Profil użytkownika
SmoczycaWawelska ♀
Zamieszcza historie od: | 8 stycznia 2023 - 12:48 |
Ostatnio: | 2 grudnia 2024 - 18:27 |
- Historii na głównej: 4 z 4
- Punktów za historie: 467
- Komentarzy: 352
- Punktów za komentarze: 1403
Zamieszcza historie od: | 8 stycznia 2023 - 12:48 |
Ostatnio: | 2 grudnia 2024 - 18:27 |
Zobacz też inne serwisy:
|
|||
Retro Pewex | Pewex | Faktopedia | Stylowi |
Rebelianci | Motokiller | Kotburger | Demotywatory |
Mistrzowie | Komixxy |
@Brzeginka: Jak już chcesz wliczać koszty społeczne, to może doliczysz też, że jak palacz umrze na raka, to państwo nie będzie musiało mu emerytury wypłacać? Poza tym – serio? Chcesz zakaz palenia opierać na argumencie generowania niepotrzebnych kosztów dla państwa? To ja – rozwijając tę ideę – postuluję: a) zakaz sprzedaży fast foodów osobom ważącym więcej niż ustawa przewiduje, ot kasjer w jadłodajni pod złotymi łukami będzie prosił o wejście na wagę tak jak sprzedawca w owadzie w kropki o pokazanie dowodu przy zakupie energetyków – bo niby czemu podatnik ma potem płacić na leczenie zawałowca, który miał fanaberię odżywiać się smacznie a niezdrowo? b) zakaz sprzedaży słodyczy osobom poniżej 18 roku życia – jak wyżej, podatnik ma płacić za leczenie próchnicy, bo dzieciak miał fanaberię zjeść lody czy tam inną czekoladę? c) zakaz uprawiania sportów grożących kontuzją typu narty, piłka nożna czy sztuki walki; zamknięcie boisk, klubów, stoków – czemu podatnik ma płacić za leczenie urazów, które powstały, bo ktoś miał fanaberię się boksować lub szusować po stoku? Jeszcze przy okazji problem kiboli robiących rozróby bo któryśtam klub przegrał zniknie, popatrz. d) obowiązek badań prenatalnych i obowiązkową aborcję przy najmniejszej szansie wystąpienia wad u płodu – w końcu jest ryzyko, że takie dziecko będzie tylko niepotrzebnym kosztem dla państwa, a co podatnika obchodzi, że ktoś ma fanaberię zostać rodzicem? W końcu niektórzy dzieci nie mają i żyją, nie?
Zmodyfikowano 2 razy Ostatnia modyfikacja: 27 kwietnia 2024 o 11:42
@aikido: E? Co to za argument niby? A jak na „moją” alejkę osiedlową dzieci, młodzież i ciężarne nie zaglądają, bo upodobały ją sobie około trzydziestoletnie Sebixy, to tam już można palić? Innych można truć, bo tylko kwiat młodzieży oraz narodzone i nie „dzieciomtka” to jakiś lepszy rodzaj człowieka? No bo jeśli tak nie uważasz, to skąd to wyszczególnienie?
„Co Wam w tych papierosach tak imponuje? To nie ma absolutnie ŻADNYCH korzyści” – no cóż, jeśli nie było to pytanie ironiczne i naprawdę chcesz wiedzieć, czemu ludzie palą, to wyjaśniam: – część ma nadal takie myślenie, że palenie jest fajne, że palący facet jest męski ect. Prawdopodobnie większość z nich nie umiałaby nawet powiedzieć, skąd u nich to przekonanie. Ot, jeden facet uważa, że prawdziwy macho powinien zapuścić brodę, a inny, że powinien palić; – część chce mieć w robocie dodatkową przerwę (tzw. „na dymka”). Tak, w niektórych miejscach nadal ten zwyczaj funkcjonuje. (Można się zżymać, ale równie dobrze można się zżymać na inne zwyczaje typu napiwki dla kelnerów czy kwiatki na Dzień Nauczyciela.); – część jest nieśmiała, albo wręcz przeciwnie – towarzyska, a dzięki paleniu łatwiej jest zawrzeć nową znajomość. Od razu wiadomo, że ma się ze sobą coś wspólnego (nałóg; miejsce pracy – w końcu mało który palacz gania pod sąsiedni zakład na dymka, no chyba że właśnie do innych znajomych-palaczy); łatwo o wzajemne przysługi (pożyczenie fajka czy zapalniczki), co sprzyja zawiązaniu relacji zgodnie z regułą wzajemności; wspólne palenie to idealna sytuacja do pogadania, a tematem może być choćby narzekanie, że palaczom to zawsze dym w oczy, tępi ich ustawodawca, zarząd PKP i użytkowniczka Piekielnych; – niektórzy chcą w ten sposób pomóc sobie w diecie – palenie osłabia apetyt. PS: Zanim ktoś z tym wyskoczy – ja nie palę, bo uważam, że wady palenia przeważają nad zaletami, ale wad palenia wypisywać nie będę, jak kto ich ciekaw, to niech w powyższą historię spojrzy.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 24 kwietnia 2024 o 19:56
Znam to, miałam w klasie taką jedną Amelkę. Ile razy przyniosłam sobie nowy długopis, zaraz słyszałam "Ojej, jaki fajny, pożyczysz? Mogę nim dzisiaj pisać? Po zajęciach ci oddam". Pożyczałam, no bo to w końcu tylko długopis. Po zajęciach słyszałam "Ale on jest fajny, może być mój? Jutro dam ci inny". No i zgadzałam się, bo przecież to uczciwa propozycja, a poza tym kto to widział skąpić koleżance długopisu. Żeby nie było - Amelka istotnie długopisy na zamianę przynosiła (szkoda tylko, że takie, które przestawały pisać po kilku dniach). Jak raz nie chciałam się wymienić, to nastąpił foch z przytupem i obraza majestatu.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 21 kwietnia 2024 o 18:57
@Ohboy: Też możliwe, przecież nie upieram się, że psu na 100% stawy poszły, wskazałam tylko taką możliwość. Rozstrzygnąć powinien właśnie weterynarz, nie zaś anony z internetów, które psa nawet na oczy nie widziały. Jak sama zauważyłaś, nie ma informacji czy właścicielka u niego była, zatem zakładam, że nie była, do momentu, gdy zostanie wskazane inaczej.
Ok, to będzie typowa Złota Rada Z Internetów, ale może warto byłoby zabrać tego psa do weterynarza? Możliwe, że na starość psa stawy bolą, albo mięśnie mu osłabły, przez co ciężko mu przykucnąć czy podnieść łapę celem oddania moczu. Boli go, to unika tej czynności jak może – aż wreszcie nie może, bo pęcherz ma określoną pojemność. W takim wypadku może dałoby radę psu lek(i) dobrać, co by mógł dbać o swą higienę jak dotychczas? I psu, i sąsiadce żyłoby się wówczas, jak myślę, nieco wygodniej.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 8 kwietnia 2024 o 23:07
Wiecie jak się kończy reklama oparta na pracownikach? Tak się kończy reklama oparta na pracownikach: https://www.google.com/url?sa=t&source=web&rct=j&opi=89978449&url=https://m.facebook.com/studia.marketing/videos/drutex/365614088075138/&ved=2ahUKEwjlia7W1KWFAxXRc_EDHU1YAW0QwqsBegQIDRAF&usg=AOvVaw2zC6FwLSWQTapRdin3DwM6 Napisałabym "pokażcie szefowi w ramach ostrzeżenia", ale boję się, że mogłoby mu się to spodobać.
Zmodyfikowano 2 razy Ostatnia modyfikacja: 3 kwietnia 2024 o 10:56
@Wilczyca: "Przecież robią sobie syf pod własnym oknem" - no... nie? Jak z np. dziewiątego piętra wyrzucisz przez okno resztki jedzenia, to spadną one pod okno sąsiada z parteru. Ty z tej wysokości ledwo je będziesz widzieć, nie doleci do Ciebie smród (gdy zaczną się rozkładać), nie do Twojego okna zlecą się muchy, ect.
@Imnotarobot: No, skoro rozsmarował, to nie powinien się wykoleić, więc owszem. Trupowi jest już wszystko jedno, czy pociąg pojedzie dalej, zaś pasażerom tego pociągu nie. @siderius93: Skoro nie wiem, to się pytam grzecznie, wprost pisząc, że "nie wiem, czy dobrze rozumiem". Do tego, między innymi służą komentarze. @odpowiedź_zbiorcza_do_pozostałych: Dzięki za odpowiedź, czyli problem faktycznie leży w procedurze. Wyżej 78FS stwierdził(a), że "powinno być to jakoś załatwione, skoro to się zdarza regularnie" - może dobrym rozwiązaniem byłaby zmiana przepisów tak, aby kierownikowi pociągu nadać wyższe uprawnienia? Żeby mógł stwierdzić zgon w oczywistym przypadku, a w nieoczywistym wezwać karetkę na najbliższą stację, zapakować delikwenta do pociągu i grzać ile fabryka dała? (Dobra, dobra, tak tylko sobie gdybam. Sensownym wyjściem byłby dostęp do eutanazji, wtedy by się ludzie nie rzucali pod pociągi.)
@Xynthia: Hejt hejtem, ale co do meritum komentujący mieli rację. Na pordzewiały plac zabaw serio lepiej nie chodzić, bo już pal sześć ubrania, ale jak dziecko zrobi sobie krzywdę, bo przerdzewiała zabawka się pod nim urwie, to dopiero będzie "wesoło". Analogicznie na zardzewiałych sprzętach na siłowni lepiej nie ćwiczyć. Co do obiadów na stołówce szkolnej czy pracowniczej (IMO bardziej adekwatna analogia) to najpierw trzeba się zorientować jaka jest, że tak to ujmę, opinia publiczna na ich temat - czy pozostałe dzieci/inni pracownicy jedzą je ze smakiem? Jeśli nie, to faktycznie można się zebrać i razem spróbować coś zmienić (na przykład kucharkę). Natomiast jeśli tylko jeden dzieciak/pracownik (bądź niewielka grupka) ma problem, to sorry, ale faktycznie pozostaje mu albo zmienić źródło aprowizacji albo jeść mniej obfite drugie śniadanie (ewentualnie całkiem je sobie odpuścić) - w końcu, jak mówi przysłowie, głód to najlepsza przyprawa. Co do restauracji (wracając do Twojej analogii), to w zasadzie pomijamy tylko jakąkolwiek możliwość zmiany: albo jesteś na tyle głodny, że Ci smakuje (wtedy nie wybrzydzasz), albo nie (wtedy rezygnujesz z tej restauracji na rzecz innej lub samodzielnie przygotowanego obiadu). Jak w danej restauracji dania będą niesmaczne, to albo splajtuje, albo ewentualnie utrzyma się dzięki głodnym studentom, jeśli będzie tanio.
@78FS: "Jak masz sprawdzian z lektury, to możesz ją przeczytać, niekoniecznie w komfortowych warunkach, ale możesz. I jak to zrobisz, to dostaniesz stosowną ocenę" - no... niekoniecznie. Przynajmniej kiedy ja chodziłam do szkoły, nikt nie dostawał ocen za samo przeczytanie lektury, za to owszem, dawano je za znajomość treści danej lektury. I tu znów mają znaczenie indywidualne predyspozycje: jeden uczeń po przeczytaniu "Lalki" wyrecytuje rozmiar rękawiczek Izabeli Łęckiej oraz imię i rasę psa Rzeckiego (bo ma na tyle dobrą pamięć do tego typu szczegółów), a inny ze zdziwieniem zapyta "to te informacje były w ogóle gdzieś podane?". Inny przykład z życia: moja klasa w podstawówce dostała tydzień na przeczytanie "Quo vadis". Ja się wyrobiłam, bo byłam małym pożeraczem książek, ale wielu kolegów i koleżanek miało wolniejsze tempo czytania (zwłaszcza tekstu naszpikowanego łacińskimi wtrąceniami czy rzadko używanymi określeniami charakterystycznymi dla starożytnego Rzymu). Nie wspominając o tym, że ja książkę miałam w domu na półce, a wielu z nich zapewne musiało ją najpierw znaleźć w jakiejś bibliotece lub księgarni (bo biblioteka szkolna aż tylu egzemplarzy nie miała, a nie były ci to czasy wszechobecnych Wolnych Lektur czy inszych Legimi).
„ups, przyjmowali tylko chłopców, a mi czegoś brakowało między nogami” – brakowało Ci oczywistego słabego punktu, w który można kopnąć, by przynajmniej chwilowo wyłączyć Cię z gry, a który każdy z pozostałych miał, więc przyjęcie Cię byłoby nie fair, nie sądzisz? ;) Ale tak na poważnie, to z historii wynika, że miałaś lekcje życia w ramach lekcji WFu: 7 i 4: No tak to już jest w życiu, że jedne umiejętności są bardziej wynagradzane przez otoczenie, a inne mniej. Jednemu się wylosowała intuicja do inwestycji i dzięki temu zbije majątek, a innemu umiejętność ułożenia kostki Rubika w 10 sekund i dzięki temu dostanie parę lajków na YouTube. 1: Jak to mówią, wyżej tyłka nie podskoczysz. Tu nawet dosłownie. No i jeśli nauczyciel ustalił, że na dwóję trzeba spełnić niezbędne minimum (tj. wskoczyć na kozła), to nie bardzo miał jak się z tego później wycofać, choćby i chciał Ci naciągnąć ocenę. A prawdopodobnie ustalił, bo inaczej większość uczniów nawet by nie próbowała skakać, bo po co, skoro i bez tego ćwiczenie jest odgórnie uznawane za zaliczone? 2: Piekielne jest, że wuefiście nie chciało się zmieniać wysokości kosza przed każdymi zajęciami, ale to kategoria „upierdliwość dnia codziennego”, skoro nawet uczeń mający „150 w kapeluszu” był w stanie uzyskać ocenę pozytywną. 3: No… z opisu wynika, że wybierając drużyny znajomi z klasy kierowali się obiektywnie (powiedzmy) ocenianymi umiejętnościami/predyspozycjami, a nie osobistymi sympatiami i antypatiami. Gdzie tu piekielność? Logiczne, że w zależności od gry byłaś mniej lub bardziej pożądanym w drużynie zawodnikiem. Inni zapewne mieli tak samo, bo nikt nie jest dobry we wszystkim. 5 i 6: Piekielne, acz 6 wynikało zapewne z braku funduszy na inne rozwiązanie.
Zmodyfikowano 2 razy Ostatnia modyfikacja: 24 marca 2024 o 12:00
O tym, że reprezentowanie przewoźnika polega między innymi na zbieraniu ochrzanu za jego błędy, już Ci inni ludzie napisali, więc nie będę powtarzać. Za to nie wiem, czy dobrze rozumiem przedostatni akapit: w sensie ludzie od razu założyli (zapewne na podstawie dotychczasowych doświadczeń z koleją), że będziecie stać 3 godziny i zaczęli na to narzekać, mimo że w istocie staliście znacznie krócej? No bo co mielibyście przez te 3 godziny robić? Jeśli samobójca wpadł pod w pełni rozpędzony pociąg, to przecież nie było co zbierać. Jasne, że trzeba wyjść „w celu, ewentualnego, udzielenia pierwszej pomocy”, ale stwierdziwszy gołym okiem, że z delikwenta zostało pół kilometra mielonki, pozostaje już tylko zawiadomić policję (żeby ustaliła kto to i czy na pewno sam wpadł pod pociąg oraz powiadomiła rodzinę) oraz najbliższą stację (żeby mogła ostrzegać kolejne wyjeżdżające pociągi) i zapewne wypełnić dokumentację zdarzenia. Jeśli dwa telefony i wypełnianie papierków zajmuje 3 godziny, to produkujecie o wiele za dużo tej makulatury (to tak do przekazania kierownictwu). Na policję nie ma sensu czekać, bo przecież ewentualne dotarcie do pracownika kolei, który dzwonił, powinno być banalnie proste. Jeśli zaś pociąg zwalniał już przed stacją/rozpędzał się wyjeżdżając ze stacji i niedoszły samobójca przeżył, to powinien trafić do szpitala. Ale przecież karetka do tak poważnego wypadku przyjedzie szybciej niż w 3 godziny, zwłaszcza, że jeśli jest blisko do stacji, to do szpitala zapewne też (w sensie stacje kolejowe są najczęściej jednak „blisko cywilizacji”, że tak to ujmę).
@Ohboy: No cóż, obrzydzenie to emocja, którą się czuje albo nie i która nie musi wpływać na poczucie moralności. Podejrzewam, że statystycznego obywatela bardziej brzydzi zapchlony, zarobaczony bezdomny pies niż wyfiołkowani ludzie, którzy wyrzucili go do lasu, co nie znaczy, że wspomniani ludzie stanowią wzór właściwego postępowania (już prędzej ten pies mógłby go stanowić ze względu na wolę przetrwania - jakby się uprzeć).
Mądrość życiowa na dziś: jeśli ktoś nie chce pomocy, nie pomożesz mu. Albo, jak to mawiał znajomy, "komu nie dasz zdechnąć, ten ci nie da żyć".
@Piotrerek: A skarb, jak powszechnie wiadomo, należy umieścić parę metrów pod ziemią w miejscu odległym od cywilizacji ;)
Inteligentny człowiek potrafi zażartować tak, żeby żart nie był obraźliwy. "Hłe, hłe, hłe, bo wicie-rozumicie, gruba baba, hłe hłe, hłe" to i pijany wujek z wesela potrafi powiedzieć. Mi osobiście byłoby wstyd coś takiego publikować, gdybym aspirowała do miana Tiktokerki-Komediantki.
Przykre... ale niestety tak to już jest: mieszkając przy placu zabaw będziesz regularnie słyszeć dzieci; mieszkając przy torach kolejowych będziesz regularnie słyszeć pociągi; mieszkając przy stadionie będziesz regularnie słyszeć kibiców; itd. Dzieci mają potrzebę zabawy na świeżym powietrzu. Czy powinny się drzeć? Jasne, że nie. Czy będą się drzeć? Jasne, że tak. "przedszkolanki w ogóle nie są zainteresowane hałasem i przez ten cały czas siedzą sobie na ławeczce plotkując" No wiesz, alternatywą są przedszkolanki zainteresowane hałasem i w związku z tym dyscyplinujące podopiecznych. Żeby upomnieć dzieci, po pierwsze trzeba... je przekrzyczeć. Toteż wątpię, czy w tym scenaruiszu poziom hałasu byłby niższy. Może pomogłaby wymiana okien na szczelniejsze, skoro dzieci słychać nawet przy zamkniętych? (Ta, wiem, w wynajmowanym łatwo powiedzieć i tylko to łatwo.) Nie wiem, na jakiej uczelni studiujesz, ale może jest ona wyposażona w bibliotekę z czytelnią, gdzie mogłabyś się uczyć w spokoju? Jeśli Cię to jakoś pocieszy, to "inni mają gorzej": ja na studiach mieszkałam w akademiku. Sąsiad trąbił wuwuzelą o pierwszej w nocy. Inny oglądał wiadomości sportowe, opatrując je błyskotliwym komentarzem ("Kürwa! Bierz go! Bierz go, kürwa!"). Piętro wyżej jęczała z miłości zakochana para. Przed budynkiem koło naukowe piłowało silnik we własnoręcznie zrobionym na zawody bolidzie o czwartej nad ranem (bo do tej godziny biedakom zeszło grzebanie w śrubkach, to co mieli zrobić?) O imprezach to nawet nie mówię, bo w końcu jak coś jest codziennie (conocnie), to trzeba przywyknąć, nie? (Aczkolwiek nadal jestem zdumiona, że po czterech godzinach maglowania piosenki "Świnio, świnio, tańcz" w wersji karaoke imprezowicze 1) nie znudzili się, 2) nie ochrypli i 3) nie wpadli na pomysł, żeby sprawdzić jak się czyta "tequilla sunrise", pomimo iż ich wymowa "po polskawemu" jest może i wyjątkowa, ale w przeciwieństwie do oryginalnej nie rymuje się z poprzednim wersem tego wiekopomnego dzieła.) I się uczyło. Słuchawki na uszy, odpalało się Jedyną Słuszną Muzykę Rockową i wio. Dasz radę i Ty. Powodzenia na poprawkowej!
Prócz tego, co napisał Dominik, zawsze jest szansa, że ogłoszenie zobaczy ktoś mieszkający np. tuż za granicą osiedla objętego akcją, kto też zechce wziąć w niej udział, a przecież im więcej chętnych tym lepiej, nie?
@HelikopterAugusto: Skąd ja to znam... Ja byłam kujonkiem. Na przerwach czytałam sobie książki (popularnonaukowe i/lub powieści, żadne tam encyklopedie). Też mi mówili "ignoruj ich". No to ignorowałam ich. Ignorowałam ich, kiedy wyśmiewali mój wygląd (ubiór, zmiany wynikające z dojrzewania, etc.). Ignorowałam ich, kiedy podbierali mi długopisy. Ignorowałam ich, kiedy dla chowali przede mną mój plecak. Aż raz zabrali mi "Zwiadowców". Wtedy przestałam ich ignorować. Kiedy już wyrwałam im książkę i przyłożyłam nią w łeb*, ignorowałam ich dalej. A oni mnie. *Żałuję. Że "Zwiadowcy" są w miękkiej oprawie.
@Athleta1997: U Ciebie się pojawiła, u niej nie musiała. Jeśli uważasz, że rzeżączka się oszustce należy, to cóż, nie musisz jej mówić. Nikt z nas, anonimowych internautów, przecież ani Cię nie przymusi, ani sam tamtej kobiety nie ostrzeże, bo niby jak?
@singri: @doman: Żeby obliczyć przekątną albo wpaść na to, że można ją przeczytać w specyfikacji, to trzeba by pomyśleć, a myślenie, jak wiadomo, boli. Jeśli wy się przyzwyczailiście to fajnie, no ale nie możecie oczekiwać takiego heroizmu od innych. (Zaznaczam, że to komentarz IRONICZNY.)
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 12 lutego 2024 o 16:20
@Armagedon: No nie wiem, nie wiem. A co jeśli Iksiński nigdy w życiu nie stanie w obliczu konieczności uzyskania cementu, przycięcia wykładziny i postawienia pergoli czy altanki ogrodowej, na dodatek nie będzie używał mikrofali ani jadał jajek, zaś na loterii genetycznej wyciągnie szczęśliwy los „zdrowe, piękne i odporne zęby”? To po co mu taki przeładowany program? (Zaznaczam, że to komentarz IRONICZNY.)
@hrzo: Rozumiem, że to miało być nawiązanie do starego dowcipu: "Samolot zbliża się do Tajlandii i podchodzi do lądowania. Z głośników słychać głos stewardesy: - Ostrzegamy państwa, że połowa ludności Tajlandii ma HIV, a druga połowa - gruźlicę. - Co ona powiedziała? - pyta wnuczka przygłuchawy dziadek. Na to wnuczek: - Żeby dupczyć tylko te, które kaszlą..." Dobra, pośmialimy się, to teraz merytorycznie. Rzeżączkę wywołują bakterie gonokoki. Bynajmniej nie przeszkadza im dręczący ich nosiciela kaszel. W porównaniu do innych chorób wenerycznych rzeżączka jest dość powszechna. Rokowania są też znacznie lepsze niż w przypadku AIDS, WZWB, kłykcin kończystych czy upierdliwej w leczeniu kandydozy. Rzeżączkę, jak widać na przykładzie autora historii, można szybko wyleczyć przy wczesnym rozpoznaniu. Czasem rozpoznać ją można po ropnej wydzielinie wyciekającej z cewki moczowej - ale nie zawsze, co zresztą widać w historii (w sensie autor o tym nie wspomniał, więc zakładam, że takiego objawu u siebie nie zaobserwował). U mężczyzn może spowodować jeszcze pieczenie przy oddawaniu moczu. U kobiet nie. Kobieta, jeśli brak u niej (jak u autora) wspomnianej wydzieliny, może nawet nie zdawać sobie sprawy, że ma rzeżączkę. A tymczasem bakterie siedzą w jajowodzie i z każdym dniem obniżają płodność chorej, aż do trwałej bezpłodności włącznie. @Athleta1997: Proszę, nie zżymaj się na kobietę, która Cię zaraziła. Jak widzisz, jest szansa, że nie ostrzegła Cię przed zarażeniem, bo naprawdę była przekonana, że nie rozsiewa żadnej choroby. Pomyśl, czy nie warto może ostrzec jej - po co ma zarażać kolejnych partnerów lub rozpaczać w przyszłości nad utraconym macierzyństwem? Owszem, żaden z tych scenariuszy zajść nie musi, ale na oba są spore szanse. A zapobiec łatwo.
Gdybyś złote rady tej nauczycielki mogła kupić za tyle, ile były warte, a sprzedać za tyle, na ile ona sama je ceniła, to cała Twoja rodzina zaczęłaby się wyróżniać finansowo na tle klasy, ale bynajmniej nie jako wyjątkowo uboga.