Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Traszka

Zamieszcza historie od: 22 kwietnia 2011 - 15:45
Ostatnio: 24 października 2022 - 21:50
O sobie:

Uroczyście oświadczam, że wszystkie moje historie są wytworem mojej chorej wyobraźni, a zbieżność osób lub sytuacji z rzeczywistymi jest całkowicie przypadkowa.

  • Historii na głównej: 165 z 167
  • Punktów za historie: 147787
  • Komentarzy: 163
  • Punktów za komentarze: 2372
 

#42262

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wezwanie do nieprzytomnej, spadła ze schodów. Okolica całkiem spokojna, nie żadna menelnia. Wchodzimy do klatki, przed nami widok lekko pomiętej kobiety wciśniętej w kąt przy schodach. Na pytania odpowiada bełkotliwie, co chwilę podsypia.
Dzwonki alarmowe w mojej głowie już wyją, bo takie objawy po upadku to nic dobrego. Poza tym jeszcze zostały mi jakieś resztki ufności w ludzkość. Ale mojemu ratownikowi nie :)

R: Ej, ona jest chyba pijana...
J: Myślisz? Nie, chyba nie, zobacz, w ciąży jest. Chyba nie piła?
R: No nie wiem, coś tu jedzie wódą. Poza tym, zobacz jak jest ubrana.

Rzeczywiście, cekinki, buty na obcasie. Strój mało pasujący do Wszystkich Świętych. No i żadnej rodziny w okolicy. Dziwnie.

Sytuacja rozjaśnia się ciut, kiedy ratownik poszedł popytać, czy ktoś ją zna (wzywający karetkę jej nie poznawał). Na drugim piętrze trafił na imprezę z lekko dogorywającym towarzystwem. Okazało się, że nasza Matka Polka wyszła ze swoim gachem już ładny kawałek czasu temu...

No nic, niezależnie od wszystkiego kobieta w ciąży, po urazie, objawy niepokojące. Trzeba jechać do szpitala.

Wczoraj dowiedziałam się co jej było. Alkohol. Nic więcej. To znaczy, potłukła się trochę, spadając z tych schodów, ale stan podsypiania i bełkotu to była wyłączna zasługa drinków.

W siódmym miesiącu ciąży.

PS. Jak tylko doszła do siebie, wypisała się na własne żądanie. W końcu mamy kolejny weekend, który można spędzić przy kieliszku.

erka

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 815 (877)

#42266

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W przychodni w której pracuję jakiś czas temu wydarzyła się seria dziwnych ruchów ze strony dyrekcji.

Na wstępie trzeba zaznaczyć, że przychodnia jest na zadupiu, płaci raczej mało, więc chętnych do pracy nie ma.

Jeden z lekarzy pracujących na pełen etat, nazwijmy go Kowalski, miał na pieńku z dyrektorem, mniejsza o co. Szykany ze strony "władzy" narastały od dłuższego czasu, w końcu sytuacja zaostrzyła się na tyle, że Kowalski w ramach protestu złożył wymówienie, argumentując, że on na takich zasadach nie będzie pracował, więc albo on rezygnuje, albo zmiana zasad.

Dyrektor, pełen zadufania i przekonania o doskonałości własnego ośrodka wzruszył ramionami i Kowalskiego zwolnił od "już teraz" wypłacając mu zaległy urlop.

Dzień później zaczął rozpaczliwe szukanie pracownika. Małe społeczności mają to do siebie, że jakaś solidarność zawodowa istnieje. Zwłaszcza, że według nas Kowalski miał rację w tym sporze i większość podziwiała go za tzw. "jaja".

Lekarka mająca drugi etat stanowczo odmówiła przyjmowania pacjentów "za dwóch" do czasu zatrudnienia kogoś nowego (zresztą byłoby to i tak niewykonalne).

Pediatra popukał się w głowę na propozycję przyjmowania dorosłych.

Ja i jeszcze dwóch lekarzy pracujących popołudniami w dosadnych słowach określiliśmy gdzie mamy nakaz zwiększenia godzin, nawet kosztem większych pensji.

Z tego co wiemy, na ogłoszenie o pracę po dwóch tygodniach odpowiedziała jedna osoba, która po zapoznaniu się z sytuacją uznała, że jeśli dyrekcja robi takie numery, to nie wróży dobrze na przyszłość.

Po kolejnych dwóch tygodniach dyrekcja mając wizję kary z NFZ za niespełnienie wymogów kontraktu zaczęła wydzwaniać do Kowalskiego.

Ten odpowiedział, że owszem, może wrócić na nowych zasadach i za wyższą pensję :) Zgodzili się, w końcu trzeba było ratować sytuację. No ale jak to? Jedna osoba ma wyższą stawkę? Przy jednakowych uprawnieniach? Od razu do dyrekcji wpłynęły wnioski od pozostałych o modyfikację kontraktu.

I w ten oto sposób dyrekcja chcąc zaoszczędzić dała nam wszystkim podwyżki :)

POZ

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1012 (1070)

#42171

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siedzę sobie na dyżurze. Właśnie wyszła ode mnie para policjantów :)

Ale zacznijmy od początku.
Wyjazd ze dwie godzinki temu. Do infekcji. Oczywiście pacjent zostaje w domu, pogotowie recept nie pisze, więc sam będzie musiał ze swojej wsi jechać do miasta do przychodni.
Jednak wszystko się w tym kraju wszystkim należy, więc awantura już się zaczęła rozkręcać.
Nie byliśmy milutcy i kochani, chociaż trudno powiedzieć żebyśmy byli nieuprzejmi - ot, suchym tonem poinformowałam, że taki stan to nie jest powód do wzywania pogotowia, ratownik mnie poparł i poszliśmy sobie do karetki.
Wracamy do siebie, a tu ekipa policji w odwiedzinach.

Dostali zgłoszenie, że byliśmy chamscy i... pijani. Przede wszystkim pijani. Ponoć facet przedstawił to tak, że dyżurny spodziewał się regularnej libacji, takiej z pierwszych stron gazet. Wiecie, ja się zataczam, ratownik śpiewa pijackie piosenki, pielęgniarka pochrapuje na noszach...

Oczywiście od razu wyjaśnienia, dmuchanie w balonik. Sprawa się wyjaśniła. Pośmialiśmy się, poubolewaliśmy nad konstrukcją psychiczną niektórych ludzi. Pożegnaliśmy się w przyjaźni i życzyliśmy sobie mniej debili w pracy zawodowej :)

Tylko nie do końca rozumiem, o co chodziło temu facetowi. Nastraszyć nas chciał, czy co?

erka

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 724 (800)

#42270

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewna pani wezwała pogotowie do silnego bólu w klatce.

Na miejscu okazało się, że nie w klatce, tylko nadbrzuszu.

Nie silnego, bo tylko 3 pkt w 10-cio stopniowej skali.
Bez innych objawów.

Godzinę wcześniej była u innego lekarza (w świątecznej pomocy lekarskiej).

Doktor zapisał leki na tzw refluks przełykowy (zgaga, mówiąc po ludzku).

Nie wykupiła, bo po co. Wzięła sobie inne, które miała w domu (zupełnie nieskuteczne w tej sytuacji).

Ból nie przeszedł.

Wezwała pogotowie, licząc chyba na to, że nie będzie musiała chodzić do apteki. A może po prostu lubi rozmawiać z lekarzami...

Pogotowie potwierdziło diagnozę z przychodni. Zaleciło te same leki. Zaleciło je ZJEŚĆ, nie tylko położyć receptę pod poduszkę.

Pani się obraziła.

erka

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 891 (955)

#41949

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hellraiser wywołał temat dyspozytorów.

Moja ulubiona grupa zawodowa wśród medyków :)

Nasze pogotowie to mała firemka, większość starych pracowników to osoby z poprzedniego systemu, od których nigdy nikt nic nie wymagał, które marzą tylko o dotrwaniu do emerytury. Wprowadzenie jakichkolwiek procedur typu "dokładny wywiad" graniczy z cudem. Najczęściej pada hasło np: "duszność" i adres. Kto, od kiedy? Ile ma lat? Na co jeszcze choruje? Dyspozytor nie wie. Nie obchodzi go, w końcu karetkę już wysłał. A że my nie mamy pojęcia na co się przygotować? Oj tam, oj tam...

I z tego biorą się takie kwiatki:

1. "Dziecko, wstrząs uczuleniowy". Wzywa pediatra, więc wierzymy w prawdziwość wezwania i lecimy pełną parą. Na miejscu okazuje się, że dziecko ma lat 17, siedzi znudzone na kozetce, a na dłoniach ma krostki, pewnie jako reakcję uczuleniową na antybiotyk. Pediatra chciała wezwać karetkę transportową, na obserwację do szpitala, ale dyspozytor usłyszał chyba tylko "dziecko, uczulenie, szpital".

2. "Chyba nie żyje". Znów jedziemy dyskoteką, pewnie ktoś się właśnie zatrzymał. Wypadamy z walizami, defibrylatorem, zestawy do intubacji... Już w połowie schodów czuć, że sprzęt to mogliśmy zostawić. Człowiek "chyba nie żył" od dobrych kilku dni.

3. "Silne bóle głowy". Przynajmniej okolica ciała się zgadza... za to bóle od ponad miesiąca, bez żadnego nasilenia w ostatnim czasie. Ot, córka przyjechała do ojca i uznała, że tak być nie może, trzeba coś zrobić. Zadzwoniła po informację gdzie może iść z ojcem! Ale jechaliśmy jak do udaru.

4. "Hipoglikemia". Pani nigdy nie chorowała na cukrzycę. Poczuła się słabo i wyczytała w internecie, że to może być hipoglikemia... Dyspozytor nie zadał nawet pytania o choroby, nie mówiąc o tym, że nie zdziwiło go, że wzywa go przytomny człowiek, do siebie, do stanu, w którym powoli zaczyna się odpływać. Oczywiście nie zalecił np. szybkiego zjedzenia cukru.

5. Środek nocy. Wezwanie do podejrzenia zawału, ale we... Wrocławiu. Ratownik najpierw zapisał, potem przeczytał, przetarł oczy i zapytał, czy na pewno się zgadza i czy na pewno mamy jechać 150 km. Okazało się, że jakaś babinka podała adres zameldowania, a nie pobytu...

6. Moje ulubione: "ręka w maszynie". Zakłady przemysłowe. Dyskoteka, opatrunki pod ręką, wyciągnięte środki przeciwbólowe, nosze opakowane folią. Jak na wojnę :)
Na miejscu pan ze złamanym (!) paznokciem. Maszyna się od razu zatrzymała, nic się nie stało, ale mają taką procedurę, że musi lekarz kwit napisać. Zamiast do rejonowego, przypisanego do zakładu, ktoś zadzwonił na pogotowie. Dyspozytor znów słyszał tylko "ręka, maszyna".

Wesołe jest życie pogotowiarzy :)

erka

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1088 (1126)

#41558

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam nieprzyjemność przywieźć do szpitala ciężko rannego mężczyznę z wypadku samochodowego. Głowa porozbijana, od pierwszego rzutu oka było widać, że pozytywnego zakończenia nie będzie. Przyjęty na oddział, badania zrobione. Podejrzenie zamieniło się w pewność - śmieć pnia mózgu, dawca.

W tej sytuacji pojawiło się pytanie o zgodę na dawstwo narządów. Pacjent nie zastrzegł braku zgody w rejestrze, więc teoretycznie można zacząć procedurę.

Ale zwyczajowo pyta się rodzinę.

A rodzina się nie zgadza. Na pierwsze wspomnienie tematu od razu histeria, oskarżenia "łowcy skór", "handlarze zwłokami", krzyki. Mimo, że nikt nie naciskał.

W takiej sytuacji oczywiście nikt nie ryzykuje podejmowania zabiegu - szanowane są poglądy rodziny.

Tylko tyle, że ten pacjent miał inne zdanie. Skąd wiem? Lekarze z oddziału rozmawiali też z jego dziewczyną, która powiedziała, że chłopak był zawsze za dawstwem...

PS. Rodzina nie chciała się również zgodzić na odłączenie pacjenta od respiratora - czyli tak naprawdę martwe ciało, sztucznie podtrzymywane na tym świecie blokuje miejsce innym chorym. Na szczęście tu już nie ma zwyczaju słuchać rodzin i lekarze pozwolili pacjentowi odejść w spokoju.

I tylko mi pozostało dziwne wrażenie, że to wszystko powinno działać inaczej...

Szpital

Skomentuj (98) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 856 (984)

#41326

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przyszedł do mnie na wizytę pacjent. Młody, sympatyczny, szarmancki wręcz. I gdy już wymieniliśmy uprzejmości, pan nachylił się do mnie i rzekł:

P: Pani Doktor, ja chciałbym sobie zrobić badania.
J: A co się dzieje, że chce się pan przebadać?
P: Nic szczególnego, tak dla siebie chciałbym.
J: Rozumiem, jeśli pan chce, możemy oznaczyć morfologię, zrobić badanie moczu...
P: Ale ja bym chciał więcej, te to miałem robione niedawno.
J: Yhm... To po co pan chce robić kontrolę, skoro były niedawno? Rozumiem, że wyszły dobre? Na pewno nic się nie dzieje?
P: Na pewno. Ja po prostu chcę wiedzieć, że jestem zdrowy.
J: Wie pan, nie ma sensu robić badań w ciemno. Albo czegoś szukamy, albo robimy tylko podstawowe badania.
P: Ja nalegam.
J: Cóż, pana sprawa. Ale w takim razie to nie u mnie, tylko w laboratorium. Płaci pan i ma nawet badania hormonalne, wirusy, posiewy... (drogie jak cholera, tak na marginesie).
P: Właśnie, pani nie rozumie. Ja tam muszę ZAPŁACIĆ. A jak mi pani napisze, to nie...
J: I uważa pan, że to ja mam płacić za PAŃSKIE fanaberie? Ja mogę co najwyżej zapłacić za badania, które coś wniosą. A jak na razie nie mamy nawet czego szukać.
P: Czyli co, nie napisze pani?
J: Nie.
P: To da pani chociaż skierowanie na tomografię brzucha, bo nie chcą mnie zarejestrować bez tego kwitu.
J: Pan chyba żartuje. To nie jest obojętne badanie, jest duża dawka promieniowania, kontrast. A pan chce sobie ot tak pójść na badanie bez potrzeby.
P: To nie pani interes na co ja się narażam!
J: Oczywiście że mój. Bo to ja odpowiadam za skierowanie pana na takie badanie. A ja uważam, że nie jest to panu potrzebne.
P: Ale ja chcę!
J: (wkurzona już) Chce pan koniecznie badanie, które panu wszystko powie o pańskim stanie zdrowia?
P: Chcę!
J: Dobrze, to skieruję pana na sekcję.
P: Słucham?
J: Na badanie pośmiertne. Tylko ono panu powie wszystko... To co, piszemy?
P: Pani jest bezczelna!
J: Sam pan zaczął...

Ciekawe czy jeszcze kiedyś pan ciekawski wróci?

POZ

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 897 (1093)

#41151

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdarzyło mi się być świadkiem wypadku "po cywilu". Stłuczka, raczej niegroźnie.

Ale mimo wszystko zatrzymałam się, trójkąt ostrzegawczy, szybki rzut oka, czy nic się nie pali, ilu mamy poszkodowanych i jakich.

W jednym samochodzie nic ciekawego, lekko zdenerwowany kierowca, w drugim kierująca kobieta z rozbitym nosem i guzem na czole. Nic strasznego, ale kontrola konieczna - kto wie, czy po urazie głowy nie wykluje jej się coś poważniejszego.

Poinformowałam panią, że ma siedzieć, karetka już jedzie, nie ma się czym martwic i ogólnie zaczęłam zagadywać dla zabicia czasu. I tak sobie gadamy, gdy nagle obok hamuje z piskiem opon samochód, z którego wyskakuje Superman.

S: Odsuń się! (to do mnie) Ja panią wyciągnę!
J: (nie odsuwając się jednak) Po co?
S: Głupia jesteś? Tu był wypadek!
J: Raczej stłuczka, nie ma się co podniecać. Zostawi pan tą panią w spokoju. Karetka już jedzie, nic więcej nie trzeba robić.
S: JA JESTEM RATOWNIKIEM*! Odsuń się, trzeba ja wyciągnąć! Pani się nie rusza, ja zaraz panią wyciągnę! To może wszystko zaraz wybuchnąć!
J: Pogięło pana? Won z łapami, tylko krzywdę pan jej zrobi.
S: Ja się znam! Jak nie wiesz co robić, to się doucz!
J: Właśnie wiem. Pani chce w ogóle wychodzić z tego samochodu? Bo ja nie radzę.
K: Ja może tu poczekam...
J: Widzi pan, nikt tu nie chce pana pomocy. A teraz proszę przestawić samochód, bo postawił go pan na środku ulicy.
S: Ja już słyszę karetkę! I policję! Ja panią oskarżę o przeszkadzanie w udzielaniu pomocy! (ciągle stałam między nim a drzwiami kierowcy)
J: Proszę bardzo, poczekamy.

Karetka przyjechała, panią wsadzili w kołnierz i zabrali na badania do szpitala. Policja ogarnęła miejsce wypadku, przywitała się ze mną, wysłuchała pana, poinformowała o tym, że należy się mandat za samochód na środku drogi, że przeszkadzał w udzielaniu pierwszej pomocy doświadczonym osobom, że rzucanie oskarżeń "wszyscy jesteście jedna mafia" też jest karalne i że oni przymkną oko, ale niech już sobie jedzie.

Na szczęście posłuchał.

* samozwańczym ratownikiem, jak się okazało. Z zawodu handlowiec, tyle, że krótko po kursie BHP...

Superhero w akcji

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 903 (983)

#40900

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mamy na Oddziale Ratunkowym najazd studentów Ratownictwa.

Kwiatki zdarzają się często. To nie jest zawód dla każdego, jest trudny, upierdliwy, nie składa się z bohaterskich wyjazdów, ratowania życia, niewiast padających na szyję z wdzięcznością i wzruszonych, pełnych uznania rodzin naszych pacjentów.

Właściwie to nigdy tak nie wygląda.

Ratownictwo to bród, smród, pijani i agresywni pacjenci, wyjazdy w środku nocy do bolących paluszków i katarków, rodziny wrzeszczące i przeszkadzające w badaniu. To brak wdzięczności, a często pozwy sądowe z najidiotyczniejszych powodów.

Jednak tego na studiach się nie mówi i większość naszych studentów jest zaskoczona tym, że pacjent ratownictwa, to nie ten sam, który leży w czystym łóżeczku i z ochotą mówi o swoich dolegliwościach.

Ale do rzeczy.

Na oddział przyjeżdża Pan Menel. Stan po napadzie padaczkowym, nieprzytomny. Zarzygany, osikany. Brudny tak, że można się przykleić. No i z całą rodzinką zwierzątek.

Dwójka studentów rzuca się pod ścianę, blisko okna. Lekko zieloni, starają się nie oddychać. Na moją prośbę o pomoc w ściągnięciu ciuchów z pana menela, wpadają w popłoch. Jeden odważny, ubrany jak na wojnę chemiczną trochę nam pomaga.

Studentka w tym czasie z zapada w jakiś trans. Na polecenie założenia wkłucia nie reaguje. Na wołanie "halo, słyszy mnie pani?" też nie. W końcu podchodzę do niej, łapię za ramię

J: Wszystko dobrze?
S: Eee... Często tu tak jest?
J: Jak?
S: Taki pacjent... brudny... o Boże, jaki smród...
J (zgodnie z prawdą): Często.
S: Ale... jak ja mam go w ogóle dotknąć? Przecież on ma wszy!
J: Ma pani rękawiczki, fartuchy jednorazowe. Jakoś trzeba sobie radzić.
S: Ja nie mogę. Ja nie umiem. Ja się chyba nie nadaję.
J (już widzę nadchodzącą histerię): Zróbmy tak. Ja panią zwalniam dziś z reszty zajęć. Proszę sobie iść do domu, na piwo. Pomyśli pani, ochłonie trochę. I widzimy się jutro, dobrze?
S: Tak... Dziękuję.

Poszła. Nie wróciła cały tydzień. A w kolejnym jej koledzy powiedzieli, że zrezygnowała ze studiów.

Zderzenie z rzeczywistością bywa czasem bolesne...

SOR

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1021 (1081)

#40898

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedna z "Wyższych Szkół Gotowania Na Gazie w Pcimiu Górnym" otworzyła ostatnio kierunek Ratownictwo.

Właśnie przyszedł do nas pierwszy rzut "studentów" na zajęcia praktyczne.

O Boże.

Moja trójka przypełzła do mnie z rana, trochę spóźnieni, odpicowani, spodnie taktyczne, kieszenie wypchane wenflonami, odblaski... Miny zawodowców, którzy właśnie wrócili z pola bitwy w Afganistanie.

Sytuacja 1:
Ja: Proszę teraz wziąć maskę twarzową (podstawa podstaw w medycynie ratunkowej), będzie pan wentylował pacjenta przed intubacją.
Student: Maskę... (szuka czegoś na stoliku, maska leży na samym środku)... Eeee... maskę... (chwyta rurkę intubacyjną, MYŚLI).
J: To jest rurka, proszę wziąć maskę.
S: Ja nie wiem, nie byłem na wykładzie...

Sytuacja 2:
J: Pan pójdzie na cały dzień do pielęgniarek, będzie pan ćwiczył wkłucia.
S: Ja tu jestem, żeby się nauczyć intubować!
J: Pan tu jest, żeby się nauczyć zawodu. Intubować będzie pan jak uznam, że dorósł pan do tego.
S: My wkłucia ćwiczyliśmy na fantomach, już to umiem!
J: Dobrze, sprawdzimy. Pobierze pan krew u 3 osób i ma pan zaliczenie tej części.
Jak można się było spodziewać, gość nie ogarnął nawet jednaj osoby. A wcale nie była trudna.

Sytuacja 3:
Godzina 12:20, przyjeżdża pacjent nieprzytomny. Sytuacja idealna do nauki.
S: To my już idziemy, koniec naszych zajęć. Do widzenia.
J: Słucham?
S: My mamy do 12:30.
J: Powiem tak: Spóźnienie to jedno. Godzinna przerwa kawowa to drugie. Ale panów lenistwo, chamstwo i totalne olewanie zawodu to trzecie. Widzę, że Panów nic nie interesuje, nic nie chcecie się nauczyć. Ale albo nauczę was ja, albo dopiero praca. Macie dwa wyjścia. Albo zostajecie, albo jutro też możecie nie przychodzić. I radzę się zastanowić, bo może powtórka praktyk jednak jest lepszym wyjściem.

Z fochem zostali. Przeczołgaliśmy ich z moim ratownikiem tak, że dwie godziny później nie mieli już odwagi nawet pisnąć. Ale przynajmniej się czegoś nauczyli.

I chyba mnie już więcej nie wkurzą.

SOR

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 889 (941)