Profil użytkownika
TakaFrancuska ♀
Zamieszcza historie od: | 26 sierpnia 2011 - 2:04 |
Ostatnio: | 21 sierpnia 2024 - 15:46 |
- Historii na głównej: 11 z 25
- Punktów za historie: 2513
- Komentarzy: 500
- Punktów za komentarze: 3299
Historia, która jest dla mnie piekielna podwójnie z racji pracy jaką wykonuje.
Przeklinam dzień w którym UPC zostało wykupione przez Play. Tym bardziej, że jedyną alternatywą u mnie na osiedlu jest Vectra, a jak wszyscy wiedza, Vectry się nie bierze. Wiec jestem skazana na Play.
W połowie grudnia zauważyliśmy spadek stabilności internetu. Z mężem gramy i wieczorami byliśmy regularnie wywalani z naszych gier, latency wysokie. Wysoka utrata pakietów. Było to wnerwiające, bo uniemożliwiało nam grę. Natomiast było to punktowe, internet chodził z dobra prędkością, tyle że nagle pojawiały się kilku minutowe problemy. I z dnia na dzień stawało się to coraz bardziej dokuczliwe, pojawiało się częściej i w coraz wcześniejszych godzinach.
Skontaktowaliśmy się z infolinią żeby jeszcze przed świętami zobaczyli co się dzieje z naszym Internetem. Wysłali technika w nawet dość szybkim terminie. Ten przyjechał, wymienił nam router na nowy "tak dla pewności". Zadzwonił jeszcze do jakiegoś tam uber technika i mówi:
-"Bo państwo twierdzą, że maja spadki wydajności"
- " Państwo to sobie mogą twierdzić "
My tak po sobie... i nagle słyszymy
- " A no faktycznie, coś tam się działo ostatnio, masowe wylogowania routerów itd.
Pan poczekał aż router się połączy z Internetem, po czym wyszedł. Zrobiliśmy sobie kawę i bach nie ma internetu. No ale ok, może coś tam sobie jeszcze konfiguruje albo co. Poczekaliśmy chwilę jeszcze, i nic. Zresetowaliśmy go. Internet był 3 min i znów nic. I tak parokrotnie. Każdy reset routera przywracał nam internet na 3 min. Wiec niespełna 30 min po wyjściu technika zadzwoniliśmy ponownie na ich infolinię. Mówię, że router działa 3 min i wytraca połączenie z internetem. Z niestabilnego internetu zrobił się jego brak. Babka mi mówi, że oni już zamknęli tamto zlecenie i mogą mi otworzyć nowe. I że może mi umówić kolejnego technika za 30 GODZIN!
30 kurde godzin w momencie gdy to oni zepsuli nam internet. Mówię jej, że nie ma takiej opcji, my pracujemy z domu i oczekujemy działającego internetu i żeby tamten technik się wrócił ze starym routerem który był niestabilny ale przynajmniej trochę działał. Tym bardziej oczekuję natychmiastowego rozwiązania problemu, skoro to z winy ich pracownika zostaliśmy bez internetu. Oczywiście nie mają takiej możliwości. Nie ma możliwości polaczenia mnie z kierownikiem (ona nie ma takiego obowiązku, nie ma obowiązku się przedstawiać itd.) W ogóle to mam się cieszyć na tak krótki termin, bo przed świętami to się długo czeka.
No we mnie się zagotowało w tym momencie. Tym bardziej, że w swojej pracy też świadczę różne usługi klientom. I w momencie gdy moje działania powodują, że klientom nie działają jakieś ich usługi, to nie mówię im to teraz pan poczeka do jutra, cały weekend, tylko rozwiązuję ten problem natychmiastowo. Dla mnie jako osoby pracującej w podobnej branży jest to po prostu nie do pomyślenia, ze można klientowi coś zepsuć i go z tym problemem po prostu zostawić.
Przeklinam dzień w którym UPC zostało wykupione przez Play. Tym bardziej, że jedyną alternatywą u mnie na osiedlu jest Vectra, a jak wszyscy wiedza, Vectry się nie bierze. Wiec jestem skazana na Play.
W połowie grudnia zauważyliśmy spadek stabilności internetu. Z mężem gramy i wieczorami byliśmy regularnie wywalani z naszych gier, latency wysokie. Wysoka utrata pakietów. Było to wnerwiające, bo uniemożliwiało nam grę. Natomiast było to punktowe, internet chodził z dobra prędkością, tyle że nagle pojawiały się kilku minutowe problemy. I z dnia na dzień stawało się to coraz bardziej dokuczliwe, pojawiało się częściej i w coraz wcześniejszych godzinach.
Skontaktowaliśmy się z infolinią żeby jeszcze przed świętami zobaczyli co się dzieje z naszym Internetem. Wysłali technika w nawet dość szybkim terminie. Ten przyjechał, wymienił nam router na nowy "tak dla pewności". Zadzwonił jeszcze do jakiegoś tam uber technika i mówi:
-"Bo państwo twierdzą, że maja spadki wydajności"
- " Państwo to sobie mogą twierdzić "
My tak po sobie... i nagle słyszymy
- " A no faktycznie, coś tam się działo ostatnio, masowe wylogowania routerów itd.
Pan poczekał aż router się połączy z Internetem, po czym wyszedł. Zrobiliśmy sobie kawę i bach nie ma internetu. No ale ok, może coś tam sobie jeszcze konfiguruje albo co. Poczekaliśmy chwilę jeszcze, i nic. Zresetowaliśmy go. Internet był 3 min i znów nic. I tak parokrotnie. Każdy reset routera przywracał nam internet na 3 min. Wiec niespełna 30 min po wyjściu technika zadzwoniliśmy ponownie na ich infolinię. Mówię, że router działa 3 min i wytraca połączenie z internetem. Z niestabilnego internetu zrobił się jego brak. Babka mi mówi, że oni już zamknęli tamto zlecenie i mogą mi otworzyć nowe. I że może mi umówić kolejnego technika za 30 GODZIN!
30 kurde godzin w momencie gdy to oni zepsuli nam internet. Mówię jej, że nie ma takiej opcji, my pracujemy z domu i oczekujemy działającego internetu i żeby tamten technik się wrócił ze starym routerem który był niestabilny ale przynajmniej trochę działał. Tym bardziej oczekuję natychmiastowego rozwiązania problemu, skoro to z winy ich pracownika zostaliśmy bez internetu. Oczywiście nie mają takiej możliwości. Nie ma możliwości polaczenia mnie z kierownikiem (ona nie ma takiego obowiązku, nie ma obowiązku się przedstawiać itd.) W ogóle to mam się cieszyć na tak krótki termin, bo przed świętami to się długo czeka.
No we mnie się zagotowało w tym momencie. Tym bardziej, że w swojej pracy też świadczę różne usługi klientom. I w momencie gdy moje działania powodują, że klientom nie działają jakieś ich usługi, to nie mówię im to teraz pan poczeka do jutra, cały weekend, tylko rozwiązuję ten problem natychmiastowo. Dla mnie jako osoby pracującej w podobnej branży jest to po prostu nie do pomyślenia, ze można klientowi coś zepsuć i go z tym problemem po prostu zostawić.
Play
Ocena:
136
(158)
Historia #90038 skłoniła mnie do podzielenia się z wami historią naszego prezentu.
Jako, że niedawno w końcu wprowadziliśmy się do remontowanego mieszkania, teściowa postanowiła nam sprezentować 6-elementowy zestaw narzędzi kuchennych. Wiecie taka łyżka do klusek, do sosu, makaronu i widły.
I nie sam prezent jest tu piekielny, a jego historia.
Prezent czekał na bycie podarowanym przez 24 lata.
Teściu 24 lata temu był na pokazie garnków Zeptera, które postanowił kupić w prezencie dla swojej żony, a mojej teściowej. Podpisał tam umowę w której zobowiązał się to zakupu tych garnków za jakąś kosmiczną cenę. Niestety zanim doszło do finalizacji transakcji, teściu zmarł.
Teściowa, poszła do biura Zeptera, z aktem zgonu męża i tłumaczy im jaka jest sytuacja i że ona, jako wdowa z 2 małych dzieci nie ma za co tych garnków kupić, poza tym osoba, która się do tego zakupu zobowiązała nie żyje. Więc normalnym byłoby pociąć umowę i się rozejść, tym bardziej, że żaden garnek nie został wydany.
W odpowiedzi na to przedstawiciel Zeptera zaczął straszyć kobietę w żałobie sądem. A na koniec stwierdził, ze mogą jej iść na rękę i ewentualnie się zgodzić by kupiła inny produkt, nawet ten najtańszy ale coś musi kupić.
No i teściowa wybrała NAJTAŃSZY produkt jaki mieli w ofercie, a był nim właśnie ten zestaw przyborów kuchennych. 6 Elementów za 697 zł... i teraz uwaga w 1999 roku! Wiecie ile wtedy wynosiła najniższa krajowa? 528 zł... Także ona i jej teściowa musiały się złożyć by kupić te narzędzia.
Biorąc pod uwagę jego cenę na tamte czasy nic dziwnego, że przeleżał w szafie 24 lata zanim znalazła się odpowiednio dobra okazja by go podarować.
I nie powiem ładne i porządne są to przybory. Wydają się solidne, ale nawet dziś nie dałabym takiej kwoty za 6 łopatek. A tu mówimy o roku 99. To dziś one by chyba z 3 tysiące kosztowały... Także dla mnie firma Zepter jest skończona za tak niemoralne działania.
Jako, że niedawno w końcu wprowadziliśmy się do remontowanego mieszkania, teściowa postanowiła nam sprezentować 6-elementowy zestaw narzędzi kuchennych. Wiecie taka łyżka do klusek, do sosu, makaronu i widły.
I nie sam prezent jest tu piekielny, a jego historia.
Prezent czekał na bycie podarowanym przez 24 lata.
Teściu 24 lata temu był na pokazie garnków Zeptera, które postanowił kupić w prezencie dla swojej żony, a mojej teściowej. Podpisał tam umowę w której zobowiązał się to zakupu tych garnków za jakąś kosmiczną cenę. Niestety zanim doszło do finalizacji transakcji, teściu zmarł.
Teściowa, poszła do biura Zeptera, z aktem zgonu męża i tłumaczy im jaka jest sytuacja i że ona, jako wdowa z 2 małych dzieci nie ma za co tych garnków kupić, poza tym osoba, która się do tego zakupu zobowiązała nie żyje. Więc normalnym byłoby pociąć umowę i się rozejść, tym bardziej, że żaden garnek nie został wydany.
W odpowiedzi na to przedstawiciel Zeptera zaczął straszyć kobietę w żałobie sądem. A na koniec stwierdził, ze mogą jej iść na rękę i ewentualnie się zgodzić by kupiła inny produkt, nawet ten najtańszy ale coś musi kupić.
No i teściowa wybrała NAJTAŃSZY produkt jaki mieli w ofercie, a był nim właśnie ten zestaw przyborów kuchennych. 6 Elementów za 697 zł... i teraz uwaga w 1999 roku! Wiecie ile wtedy wynosiła najniższa krajowa? 528 zł... Także ona i jej teściowa musiały się złożyć by kupić te narzędzia.
Biorąc pod uwagę jego cenę na tamte czasy nic dziwnego, że przeleżał w szafie 24 lata zanim znalazła się odpowiednio dobra okazja by go podarować.
I nie powiem ładne i porządne są to przybory. Wydają się solidne, ale nawet dziś nie dałabym takiej kwoty za 6 łopatek. A tu mówimy o roku 99. To dziś one by chyba z 3 tysiące kosztowały... Także dla mnie firma Zepter jest skończona za tak niemoralne działania.
Zepter
Ocena:
146
(148)
Pamiętacie jeszcze moją historię z remontem ? #89648
A jakże mamy kontynuację!
Co prawda majster numer 5 okazał się strzałem w 10 pracuje solidnie i naprawdę pięknie wykańcza nam mieszkanie. Natomiast temat majstra numer 4 ciągnie się nadal.
I dziś piekielność samego systemu.
Złożyliśmy na policji zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa (oszustwa). Złożyliśmy wyjaśnienia, opisaliśmy całą sytuację, łącznie z próbą wyłudzenia. To było jakoś na początku września, może koniec sierpnia. Oszustwo jest ścigane z urzędu więc dokumenty zostały przesłane do prokuratury.
W listopadzie otrzymaliśmy zawiadomienie o ODMOWIE WSZCZĘCIA POSTĘPOWANIA, prokurator nie widzi znamion popełnienia przestępstwa.
We mnie się zagotowało...
Co więcej na policji dowiedzieliśmy się, że oszust był wezwany na przesłuchanie i na przesłuchaniu powiedział, że nic nam nie jest winien, bo on miał koszty i musiał pracownikom zapłacić. I tyle. Według policji to jest: ok może pan iść do domu. Skoro pan mówi, że miał koszty to miał koszty.
Wiec forumowicze. Następnym razem możecie się z kimś umówić, że za usługę weźmiecie 2 tys., wyłudzić zaliczki 10 tysi i powiedzieć, że mieliście koszty i to jest ok :D
Zagotowało się we mnie podwójnie...
Nie chcieliśmy zostawić tak tej sprawy i napisaliśmy odwołanie od decyzji prokuratora. Tym razem nie był to tylko opis wydarzenia własnymi słowami, a napisany piękny referat językiem prawniczym. Pomogła mi przyjaciółka po studiach prawniczych. Przytaczane paragrafy, prawnicze sformułowania itd. Każda część mojego opisu sprawy zawierała odwołanie do paragrafu, który został złamany.
Dziś dostaliśmy odpowiedź. Prokurator przyjął i sąd będzie rozpoznawał.
I chociaż cieszę się że coś się ruszyło, to właśnie tu jest ta największa piekielność.
Sam opis zdarzenia pozostał właściwie niezmienny. Nie dokładaliśmy innych przesłanek, opieraliśmy się na tym co było w zeznaniu na policji, jedynie co to wskazaliśmy prokuratorowi kawa na ławę, że to zachowanie wypełnia znamiona tego artykułu, a to zachowanie to próba oszustwa itd.
To ja się pytam po co szkolimy prokuratorów z prawa, skoro oni mając tekst napisany odręcznie przez ofiarę, nie są w stanie znaleźć w nim odpowiednich paragrafów? Przecież, to co napisaliśmy z przyjaciółką, to byłoby dobre dla studentów którzy się uczą, by mogli zobaczyć jakie odzwierciedlenie w kodeksie karnym mają pewne działania. Osoba która ma aplikacje i zarabia kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie powinna łączyć ze sobą kropki.
Prokurator powinien być chyba po naszej stronie.
Generalnie czuję, że najlepiej w tym kraju to być oszustem.
A jakże mamy kontynuację!
Co prawda majster numer 5 okazał się strzałem w 10 pracuje solidnie i naprawdę pięknie wykańcza nam mieszkanie. Natomiast temat majstra numer 4 ciągnie się nadal.
I dziś piekielność samego systemu.
Złożyliśmy na policji zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa (oszustwa). Złożyliśmy wyjaśnienia, opisaliśmy całą sytuację, łącznie z próbą wyłudzenia. To było jakoś na początku września, może koniec sierpnia. Oszustwo jest ścigane z urzędu więc dokumenty zostały przesłane do prokuratury.
W listopadzie otrzymaliśmy zawiadomienie o ODMOWIE WSZCZĘCIA POSTĘPOWANIA, prokurator nie widzi znamion popełnienia przestępstwa.
We mnie się zagotowało...
Co więcej na policji dowiedzieliśmy się, że oszust był wezwany na przesłuchanie i na przesłuchaniu powiedział, że nic nam nie jest winien, bo on miał koszty i musiał pracownikom zapłacić. I tyle. Według policji to jest: ok może pan iść do domu. Skoro pan mówi, że miał koszty to miał koszty.
Wiec forumowicze. Następnym razem możecie się z kimś umówić, że za usługę weźmiecie 2 tys., wyłudzić zaliczki 10 tysi i powiedzieć, że mieliście koszty i to jest ok :D
Zagotowało się we mnie podwójnie...
Nie chcieliśmy zostawić tak tej sprawy i napisaliśmy odwołanie od decyzji prokuratora. Tym razem nie był to tylko opis wydarzenia własnymi słowami, a napisany piękny referat językiem prawniczym. Pomogła mi przyjaciółka po studiach prawniczych. Przytaczane paragrafy, prawnicze sformułowania itd. Każda część mojego opisu sprawy zawierała odwołanie do paragrafu, który został złamany.
Dziś dostaliśmy odpowiedź. Prokurator przyjął i sąd będzie rozpoznawał.
I chociaż cieszę się że coś się ruszyło, to właśnie tu jest ta największa piekielność.
Sam opis zdarzenia pozostał właściwie niezmienny. Nie dokładaliśmy innych przesłanek, opieraliśmy się na tym co było w zeznaniu na policji, jedynie co to wskazaliśmy prokuratorowi kawa na ławę, że to zachowanie wypełnia znamiona tego artykułu, a to zachowanie to próba oszustwa itd.
To ja się pytam po co szkolimy prokuratorów z prawa, skoro oni mając tekst napisany odręcznie przez ofiarę, nie są w stanie znaleźć w nim odpowiednich paragrafów? Przecież, to co napisaliśmy z przyjaciółką, to byłoby dobre dla studentów którzy się uczą, by mogli zobaczyć jakie odzwierciedlenie w kodeksie karnym mają pewne działania. Osoba która ma aplikacje i zarabia kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie powinna łączyć ze sobą kropki.
Prokurator powinien być chyba po naszej stronie.
Generalnie czuję, że najlepiej w tym kraju to być oszustem.
prawo
Ocena:
177
(189)
Kontynuacja historii @Andrie #89395 która miała się już nie wydarzyć ... a jednak.
Ten ostatni majster miał być rzetelny, miał być uczciwy miał doprowadzić ten remont do końca.
Spotkaliśmy się 20 czerwca na podpisanie umowy. Znał naszą historię, wiedział że nie chcemy płacić zaliczek, po tym jak zostaliśmy dwukrotnie oszukani. On nie chciał rozpocząć pracy bez zaliczki, mimo że robotę miał rozpocząć na drugi dzień. Tłumaczył to tym, że on ma firmę, ma pracowników których musi opłacić i zdublować sprzęt (wtf?). Ostatecznie z 10 tys. jakie chciał zapłaciliśmy 5 tys. jako zaliczkę.
Generalnie remont miał rozpocząć od wywozu gruzu. Byliśmy przyciśnięci do ściany, bo po tym jak nas wykiwał poprzedni majster i zostałam z kontenerem na placu. Połowę gruzu 18 czerwca wyrzucił mój znajomy. Majster miał do ściągnięcia kafle w kuchni, pół ściany kafli w łazience, klej po kaflach, podłogi, tapety, kasetony, boazerie. Wyceniliśmy to na 2.5 tys. zł z wywozem. Na oko taka praca nie powinna zająć dłużej jak 2 tygodnie.
Wiedzieliśmy, że on nas wciska między robotę i że na początku będzie mniej osób pracować. Więc jakoś nie przejmowaliśmy się jak efektów nie było widać. Tu i owdzie pojawiały się worki z gruzem, worki na boazerie. Niewiele się działo ale działo.
Po 2 tygodniach 1.07 zadzwonił do nas, że on od nowego tygodnia będzie już wylewki robił i żeby mu przynieść pieniądze na materiały 4 tys. Umówiliśmy się, że to on będzie kupował bo on ma jakieś zniżki, bo on lubi pracować na takich a takich materiałach. Otrzymał je tego samego dnia. Chociaż mieszkanie nie wyglądało specjalnie lepiej niż dotychczas. Nie zapomniał ponarzekać jak on to ma ciężko z tapetami bo jest ich kilka warstw i każdą pojedynczo musi ściągać.
Oczywiście w sobotę też niewiele się zmieniło. Boazerie nie wywiezione, tapety nie zdarte. Oczywiście nie zaczęli w poniedziałek robić wylewek. Przez kolejne 4 tygodnie słyszałam, że już jutro już za 2 dni, od nowego tygodnia będziemy robić te wylewki i ten gruz zniknie. Materiałów oczywiście nie było. Znaczy po 2 tygodniach się pojawiły jakieś na kwotę nie wyższą niż 800 zł.
Także minęło półtora miesiąca od rozpoczęcia robót i nastąpiła kulminacja. Zadzwonił do nas w piątek 29.07.
M: Proszę Pani bo jest taka sprawa. Kto ma jeszcze klucze do waszego mieszkania?
J: Tylko my
M: A zmienialiście zamki ?
J: No nie...
M: No bo się takie coś stanęło. Zniknęły mi narzędzia z państwa mieszkania. Pewnie sobie poprzednia ekipa dorobiła klucz i ukradła. bo ja swoim ludziom ufam, pracujemy razem od 10 lat, oni by mnie nie okradli. No to ten... to się umówimy jutro. i się dogadamy. Bo to wkrętarka 1500, piła tyle, to razem 4,5, 6 tys. No to polowa chociaż, ale to się jutro dogadamy.
J: A kiedy to się stało ?
M: No tydzień temu...
Aha więc po tygodniu on mi mówi, ze ktoś mu narzędzia ukradł. Jasne. Zadzwonił do nas na drugi dzień i znów rozmawiamy o narzędziach.
J: Wie Pan co, proszę mi przesłać na adres mailowy dokumenty z tych skradzionych narzędzi. Mieszkanie jest ubezpieczone, zgłosimy włamanie na policję i ubezpieczalnia wypłaci nam odszkodowanie.
M: Ahaha yyyy ten to ja poszukam.
Rozłączył się i dzwoni za kilkanaście minut.
M: Bo ja bym miał do państwa taka prośbę, aby mi Państwo pożyczyli w formie zaliczki 2 tys. zł, bo muszę zapłacić pracownikom.
No we mnie się zagotowałam ale mąż mnie uspakaja. Mąż mówi ze nie mamy dziś pieniędzy jest koniec miesiąca i w poniedziałek odblokujemy środki.
Ale kurde jak przecież on się do tej pory nie rozliczył z nami z materiałów to jest z 3 tys., a z pierwotnej zaliczki do odrobienia by mu zostało 2,5 tys.
I od tego rozpoczęliśmy rozmowy w poniedziałek, ale też umówiliśmy się na spotkanie na mieszkaniu. I tu był w sumie mój błąd, bo on na spotkanie przyjechał przygotowany.
M: No bo państwo sobie spojrzą ja tu wszedłem na taką stronę o remontach policzyłem ile mi się jeszcze należy za rozbiórkę, bo wyszło więcej rzeczy. I daje nam karteczkę, ze chce 4300 zł dodatkowo za wyniesienie gruzu. Oczywiście połowę rzeczy policzył dwukrotnie. Wyszłoby z tego, że rozbiórka kosztowałaby nas 7 tys. u niego i 1,5 tys. tego co zapłaciliśmy znajomemu.
Nam zależało na w miarę pokojowym rozwiązaniu tego więc zgodziliśmy się coś mu dopłacić. Ja chciałam 1000zl, bo faktycznie podłóg były 3 warstwy. Do negocjacji wtrącił się mój ojciec, i w sumie nie byłam zadowolona bo z tych 7 tys. jakie sobie policzył zrobiło się 5,5. No ale nam zależało na czasie, więc trudno zgodziliśmy się.
Także 5 tys. zaliczki co miał na początku, z tych 4 tys. co dostał na materiały odliczy sobie 500 zł., 800 zł. kosztowały materiały i resztę ma do odrobienia lub kupienia materiałów. Uprzedziliśmy, że od teraz aby nie było nieporozumień będziemy płacić mu za skończoną cześć roboty. Zrobi wylewki zapłacimy za wylewki, potem za ścianki itd. Wydawało się że dotarło.
Dyskusje jeszcze trochę trwały aż on się mnie pyta. No to da mi Pani te 2 tys.?
JA: Ale właśnie ustaliliśmy jak będziemy płacić
M: Ale co ustaliliśmy. Mąż obiecał, że mi da dzisiaj.
Ja: Nie, mąż powiedział, że będzie miał je, ale nie damy ich panu z powodów o jakich rozmawialiśmy.
M: Czyli nie da mi Pani tych pieniędzy?
Ja: No nie.
M: To ja p...dole taka robotę!
Padły jeszcze słowa że go blokujemy finansowo. Bo on obiecał pracownikowi że już w sobotę dostanie pieniądze.
Przy okazji przyznał się do przywłaszczenia pieniędzy za materiał.
Potem mój tata coś niefortunnie powiedział, że my mamy teraz dużo wydatków, że nie mamy za bardzo pieniędzy (co prawdą nie było bo na majstrów zawsze mamy)
M: Jak się remont robi, to się powinno mieć środki i być przygotowanym.
Spotkaliśmy się z nim jeszcze raz, miał nam dostarczyć faktury. Na rozliczenie pieniędzy około 2 tys. zł mieliśmy poczekać do 10. Powiedziałam ok, nas te 10 dni nie zbawi pewnie z innej roboty musi wziąć kasę. Jesteśmy ugodowi.
Jak się można domyśleć, od tego czasu Pan się z nami kontaktować nie chce. Nie odbiera telefonów ani od nas ani od osób trzecich.
I tu dochodzimy do sedna piekielności. Poza jego piekielnością i naszą głupotą piekielna jest jeszcze jedna rzecz. Polskie prawo, które chroni takich oszustów jak on.
Znalazłam w przepisach art. 284KK i na niego zamierzałam się powoływać. No ale niestety to nie takie proste, bo za bardzo nie chcą tego stosować do pieniędzy. Pieniądze mam odzyskiwać na drodze cywilnej, co w naszym przypadku oznacza wyłożenie sumy na jaką opiewa dług, a potem nawet jakbym miała wyrok, to jeśli on będzie niewypłacalny to nie odzyskamy długu.
Ostatecznie udało nam się złożyć skargę z innego artykułu, ściganego z urzędu. Ale i tak uważam to za porażkę polskiego bezprawia, że oszuści mogą tak bezczelnie zawłaszczać cudze pieniądze
Ten ostatni majster miał być rzetelny, miał być uczciwy miał doprowadzić ten remont do końca.
Spotkaliśmy się 20 czerwca na podpisanie umowy. Znał naszą historię, wiedział że nie chcemy płacić zaliczek, po tym jak zostaliśmy dwukrotnie oszukani. On nie chciał rozpocząć pracy bez zaliczki, mimo że robotę miał rozpocząć na drugi dzień. Tłumaczył to tym, że on ma firmę, ma pracowników których musi opłacić i zdublować sprzęt (wtf?). Ostatecznie z 10 tys. jakie chciał zapłaciliśmy 5 tys. jako zaliczkę.
Generalnie remont miał rozpocząć od wywozu gruzu. Byliśmy przyciśnięci do ściany, bo po tym jak nas wykiwał poprzedni majster i zostałam z kontenerem na placu. Połowę gruzu 18 czerwca wyrzucił mój znajomy. Majster miał do ściągnięcia kafle w kuchni, pół ściany kafli w łazience, klej po kaflach, podłogi, tapety, kasetony, boazerie. Wyceniliśmy to na 2.5 tys. zł z wywozem. Na oko taka praca nie powinna zająć dłużej jak 2 tygodnie.
Wiedzieliśmy, że on nas wciska między robotę i że na początku będzie mniej osób pracować. Więc jakoś nie przejmowaliśmy się jak efektów nie było widać. Tu i owdzie pojawiały się worki z gruzem, worki na boazerie. Niewiele się działo ale działo.
Po 2 tygodniach 1.07 zadzwonił do nas, że on od nowego tygodnia będzie już wylewki robił i żeby mu przynieść pieniądze na materiały 4 tys. Umówiliśmy się, że to on będzie kupował bo on ma jakieś zniżki, bo on lubi pracować na takich a takich materiałach. Otrzymał je tego samego dnia. Chociaż mieszkanie nie wyglądało specjalnie lepiej niż dotychczas. Nie zapomniał ponarzekać jak on to ma ciężko z tapetami bo jest ich kilka warstw i każdą pojedynczo musi ściągać.
Oczywiście w sobotę też niewiele się zmieniło. Boazerie nie wywiezione, tapety nie zdarte. Oczywiście nie zaczęli w poniedziałek robić wylewek. Przez kolejne 4 tygodnie słyszałam, że już jutro już za 2 dni, od nowego tygodnia będziemy robić te wylewki i ten gruz zniknie. Materiałów oczywiście nie było. Znaczy po 2 tygodniach się pojawiły jakieś na kwotę nie wyższą niż 800 zł.
Także minęło półtora miesiąca od rozpoczęcia robót i nastąpiła kulminacja. Zadzwonił do nas w piątek 29.07.
M: Proszę Pani bo jest taka sprawa. Kto ma jeszcze klucze do waszego mieszkania?
J: Tylko my
M: A zmienialiście zamki ?
J: No nie...
M: No bo się takie coś stanęło. Zniknęły mi narzędzia z państwa mieszkania. Pewnie sobie poprzednia ekipa dorobiła klucz i ukradła. bo ja swoim ludziom ufam, pracujemy razem od 10 lat, oni by mnie nie okradli. No to ten... to się umówimy jutro. i się dogadamy. Bo to wkrętarka 1500, piła tyle, to razem 4,5, 6 tys. No to polowa chociaż, ale to się jutro dogadamy.
J: A kiedy to się stało ?
M: No tydzień temu...
Aha więc po tygodniu on mi mówi, ze ktoś mu narzędzia ukradł. Jasne. Zadzwonił do nas na drugi dzień i znów rozmawiamy o narzędziach.
J: Wie Pan co, proszę mi przesłać na adres mailowy dokumenty z tych skradzionych narzędzi. Mieszkanie jest ubezpieczone, zgłosimy włamanie na policję i ubezpieczalnia wypłaci nam odszkodowanie.
M: Ahaha yyyy ten to ja poszukam.
Rozłączył się i dzwoni za kilkanaście minut.
M: Bo ja bym miał do państwa taka prośbę, aby mi Państwo pożyczyli w formie zaliczki 2 tys. zł, bo muszę zapłacić pracownikom.
No we mnie się zagotowałam ale mąż mnie uspakaja. Mąż mówi ze nie mamy dziś pieniędzy jest koniec miesiąca i w poniedziałek odblokujemy środki.
Ale kurde jak przecież on się do tej pory nie rozliczył z nami z materiałów to jest z 3 tys., a z pierwotnej zaliczki do odrobienia by mu zostało 2,5 tys.
I od tego rozpoczęliśmy rozmowy w poniedziałek, ale też umówiliśmy się na spotkanie na mieszkaniu. I tu był w sumie mój błąd, bo on na spotkanie przyjechał przygotowany.
M: No bo państwo sobie spojrzą ja tu wszedłem na taką stronę o remontach policzyłem ile mi się jeszcze należy za rozbiórkę, bo wyszło więcej rzeczy. I daje nam karteczkę, ze chce 4300 zł dodatkowo za wyniesienie gruzu. Oczywiście połowę rzeczy policzył dwukrotnie. Wyszłoby z tego, że rozbiórka kosztowałaby nas 7 tys. u niego i 1,5 tys. tego co zapłaciliśmy znajomemu.
Nam zależało na w miarę pokojowym rozwiązaniu tego więc zgodziliśmy się coś mu dopłacić. Ja chciałam 1000zl, bo faktycznie podłóg były 3 warstwy. Do negocjacji wtrącił się mój ojciec, i w sumie nie byłam zadowolona bo z tych 7 tys. jakie sobie policzył zrobiło się 5,5. No ale nam zależało na czasie, więc trudno zgodziliśmy się.
Także 5 tys. zaliczki co miał na początku, z tych 4 tys. co dostał na materiały odliczy sobie 500 zł., 800 zł. kosztowały materiały i resztę ma do odrobienia lub kupienia materiałów. Uprzedziliśmy, że od teraz aby nie było nieporozumień będziemy płacić mu za skończoną cześć roboty. Zrobi wylewki zapłacimy za wylewki, potem za ścianki itd. Wydawało się że dotarło.
Dyskusje jeszcze trochę trwały aż on się mnie pyta. No to da mi Pani te 2 tys.?
JA: Ale właśnie ustaliliśmy jak będziemy płacić
M: Ale co ustaliliśmy. Mąż obiecał, że mi da dzisiaj.
Ja: Nie, mąż powiedział, że będzie miał je, ale nie damy ich panu z powodów o jakich rozmawialiśmy.
M: Czyli nie da mi Pani tych pieniędzy?
Ja: No nie.
M: To ja p...dole taka robotę!
Padły jeszcze słowa że go blokujemy finansowo. Bo on obiecał pracownikowi że już w sobotę dostanie pieniądze.
Przy okazji przyznał się do przywłaszczenia pieniędzy za materiał.
Potem mój tata coś niefortunnie powiedział, że my mamy teraz dużo wydatków, że nie mamy za bardzo pieniędzy (co prawdą nie było bo na majstrów zawsze mamy)
M: Jak się remont robi, to się powinno mieć środki i być przygotowanym.
Spotkaliśmy się z nim jeszcze raz, miał nam dostarczyć faktury. Na rozliczenie pieniędzy około 2 tys. zł mieliśmy poczekać do 10. Powiedziałam ok, nas te 10 dni nie zbawi pewnie z innej roboty musi wziąć kasę. Jesteśmy ugodowi.
Jak się można domyśleć, od tego czasu Pan się z nami kontaktować nie chce. Nie odbiera telefonów ani od nas ani od osób trzecich.
I tu dochodzimy do sedna piekielności. Poza jego piekielnością i naszą głupotą piekielna jest jeszcze jedna rzecz. Polskie prawo, które chroni takich oszustów jak on.
Znalazłam w przepisach art. 284KK i na niego zamierzałam się powoływać. No ale niestety to nie takie proste, bo za bardzo nie chcą tego stosować do pieniędzy. Pieniądze mam odzyskiwać na drodze cywilnej, co w naszym przypadku oznacza wyłożenie sumy na jaką opiewa dług, a potem nawet jakbym miała wyrok, to jeśli on będzie niewypłacalny to nie odzyskamy długu.
Ostatecznie udało nam się złożyć skargę z innego artykułu, ściganego z urzędu. Ale i tak uważam to za porażkę polskiego bezprawia, że oszuści mogą tak bezczelnie zawłaszczać cudze pieniądze
Majster
Ocena:
156
(188)
Piekielna byłam po części ja.. ale to przez to, że nie potrafię się odezwać kiedy trzeba... a wystarczyło nagrać telefonem.
W moim bloku mieszkają głownie starsi ludzie. W mojej klatce na 12 mieszkań chyba 4 tylko zamieszkałe są przez młodych, reszta to staruszkowie 80+. Jednakże, nie oni są piekielni, wręcz przeciwnie, tworzymy całkiem zgraną, chętną do wzajemnej pomocy społeczność.
Najlepszy kontakt mam z sąsiadką z piętra. Pani 89 lat, ze sporymi problemami z poruszaniem się. Od 3 lat czeka na miejsce w domu opieki i doczekać się nie może. Na co dzień chodzi o balkoniku ale ostatnio jest jej o wiele trudniej.
Pani w zeszłą środę upadła w mieszkaniu nabijając sobie guza wielkości pomarańczy. Karetka przyjechała, zabrali na badania odwieźli obolała z powrotem. W piątek upadła ponownie nabijając sobie guza z drugiej strony. Jednakże nikogo już tym razem nie wzywała. Cała obolała od tygodnia prawie nie śpi. ruszyć jej trudno, bo głowa bardzo boli. Do tego chyba sobie coś w szyi nadwyrężyła, bo ma bardzo ograniczone ruchy. No i tak starała się przetrwać weekend.
Widziałam Panią w sobotę no i poza guzami i lekkim zasinieniem w tym miejscu wyglądała ok.
Dziś o 4 w nocy zadzwoniła do mnie, że jej jednak gorzej i już nie wytrzyma. Boli, mdli, kręci w głowie na zmianę do tego ciężej się oddycha (to ostatnie to możliwe że atak paniki). Zadzwoniła sama po pogotowie, ale potrzebowała wsparcia. Jak ją zobaczyłam to się przeraziłam, Pani miała CAŁĄ twarz fioletową.. okolice oczu wręcz bordowe. Wyglądała jakby ją ktoś pobił.
I tu zaczyna się piekielność całej sytuacji.
Przyjechali sanitariusze, wyraźnie za karę. Jeden szczególnie niemiły, opryskliwy wręcz momentami chamski...
- No i teraz sobie teraz przypomniała że Panią boli?? Nie mogła Pani już czekać do rana?
- Niech się Pani zamknie.. ludzie śpią.. no niech się Pani zamknie.
Sąsiadka mówiła mu, że musi zabrać torbę do szpitala, bo nie będzie miał potem kto jej przywieźć. Cała rodzina pojechała na urlopy i jest sama. Komorki nie posiada, nie będzie miała nawet jak powiadomić.
- A to niech sobie pani to nosi jak musi.. ja nie jestem od tego (ostatecznie drugi sanitariusz pomógł).
[S] No to wstaje Pani i idziemy.
[B] Ale ja mam problemy z poruszaniem i o kuli chodzę, a teraz mi ciężej, wszystko mnie boli po tych upadkach.
[S] To kule niech sobie Pani weźmie.. idziemy... szybciej ...jest 5 rano...
Panowie zaparkowali karetkę tak w połowie bloku.
[B] Ojej jak daleko ja chyba nie dojdę.. Czy może Pan podjechać bliżej?
[S] Dojdzie Pani... niech się pani ruszy... To niedaleko.. no szybciej jest 5 rano.
Nie kwapił się aby zabrać panią pod ramie, ciągle popędzał, podnosił głos. W końcu zrobił to drugi sanitariusz, który do tej pory niósł torbę. Aby pomóc staruszce, poprosił kolegę aby to on te torbę wziął na chwilę. No wziął, ale jeszcze bardziej zaczął komentować, że on tragarzem nie jest.
Osobiście byłam zdegustowana. Ale tak jak mówię, za mało miałam jaj, do tego 4 w nocy, wyrwana z łóżka po nieprzespanym weekendzie.
W moim bloku mieszkają głownie starsi ludzie. W mojej klatce na 12 mieszkań chyba 4 tylko zamieszkałe są przez młodych, reszta to staruszkowie 80+. Jednakże, nie oni są piekielni, wręcz przeciwnie, tworzymy całkiem zgraną, chętną do wzajemnej pomocy społeczność.
Najlepszy kontakt mam z sąsiadką z piętra. Pani 89 lat, ze sporymi problemami z poruszaniem się. Od 3 lat czeka na miejsce w domu opieki i doczekać się nie może. Na co dzień chodzi o balkoniku ale ostatnio jest jej o wiele trudniej.
Pani w zeszłą środę upadła w mieszkaniu nabijając sobie guza wielkości pomarańczy. Karetka przyjechała, zabrali na badania odwieźli obolała z powrotem. W piątek upadła ponownie nabijając sobie guza z drugiej strony. Jednakże nikogo już tym razem nie wzywała. Cała obolała od tygodnia prawie nie śpi. ruszyć jej trudno, bo głowa bardzo boli. Do tego chyba sobie coś w szyi nadwyrężyła, bo ma bardzo ograniczone ruchy. No i tak starała się przetrwać weekend.
Widziałam Panią w sobotę no i poza guzami i lekkim zasinieniem w tym miejscu wyglądała ok.
Dziś o 4 w nocy zadzwoniła do mnie, że jej jednak gorzej i już nie wytrzyma. Boli, mdli, kręci w głowie na zmianę do tego ciężej się oddycha (to ostatnie to możliwe że atak paniki). Zadzwoniła sama po pogotowie, ale potrzebowała wsparcia. Jak ją zobaczyłam to się przeraziłam, Pani miała CAŁĄ twarz fioletową.. okolice oczu wręcz bordowe. Wyglądała jakby ją ktoś pobił.
I tu zaczyna się piekielność całej sytuacji.
Przyjechali sanitariusze, wyraźnie za karę. Jeden szczególnie niemiły, opryskliwy wręcz momentami chamski...
- No i teraz sobie teraz przypomniała że Panią boli?? Nie mogła Pani już czekać do rana?
- Niech się Pani zamknie.. ludzie śpią.. no niech się Pani zamknie.
Sąsiadka mówiła mu, że musi zabrać torbę do szpitala, bo nie będzie miał potem kto jej przywieźć. Cała rodzina pojechała na urlopy i jest sama. Komorki nie posiada, nie będzie miała nawet jak powiadomić.
- A to niech sobie pani to nosi jak musi.. ja nie jestem od tego (ostatecznie drugi sanitariusz pomógł).
[S] No to wstaje Pani i idziemy.
[B] Ale ja mam problemy z poruszaniem i o kuli chodzę, a teraz mi ciężej, wszystko mnie boli po tych upadkach.
[S] To kule niech sobie Pani weźmie.. idziemy... szybciej ...jest 5 rano...
Panowie zaparkowali karetkę tak w połowie bloku.
[B] Ojej jak daleko ja chyba nie dojdę.. Czy może Pan podjechać bliżej?
[S] Dojdzie Pani... niech się pani ruszy... To niedaleko.. no szybciej jest 5 rano.
Nie kwapił się aby zabrać panią pod ramie, ciągle popędzał, podnosił głos. W końcu zrobił to drugi sanitariusz, który do tej pory niósł torbę. Aby pomóc staruszce, poprosił kolegę aby to on te torbę wziął na chwilę. No wziął, ale jeszcze bardziej zaczął komentować, że on tragarzem nie jest.
Osobiście byłam zdegustowana. Ale tak jak mówię, za mało miałam jaj, do tego 4 w nocy, wyrwana z łóżka po nieprzespanym weekendzie.
słuzba_zdrowia
Ocena:
154
(164)
Ostatnio pojawiło się kilka postów dotyczących rodziców podcinających skrzydła... moja historia jest z tej drugiej strony.
Jako dziecko bardzo chętnie występowałam przed rodziną śpiewając piosenki. Chociaż zwykle na spotkaniach rodzinnych byłam dość nieśmiała, i pierwsze 2 godziny przesiadywałam na kolanach taty, wtulając się w niego, to jak tylko padało hasło, aby TakaFrancuska śpiewała, to wychodziłam na środek, i bujając się z lewej nogi na prawą śpiewałam cały repertuar jaki znałam. A piosenek znałam sporo ponieważ od najmłodszych lat, żłobek, przedszkole, a od 6 roku życia również kolonie.
Rodzina klaskała, uśmiechała się... zachwycała i podjudzała. A ja śpiewałam. Sama się wyrywałam, by śpiewać skoro wszyscy bili głośno brawo...
Nie rozumiałam dlaczego w przedstawieniu w przedszkolu nie wybrali mnie na główną solistkę, byłam bardzo obrażona.
Na koloniach i we wczesnej podstawówce wygrywałam wszystkie szkolne konkursy piosenki... znaczy działało to tak, że wychodziłam na scenę i śpiewałam cały repertuar jaki znałam... Gdy strumyk płynie z wolna, Czerwona róża, płonie ognisko w lesie, Moja mama wszystko wie, Karawana jedzie... no trochę tego było. W zasadzie te pierwsze miejsca dostawałam tylko po to, abym w końcu zeszła ze sceny.
I nadszedł ten moment, w którym przestałam być tym małym słodkim szkrabem i w końcu ktoś bardzo brutalnie uświadomił mi, że ja w ogóle nie umiem śpiewać. I nie było to powiedziane złośliwie, tylko taka jest prawda. Nie mam i nigdy nie miałam słuchu muzycznego, a głos mam po prostu okropny ( Mandaryna przy mnie brzmi jak Pavarotti). Wyobraźcie sobie ten wstyd jaki czułam, gdy po tylu latach dowiedziałam się, że nie mam kompletnie żadnego talentu, a moje śpiewanie przyprawia ludzi tylko o ból głowy.
Rodzina nadal jeszcze podjudzała abym wyszła coś zaśpiewać, a ja właśnie wtedy dostrzegłam ich śmiech. Oni przez całe moje dotychczasowe życie mieli ze mnie polewkę.
Także nie róbcie tego swoim dzieciom, nie wmawiajcie im doskonałości i talentu jeśli go po prostu nie mają. W wieku nastoletnim w końcu przyjdzie ktoś, kto powie im prawdę, a ta prawda boli o wiele bardziej, niż gdyby od razu dziecko miało świadomość, że talentu żadnego nie posiada.
@Edit jeden z userów, zwrócił uwagę, że nie słyszał o konkursach, w których dziecko może śpiewać co chce i wygrywać... i jeszcze jury mu przyzna 1 miejsce. Już śpieszę z odpowiedzią. To nie były konkursy takie ogólnoszkolne (u nas z reszta takich nie organizowano) jak śpiewanie przed szerszą publicznością. Byłam dzieckiem świetlicowym i chodziłam na wiele półkolonii i innych zajęć organizowanych przez MDK lub szkole w czasie wolnym od szkoły. Te Konkursy to były na zasadzie... ok dzieciaki, to teraz urządzimy konkurs piosenki.. to kto pierwszy? Więc ja zawsze śpiewałam 3-4 razy... i kilka piosenek pod rząd i jakoś nie dałam sobie przerwać. Zawsze byłam też gadułą i w sumie nie wiem czemu w tych młodszych latach nikt nie usadził mnie silą...
Jako dziecko bardzo chętnie występowałam przed rodziną śpiewając piosenki. Chociaż zwykle na spotkaniach rodzinnych byłam dość nieśmiała, i pierwsze 2 godziny przesiadywałam na kolanach taty, wtulając się w niego, to jak tylko padało hasło, aby TakaFrancuska śpiewała, to wychodziłam na środek, i bujając się z lewej nogi na prawą śpiewałam cały repertuar jaki znałam. A piosenek znałam sporo ponieważ od najmłodszych lat, żłobek, przedszkole, a od 6 roku życia również kolonie.
Rodzina klaskała, uśmiechała się... zachwycała i podjudzała. A ja śpiewałam. Sama się wyrywałam, by śpiewać skoro wszyscy bili głośno brawo...
Nie rozumiałam dlaczego w przedstawieniu w przedszkolu nie wybrali mnie na główną solistkę, byłam bardzo obrażona.
Na koloniach i we wczesnej podstawówce wygrywałam wszystkie szkolne konkursy piosenki... znaczy działało to tak, że wychodziłam na scenę i śpiewałam cały repertuar jaki znałam... Gdy strumyk płynie z wolna, Czerwona róża, płonie ognisko w lesie, Moja mama wszystko wie, Karawana jedzie... no trochę tego było. W zasadzie te pierwsze miejsca dostawałam tylko po to, abym w końcu zeszła ze sceny.
I nadszedł ten moment, w którym przestałam być tym małym słodkim szkrabem i w końcu ktoś bardzo brutalnie uświadomił mi, że ja w ogóle nie umiem śpiewać. I nie było to powiedziane złośliwie, tylko taka jest prawda. Nie mam i nigdy nie miałam słuchu muzycznego, a głos mam po prostu okropny ( Mandaryna przy mnie brzmi jak Pavarotti). Wyobraźcie sobie ten wstyd jaki czułam, gdy po tylu latach dowiedziałam się, że nie mam kompletnie żadnego talentu, a moje śpiewanie przyprawia ludzi tylko o ból głowy.
Rodzina nadal jeszcze podjudzała abym wyszła coś zaśpiewać, a ja właśnie wtedy dostrzegłam ich śmiech. Oni przez całe moje dotychczasowe życie mieli ze mnie polewkę.
Także nie róbcie tego swoim dzieciom, nie wmawiajcie im doskonałości i talentu jeśli go po prostu nie mają. W wieku nastoletnim w końcu przyjdzie ktoś, kto powie im prawdę, a ta prawda boli o wiele bardziej, niż gdyby od razu dziecko miało świadomość, że talentu żadnego nie posiada.
@Edit jeden z userów, zwrócił uwagę, że nie słyszał o konkursach, w których dziecko może śpiewać co chce i wygrywać... i jeszcze jury mu przyzna 1 miejsce. Już śpieszę z odpowiedzią. To nie były konkursy takie ogólnoszkolne (u nas z reszta takich nie organizowano) jak śpiewanie przed szerszą publicznością. Byłam dzieckiem świetlicowym i chodziłam na wiele półkolonii i innych zajęć organizowanych przez MDK lub szkole w czasie wolnym od szkoły. Te Konkursy to były na zasadzie... ok dzieciaki, to teraz urządzimy konkurs piosenki.. to kto pierwszy? Więc ja zawsze śpiewałam 3-4 razy... i kilka piosenek pod rząd i jakoś nie dałam sobie przerwać. Zawsze byłam też gadułą i w sumie nie wiem czemu w tych młodszych latach nikt nie usadził mnie silą...
dzieci
Ocena:
122
(148)
Moja historia dzisiaj to raczej o tym jak do piekielności nie doszło...
Postanowiłam sprzedać swojego ukochanego laptopa aby nabyć nowszy model. Cena nieco wysoka, bo wyjściowo ponad 7 tys, ale to w końcu MacBook Pro i nadal na gwarancji Apple Care (rozszerzona gwarancja Apple). Te laptopy chodzą w podobnych cenach, a mój ostatnio to został niemal wymieniony na nowy, ma całkowicie nową baterię. Wszystko opisane w ogłoszeniu.
Oczywiście wśród "kupujących" w większości brytyjskie przekręty. Ale trafił się też ktoś z bliska, bardzo zainteresowany, nawet cena pasuje i zgodził się na odbiór osobisty.
Pan gotów przyjechać z kolegą nawet już teraz zaraz, proszę podać tylko adres i już jedziemy.
Jako, że nie mam doświadczenia w sprzedaży internetowej, a sprzęt jest o sporej wartości, to zaproponowałam Panu opcje najbezpieczniejszą, zarówno dla mnie jak i dla niego. Spotykamy się w siedzibie mojego banku, tam pokażę mu laptopa i jeśli wszystko będzie odpowiadało, to podpisujemy umowę, podchodzimy do okienka i Pan wpłaca pieniądze na moje konto. (takie zabezpieczenie dla mnie przed fałszywymi pieniędzmi).
Na to Pan zaklął i się po prostu rozłączył... A mnie w głowie zaczęły przebiegać wszystkie możliwe scenariusze, co by było, jakbym do mieszkania wpuściła 2 nieznanych mi mężczyzn.... Bo tego, że to był wałek, to jestem pewna.
Postanowiłam sprzedać swojego ukochanego laptopa aby nabyć nowszy model. Cena nieco wysoka, bo wyjściowo ponad 7 tys, ale to w końcu MacBook Pro i nadal na gwarancji Apple Care (rozszerzona gwarancja Apple). Te laptopy chodzą w podobnych cenach, a mój ostatnio to został niemal wymieniony na nowy, ma całkowicie nową baterię. Wszystko opisane w ogłoszeniu.
Oczywiście wśród "kupujących" w większości brytyjskie przekręty. Ale trafił się też ktoś z bliska, bardzo zainteresowany, nawet cena pasuje i zgodził się na odbiór osobisty.
Pan gotów przyjechać z kolegą nawet już teraz zaraz, proszę podać tylko adres i już jedziemy.
Jako, że nie mam doświadczenia w sprzedaży internetowej, a sprzęt jest o sporej wartości, to zaproponowałam Panu opcje najbezpieczniejszą, zarówno dla mnie jak i dla niego. Spotykamy się w siedzibie mojego banku, tam pokażę mu laptopa i jeśli wszystko będzie odpowiadało, to podpisujemy umowę, podchodzimy do okienka i Pan wpłaca pieniądze na moje konto. (takie zabezpieczenie dla mnie przed fałszywymi pieniędzmi).
Na to Pan zaklął i się po prostu rozłączył... A mnie w głowie zaczęły przebiegać wszystkie możliwe scenariusze, co by było, jakbym do mieszkania wpuściła 2 nieznanych mi mężczyzn.... Bo tego, że to był wałek, to jestem pewna.
sprzedaz_internetowa.
Ocena:
153
(187)
Myślałam, że mnie ta historia nie spotka... a jednak, i ja dorzucę swoje trzy grosze o kurierach. Jest to pierwsza taka sytuacja, do tej pory wielokrotnie korzystałam z usług tego kuriera i nigdy nie było problemów, ale do rzeczy.
Zamówiłam kawę, do mojego ekspresu. W poniedziałek, dostałam informację, ze kurier będzie we wtorek. Super. Czekam sobie spokojnie, gdy o 11 dostaje maila, że moja paczka nie zostanie mi dziś dostarczona, bo nie ma mnie w domu.
Zerknęłam, na telefon, faktycznie mam jedno nieodebrane połączenie z numeru XXX. Dziwne, nic nie było słychać, a z telefonem się nie rozstaje. No to dzwonię na ten numer.
Ja: Halo, dzwoniono do mnie z tego numeru.
XXX: A przepraszam to pomyłka była.
Ja: Ale chwilę, pan nie jest kurierem może?
XXX: Nie, nie jestem, to pomyłka, przepraszam.
Aha... no to dzwonię na infolinię, zapytać o co chodzi. Pani może mi jedynie podać numer do kuriera. Podała, zapisałam, zaczynam wybierać....
Noż kur... to właśnie był XXX. Ale trudno, lecę w głupa i dzwonię ponownie... odrzucono...
No to kolejny telefon na infolinię, tłumaczę sprawę. Konsultant ponownie informuje mnie, że jedyne co może zrobić to podać mi numer do kuriera, ma jeszcze jeden. No to biorę ten numer YYY.
W międzyczasie, napisałam reklamację z zaistniałą sytuacją.
Dzwonię, miły pan pod numerem YYY mówi, że kolega ma moją paczkę - ten z numeru XXX.
No ale on przecież udaje, że nie jest kurierem. Proszę zatem Pana YYY o kontakt z drugim Panem i dostarczenie mojej paczki...
Finalnie udało się, otrzymałam moją paczkę...
A teraz smaczek na koniec. Ja nie jestem jakoś specjalnie eko i nie mam zamiaru nigdy segregować śmieci. Ale jeśli jest mogę zrobić coś dla środowiska, co mnie nic nie kosztuje, to chętnie to zrobię. Dlatego kawę, zamówiłam z opcją recyklingu. Kurier miał odebrać ode mnie zużyte kapsułki.
- A to Pani to wyrzuci gdzieś, ze śmieciami... bo ja to też bym do pierwszego lepszego kosza wyrzucił.
Ot tak właśnie wygląda opcja recyklingu... jedynie co, to dostałam, ładną, nową, zieloną, FOLIOWĄ torbę na zużyte kapsułki...
Zamówiłam kawę, do mojego ekspresu. W poniedziałek, dostałam informację, ze kurier będzie we wtorek. Super. Czekam sobie spokojnie, gdy o 11 dostaje maila, że moja paczka nie zostanie mi dziś dostarczona, bo nie ma mnie w domu.
Zerknęłam, na telefon, faktycznie mam jedno nieodebrane połączenie z numeru XXX. Dziwne, nic nie było słychać, a z telefonem się nie rozstaje. No to dzwonię na ten numer.
Ja: Halo, dzwoniono do mnie z tego numeru.
XXX: A przepraszam to pomyłka była.
Ja: Ale chwilę, pan nie jest kurierem może?
XXX: Nie, nie jestem, to pomyłka, przepraszam.
Aha... no to dzwonię na infolinię, zapytać o co chodzi. Pani może mi jedynie podać numer do kuriera. Podała, zapisałam, zaczynam wybierać....
Noż kur... to właśnie był XXX. Ale trudno, lecę w głupa i dzwonię ponownie... odrzucono...
No to kolejny telefon na infolinię, tłumaczę sprawę. Konsultant ponownie informuje mnie, że jedyne co może zrobić to podać mi numer do kuriera, ma jeszcze jeden. No to biorę ten numer YYY.
W międzyczasie, napisałam reklamację z zaistniałą sytuacją.
Dzwonię, miły pan pod numerem YYY mówi, że kolega ma moją paczkę - ten z numeru XXX.
No ale on przecież udaje, że nie jest kurierem. Proszę zatem Pana YYY o kontakt z drugim Panem i dostarczenie mojej paczki...
Finalnie udało się, otrzymałam moją paczkę...
A teraz smaczek na koniec. Ja nie jestem jakoś specjalnie eko i nie mam zamiaru nigdy segregować śmieci. Ale jeśli jest mogę zrobić coś dla środowiska, co mnie nic nie kosztuje, to chętnie to zrobię. Dlatego kawę, zamówiłam z opcją recyklingu. Kurier miał odebrać ode mnie zużyte kapsułki.
- A to Pani to wyrzuci gdzieś, ze śmieciami... bo ja to też bym do pierwszego lepszego kosza wyrzucił.
Ot tak właśnie wygląda opcja recyklingu... jedynie co, to dostałam, ładną, nową, zieloną, FOLIOWĄ torbę na zużyte kapsułki...
kurierzy
Ocena:
146
(174)
Dzisiaj o fachowcach... Niestety nadal bez finału...
Zastanawialiście się kiedyś ile może trwać remont kuchnio-pokoju 4x4?? No to czytajcie...
Na początku sierpnia załam sąsiada. Ciekło z dopływu wody w kuchni. U mnie w szafce pod zlewem było sucho. Woda znalazła ujście po dykcie z tyłu szafki i weszła pod linoleum. Po interwencji sąsiada ja jeszcze byłam przekonana, że to chyba jednak nie ja zalewam, bo u mnie sucho. Dopiero po zdarciu linoleum okazało się, że woda tam praktycznie stoi... Istny armagedon. Prawdopodobnie to sobie ciekło nawet rok (częstotliwość kapania naprawdę nie była duża, w końcu nic nie zauważyłam).
Telefon do właściciela i remont czas rozpocząć. Meble również nasiąkły wodą do dołu więc decyzja że i one będą wymienione. Właściciel miał przysłać ekipę. No i przysłał...
Jako, że praktycznie pół kuchni było zalane, to na niemalże 2 tygodnie zostawiliśmy do wyschnięcia. Linoleum zdarte, pod spodem czerwone deski.
Po 2 tygodniach, panowie postanowili dopiero zrywać. Tego dnia, okazało się, że piasek pod deskami jest nadal mokry (to nie mogli od razu tych desek zerwać ??). Więc kolejne 2 tygodnie czekania.
Plan działania miał być takowy. Położyć płyty OSB w miejsce desek. W miejscu pod meblami kuchennymi i w przejściu położyć kafle, a na resztę pomieszczenia linoleum. Co do mebli, to te stare nie były za ładne, więc uzgodniłam, że ja pokryję część kosztów mebli, ale żeby wymienili też górne szafki. Wpłaciłam więc szefowi tej akcji 500zł.
No i drugiej połowie września panowie przystąpili do pracy. Szef obiecywał że 3 dni i będzie cacy... A jak było naprawdę?
Pierwszego dnia (środa), zrywali stare deski i kładli płyty OSB, ale nie dokończyli i zostawili sobie na następny dzień.
W czwartek przyszli, położyli te brakujące płyty i widzę, że zawijają się do domu. No to się pytam o co kaman... A bo on wyjeżdża na weekend... i że braknie im jednego dnia... i coś tam... A w ogóle, to piasek pod płytami musi się ułożyć, więc mam skakać po nich. Tak ma być...
Oczy zrobiłam wielkie jak Lori... i jeszcze mi tak długą chwilę zostało. Było to dla mnie o tyle niewygodne, że w weekend miałam urodziny i nocowały koleżanki... a ja nie mam pralki, zlewu (zlewu to w zasadzie nie miałam już od początku sierpnia, a przypominam na ten moment było po 20 września). No trudno, jakoś przebolałam.
W poniedziałek miało nastąpić wznowienie robót. Niestety Majster trzeźwiał do wtorku i pojawił się dopiero w środę. Znów popracowali ze 2 godziny. Podobnie dnia następnego. Ułożyli niecałe 4 z 5 rzędów kafli. I.. od tamtej pory się więcej nie pojawili. Telefony przestały być odbierane, na sms nie odpisują. Właściciel nie może się z nimi skontaktować. Dostałam tylko lakonicznego sms 2 tygodnie temu, że majster jest w szpitalu (ale ma on przecież pracownika, który mógłby robić..).
Ostatecznie zrezygnowałam z ich usług po konsultacji z właścicielem ,ale to nie koniec historii.
Płyty OSB nie są stabilne... ja czuje pod stopami, że one się uginają, ba, ja to nawet widzę, szczególnie na łączeniach płyty. I oni do tych ruchomych płyt OSB przykleili na zwykły uniwersalny klej kafle. Efekt jest taki, że te kafle się nie przykleiły. Wszystko trzeba robić od nowa...
Ale to już zrobi ktoś inny...
Zastanawialiście się kiedyś ile może trwać remont kuchnio-pokoju 4x4?? No to czytajcie...
Na początku sierpnia załam sąsiada. Ciekło z dopływu wody w kuchni. U mnie w szafce pod zlewem było sucho. Woda znalazła ujście po dykcie z tyłu szafki i weszła pod linoleum. Po interwencji sąsiada ja jeszcze byłam przekonana, że to chyba jednak nie ja zalewam, bo u mnie sucho. Dopiero po zdarciu linoleum okazało się, że woda tam praktycznie stoi... Istny armagedon. Prawdopodobnie to sobie ciekło nawet rok (częstotliwość kapania naprawdę nie była duża, w końcu nic nie zauważyłam).
Telefon do właściciela i remont czas rozpocząć. Meble również nasiąkły wodą do dołu więc decyzja że i one będą wymienione. Właściciel miał przysłać ekipę. No i przysłał...
Jako, że praktycznie pół kuchni było zalane, to na niemalże 2 tygodnie zostawiliśmy do wyschnięcia. Linoleum zdarte, pod spodem czerwone deski.
Po 2 tygodniach, panowie postanowili dopiero zrywać. Tego dnia, okazało się, że piasek pod deskami jest nadal mokry (to nie mogli od razu tych desek zerwać ??). Więc kolejne 2 tygodnie czekania.
Plan działania miał być takowy. Położyć płyty OSB w miejsce desek. W miejscu pod meblami kuchennymi i w przejściu położyć kafle, a na resztę pomieszczenia linoleum. Co do mebli, to te stare nie były za ładne, więc uzgodniłam, że ja pokryję część kosztów mebli, ale żeby wymienili też górne szafki. Wpłaciłam więc szefowi tej akcji 500zł.
No i drugiej połowie września panowie przystąpili do pracy. Szef obiecywał że 3 dni i będzie cacy... A jak było naprawdę?
Pierwszego dnia (środa), zrywali stare deski i kładli płyty OSB, ale nie dokończyli i zostawili sobie na następny dzień.
W czwartek przyszli, położyli te brakujące płyty i widzę, że zawijają się do domu. No to się pytam o co kaman... A bo on wyjeżdża na weekend... i że braknie im jednego dnia... i coś tam... A w ogóle, to piasek pod płytami musi się ułożyć, więc mam skakać po nich. Tak ma być...
Oczy zrobiłam wielkie jak Lori... i jeszcze mi tak długą chwilę zostało. Było to dla mnie o tyle niewygodne, że w weekend miałam urodziny i nocowały koleżanki... a ja nie mam pralki, zlewu (zlewu to w zasadzie nie miałam już od początku sierpnia, a przypominam na ten moment było po 20 września). No trudno, jakoś przebolałam.
W poniedziałek miało nastąpić wznowienie robót. Niestety Majster trzeźwiał do wtorku i pojawił się dopiero w środę. Znów popracowali ze 2 godziny. Podobnie dnia następnego. Ułożyli niecałe 4 z 5 rzędów kafli. I.. od tamtej pory się więcej nie pojawili. Telefony przestały być odbierane, na sms nie odpisują. Właściciel nie może się z nimi skontaktować. Dostałam tylko lakonicznego sms 2 tygodnie temu, że majster jest w szpitalu (ale ma on przecież pracownika, który mógłby robić..).
Ostatecznie zrezygnowałam z ich usług po konsultacji z właścicielem ,ale to nie koniec historii.
Płyty OSB nie są stabilne... ja czuje pod stopami, że one się uginają, ba, ja to nawet widzę, szczególnie na łączeniach płyty. I oni do tych ruchomych płyt OSB przykleili na zwykły uniwersalny klej kafle. Efekt jest taki, że te kafle się nie przykleiły. Wszystko trzeba robić od nowa...
Ale to już zrobi ktoś inny...
Ocena:
130
(146)
Nie nauczona doświadczeniem z tej historii: http://piekielni.pl/70545 dalej wołałam sąsiadkę do sprzątania.
Z bardzo prostej przyczyny. Nikogo innego nie znam, kto mógłby, chciałby przychodzić, a w syfie siedzieć nie chcę.
No i poznałam bliżej sąsiadeczkę.
Sprawa pierwsza... dość wielkiego kalibru..
Koleżanki z pracy zapowiedziały się, że przyjdą na kawę dnia następnego. To był wtorek. Więc po pracy poszłam do sąsiadki i tłumacze sytuację. Ona mówi, że wolałaby rano przyjść jak jestem w pracy bo się nie musi tak uwijać. Zgodziłam się, bo nie raz zostawiałam jej klucze, nigdy nic nie ginęło (nigdy nic nie zauważyłam). Mówię ok.. a ona, czy nie dałabym jej pieniędzy już teraz bo ona na chleb nie ma... Dałam.
Gdy następnego dnia wracam po pracy odebrać klucze, ona mnie informuje, że nie posprzątała, bo się bardzo źle czuła, że astma, że ona przyjdzie jutro, też jak będę w pracy. Tak się, złożyło, że i koleżanki przełożyły spotkanie, więc nic się nie stało. Następnego dnia, gdy wracałam po odbiór kluczy, ona znów, że nie posprzątała bo się bardzo źle czuła. Ale i koleżanki znów przełożyły spotkanie.
Kolejnego dnia... Poszłyśmy na kawę do kawiarni zamiast do mnie, a po powrocie... Właśnie. Ona znów się źle czuła.. Zapalenie oskrzeli. Życzyłam jej zdrowia no i cóż zrobić… Odrobi jak wyzdrowieje. A żebym nie zarosła brudem, wezwałam posiłki -> Tatę- stałam się przez to uboższa o 100 zł. :D
Pani chorowała chyba z miesiąc. W tym okresie nie widywałam jej za często. I po kilku dniach z rzędu, gdy nie widziałam aby paliło się u niej światło poszłam do innej sąsiadki zapytać czy ja widziała. Wiecie, jakby coś się stało. Ale ona potwierdziła mi, że widziała sąsiadkę, a i ja innego dnia, wracając z pracy widziałam u niej światło. Czyli wszystko jest ok. Więc jako sąsiedzi mieliśmy baczenie na sąsiadkę, która podczas swojej choroby, wychachmęciła jeszcze 10zł.
Pani wyzdrowiała o długu zapomniała. A do mnie przyjechała w odwiedziny mama. I tu następuje kulminacja całej historii. Sąsiadka złapała pod blokiem moja mamę:
[S] Bo wie Pani, Pani córka taka niby uczona, szkoły ma... a nie wie, że chorymi osobami, to się trzeba interesować, że trzeba pomagać chorej starszej osobie. Pani córki tego nie nauczyła, nie wychowała...
Sąsiadka miała wtedy jakoś 57 lat. Jest młodsza od mojego ojca... Nie pracowała od paru ładnych lat.
Sytuacja druga... nie moja, a przekazana mi przez sama sąsiadkę.
Pani mi od kilku miesięcy marudziła że nie ma telewizora. Ignorowałam ja, bo przecież nie oddam jej tego co stoi w mieszkaniu a nie używam, bo po pierwsze nie jest mój a po drugie, nie po jej zachowaniu. Więc tak marudziła.. Aż w końcu kiedyś przyszła posprzątać:
[S] No.. ale chociaż mom już co oglądać. Telewizor mi dała ta kur%%% z bloku obok. Taka kur%%%, jak byli mi go przynieść, bo jo go bych przecież nie uniosła, to taaaakk się kur%%% rozglądała po mieszkaniu.. Jak mom, co jej te gały nie wyszły z ryja. A potem mnie łobgodała, ze mom brudno. A jo mom czi (trzy) psy... i nie mom pomalowane, bo biedno żech jest. I co ona się lepszo czuje. Tak żech tej kur%%% wczoraj wygodała..
Tak... sąsiadkę, która podarowała jej telewizor (bo robiła remont i starego nie potrzebowała), i która jej ten telewizor przyniosła do domu i zamontowała (no nie osobiście, ale maż, syn albo ktokolwiek...) zwyzywała od kur pod blokiem przed wszystkimi sąsiadami....
I na koniec... coś co mnie aż skręca...
Mówiłam kiedyś, ze nie kradnie ?? No to trochę się to zmieniło. Kradnie.. ale nie bezpośrednio, nie pieniądze. Gina mi szmatki, ręczniki skarpetki, majtki (wyciąga z kosza na pranie.. serio? Opierdziane badole? :/), czasem tabletki przeciwbólowe (raz kupiłam na zapas 5 opakowań apapu, trzymałam w jednej reklamówce, próbowała wynieść 3 paczki), jakieś przyprawy. Czyli coś czego nie jestem w stanie za bardzo kontrolować.
Zaczęłam coś podejrzewać, gdy zobaczyłam na niej mój ręcznik (używała jak narzutki na ramiona). Potem jak razem z nią opuszczałam moje mieszkanie, widziałam przez reklamówkę ( w której miała zupę, której wiedziałam, że już nie zjem, a nie chciałam wyrzucać) prześwitywał znajomy wzór majtek. Ale myślałam, że może się jeszcze przewidziałam. Aż w końcu spotkałam ja na chodniku w klapkach i moich skarpetkach...
Z bardzo prostej przyczyny. Nikogo innego nie znam, kto mógłby, chciałby przychodzić, a w syfie siedzieć nie chcę.
No i poznałam bliżej sąsiadeczkę.
Sprawa pierwsza... dość wielkiego kalibru..
Koleżanki z pracy zapowiedziały się, że przyjdą na kawę dnia następnego. To był wtorek. Więc po pracy poszłam do sąsiadki i tłumacze sytuację. Ona mówi, że wolałaby rano przyjść jak jestem w pracy bo się nie musi tak uwijać. Zgodziłam się, bo nie raz zostawiałam jej klucze, nigdy nic nie ginęło (nigdy nic nie zauważyłam). Mówię ok.. a ona, czy nie dałabym jej pieniędzy już teraz bo ona na chleb nie ma... Dałam.
Gdy następnego dnia wracam po pracy odebrać klucze, ona mnie informuje, że nie posprzątała, bo się bardzo źle czuła, że astma, że ona przyjdzie jutro, też jak będę w pracy. Tak się, złożyło, że i koleżanki przełożyły spotkanie, więc nic się nie stało. Następnego dnia, gdy wracałam po odbiór kluczy, ona znów, że nie posprzątała bo się bardzo źle czuła. Ale i koleżanki znów przełożyły spotkanie.
Kolejnego dnia... Poszłyśmy na kawę do kawiarni zamiast do mnie, a po powrocie... Właśnie. Ona znów się źle czuła.. Zapalenie oskrzeli. Życzyłam jej zdrowia no i cóż zrobić… Odrobi jak wyzdrowieje. A żebym nie zarosła brudem, wezwałam posiłki -> Tatę- stałam się przez to uboższa o 100 zł. :D
Pani chorowała chyba z miesiąc. W tym okresie nie widywałam jej za często. I po kilku dniach z rzędu, gdy nie widziałam aby paliło się u niej światło poszłam do innej sąsiadki zapytać czy ja widziała. Wiecie, jakby coś się stało. Ale ona potwierdziła mi, że widziała sąsiadkę, a i ja innego dnia, wracając z pracy widziałam u niej światło. Czyli wszystko jest ok. Więc jako sąsiedzi mieliśmy baczenie na sąsiadkę, która podczas swojej choroby, wychachmęciła jeszcze 10zł.
Pani wyzdrowiała o długu zapomniała. A do mnie przyjechała w odwiedziny mama. I tu następuje kulminacja całej historii. Sąsiadka złapała pod blokiem moja mamę:
[S] Bo wie Pani, Pani córka taka niby uczona, szkoły ma... a nie wie, że chorymi osobami, to się trzeba interesować, że trzeba pomagać chorej starszej osobie. Pani córki tego nie nauczyła, nie wychowała...
Sąsiadka miała wtedy jakoś 57 lat. Jest młodsza od mojego ojca... Nie pracowała od paru ładnych lat.
Sytuacja druga... nie moja, a przekazana mi przez sama sąsiadkę.
Pani mi od kilku miesięcy marudziła że nie ma telewizora. Ignorowałam ja, bo przecież nie oddam jej tego co stoi w mieszkaniu a nie używam, bo po pierwsze nie jest mój a po drugie, nie po jej zachowaniu. Więc tak marudziła.. Aż w końcu kiedyś przyszła posprzątać:
[S] No.. ale chociaż mom już co oglądać. Telewizor mi dała ta kur%%% z bloku obok. Taka kur%%%, jak byli mi go przynieść, bo jo go bych przecież nie uniosła, to taaaakk się kur%%% rozglądała po mieszkaniu.. Jak mom, co jej te gały nie wyszły z ryja. A potem mnie łobgodała, ze mom brudno. A jo mom czi (trzy) psy... i nie mom pomalowane, bo biedno żech jest. I co ona się lepszo czuje. Tak żech tej kur%%% wczoraj wygodała..
Tak... sąsiadkę, która podarowała jej telewizor (bo robiła remont i starego nie potrzebowała), i która jej ten telewizor przyniosła do domu i zamontowała (no nie osobiście, ale maż, syn albo ktokolwiek...) zwyzywała od kur pod blokiem przed wszystkimi sąsiadami....
I na koniec... coś co mnie aż skręca...
Mówiłam kiedyś, ze nie kradnie ?? No to trochę się to zmieniło. Kradnie.. ale nie bezpośrednio, nie pieniądze. Gina mi szmatki, ręczniki skarpetki, majtki (wyciąga z kosza na pranie.. serio? Opierdziane badole? :/), czasem tabletki przeciwbólowe (raz kupiłam na zapas 5 opakowań apapu, trzymałam w jednej reklamówce, próbowała wynieść 3 paczki), jakieś przyprawy. Czyli coś czego nie jestem w stanie za bardzo kontrolować.
Zaczęłam coś podejrzewać, gdy zobaczyłam na niej mój ręcznik (używała jak narzutki na ramiona). Potem jak razem z nią opuszczałam moje mieszkanie, widziałam przez reklamówkę ( w której miała zupę, której wiedziałam, że już nie zjem, a nie chciałam wyrzucać) prześwitywał znajomy wzór majtek. Ale myślałam, że może się jeszcze przewidziałam. Aż w końcu spotkałam ja na chodniku w klapkach i moich skarpetkach...
sasiadka pomaganie
Ocena:
142
(178)
1 2 > ostatnia ›
« poprzednia 1 2 następna »