Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Transport_mocy

Zamieszcza historie od: 13 marca 2012 - 22:02
Ostatnio: 15 października 2019 - 15:54
  • Historii na głównej: 4 z 5
  • Punktów za historie: 2680
  • Komentarzy: 73
  • Punktów za komentarze: 511
 

#82101

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O kolejkach do lekarza napisano już chyba wszystko, a jednak niektóre zachowania wciąż zaskakują.
Czasami, kiedy jest się w ciąży, na prośbę lekarza lub wybranego szpitala, trzeba zebrać kolekcje badań i zaświadczeń, zwanych przez mojego położnika „du*ochronami”. Są to zaświadczenia - od kardiologa , alergologa, okulisty, dentysty, (a może i egzorcysty, astrologa i dzielnicowego:)) - o tym, iż wymienieni specjaliści nie widzą przeciwwskazań do porodu siłami natury.

Ponieważ mam bardzo małą krótkowzroczność, musiałam w bardzo już zaawansowanej ciąży odwiedzić okulistę. W moim przypadku była to tylko formalność, więc uparłam się zrobić to na NFZ. Oczywiście w większości przychodni termin na za dwa lata, jednak jedna rejestratorka zlitowała się i wepchnęła mnie na najbliższy dyżur.
System przyjmowania – bez numerków, kolejność przyjścia jest kolejnością wejścia.
Przyszłam 40 min przed rozpoczęciem przyjmowania i byłam czternasta, w poczekalni pacjenci wyłącznie 70+. Czekałam więc sobie cierpliwie, przedkładając dwie godzinki lektury w chłodnej poczekalni nad kłótnie z rozwścieczonymi staruszkami, nie chcąc też by wypomniano mi fakt, że wykorzystuję swój odmienny stan, by na krzywy ryj dostąpić zaszczytu, na który pozostali pacjenci czekają długie miesiące.

Po jakimś czasie przybyła kolejna starsza pani, z zaawansowanym parkinsonem (PP) i w towarzystwie opiekunki z fundacji. Opiekunka zamieniła kilka słów z lekarzem pomiędzy wejściami kolejnych pacjentów, i kulturalnie oznajmiła czekającym, że ponieważ jej podopieczna ma grupę inwalidzka, lekarz postanowił przyjąć ją poza kolejnością. Rozpętało się piekło.

Pan, na którego kolej teraz wypadała, oznajmił, że nie zgadza się na to absolutnie, po czym próbował zagrodzić PP drogę. Ominięty, zawołał głosem zrozpaczonego przedszkolaka, że wobec tego on wejdzie ostatni, albo wcale nie wejdzie i umrze w tej poczekalni, wszystkim na złość.

Następny w kolejce staruszek zaczął ostro rugać swojego poprzednika, że przez to, iż pozwolił tamtej wejść, on teraz nie zdąży i nie dostanie leków.
Nastąpił festiwal prezentowania sobie nawzajem żylaków, rozruszników i protez, okraszony licytacją, kto jest bardziej uprawniony do przywilejów ( co ciekawe żadna z dolegliwości nie miała nic wspólnego z okulistyką).

Spór przerwała jedna ze staruszek, zauważając, że przecież ja jestem w ciąży, i czekam cierpliwie, więc to moim OBOWIĄZKIEM jest wyjaśnić PP, dlaczego nie może wejść poza kolejnością. Komentarza odmówiłam.
Problem podsumowała inna pani, wyznając, iż podsłuchała w windzie rozmowę PP z opiekunką o tym, że były w zeszłym tygodniu w kawiarni, więc nic jej się nie należny, bo jak by była chora, to by się po kawiarniach nie włóczyła.

Oczekiwanie upływało nerwowo, każdy pacjent miał czas wizyty odliczany skrupulatnie, z komentarzami „sześć minut już siedzi, ile można, co takiego ona tam robi tyle czasu?!” Pomysł, że ten biedny lekarz oprócz wypisania recepty musi czasem kogoś zbadać, chyba był by zbyt absurdalny dla nich.

Pod koniec przyszła pani z zaklejonym okiem i zapytała, czy może zapytać lekarza o jakiś konkretny sprzęt, bo musi po operacji sobie coś tam mierzyć i nie wie, czy się zapisywać na wizytę tu, czy gdzie indziej. Usłyszała, że absolutnie, stanowczo nie, bo wejdzie i będzie siedziała. Pani weszła ze mną, zdobycie informacji zajęło jej 30 sekund. Linczu jakoś uniknęłam.

Zrozumiałbym to zachowanie, gdyby to był SOR, albo specjalista, do którego idą z nagłym atakiem. Ale to była planowana wizyta, a polityka przychodni jest taka, że nawet jakby lekarza dostał w czasie dyżuru wylewu, albo musiałby wyjść wcześniej wykupić żonę z aresztu, to stałym pacjentom w takiej sytuacji ktoś tam by wypisał receptę, skoro bierze ten sam lek w takiej samej dawce od 20 lat.
Nie wiem, czy piekielne, ale trochę przykre.

służba_zdrowia

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (149)

#62179

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z przystanku na jednym z krakowskich rond prawie wszystkie autobusy jeżdżą w jedną stronę - ku dużym, raczej nowszym osiedlom na południu miasta. Trasy autobusów prawie nie różnią się od siebie, oprócz jednego przystanku, na którym tylko jeden z nich się zatrzymuje, a reszta jedzie uliczką równoległą.
Nie ma na tej jednej ulicy nic specjalnie ciekawego, głównie zakłady przemysłowe, ale pechowo właśnie tam musiałam dojechać w pewien deszczowy dzień.
Rozkład zaplanowany jest na tyle sensownie, że w godzinach szczytu autobus w tamtą stronę można złapać co 4-6 min, ale i tak są często bardzo zatłoczone.

Tak się złożyło, że kiedy czekałam na "swój" autobus, przeczekałam dwa prawie puste, jadące popularniejsza trasą, widziałam też następny, dopiero co podjeżdżający - wszystkie były prawie puste.
Ten, na który czekałam, okazał się, niestety, zapełniony jak za komuny - ludzie leżeli sobie dosłownie na plecach i rozpłaszczali się na szybach, no ale trudno, jakoś trzeba dojechać.

Na kolejnych przystankach ludzi nie ubywało, raczej wręcz przeciwnie, a do tego wszystkiego w cały ten Sajgon wjechała pani z niepełnosprawnym chłopcem na wózku. I zaczął się czardasz.

Chłopiec bardzo głośno krzyczał, że mamy go natychmiast przepuścić, bo chce zając miejsce dla wózków, że jesteśmy głupi, bezczelni i on ma pierwszeństwo. Na to jego mama wrzeszczała raz po raz "nie drzyj się!!!" i krzyczała na cały autobus, że skoro my jesteśmy tacy, to ona będzie stała na samym środku i nie będzie się przejmowała niczym. I na pewno przez nas będzie wypadek. Duet wrzeszczał przez całą drogę, nawet kiedy już upragnione miejsce otrzymał i zajął.

Oczywiście rozumiem, że miejsce jak najbardziej im się należało i nikt złośliwie im go nie odmawiał, ale nie było miejsca nawet żeby się obrócić, a co dopiero żeby się nieco przetasować i pozamieniać. Przy najlepszych chęciach nikt nie wejdzie na sufit ani nie wyskoczy przez okno,żeby pani się zmieściła.

Na przystanku częściowo wysiedliśmy, żeby przepuścić mamę i chłopca i zająć miejsca bliżej drzwi. Nie ukoiło to nerwów dwójki pasażerów, bo stało się to za późno, za wolno i w ogóle robiliśmy tłok, wisieliśmy nad jej synkiem, i oni mieli cały czas za mało miejsca.

Rozumiem, że nie wolno patrzeć tylko na koniec swojego nosa i powinno się pomagać tym, którzy mają trudniej, ale trudno mi też winić osoby - starsze, zmęczone po pracy, z ostatnimi kilkoma minutami na bilecie - za to że chcą spokojnie dojechać do domu, skoro już zapłacili, i zajęli miejsca na początku trasy. Może rozsądniej byłoby, wobec przewidywanych problemów logistycznych, poczekać chwilkę i wsiąść do następnego autobusu, gdzie było by więcej miejsca, a podróż byłaby przyjemniejsza i bezpieczniejsza? Zwłaszcza, że z wypowiedzi pani (ja nie będę z dzieckiem aż na K. jechać w takich warunkach!) wynikało, że pozostałe trasy również by im odpowiadały, a ta jedna uliczka wcale ich nie interesowała.

Skomentuj (113) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 241 (371)
zarchiwizowany

#61760

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może i średnio piekielne, ale mam wrażenie,że lekarze są ostatnio trochę zbyt wyluzowani.

1. Jeśli są wśród czytelników fani serialu "Mad Men", przypomną sobie zapewne scenę, w której ginekolog badający Peggy Olson kopci peta prawie pod jej spódnicą. W czasie ostatniej wizyty pani ginekolog bez stresu piła sobie gorąca kawę w czasie badania mnie na "samolocie".
Chyba w ogóle niezbyt lubi się pracą przejmować, bo na wszystkie pytania dotyczące nowych, przepisanych przez nią leków odpowiadała:"No, ja nie wiem", "To nieważne","przejrzy sobie pani instr8ukcje, może będą obrazki", "a to ma dla pani znaczenie?", "nie może sobie pani poczytać na jakimś forum?"
Dodam,że nie pytałam o skutki rozszerzania się kosmosu ani filozofię egzystencjalną, tylko o efekty uboczne, wskazania co do mojej wady serca a więc i o łączenie z innymi lekami oraz o sposób stosowania.

2.Odkąd pamiętam mam problemy ze skórą, skłonność do atopowych zapaleń i tym podobnych przyjemności, jednak wyjątkowo dokuczliwa i błyskawicznie rozszerzająca się wysypka zaniepokoiła mnie bardzo i skłoniła do odmarszu do dermatologa w trybie pilnym. I słusznie, gdyż dopadła mnie bardzo przykra i zaraźliwa pasożytnicza choroba skóry, którą siłą rzeczy podzieliłam się z osoba dzielącą ze mną łoże. Receptę dostałam razy dwa, kuracja przeprowadzona. Jednak po tych wszystkich trudach - tygodniach śmierdzenia maścią siarkową jak dno piekieł, praniu i prasowaniu wszystkiego, ewakuowaniu mieszkaniowego kota przed opryskiem mebli - pomyślałam,że może warto by się upewnić,czy jesteśmy już zdrowi, żeby nie trzeba było tego wszystkiego jeszcze raz powtarzać.
Niestety, był to okres urlopowy, mój dermatolog na zasłużonym odpoczynku, a terminy do innych kosmiczne - na ogół dłużej niż pół roku, rekord - luty 2016.
Udało mi się jednak zdobyć termin u pani doktor,do której można się dostać tylko dlatego, że panie rejestratorki przepełnia wstręt do odbierania telefonów, a ja w desperacji zaczęłam przybytki NFZ wizytować osobiście.
Stawiliśmy się z towarzyszem niedoli na badanie i pani doktor przyjęła nas hurtowo, jednak kiedy dowiedziała się, przez co przeszliśmy, stanowczo zabroniła nam siadać na plastikowym krzesełku ani dotykać czegokolwiek. Nie odczuła też potrzeby obejrzenia nas ubranych ani tym bardziej w negliżu. Pomimo poinformowania jej o zakończeniu leczenia na wszelki wypadek przepisała jeszcze jedną dawkę super drogiego leku i wyraziła pragnienie uwolnienia się od naszego towarzystwa.
Na prośbę, aby przy okazji rzuciła okiem na dziwnie zmienione znamię (czerniaki lubią letnie słońce, a pewien typ chłopa trudno wypchnąć do lekarza tylko po to,żeby pokazał pieprzyk:) odrzekła,że to się trzeba umówić na osobną wizytę, i to jak się wyleczymy, bo ona się nie chce zarazić. Widać idea jednorazowych rękawiczek jeszcze nie postał w jej umyśle.

służba_zdrowia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (277)

#60320

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z czasów zamierzchłych, gdy moja mama - jeszcze wówczas niepełnoletnia - zaczynała podejmować pierwsze obowiązki zawodowe.

Na początku wspomnieć należy, że mama od zawsze, i z przyczyn niewiadomych, panicznie boi się wariatów.

Ponieważ lata bywają gorące, bohaterka naszej historii miała w zwyczaju zdejmować czasem okulary - żeby jej się ze spoconego noska nie zsuwały, a trochę też pewnie coby zadać szyku w środku masowego transportu miasta wojewódzkiego;)
A że okularki jakieś tam dioptrie jednak miały, to chociaż nie całkiem ślepa, do sokolego wzroku rodzicielce było daleko.

Tak też i uczyniła w pewne lipcowe popołudnie, po czym skasowała bilet i zajęła miejsce stojące, trzymając się rurki od kasownika.

Niestety, tej samej rurki chwycił się również pan w średnim wieku, wyróżniający się dość dziwnym zachowaniem. Wyczulona na wszelkie objawy szaleństwa moja przyszła rodzicielka od razu zarejestrowała jakieś dziwne, nieskoordynowane ruchy, parskania, zerkanie na nią kątem oka, wygibasy - no, jednym słowem - świr! Zaniepokojona postanowiła wziąć się w garść i rzucała jedynie podejrzanemu indywiduum karcące spojrzenia.

Podróż trwa, a sytuacja coraz gorsza. Co zakręt, to chłop czyni jakieś wygibasy, ni to przysiady, ni to skłony. Co się na moją mamę spojrzy, to parska, głupie miny strzela.
Mamę panika wmurowała w miejsce, z jednej strony przerażona, z drugiej wściekła,że akurat ją to musiało spotkać.
Do tego w autobusie atmosfera gęsta, wszyscy w nią wpatrzeni, ale nikt nie reaguje.

Nareszcie autobus zbliża się do właściwego przystanku, i matka postanawia założyć okulary,żeby rzucić świrowi ostatnie potępiające spojrzenie (no i żeby się nie zabić na schodkach przy wysiadaniu:) Prawda, którą odkryły jej wzmocnione narzędziem optycznym oczy była porażająca.

Otóż chłopina wiózł sobie zakupione właśnie (bądź zdobyte inną drogą) dość długie i grube rurki aluminiowe. I to właśnie tych rurek, a nie rurki od kasownika, trzymała się mama.Panu najwidoczniej głupio było zwrócić panience uwagę, więc przez całą drogę balansował i zapierał się o podłoże, próbując utrzymać rurki w pionie tak, żeby się mama nie przewróciła. Sytuacja jednak nie sprzyjała powadze, więc resztki energii pożytkował na tłumienie cisnącego się homeryckiego śmiechu w stłumione parsknięcia.

W autobusie ogólna wesołość, mama spiekła buraka, przeprosiła i uciekła, słysząc na odchodnym wymianę zdań gospodyń domowych" pani, ja dwa przystanki już przegapiłam, żeby zobaczyć jak to się skończy.

Ciekawe, jak mogłaby opowiadać tę historię druga strona:
"No i wiecie, że ja się od zawsze boję wariatów. Wiozę sobie raz kulturalnie rurki aluminiowe, a tu mi jakaś pannica się moich rurek łapie zamiast kasownika, jeszcze miny stroi, patrzy na mnie z pogardą, no po prostu świruska!"

komunikacja_miejska

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 944 (1122)

#27141

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cukiernia w centrum. Czekam w sporej kolejce ,a [P]an przede mną prosi [E]kspedientkę o wydanie zamówione go przez niego wcześniej tortu:
E - Nazwisko pana?
P - Nie podawałem nazwiska, tylko napis.
E - A jaki napis?
P - "KOCHANYM RODZICOM Z OKAZJI ROZWODU"

Panią ekspedientkę zamurowało, podobnie jak większość kolejki. Podeszła do sprawy profesjonalnie, z kamienną twarzą sprawdziła torty naszykowane do odbioru, zajrzała na zaplecze - nie ma! Napis zapadłby w pamięć, ale to maj, multum komunii i pikników - może przeoczyła? Dzwoni więc do zmienniczki, ale i ona nic o takim nie wie.
/kolejka czeka w napięciu, nawet obsłużone już osoby zwlekają z wyjściem. Pan spokojny jak nenufar na tafli jeziora/
E - Bardzo pana przepraszam, ale nie mamy takiego zamówienia. Czy pan na pewno zamawiał na dzisiaj tort z takim napisem?
P - Nie, żartowałem tylko. Poproszę dwa pączki.

Pan spokojnie i grzecznie zapłacił i opuścił lokal, a mi dobry humor towarzyszył przez resztę dnia. :)

Cukiernia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 955 (1065)

1