Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Sodoma

Zamieszcza historie od: 4 stycznia 2012 - 13:29
Ostatnio: 28 grudnia 2015 - 21:06
O sobie:

Pechowa białogłowa. Nieszczęsne dziewczę, wiecznie w jakieś bagno wpadające.

  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 1390
  • Komentarzy: 6
  • Punktów za komentarze: 27
 

#68661

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rok temu dobry znajomy zaprosił mnie na studniówkę - oczywiście zgodziłam się, bo zawsze to dobra zabawa, zwykle w świetnym towarzystwie. Niemniej nie samej imprezy dotyczy moja historia.

Gwoli wyjaśnienia - nie ubierałam się wówczas się zbyt kobieco. Za szerokie koszulki, glany, bojówki czy męskie koszule były dla mnie swoistym standardem. Ale że na studniówkę w takim stroju iść nie wypada, musiałam wybrać się na zakupy, czego serdecznie nie znoszę, bo, niestety, o ile ubrania codzienne kupuję zazwyczaj w parę minut, o tyle za sukienką muszę się solidnie nachodzić.

Pod lupę wzięłam nieduże centrum handlowe w Szczecinie - Falę. Małe butiki, żadne tam sieciówki, zwykle prowadzą je właściciele i mają swój świetny klimat, każdy, kto choć raz był w takim miejscu, dobrze wie, o czym mówię. Cóż, najwyraźniej sławna uprzejmość właścicielek-ekspedientek nie była zarezerwowana dla mnie. Niestety.

Bez większego przekonania przemierzałam sklepiki i z każdym kolejnym kwadransem traciłam nadzieję na znalezienie sukienki, która by mi się podobała, a pod tym względem jestem nadzwyczajnie wybredna.

W większości sklepów sprzedawczynie były bardzo miłe - doradzały, kręciły nosem, jeśli coś było nie tak, ale zachowywały przy tym zdrową uprzejmość. Ale nie w tym jednym. Nie wiem, czy rzecz leżała w tym, że prócz mnie w sklepie była jeszcze jedna młoda dziewczyna, która również wybierała sukienkę ze swoją elegancko ubraną mamą, czy może problem leżał we mnie, bo ośmieliłam się wyglądać jak typowa glaniara i chłopczyca.

Najpierw sama przeglądałam sukienki na wieszakach, niektóre nawet wpadły mi w oko, więc po prostu wzięłam je ze sobą, żeby zaraz z cierpiętniczą miną zawlec je do przymierzalni. No dobra, przymierzyłam, ale jedna, która podobała mi się niemiłosiernie, po przymierzeniu okazała się na mnie za duża. Poprosiłam wówczas, wychylając się jedynie z przymierzalni, bo jednak nie wypada paradować po sklepie w samej bieliźnie, panią ekspedientkę o przyniesienie mi rozmiaru mniejszej.

Chyba nie muszę wspominać, że do tamtej pory pani Ekspedientka nie zaszczyciła mnie niczym więcej niźli niewiele mającym z uprzejmością spojrzeniem na samym wstępie i cały czas wniebogłosy wychwalała drugą dziewczynę w sklepie, plotkując w międzyczasie z jej mamą.

Pani Ekspedientka nawet nie spojrzała w moją stronę, tylko warknęła "Nie ma". No jak nie ma, skoro widziałam, o czym omieszkałam się napomknąć. Odwróciła się, prychnęła coś pod nosem i przyniosła. Zmierzyłam, no nieźle, ale wolałam wtedy coś troszeczkę innego, więc ponownie wyjrzałam z przymierzalni i zapytałam, czy dostanę coś o podobnym kroju.

Oczywiście, że pani E przyniosła mi sukienkę. Nawet dwie. Obie brzydkie, przypominające worki i, jak zarejestrowałam, z wyprzedaży. Stwierdziłam, że nie mam tam już czego szukać. Po prostu ubrałam się z zamiarem wyjścia. Zwykle odkładam po wyjściu z przymierzalni te rzeczy, które mi się nie spodobały na ich właściwe miejsce, ale tym razem krew mnie zalewała na samą myśl - szczerze nienawidzę, gdy inni oceniają po ubiorze czy pozorach.

Pani E, oczywiście, zatrzymała mnie przed wyjściem w sposób szalenie elegancki - złapała mnie za ramię i szarpnęła do tyłu, warcząc, że co ja sobie wyobrażam, że mam natychmiast odwiesić te rzeczy, skąd je wzięłam i wyjąć z torby to, co najpewniej ukradłam.

Szczerze - zdębiałam. Z głupią miną wydusiłam z siebie mało inteligentne "co" i patrzyłam na tę kobietę jak głupie cielę w malowane wrota. Kazała mi pokazać torbę. Z miejsca oprzytomniałam i odmówiłam, żądając wezwania policji, skoro oskarża mnie o przestępstwo. Warczała, pluła jadem, w pewnej chwili próbowała nawet wyrwać mi torbę, przez co sama nabrałam wielkiej ochoty, żeby rzeczoną policję wezwać. Elegancka pani ze swoją córką zgrabnie i po cichu ulotniły się ze sklepu i tylko rzuciły ciche "do widzenia", patrząc na mnie jakoś dziwnie.

Ostatecznie pani E kazała mi się wynosić i nigdy więcej nie wracać, bo kradnę i jej klientów płoszę. Obiecałam, że prędzej zdechnę na syfilis i rzeżączkę, niż nogę w jej sklepie postawię i życzyłam powodzenia w prowadzeniu biznesu, bo z takim podejściem bardzo jej się przyda.

Zgłosiłabym sprawę do kierownika, ale podejrzewam, że uprzejma sprzedawczyni była właścicielką małego sklepiku, a policja sprawą pewnie by się nie zainteresowała - bo ostatecznie nikomu krzywda się nie stała, oszkalowania mojej osoby nie licząc. No cóż.

Żałuję tylko, że w chwili obecnej nie pamiętam nazwy sklepu, a całą Falę omijam od tamtej pory szerokim łukiem.

Fala Szczecin sklep ekspedientka

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 228 (324)

#38524

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolega był na obozie sportowym. Wiadomo, tam gdzie jest wielu chłopców, tam jest wiele zamieszania. Zwłaszcza w tzw "zieloną noc" (ostatnia noc obozu, w której zwykle wycina się kawały tym, którzy śpią, jeśli ktoś nie wie).
Ich (T)rener był człowiekiem sumiennym. Już wcześniej zapowiedział, że nie chce, by ktoś szwendał się gdzieś w nocy. Groził nawet zamknięciem wszystkich w pokojach! Czego jednak nie zrobił. I dobrze, bo nie powstałaby ta historia.

Dodam jeszcze, że były to dość specyficzne pokoje, które wychodziły od razu na zewnątrz. Znaczy się: otwierasz drzwi i jesteś na dworze. I tak stały w rządku obok siebie.
Oczywiście, po ciszy nocnej T. chodził po pokojach i sprawdzał, czy chłopcy śpią. Spali, a jak. A przynajmniej wtedy, gdy wpadał trener. Ale nie to jest piekielne.

Przed północą: kolega wygląda na zewnątrz, rozgląda się czy aby trenera nigdzie nie ma. Ale jest. Na dworze ciemno, ale widać, że siedzi na krześle. No nic. Później też można.
Nastawiali budzik kolejno na pierwszą, trzecią i piątą. A T. jak siedział, tak siedzi.
Dopiero rano po siódmej kolega wyszedł z pokoju i poszedł do mężczyzny. Wiadomo, facet siedział całą noc na dworze. Nie wiadomo, czy aby nic mu nie jest czy coś. Więc podchodzi, szturcha w ramię i czuje, że coś mu tam ta ręka odpada.
To był manekin.

Sprytna sztuczka nie powiem, T. nawet ubrania zamienił na te, które miał na sobie, gdy sprawdzał, czy chłopcy są w pokoju.
Co jeszcze zabawniejsze, on również nastawiał sobie budziki, żeby sprawdzić, czy trik działa. Nastawiał je na godzinę drugą, czwartą i szóstą...

obóz

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 895 (971)

1