Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Spaniel25

Zamieszcza historie od: 8 maja 2011 - 4:05
Ostatnio: 9 lipca 2019 - 22:41
  • Historii na głównej: 7 z 23
  • Punktów za historie: 2785
  • Komentarzy: 12
  • Punktów za komentarze: 64
 
zarchiwizowany

#84902

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym, że jak z rodziną, to tylko na zdjęciu.

Mam ja sobie chrzestną, a ona ma córkę. Od lat kładli na jej edukację, prywatne szkoły, itp., więc i matura musiała być międzynarodowa zdawana.

W wyniki za bardzo nie będę się wdawać, były przeciętne, ale to naszej bohaterki nie powstrzymało przed tym, aby aplikować na wszelakie uczelnie zagraniczne, poza Polskimi. W końcu to zobowiązuje.

Nie wiadomo, czy się dostała, czy nie, ale już plan miała na studia w Holandii, bo wszyscy jej znajomi akurat tam sobie wybrali swoje przyszłe alma mater. Niestety, rodzice, akurat hop do przodu nie są, i powiedzieli, że niestety, ale albo Polska, albo sama się tam utrzymujesz i sama opłacasz czesne.

Nasza bohaterka oczywiście znalazła, to, co miała znaleźć, czyli kredyt studencki, który w Holandii można wziąć, niestety, trzeba mieć pracę.
Czyli trzeba pracować, aby się o to w ogóle móc ubiegać.

I tu zaczyna się historia właściwa.

Nasz bohaterka, oczywiście niewiele myśląc, bo przecież ma maturę międzynarodową, nie będzie pracować byle gdzie. Kawiarnie, restauracje, cokolwiek tego typu, no chyba sobie żartujecie.
Ona od razu pójdzie na asystentkę biura, a najlepiej, to i całego zarządu.

Nieszczęśliwie się złożyło, że główna siedziba pracy mojej mamy znajduje się również w Holandii. Więc od razu do niej, że ona będzie świetna uczennicą, pomoże i w ogóle, co to nie ona, bo przecież ma tą swoją maturę.

Oczywiście zostało jej przedstawione, że okej, jak mówi biegle po niemiecku, flamandzku lub francusku, to nie ma sprawy, jakiś staż bezpłatny się znajdzie, natomiast od razu zostało zaznaczone, że musi biegle mówić w przynajmniej jednym z tych języków.
Pewnie, mówi, składamy aplikację, ona na pewno da radę, tylko, żeby jej staż nie był bezpłatny, a płatny, no bo musi opłacić studia.

Jakież rozczarowanie było, gdy firma odpisała, że niestety, ale sam angielski nie wystarcza, a brak jakiegokolwiek z głównych języków w mowie i piśmie, dyskwalifikuje ją na starcie. Nie mówiąc już o braku jakiegokolwiek doświadczenia. A tym bardziej, że za staż oczekuje pieniędzy.

Teraz jest wielka obraza majestatu, bo nie dość, że firma kogoś szuka, to nie chcieli zatrudnić wielkiej pani z Polski z wielką maturą międzynarodową.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (28)
zarchiwizowany

#82756

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zaczęłam nową pracę. Ot tak, nic nadzwyczajnego. Parę osób pod sobą, mam doradzać i pilnować jak pracują.
Dzień pierwszy i już zastanawiam się, czy nie zrezygnować, bo w niektórych przypadkach sam Bareja by się uśmiał.
Dziś e-maile od klientów.

Niby nic, ale pięćdziesiąt tysięcy zapytań, gdzie są moje pieniądze, chociaż zgodnie z polityką firmy na zwrot jest dni 14. Również trzeba podać parę szczegółów, jak np. co konkretnie zostało zwrócone z zamówienia. Pal licho, jak ktoś zamawia jedną rzecz. Gorzej jak zamówionych rzeczy w jednej paczce jest 20, a klienci wyzywają od najgorszych, bo nie domyślasz się, co oni mogli z tego zwrócić.

Ale dwie klientki wygrały dziś wszystko.

Wiadomość numer 1

Szanowni Państwo,
Chciałabym zmienić adres.
Co powinnam zrobić?

Pomijając fakt, że adresów u nas można zmienić jakieś 5 na 10 róznych sposobów, to może tak hm... Przeprowadzić się?

Wiadomość numer 2

Szanowni Państwo,
Dzwoniłam do banku i bank potwierdził zwrot na numer rachunku xxxxxx.... Niestety, to nie mój rachunek bankowy, bo pomyliłam się przy wpisywaniu i pieniądze poszły na konto obcej osoby.
Proszę o ponowny zwrot środków już na moje konto.
Pozdrawiam,
Grażyna.

Grażynę sama wymyśliłam, bo jakoś mi tak tu pasowała...

A tak na serio - tłumaczy się tym ludziom, i dalej tłumaczy, a oni nadal swoje.

Czuję, że to będzie bardzo ciekawa współpraca z nową firmą.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (62)
zarchiwizowany

#77464

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może nie aż tak piekielnie,za to absurdalnie, choć to zależy od punktu widzenia.
Dla głównego bohatera piekielna na pewno, mimo, że w tej historii nie występuje.

Otóż godzina jakoś przed 23, za chwilę mały osiedlowy market ma zamykać. Jako, że była to ostatnia chwila, postanowiłam wyjść, zrobić jeszcze małe zakupy. Po wybraniu artykułów, udaję się do kasy, a przede mną chłopak, na oko +/- 20 lat i zaopatrzenie: 2 zgrzewki piwa, papierosy i karma dla kota.
Stoję i czekam, Pani skasowała Pana, Pan wychodzi i niby po sprawie. A jednak nie.

Nagle Pani Kasjerka zrywa się i biegnie do drzwi, dzierżąc ze sobą worek owej karmy. Coś tam krzyczy, ale, że Pan miał słuchawki w uszach, to Pani niestety nie słyszał. Za to szybko wsiadł do autobusu, dosłownie zatrzymującego się na przeciwko marketu (wszystko było widać przez szklane drzwi) i odjechał w swoją sobie znaną stronę.

Pani Kasjerka wraca i mówi, ni to do mnie, ni to siebie: No kurde i taki to miłośnik zwierząt. Piwo wziął, fajki wziął, ale o kocie zapomniał...


Ps. Pozdrawiam wszystkich kociarzy! Oby mniej takich historii:)

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (31)
zarchiwizowany

#77292

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od miesiąca męczy mnie...

W zasadzie to nawet nie wiem kto. Nauczona pewnymi wydarzeniami sprzed paru lat, aby nie odbierać podejrzanych numerów, tym bardziej z kierunkowym, którego nie znam, bo może się okazać, że to jakaś niebiańska firma dzwoni w wybrzeży Sierra Leone lub innego przyjemnego państwa, nie odbieram.

Ale telefony z numeru +32 2 XXX XX XX męczą mnie codziennie, od 7 rano do 22. Dzwonią, jak jestem w pracy, jak kontempluję podziwianie wrednych babsztyli w ztmie, nawet podczas mszy w kościele, na które nie chodzę, ale domyślam się, że tak by było również.

Początkowo po sprawdzeniu numerów kierunkowych wychodzi na to, że dzwonią do mnie z Belgii, konkretniej z Brukseli (10 cyferek to raczej nie polski numer, gdyby ktoś miał wątpliwości). I w sumie, gdybym nie skończyła studiów jakieś 2 lata wcześniej, to uwierzyłabym, że po stosunkach międzynarodowych, dzwonią na pewno do mnie, aby zaproponować mi miejsce w jakimś Europarlamencie.

Niestety, trochę czasu już minęło, jak i ja ze swoim powołaniem, więc pracuję sobie teraz w zupełnie innej branży.
Natomiast, jak nie mogły ustać te telefony, tak, nie ustają. Przećwiczyłam taktykę "blokuj kontakt" chyba z 10 razy, ale wciąż pojawia się nowy z tym samym kierunkowym, i resztą zupełnie inną.

Nie odbieram nadal z wiadomych powodów.

Pytanie, czy ktoś z was ma teraz może to samo?

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 19 (85)
zarchiwizowany

#77152

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja dosłownie z przed chwili.

Skoro raz na jakiś czas można zaszaleć i zamówić jedzenie z dostawą do domu, tak zrobiłam i tym razem. Niestety, to dostawca był tym razem (P) Piekielny.
Dodam tylko, iż mieszkam pod numerem Bloku, który znajduję się na przeciwko bloku A i całej reszty ulicy, a owy adres przecina, jedna z największych ulic w stolicy. Tyle gwoli wstępu.

Czekam, czekam, aż w końcu telefon. Jestem na ulic Piekielnej 7A, a Pani nie otwiera. Tłumaczę, że przecież adres w dostawie to ulica Piekielna 7B. Na co Pan dostawca i taki oto dialog:

(Ja) - Ale gdzie Pan konkretnie jest, bo nie kojarzę..
(P) - To Pani nie wie, gdzie Pani jest?!
J - Przepraszam, ale proszę o odrobinę uprzejmości, a nie krzyczenia na mnie. Proszę mi wytłumaczyć, gdzie Pan jest.
P - To Pani nie wie?!
J - Niestety nie wiem. Proszę mi wytłumaczyć.
P - No k#@wa..

Po jakiś 2 minutach w końcu udało mi się wytłumaczyć drogę, jak dotrzeć do mojego bloku. Pan Piekielny podjechał, wręczył mi paczuszkę, na co ja, trochę poprzez ciekawość, a trochę poprzez wyprowadzenie mnie ze stanu równowagi, zapytałam:

J - Pan zawsze jest tak niemiły dla swoich klientów?
P - Ja niemiły? Pani jest chyba nienormalna i przewrażliwiona! Do widzenia!

Aha.

Tak że tak, skarga na dostawcę poszła, a że obiad zamawiałam poprzez portal p.pl, obiecano mi, że restauracja na pewno zadzwoni z przeprosinami. Cóż. Póki co, czekam już godzinę, a telefonu brak. Najwyraźniej chamstwo to chleb powszedni tutaj.

Warszawa restauracja bar: Bar u Wiki

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (32)
zarchiwizowany

#75981

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Buractwo moim mieście, cz. 3578.

A więc tak, jak wiadomo jestem chora. I to nie jakaś grypa, tylko naprawdę poważne zapalenie oskrzeli. Akurat jechałam od lekarza autobusem, bo inaczej nie ma jak, w końcu tylko 3 przystanki.
Nie umieram, ale obłożona ubraniami a la Eskimos, obładowana toną chusteczek, porozpychane w kieszeniach, jakbym miała je zaraz wyciągać w ramach sztuczek, i w zasadzie nie odzywającą się, bo głosu od 2 dni nie mam. A jak już to głosem Frankenstein'a.

Wchodzę do tego jeb**ego 52 w kierunku na Poznańską i tu dziunia. Na samym środku, jakieś New balance czy inne takie, torba z bazaru a la Nike i coś tam gada. Generalnie gimbaza pełną klasą.

Pytam uprzejmie niewiastę – Przepraszam, czy mogła by się Pani na sekundkę przesunąć?

Spojrzenie bazyliszka to na mnie, to na resztę autobusu i odpowiedź w miarę głośno, jak i nie brakujące sarkazmu – A mało miejsca masz? Dupsko za grube? Bo ja to siłowania, dziś… I ku*wa historia swojego życia.

Nie chciałabym się z tym imbecylem wdawać we wszelakie dyskusje, więc odpowiedziałam tylko na tyle głosem, na ile potrafiłam – Nie, zasłania Pani kasownik.

Dziewczę, jakoś momentalnie czmychnęło na drugi koniec autobusu, i jakby jej tam nie było. Jedyne, co zauważyłam, to bekę dwóch kolesi, siedzących i przyglądających się całej sytuacji. Chyba nie ma u nich szans:)

Ps. Nie, kierowca autobus i inni nie bili brawa, a kierowca nie zatrzymał się i nie wywalił owej lali.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (28)
zarchiwizowany

#75841

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka słów o Iksińskim SORze i aptekach i buractwu i niedouczeniu, jakie tam pracuje.

Otóż. Parę dni temu, mój pies uznał, że fajnie by było zakosztować ludzkiego białka, a najlepszą do tego okazją było moje udo. No cóż, trudno, ugryzł, okej.

Paranoja numer jeden. Reakcja mojej matki – skoro pies był szczepiony, to na pewno nic się nie stanie. No psu, na pewno nie, w końcu ja się na niego nie rzucałam. W moim przypadku wdało się ostre zakażenie i potrzebny jest cały czas drenaż rany. To tak gwoli wstępu.

Paranoja numer dwa. Medicover. Zawsze byłam zadowolona z ich usług, wszystko fajnie, czerwony dywan, fanfary, jak przyjeżdżałam i całowanie po rączkach. Aż do wczoraj. Byłam w sobotę u chirurga na izbie przyjęć i mówię, że jest tak i tak i chirurg kazał mi się dziś zgłosić, na wymianę drenu. No to do internisty po skierowanie. Okej, godzina czekania, ale skierowanie dostałam… Do drugiego internisty w drugiej części szpitala. No fajnie. 1,5 h później weszłam, pokazałam ranę, a babka do mnie: „No pani od razu mogła wejść, to ja bym po chirurga zadzwoniła, bo ja nic tu nie zrobię”….
No serio? Powtarzałam o tym od 2,5 h, że mam się zgłosić do chirurga, ale okej… Da się przeboleć, bo jeszcze udało się to wszystko załatwić.

Paranoja numer trzy. Sytuacja w aptece w X. Kupić maść odkażającą z jodyną. Niby nic wielkiego, mówisz, i masz. No, chyba że nie ma tego na stanie. Wtedy Pani „wykształcona farmaceutka” mówi, że w sumie roztwór spirytusowy jodyny da ten sam efekt. Mówię, że rana jest otwarta, jest dren, czy to okej. Tak, tak, tak, zapewniała. No dobra, ja idiotka, uwierzyłam Pani, która pewnie skończyła to jedno z iksińskich szkół policealnych jako technik farmaceuta, gdzie nie wymagają nawet zdanej matury. No dobra, to jedziemy.

Paranoja numer cztery. Trafiłam na SOR w X. Przedstawiłam sytuację, jak wygląda, i fakt, że czarna skóra wokół rany ze srebrną poświatą, raczej nie świadczy dobrze o stanie skóry dookoła, a już nie mówiąc, co się może dziać w środku. No to Pani w rejestracji skierowała mnie do lekarza, aby tą ranę obejrzał i zdecydował, czy mnie przyjmie (wtf?).
No okej, wchodzę, mówię, jaka sytuacja, no ale przepraszamy, nie ma pani wypisu z recepcji no to aloha, i won z powrotem po kartę pacjenta, bo bez tego, ani rusz. Wróciłam do rejestracji, mówię o co kaman, po raz dziesiąty już, a babki, no proszę do doktora, bo możliwe, że pani nic nie jest (zapewne dren w udzie i otwarta rana polana spirytusem z jodyną, która, jak wiadomo powoduje poparzenia, to nic), to okej, poczekam, jeszcze chwilę. I czekam tą chwilę upierdliwie, na glorię chwały, jak lekarz odklei opatrunek, rzuci okiem i powie, że trzeba się zarejestrować i czekać w kolejce tyle, ile się czekało za komuny na kilogram pomarańczy na święta.
I fajnie, zaczekałabym.
Ale jak weszłam, i pytam, czy pan doktor ma dla mnie dosłownie 30 sekund, aby to zobaczyć, usłyszałam tylko „CHWILĘ!”. No to jedna chwila.
Wchodzi babka z dzieckiem, przejęte, że dziecko sobie nogę roztrzaskało, bo spadło z jednego stopnia schodów. Cóż, 15 minut czekałam, żeby zobaczyć, jak wychodzi z zabandażowaną kostką i doktorem mówiącym, no tydzień i będzie w porządku. No to się uprzejmie pytam, czy już mogę wejść. „CHWILA!”.
No dobra, wchodzi chłopaczek, w sumie nie wiem, co mu było, bo jak wszedł, tak i wyszedł po 15 minutach. Więc pytam znów, czy mogę, czy naprawdę mogę wejść. „CHWILA!”. No k*rwa, tutaj w X, pojęcie „chwila”, jak widać, nabiera zupełnie innego znaczenia.
Okej, weszła babka, która się skarżyła na ostre bóle w klatce piersiowej i, że to na pewno zawał (ale, jak zdążyłam zauważyć, w oczekiwaniu, 2 puszki coli zdążyła wyżłopać).

I w tym momencie moja cierpliwość się skończyła. Czekać prawie godzinę, żeby doktor łaskawie obejrzał ranę i zdecydował, że mogę pójść do rejestracji, zarejestrować się i spokojnie czekać aż do świąt Wielkiej Nocy, że może mnie przyjmie po raz drugi już tak "jak na normalnej wizycie".

Więc, powiedziałam wszystkim bardzo kulturalnie „P**rdolcie się buraki” i wyszłam.

Także takie jedno podsumowanie. Mam wrażenie, że im mniej Ci coś dolega, tym bardziej ludzie są Ci skłonni pomóc. Jak coś naprawdę złego jest z Tobą nie tak, to sobie poczekaj, może akurat padniesz, a może coś innego złego Ci się przytrafi i nie będziemy musieli się martwić. W Warszawie, mimo, że czekasz, to jednak pomoc zawsze uzyskasz. Tutaj, to najlepiej powiedzieć: „won wszyscy do domów”, p**rdolnąć wszystko i pojechać w Bieszczady.

Redit: Dziś byłam u chirurga na normalnej wizycie. Stwierdził poparzenia niezbyt groźne, ale jednak na tyle, aby opatrzyć je w specjalny sposób. Na moje pytanie, dlaczego, wczoraj nie byłam z tym w szpitalu, na skróconą wersję owej historii, stwierdził, że wcale się nie dziwi. W X było już tyle pozwów o błędy lekarskie, że teraz nawet boją się pacjenta dotknąć.

No to moje pytanie - po kiego tacy ludzie tam jeszcze pracują?!

X ale jak wszyscy wiedzą Konin

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 31 (151)
zarchiwizowany

#69531

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W ramach dodania nowej historii o pewnych 2 latach, stwierdziłam, że, a co tam, raz się żyję. Niestety internetowe trolle, które z językiem polskim mają tyle wspólnego, co z hawańską tartą bananową, postanowiłam zareagować.

Dostałam komentarz pod swoją historią, mianowicie sensu stricte:" W pierwszym zdaniu masz sześć błędów językowych. Litości!"

Od komentatorki: didja

Otóż tłumaczę, bo nawet, jeżeli zdawałam tą swoją maturę z języka polskiego rozszerzonego, to nadal jednak wszystko sprawdzam i utwierdzam się w pewnym przekonaniu.

Przepraszam, wg. Pana Bańki to będzie dzwudziestoparoletni. Pomimo, że google tłumacz twierdzi, co innego, ale Pan Bańka jest git. Lecimy dalej. "dokładnie nie wiem, który koncelebrował każdy poranek w to innym supermarkecie odstawiając wózki. " Nie chcę się z tego tłumaczyć, ani z pozostałych, ale wiem, że pewne zasady pisowni zostały zachowane i osoba, która o języku polskim wie tyle, ile o Floatsam, to dziękuję za wskazówki...

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -28 (34)
zarchiwizowany

#69530

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o pewnym Panie, lat dwadzieścia-parę, dokładnie nie wiem, który koncelebrował każdy poranek w to innym supermarkecie odstawiając wózki. Wiadomo, złotówka tam i tu, i tak codziennie coś się uzbiera.

Jednakże, po kilku takich tygodniach, moi rodziciele postanowili, że co ma się człowiek męczyć, mają możliwość, to bardz miło wręczyli mu wizytówki firm, do których może się zgłosić, oni szukają chętnych bez doświadczenia, to na pewno niech się owy Pan powoła na Pana/Panią "Anielską" w firmie "xyz" lub "yzx", to na pewno Pana przyjmą. Oczywiście Pan podziękował, ucałował rączki, powiedział, że się odezwie i oczywiście dozgonna wdzięczność.

Parę dni temu moi rodzice znów przyuważyli owego Pana, na parkingu pod supermarketem, gdzie jak zwykle kolekcjonował wózki do odprowadzenia. Na ich pytanie, dlaczego nie zdecydował się na pracę, odpowiedział pewnie, ale też, jakże dumnie: "Bo u Państwa trzeba naprawdę pracować"....

Faktycznie, bo pracować to taka uwłaczająca rzecz...

Konin

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (237)
zarchiwizowany

#44814

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wizyta w supermarkecie, okres "przedświąteczny". Stoisko przy wędlinach i innego tego typu.
Pani Kryśka (tak ją nazwijmy), oto rzecze:
[PK]: Możesz mi Kochanie, tej szyneczki ukroić?
Pani bierze i kroi.
[PK]: (łapska w torebkę i próbuje) No może jednak nie, bo jakaś taka nijaka.. (torebeczkę z wędliną oddaje owej Pani). Kochanie, weź sobie, na stole w Wigilię będziesz miała co położyć.. A mi może jednak tej wędlinki obok Kochanie ukroisz? O tak, tej, ze 20 deko. A chwileczkę, Kochanie plasterek mi ukrój i spróbuję...
Pani cierpliwie ukroiła, podała, ja obserwuję.
[PK]: No nie, za twarda.. A może tej o! Właśnie tej polędwicy! Wiesz Kochanie, na Święta, to trzeba, rodzina się zjeżdża.. Może coś "porządniejszego" byś Kochanie też poleciła? O tej, za XX.XX. A możesz Kochanie ukroić kawałek do degustacji? Bo ja bym w ciemno wolała nie kupować, jak to ma być potem "nie-do-zjedzenia".
Się Pani troszkę wkurzyła, co by tutaj się ot tak smakowało rarytasów w promocji za całe "XX.XX za kg.", i w dodatku nazywało "Kochanie" co drugie słowo, troszkę "żyłka pierdząca pękła". Więc rzecze:
"Proszę Pani, gdybyśmy mieli degustację to i owszem, nic by nie stało na przeszkodzie, cały kilogram bym Pani dała. Ale zaraz będą Święta, klientów, do których tak jak do Pani, zjeżdża się cała rodzina, mam dziesiątki codziennie, i gdybym tak chciała dawać każdemu do degustacji wszystko, co mi się podoba, to sklep dawno poszedłby z torbami. Tak samo, nie jestem dla Pani żadnym Kochaniem, Misiem i inną przytulanką. Haruję tutaj, mam za to godziwą płacę, i nie narzekam, nie wybrzydzam, tylko wiem, czego chcę. A więc Wesołych Świąt i Szczęśliwego Bożego Narodzenia! Oby w przyszłym roku nie miała Pani takich zmartwień.
To mam tą szyneczkę zapakować?".
Mina [PK] bezcenna. "Szyneczka" momentalnie przestała smakować, a owa Pani potruchtała za to wybrzydzać do stoiska z serami i wznosiła przy tym głośne lamenty "jak tu wszystko jest drogo, jak z człowieka zdzierają ostatnie pieniądze na Święta, jak to ludzie tutaj pracujący nie mają serca, okraszając owe zdania paroma "ku*wami")"...

supermarket

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (159)