Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Spektatorka

Zamieszcza historie od: 11 października 2018 - 18:08
Ostatnio: 2 grudnia 2020 - 19:34
  • Historii na głównej: 6 z 7
  • Punktów za historie: 845
  • Komentarzy: 99
  • Punktów za komentarze: 330
 

#86607

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedaleko domu mojej ciotki mieszka pewna starsza pani, która znalazła świetny sposób, żeby się nie narobić. Otóż jest notorycznie ciężko chora i umierająca. Od wielu lat najcięższe ataki chorób pojawiały się dziwnym zbiegiem okoliczności w czasie, gdy na wsi jest najwięcej pracy (sianokosy, żniwa, zbieranie kartofli itd.). Zwykłych grypek, chrypek i bóli głowy było co nie miara. Początkowo sąsiedzi się nabierali i robili za nią. Teraz już się tylko śmieją. A poniżej cztery przykłady:

1. Panią Z. bardzo boli biodro. Nie może chodzić, nie może się schylać. Do sklepu szła podpierając się laską i kulejąc. Wieczorem tego samego dnia widziano ją jak szła z dwoma wiadrami wody (po ok 12 litrów każde) podlewać warzywa. Cudowne ozdrowienie. Niestety problem powraca co jakiś czas. I czasem biodro się zmienia. Zmiany bywają tak szybkie, że do sadu/sąsiadki/sklepu idzie kuśtykając na prawą nogę, a wraca kuśtykając na lewą.

2. Pani Z. miała marskość wątroby. Przez jakiś tydzień. Opowiadała o tym każdemu, napawała się współczuciem... Potem jedna z sąsiadek powiedziała jej, że słyszała, że to choroba alkoholików. Nagle okazało się, że wątroba jest jednak zdrowa, a problem stanowi... serce.

3. Pani Z. ma chore serce. Choroba objawiła się nagle, w tym samym czasie, gdy u mojej krewnej zdiagnozowano nadciśnienie. Pani Z. przyszła prosząc o tabletki, bo strasznie źle się czuje i nie da rady nic zrobić. Krewna nie chciała jej dawać nic ze swoich leków, ale tamta nalegała, wiec w końcu dała jej jakąś witaminę i powiedziała, że może dać jej tylko jedną tabletkę, bo to silny lek na receptę, lekarz jej przepisuje tylko jedno opakowanie na miesiąc i jeśli chce więcej to musi iść do lekarza. Pani Z. łyknęła tabletkę, 3 sekundy później stwierdziła, że to fantastyczny lek, bo już czuje się o niebo lepiej i jak sobie teraz ze trzy dni poleży, to już jej całkiem przejdzie...

4. Krewna spotkała na targu znajomą, która zapytała, co słychać u pani Z., bo ponoć ciężko chora jest. Ciotka nie wiedziała o co chodzi, więc wybrała się potem w odwiedziny. Zastała panią Z. leżącą na łóżku pod kocykiem i z okładem na głowie. Wnuczka zrobiła jej herbatę, na stoliku czekała już przygotowana sterta ciasteczek, w telewizorze jakiś serial czy teleturniej... Zapytała, co się stało. Pani Z. słabowitym głosem stwierdziła, że to przez ciśnienie. Otóż miała wysokie ciśnienie, ale z dobroci serca postanowiła zrobić pranie. No i jak dźwignęła miskę z praniem, to jej coś pyknęło w głowie i z tego ciśnienia jej mózg uszami wypłynął, przez co teraz jest chora. Nie muszę chyba dodawać, że również tym razem z końcem sianokosów nastąpiło cudowne ozdrowienie.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (143)
zarchiwizowany

#86475

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Był sobie pewien dom na wsi - trzy pokoje po około 25 m2, kuchnia, łazienka.. W domu tym mieszkał pewien wdowiec (dalej W) z synem (S) i córką (C). S był starszy, ożenił się i zamieszkał z żoną w domu rodzinnym. Dostali jeden pokój. W obiecywał, że całe gospodarstwo przepisze na niego i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Po paru latach urodziło im się dwoje dzieci - chłopczyk E i dziewczynka F.

C dorastała i czytała masę Harlequinów. Była gruba, niezbyt urodziwa i miała alergię skórną objawiającą się okresowo pojawiającymi się plamami, ale miała też dobre serce, świetnie gotowała i marzyła o rycerzu na białym koniu. Rycerz objawił się w postaci Z, starszego o kilka lat pijaka z ogromnym poczuciem humoru, który szybko zbajerował młodą amatorkę romansideł. Niektórzy ją ostrzegali, że to nie jest dobra partia, bo Z nieco zbyt mocno ciągnie do kieliszka, ale C nie słuchała - w końcu wielka miłość pokona wszystko. A W cieszył się, że córka szczęśliwa i powtarzał, że każdy facet wypić lubi. Po ślubie i weselichu C i Z zamieszkali z rodzicami Z. Urodziło im się dwoje dzieci. W domu W zwolnił się pokój, który zajęły E i F. Sielanka trwała tylko jakieś 4-5 lat, bo okazało się, że Z coraz bardziej lubi wypić, a do tego ma manię wielkości połączoną z niemożnością utrzymania pracy (taaaki z niego specjalista, że byle kto nie będzie mu mówił, jak ma robić, więc z kilku robót wyleciał). Znalazł fuchę na wyjazdach i w domu bywał tylko na weekendach. Teściowa C ponoć nie chciała "obcej baby" utrzymywać (C nie pracowała zawodowo, bo miała dwójkę malutkich dzieci), a Z raz kasę przywiózł, raz przepił... W końcu C spakowała manatki i postanowiła wrócić do domu ojca...

C, nadal trochę zakochana w swoim mężu - alkoholiku, nie chciała początkowo podać go o alimenty, bo liczyła, że się zmieni, naprawi, miłość wszystko pokona i znów zamieszkają razem. E i F zostali eksmitowani ze swojego pokoju do pokoju dziadka, a ich zajęła ponownie C z dziećmi. C nie miała praktycznie dochodów (Z okazjonalnie coś przywiózł, czasem coś z opieki dostała), więc nie płaciła żadnych rachunków, za to bez oporów korzystała z mediów i lodówki. W polu i ogrodzie nie pomogła, bo alergia. Ale po warzywa szła jak po swoje. I ta jej postawa "to mój dom rodzinny i mi się należy, poza tym jestem biedna i bez męża" też nie pomagała. Było coraz więcej kłótni i wyzwisk - E i F nie było wolno słuchać muzyki, bo przeszkadzała, nie mieli gdzie odrabiać lekcji ani zaprosić kolegów. Wojny były na przykład o pranie - jedna łazienka na osiem osób, C wyznaczała dni, kiedy żona S może prać i suszyć bieliznę. W uważał, że córce należy się pomoc i jakoś zapomniał o swojej obietnicy, że cała gospodarka będzie przepisana za S (z tą myślą S i rodzina od ponad 15 lat w niej pracowali, remontowali dom i budynki gospodarcze, a teraz C zgłosiła, że jej się należy połowa i już). Tak na marginesie to C dostała podobno jakiś posag od ojca przy wyprowadzce, ale kasa się rozeszła. Przy większości kłótni W stawał po stronie C, F nagle przestała być ulubioną wnuczką, z E od zawsze robili "mężczyznę" metodą nie-cackania-się, gonieniem do pracy w gospodarstwie i skąpieniem pochwał. Synowa oczywiście była tą złą, a S między młotem a kowadłem (żoną, dziećmi, ojcem, siostrą i siostrzeńcami) nie potrafił się opowiedzieć jednoznacznie po którejś ze stron.

Ktoś im w końcu doradził, żeby spłacili C, kupili jej kawalerkę w pobliskim miasteczku i rozwiązali te sytuację, ale S nie chciał się zgodzić, bo "ten ch* Z będzie korzystał". Tłumaczono im, że niech sam diabeł tam mieszka, ale oni spłacą C i będą mieli święty spokój w domu. Niestety S z żoną się zapieklili, że nie będą Z sponsorować. W końcu zaczęli szukać jakiegoś domu, ale albo były za brzydkie, albo za drogie i sprawa się rozmyła. Wojen w domu było coraz więcej. Więcej było też wyzwisk i wzajemnych pretensji. Dzieci C rosły i coraz ciaśniej im było w jednym pokoju. C w końcu wniosła o rozwód i alimenty, ale nadal uważała, że jej się należy, jako biedniejszemu członkowi rodziny, pomoc,więc nadal był problem z opłacaniem rachunków, kupowaniem węgla na zimę itp. F zaczęła się leczyć u psychiatry, E zaczął pić. Miał tylko 17 lat, a już wracał pijany do domu. S stwierdził, że w jego wieku może się zdarzyć i że to normalne.

Kiedy E skończył 18 lat, zaczęły się niedzielne flaszeczki z ojcem. S codziennie nie pije, ale w każdą niedzielę po obiedzie flaszeczka musi pęknąć. Do tego flaszeczki z kolegami na dyskotekach... E uczył się bardzo dobrze, ale chciał jak najszybciej się usamodzielnić i zarabiać, więc szybko się zatrudnił w budowlance - praca na wyjazdach, weekendy do domu. Ktoś powiedział S, że to słaby pomysł, żeby 19-latek robił w firmie, gdzie obowiązuje tryb pracy: 7-19 na budowie, kilka piwek, spać, znów praca. S się obrażał, że to zazdrość, bo E zarabia po 5 tysięcy, a nie po 2,5 jak okoliczne chłopaki. W końcu W podjął decyzję o przepisaniu majątku. Podzielili dom na pół, wstawili ściankę działową, S dobudował sobie osobne wejście i łazienkę. W międzyczasie córka C próbowała się zabić. E znalazł dziewczynę, która go oszukała, naciągnęła na pieniądze i zachęcała do picia, bo wtedy nie miał oporów przed kupowaniem jej różnych rzeczy. Po paru latach, kiedy już mu wydrenowała kieszenie i kiedy okazało się, że E jest alkoholikiem, rzuciła go.

S z żoną postępowali bardzo niekonsekwentnie - z jednej strony tłumaczyli E, żeby nie pił, jeździli po niego, gdy leżał zalany na chodniku, dali na mszę, płakali przed rodziną i sąsiadami, pytali co robić (ja im dałam namiary na ośrodek leczenia uzależnień - o ile wiem nie zadzwonili tam; rozmawiałam też z nim - nie słuchał) z drugiej zaś nadal w niedziele flaszeczka musiała pęknąć, nie chcieli mu założyć niebieskiej karty (po pijanemu robił awantury, ale nikogo nie bił) ani wysłać go na przymusowe leczenie. Chyba liczyli, że to się cudem samo rozwiąże.

No i się rozwiązało - chłopak zmarł. Przedawkowanie alkoholu. Nie miał jeszcze trzydziestki. Pamiętam, jak graliśmy w piłkę, jako dzieci. A teraz już go nie ma i nawet nie mogę być na pogrzebie, ze względu na koronawirusa. Nie wiem, kto bardziej piekielny, kto mniej, ale żal mi serce ściska. Dobry chłopak był...

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (27)

#85562

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niewiele rzeczy denerwuje mnie aż tak, jak "macacze" owoców i warzyw w sklepach, ponieważ bardzo nie lubię marnowania żywności. Kilka razy już mi się zdarzyło, że kupiłam pomidory czy brzoskwinie, które po 1-3 dniach miały ślady pleśni w kształcie czyjegoś kciuka. Dlatego jeśli już muszę zrobić zakupy w sklepie, gdzie takie praktyki są "dozwolone" (czyli każdym, gdzie owoców i warzyw nie podaje sprzedawca, a wybierają je sobie ludzie sami), staram się brać te ze spodu lub z dolnych skrzynek.

Podchodzę do stoiska, jakaś kobieta po sześćdziesiątce (oceniając na oko) maca co drugą brzoskwinię, kręci nosem, odkłada na miejsce, po czym przesuwa się do skrzynki obok i wybiera cebulę.

Wzięłam sobie woreczek, podniosłam trochę skrzynkę z brzoskwiniami i z dolnej wrzuciłam do niego cztery sztuki. Na to piekielna kobieta przerywa oglądanie cebuli i zagaduje:
- A to te od spodu są dojrzałe?
- Nie, żadne nie są dojrzałe. Do tego sklepu w ogóle nie przywożą całkiem dojrzałych owoców czy pomidorów, boby się szybko psuły. Kupuje się niedojrzałe, wystarczy że poleżą 2-3 dni w domu i są dobre. A biorę te ze spodu, bo z wierzchu ludzie macają, ściskają palcami i już parę razy mi się zdarzało wyrzucać, bo zapleśniały w tym miejscu, gdzie ktoś je przedtem pomacał.
- Aha, no tak.

Pani spuściła lekko głowę, a ja poczułam satysfakcję, że przynajmniej jedną "nawróciłam" na właściwą drogę i może zmniejszy się ilość marnowanej żywności dzięki temu. Satysfakcja była krótka, bo jak tylko pani skończyła wybierać cebulę, zabrała się za macanie... nektarynek.

Pracownik sklepu udawał, że nie widzi, więc ja też odpuściłam.

sklep

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 95 (159)

#83359

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siedzę w biurze, po godzinach, klepię pilny raport. Prawie wszyscy już wyszli, zostało tylko kilka osób z obsady popołudniowej. Przychodzi do mnie pracownik z innego działu, chłopak koło 25 lat, i mówi, że komputer mu się popsuł i nie wie, co robić. Odrywam się i pytam, co się stało.

- A bo się bujałem na krześle i chyba coś trąciłem, bo mi nagle wszystko zgasło.
- A sprawdziłeś, czy masz podpięte WSZYSTKIE kable? - drążę temat, bo to nie pierwsza taka sytuacja, gdy ktoś bez potrzeby odrywa mnie od pracy.
- Oczywiście, sprawdzałem i dalej nie działa. - chłopak mówi to z wielką pewnością siebie i miną pełną urażonej godności.
- No dobra, zobaczymy - wzdycham ciężko, odrywam się od pracy i idę do pokoju, gdzie on pracuje. Nowy jest u nas, dopiero drugi miesiąc, trzeba pomóc.

Sprawdzam kable - faktycznie: monitor podpięty prawidłowo, myszka i klawiatura też. Niestety kabel od zasilania już nie. Owszem, włożony do gniazdka w listwie, ale nie wciśnięty. Mówię:
- Żeby działało, to do prądu trzeba podpiąć. Tego kabla pod biurkiem nie sprawdziłeś.
- Aaa, dzięki.

Wracam do swojego biurka i próbuję znowu zagłębić się w kolumny z danymi i przypomnieć sobie, jaką metodę policzenia tego wymyśliłam, zanim ten chłopak wybił mnie z rytmu pracy. Tracę 20 minut, bo znowu komuś się nie chciało pod biurko zajrzeć i na dokładkę mnie okłamał, że to zrobił. Nie wiem, może się bał, że modne rurki pękną w strategicznym miejscu podczas schylania, albo że kolanka sobie pobrudzi....

biuro

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 181 (241)

#83372

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam koleżankę w dziale kontroli. W firmie, gdzie pracuje, sprzedawcy mają rożne stawki, w zależności od źródła pochodzenia klienta. Jeśli sami go pozyskają, dostają więcej. Jeśli dostarczy im go Call Center lub wpadnie zlecenie ze strony internetowej - dostają nieco mniej, bo dzielą się prowizją z pracownikiem CC lub chatu. Do jej obowiązków należy między innymi sprawdzanie, czy się wszystko zgadza.

Sprzedawca X kilka dni po spotkaniu umówionym przez CC lub chat przysyłał pisemne wycofanie zgody na przetwarzanie danych (rzekomo złożone podczas tego spotkania). A jeszcze kilka dni później wprowadzał klienta do systemu z adnotacją "z polecenia". Wpadł, bo któregoś razu połowa działu była na L4 i odwołania robiła jedna osoba. Zdziwiło ją, że jest tak wiele zgłoszeń od X, odszukała je w archiwum i się okazało, że wszystkie są jedną ręką pisane...

Po tym zdarzeniu wprowadzono "badanie satysfakcji" - warunkiem otrzymania wyższej prowizji była pomyślnie wykonana ankieta, gdzie klient odpowiadał m.innymi na pytanie "skąd się pan dowiedział o naszej firmie". Któregoś razu dziewczyna robiąca taką ankietę zapomniała ją zapisać, więc postanowiła wyszukać rozmowę, aby ją odsłuchać i jeszcze raz wypełnić formularz. Była bardzo zdziwiona, bo okazało się, że w ostatnim miesiącu na ten numer było aż 5 ankiet.

Okazało się, że sprzedawczyni Y odkryła metodę pozwalającą na obejście systemu - żeby utworzyć nowego klienta muszą być przynajmniej dwie dane z trzech, różne od tych już istniejących - imię i nazwisko, telefon, e-mail - więc Pani Y wpisywała nazwisko klienta plus swój numer telefonu plus przypadkowy e-mail. Jak odbierała telefon, na pytanie "Czy mogę rozmawiać z panem G.?" odpowiadała, że jest żoną, mąż nie może podejść, ale są bardzo zadowoleni z obsługi, towaru i na pewno będą wracać, a firmę poleciła znajoma.

Ale najgorszy był cwaniak, który na wystawianej fakturze wpisywał swój numer konta, zamiast firmowego, i dawał 2 miesięczny termin płatności w systemie (można tak robić, jeśli czas realizacji zamówienia jest długi, klient ma część towaru dostępnego od razu, a na część musi czekać, jeśli poprosi stary klient itp.). Ludzie i tak płacili zwykle w ciągu kilku dni, bo odbierali towar, który nie był potem księgowany jako sprzedany albo miał dojechać później. Zgarnął tak pieniądze za kilka dużych zamówień, wyjechał za granicę i tyle go widziano. Sprawa wyszła na jaw, jak windykacja puściła maile do klientów z przypomnieniem o zaległych płatnościach.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (149)

#83330

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu historii #83260 o biednej staruszce z jabłkami nieco podniosło mi się ciśnienie. Być może tamta pani rzeczywiście była biedna i nieszczęśliwa niezasłużenie, a być może była jak jedna z moich sąsiadek. Podzielę się z Wami historią o pani K.

Pani K. ma dość niską emeryturę, bo zaledwie 1240 zł z groszami. Do tego musi pomagać swojemu biednemu młodszemu synowi (MS), który ma córkę na studiach, drugą w liceum i ledwie wiąże koniec z końcem. Pani K. jest też bardzo towarzyska - lubi chodzić po wsi, przynosić ludziom drobne prezenty - a to kilka jabłek, to znów parę jajek. Dziwnym trafem te odwiedziny przypadały zwykle w porze śniadania/obiadu/kolacji i trwały tyle, ile podanie posiłku. Ale że sąsiadów sporo a ona taka biedna, to nikt jej nie będzie przecież żałował kromki chleba czy talerza zupy...Tym bardziej, że wypada się odwdzięczyć ze te kilka jabłek. Tak sobie to trwało kilka lat. W pewnym momencie ludzie jednak zaczęli coś podejrzewać, pani K. się plątała w swoich opowieściach, jak to starszy syn (SS), z którym mieszka, wyjechał i jej nie zostawił nic do jedzenia. Jaki to majątek na leki wydaje. Jaki to jej MS biedny, że mu musi pomagać.

A jak wygląda rzeczywistość? Pani K. ma dwóch synów i córkę. Córka za granicą dobrze zarabia. SS ma własną firmę, żona pracuje w Urzędzie Miasta na kierowniczym stanowisku. Młodszy syn też ma firmę, jego żona nie pracuje. Bieda w jego przypadku polega na tym, że starszy syn kupuje nowe auto z salonu co 5-7 lat, a młodszy może sobie na to pozwolić co 10. Obaj mają wybudowane piękne domy, ponad 200 m2 każdy. Pani K. czuję się w obowiązku wyrównać różnice między synami, tym bardziej, że starszy dostał 2 hektary ziemi po ojcu, a młodszy tylko około 200.000 zł na rozkręcenie firmy i budowę domu, jak się wyprowadzał(w latach 80-tych mąż pani K. jeździł na tzw. saksy plus miał ciepłą posadkę w kraju i się dorobił; syn rozkręcał firmę w latach 90-tych). W mentalności starszych ludzi na wsi ziemia jest dobrem nieocenionym i niespłaconym nigdy, niemniej jednak nasza bohaterka dzielnie podjęła się tego zadania. Aby osiągnąć swój cel pani K. 1200 zł co miesiąc oddaje MS, a sama żyje z "końcówki", czyli tych czterdziestu kilku złotych. Stołowała się u ludzi - do jednej sąsiadki poszła na śniadanie, do drugiej na obiad, do trzeciej na kolację... Zanim obeszła wszystkie, to się najadła. Opowiada ludziom, że nie jest w stanie sobie ugotować, bo jej się w głowie kręci (owszem, z powodu dobrowolnie podjętego postu), a niedobry SS i synowa jedzą na mieście i jej nie dadzą. A jednocześnie jest w stanie ukraść kwiatki z klombu innej sąsiadki i przekopać trawnik motyką, aby je posadzić pod domem syna. Wtedy zawroty głowy w cudowny sposób ustępują. Jest też w stanie wstać o piątej rano i czekać godzinę na samochód z piekarni, bo jak tam kupuje chleb, to jest o 20 gr taniej niż w sklepie, a jak się rozpłacze, to jej sprzedawca jeszcze jakąś bułkę dorzuci. W taki sam sposób wyłudza leki - jak ją boli głowa, to nie kupi sobie Apapu, tylko raz zajdzie do jednej sąsiadki, raz do drugiej... zawsze ktoś da.

Aby wyłudzić pomoc opowiada też niestworzone historie o tym, jak to synowa ją próbowała zamordować, jak ją szarpała, zepchnęła ze schodów. Na początku ludzie to łykali, bo miło jest posłuchać, że ten bogaty sąsiad to taki drań, co nad matką się znęca. Ale w pewnym momencie oskarżyła jedną z sąsiadek, że próbowała ją zabić... zupą. Tak. Zupą jarzynową. Bo pani M. dała jej talerz zupy, ale nie dała herbaty do popicia tejże zupy, a potem bezczelnie odebrała telefon i wyszła na korytarz. Pani K. jadła tak łapczywie, że zadławiła się kartoflem i gdyby mąż pani M. nie stuknął jej między łopatki, to by się udusiła. Pani K. doszła do wniosku, że gdyby miała herbatę i mogła tego kartofla popić, to by się nic nie stało, więc brak podania herbaty został uznany przez nią za próbę morderstwa. Nie omieszkała podzielić się tą sensacyjną wiadomością ze wszystkimi pozostałymi sąsiadami i znajomymi. Cel jest zawsze ten sam - wzbudzić poczucie winy w "krzywdzicielu", obudzić współczucie reszty sąsiadów, żeby jak najwięcej dla siebie zyskać.

Pani K. regularnie kradnie nam jabłka i śliwki z sadu, chociaż ma własny. Rodzice nic z tym nie robią, bo mamy kilkanaście drzewek i dla nas i tak wystarczy.
Innym razem jej SS poprosił moją mamę o zaopiekowanie się panią K podczas ich wakacyjnego wyjazdu, ponieważ pani K zachorowała, a oni mieli już opłacony hotel (chodziło o opiekę na jeden dzień, zanim przyjechał jej wnuk). Mama poszła do niej rano zrobić śniadanie i podać leki. Pani K. zażądała, aby mama jej przyniosła kiełbasy z naszego domu, bo ta w lodówce u SS jest zapakowana, więc szkoda ją otwierać... Mama odpowiedziała, że jak szkoda otwierać, to może w takim razie zje z samym masłem, bo ona też kiełbasy nie ma. Na takie dictum pani K. zmieniła zdanie i łaskawie pozwoliła otworzyć opakowanie.
Jak się domyślacie, ludzie przestali ja przyjmować i karmić. Niestety pani K. nadal uważa się za biedną i pokrzywdzoną staruszkę, której wszyscy powinni pomagać, bo musi spłacić syna. I ci sąsiedzi to tacy nieużyci i wredni, że się od niej na stare lata odwracają...

Wsi spokojna wsi wesoła..

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 230 (240)

#83331

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idąc szlakiem wspomnień o piekielnych staruszkach, dodam jeszcze jedną opowieść o biednej kobiecie, której dom spłonął. Historię opowiadał mi kolega, który mieszkał niedaleko tej pani, postaram się ją jak najwierniej przytoczyć.

Sąsiedzi skrzyknęli się, żeby pomóc pogorzelcom. Zorganizowano zbiórkę pieniędzy najpierw na najpotrzebniejsze rzeczy - ubrania, jedzenie, a potem na odbudowę domu. Kwesty odbywały się w okolicznych kościołach, szkołach, urzędach, firmach... Ludzie chcieli pomóc, więc w krótkim czasie pani Z. odbudowała dom - a w zasadzie wybudowała "pałacyk".

Przed pożarem miała stary parterowy domek z dwoma pokojami i kuchnią, po pożarze wybudowała piętrowy i nowoczesny budynek. Niestety przeliczyła się i zabrakło na meble. Pani Z. domagała się zorganizowania kolejnej zbiórki na wykończenie domu, ale sąsiedzi ją wyśmiali. Mimo to jakiś czas później pani Z. wykończyła i wyposażyła nowe lokum. Potem został pobudowany kolejny dom dla syna, jeszcze jeden dla córki... Po pożarze jakoś tak lepiej im się zaczęło powodzić, jeździli lepszymi samochodami, ale nikt bliżej nie wnikał, skąd na to mają. Ot, pracują, oszczędzają, pewnie jeszcze kredyt wzięli.

Jeden z mieszkańców tamtej wsi przeprowadził się do miasta, kilkadziesiąt kilometrów dalej. Któregoś dnia usłyszał dzwonek do drzwi, otworzył, a tam staruszka z pochyloną głową zapłakanym głosem zawodzi, że jest biedna, że nie ma co jeść, nie ma na leki i czy mógłby wesprzeć. Mężczyzna rozpoznał w niej panią Z. i się przywitał. Kobieta natychmiast się odwróciła na pięcie i wybiegła z budynku. Okazało się, że pani Z. tak zasmakowała w zbiórkach, że zaczęła jeździć po różnych miastach i żebrać. Sąsiedzi byli oburzeni, spotkała się z potępieniem na wsi i w końcu zaprzestała tego procederu.

Wsi spokojna wsi wesoła...

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (186)

1