Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Tenzprzeciwkacomakotairower

Zamieszcza historie od: 16 czerwca 2015 - 15:46
Ostatnio: 25 listopada 2023 - 1:31
  • Historii na głównej: 36 z 44
  • Punktów za historie: 10596
  • Komentarzy: 255
  • Punktów za komentarze: 1649
 

#80047

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zasłyszane w branży.

Na północy Szkocji żyją ludzie bardzo ściśle przestrzegający religijnych zasad. Sam kiedyś na własne oczy widziałem na wyspie Lewis zamkniętą na kłódkę rowerową huśtawkę dla dzieci, żeby się nie huśtały w Szabat (czyli, paradoksalnie, w niedzielę).

Rolnik z tamtych okolic zamówił sobie pewne urządzenie. Firma pracuje 24/7, auto zajechało na miejsce w niedzielę. Kierowca zapukał do drzwi, nikt nie otworzył, więc stanął w zatoczce nieopodal farmy i położył się spać.

Rano obudził go jeżdżący traktor - rolnik już od piątej zasuwał, zwożąc z pola jakieś bele siana czy coś. Kierowca więc zebrał się z wyra i podszedł do rolnika mówiąc, że ma dla niego dostawę. Rolnik mówi, że "bardzo wcześnie pan przyjechał".

Kierowca na to zgodnie z prawdą, że był w tym miejscu już wczoraj, na co rolnik dostał szału i powiedział, że od kogoś, kto nie przestrzega szabatu, towaru nie przyjmie.

No i tak urządzenie musiało wrócić do Edynburga (jakieś 7 godzin jazdy do tego miejsca) i trzeba je było wysłać jeszcze raz, inną firmą transportową :)

szkocja

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (203)

#79986

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz dzieje sie w Wielkiej Brytanii. Jak pewnie wiecie, jest tu mnóstwo polskich sklepów, tak się składa, że jeden jest w miejscu przez które często przejeżdżam będąc w pracy, więc czasem się zatrzymam, żeby parę rzeczy kupić.

Niestety sklep ten oferuje nie tylko dobre towary w korzystnych cenach ale także, że tak to ujmę "ultimate Polish experience". To znaczy pani ekspedientki oszukują.

Przy kasowaniu trzeba im non stop patrzeć na ręce, bo od kiedy pierwszy raz na to zwróciłem uwagę byłem w tym sklepie bodajże 6 razy i za każdym razem coś było nie tak - a to z 1.09 zrobiło się 1.29, a to towar z metką 2.50 kosztował 3.40 i tak dalej i tak dalej.

Świeże wędliny np. mają ceny podane za 100 g, np. 0.69 albo 1.05 za sto gram. Jednak kiedy lądują na wadze, pani ekspedientka nabija ceny za kilogram. I tak z 0.69 za 100 g robi się 6.99 za kilogram, a z 1.05 robi się 10.59. No troszkę nie tak z tym zaokrąglaniem.

Za każdym razem oczywiście żądam, żeby ceny naprostować, padają różne głupawe wymówki. Ostatnio kupowałem sześć produktów, musiałem kazać im poprawić ceny trzech z nich i sarkastycznie prosiłem, żeby już mi nie tłumaczyły, że one takie biedne i że się nie mogą doprosić szefa żeby ceny w systemie poprawić. Oczywiście robiłem to bez żenady przy innych klientach, którzy też się na nie patrzyli z potępieniem, jedna z kobiet za mną nawet zrezygnowała z zakupów i wyszła.

Ale wiecie co jest dla mnie najpiekielniejsze: one ceny poprawiają na żądanie klienta, ale nie czują żadnej żenady. Nie pada żadne przepraszam, jest po prostu bezczelny uśmiech mówiący "z tobą się nie udało, ale 20 innych osób nie sprawdzi i co nam zrobisz". Mi by było głupio nawet, jeśli zła cena była faktycznie błędem w systemie...

polski sklep

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (176)

#79947

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewna amerykańska firma prawnicza wisi mi 30 funtów, zwrot poniesionych kosztów, nieważne za co w kontekście sprawy.

Wysłali mi czek z błędem - zamiast nazwiska wpisali mój adres e-mailowy i dodali czyjś rachunek na kolejne 110 funtów.

Zamejlowalem, wyprostowałem.

Przysłali mi kolejny czek - tym razem suma prawidłowa, ale nazwisko dalej źle.

Obiecali wysłać kolejny.

Co jest piekielne? Wysyłają ekspresem, Fed Exem (choć powiedziałem, że mi się nie spieszy i mogą mi zwykłym listem wysłać). Jedna przesyłka kosztuje ich 38 funtów.

prawnicy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (136)
Na fali historii policyjnych.

Dawno, dawno temu, kiedy pięknym i młodym będąc podróżowałem po Europie autostopem zawitałem do Szwajcarii. Kierowca wysadził nas późnym wieczorem w jakimś małym miasteczku, korzystając z tego, że i tak zatrzymano nas do kontroli - była akurat jakaś obława, policja z długą bronią i tak dalej. Wygramoliliśmy się z auta i zaczęliśmy analizować mapę na przystanku autobusowym. Po chwili podszedł do nas jeden z policjantów, zapytał co i jak, po czym powiedział, że tu nie ma gdzie namiotu rozbić i że nie będziemy łazić po nocach sami, bo jacyś tam przestępcy są na wolności i jest niebezpiecznie, więc oni nas zawiozą.

Załadowali nas do radiowozu i powieźli na opłotki miasteczka, gdzie nad jeziorem było kilka kempingów. Minęliśmy kilka i dojechaliśmy do ostatniego, gdzie policjant w taktowny sposób wyjaśnił, że kempingi w Szwajcarii są drogie nawet dla Szwajcarów, dlatego wysadzili nas przy tym najdalszym, bo jakbyśmy woleli na dziko, to niedaleko jest sympatyczny lasek, w którym, o ile się zwiniemy o świcie, nikt nie powinien nas niepokoić.

A teraz, dla kontrastu, Polska.

Wysiedliśmy z TIRa w Wałbrzychu, który nie był naszym miastem docelowym. Znów późny wieczór, więc poszliśmy na dworzec PKP zobaczyć, czy nie będzie jakichś pociągów do Wrocławia. Do Wrocławia nie było, za to zaraz miał przyjechać z Wrocławia. Pełen kiboli.

Pani w kasie poradziła nam, żebyśmy lepiej zwiewali, bo może być rozróba. Kiedy odeszliśmy na jakieś 100 metrów od dworca, wysypała się z niego wataha kiboli. Szli ulicą, kopiąc w samochody, przewracając kosze na śmieci, drąc ryje, zaczepiając zabłąkanych przechodniów i rzucając butelkami po piwie wokół siebie (Dzisiaj to się chyba nazywa "walka z lewactwem"). My jeszcze większego dyla, na ile się dało z plecakami, ale miasto jest nam nieznane, jedyne co wiemy, to że idziemy główną ulicą w stronę Szczawienka, zapuszczanie się w jakieś boczne uliczki nie wydawało się dobrym pomysłem... Liczyliśmy na jakąś otwartą knajpę, sklep, cokolwiek, no ale to Wałbrzych sprzed 20 lat, tam wtedy psy dupami szczekały i w dzień powszedni po 23 to można było na głównej ulicy filmy post apokaliptyczne kręcić.

W końcu kiedy już ledwo zipiemy z przeciwka nadjeżdża radiowóz i zatrzymuje się niepewnie. Podchodzę i zagajam, że jest taka sprawa, że kilkuset kibiców, że agresywni, że z dziewczyną jestem, że ona się boi, że może by nas mogli podwieźć na wylotówkę czy w jakieś bezpieczne miejsce. Policjant na to "nie, bo my tam nie jedziemy". No to ja pytam, czy mogliby nas podwieźć gdziekolwiek, gdzie nie byłoby kibiców. "My nie jesteśmy TAXI". No to jeszcze raz tłumaczę, ze kibice są zaraz za zakrętem, że się boimy, że obce miasto, noc. Policjant na to ze śmiechem do kolegi "no patrz na nich, w nocy, piechotą przez Wałbrzych, po meczu, no nie zazdroszczę" po czym bez słowa odjechał.

Ujechał może z 50 metrów, zza zakrętu wyszła awangarda fali kibiców i na radiowóz posypały się butelki i kamienie. W tym momencie kierowca radiowozu pobił chyba światowy rekord w sprincie polonezem na wstecznym, o mało nie potrącając mojej towarzyszki która właśnie przechodziła przez jezdnię.

Na szczęście całą sytuację zobaczył cieć z pobliskiego parkingu, który nas zaprosił do swojej kanciapy, gdzie zgasiwszy światło w ciszy przeczekaliśmy nawałnicę. Zdaje się, że i jemu się pewniej zrobiło na duszy...

Ot, dwa światy.

policja

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 260 (306)
Taka mi się historia przypomniała sprzed wielu, wielu lat.

Starszy pan miał stłuczkę z 18 latkiem, który właśnie zrobił prawo jazdy w kadecie rodziców. Auta stoją na środku skrzyżowania, obaj wyszli. Chłopak przerażony, starszy kierowca spokojny. Obejrzeli uszkodzenia, na szczęście nic poważnego, młodszy chłopak przerażony, przyznaje się do winy i pyta co teraz.

Starszy pan mówi "nie martw się, takie rzeczy się zdarzają. To co, zjeżdżamy?".

Chłopak pokiwał głową, wsiadł do swojego auta, z piskiem opon ruszył... i tyle go widziano.

Sytuacja piekielna, ale ja szczerze wierzę, że chłopaczek po prostu nie zrozumiał, że chodziło o zjazd na bok, żeby nie blokować ruchu :)

skrzyzowanie

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (180)
Skoro moda na taksówkarzy...

Parę lat temu wsiedliśmy z kuzynem w krakowska taksówkę przy Plantach, prosząc o kurs na Cichy Kącik.

Pan taksówkarz sympatycznie zagadał, skąd jesteśmy, czy pierwszy raz w Krakowie, a skoro nie, to czy często bywamy, a następnie usatysfakcjonowany obrał kurs na Nowa Hutę.

Tak się jednak sprawia, że nie byliśmy aż tak pijani jak mu się wydawało, do tego umiemy czytać drogowskazy, no i akurat drogę z centrum na Błonia znamy bardzo dobrze.

Poprosiłem więc, żeby zawrócił i zaczął jechać we właściwym kierunku. Pan się bardzo obruszył i powiedział, że nie będę go pouczać jak jeździć, bo on po Krakowie jeździ od 20 lat.

Odpowiedzieliśmy, że w takim razie niech dalej sobie jeździ "po Krakowie", a my sobie znajdziemy kogoś, kto nas zawiezie do celu, i korzystając z postoju na czerwonych światłach wysiedliśmy.


Pan cos tam krzyczał za nami, ale światła się zmieniły i klakson stojącego za nim TIRa zmusił go do odjazdu. Pewnie do Nowej Huty...

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 259 (265)
Tyle lat za kółkiem, nie myślałem, że mnie jeszcze głupota innych zaskoczy...

Jadę sobie leniwie moim małym, niektórzy mówią, że dziewczyńskim autkiem. Po prawdzie autko jeździ całkiem przyzwoicie, więc moje leniwie innym może się wydawać szybko - prędkości nie przekraczam, ale przyspieszam dynamicznie i zakręty też biorę w dość żwawym tempie. No, ale nie spieszy mi się.

Doganiam w miasteczku starego Lexusa ze spojlerami i pierdzącym tłumikiem. Przejeżdżamy razem miasteczko, Lexus rozpędza się tak do 90% dopuszczalnej prędkości i się turla. Mi się nie spieszy, jak mówiłem, to się turlam za nim. Ale zaczyna się bardziej kręty kawałek drogi, Lexus na każdym ciaśniejszym zakręcie zwalnia niemal do prędkości traktora. Tak się bawić nie będziemy, w odpowiednim momencie redukuję o dwa biegi, cisnę gaz i wykorzystując fragment prostej z dobra widocznością wyprzedzam, chwilowo przekraczając prędkość o ok. 20%, po czym odpuszczam gaz i w następny zakręt wchodzę już z maksymalną dopuszczalną prędkością.

Droga dalej kręta, Lexus zostaje w tyle, ja jadę mniej więcej równo z dopuszczalną prędkością cały czas, Lexus odpada w tył na zakrętach, po czym dochodzi mnie na prostych odcinkach. Czasami widzę, jak się przymierza do wyprzedzania, ale brakuje mu odwagi albo zdolności nawet do podjęcia manewru w miejscu, w którym swobodnie zdążyłby wyprzedzić mnie ze trzy razy jadąc starem z węglem.

Troszkę mnie zaczyna irytować takie siedzenie mi na zderzaku, to w momencie, kiedy od drogi głównej odchodzi droga alternatywna, którą również mogę dojechać do celu, skręcam w alternatywną. Lexus za mną.

No cóż, widocznie tamtędy jechał, ale spoko. Przy najbliższej okazji skręcam w boczną drogę, która pozwoli dostać mi się do tej, którą pierwotnie jechałem. Lexus za mną.

Wreszcie jest, kawałek prostej aż po horyzont. Lexus trochę został w tyle, ale kiedy wyjechał z ostatniego zakrętu i zobaczył, że jestem może w 20% tej prostej, wcisnął gaz do dechy. Chwilę później śmignął koło mnie z rykiem pierdzącego tłumika, mając na liczniku pewnie ze 150% dopuszczalnej prędkości...


... po czym jakieś 100 metrów dalej ostro zahamował, aby wykorzystać odchodzącą w bok drogę w celu zawrócenia. Bo widzicie, on wcale nie jechał tam gdzie ja. On po prostu nadłożył drogi, żeby mi POKAZAĆ. Przyhamował mnie prawie do zera, a kiedy go mijałem, spojrzał na mnie ze szczerą pogardą...

na drogach

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 251 (265)
Narzekanie na kwiat polskiej młodzieży na studiach przypomniało mi jedną historię sprzed jakiegoś czasu.

Za granicą mieszkam, język znam, a dodatkowo coś tam w życiu z koleją miałem wspólnego. Poproszono mnie, żebym jakiemuś tam dalekiemu znajomemu przejrzał pracę inżynierską na politechnice czy dobrze po angielsku brzmi, bo anglistka się wypięła mówiąc, że się nie zna na słownictwie, a okazuje się, że teraz ponoć się pracę oddaje w dwóch językach na co lepszych uczelniach w Polsce (bo to była taka z tych lepszych politechnik, a nie jakaś Wyższa Szkoła Zawodowa w Bździdówku Dolnym).

Przysługę wisiałem, więc się zgodziłem, również z chęci, że sobie przeczytam co tam teraz się dzieje w temacie. Angielski nawet był ładny, słownictwo ok, za to coś mi tam zgrzytało merytorycznie. Oczywiście założyłem, że się nie znam bo kudy mi tam do inżyniera, jak z koleją od -nastu lat nic nie mam wspólnego i nic nie pamiętam, więc się nie zagłębiałem, tylko sobie zapisałem, żeby zwrócić uwagę autorowi na tą kwestię.

W pewnym momencie w sprawdzanej pracy natrafiłem na opis pewnej budowli inżynieryjnej i jej zdjęcie. Zaciekawiło mnie to, bo sam o owej budowli i metodzie jej stawiania kiedyś pisałem, wygrzebałem więc ze swoich przepastnych archiwów swoją pracę sprzed blisko 20 lat i przy okazji przeleciawszy wstęp do niej przypomniałem sobie pewne zagadnienie opisane tamże i już wiedziałem, co w tej sprawdzanej przeze mnie inżynierskiej jest nie tak.

Autorowi zwróciłem uwagę, nawet się przejął i sprawdził i przyznał, że mam rację. Po czym stwierdził, że on tego nie rusza, bo promotor to już widział i zatwierdził, to on nic zmieniać nie będzie. I poszło tak jak jest. Z tego co wiem to tym inżynierem został.

I teraz gdzie piekielność? Ta moja praca, w której przypadkiem (proszący mnie o sprawdzenie tego nie wiedzieli) poruszane były te same zagadnienia to była praca dyplomowa. Z technikum. I wiecie co?

Porównując ja z tą, której tłumaczenie sprawdzałem, jestem święcie przekonany, że jakbym zamiast pisać konkretami lał wodę, dzięki czemu byłaby o połowę dłuższa, wsadził parę wykresów i obrazków oraz doprowadził przypisy do współczesnych standardów akademickich, to by spokojnie dzisiaj przeszła jako inżynierska. A powiedzmy sobie szczerze, że piątki na dyplomie technika to nie mam.

Aż mi się smutno zrobiło.

studia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (225)
Rozwalają mnie tacy ludzie.

Jadę sobie przez szkockie zadupia, ruch praktycznie żaden, pogoda taka sobie, sezon się nie zaczął, więc drogi puste. A że kręta dojechałem do jakiegoś kampera z wypożyczalni.

Jedzie tempem spacerowym, zwalnia na zakrętach do 30 mph - no cóż, pewnie się oswaja z pojazdem, jest na wakacjach więc mu się nie śpieszy - mi w sumie też, to tak sobie za nim pyrkam czekając na jakiś dłuższy kawałek prostej, żeby wyprzedzić bez spinania się.

Po pewnym czasie dojeżdżamy do robót drogowych, jest wahadełko i światła. Z oddali widać, że zielone zmienia się na żółte. Co robi nasz kamperowiec?

Dodaje gazu i zrywem dolatuje do zwężki, pewnie już jedzie koło 60mph, wpada na zwężony fragment na czerwonym, zlatuje tylną osią z asfaltu, zarzuca mu tyłem, wyciąga auto na asfalt i znika w oddali, zostawiając za sobą zasypaną błotem drogę i poprzewracane pachołki...

Tak sobie spacerowo jechał, nie śpieszyło mu się, ale jak zobaczył żółte, to musiał docisnąć i przeleciał na czerwonym. Odruch Pawłowa?

Pointa tym razem będzie: światła zmieniły się po krótkiej chwili. Dogoniłem go jakieś trzy mile dalej. Dalej jechał spacerowym tempem, przy wyprzedzaniu zauważyłem, że robił zza kierownicy zdjęcia.

na drogach

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 212 (224)
Niewielka przystań promowa gdzieś na zadupiu Szkocji. Placyk, na którym wymalowano cztery pasy o długości kilkunastu metrów każdy, tablica z rozkładem jazdy, budka wielkości kiosku ruchu, w której sprzedają bilety i znajdująca się nieopodal toaleta. Całość w wiosce - składającej się z budki telefonicznej, zatoczki na pięć samochodów i może trzech domków w zasięgu wzroku.

Promy pływają dość często, bo przeprawa zajmuje tylko kilka minut, ale w środku dnia załoga promu ma przerwę obiadową, więc czeka się 40 minut.

Ruch praktycznie żaden, więc po ok. 20 minutach w kolejce czeka land roverami i pickupami kilku lokalnych rolników, trzy samochody i ciężarówka. Placyk wypełniony nieco więcej niż w połowie.

Prom stoi przy pochylni, rampa opuszczona, na środku rampy stoi jeden pachołek. Poza mruczeniem promu cisza i sielanka - farmerzy sobie gadają, kierowca ciężarówki czyta gazetę, turyści robią zdjęcia ładnych widoków.

I wtedy nadjeżdża on. Słychać go już z daleka, bo oczywiście tłumik "sportowy" o średnicy komina parowozu Pt47, z chromowaną nakładką, odpowiedni hałas musi robić. W pełnym pędzie wypada zza zakrętu ignorując stojący przed nim znak z ograniczeniem do trzydziestu. Malowane wałkiem kilkunastoletnie subaru uginające się pod popękanymi spojlerami - co ważne dla historii także poniżej przedniego i tylnego zderzaka - dojeżdża na koniec parkingu, nie gasi silnika, buczy. Farmerzy spoglądają jak na idiotę, turyści zirytowani chowają aparaty i idą na spacer wzdłuż plaży, kierowca ciężarówki zamyka okna w kabinie. Pasażer Subaru z kierowcą naradzają się, przekrzykując dudniące basami techno. W końcu decydują, że nie będą czekać z plebsem i objechawszy placyk pasem dla zjeżdżających z promu ładują się na pokład - pachołek na wjeździe stał symbolicznie, można go było objechać z każdej strony. Wjeżdżając zahaczyli spojlerami o rampę, coś zgrzytnęło.

Dojechali na przeciwny koniec promu i warczą. Parę przegazówek, klakson. W tym momencie do samochodu dochodzi leniwie obsługa promu i wdaje się w dyskusję.

Kierowcy Subaru trochę mięknie pała (pewnie dostał jakieś ultimatum) i rezygnują z dalszej awantury. Marynarz wyglądał, jakby chciał ich wygonić z pokładu, ale nagle mu przeszło, machnął ręką, i wrócił do swojej kanciapy. No i tak stoi sobie pusty prom, a pierwsze z maską w podniesionej do góry rampie po przeciwnej stronie Subaru. Silnik oczywiście pracuje, umc, umc leci.

Piekielni jak cholera, wszyscy - i pasażerowie, i obsługa promu - wkurzeni, bo popsuli cały klimat. W końcu jednak przerwa minęła, pachołek został odstawiony na bok, można ruszać.

Po drugiej stronie rampa się spuszcza i subaru z rykiem silnika rusza, aby po przejechaniu trzech metrów ze zgrzytem osiąść na jej krańcu. Pasażer wychodzi, zagląda pod spód, kierowca ciężarówki widząc co się święci, uwiesił się na klaksonie, obsługa promu zaczyna krzyczeć "zjeżdżać, zjeżdżać, ludzie czekają" i "podobno wam się śpieszyło". Pasażer Subaru wsiada, auto zjeżdża z promu, zostawiając fragmenty połamanych spojlerów.

W tym momencie marynarz z promu uśmiecha się szeroko do pozostałych pasażerów, podchodzi do swojego panelu wichajstrów i kilkoma naciśnięciami drążków i przycisków "wyrównuje" rampę, ustawiając ją pod znacznie bardziej łagodnym kątem do pochylni.

Na miejscu nikt nie bił, ale chciałem tu napisać: brawa dla piekielnego marynarza :)

prom szkocja

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 271 (289)