Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Tenzprzeciwkacomakotairower

Zamieszcza historie od: 16 czerwca 2015 - 15:46
Ostatnio: 25 listopada 2023 - 1:31
  • Historii na głównej: 36 z 44
  • Punktów za historie: 10596
  • Komentarzy: 255
  • Punktów za komentarze: 1649
 
zarchiwizowany
Zeby nie bylo ze tylko po naszych jezdze...

Dawno dawno temu, w roku 2005 kiedy Polacy na wyspach byli jeszcze wzgledna nowoscia, zdarzylo mi sie pracowac z dorabiajacym sobie brytyjskim studentem historii.

Bardzo ucieszyl sie, ze jestem Polakiem i zapytal, czy moze mnie zaprosic na kawe, bo ma do napisania esej o historii najnowszej Europy centralnej i chcialby sie ze mna skonsultowac w paru kwestiach.

Ok, dalem sie zaprosic. Siedlismy przy stoliku w kafejce, saczac kawe z porcelanowych filizanek. I wtedy po niezobowiazujacych pogaduszkach o pogodzie pada pierwsze pytanie:

- Ok, to powiedz mi, skoro Polska juz nie jest czescia Zwiazku Radzieckiego, to dalej mowicie po rosyjsku, czy mozecie juz mowic po angielsku jak wszyscy?

Przechylilem sie, wzialem z kontuaru plastikowy kubeczek, przelalem sobie do niego moja kawe i wyszedlem bez slowa. Jestem piekielny?

zagranica

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 17 (93)
zarchiwizowany
Z cyklu rodacy na emigracji.

Osoby:
Tleniona tipsiara.
Dwoch patriotow w koszulkach z orlem
Ja.

Miejsce akcji: Lidl.

Robimy zakupy. Dojezdzam do kasy z wozkiem wypelnionym normalnymi zakupami na tydzien. Przede mna patriotyczna zaloga z tipsiara laduje na tasme niesamowite ilosci wodki, przezywajac jak tanio wychodzi w promocji i przeliczajac na zlotowki, zarobki polskie vs szkockie i tak dalej. Kupili tej wodki chyba ze dwadziescia butelek, do tego jakies piwa, w sumie zaplacili 200 funtow. Wszystko to wladowali do dwoch plecakow i uginajac sie pod ciezarem, wyszli ze sklepu.

Ja place za swoje, wyjezdzam wozkiem na parking, pakuje zakupy do swojego auta (11-letni Nissan ktorego kupilem za 450 funtow). Wsiadam do auta, odkrecam korbka szyberdach, bo upal byl, wlaczam radio (akurat bylo w nim CD Lecha Janerki) i kiedy juz mialem odjezdzac, dostalem smsa. Sprawdzam, odpisuje.

Katem oka widze ze rodacy nie podolali ciezarowi i stoja na koncu parkingu, palac papierosa i zastanawiajac sie co dalej. Zwrocili na mnie uwage i po krotkiej naradzie wyslali w moim kierunku tipsiare z misja.

(T)ipsiara: Hej, ty jestes Polakiem, nie?
(J)a: tak, a co?
(T): To super, podwieziesz nas do domu, my tu niedaleko (i laduje mi sie do auta)
(J): Nawet jak bym chcial, to akurat teraz jade na stacje benzynowa po przeciwnej stronie ulicy. A nie chce.
(T): Jak to, k..., przeciez rodakom trzeba pomagac!
(J): No to pomoge - o tam za rogiem jest postoj taksowek, zycze przyjemnej jazdy.

Tipsiara oburzona trzaska z hukiem drzwiami mojego auta i odchodzi w strone swoich kolegow.

Wyjezdzajac z parkingu przejechalem kolo miejsca w ktorym stali. Na moj widok cala trojka splunela na ziemie a jeden glosno powiedzial "No tak, Polactwo tu troche pomieszka, bryki sie dorobia i juz mysla, ze sa lepsi niz rodacy co swiezo z kraju przybyli".

Myslalem, czy by sie nie zatrzymac i nie wyjasnic im, ze taki samochod jak moj to moga miec za rownowartosc dwoch takich zakupow jakie zrobili w dniu dzisiejszym, ale postawnowilem sobie jednak dac spokoj...

* * *

Sorry za brak polskich znakow, pisze na pozyczonym komputerze

zagranica

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 334 (384)
zarchiwizowany
Kolejna historia z cyklu "pomagamy rodakom na emigracji".

Po moich doswiadczeniach z kolezanka Ania (patrz poprzednia moja historia) postanowilem sobie, ze nigdy juz wiecej. No ale rodzina zaczela prosic. Kuzynka chce na studia do Szkocji, czy nie pomoglbym. Sama ciocia dzwoni, prosi, OK, pomoglbym.

Okazalo sie, ze przyjechac ma nie kuzynka, tylko jej chlopak. Starszy o pare lat od niej, kierowca TIRa z kilkuletnim doswiadczeniem, podobno swietnie mowi po angielsku, on przyjedzie, urzadzi sie i ona wtedy do niego dolaczy.

W sumie plan maja nieglupi, on kierowca TIRa to (wtedy - to bylo pare lat temu) o prace dla niego trudno nie bedzie, ustalilismy, zeby potem nie bylo jakichs watow, ze go przyjmujemy na max dwa tygodnie a po tych dwoch tygodniach wylatuje z mieszkania chocby i na ulice i zgodzilismy sie.

Przyjechal. Po angielsku ani w zab. Pierwsze co, to pretensje, bo on myslal, ze robota juz bedzie zalatwiona. Nie byla, ale, jak mowilem, wtedy to nie byl problem, a znam dosc ta branze i wiem gdzie uderzyc. Byla wtedy firma, w ktorej pracowalo mnostwo Polakow, wiec zatrudniono w biurze polskie dziewczyny - da sobie rade. Poszedlem z nim na rozmowe jako tlumacz, nie wypadl za dobrze, ale ze mnie znali a ja (glupi!) za niego poreczylem to zdecydoali sie dac mu prace.

Tymczasem okazalo sie ze w mieszkaniu dwa pietra nad nami jest pokoj do wynajecia - u rodowitego Szkota. Super, chlopak sobie pomieszka i pocwiczy angielski. Szkot co prawda troche pijaczek, ale sympatyczny, czesto u nas przesiadywal na piwku, taki czlowiek z reka na sercu, co to sie az opedzic nie mozna od niego, tak chetnie pomaga.

Nasz gosc obrazony, bo obiecalismy, ze 2 tygodnie bedzie mieszkal u nas, a my go "wyrzucamy". Argumenty, ze mialy byc "max dwa tygodnie" i ze powinien sie cieszyc, ze ma mieszkanie juz po kilku dniach i to w takim miejscu, ze jak czegos potrzebuje to do nas moze w kapciach przyjsc w koncu go jakos przekonaly.

Tymczasem zblizal sie dzien rozpoczecia pracy. Praca miala polegac na jezdzeniu chlodniami do Hiszpanii i z powrotem. I okazalo sie, ze wszystko jest nie tak. Pretensje naszego goscia byly co nastepuje: (G) - gosc (J) - ja:

G: W Wielkiej Brytanii jezdzi sie po zlej stronie drogi.
J: To zaden problem, jak wyjezdzasz z bazy to za kilometr masz wjazd na autostradzie i autostradami az do samej hiszpanii

G: ale ciezarowki maja kierownice po zlej stronie, wiec skrzynia biegow jest po lewej rece, on tak nie bedzie jezdzil
J: (Dzwonie do firmy i zalatwiam, zeby dostal auto z automatem)

G: W kabinie jest urzadzenie komunikacyjne, na ktore przychodza adresy w ktore ma jechac, on jest przyzwyczajony, ze do niego sie dzwoni
J: Powinien sie chyba cieszyc, skoro nie umie po angielsku, bo nie zawsze by do niego dzwonily te Polki. A tak dostanie wszystko napisane czarno na bialym (a raczej czarno na zielonym, jak to z wyswietlaczami LCD bywa).

G: Placa tylko 480 funtow na tydzien podstawy, a on taki doswiadczony, to chcialby tysiac.
J: Zarabia piec razy tyle ile mial w Polsce, bez jezyka i wykonujac dokladnie ta sama prace (jazda po zachodniej Europy w systemie trzy tygodnie w trasie, tydzien wolnego - powinien sie cieszyc).

W koncu nadszedl pierwszy dzien pracy. Mial pojechac do Carlisle (ok. 2 h jazdy) tam spotkac drugiego kierowce, zamienic sie naczepami i wrocic do Glasgow a nastepnie wyruszyc w dlugodystansowa trase. On pojechal, zostawil naczepe w bazie w Carlisle, nie potrafil sie dogadac gdzie jest ta naczepa ktora powinien stamtad zabrac (bo drugi kierowca troche sie spoznil) wiec wrocil samym ciagnikiem do Glasgow, zostawil go na firmowym parkingu i przyszedl do domu, zadajac, ze mam mu natychmiast kupic bilet do polski, bo on tak sie nie umawial. Nie bardzo udalo mi sie dowiedziec co jest nie tak, choc przebakiwal on cos, ze on Renault Magnum jezdzil w Polsce a tu sa jakies DAFy a on DAFow nie lubi. Do mnie tymczasem dzwonili z tamtej firmy pytajac gdzie on jest, musialem swiecic oczami, wiec oczywiste, ze nie bylem zachwycony a juz czare przelalo jego zadanie, ze mam mu zaplacic za bilet, bo on przez ten caly wyjazd jest stratny, a ja mu naklamalem jak tu jest bo mi tak zalezalo, zeby tu przyjechal. A jemu to do niczego nie potrzebne, bo on juz w zyciu osiagnal wszystko, co mu do szczescia potrzebne, ma mieszkanie na poddaszu u rodzicow, jak przyjezdza z trasy to mamusia mu podaje obiad na talerzu i robi pranie i on tak nie bedzie zyl jak my bo on sie szanuje. (Faktycznie, moja dziewczyna musiala go uczyc, jak sie korzysta z pralki i bardzo to bylo dla niego uwlaczajace, ze musi sam sobie prac)

Zostalo mu zatem wyjasnione, ze ja go tu wcale nie chcialem, ze jest u mnie tylko ze wzgledu na moja kuzynke a swoja dziewczyne, i ze jesli on ma w dupie to, ze ona do Szkocji chce przyjechac na studia to ja nie widze powodu dlaczego mialbym sie nim dluzej zajmowac. Wielce obrazony, zorganizowal sobie jakos bilet lotniczy i tyle go widzielismy. Sasiadowi w ramach przeprosin za zamieszanie i za nie oplacone kilka dni mieszkania postawilismy obiad.

Od tej pory ani kuzynka, ani ciotka sie do mnie nie odezwali. Podobno bardzo zawiedli sie tym, ze nie zalatwilem ich kochanemu chloptasiowi porzadnej pracy jak obiecalem. Kuzynka zamiast na swoje wymarzone studia w Szkocji poszla na jakas zaoczna szkole wypasania owiec, marketingu i psychologii spolecznej w Bzdidowku Dolnym, filia w kozich dojkach. Potem podobno robila kariere jako ksiegowa w jakims lokalnym sklepiku u niego na wsi.

NIedawno doszly mnie sluchy o slubie kuzynki. Rodzina nie wie, czy z tym wlasnie. Jezeli, to bardzo mi jej szkoda.

* * *

Przepraszam za brak polskich znakow, komputer mi sie sfajczyl i pisze na pozyczonym.

zagranica

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 227 (263)
Od pewnego czasu podczytuję (widać tęskni mi się za ojczyzną na emigracji) i postanowiłem podzielić się kilkoma historiami z mojego pobytu na obczyźnie - oczywiście związanymi głównie z naszymi rodakami.

Zacznę więc może od początków. Na emigracji wylądowałem sam, bo alternatywą był Zaszczytny Obowiązek Obrony Ojczyzny. Moja luba dojechać miała do mnie po pół roku (obowiązki zawodowe).

W międzyczasie zgadałem się z dziewczyną, która należała (jak mi się wydawało) do grona moich najbliższych przyjaciół, że ona też by chciała. Nazwijmy ją roboczo Anią. A że akurat kupiłem auto i chciałem odwiedzić kraj ojczysty w czasie świąt, ugadaliśmy się, że pojadę do Polski autem i przywiozę ją i jej graty.

Wynajmowałem wtedy mały pokoik w mieszkaniu z dwoma Szkotami. Uradziliśmy zatem, że przyjedzie ze mną do tego mieszkania, prześpi się parę dni na podłodze i znajdziemy sobie inne mieszkanie, do którego dołączy do nas w parę miesięcy później moja luba.

Traf chciał jednak, że po przyjeździe okazało się, iż zostałem bez pracy. Ona tymczasem miała niesamowitego fuksa (co nie było jednak niczym nadzwyczajnym w owych dawnych czasach) i znalazła świetną biurową pracę w dwa dni (jak się później okazało dzięki temu, że "naciągnęła" nieco swoje CV).

Zaczęła mi marudzić, że obiecałem, że się wyprowadzimy, a tu już prawie tydzień mija, a ona ciągle u mnie na podłodze. Wyjaśniałem jaka jest sytuacja, ale nic ją to nie obchodziło, że jestem bez pracy i nie mam kasy na wynajmowanie nowego mieszkania: "obiecałem, ma być". Powiedziałem, że jak warunki jej nie odpowiadają, to niech sobie znajdzie własny pokój, a ja zostanę tutaj póki nie stanę na nogi. Nie. "Bo ona się sama boi, jakby wiedziała, że tak będzie to by nie przyjechała".

Na szczęście problem rozwiązał się po tym, kiedy nawiązała stosunki intymne z jednym z moich współlokatorów - rozwiązał się jednak jedynie częściowo, bo choć de facto mieszkała u niego w pokoju, to w moim pokoju robiła bałagan (nie mogąc nigdy nic znaleźć).

Przy okazji wyszło na jaw, że ciężko się z nią mieszka, bo rozpieszczoną jedynaczką będąc nie potrafi uszanować potrzeb innych (przykład, siedzimy ze współlokatorem w kuchni, gdzie stał komputer, i oglądamy film. Ona przychodzi, włącza na cały regulator radio i zabiera się do hałaśliwego zmywania naczyń, jednocześnie przekrzykując się ze swoim chłopakiem będącym w drugim pokoju. Na zwrócenie uwagi odpowiada, że "powinniśmy brać pod uwagę, że nie mieszkamy sami".

Jej nowy chłopak dość szybko się na niej poznał, a może wpływ miał na to fakt, że się bliżej zapoznała z jego kolegą - nie wiem, nie wnikałem. Dość jednak powiedzieć, że kiedy już przyszedł czas na przyjazd mojej lubej, znajdowała się ona w bardzo niezręcznej sytuacji. Musząc się wyprowadzić z tego mieszkania, jednocześnie straciła swoją pracę (wyszły na jaw machlojki w CV, poza tym okazało się, że jej angielski nie jest tak świetny, jak to deklarowała).

Ponieważ błagała i powoływała się na obietnicę, którą dałem jej przed wyjazdem (że pierwsze pół roku będziemy mieszkać wspólnie), ulegliśmy.

Załatwiłem śliczne mieszkanie i pojechałem do Polski po moją lubą. Umówieni byliśmy z landlordem, że wracając z Polski jedziemy prosto na nowe mieszkanie, gdzie landlord będzie na nas czekać, żeby uniknąć wnoszenia gratów do starego mieszkania, a potem przeprowadzki.

Przyjeżdżamy, landlord jest jak było umówione, nie ma tylko Ani. Trochę się zrobił z tego problem, bo każde z nas miało zapłacić swoją działkę depozytu. Na szczęście udało nam się wyłuskać z portfela i wycisnąć z bankomatu brakującą kwotę. Ania, kiedy udało się nam do niej dodzwonić, powiedziała, że "pojechała na religijny wyjazd z braćmi z kościoła i niestety jest to ważniejsze niż świat doczesny. Ale dobrze, że po nią dzwonimy, bo w takim razie ona nam udziela zezwolenia, żeby przenosząc nasze graty ze starego mieszkania do nowego, przenieść także jej dobytek". Nie wyraziliśmy entuzjazmu dla transportu jej maneli po 30 godzinnej podróży samochodem z Polski do UK co oczywiście zaowocowało obrazą majestatu.

W skrócie mówiąc, mieszkanie wspólne sprowadzało się jedynie do oczekiwań "kiedy ona się wreszcie wyprowadzi". W domu bywała rzadko, bo czas poza dorywczą pracą spędzała głównie dzieląc go między chłopaka A, chłopaka B i życie religijne w nowym protestanckim kościele, do którego dołączyła na emigracji. I dobrze, bo jak tylko się pojawiała, to robiła syf w kuchni i zamykała się w swoim pokoju, od czasu do czasu wyściubiając nosa tylko po to, żeby nam oznajmić, że jest na nas obrażona, bo nie spędzamy z nią czasu i tacy z nas przyjaciele. (Jak jeszcze ją zapraszaliśmy do wspólnych wyjść na miasto albo obejrzenia filmów, to nigdy nie chciała, zaproszenia zaś do wspólnych porządków w mieszkaniu kończyły się tym, że nagle przypominała sobie, że właśnie wtedy, kiedy chcemy robić porządki, musi gdzieś niezwłocznie wyjść).

W końcu nadszedł czas wyprowadzki. Ania wyjechała do Polski, zostawiając wszystkie swoje graty i oznajmiając, że "nie wie kiedy wróci, bo należą jej się porządne wakacje". Ponieważ myśmy gnieździli się w salonie, a jej udostępniliśmy sypialnię, zależało nam na tym, żeby wreszcie mieć całe mieszkanie dla siebie. Ania z jednej strony twierdziła, że nie możemy zająć sypialni, bo są tam jej rzeczy, więc należy do niej, z drugiej strony jednak odmawiała płacenia swojej części czynszu, "bo przecież ona tam nie mieszka".

Skończyło się na spakowaniu jej dobytku w pudła i upakowaniu w schowku.

Nie wiemy dokładnie kiedy Ania wróciła do UK, bo zamieszkała gdzie indziej, do nas przybyła dopiero kiedy skończyły jej się ciuchy. Na widok swoich rzeczy spakowanych w pudła (a było to już ponad miesiąc po umówionym okresie wyprowadzki), wpadła w histerię i zadzwoniła po swoich chłopaków twierdząc, że ją wyrzucam na bruk i muszą natychmiast przyjechać, ponieważ jej dobytek porozrzucany jest po ulicy.

Przyjechali obaj, ze zdziwieniem obserwując, że rzekomy potwór (czyli ja) nie dość, że pomaga nosić spakowane ładnie w kartony rzeczy Ani, to jeszcze proponuje przewiezienie ich swoim samochodem po tym, jak seicento chłopaka Ani B okazało się zbyt małe. Chłopak Ani B przejrzał na oczy, kiedy okazało się, że od początku proponowałem dostarczenie jej dobytku pod wskazany adres. Chłopak Ani A przejrzał na oczy, kiedy zorientował się, że nie jest jedynym chłopakiem Ani i poszedł do domu.

Sprawa skończyła się na tym, że odwiozłem rzeczy Ani do domu chłopaka B, który zgodził się oraz Anię przechować. Ania do dziś wisi nam blisko 200 funtów zaległych rachunków za okres, w którym mieszkała (za okres, w którym mieszkały u nas pudła z jej rzeczami nie policzyliśmy jej ani grosza). Do tego nigdy nie zobaczyłem discmana, który jej pożyczyłem, a w zamieszaniu związanym ze swoją wyprowadzką zawinęła jeszcze z kuchni swoją ulubioną patelnię, którą musieliśmy landlordowi odkupić.

Wersja Ani natomiast jest taka, że sprowadziłem ją do Wielkiej Brytanii aby się na niej dorobić, że ją wykorzystałem, a potem spłukaną wyrzuciłem na bruk. Że ukradłem należący do niej drogocenny mebel (łóżko z wystawki, które pomogła przynieść z sąsiedniej ulicy mojej dziewczynie, kiedy pracowałem z dala od domu i na tej podstawie uznała, że należy ono do niej), oraz że okradłem ją, ponieważ po wyprowadzce z mieszkania nie zwróciłem jej 1/3 depozytu (który, jak przypominam, zapłaciliśmy sami, bo nie stawiła się na przejęcie mieszkania).

Następne kilka miesięcy Ania spędziła z zapałem godnym lepszej sprawy, oczerniając mnie przed znajomymi. Bliżsi znajomi oczywiście nie łyknęli jej wersji, ale paru dalszych znajomych udało jej się ode mnie odwrócić.

A jaki jest piekielny smaczek? Nowy Kościół Protestancki Ani. Jak wyłożyła nam, miłość Jezusa jest tak wielka, że jeśli wyzna się przed śmiercią, ze się w Niego wierzy i Go kocha, wszystkie grzechy zostaną wybaczone. Więc jako Chrześcijanka ma nad nami taką przewagę, że może sobie robić w życiu co jej się żywnie podoba, bo nie poniesie żadnych konsekwencji.

Ech, żeby tak katolicy wprowadzali w życie nauczanie swojego Kościoła...

zagranica

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 277 (357)