Profil użytkownika
Traszka
Zamieszcza historie od: | 22 kwietnia 2011 - 15:45 |
Ostatnio: | 24 października 2022 - 21:50 |
O sobie: |
Uroczyście oświadczam, że wszystkie moje historie są wytworem mojej chorej wyobraźni, a zbieżność osób lub sytuacji z rzeczywistymi jest całkowicie przypadkowa. |
- Historii na głównej: 165 z 167
- Punktów za historie: 147787
- Komentarzy: 163
- Punktów za komentarze: 2372
Mam koleżankę w pracy. Pewnego dnia przychodzi nieźle wkurzona i opowiada historię.
"Byłam wczoraj u fryzjerki. Chciałam fryzurę taką fajną, ścięte po skosie tu, tu trochę wystrzępione, a ona mi mówi, że to bez sensu i że nie pasuje do mojej twarzy! Przecież sami wiecie, w wakacje tak miałam i było dobrze! Więc mówię jej, że chcę tak jak powiedziałam, a ona niby się zgodziła, ale widzę, że tu mi ścina za bardzo, tu w ogóle zostawiła jakieś kosmki i w ogóle bez sensu. Ale OK, zobaczymy, w końcu fryzjerka powinna wiedzieć co robi. Ale uwierzcie, wyszło fatalnie! No i nakrzyczałam na nią, co to ma być, ja jej nie zapłacę, ma to natychmiast poprawić i uratować resztki fryzury. Coś tam burczała, ale ścięła mi o tak, no niby lepiej, ale zobacz Traszka, ten tył fatalnie wygląda, przecież ja teraz w czapce będę musiała chodzić. Oby szybko odrosły..."
Mam również przyjaciółkę w salonie fryzjerskim.
"Ej, Traszka, ty znasz taką rudą babę, chyba Piekielna się nazywa? Chyba ją kiedyś widziałam u ciebie w pracy... Bo ostatnio była u mnie. Ale słuchaj, jaka historia. Przylazła uczesana dość nietypowo, wyglądała beznadziejnie, przecież ona ma szeroką szczękę, a uczesała się tak dziwacznie, że wyglądała jak kobyła. Staram się delikatnie zasugerować - wie pani, przy pani typie twarzy to może lepiej trochę inaczej - a ona mi tu że się nie znam, bo ona wie lepiej, ona tak zawsze ma. No co się będę szarpać, jak wie lepiej, to wie lepiej. Zaczęłam ścinać jak chciała, ale mówię ci, to się aż kłóciło, ona chciała żeby jej takie boczki zrobić, bez sensu zupełnie. No i staram się, a ona mi że co też ja robię, ona wygląda strasznie (chociaż to akurat prawda była), ona nie zapłaci, mam to poprawiać. No to się wkurzyłam i całą resztę jej skróciłam o centymetr. Tak jak miała. I mam nadzieję, że więcej nie przyjdzie."
"Byłam wczoraj u fryzjerki. Chciałam fryzurę taką fajną, ścięte po skosie tu, tu trochę wystrzępione, a ona mi mówi, że to bez sensu i że nie pasuje do mojej twarzy! Przecież sami wiecie, w wakacje tak miałam i było dobrze! Więc mówię jej, że chcę tak jak powiedziałam, a ona niby się zgodziła, ale widzę, że tu mi ścina za bardzo, tu w ogóle zostawiła jakieś kosmki i w ogóle bez sensu. Ale OK, zobaczymy, w końcu fryzjerka powinna wiedzieć co robi. Ale uwierzcie, wyszło fatalnie! No i nakrzyczałam na nią, co to ma być, ja jej nie zapłacę, ma to natychmiast poprawić i uratować resztki fryzury. Coś tam burczała, ale ścięła mi o tak, no niby lepiej, ale zobacz Traszka, ten tył fatalnie wygląda, przecież ja teraz w czapce będę musiała chodzić. Oby szybko odrosły..."
Mam również przyjaciółkę w salonie fryzjerskim.
"Ej, Traszka, ty znasz taką rudą babę, chyba Piekielna się nazywa? Chyba ją kiedyś widziałam u ciebie w pracy... Bo ostatnio była u mnie. Ale słuchaj, jaka historia. Przylazła uczesana dość nietypowo, wyglądała beznadziejnie, przecież ona ma szeroką szczękę, a uczesała się tak dziwacznie, że wyglądała jak kobyła. Staram się delikatnie zasugerować - wie pani, przy pani typie twarzy to może lepiej trochę inaczej - a ona mi tu że się nie znam, bo ona wie lepiej, ona tak zawsze ma. No co się będę szarpać, jak wie lepiej, to wie lepiej. Zaczęłam ścinać jak chciała, ale mówię ci, to się aż kłóciło, ona chciała żeby jej takie boczki zrobić, bez sensu zupełnie. No i staram się, a ona mi że co też ja robię, ona wygląda strasznie (chociaż to akurat prawda była), ona nie zapłaci, mam to poprawiać. No to się wkurzyłam i całą resztę jej skróciłam o centymetr. Tak jak miała. I mam nadzieję, że więcej nie przyjdzie."
druga strona
Ocena:
550
(718)
Kolejna opowieść z nocnej pomocy lekarskiej - czyli w założeniu, miejscu pełnienia ostrego dyżuru dla nagłych zachorowań.
Z założenia nie ma tam kart chorych - po prostu większość z pacjentów jest tam pierwszy i ostatni raz. Oczywiście zakładamy dokumentację, ale zupełnie nie mam wglądu do historii danego chorego.
Poza tym ostatnio zaczęłam wychowywać "pacjentów" - takich, którzy uważają, że jak szpital to i z bólem gardła można przyjść, do nocnej pomocy z krostkami przyjdą, chcą koniecznie pakiety badań na wszystko i zawsze, itd., itp.
Przybywa do mnie dość młody facet, koło 45 lat, na oko zdrowy. Miły, uśmiechnięty.
F: Dzień dobry, przyszedłem po receptę na moje leki na schizofrenię.
J: Po receptę przyszedł pan na ostry dyżur?
F: Wie pani, ja dość dużo pracuję, później obowiązki w domu, zakupy... no wie pani jak to jest.
J: Czyli przyjście do lekarza po leki, których pan potrzebuje, jest mniej ważne od zakupów?
F: (już trochę mniej uśmiechnięty) No, oczywiście nie...
J: Ale jednak pan nie poszedł. Rozumiem, że ostatnią tabletkę zjadł pan dziś?
F: Właściwie to tak...
J: I uważa pan za odpowiedzialne przychodzić na ostatnią chwilę po leki, bez których grozi panu nawrót choroby?
(Tu dygresja: prawidłowo leczona schizofrenia nie daje objawów, ale nagłe przerwanie przyjmowania tabletek może prowadzić do nawrotu i rozchwiania choroby, co może skutkować wizytą w szpitalu i mozolnym dobieraniem leczenia na nowo).
F: Tak, tak, ja wiem, że źle zrobiłem, ale widzi pani, tak wypadło...
J: Widzę. Rozumie pan, że mogę panu przepisać tylko najmniejsze opakowanie płatne 100%? (normalnie leki dla tych pacjentów są za kilkanaście złotych, 100% oznacza prawie 100zł, a czasem sporo więcej)
F: Jak to?
J: Nie mam pana dokumentacji, nie mam możliwości stwierdzić czy pan choruje czy tylko tak mówi, nie mam zaświadczenia od pańskiego psychiatry. Innymi słowy muszę panu zaufać, a ja nie bardzo ufam obcym.
F: Ale przecież ja jestem ubezpieczony! Mi się należą te leki taniej!
J: Według przepisów to nawet się panu nie należy recepta na te leki. Przypomnę, że jest pan w NOCNEJ pomocy lekarskiej, a nie wygląda pan na stan zagrożenia życia.
F: To jak, nie dostanę recepty?
J: Dostanie pan, na 100%.
F: Ale przecież jej nie wykupię! Zacznę znów chorować! I to będzie pani wina!
J: Przykro mi, pretensje może pan mieć do siebie. Przychodzi pan na ostatnią chwilę, w złe miejsce, bez dokumentów, dlatego, że zakupy były ważniejsze. Nawet gdybym chciała, nie mogę panu przepisać tych leków ze zniżką.
F: To ja napiszę do funduszu!
J: Proszę bardzo, ja też napiszę, że przychodzi pan do NPL po recepty na przewlekłą chorobę, będzie pan musiał zwrócić koszt wizyty, bo zgodnie z przepisami nie ma pan powodu nas odwiedzać (są ścisłe wytyczne kto ma dostać pomoc w NPL, resztę powinnam odesłać do rodzinnego)
F: ...
J: Dobrze, widzę, że się rozumiemy. W takim razie proszę, tu jest recepta na 100%. Żegnam.
F: Do widzenia! Ja tu więcej nie przyjdę!
J: Właśnie na to liczę.
I takich pacjentów jest na pęczki. Ale widzę postęp - chyba rozchodzi się wieść, że nie ma po co przychodzić w nocy po recepty, bo i tak się je dostanie bez zniżek i będzie trzeba pójść normalnie do lekarza. Ale co się nawalczyłam, to moje. Aż dziwne, jak agresywni robią się ludzie, kiedy uświadamia im się, że jednak nie zawsze i nie wszystko "się należy"...
Z założenia nie ma tam kart chorych - po prostu większość z pacjentów jest tam pierwszy i ostatni raz. Oczywiście zakładamy dokumentację, ale zupełnie nie mam wglądu do historii danego chorego.
Poza tym ostatnio zaczęłam wychowywać "pacjentów" - takich, którzy uważają, że jak szpital to i z bólem gardła można przyjść, do nocnej pomocy z krostkami przyjdą, chcą koniecznie pakiety badań na wszystko i zawsze, itd., itp.
Przybywa do mnie dość młody facet, koło 45 lat, na oko zdrowy. Miły, uśmiechnięty.
F: Dzień dobry, przyszedłem po receptę na moje leki na schizofrenię.
J: Po receptę przyszedł pan na ostry dyżur?
F: Wie pani, ja dość dużo pracuję, później obowiązki w domu, zakupy... no wie pani jak to jest.
J: Czyli przyjście do lekarza po leki, których pan potrzebuje, jest mniej ważne od zakupów?
F: (już trochę mniej uśmiechnięty) No, oczywiście nie...
J: Ale jednak pan nie poszedł. Rozumiem, że ostatnią tabletkę zjadł pan dziś?
F: Właściwie to tak...
J: I uważa pan za odpowiedzialne przychodzić na ostatnią chwilę po leki, bez których grozi panu nawrót choroby?
(Tu dygresja: prawidłowo leczona schizofrenia nie daje objawów, ale nagłe przerwanie przyjmowania tabletek może prowadzić do nawrotu i rozchwiania choroby, co może skutkować wizytą w szpitalu i mozolnym dobieraniem leczenia na nowo).
F: Tak, tak, ja wiem, że źle zrobiłem, ale widzi pani, tak wypadło...
J: Widzę. Rozumie pan, że mogę panu przepisać tylko najmniejsze opakowanie płatne 100%? (normalnie leki dla tych pacjentów są za kilkanaście złotych, 100% oznacza prawie 100zł, a czasem sporo więcej)
F: Jak to?
J: Nie mam pana dokumentacji, nie mam możliwości stwierdzić czy pan choruje czy tylko tak mówi, nie mam zaświadczenia od pańskiego psychiatry. Innymi słowy muszę panu zaufać, a ja nie bardzo ufam obcym.
F: Ale przecież ja jestem ubezpieczony! Mi się należą te leki taniej!
J: Według przepisów to nawet się panu nie należy recepta na te leki. Przypomnę, że jest pan w NOCNEJ pomocy lekarskiej, a nie wygląda pan na stan zagrożenia życia.
F: To jak, nie dostanę recepty?
J: Dostanie pan, na 100%.
F: Ale przecież jej nie wykupię! Zacznę znów chorować! I to będzie pani wina!
J: Przykro mi, pretensje może pan mieć do siebie. Przychodzi pan na ostatnią chwilę, w złe miejsce, bez dokumentów, dlatego, że zakupy były ważniejsze. Nawet gdybym chciała, nie mogę panu przepisać tych leków ze zniżką.
F: To ja napiszę do funduszu!
J: Proszę bardzo, ja też napiszę, że przychodzi pan do NPL po recepty na przewlekłą chorobę, będzie pan musiał zwrócić koszt wizyty, bo zgodnie z przepisami nie ma pan powodu nas odwiedzać (są ścisłe wytyczne kto ma dostać pomoc w NPL, resztę powinnam odesłać do rodzinnego)
F: ...
J: Dobrze, widzę, że się rozumiemy. W takim razie proszę, tu jest recepta na 100%. Żegnam.
F: Do widzenia! Ja tu więcej nie przyjdę!
J: Właśnie na to liczę.
I takich pacjentów jest na pęczki. Ale widzę postęp - chyba rozchodzi się wieść, że nie ma po co przychodzić w nocy po recepty, bo i tak się je dostanie bez zniżek i będzie trzeba pójść normalnie do lekarza. Ale co się nawalczyłam, to moje. Aż dziwne, jak agresywni robią się ludzie, kiedy uświadamia im się, że jednak nie zawsze i nie wszystko "się należy"...
NPL
Ocena:
638
(698)
Od czasu do czasu dyżuruje na izbie przyjęć szpitala, w którym oprócz standardowych oddziałów jest również psychiatria.
Kilka dni temu przywieziono do nas starszą panią, lekko bełkoczącą, wyraźnie "nieobecną", od czasu do czasu podsypiająca. Dla laika miała stereotypowy wygląd "świra-pijaczka". Przy tym mimo, że biednie, to dość schludnie ubrana, miała idealny porządek w staromodnej torebeczce, wszystkie dokumenty, nie była zaniedbana, a już na pewno nie brudna.
Na skierowaniu jako powód przywiezienia niewyraźnie nabazgrane: majaczenie w przebiegu nadużywania alkoholu (czyli taki formalny sposób określenia że pije już długo i za dużo). Dwóch ratowników odstawiających panią na izbę umiało powiedzieć tylko tyle, że pojechali na przystanek autobusowy, zgarnęli staruszkę i bez pytania odwieźli do nas. Osobiście doradzają konsultację psychiatry, bo ona jakaś walnięta jest. Nie zadali sobie trudu skojarzyć kilku faktów, żadnemu z nich nic nie zaśmierdziało w obrazie porządnej, a jednak zataczającej się kobiety.
Nam zaśmierdziało. I to na tyle mocno, że zanim zdążyłam wypisać skierowanie, moja pieleęgniarka już pobierała krew. Na badanie cukru. I jak można się było spodziewać, glukometr wskazał wartość 42. Czyli poziom w którym mózg jest BARDZO głodny i zaczyna się powoli wyłączać.
Po podaniu dożylnie glukozy pani w ciągu 3 minut odżyła i opowiedziała, że wzięła insulinę, ale chwilę później dzwoniła córka, że wnuczek jest chory i trzeba przyjechać się nim zająć. Z tego pośpiechu i zdenerwowania przeurocza staruszka nie zjadła posiłku. Zdążyła dojść do przystanku, kiedy zrobiło jej się słabo - a reszty już nie pamięta.
Co na to ratownicy? Nie wiemy. Jak tylko oddali nam pacjentkę, odjechali, nie zostali nawet na zwyczajowe przekazanie wywiadu lekarzowi (poinformowali tylko ogólnikowo pielęgniarkę). Do kierownika poszedł uprzejmy (i nieco ironiczny) mail z pytaniem, czy na wyposażeniu karetki znajdują się glukometry i czy zespoły ratownictwa przeszły szkolenie z ich używania. I czy naprawdę uważają, że pacjent z hipoglikemią potrzebuje konsultacji psychiatrycznej.
Kilka dni temu przywieziono do nas starszą panią, lekko bełkoczącą, wyraźnie "nieobecną", od czasu do czasu podsypiająca. Dla laika miała stereotypowy wygląd "świra-pijaczka". Przy tym mimo, że biednie, to dość schludnie ubrana, miała idealny porządek w staromodnej torebeczce, wszystkie dokumenty, nie była zaniedbana, a już na pewno nie brudna.
Na skierowaniu jako powód przywiezienia niewyraźnie nabazgrane: majaczenie w przebiegu nadużywania alkoholu (czyli taki formalny sposób określenia że pije już długo i za dużo). Dwóch ratowników odstawiających panią na izbę umiało powiedzieć tylko tyle, że pojechali na przystanek autobusowy, zgarnęli staruszkę i bez pytania odwieźli do nas. Osobiście doradzają konsultację psychiatry, bo ona jakaś walnięta jest. Nie zadali sobie trudu skojarzyć kilku faktów, żadnemu z nich nic nie zaśmierdziało w obrazie porządnej, a jednak zataczającej się kobiety.
Nam zaśmierdziało. I to na tyle mocno, że zanim zdążyłam wypisać skierowanie, moja pieleęgniarka już pobierała krew. Na badanie cukru. I jak można się było spodziewać, glukometr wskazał wartość 42. Czyli poziom w którym mózg jest BARDZO głodny i zaczyna się powoli wyłączać.
Po podaniu dożylnie glukozy pani w ciągu 3 minut odżyła i opowiedziała, że wzięła insulinę, ale chwilę później dzwoniła córka, że wnuczek jest chory i trzeba przyjechać się nim zająć. Z tego pośpiechu i zdenerwowania przeurocza staruszka nie zjadła posiłku. Zdążyła dojść do przystanku, kiedy zrobiło jej się słabo - a reszty już nie pamięta.
Co na to ratownicy? Nie wiemy. Jak tylko oddali nam pacjentkę, odjechali, nie zostali nawet na zwyczajowe przekazanie wywiadu lekarzowi (poinformowali tylko ogólnikowo pielęgniarkę). Do kierownika poszedł uprzejmy (i nieco ironiczny) mail z pytaniem, czy na wyposażeniu karetki znajdują się glukometry i czy zespoły ratownictwa przeszły szkolenie z ich używania. I czy naprawdę uważają, że pacjent z hipoglikemią potrzebuje konsultacji psychiatrycznej.
izba przyjęć
Ocena:
1137
(1163)
Przez czytanie tego portalu robię się coraz bardziej piekielna...
Wybrałam się z psem na spacer, a przy okazji chciałam zrobić zakupy. Koło naszego sklepu jest taki niski murek, na szczycie którego biegnie stara rura od czegoś tam. Wszyscy psiarze korzystają z tego jako parkingu dla psów, natomiast rowerzyści jako parkingu dla rowerów.
Robię zakupy, wychodzę, a w miejscu gdzie siedział sobie psiak stoi rower. Obok leży smycz. Przywiązana do rury, tak jak ją zostawiłam, tylko coś pusto przy haczyku (pies raczej się z tego sam nie wypnie). Na szczęście pies jest grzeczna bestia i odszedł tylko do najbliższego krzaczka, na pierwsze zawołanie przybiegł.
Pewnie wcześniej bym nawet o tym nie pomyślała. Ale teraz czytam piekielnych...
Poszłam do kiosku obok i kupiłam kłódkę. I szczerze mnie nie interesuje jak bardzo właściciel ważnego roweru musiał się z nią męczyć przy odpięciu łańcucha (takiego porządnego, z grubymi ogniwami)...
Wybrałam się z psem na spacer, a przy okazji chciałam zrobić zakupy. Koło naszego sklepu jest taki niski murek, na szczycie którego biegnie stara rura od czegoś tam. Wszyscy psiarze korzystają z tego jako parkingu dla psów, natomiast rowerzyści jako parkingu dla rowerów.
Robię zakupy, wychodzę, a w miejscu gdzie siedział sobie psiak stoi rower. Obok leży smycz. Przywiązana do rury, tak jak ją zostawiłam, tylko coś pusto przy haczyku (pies raczej się z tego sam nie wypnie). Na szczęście pies jest grzeczna bestia i odszedł tylko do najbliższego krzaczka, na pierwsze zawołanie przybiegł.
Pewnie wcześniej bym nawet o tym nie pomyślała. Ale teraz czytam piekielnych...
Poszłam do kiosku obok i kupiłam kłódkę. I szczerze mnie nie interesuje jak bardzo właściciel ważnego roweru musiał się z nią męczyć przy odpięciu łańcucha (takiego porządnego, z grubymi ogniwami)...
piekielna ofiara piekielnego
Ocena:
889
(961)
Absurdy polskiej opieki zdrowotnej część kolejna.
Przyszedł do mnie pacjent. Gorzej widzi, pobolewa go głowa, czasem chce mu się (niepolitycznie mówiąc) rzygać.
Z daleka śmierdzi to guzem mózgu.
Sama w przychodni mogę zrobić niewiele badań (NFZ zabrania - tj. płaci tylko za badania ze swojej krótkiej listy), więc wypisałam pliczek skierowań do specjalistów, licząc, że diagnostyka pójdzie wielokierunkowo i w miarę szybko.
Okulista przyjął chorego w miarę szybko, bo już po miesiącu. Obejrzał, pobadał, wykluczył choroby oczu. Skierowania do TK nie dał, bo nie może diagnozować chorób neurologicznych (NFZ zabrania takich badań, jeśli choroba nie jest "z twojej działki").
Do onkologa chory się nie dostał w ogóle, limity na ten rok wyczerpane pewnie w okolicy lutego. Żadnych możliwości dopchania się, nawet ze skierowaniem od lekarza, z wielkimi literami PILNE!
Do neurologa niestety też się nie da dostać normalnymi drogami (limity również wyczerpane). Mam na szczęście koleżankę neurologa, która po mojej wielkiej prośbie wcisnęła pacjenta jako nadprogramowego pacjenta do swojej przychodni. Oczywiście koleżanka nie dostanie za to złamanej złotówki, przecież przyjęła więcej, niż NFZ zakładał. Pacjent dostał skierowanie na TK, szczęśliwy aż zadzwonił do mnie, że bardzo dziękuje, że mu załatwiłam tą wizytę. Szczęście minęło godzinę później, kiedy dowiedział się ile ma czekać na badanie w trybie pilnym. Miesiąc. W połowie grudnia ma pierwsze badanie, które wyjaśni czy powinien trafić na operację, czy powinien dostawać chemię, radioterapię i czy nie ma przerzutów.
Jeśli TK byłoby zrobione wtedy, kiedy przyszedł z problemem, być może leczenie byłoby krótkie i skuteczne. A z pewnością tańsze, niż będzie po dwóch - trzech miesiącach. Ale zamiast pomyśleć, zakontraktować więcej badań i zaoszczędzić na leczeniu późnych stadiów chorób, NFZ woli dać mało, a później powiedzieć, że dla wszystkich i tak nie starczy.
Pora umierać drodzy piekielni, nie obarczajmy systemu naszymi chorobami ;/
Przyszedł do mnie pacjent. Gorzej widzi, pobolewa go głowa, czasem chce mu się (niepolitycznie mówiąc) rzygać.
Z daleka śmierdzi to guzem mózgu.
Sama w przychodni mogę zrobić niewiele badań (NFZ zabrania - tj. płaci tylko za badania ze swojej krótkiej listy), więc wypisałam pliczek skierowań do specjalistów, licząc, że diagnostyka pójdzie wielokierunkowo i w miarę szybko.
Okulista przyjął chorego w miarę szybko, bo już po miesiącu. Obejrzał, pobadał, wykluczył choroby oczu. Skierowania do TK nie dał, bo nie może diagnozować chorób neurologicznych (NFZ zabrania takich badań, jeśli choroba nie jest "z twojej działki").
Do onkologa chory się nie dostał w ogóle, limity na ten rok wyczerpane pewnie w okolicy lutego. Żadnych możliwości dopchania się, nawet ze skierowaniem od lekarza, z wielkimi literami PILNE!
Do neurologa niestety też się nie da dostać normalnymi drogami (limity również wyczerpane). Mam na szczęście koleżankę neurologa, która po mojej wielkiej prośbie wcisnęła pacjenta jako nadprogramowego pacjenta do swojej przychodni. Oczywiście koleżanka nie dostanie za to złamanej złotówki, przecież przyjęła więcej, niż NFZ zakładał. Pacjent dostał skierowanie na TK, szczęśliwy aż zadzwonił do mnie, że bardzo dziękuje, że mu załatwiłam tą wizytę. Szczęście minęło godzinę później, kiedy dowiedział się ile ma czekać na badanie w trybie pilnym. Miesiąc. W połowie grudnia ma pierwsze badanie, które wyjaśni czy powinien trafić na operację, czy powinien dostawać chemię, radioterapię i czy nie ma przerzutów.
Jeśli TK byłoby zrobione wtedy, kiedy przyszedł z problemem, być może leczenie byłoby krótkie i skuteczne. A z pewnością tańsze, niż będzie po dwóch - trzech miesiącach. Ale zamiast pomyśleć, zakontraktować więcej badań i zaoszczędzić na leczeniu późnych stadiów chorób, NFZ woli dać mało, a później powiedzieć, że dla wszystkich i tak nie starczy.
Pora umierać drodzy piekielni, nie obarczajmy systemu naszymi chorobami ;/
przychodnia
Ocena:
920
(958)
Pacjenci, którzy najpierw się rejestrują, a później nie przychodzą na wizytę to plaga. Każdy myśli, że przecież jego wizyta nic nie kosztuje, to można sobie nie przyjść i nikomu nic się nie stanie. To, że inni muszą czekać w sztucznych kolejkach już nikogo nie obchodzi.
Po pewnym zimowym popołudniu, w którym na 20 zarejestrowanych nie przyszło 7 osób miarka się przebrała. Razem z innymi lekarzami (którzy mieli podobne doświadczenia) wprowadziliśmy prosty system. Każda osoba która nie przyszła nie odwołując wizyty dostaje "karny krzyżyk" na karcie. Po pierwszym zarobionym "X" delikatnie pytamy dlaczego nie odwołano wizyty. Po drugim następuje umoralniająca gadka (i to zazwyczaj wystarcza, żeby pacjent chociaż zadzwonił, że go nie będzie). Przy trzecim krzyżyku ostrzegamy, że jeszcze raz i niestety przychodnia rezygnuje z współpracy.
Tu dygresja - każdy lekarz ma prawo odmówić przyjmowania pacjenta, jeśli ten dezorganizuje pracę (oczywiście nie w sytuacjach zagrożenia życia, ale takich w przychodni jest naprawdę mało). Innymi słowy, nikt nie może zmusić mnie do leczenia pacjenta, który np. uparcie lekceważy moje zalecenia, nie chodzi na wizyty, jest chamski, itd. Jeśli pacjentowi się nie podobam (i wyraźnie mi to okazuje), naprawdę nie musi się ze mną męczyć. Dostaje do ręki listę sąsiednich przychodni i może sobie wybierać kogo następnego będzie męczył.
Ostatnio do gabinetu trafiła pani (powiedzmy) Krysia, której karta oznaczona była trzema krzyżykami. Po rozmowie na tematy medyczne przyszła kolej na pouczenia :)
J: Pani Krystyno, widzę, że pani znów nie odwołała swojej wizyty, a przecież już poprzednio zwracałam uwagę, żeby nas informować, że nie może pani przyjść.
K: Och, bo wie pani, ja chciałam przyjść, ale wtedy padał deszcz i czekałam czy przestanie, bo tu trudno do was dojechać, no a w końcu było brzydko...
J: Chwila, to potrzebowała pani porady lekarskiej czy nie?
K: Ależ tak!
J: Ale zrezygnowała pani tylko dlatego, że padał deszcz??
K: No widzi pani, uznałam, że przeczekam i się udało (tu mina pełna samozadowolenia).
J: Dobrze, cieszę się, ale ja w tym czasie siedziałam bezczynnie i czekałam na panią, zamiast przyjąć kogoś kto potrzebował porady.
K: Ach, ale miała pani przerwę, mogła pani wypić kawę, odpocząć [pewnie, nie mam kiedy odpoczywać, tylko w pracy, warunki wprost idealne ;/]
J: Pani Krystyno, umówmy się, że swoje przerwy zaplanuję sama, natomiast panią proszę, żeby w przypadku kolejnej wizyty na którą nie ma pani zamiaru przyjść jednak ZADZWONIĆ. W przeciwnym razie zostanie pani wypisana z naszej przychodni.
K: Ja nie rozumiem o co tyle hałasu! No raz mi się zdarzyło nie przyjść! Pani pamięta chociaż jak wtedy padało? Ja miałam w takich warunkach wychodzić? To bym była tylko bardziej chora!
J: Tu nie chodzi o to że pani nie przyszła, tylko o to, że zablokowała pani miejsce. I nie pierwszy, tylko trzeci (a system krzyżyków mamy raptem od lutego).
K: Pani mnie nie poucza! Jak pani jest niegrzeczna, to ja też będę! Nie mam obowiązku odwoływać wizyt tylko dlatego, że się tak pani podoba!
J: Owszem, jest taki obowiązek. W gablocie wisi regulamin przychodni, wyraźnie jest to podkreślone.
K: Ja tam nic nie widziałam. Pani mi tu robi jakieś problemy ,a przecież nic nie zrobiłam!
J: Właśnie o to chodzi. Zresztą nie będziemy się tu kłócić. Następnym razem proszę odwołać wizytę, na którą pani nie przyjdzie. W przeciwnym razie się pożegnamy.
K: Wy i tak nic nie możecie zrobić! Wy jesteście służba zdrowia, macie o mnie dbać i jak przyjdę to i tak mnie przyjmiecie!
J: Myślę, że dalsza dyskusja jest bezcelowa. Żegnam.
K: Ja i tak będę robić co chcę! A wam nic do tego!
Dwa dni później znów widzę kartę pani Krysi - tak, zgadliście, nie przyszła :)
Więc krótka piłka: "Z powodu braku współpracy została pani skreślona z listy pacjentów przychodni XYZ, może pani zgłosić się do następujących lekarzy (tu lista). Kopię dokumentacji można odebrać w pokoju numer 2. Na dole dopisek: do wiadomości regionalnego oddziału NFZ"
Resztę znam z opowieści. Pani Krysia jak burza wpadła do rejestracji, krzycząc, plując i grożąc lokalną gazetą, NFZ, TVN, proboszczem i plagami egipskimi. Została spacyfikowana przez ochroniarza (ponoć wystarczyło, że się pojawił i swoim ciepłym basem zakomunikował "proszę opuścić budynek" - tak, mamy porządnego ochroniarza, dzielimy budynek z drugą przychodnią, prywatną). Nie pojawiła się więcej (proboszcz i TVN tez nie) a i NFZ nie miał żadnych wątpliwości co do naszej decyzji.
Ulżyło mi :)
Po pewnym zimowym popołudniu, w którym na 20 zarejestrowanych nie przyszło 7 osób miarka się przebrała. Razem z innymi lekarzami (którzy mieli podobne doświadczenia) wprowadziliśmy prosty system. Każda osoba która nie przyszła nie odwołując wizyty dostaje "karny krzyżyk" na karcie. Po pierwszym zarobionym "X" delikatnie pytamy dlaczego nie odwołano wizyty. Po drugim następuje umoralniająca gadka (i to zazwyczaj wystarcza, żeby pacjent chociaż zadzwonił, że go nie będzie). Przy trzecim krzyżyku ostrzegamy, że jeszcze raz i niestety przychodnia rezygnuje z współpracy.
Tu dygresja - każdy lekarz ma prawo odmówić przyjmowania pacjenta, jeśli ten dezorganizuje pracę (oczywiście nie w sytuacjach zagrożenia życia, ale takich w przychodni jest naprawdę mało). Innymi słowy, nikt nie może zmusić mnie do leczenia pacjenta, który np. uparcie lekceważy moje zalecenia, nie chodzi na wizyty, jest chamski, itd. Jeśli pacjentowi się nie podobam (i wyraźnie mi to okazuje), naprawdę nie musi się ze mną męczyć. Dostaje do ręki listę sąsiednich przychodni i może sobie wybierać kogo następnego będzie męczył.
Ostatnio do gabinetu trafiła pani (powiedzmy) Krysia, której karta oznaczona była trzema krzyżykami. Po rozmowie na tematy medyczne przyszła kolej na pouczenia :)
J: Pani Krystyno, widzę, że pani znów nie odwołała swojej wizyty, a przecież już poprzednio zwracałam uwagę, żeby nas informować, że nie może pani przyjść.
K: Och, bo wie pani, ja chciałam przyjść, ale wtedy padał deszcz i czekałam czy przestanie, bo tu trudno do was dojechać, no a w końcu było brzydko...
J: Chwila, to potrzebowała pani porady lekarskiej czy nie?
K: Ależ tak!
J: Ale zrezygnowała pani tylko dlatego, że padał deszcz??
K: No widzi pani, uznałam, że przeczekam i się udało (tu mina pełna samozadowolenia).
J: Dobrze, cieszę się, ale ja w tym czasie siedziałam bezczynnie i czekałam na panią, zamiast przyjąć kogoś kto potrzebował porady.
K: Ach, ale miała pani przerwę, mogła pani wypić kawę, odpocząć [pewnie, nie mam kiedy odpoczywać, tylko w pracy, warunki wprost idealne ;/]
J: Pani Krystyno, umówmy się, że swoje przerwy zaplanuję sama, natomiast panią proszę, żeby w przypadku kolejnej wizyty na którą nie ma pani zamiaru przyjść jednak ZADZWONIĆ. W przeciwnym razie zostanie pani wypisana z naszej przychodni.
K: Ja nie rozumiem o co tyle hałasu! No raz mi się zdarzyło nie przyjść! Pani pamięta chociaż jak wtedy padało? Ja miałam w takich warunkach wychodzić? To bym była tylko bardziej chora!
J: Tu nie chodzi o to że pani nie przyszła, tylko o to, że zablokowała pani miejsce. I nie pierwszy, tylko trzeci (a system krzyżyków mamy raptem od lutego).
K: Pani mnie nie poucza! Jak pani jest niegrzeczna, to ja też będę! Nie mam obowiązku odwoływać wizyt tylko dlatego, że się tak pani podoba!
J: Owszem, jest taki obowiązek. W gablocie wisi regulamin przychodni, wyraźnie jest to podkreślone.
K: Ja tam nic nie widziałam. Pani mi tu robi jakieś problemy ,a przecież nic nie zrobiłam!
J: Właśnie o to chodzi. Zresztą nie będziemy się tu kłócić. Następnym razem proszę odwołać wizytę, na którą pani nie przyjdzie. W przeciwnym razie się pożegnamy.
K: Wy i tak nic nie możecie zrobić! Wy jesteście służba zdrowia, macie o mnie dbać i jak przyjdę to i tak mnie przyjmiecie!
J: Myślę, że dalsza dyskusja jest bezcelowa. Żegnam.
K: Ja i tak będę robić co chcę! A wam nic do tego!
Dwa dni później znów widzę kartę pani Krysi - tak, zgadliście, nie przyszła :)
Więc krótka piłka: "Z powodu braku współpracy została pani skreślona z listy pacjentów przychodni XYZ, może pani zgłosić się do następujących lekarzy (tu lista). Kopię dokumentacji można odebrać w pokoju numer 2. Na dole dopisek: do wiadomości regionalnego oddziału NFZ"
Resztę znam z opowieści. Pani Krysia jak burza wpadła do rejestracji, krzycząc, plując i grożąc lokalną gazetą, NFZ, TVN, proboszczem i plagami egipskimi. Została spacyfikowana przez ochroniarza (ponoć wystarczyło, że się pojawił i swoim ciepłym basem zakomunikował "proszę opuścić budynek" - tak, mamy porządnego ochroniarza, dzielimy budynek z drugą przychodnią, prywatną). Nie pojawiła się więcej (proboszcz i TVN tez nie) a i NFZ nie miał żadnych wątpliwości co do naszej decyzji.
Ulżyło mi :)
przychodnia
Ocena:
793
(831)
Jakiś czas temu dostałam uprzejme pismo od dyrekcji sąsiedniego gimnazjum z pytaniem czy leczą się u mnie następujący uczniowie (tu lista 3 chłopców). Nie mogę udzielać takich informacji, ale na własny użytek sprawdziłam sobie czy mam takich pacjentów. Okazało się, że tylko jeden jest zapisany do naszej przychodni.
Zaintrygowana zadzwoniłam do szkoły z pytaniem "ale o co chodzi".
Otóż wychowawczyni podpadło, że wymieniona trójka bardzo często przynosi zwolnienia ze szkoły wystawione przeze mnie. Najczęściej byli bardzo chorzy na ważnych sprawdzianach...
Cóż, pofatygowałam się do gimnazjum obejrzeć sobie te "moje" zwolnienia. Przedsiębiorczy chłopcy zrobili sobie w wordzie druk zwolnienia łudząco podobny do tych jakich używamy w przychodni. Wyrobili sobie nawet pieczątkę (w dzisiejszych czasach pieczątek robionych na zamówienie na allegro to żaden problem, nikt tego nie kontroluje) i wypisywali (albo raczej ktoś im wypisywał - inny charakter pisma) sobie dowolne zwolnienia. Oczywiście podpis, mimo że podobny, na pewno nie był mój.
Sprytne? Nie, raczej głupie. Ponieważ nie miałam żadnej gwarancji czy panowie nie wpadli na pomysł kupowania sobie czegoś w aptekach, albo fałszowania jakiś poważniejszych druków, musiałam zgłosić sprawę na policji. Ja miałam duży problem (zmiana wzoru pieczątki, zgłoszenie tego we wszystkich zainteresowanych urzędach, zeznania na policji i całe związane z tym zamieszanie), chłopcy mają założoną sprawę w sądzie dla nieletnich i mimo, że pewnie dostaną zawiasy, to zawsze ślad zostanie.
Zaintrygowana zadzwoniłam do szkoły z pytaniem "ale o co chodzi".
Otóż wychowawczyni podpadło, że wymieniona trójka bardzo często przynosi zwolnienia ze szkoły wystawione przeze mnie. Najczęściej byli bardzo chorzy na ważnych sprawdzianach...
Cóż, pofatygowałam się do gimnazjum obejrzeć sobie te "moje" zwolnienia. Przedsiębiorczy chłopcy zrobili sobie w wordzie druk zwolnienia łudząco podobny do tych jakich używamy w przychodni. Wyrobili sobie nawet pieczątkę (w dzisiejszych czasach pieczątek robionych na zamówienie na allegro to żaden problem, nikt tego nie kontroluje) i wypisywali (albo raczej ktoś im wypisywał - inny charakter pisma) sobie dowolne zwolnienia. Oczywiście podpis, mimo że podobny, na pewno nie był mój.
Sprytne? Nie, raczej głupie. Ponieważ nie miałam żadnej gwarancji czy panowie nie wpadli na pomysł kupowania sobie czegoś w aptekach, albo fałszowania jakiś poważniejszych druków, musiałam zgłosić sprawę na policji. Ja miałam duży problem (zmiana wzoru pieczątki, zgłoszenie tego we wszystkich zainteresowanych urzędach, zeznania na policji i całe związane z tym zamieszanie), chłopcy mają założoną sprawę w sądzie dla nieletnich i mimo, że pewnie dostaną zawiasy, to zawsze ślad zostanie.
przychodnia
Ocena:
929
(975)
Nocna i Świąteczna Pomoc Lekarska to takie miejsce, gdzie powinno się trafić w bardzo konkretnej sytuacji - czyli człowiek czuje się zbyt źle, żeby czekać do poniedziałku, ale jednak za dobrze, żeby wzywać pogotowie. Czyli takie anginy sobotnie, silne bóle brzucha, wymioty itd itp.
Oczywiście przychodnia taka traktowana jest jako przedłużalnia leków, przystań dla spanikowanych par po tabletkę "po", porady dla biznesmenów, którzy wcześniej pracowali i nie mieli ochoty stać w kolejce i wiele innych.
Jednak to co ostatnio mnie spotkało przebiło wszystkie absurdy.
Godzina sporo po północy. Do gabinetu wchodzi młoda kobieta. Zaniepokojona.
Grzecznie pytam z jakim problemem przybywa.
(K) (prawie na jednym tchu): Pani doktor, bo... no, ja zauważyłam, że mój mocz dziś po południu był taki... no wie pani, taki trochę różowy, ale nie taki mocno czerwony, tylko taki leciutko, specjalnie patrzyłam i na papierze to już nic nie było widać, no ale się zaniepokoiłam, bo ja dziś na obiad jadłam taką sałatkę z buraków, surowych, takich w plastrach z jabłkiem i tak mi się wydaje, że to po tych burakach, ale przyszłam się upewnić, że to tak może być, bo czytałam że czasem to może być krwawienie, ale to na pewno nie była krew, bo krew to inaczej wygląda. No i jak sikałam wieczorem, to już było normalnie, bo sprawdziłam, to pewnie te buraki, prawda?
(J): Prawdopodobnie...
(K): Acha, no to ja bardzo dziękuję, bo się tak zastanawiałam, ale już wszystko wiem, to ja bardzo dziękuję. Do widzenia.
(J) (nadal nie wierząc w to, co słyszę): Tak... no... do widzenia.
Uroczyście oświadczam: pierwszy raz zdarzyło mi się, że dorosły człowiek przychodzi podzielić się ze mną taką obserwacją :) W dodatku w środku nocy.
PS. Malo piekielnie? Jak każdemu pacjentowi, tak i tej kobiecie trzeba było założyć dokumentację (Dwie karty, wpisanie w system komputerowy, książka przyjęć i wykaz przyjętych dla potrzeb NFZ).
Oczywiście przychodnia taka traktowana jest jako przedłużalnia leków, przystań dla spanikowanych par po tabletkę "po", porady dla biznesmenów, którzy wcześniej pracowali i nie mieli ochoty stać w kolejce i wiele innych.
Jednak to co ostatnio mnie spotkało przebiło wszystkie absurdy.
Godzina sporo po północy. Do gabinetu wchodzi młoda kobieta. Zaniepokojona.
Grzecznie pytam z jakim problemem przybywa.
(K) (prawie na jednym tchu): Pani doktor, bo... no, ja zauważyłam, że mój mocz dziś po południu był taki... no wie pani, taki trochę różowy, ale nie taki mocno czerwony, tylko taki leciutko, specjalnie patrzyłam i na papierze to już nic nie było widać, no ale się zaniepokoiłam, bo ja dziś na obiad jadłam taką sałatkę z buraków, surowych, takich w plastrach z jabłkiem i tak mi się wydaje, że to po tych burakach, ale przyszłam się upewnić, że to tak może być, bo czytałam że czasem to może być krwawienie, ale to na pewno nie była krew, bo krew to inaczej wygląda. No i jak sikałam wieczorem, to już było normalnie, bo sprawdziłam, to pewnie te buraki, prawda?
(J): Prawdopodobnie...
(K): Acha, no to ja bardzo dziękuję, bo się tak zastanawiałam, ale już wszystko wiem, to ja bardzo dziękuję. Do widzenia.
(J) (nadal nie wierząc w to, co słyszę): Tak... no... do widzenia.
Uroczyście oświadczam: pierwszy raz zdarzyło mi się, że dorosły człowiek przychodzi podzielić się ze mną taką obserwacją :) W dodatku w środku nocy.
PS. Malo piekielnie? Jak każdemu pacjentowi, tak i tej kobiecie trzeba było założyć dokumentację (Dwie karty, wpisanie w system komputerowy, książka przyjęć i wykaz przyjętych dla potrzeb NFZ).
NPL
Ocena:
440
(636)
Pewien młody facet trafił do mnie z zapaleniem oskrzeli. Dałam mu antybiotyk, wytłumaczyłam jak się go dawkuje, uprzedziłam, że nie można popijać alkoholu i dałam kilka dni zwolnienia. Młody, żadnych chorób przewlekłych, nawet specjalnie nie chorował na tzw przeziębienia. Tym bardziej się zdziwiłam, kiedy po tygodniu wrócił w bardzo złym stanie, osłabiony, odwodniony, nad płucami liczne zmiany typowe dla zapalenia płuc.
Cóż, czasami się zdarza, że ktoś złapie bakterie oporne na popularne antybiotyki, ale najczęściej są to dzieci, staruszki, osoby o obniżonej odporności. Oczywiście reguł nie ma. Tym niemniej zastanowiło mnie to na tyle, że przed skierowaniem go do szpitala dopytałam dokładnie jak się czuł przez ten tydzień, czy była jakakolwiek poprawa, jak brał leki itd.
No i się dowiedziałam.
Po trzech dniach antybiotyku poczuł się jak nowy, co prawda ciut kaszlał, ale nie na tyle, żeby zrezygnować z weekendowej imprezy. Zapamiętał sobie, że nie można mieszać antybiotyku i alkoholu... więc nie wziął ani popołudniowej, ani wieczornej dawki leków. Wyszalał się na dyskotekach, razem z kumplami wracał w nocy piechotą do domu. Porannej dawki też nie wziął, bo chciał poczekać aż "wytrzeźwieje do końca". O kolejnej po prostu zapomniał. Dopiero następnego dnia narastający kaszel i gorsze samopoczucie przypomniało mu o antybiotyku. Na wszelki wypadek wziął od razu kilka tabletek, ale bardzo źle się po tym poczuł, dostał biegunki i wymiotował. Na wszelki wypadek nie brał już więcej tego, najwyraźniej szkodzącego leku. Leczył się gorącą herbatą i rosołem. Niestety nie bardzo pomogło. W końcu gdy temperatura sięgnęła 39′C, kaszel nie pozwalał spać, a wstanie do łazienki zaczęło być problematyczne zgłosił się ponownie do lekarza.
Mi nie pozostało nic innego, jak wysłać go do szpitala na leczenie zapalenia płuc, którego mógł uniknąć, nie idąc na jedną imprezę i biorąc leki tak, jak miał przykazane.
Cóż, czasami się zdarza, że ktoś złapie bakterie oporne na popularne antybiotyki, ale najczęściej są to dzieci, staruszki, osoby o obniżonej odporności. Oczywiście reguł nie ma. Tym niemniej zastanowiło mnie to na tyle, że przed skierowaniem go do szpitala dopytałam dokładnie jak się czuł przez ten tydzień, czy była jakakolwiek poprawa, jak brał leki itd.
No i się dowiedziałam.
Po trzech dniach antybiotyku poczuł się jak nowy, co prawda ciut kaszlał, ale nie na tyle, żeby zrezygnować z weekendowej imprezy. Zapamiętał sobie, że nie można mieszać antybiotyku i alkoholu... więc nie wziął ani popołudniowej, ani wieczornej dawki leków. Wyszalał się na dyskotekach, razem z kumplami wracał w nocy piechotą do domu. Porannej dawki też nie wziął, bo chciał poczekać aż "wytrzeźwieje do końca". O kolejnej po prostu zapomniał. Dopiero następnego dnia narastający kaszel i gorsze samopoczucie przypomniało mu o antybiotyku. Na wszelki wypadek wziął od razu kilka tabletek, ale bardzo źle się po tym poczuł, dostał biegunki i wymiotował. Na wszelki wypadek nie brał już więcej tego, najwyraźniej szkodzącego leku. Leczył się gorącą herbatą i rosołem. Niestety nie bardzo pomogło. W końcu gdy temperatura sięgnęła 39′C, kaszel nie pozwalał spać, a wstanie do łazienki zaczęło być problematyczne zgłosił się ponownie do lekarza.
Mi nie pozostało nic innego, jak wysłać go do szpitala na leczenie zapalenia płuc, którego mógł uniknąć, nie idąc na jedną imprezę i biorąc leki tak, jak miał przykazane.
przychodnia w sezonie
Ocena:
672
(706)
Złożono na mnie skargę do dyrekcji przychodni. Pewnemu emerytowi nie spodobało się, że, cytuję "przyjmuje po znajomości osoby młode i zdrowe poza kolejką, przez co starsze schorowane osoby muszą czekać kolejne godziny".
Młody mężczyzna, którego przyjęłam poza kolejnością jest honorowym krwiodawcą, oddał już 8 litrów krwi. Pan, który się skarżył, był w zeszłym roku operowany. Z powodu krwawienia przetoczono mu 3 litry rzadkiej grupy krwi.
Młody mężczyzna, którego przyjęłam poza kolejnością jest honorowym krwiodawcą, oddał już 8 litrów krwi. Pan, który się skarżył, był w zeszłym roku operowany. Z powodu krwawienia przetoczono mu 3 litry rzadkiej grupy krwi.
przychodnia
Ocena:
909
(963)