Profil użytkownika

SmoczycaWawelska ♀
Zamieszcza historie od: | 8 stycznia 2023 - 12:48 |
Ostatnio: | 18 lipca 2025 - 16:09 |
- Historii na głównej: 5 z 5
- Punktów za historie: 591
- Komentarzy: 542
- Punktów za komentarze: 2224
Zamieszcza historie od: | 8 stycznia 2023 - 12:48 |
Ostatnio: | 18 lipca 2025 - 16:09 |
Zobacz też inne serwisy:
|
|||
Pewex | Faktopedia | Stylowi | Moto Memy |
Demotywatory | Mistrzowie |
@NiteRunner: Za słownikiem PWN: "obrzęd «utrwalone w tradycji, często określone przepisami, czynności i praktyki o znaczeniu symbolicznym, towarzyszące jakiejś uroczystości»". Jak napisała już szyszunia10, w meczetach jak najbardziej odbywają się wspólne modlitwy, które z pewnością są dla wiernych uroczystością i z pewnością forma tych modlitw ma znaczenie symboliczne i jest utrwalona w tradycji. A mnie po prostu naszła taka smutna refleksja, że bardzo często ludzie wbijają sobie do głów jakieś (nawet i słuszne) przekonanie, np. "praktyki innych religii należy szanować", ale nie zastanawiają się skąd się ono bierze i jaki jest jego sens. No i potem wychodzi takie kuriozum jak w historii.
@kKKKK: A to miejscowy system recyklingu jest jakąś wiedzą tajemną? Kurczę, ja zawsze po prostu patrzyłam co inni wrzucili do danego kontenera i z tego dedukowałam gdzie wyrzucić szkło, a gdzie papier; myślałam, że wszyscy tak robią, i celowe mieszanie odpadów uważałam za zwyczajne chamstwo. Podobnie zresztą za chamstwo uważałam parkowanie "bez pomyślunku" i wyrzucanie petów przez okno. I nadal uważam, że jak ktoś się uważa za człowieka dobrze wychowanego, to nie powinien się tak zachowywać nigdy i nigdzie, a nie tylko wtedy jak akurat będzie chciał i humor miał. Do palenia na balkonie ciężko mi się odnieść, bo mi to nie przeszkadza, choć sama nie palę. Dzwonienie domofonem - punkt dla Ciebie. Notabene ja na miejscu kuzynki po prostu odłączałabym domofon wieczorem i podłączała z powrotem rano, no ale to ja.
@Ohboy: Wiesz, myślę, że spory wpływ na moje podejście ma miejsce zamieszkania. W Krakowie* jak mnie najdzie ochota na zwiedzanie to, no wiesz, po prostu wychodzę z domu i zwiedzam. I zanim zapytasz "ileż można zwiedzać jedno miasto", z góry odpowiem: akurat Kraków mogę zwiedzać bez końca, a potem od początku. Jasne, że i mnie czasem nachodzi ochota żeby zobaczyć na żywo i obmacać piramidę Cheopsa, ale potem włącza się racjonalna część umysłu i podlicza: transport tyle a tyle, wyżywienie tyle a tyle, plus ryzyko rozchorowania się od upału w obcym mieście (gdzie nikogo nie znasz, jak trafisz do lekarza?) plus fakt, że musisz na to poświęcić tyle a tyle dni urlopu, które przecież można by przesiedzieć w ukochanym domu... I mi wychodzi, że jednak nie warto. Nawet dla zmacania piramidy Cheopsa. Możesz mnie już nazywać tchórzliwym, nieciekawym świata leniem. @Canberry: Przepraszam, ale aż śmiać mi się zachciało nad tym, jak to ludzie się różnią. Przecież właśnie najlepsze w urlopie jest to, że wreszcie można usiąść i podziwiać panoramę własnego miasta (wiadomo, niby widać ją codziennie, ale w biegu człowiek nie ma czasu zauważać tych wszystkich zmian, podziwiać piękna wschodów i zachodów słońca...), że wreszcie można coś upichcić i nie śpiąc do późna podczas oczekiwania na koniec pieczenia nie myśleć "o matko, jak ja jutro do pracy wstanę", a na koniec urlopu jeszcze uświadomić sobie, że wszystkie te drobne domowe usterki, które nagromadziły się od poprzedniego urlopu, człowiek ponaprawiał i nawet dobrze nie zauważył kiedy. :D *W życiu byś nie zgadł(a) miasta po nicku, prawda? ;)
Ciekawam czy do meczetu wycieczka też by wlazła z buciorami i gadając, i nie przejmując się trwającym akurat obrzędem, czy to tylko w katolickich kościołach ci ludzie zachowują się, jakby ich żaden bon ton nie obowiązywał.
@AnitaBlake: Ano, jak się było wrzeszczącym dzieckiem, to człowiekowi wrzaski dzieci nie przeszkadzały, wiadomo. ;) "Wtedy mieszkałam w krakowie" - ej, ale proszę mi moje miasto wielką literą pisać! szacunku trochę! *tu machnięcie ogonem i kłąb dymu z pyska*
@ICwiklinska: Może przynajmniej część z nich nie musiałaby się pytać, gdyby dziecko miało większą odporność. Mogłoby ją nabyć na przykład dzięki karmieniu piersią. Niestety, jest ryzyko, że podczas tegoż karmienia zobaczyłby matkę z dzieckiem jakiś Wrażliwy Internauta I CO WTEDY?!
@timka: Nie, bunkrować się będę bo lubię, a takie historie o ciotkach mi przypominają dlaczego (między innymi) lubię :D
Nie wiem czy to mi się optyka zmienia, czy bajki coraz gorsze.* Najpierw były bajki nieme i podkładano tylko muzykę. (Miałam okazję zobaczyć orkiestrę grającą motyw muzyczny z „Bolka i Lolka”, w pandemii nagrywali ćwiczenia, więc możecie i wy zobaczyć: https://www.youtube.com/watch?v=OUU-_QQVec4 . Jak człowiek za dzieciaka oglądał, to jakoś sobie w pełni nie uświadamiał, że do takiej z pozoru prostej melodyjki potrzeba kilkudziesięciu osób i wypracowanej w pocie czoła współpracy, c’nie?) A potem, odkąd zaczęto podkładać głos postaciom, to mam wrażenie, że coraz piskliwiej i piskliwiej. Zresztą głosy głosami, ale nie tylko o nie chodzi. Odkładając na bok produkcje dla dzieci – niedawno miałam sporo wolnych wieczorów, które radośnie zmarnowałam na oglądanie najnowszego sezonu „Ricka i Morty’ego” oraz starej dobrej „Futuramy” i powiem wam, że pewne różnice są widoczne gołym okiem. I nie chodzi mi tu tylko o to, że dawniej to mój ulubiony Bender mógł wiecznie paradować z cygarem w gębie, a „dzisiaj to by już nie przeszło”, bo pewnie na upartego i dziś by przeszło. Bardziej mam na myśli, że tempo dialogów było wolniejsze, nawet podczas scen akcji, przeskoki pomiędzy scenami mniej gwałtowne (bo na przykład dialog zaczynano z sekundowym? dwusekundowym? opóźnieniem; czasem wręcz kamera zjeżdżała z panoramy miasta na ulicę – wydawałoby się, że kilka sekund przerywnika nie robi różnicy i wydawałoby się błędnie). Dwadzieścia lat odstępu i widać wyraźnie, że im nowsza produkcja, tym szybciej akcja się toczy. A potem ludzie się dziwią, że mają problemy ze skupianiem się i pytają: „no skąd to się bierze?” No między innymi z oglądania takich nagłych przeskoków. Mózg się przyzwyczaja do tego, co mu serwujemy. *Tak generalnie w sensie. Poszczególne tytuły oczywiście bywają świetne („Kot w Butach: Ostatnie Życzenie” chociażby polecam). Dawniej też zapewne były beznadziejne przypadki, ale beznadziejne przypadki mają to do siebie, że ulatują z ludzkiej pamięci, zatem przykładu nie podam.
No to już jest jakiś wyższy poziom chamstwa. Jak zarośnięty chwastami grób komuś przeszkadza, to zawsze można go samemu postprzątać. W czynie społecznym.
Przeczytałam historię, przeczytałam komentarze i pomyślałam: rany, jak to dobrze być typem domatora, który najlepiej wypoczywa bunkrując się we własnych czterech ścianach. Dotąd myślałam, że w ten sposób oszczędza się tylko pieniądze, a tu się okazuje, że czasem też i nerwy :D
@kKKKK: A w czym niby mieszkańcom pontencjalnie przeszkadzają ludzie kręcący się po klatce schodowej? Tylko mi nie mów, że wynajmujących też słychać, bo ściany cienkie, gdyż jeśli nawet, to drąca się pod blokiem dzieciarnia skutecznie ich zagłusza.
Ale że tym rodzicom (którzy przecież siedzieli bliżej, więc lepiej te wrzaski słyszeli) to nie przeszkadzało, to się dziwię. Wiesz co, @Satsu, ja bym chyba jednak nie wytrzymała, poświęciła popołudnie na zabawę z programem graficznym i stworzyła plakat "Uwaga! W okolicy grasuje pedofil!" (zdjęcie zawsze można wrzucić młodego Stalina na przykład), odżałowała parę złotych i wydrukowała kilka egzemplarzy, wstała wcześnie rano i porozlepiała te plakaty na placu zabaw i w okolicy - może rodzice by się przestraszyli i chwilowo chociaż przenieśli z pociechami na inny plac gdzieś dalej. (Zwłaszcza jakby zapowiadano piękną pogodę, bo w brzydką to i tak raczej nikt się na polu bawił nie będzie.)
@Ohboy: Dzięki, uaktualnię sobie źródło. @digi51: No jasne, że różnie może być, ale już i tak mi miejsca nie starczyło ;) @SmoczycaWawelska: (ucięta końcówka głównego komentarza) ...musiał mieć NAPRAWDĘ dobry powód, a że w historii po czymś takim ani śladu, więc pozwoliłam sobie założyć, że go nie miał.
@digi51: Cóż, ty sensu nie widzisz, a ja jak najbardziej, doświadczenie mi podpowiada, że to najprostszy sposób, żeby sobie nerwów oszczędzić. Jasne, możesz dziewuszysko "poprosić o trzymanie się z dala", ale skoro pyskuje ona do własnej babci, że nikt poza mamusią jej nie będzie rozkazywał, to szczerze wątpię, żeby przejęła się tym, co jej powie obca kobieta, która jej nic nie może zrobić (no bo co jej możesz zrobić w zasadzie?). Skrzyknąć się? Z kim? Z rodzicami innych dzieci, którym dziewuszysko NIE DOKUCZA (a przynajmniej nie ma o tym słowa w historii)? Powodzenia życzę. Nieironicznie, bo będzie potrzebne. Bo zauważ, że wredne a chytre dziewuszysko uwzięło się na jednego chłopca, zatem adekwatnym porównaniem byłby pracownik mobbingujący JEDNEGO, WYBRANEGO współpracownika lub wujek robiący podczas świąt chamskie uwagi tylko jednemu bratankowi. Owszem, mechanizm jest ten sam - cała reszta woli pośmiać się z dręczycielem/zignorować sytuację niż zareagować, bo przecież co oni się będę wtrącać, jeszcze dręczyciel się do nich przyczepi dla odmiany, a zresztą może "to tylko takie żarty", może dręczonemu to nie przeszkadza... A dręczony ma wrażenie, że wszyscy, którzy nie reagują, popierają dręczyciela i przyznają mu rację, ergo żadnego wsparcia, nikogo po swojej stronie, "a może oni mają rację, w końcu jak WSZYSCY NAOKOŁO mówią, żeś koń, to pora rozglądać się za siodłem"...
@feline1: Gwarancja? Żadna. A jaka jest SZANSA, że gdzie indziej syn autorki spotka wredne i nieprzyjazne dzieci? Zwłaszcza, że zgodnie z treścią historii do tej pory dogadywał się generalnie ze wszystkimi dzieciakami poza jednym wrednym dziewuszyskiem?
@Ohboy: Istotnie. Mea culpa, posiłkowałam się źródłem z błędem jak się okazuje.
Przykre to. Współczuję twojemu synkowi. Niektóre dzieci potrafią być wredne. Może jest jakieś miejsce, gdzie syn mógłby się bawić i z czasem znaleźć kolegów, a gdzie wredne dziewuszysko nie chodzi? Jakiś dalszy plac zabaw czy boisko?
No właśnie, Chrupki ma rację. Jeśli wuj nie zostawił testamentu*, matka irki dziedziczy połowę domu. Z chwilą nabycia spadku staje się współwłaścicielką (zatem teoretycznie do czasu przeprowadzenia podziału spadku powinna ponosić połowę kosztów utrzymania nieruchomości – czynsz, ewentualne remonty, etc.). Biorąc pod uwagę, że ciotka ma już prawie siedemdziesiąt lat, dobrze byłoby sprawę własności domu uporządkować, póki jeszcze żyje. Bo jeśli ciotka pójdzie do Abrahama na piwo jako bezdzietna wdowa, to postępowanie spadkowe włączą się jej rodzice (o ile przeżyją córkę) i/lub rodzeństwo. (Tu kolejne pytanie: czy ciotka tylko jedną siostrę ma? I czy ta siostra jeszcze żyje? Bo jeśli nie, to jak najbardziej zjawi się wzmiankowana siostrzenica.) I za chwilę dom będzie miał więcej współwłaścicieli niż film „Titanic” scen marynistycznych, a wtedy szansa na dogadanie się stanie się pomijalnie mała. Ciotka na skorą do zgody nie wygląda, zatem nie ma co się bawić w notariusza, tylko trzeba iść do sądu. (Do sądu rejonowego wg. ostatniego miejsca zamieszkania wuja.) Sąd zasadniczo ma trzy opcje: 1) podzielić teren między matkę i ciotkę na dwie działki o równej wartości; 2) przyznać dom ciotce lub matce z obowiązkiem spłaty tej drugiej; 3) sprzedać nieruchomość i podzielić zysk po równo między matkę i ciotkę. Jak chcesz, irko, dobrą radę, to: - opcji 1) nie polecam, bo w zależności od wielkości i kształtu posesji oraz usytuowania i wartości domu może być skrajnie niepraktyczna albo wręcz niemożliwa. A nawet jeśli nie, to cóż matka pocznie z kawałkiem ziemi tuż obok domostwa złośliwej ciotki? Grilla tam będzie urządzać? Grządki zakładać? Z opisu ciotki wynika, że z jej charakterem najprawdopodobniej prędko rozpocznie wojnę podjazdową, w której – przebywając cały czas na miejscu – łatwo będzie górą. - opcję 2) polecam. Dzięki temu, że ciotka zostanie w domu, twoja matka nie będzie miała wyrzutów sumienia, że ją stamtąd wyrzuca. Spłatę sąd może rozłożyć na raty (i może ona potrwać nawet 10 lat). Zaś jeśli ciotka będzie się (próbować) uchylać od płacenia, łatwiej z nią będzie walczyć na drodze oficjalnej. - opcja 3) jest warta rozważenia jeśli dom ma obiektywnie na tyle dużą wartość, że opłaca się sądzić (ale biorąc pod uwagę jego stan (ciotka wspomniała, że niszczeje) oraz lokalizację (wieś bez dobrego połączenia komunikacyjnego, z którego ciotka mogłaby skorzystać zamiast w kółko prosić was o pomoc) to „przypuszczam, że wątpię”) lub jeśli ciotka da się przekonać, że wygodniej jej będzie przeprowadzić się do miasta, gdzie sklep i fryzjera będzie mieć pod nosem, ewentualnie w zasięgu dojazdu autobusem/tramwajem, do mieszkania, które nie będzie na każdym kroku przypominać jej o zmarłym mężu… To się wbrew pozorom może udać. Że ciotka jest złośliwa, nie przeczę. Częściowo może to wynikać z jej sytuacji. Straciła męża – nie dość, że ludzie bardzo różnie przeżywają żałobę, to jeszcze teraz nie ma jej kto pomóc w codziennych sprawach jak zakupy czy naprawianie drobnych domowych awarii. (A może też palenie w piecu, żeby ogrzać dom – tego nie wiem, bo o tym nie napisałaś, ale to możliwe.) Tak, wiem, że wy obiecaliście jej pomóc i że ciotka odpłaciła wam niewdzięcznością. Jej zachowanie, przynajmniej początkowo mogło być wypadkową żalu po mężu i sfrustrowania z powodu konieczności uzgadniania z wami wszystkich codziennych planów. Owszem, równie dobrze mogło wynikać w całości z jej paskudnego charakteru. Nie usprawiedliwiam jej, ale proponuję, żebyś spróbowała się na chwilę postawić na jej miejscu, chociażby dlatego, że łatwiej ci wtedy będzie ją przekonać do bardziej pasującej matce opcji spadkowej. *Jeżeli wuj zostawił testament, w którym przepisał dom ciotce, matce należy się zachowek o wysokości ¼ wartości spadku, ale jeśli od daty ogłoszenia testamentu minęły już trzy lata lub więcej, a matka nie wniosła roszczenia, to się przedawniło. Jeżeli zaś wuj matkę wydziedziczył (samo pominięcie jej w testamencie to jeszcze nie wydziedziczenie), to mus
Mnie się zawsze wydawało, że na Pierwszej Komunii Świętej nie może zabraknąć komunikanta, zaś tort jest opcjonalny, no ale ja się nie znam (a co za tym idzie oczywiście się wypowiem). Tak, można zrobić tort dla cukrzyka, ale tutaj gospodarze zdecydowali, że takiego tortu nie będzie. Dlaczego? Bo mieli taką możliwość, chęć i upodobanie. I to naprawdę jest wystarczający powód. Gospodarz ma prawo sam zadecydować co poda gościom, a jeśli rezygnuje kategorycznie tylko z jednej potrawy, to naprawdę nie jest jakieś bardzo wielkie dziwactwo. Ciekawa jestem czy w podobnym tonie zostałyby skomentowane historie o cioci, która nie chce podać na imieninach nic jagodowego, bo wymyśliła sobie, że jedzenie będzie się komponować kolorystycznie z zastawą stołową* albo o zapalonym akwaryście, który urządza „bezrybną” Wigilię przez solidarność ze swymi podopiecznymi* albo o młodej parze, która nie zamierza na weselu serwować alkoholu? (A nie, zaraz, przecież ostatnia z wymienionych historii już się tu pojawiła i została skomentowana w tonie „brawo, dobrze, że się postawiliście, to ma być wasza decyzja”…) U mnie w rodzinie tego typu uroczystości zawsze były i są przede wszystkim okazją do zobaczenia się z bliskimi i spędzenia z nimi czasu, zaś poczęstunek stanowił zaledwie dodatek. I nikomu, kto skończył już pięć lat, nawet nie przyszłoby do głowy grymasić i kręcić nosem na to, co konkretnie postawiono przed nim na stole (że nie wspomnę o dyktowaniu gospodarzowi z wyprzedzeniem, co ma nam podać). A też mamy/mieliśmy w rodzinie cukrzyków, alergików, osoby na diecie czy wspomnianego akwarystę. Przyjęcie pierwszokomunijne to nie jest zwykła wizyta w restauracji, podczas której wybieramy sobie z menu co nam fantazja podpowie. *Przypadek znany mi osobiście.
Szanowny @katem:, o co chodzi napisałam dość wyraźnie trzy komentarze wyżej. Owszem, link trzeba wkleić w nowej karcie przeglądarki, wysiłek to niewielki. Wiedza o istnieniu słownika miejskiego może Ci posłużyć nie tylko do zrozumienia powyższej historii, lecz również w bliżej nieokreślonej przyszłości.
@marcelka: I gromadzenie mamony grzeszne jest na dodatek... No samego dobra pani Magdaleny chcieli, a ona, niewdzięczna, wzmiankowane dobro przed nimi chroni :)
@HelikopterAugusto: Zauważ jedną ważną rzecz. Normą społeczną jest oddawanie moczu wyłącznie „w ukryciu” – w przeznaczonej do tego celu toalecie, a sytuacji podbramkowej przynajmniej za jakimś krzakiem/drzewem/inna osłoną. Odstępstwo od tej normy jest nieakceptowane przez, strzelam, jakieś 99% społeczeństwa. Sikanie w miejscu publicznym to zachowanie zarezerwowane w naszej kulturze wyłącznie dla zwierząt. Zaglądanie komuś przez ramię, mimo iż powszechnie uznawane za niegrzeczne, jest akceptowane znacznie częściej, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z osobą bliską – nie zdziwiłoby mnie, gdyby matka pozwalała dziecku zaglądać przez ramię we własny ekran (a już na pewno nie zdziwiłoby mnie to bardziej, niż pozwalanie na sikanie po ścianach). I tak, wiem że autorka jest dla dziecka osobą obcą, ale takich niuansów jak to, że „grzeczność wszystkim należy, lecz KAŻDEMU INNA” dziecko ma prawo jeszcze nie znać. Bo (o zgrozo!) od dziecka wymaga się MNIEJ niż od dorosłego. Od dorosłego wymaga się ZNAJOMOŚCI zasad dobrego wychowania i stosowania się do nich, zaś od dziecka ma UCZENIA SIĘ zasad dobrego wychowania i stosowania się do nich najlepiej jak potrafi na danym poziomie tej nauki, która „nie jest łatwą ani małą”*. (W tym również słuchania rodziców. Jasne, idealnie byłoby za pierwszym razem. Szkoda, że nie żyjemy na świecie, gdzie wszyscy są idealni, nie?) A kto dopiero się uczy, ten nie zawsze wszystko zrobi dobrze. Co za tym idzie, (trzymaj się!) dziecko patrzące komuś w ekran przez ramię może dostać taryfę ulgową**, mimo że dorosłego, który robi dokładnie to samo uznalibyśmy za chama. No takie to życie niesprawiedliwe jest – pierwszak z podstawówki może mieć piątkę nie wiedząc czym jest logarytm, a student matematyki już nie. Jeśli cię to pocieszy, kiedy już dzieciak dorośnie, wymagać się od niego będzie jak od dorosłego. Nawiasem mówiąc, kiedyś o kimś niewychowanym mówiło się „człowiek bez kindersztuby”. Jak będziesz mieć wolną chwilę, możesz sprawdzić od czego ten germanizm i zastanowić się dlaczego taka a nie inna metafora. I żeby już zakończyć wątek o moczu – tak, gdyby do kawiarni, w której siedzę, przyszedł jakiś facet i zaczął sikać po ścianach, a obsługa nic by z tym nie robiła, to bym z tej kawiarni wyszła. A wraz ze mną podejrzewam większość, o ile nie wszyscy pozostali klienci (w sensie wszyscy poza tym facetem). I więcej bym do tej kawiarni nie poszła. Kobieca intuicja mi podpowiada, że i pozostali klienci postąpiliby podobnie. Co wcale nie znaczy, że kawiarnia ma obowiązek takiego kogoś wyrzucić, w końcu każdy może prowadzić biznes jak chce. Może facet zostawi w przybytku akceptującym oddawanie moczu na ścianach takie bajońskie sumy, że im się to nawet opłaci? Zawsze jest taka możliwość, nie? Wolny rynek, waćpanie! *I nie, nie jest to wymysł maDek; maDki z definicji nie wymagają od swojego potomstwa absolutnie niczego. ** Taryfa ulgowa oznacza, że zamiast zacząć unikać podpatrywacza, cierpliwie tłumaczymy mu że tak nie wolno i dlaczego.
@bazienka: Nie twierdzę, że dziecko jest ósmym cudem świata, tylko że też jest klientem kawiarni. (Tak, nawet jeśli za jego lody/ciastko/inny deser płaci matka. Analogicznie, gdyby ciebie facet zaprosił do kawiarni z okazji imienin na przykład i zapłacił za was oboje, to ty również byłabyś klientką kawiarni w takiej sytuacji.) Zaglądanie komuś w ekran, mimo iż niegrzeczne, próbą kontaktu nie jest (jest próbą dowiedzenia się co dana osoba robi). W historii nie ma słowa o tym, że dziecko zagadywało autorkę (jest tylko wspominane, że rozmawiało z własną matką). Jedyną opisaną próbą kontaktu jest zamachanie do autorki. Wiesz, gdybym ja przyszła z laptopem do kawiarni, żeby popracować, a jakieś dziecko by do mnie zamachało, to najprawdopodobniej w ogóle bym tego nie zauważyła, a jeśli nawet, to zapomniałabym o tym, zanim jeszcze dobrze przestałoby machać. Ponieważ skupiłabym się na pracy. Tak, wiem, że niektórzy skupić się nie potrafią – i ci, jeśli chcą pracować efektywnie, muszą zapewnić sobie warunki, w których nic ich nie będzie rozpraszać. I jeśli w kawiarni takich warunków nie ma, to trzeba się przenieść z pracą gdzie indziej, na przykład do domu albo do czytelni w bibliotece, a nie strzelać focha, że ktoś śmiał przyjść do kawiarni i pomachać ręką. Bo gdyby się okazało, że dziecko wcale nie machało do autorki, tylko na przykład do znajomej sąsiadki siedzącej stolik dalej, to ciekawa jestem, kogo wtedy autorka oskarżyłaby o przeszkadzanie jej w pracy. (BTW jak ktoś ma problemy ze skupianiem się, to polecam przestać oglądać filmy na Tik Toku; będziecie zdziwieni o ile się wam polepszy.)
@digi51:Dzięki, że zwróciłaś mi uwagę. Czytając historię za pierwszym razem chyba przeceniłam drugiego motocyklistę. Wydawało mi się oczywiste, że autor(ka) z dziećmi ZATRZYMAŁ(A) się na chodniku (żeby na coś popatrzeć, wyjąć komuś kamyk z buta, zawiązać sznurowadło czy coś) a motocyklista skręcił obok, strasząc dziecko. No bo przecież nikt nie byłby takim idiotą, żeby prosić się o wypadek, wjeżdżając na motocyklu przed IDĄCYCH pieszych (na dodatek z małymi dziećmi, którym wszak w każdej chwili może coś do głowy strzelić, np. "podbiegnę i klepnę motor"), prawda? P-prawda? Jeśli nieprawda, to drugi motocyklista jeszcze gorszy od pierwszego - efekt zaskoczenia wydłuża czas reakcji. I jeśli większość okolicznych motocyklistów jeździ tak, jak ci dwaj z historii, to chyba już mogę synka KlonowegoLiscia zdalnie zdiagnozować: ten jego strach przed motorami fachowo nazywa się "instynkt przetrwania".
Pierwszy motocyklista piekielny, jeżdżenie motocyklem po chodniku jest naganne. Ale drugi? Chciał zaparkować - ma prawo. Że skręcił tuż obok dziecka? Wątpię, aby zrobił to złośliwie, wszak twój synek nie ma na czole wypisane, że boi się motorów, zaś wiele dzieci motory lubi, a już na pewno zdecydowana większość aż tak się ich nie boi. Motory są z definicji głośne, wszystkich nie wyciszysz. Najlepsze, co możesz zrobić, to pomóc swojemu synkowi. Czy boi się też innych głośnych dźwięków (szczekania psów, wycia syren służb bezpieczeństwa, odgłosu tłuczonych butelek wrzucanych do kontenera na szkło, muzyki rockowej)? Bo jeśli tak, to może dobrze byłoby go zabrać do psychologa i/lub laryngologa - dobry specjalista doradzi coś mądrzejszego niż anony z internetów. A jeśli nie, to myślę warto porozmawiać z dzieckiem - dlaczego boi się akurat motorów? Może kiedyś zobaczył coś, co go przestraszyło, niekoniecznie na żywo, ale na przykład w jakiejś bajce? Może jakiś kolega w szkole/przedszkolu go nastraszył? A może sam wymyślił jakąś niestworzoną historię? (Dzieci mają niesamowitą wyobraźnię, ja w tym wieku ubzdurałam sobie, że za moją szafą czai się kościotrup, moja koleżanka bała się ducha, który miał latać po szkole, przemieszczając się wentylacją i polować na pierwszaki, które nieostrożnie stanęły na fudze między płytkami.) Nie masz ty może jakiegoś dobrego znajomego-motocyklisty, co to by mógł wam zaparkowany motor udostępnić i pomóc wytłumaczyć: "to jest maszyna; nie jest żywa; nie zrobi ci krzywdy; warczy w niej silnik, dzięki któremu można jeździć w różne miejsca"?