Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Traszka

Zamieszcza historie od: 22 kwietnia 2011 - 15:45
Ostatnio: 24 października 2022 - 21:50
O sobie:

Uroczyście oświadczam, że wszystkie moje historie są wytworem mojej chorej wyobraźni, a zbieżność osób lub sytuacji z rzeczywistymi jest całkowicie przypadkowa.

  • Historii na głównej: 165 z 167
  • Punktów za historie: 147408
  • Komentarzy: 163
  • Punktów za komentarze: 2365
 

#42171

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siedzę sobie na dyżurze. Właśnie wyszła ode mnie para policjantów :)

Ale zacznijmy od początku.
Wyjazd ze dwie godzinki temu. Do infekcji. Oczywiście pacjent zostaje w domu, pogotowie recept nie pisze, więc sam będzie musiał ze swojej wsi jechać do miasta do przychodni.
Jednak wszystko się w tym kraju wszystkim należy, więc awantura już się zaczęła rozkręcać.
Nie byliśmy milutcy i kochani, chociaż trudno powiedzieć żebyśmy byli nieuprzejmi - ot, suchym tonem poinformowałam, że taki stan to nie jest powód do wzywania pogotowia, ratownik mnie poparł i poszliśmy sobie do karetki.
Wracamy do siebie, a tu ekipa policji w odwiedzinach.

Dostali zgłoszenie, że byliśmy chamscy i... pijani. Przede wszystkim pijani. Ponoć facet przedstawił to tak, że dyżurny spodziewał się regularnej libacji, takiej z pierwszych stron gazet. Wiecie, ja się zataczam, ratownik śpiewa pijackie piosenki, pielęgniarka pochrapuje na noszach...

Oczywiście od razu wyjaśnienia, dmuchanie w balonik. Sprawa się wyjaśniła. Pośmialiśmy się, poubolewaliśmy nad konstrukcją psychiczną niektórych ludzi. Pożegnaliśmy się w przyjaźni i życzyliśmy sobie mniej debili w pracy zawodowej :)

Tylko nie do końca rozumiem, o co chodziło temu facetowi. Nastraszyć nas chciał, czy co?

erka

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 722 (798)

#42270

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewna pani wezwała pogotowie do silnego bólu w klatce.

Na miejscu okazało się, że nie w klatce, tylko nadbrzuszu.

Nie silnego, bo tylko 3 pkt w 10-cio stopniowej skali.
Bez innych objawów.

Godzinę wcześniej była u innego lekarza (w świątecznej pomocy lekarskiej).

Doktor zapisał leki na tzw refluks przełykowy (zgaga, mówiąc po ludzku).

Nie wykupiła, bo po co. Wzięła sobie inne, które miała w domu (zupełnie nieskuteczne w tej sytuacji).

Ból nie przeszedł.

Wezwała pogotowie, licząc chyba na to, że nie będzie musiała chodzić do apteki. A może po prostu lubi rozmawiać z lekarzami...

Pogotowie potwierdziło diagnozę z przychodni. Zaleciło te same leki. Zaleciło je ZJEŚĆ, nie tylko położyć receptę pod poduszkę.

Pani się obraziła.

erka

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 889 (953)

#41949

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hellraiser wywołał temat dyspozytorów.

Moja ulubiona grupa zawodowa wśród medyków :)

Nasze pogotowie to mała firemka, większość starych pracowników to osoby z poprzedniego systemu, od których nigdy nikt nic nie wymagał, które marzą tylko o dotrwaniu do emerytury. Wprowadzenie jakichkolwiek procedur typu "dokładny wywiad" graniczy z cudem. Najczęściej pada hasło np: "duszność" i adres. Kto, od kiedy? Ile ma lat? Na co jeszcze choruje? Dyspozytor nie wie. Nie obchodzi go, w końcu karetkę już wysłał. A że my nie mamy pojęcia na co się przygotować? Oj tam, oj tam...

I z tego biorą się takie kwiatki:

1. "Dziecko, wstrząs uczuleniowy". Wzywa pediatra, więc wierzymy w prawdziwość wezwania i lecimy pełną parą. Na miejscu okazuje się, że dziecko ma lat 17, siedzi znudzone na kozetce, a na dłoniach ma krostki, pewnie jako reakcję uczuleniową na antybiotyk. Pediatra chciała wezwać karetkę transportową, na obserwację do szpitala, ale dyspozytor usłyszał chyba tylko "dziecko, uczulenie, szpital".

2. "Chyba nie żyje". Znów jedziemy dyskoteką, pewnie ktoś się właśnie zatrzymał. Wypadamy z walizami, defibrylatorem, zestawy do intubacji... Już w połowie schodów czuć, że sprzęt to mogliśmy zostawić. Człowiek "chyba nie żył" od dobrych kilku dni.

3. "Silne bóle głowy". Przynajmniej okolica ciała się zgadza... za to bóle od ponad miesiąca, bez żadnego nasilenia w ostatnim czasie. Ot, córka przyjechała do ojca i uznała, że tak być nie może, trzeba coś zrobić. Zadzwoniła po informację gdzie może iść z ojcem! Ale jechaliśmy jak do udaru.

4. "Hipoglikemia". Pani nigdy nie chorowała na cukrzycę. Poczuła się słabo i wyczytała w internecie, że to może być hipoglikemia... Dyspozytor nie zadał nawet pytania o choroby, nie mówiąc o tym, że nie zdziwiło go, że wzywa go przytomny człowiek, do siebie, do stanu, w którym powoli zaczyna się odpływać. Oczywiście nie zalecił np. szybkiego zjedzenia cukru.

5. Środek nocy. Wezwanie do podejrzenia zawału, ale we... Wrocławiu. Ratownik najpierw zapisał, potem przeczytał, przetarł oczy i zapytał, czy na pewno się zgadza i czy na pewno mamy jechać 150 km. Okazało się, że jakaś babinka podała adres zameldowania, a nie pobytu...

6. Moje ulubione: "ręka w maszynie". Zakłady przemysłowe. Dyskoteka, opatrunki pod ręką, wyciągnięte środki przeciwbólowe, nosze opakowane folią. Jak na wojnę :)
Na miejscu pan ze złamanym (!) paznokciem. Maszyna się od razu zatrzymała, nic się nie stało, ale mają taką procedurę, że musi lekarz kwit napisać. Zamiast do rejonowego, przypisanego do zakładu, ktoś zadzwonił na pogotowie. Dyspozytor znów słyszał tylko "ręka, maszyna".

Wesołe jest życie pogotowiarzy :)

erka

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1086 (1124)

#41558

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam nieprzyjemność przywieźć do szpitala ciężko rannego mężczyznę z wypadku samochodowego. Głowa porozbijana, od pierwszego rzutu oka było widać, że pozytywnego zakończenia nie będzie. Przyjęty na oddział, badania zrobione. Podejrzenie zamieniło się w pewność - śmieć pnia mózgu, dawca.

W tej sytuacji pojawiło się pytanie o zgodę na dawstwo narządów. Pacjent nie zastrzegł braku zgody w rejestrze, więc teoretycznie można zacząć procedurę.

Ale zwyczajowo pyta się rodzinę.

A rodzina się nie zgadza. Na pierwsze wspomnienie tematu od razu histeria, oskarżenia "łowcy skór", "handlarze zwłokami", krzyki. Mimo, że nikt nie naciskał.

W takiej sytuacji oczywiście nikt nie ryzykuje podejmowania zabiegu - szanowane są poglądy rodziny.

Tylko tyle, że ten pacjent miał inne zdanie. Skąd wiem? Lekarze z oddziału rozmawiali też z jego dziewczyną, która powiedziała, że chłopak był zawsze za dawstwem...

PS. Rodzina nie chciała się również zgodzić na odłączenie pacjenta od respiratora - czyli tak naprawdę martwe ciało, sztucznie podtrzymywane na tym świecie blokuje miejsce innym chorym. Na szczęście tu już nie ma zwyczaju słuchać rodzin i lekarze pozwolili pacjentowi odejść w spokoju.

I tylko mi pozostało dziwne wrażenie, że to wszystko powinno działać inaczej...

Szpital

Skomentuj (98) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 854 (982)

#41326

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przyszedł do mnie na wizytę pacjent. Młody, sympatyczny, szarmancki wręcz. I gdy już wymieniliśmy uprzejmości, pan nachylił się do mnie i rzekł:

P: Pani Doktor, ja chciałbym sobie zrobić badania.
J: A co się dzieje, że chce się pan przebadać?
P: Nic szczególnego, tak dla siebie chciałbym.
J: Rozumiem, jeśli pan chce, możemy oznaczyć morfologię, zrobić badanie moczu...
P: Ale ja bym chciał więcej, te to miałem robione niedawno.
J: Yhm... To po co pan chce robić kontrolę, skoro były niedawno? Rozumiem, że wyszły dobre? Na pewno nic się nie dzieje?
P: Na pewno. Ja po prostu chcę wiedzieć, że jestem zdrowy.
J: Wie pan, nie ma sensu robić badań w ciemno. Albo czegoś szukamy, albo robimy tylko podstawowe badania.
P: Ja nalegam.
J: Cóż, pana sprawa. Ale w takim razie to nie u mnie, tylko w laboratorium. Płaci pan i ma nawet badania hormonalne, wirusy, posiewy... (drogie jak cholera, tak na marginesie).
P: Właśnie, pani nie rozumie. Ja tam muszę ZAPŁACIĆ. A jak mi pani napisze, to nie...
J: I uważa pan, że to ja mam płacić za PAŃSKIE fanaberie? Ja mogę co najwyżej zapłacić za badania, które coś wniosą. A jak na razie nie mamy nawet czego szukać.
P: Czyli co, nie napisze pani?
J: Nie.
P: To da pani chociaż skierowanie na tomografię brzucha, bo nie chcą mnie zarejestrować bez tego kwitu.
J: Pan chyba żartuje. To nie jest obojętne badanie, jest duża dawka promieniowania, kontrast. A pan chce sobie ot tak pójść na badanie bez potrzeby.
P: To nie pani interes na co ja się narażam!
J: Oczywiście że mój. Bo to ja odpowiadam za skierowanie pana na takie badanie. A ja uważam, że nie jest to panu potrzebne.
P: Ale ja chcę!
J: (wkurzona już) Chce pan koniecznie badanie, które panu wszystko powie o pańskim stanie zdrowia?
P: Chcę!
J: Dobrze, to skieruję pana na sekcję.
P: Słucham?
J: Na badanie pośmiertne. Tylko ono panu powie wszystko... To co, piszemy?
P: Pani jest bezczelna!
J: Sam pan zaczął...

Ciekawe czy jeszcze kiedyś pan ciekawski wróci?

POZ

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 895 (1091)

#41151

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdarzyło mi się być świadkiem wypadku "po cywilu". Stłuczka, raczej niegroźnie.

Ale mimo wszystko zatrzymałam się, trójkąt ostrzegawczy, szybki rzut oka, czy nic się nie pali, ilu mamy poszkodowanych i jakich.

W jednym samochodzie nic ciekawego, lekko zdenerwowany kierowca, w drugim kierująca kobieta z rozbitym nosem i guzem na czole. Nic strasznego, ale kontrola konieczna - kto wie, czy po urazie głowy nie wykluje jej się coś poważniejszego.

Poinformowałam panią, że ma siedzieć, karetka już jedzie, nie ma się czym martwic i ogólnie zaczęłam zagadywać dla zabicia czasu. I tak sobie gadamy, gdy nagle obok hamuje z piskiem opon samochód, z którego wyskakuje Superman.

S: Odsuń się! (to do mnie) Ja panią wyciągnę!
J: (nie odsuwając się jednak) Po co?
S: Głupia jesteś? Tu był wypadek!
J: Raczej stłuczka, nie ma się co podniecać. Zostawi pan tą panią w spokoju. Karetka już jedzie, nic więcej nie trzeba robić.
S: JA JESTEM RATOWNIKIEM*! Odsuń się, trzeba ja wyciągnąć! Pani się nie rusza, ja zaraz panią wyciągnę! To może wszystko zaraz wybuchnąć!
J: Pogięło pana? Won z łapami, tylko krzywdę pan jej zrobi.
S: Ja się znam! Jak nie wiesz co robić, to się doucz!
J: Właśnie wiem. Pani chce w ogóle wychodzić z tego samochodu? Bo ja nie radzę.
K: Ja może tu poczekam...
J: Widzi pan, nikt tu nie chce pana pomocy. A teraz proszę przestawić samochód, bo postawił go pan na środku ulicy.
S: Ja już słyszę karetkę! I policję! Ja panią oskarżę o przeszkadzanie w udzielaniu pomocy! (ciągle stałam między nim a drzwiami kierowcy)
J: Proszę bardzo, poczekamy.

Karetka przyjechała, panią wsadzili w kołnierz i zabrali na badania do szpitala. Policja ogarnęła miejsce wypadku, przywitała się ze mną, wysłuchała pana, poinformowała o tym, że należy się mandat za samochód na środku drogi, że przeszkadzał w udzielaniu pierwszej pomocy doświadczonym osobom, że rzucanie oskarżeń "wszyscy jesteście jedna mafia" też jest karalne i że oni przymkną oko, ale niech już sobie jedzie.

Na szczęście posłuchał.

* samozwańczym ratownikiem, jak się okazało. Z zawodu handlowiec, tyle, że krótko po kursie BHP...

Superhero w akcji

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 901 (981)

#40900

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mamy na Oddziale Ratunkowym najazd studentów Ratownictwa.

Kwiatki zdarzają się często. To nie jest zawód dla każdego, jest trudny, upierdliwy, nie składa się z bohaterskich wyjazdów, ratowania życia, niewiast padających na szyję z wdzięcznością i wzruszonych, pełnych uznania rodzin naszych pacjentów.

Właściwie to nigdy tak nie wygląda.

Ratownictwo to bród, smród, pijani i agresywni pacjenci, wyjazdy w środku nocy do bolących paluszków i katarków, rodziny wrzeszczące i przeszkadzające w badaniu. To brak wdzięczności, a często pozwy sądowe z najidiotyczniejszych powodów.

Jednak tego na studiach się nie mówi i większość naszych studentów jest zaskoczona tym, że pacjent ratownictwa, to nie ten sam, który leży w czystym łóżeczku i z ochotą mówi o swoich dolegliwościach.

Ale do rzeczy.

Na oddział przyjeżdża Pan Menel. Stan po napadzie padaczkowym, nieprzytomny. Zarzygany, osikany. Brudny tak, że można się przykleić. No i z całą rodzinką zwierzątek.

Dwójka studentów rzuca się pod ścianę, blisko okna. Lekko zieloni, starają się nie oddychać. Na moją prośbę o pomoc w ściągnięciu ciuchów z pana menela, wpadają w popłoch. Jeden odważny, ubrany jak na wojnę chemiczną trochę nam pomaga.

Studentka w tym czasie z zapada w jakiś trans. Na polecenie założenia wkłucia nie reaguje. Na wołanie "halo, słyszy mnie pani?" też nie. W końcu podchodzę do niej, łapię za ramię

J: Wszystko dobrze?
S: Eee... Często tu tak jest?
J: Jak?
S: Taki pacjent... brudny... o Boże, jaki smród...
J (zgodnie z prawdą): Często.
S: Ale... jak ja mam go w ogóle dotknąć? Przecież on ma wszy!
J: Ma pani rękawiczki, fartuchy jednorazowe. Jakoś trzeba sobie radzić.
S: Ja nie mogę. Ja nie umiem. Ja się chyba nie nadaję.
J (już widzę nadchodzącą histerię): Zróbmy tak. Ja panią zwalniam dziś z reszty zajęć. Proszę sobie iść do domu, na piwo. Pomyśli pani, ochłonie trochę. I widzimy się jutro, dobrze?
S: Tak... Dziękuję.

Poszła. Nie wróciła cały tydzień. A w kolejnym jej koledzy powiedzieli, że zrezygnowała ze studiów.

Zderzenie z rzeczywistością bywa czasem bolesne...

SOR

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1018 (1078)

#40898

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedna z "Wyższych Szkół Gotowania Na Gazie w Pcimiu Górnym" otworzyła ostatnio kierunek Ratownictwo.

Właśnie przyszedł do nas pierwszy rzut "studentów" na zajęcia praktyczne.

O Boże.

Moja trójka przypełzła do mnie z rana, trochę spóźnieni, odpicowani, spodnie taktyczne, kieszenie wypchane wenflonami, odblaski... Miny zawodowców, którzy właśnie wrócili z pola bitwy w Afganistanie.

Sytuacja 1:
Ja: Proszę teraz wziąć maskę twarzową (podstawa podstaw w medycynie ratunkowej), będzie pan wentylował pacjenta przed intubacją.
Student: Maskę... (szuka czegoś na stoliku, maska leży na samym środku)... Eeee... maskę... (chwyta rurkę intubacyjną, MYŚLI).
J: To jest rurka, proszę wziąć maskę.
S: Ja nie wiem, nie byłem na wykładzie...

Sytuacja 2:
J: Pan pójdzie na cały dzień do pielęgniarek, będzie pan ćwiczył wkłucia.
S: Ja tu jestem, żeby się nauczyć intubować!
J: Pan tu jest, żeby się nauczyć zawodu. Intubować będzie pan jak uznam, że dorósł pan do tego.
S: My wkłucia ćwiczyliśmy na fantomach, już to umiem!
J: Dobrze, sprawdzimy. Pobierze pan krew u 3 osób i ma pan zaliczenie tej części.
Jak można się było spodziewać, gość nie ogarnął nawet jednaj osoby. A wcale nie była trudna.

Sytuacja 3:
Godzina 12:20, przyjeżdża pacjent nieprzytomny. Sytuacja idealna do nauki.
S: To my już idziemy, koniec naszych zajęć. Do widzenia.
J: Słucham?
S: My mamy do 12:30.
J: Powiem tak: Spóźnienie to jedno. Godzinna przerwa kawowa to drugie. Ale panów lenistwo, chamstwo i totalne olewanie zawodu to trzecie. Widzę, że Panów nic nie interesuje, nic nie chcecie się nauczyć. Ale albo nauczę was ja, albo dopiero praca. Macie dwa wyjścia. Albo zostajecie, albo jutro też możecie nie przychodzić. I radzę się zastanowić, bo może powtórka praktyk jednak jest lepszym wyjściem.

Z fochem zostali. Przeczołgaliśmy ich z moim ratownikiem tak, że dwie godziny później nie mieli już odwagi nawet pisnąć. Ale przynajmniej się czegoś nauczyli.

I chyba mnie już więcej nie wkurzą.

SOR

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 887 (939)

#41148

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pamiętacie Panią z opowieści o zaniedbanej matce? (http://piekielni.pl/38628)

Historia ma ciąg dalszy...

Staruszka zmarła, co nie było jakoś specjalnie zaskakujące w jej stanie. Przeleżała kilka dni na Internie, później na OIOM. Niestety, nie dało się wiele zrobić.

Natomiast wszyscy, którzy byli zaangażowani w ratowanie - zarówno w szpitalu, jak i w karetce - dostali wezwania do prokuratury. Z paragrafu 160, czyli narażenie na utratę życia i zdrowia.

Po wizycie u miłej pani prokurator dowiedziałam się o co chodzi... Córka zarzuca nam (karetkowiczom) nieprawidłowe i zbyt późno włączone leczenie, skierowanie na zły oddział, powolny transport. Lekarzom ze szpitala złe leczenie, brak opieki, zbyt późną decyzję o przeniesienie na OIOM, zaniedbanie pacjentki i - uwaga - pobicie (bo miała siniaki po podawaniu leków przeciwzakrzepowych).
I mimo, że zarzuty są absurdalne a przyczyny stanu pacjentki należałoby szukać gdzie indziej, to i tak procedura przesłuchiwania musi ruszyć. Ile to zabiera czasu, nerwów, kłopotu (bo co chwilę lekarze z oddziału są wzywani) nikt nawet nie liczy. Ważne przecież, że córeczka ma PODEJRZENIA.

Ręce opadają.

paranoja małomiasteczkowa

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 693 (749)

#40901

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mamy na Oddziale Ratunkowym najazd studentów Ratownictwa.

Między innymi studenci uczą się cewnikować pęcherz moczowy. Dla niezaznajomionych z tematem - polega to na wprowadzeniu gumowej rurki do cewki moczowej.

Pewnej studentce trafił się piekielny pacjent - lekko podpity, niezbyt atrakcyjny pan koło 40-tki.

Tłumaczę studentce co ma zrobić, ona lekko blada, trzęsące się ręce. Za to pacjent coraz bardziej zadowolony... W pewnym momencie:

P: Oj tak, nie mogłem lepiej trafić, taka ładna laseczka mnie będzie za ptaszka trzymać... dalej maleńka, nic się nie bój, on lubi takie pieszczoty, tylko bądź delikatna, to razem dobrze skończymy.

Mi opadła szczęka, studentka czerwona jak burak, panika w oczach. Trzeba ratować sytuację. Ale ktoś mnie ubiegł :)

Pan Mariusz (180 wzrostu, 120 kg wagi, wiek pod 60-tkę): Uuu panie, jak pan lubisz takie pieszczoty, to super. Ja też lubię. No już, kochanieńki, nie chowaj się, ja ci dobrze zrobię. Dawać ten cewnik.

Co jak co, ale lekcję cewnikowania i studentka, i pacjent zapamiętają do końca życia :)

SOR

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1546 (1586)