokalizacji, że jest parkiet, chociaż dość stary, mała kuchnia, oddzielna, no cud-miód, lokatorka posprzątała przed wyprowadzką, z pomocą sąsiadki, więc wszystko było niemal do wzięcia od razu.

Pani otwiera drzwi, wchodzimy - i miny nam rzedną. Kawalerka jest... puściutka. Poprzednia lokatorka zabrała wszystkie meble i część AGD, które w niej były - a należały do właścicielki i jej córki. W pokoju zostało rozklekotane krzesło i szafa z naderwanymi drzwiami. Starsza pani ma łzy w oczach, podstawiłam jej krzesło, nastawiłam wodę w garnku (czajnik zniknął), żeby chociaż dać coś do picia. Sąsiadka, zawołana przez starszą panią, w takim samym szoku - najwyraźniej dziewczyna dorobiła sobie jeszcze jedne klucze i zabrała rzeczy, gdy sąsiadka była w pracy (pozostałe dwa komplety miały właścicielka i sąsiadka). Numer dziewczyny, podany w umowie, nieaktywny. Pani starsza miała zająć się tym gdy wróci do siebie.

Mimo tych perturbacji mieszkanie mi się spodobało - przestronne, w ciekawym miejscu, z "dobrymi fluidami". Postanowiłam zaryzykować. Pani starsza ucieszona, zadzwoniła jeszcze do kolejnych umówionych - większość zrezygnowała, jeden chłopak obejrzał i też zrezygnował. Mieszkanko moje, na dodatek taniej, bo trzeba było dokupić pralkę, przywieźć meble, itp.

Jak się okazało, była lokatorka załatwiła mi - i starszej pani - więcej atrakcji niż kradzież mebli i AGD. Ledwo się wprowadziłam, zaczął mnie nachodzić windykator. Po trzeciej wizycie, okazywaniu dokumentów, kilkunastu telefonach i piśmie wysłanym do centrali uwierzył, że nie jestem panią Joanną M. Dziewczyna, jak się okazało, wzięła sobie na raty lodówkę (zapewne dlatego zostawiła tę, która była w mieszkaniu) i zapomniała tych rat płacić.

Przychodzą też do mnie pisma z dwóch banków, szkół, firm i czego nie tylko. Do każdej instytucji cierpliwie dzwonię i tłumaczę, że ta pani tutaj nie mieszka i nie, nie mam jak przekazać jej dokumentów, świadectwa pracy, dyplomu, czegokolwiek. Przekazuję adres zameldowania, który był na umowie starszej pani.

Miałam problemy z założeniem internetu - w tym bloku dostarczają dwie firmy: Tepsa i UPC. Tepsy nienawidzę, UPC nie chciało mi podłączyć kabla... lokatorka najpierw ciągnęła internet z ich skrzynki na lewo, potem zawarła umowę na super-hiper-pakiet, ale nie płaciła rachunków i zabrała ze sobą router. Ostatecznie wywalczyłam łącze.

Czemu te wszystkie drobne przyjemności przypomniały mi się teraz, po kilku miesiącach?

Otóż - zrobiło się ciepło. Kawalerka ma kiepską wentylację, więc tym szybciej poczułam, że coś śmierdzi. Wymyłam kosze na śmiecie - nie pomogło. Udrożniłam rury kretem - nic. Generalny porządek - null. Zagadka rozwiązała się przypadkiem, gdy dzisiaj myłam kuchnię. Na podłodze jest tam linoleum, ale takie "pokrojone" w kwadraty. Dziewczyna najwyraźniej uważała, że jak coś się wyleje czy spadnie, to nie trzeba wycierać - wszystko wsiąkało między szparami. Mam pod linoleum prawdziwy park rozrywki, wydaje mi się, że wypatrzyłam nawet prymitywną karuzelę. Czeka mnie remont podłogi - nic kosztownego, wymiana linoleum i trochę środka na niechcianych gości, ale roboty z wynoszeniem w ciul.

Dziękuję ci, Joanno M. Za to, za kradzież mebli, konieczną wymianę zamków, za karaluchy, za próby zajęcia mojego mienia przez windykację, za problemy administracyjne. Obyś szczezła.

Joanna M.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 834 (866)

#34029

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasem trzeba odpowiedzieć piekielnością na piekielność!

Mam dużą rodzinę, wielopokoleniową, drzewko genealogiczne rozgałęzione jak rosochata wierzba. W ostatni weekend wypadała rodzinna impreza, złote gody dziadków - zjechało się więc całe plemię, na oko z 60 osób, w tym malutkie dzieci (prawnukowie moich dziadków) oraz dziadkowe rodzeństwo. Jednym słowem - feta.

Jako członek rodziny mam pewien feler - jestem panną. Studia skończyłam w tym roku w regulaminowym nawet czasie, ale zostałam jedyną niezamężną kobietą powyżej 18 roku życia, na dodatek niemal najstarszą z kuzynostwa. Taki mój urok - wymarzyłam sobie najpierw studia, potem zamążpójście. W związku z tym przychodzi mi wysłuchiwać oczywiście pytań, kiedy w końcu wezmę ślub z moim mężczyzną - ale także docinków i uszczypliwości.

W tych ostatnich celuje moja ciotka. Pani w wieku moich rodziców, wydała za mąż już obie córki. Tu należy nadmienić, że obie w tempie ekspresowym, obie w wieku lat około 19-20, obie średnio 5 miesięcy później powiły zdrowego bobasa po właściwych 9 miesiącach ciąży. Cóż, takie życie - dziewuszki wróciły ze studiów z Wielkiego Miasta do dzieci i garów - ich wybór.

Ciotka jednak przeżyć najwyraźniej nie mogła, że ja te studia skończyłam, uczę się dalej, wpadki nie zaliczyłam, w mieście mieszkam... Wiec słucham o tym, że pewnie jestem jakaś wybrakowana, może lesbijka, a może po prostu za gruba i nikt mnie nie chce (oj, czuły punkt!). I tu nie wytrzymałam, uśmiechnęłam się pięknie i przy strzygącej uszami familii przy stole wycedziłam:

- Ciociu, mam narzeczonego, mam pracę, mam studia, nie śpieszy mi się do ślubu, naprawdę. Tym bardziej, że ja akurat wiem, jak używać prezerwatywy, to wcale nie takie trudne, i z przyjemnością to wykorzystuję, żeby nie wracać mieszkać z dziećmi i mężem u rodziców, na zasiłku...

Oj, cioteczka zrobiła się czerwona, buraczkowa wręcz! Oj, rodzinka się śmiała, a ciotczyne dzieci i wnuki (mieć 3 wnuków w wieku 47 lat - bezcenne) zajęły się nagle bardzo pilnie zawartością talerzy. Oj, miałam potem spokój i tylko burę dostałam od babci... :)

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 798 (882)

#29283

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Starszy syn mojej chrzestnej ma 18 lat, młodszy - 13. Ja mam nieco więcej, studiuję sobie w Dużym Mieście, w międzyczasie relaksując się w pracy od 9 do 17. ;) Tak się dziwnie złożyło, że ciocia jest nauczycielką, co naświetli chyba powód mojej irytacji w pierwszej części historii.

Odkąd młodszy z chłopaków poszedł do gimnazjum, średnio raz w tygodniu ciotka wydzwaniała do mnie, abym pomogła mu odrobić pracę domową... czyli podyktowała przez telefon odpowiedzi ("W końcu studiujesz filologię!"). Nieważne, czy jechałam tramwajem, byłam ze znajomymi na piwie czy w pracy - odpowiedź ma być na już! A pytania były i kuriozalne - co oznacza takie a takie słowo, podać definicję czegoś tam - i wymagające dłuższej odpowiedzi pisemnej. Wszelka odmowa napotykała na mur oburzenia i biadolenia, wypominania prezentów gwiazdkowych, czasem zaś brania na litość. Nie odmawiałam więc, cierpliwie znosząc te ataki niewiedzy, mając w pamięci "obrażalność" ciotki; a i chłopca mi było żal, bo jest lekko opóźniony i nie radzi sobie w szkole (a ciotka nie raczy się nim zająć, bo "wyrośnie").

Przegięła jednak ostatnio. Starszy syn ma mieć przeprowadzaną dość poważną operację, która przed samym zabiegiem wymaga jeżdżenia na regularne kontrole. Jeździli więc z nim co miesiąc z mojej Mieściny do miejscowości pod Dużym Miastem.

Pewnego niedzielnego wieczoru odebrałam telefon od Ciotki, w którym stwierdziła, cytuję: "Skarpetko, nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, ale w środę o 15 masz odebrać Jasia z PKS i zabrać go do lekarza do X, bo ja jestem chora i nie mogę jechać", koniec cytatu. Przypomnę, że Jasio lat ma 18, a uzupełnię tym, że z PKS do miasteczka jedzie się 1 tramwajem do pętli i 1 autobusem z pętli - cały czas w linii prostej.

Wyjaśniam ciotce - że pracuję, że tam się jedzie prawie godzinę, nie wiadomo, ile będzie trzeba czekać na lekarza, że potem mam seminarium i po prostu nie mogę. Usłyszałam wybuch oburzenia, że jak to własnej rodzinie nie pomogę?!, w tle zaś nieśmiałe wtrącenia Jasia, że przecież ma 18 lat i umie wsiąść w tramwaj...

Skończyło się tym, że Jasia zgodził się odebrać, zawieźć do miasteczka i odstawić na PKS mój chłopak. Ja zadzwoniłam do ojca i do babci mówiąc, że nie życzę sobie ani traktowania mnie w ten sposób, ani używania mnie jako komputerka do odrabiania lekcji.

Na linii ciotka-ja zapadła cisza, dość złowieszcza. Miesiąc po aferze, przy wielkanocnym stole, nie odzywała się do mnie nadal, jajkiem też się nie podzieliła... Jakoś nie żałuję, tylko jej synów szkoda. ;)

Radosna rodzinka

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 677 (731)

#27518

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejne objawienie Ojca Roku na Piekielnych!

Weekend spędziłam u rodziny. Spałam w pokoju kuzynki, razem z nią - ona na materacu, ja na łóżku. Zaobserwowałam dość dziwny zwyczaj - kuzynka wszystkie drobne rzeczy, które zdjęła (skarpetki, itp.) od razu pakowała do woreczka na pranie, a ten chowała w szafce między rzeczami typu koce i poszewki.

Może i bym się nad tym nie zastanawiała, gdyby nie to, że z łazienki przyniosła zapakowane w foliowy woreczek zawiniątko... definitywnie podpaskę. Schowała ją tam, gdzie pranie i szybko wskoczyła pod koce (jest niesamowitym zmarzluchem - nie ma mowy, żeby założyła krótkie spodenki, gdy jest mniej niż 27-30 stopni).

Wypytałam ją, o co chodzi - a odpowiedź zwaliłaby mnie z nóg, gdybym już nie leżała.

Aby historia była w pełni zrozumiała, muszę dodać mały szczegół architektoniczny. Wujostwo mieszka w piętrowym domu z piwnicą. Na piętrze są sypialnie i duża łazienka, na parterze salon, kuchnia i gabinet, w piwnicy - pralnia.

Przede wszystkim mój wujcio, a ojciec kuzynki, jest człowiekiem dość... apodyktycznym. Kiedy raz coś sobie ubzdura lub przyjmie to za dogmat, nie ma siły, która zmieniłaby jego zdanie. Dlatego też nie pozwolił na zainstalowanie w łazience czy pokojach na piętrze... koszy na śmieci i pranie ("bo będzie syf i śmierdzi"). Z każdym papierkiem czy chusteczką higieniczną trzeba schodzić do kuchni na parterze, a z praniem - do pralni.

Kuzynka, jak wspominałam, jest zmarzluchem. Po wyjściu spod prysznica najczęściej skarpetki i bieliznę zabierała ze sobą do pokoju, a wynosiła je do pralni rano, żeby nie biegać mokra po domu; podpaski zwyczajem pewnie wielu kobiet pakowała w dość schludne zawiniątka z papieru toaletowego czy ręczników papierowych - i zostawiała za sedesem, aby znieść rano do śmietnika na parterze.

Jej ojcu bardzo, ale to bardzo się to nie podobało. Jak postanowił zaradzić sytuacji? Rano, kiedy wychodził do pracy, a wszyscy domownicy spali - kładł znalezione zawiniątka i skarpetki (podkreślam - zużyte) na poduszce i twarzy śpiącej dziewczyny. Nie chcę sobie wyobrażać, jak miło jest się obudzić z takim "prezentem". Po wielu awanturach kuzynka zaczęła pakować te rzeczy w woreczki - bo na kosze na śmieci pozwolenia nadal nie było.

To jedna z metod wychowawczych mojego wujka, o której słyszałam. Ot, kochany tatuś...

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 859 (937)

#25572

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedługa historia o nadgorliwości urzędów - znam ją z opowieści rodziców.

Kilka lat temu mój brat, wtedy dwunastolatek, spowodował kolizję. W sumie "kolizja" to za dużo powiedziane - szalał na rowerze, zjeżdżał z górki, nie wyhamował i wjechał w zaparkowany w osiedlowej uliczce samochód. Uszkodzenia jakieś były, wgnieciony błotnik, porysowana maska itp. - właściciel wezwał policję, ci rodziców, spisano brata i sprawa trafiła... do sądu rodzinnego. Czemu - nie wiem, nie znam się; dość, że właściciel auta wycofał pozew, gdy wszelkie koszta napraw zostały już pokryte.

Meritum sprawy jest to, że w naszym domu przez niemal rok co miesiąc gościł... kurator. Pani z kuratorium podobno obejrzała każdy pokój, sprawdziła, czy jest kurz, jak czysta jest pościel na każdym łóżku, ile metrów ma pokój brata i czy chomik ma zmienione trociny... Żeby było śmieszniej, przeprowadzono także wywiad w podstawówce Młodego: z psychologiem szkolny, wychowawcą, nauczycielami na temat Młodego rozwoju, zachowania i stopni (a dzieciak zawsze był wyszczekany, więc i wywiad nie wypadł tak dobrze, jak pani kurator by chciała).

I tak się zastanawiam: wiadomo, że lepiej na zimne dmuchać i interesować się dziećmi z rodzin, które mogą być patologiczne, ale czy wjechanie rowerem w samochód (płot/drzewo/inny rower) to już powód, aby rodzina znalazła się pod nadzorem kuratorium?

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 504 (556)