Profil użytkownika
Traszka
Zamieszcza historie od: | 22 kwietnia 2011 - 15:45 |
Ostatnio: | 24 października 2022 - 21:50 |
O sobie: |
Uroczyście oświadczam, że wszystkie moje historie są wytworem mojej chorej wyobraźni, a zbieżność osób lub sytuacji z rzeczywistymi jest całkowicie przypadkowa. |
- Historii na głównej: 165 z 167
- Punktów za historie: 147787
- Komentarzy: 163
- Punktów za komentarze: 2372
Sklep sportowy.
Młoda parka z dzieciakiem wczesnopodstawówkowym ogląda rowery (dla rodziców). Dzieciak się trochę nudzi, co chwilę strofowany przez rodziców "nie rusz", "zostaw". W końcu zaczyna spacerować w okolicy. Kilka minut później przybiega z roziskrzonym wzrokiem i okrzykiem:
- Tato, tato, zobacz jaki fajny kask, nawet Maciek takiego nie ma! Kupisz mi? Kup proszę, tatooo.
I odpowiedź ojca, która kompletnie zwaliła mnie z nóg:
- Zostaw to, w kasku będziesz jak debil wyglądał.
Młoda parka z dzieciakiem wczesnopodstawówkowym ogląda rowery (dla rodziców). Dzieciak się trochę nudzi, co chwilę strofowany przez rodziców "nie rusz", "zostaw". W końcu zaczyna spacerować w okolicy. Kilka minut później przybiega z roziskrzonym wzrokiem i okrzykiem:
- Tato, tato, zobacz jaki fajny kask, nawet Maciek takiego nie ma! Kupisz mi? Kup proszę, tatooo.
I odpowiedź ojca, która kompletnie zwaliła mnie z nóg:
- Zostaw to, w kasku będziesz jak debil wyglądał.
Ocena:
682
(796)
Ostatnio znów głośno o walce NFZ z oszustami ze szpitali i przychodni. Tym razem idzie o tzw podwójne wizyty - czyli pacjent leżący w szpitalu jest wykazywany na wizycie w przychodni.
Skandal, jak tak można! Jak? No to już tłumaczę.
Pacjent X choruje na (dajmy na to) toczeń układowy. Choroba reumatologiczna, paskudna. Leki trzeba przyjmować regularnie.
Ten sam pacjent ma do zoperowania biodro - trzeba wymienić staw na sztuczny. Kolejki do reumatologa jak i do szpitala są długaśne, w dodatku nie do końca wiadomo, kiedy dokładnie wypadnie termin operacji.
Nasz pacjent rejestruje się więc do reumatologa na np. 15 lipca. W czerwcu dzwonią do niego, że 14 lipca będzie zabieg, od 13 ma już leżeć w szpitalu. Z tydzień poleży. Oczywiście musi przynieść swoje leki, bo oddział ortopedyczny nie ma możliwości zapewnić każdemu jego preparatu, w dodatku z innej specjalności.
(Dla tych którzy krzyczą, że musi podpowiem tylko, że leki do szpitala zamawiane są co kilka miesięcy w dużych przetargach i nie sposób tak zamówić wszystkich leków świata po np opakowaniu albo dwóch, bo może ktoś używający akurat tego leku trafi do szpitala).
Lekarz rodzinny nie może przepisać nowej recepty, bo nie ma ważnego zaświadczenia od specjalisty. Próba przełożenia wizyty u reumatologa kończy się propozycją przesunięcia na grudzień, albo na przyszły rok. Leki się kończą. Operacja albo teraz, albo na koniec kolejki.
Co zrobić? Jedyne wyjście, to iść do szpitala, a do specjalisty a) posłać rodzinę, b) pójść korzystając z przepustki c) uciec na godzinkę lub dwie nic nie mówiąc nikomu w szpitalu. I w takim wypadku mamy podwójny pobyt szpital/przychodnia.
Druga sytuacja to pacjent, który zachorował nagle, trafia do szpitala i nie ma leków przyjmowanych przewlekle, bo np właśnie się kończą. Do rodzinnego sam nie może iść. Musi iść rodzina, poprosić o receptę na pobyt w szpitalu. A taka wizyta też jest bezprawna, bo recepty w teorii pisze się tylko po osobistym zbadaniu. Czyli jak? Zostawiamy pacjenta bez leków? Bo tak chce ustawodawca?
Czyja wina? Pacjenta? Absolutnie nie. Szpitala? Cóż, leków nie zapewni (bo nie ma fizycznej możliwości), recepty w trakcie pobytu nie może wystawić (przepisy zabraniają), zamknąć pod kluczem też nie może. Przychodnia? A czy to wina tamtych lekarzy, że terminy się zbiegły, a nasz system nie przewiduje ich przesuwania nawet w takich sytuacjach?
Przepisy są do d***. Nie ma możliwości wyjścia z takiej sytuacji tak, żeby nikt nie stracił. A NFZ kary może wlepić i przyznać sobie milionik na nagrody.
Skandal, jak tak można! Jak? No to już tłumaczę.
Pacjent X choruje na (dajmy na to) toczeń układowy. Choroba reumatologiczna, paskudna. Leki trzeba przyjmować regularnie.
Ten sam pacjent ma do zoperowania biodro - trzeba wymienić staw na sztuczny. Kolejki do reumatologa jak i do szpitala są długaśne, w dodatku nie do końca wiadomo, kiedy dokładnie wypadnie termin operacji.
Nasz pacjent rejestruje się więc do reumatologa na np. 15 lipca. W czerwcu dzwonią do niego, że 14 lipca będzie zabieg, od 13 ma już leżeć w szpitalu. Z tydzień poleży. Oczywiście musi przynieść swoje leki, bo oddział ortopedyczny nie ma możliwości zapewnić każdemu jego preparatu, w dodatku z innej specjalności.
(Dla tych którzy krzyczą, że musi podpowiem tylko, że leki do szpitala zamawiane są co kilka miesięcy w dużych przetargach i nie sposób tak zamówić wszystkich leków świata po np opakowaniu albo dwóch, bo może ktoś używający akurat tego leku trafi do szpitala).
Lekarz rodzinny nie może przepisać nowej recepty, bo nie ma ważnego zaświadczenia od specjalisty. Próba przełożenia wizyty u reumatologa kończy się propozycją przesunięcia na grudzień, albo na przyszły rok. Leki się kończą. Operacja albo teraz, albo na koniec kolejki.
Co zrobić? Jedyne wyjście, to iść do szpitala, a do specjalisty a) posłać rodzinę, b) pójść korzystając z przepustki c) uciec na godzinkę lub dwie nic nie mówiąc nikomu w szpitalu. I w takim wypadku mamy podwójny pobyt szpital/przychodnia.
Druga sytuacja to pacjent, który zachorował nagle, trafia do szpitala i nie ma leków przyjmowanych przewlekle, bo np właśnie się kończą. Do rodzinnego sam nie może iść. Musi iść rodzina, poprosić o receptę na pobyt w szpitalu. A taka wizyta też jest bezprawna, bo recepty w teorii pisze się tylko po osobistym zbadaniu. Czyli jak? Zostawiamy pacjenta bez leków? Bo tak chce ustawodawca?
Czyja wina? Pacjenta? Absolutnie nie. Szpitala? Cóż, leków nie zapewni (bo nie ma fizycznej możliwości), recepty w trakcie pobytu nie może wystawić (przepisy zabraniają), zamknąć pod kluczem też nie może. Przychodnia? A czy to wina tamtych lekarzy, że terminy się zbiegły, a nasz system nie przewiduje ich przesuwania nawet w takich sytuacjach?
Przepisy są do d***. Nie ma możliwości wyjścia z takiej sytuacji tak, żeby nikt nie stracił. A NFZ kary może wlepić i przyznać sobie milionik na nagrody.
NFZ
Ocena:
596
(678)
Sobota, popołudnie. Szpitalny Oddział Ratunkowy.
Do gabinetu wchodzi matka - bez kolejki, wpycha się "bo ja tylko taką małą sprawę mam".
Tłumaczy mi, że syn był niegrzeczny. Gówniarz w ogóle nie słucha. I że ona go zawsze doprowadzała do porządku groźbą ZASTRZYKU. No, ale tym razem nie słucha nadal. I czy ja mogę mu dać zastrzyk, ale najlepiej jakiś bolący, żeby zapamiętał i żeby się bał na przyszłość.
Żuchwa mi opadła, nie wiedziałam czy to żart? Ukryta kamera? Konkurs jakiś, ktoś się założył?
Nie, pani Matka autentycznie oczekiwała pomocy w wychowywaniu syna.
Zasugerowałam psychiatrę. Dla niej. Chyba ją wystraszyłam, bo uciekła. Może ją też straszyli lekarzami kiedyś.
Do gabinetu wchodzi matka - bez kolejki, wpycha się "bo ja tylko taką małą sprawę mam".
Tłumaczy mi, że syn był niegrzeczny. Gówniarz w ogóle nie słucha. I że ona go zawsze doprowadzała do porządku groźbą ZASTRZYKU. No, ale tym razem nie słucha nadal. I czy ja mogę mu dać zastrzyk, ale najlepiej jakiś bolący, żeby zapamiętał i żeby się bał na przyszłość.
Żuchwa mi opadła, nie wiedziałam czy to żart? Ukryta kamera? Konkurs jakiś, ktoś się założył?
Nie, pani Matka autentycznie oczekiwała pomocy w wychowywaniu syna.
Zasugerowałam psychiatrę. Dla niej. Chyba ją wystraszyłam, bo uciekła. Może ją też straszyli lekarzami kiedyś.
SOR
Ocena:
804
(858)
Trafiło do nas małe dziecko z paskudną wysypką.
Rozmawiam z matką i próbuję dociec na co szkrab jest uczulony - może krem jakiś, proszek, coś nowego do jedzenia...
M: Oj, bo my przedwczoraj dopiero wyszliśmy ze szpitala w (...), tam alergię na białka mleka krowiego wykryli.
J: A co daje pani dziecku teraz do jedzenia?
M: No dostałam takie mleko w proszku na receptę, w szpitalu jadł i było dobrze, a teraz znów...
J: I nic nowego nie dostał? Żadnych słoiczków, owoców na spróbowanie?
M: No nic...
J: Jest pani pewna, że nikt z rodziny nic nie dawał małemu?
M: Nie, tylko to mleko od pani doktor.
J: A ile tego mleka dostał?
M: Dziś rano to niecałą butelkę, nawet więcej chciałam dać, ale mi się mleko kończyło...
J: (w pierwszym odruchu nie skojarzyłam, ale po chwili coś mi się przestało zgadzać): Czemu się kończyło, przecież dopiero co pani kupowała?
M: No proszek mam, ale mleko do zalewania się skończyło akurat.
J: Jak to mleko do zalewania? To jak pani to przygotowuje?...
Tak, tak. Matka mleko modyfikowane, dla alergików zalewała mlekiem krowim. Po prostu myślała, że to taki "oczyszczacz" do zwykłego mleka. Bo przecież jak to, samym proszkiem dziecko karmić? Z wodą tylko? Niezdrowo...
Rozmawiam z matką i próbuję dociec na co szkrab jest uczulony - może krem jakiś, proszek, coś nowego do jedzenia...
M: Oj, bo my przedwczoraj dopiero wyszliśmy ze szpitala w (...), tam alergię na białka mleka krowiego wykryli.
J: A co daje pani dziecku teraz do jedzenia?
M: No dostałam takie mleko w proszku na receptę, w szpitalu jadł i było dobrze, a teraz znów...
J: I nic nowego nie dostał? Żadnych słoiczków, owoców na spróbowanie?
M: No nic...
J: Jest pani pewna, że nikt z rodziny nic nie dawał małemu?
M: Nie, tylko to mleko od pani doktor.
J: A ile tego mleka dostał?
M: Dziś rano to niecałą butelkę, nawet więcej chciałam dać, ale mi się mleko kończyło...
J: (w pierwszym odruchu nie skojarzyłam, ale po chwili coś mi się przestało zgadzać): Czemu się kończyło, przecież dopiero co pani kupowała?
M: No proszek mam, ale mleko do zalewania się skończyło akurat.
J: Jak to mleko do zalewania? To jak pani to przygotowuje?...
Tak, tak. Matka mleko modyfikowane, dla alergików zalewała mlekiem krowim. Po prostu myślała, że to taki "oczyszczacz" do zwykłego mleka. Bo przecież jak to, samym proszkiem dziecko karmić? Z wodą tylko? Niezdrowo...
SOR
Ocena:
1197
(1265)
Mądrzejsza o cudze doświadczenia postanowiłam szerokim łukiem omijać wypadki drogowe, leżących nieprzytomnych, ludzi pokrzykujących "pomocy" i tym podobne sytuacje, gdzie moja pomoc mogłaby się przydać.
Skąd takie postanowienie?
Jeden z moich ratowników trafił kiedyś na wypadek drogowy. Ktoś komuś zajechał drogę, przez co ten drugi wylądował w rowie. Jako przyzwoity człowiek kumpel zadzwonił po pogotowie, udzielił pierwszej pomocy, poczekał do przyjazdu karetki i pojechał dalej. Normalne, prawda? Też tak myślał.
Do momentu, kiedy nie zadzwoniła do niego matka, że jest u niej policja i szukają go za jakiś udział w wypadku i uchylanie się od przesłuchań.
Okazało się, że poszkodowani złożyli pozew o spowodowanie wypadku. Sprawca się nie przyznaje, fizycznych dowodów nie ma, szukają świadków. Świadkowie oczywiście nic nie wiedzą, nikt nic nie widział, wszystkim paproch wpadł do oka i wcale ich tam nie było. W tej sytuacji znajomy stał się świadkiem nr jeden. Wygrzebali nr telefonu, operatora, po czym zaczęli słać oficjalne pisma na stary adres. Koniec końców trafili do miejsca pierwotnego zamieszkania. Dlaczego nikt nie zadzwonił pod numer telefonu? Nie wiadomo.
Tak więc nasz ratownik zaczął być ciągany, najpierw po prokuraturach, potem po sądach, bo jako jedyny nie mógł się wyprzeć, że był na miejscu. W dodatku na nagranym zgłoszeniu niefortunnie podał hasło-klucz "kolizja". No a skąd wiedział, co się stało, czy widział kolizję, jakie samochody stały, jakie przejeżdżały, czy możliwe, że nie było kolizji i w takim razie dlaczego tak powiedział. I czy mercedes tej pani jest raczej czerwony, czy wiśniowy? Polka galopka, dwie strony szarpiące biednego faceta, żeby tylko powiedział coś, co nada się do potwierdzenia/obalenia tezy o zajechaniu drogi. Robienie z niego idioty, wyciąganie jakiś prywatnych spraw, sugerowanie niedorozwoju umysłowego, zaników pamięci, miliard podchwytliwych pytań. Kilka spraw odwołanych (dobrze, że chociaż sąd niedaleko).
W końcu coraz bardziej napięta sytuacja w pracy i życiu prywatnym, bo ile można brać dyżurów za kolegę, szukać zamiany i tracić pieniądze na dojazdy. Nie wspominając o nerwówce, bo przecież każde takie przesłuchanie to stres.
Koniec końców, udało się! Po kilku latach przepychanek jest wyrok sądowy! Uniewinnienie z braku jednoznacznych dowodów. Tyle tylko, że wcale nie ma pewności, czy poszkodowani nie będą chcieli się odwołać.
A to wszystko przez jeden głupi telefon na pogotowie, bo ktoś potrzebował pomocy.
Skąd takie postanowienie?
Jeden z moich ratowników trafił kiedyś na wypadek drogowy. Ktoś komuś zajechał drogę, przez co ten drugi wylądował w rowie. Jako przyzwoity człowiek kumpel zadzwonił po pogotowie, udzielił pierwszej pomocy, poczekał do przyjazdu karetki i pojechał dalej. Normalne, prawda? Też tak myślał.
Do momentu, kiedy nie zadzwoniła do niego matka, że jest u niej policja i szukają go za jakiś udział w wypadku i uchylanie się od przesłuchań.
Okazało się, że poszkodowani złożyli pozew o spowodowanie wypadku. Sprawca się nie przyznaje, fizycznych dowodów nie ma, szukają świadków. Świadkowie oczywiście nic nie wiedzą, nikt nic nie widział, wszystkim paproch wpadł do oka i wcale ich tam nie było. W tej sytuacji znajomy stał się świadkiem nr jeden. Wygrzebali nr telefonu, operatora, po czym zaczęli słać oficjalne pisma na stary adres. Koniec końców trafili do miejsca pierwotnego zamieszkania. Dlaczego nikt nie zadzwonił pod numer telefonu? Nie wiadomo.
Tak więc nasz ratownik zaczął być ciągany, najpierw po prokuraturach, potem po sądach, bo jako jedyny nie mógł się wyprzeć, że był na miejscu. W dodatku na nagranym zgłoszeniu niefortunnie podał hasło-klucz "kolizja". No a skąd wiedział, co się stało, czy widział kolizję, jakie samochody stały, jakie przejeżdżały, czy możliwe, że nie było kolizji i w takim razie dlaczego tak powiedział. I czy mercedes tej pani jest raczej czerwony, czy wiśniowy? Polka galopka, dwie strony szarpiące biednego faceta, żeby tylko powiedział coś, co nada się do potwierdzenia/obalenia tezy o zajechaniu drogi. Robienie z niego idioty, wyciąganie jakiś prywatnych spraw, sugerowanie niedorozwoju umysłowego, zaników pamięci, miliard podchwytliwych pytań. Kilka spraw odwołanych (dobrze, że chociaż sąd niedaleko).
W końcu coraz bardziej napięta sytuacja w pracy i życiu prywatnym, bo ile można brać dyżurów za kolegę, szukać zamiany i tracić pieniądze na dojazdy. Nie wspominając o nerwówce, bo przecież każde takie przesłuchanie to stres.
Koniec końców, udało się! Po kilku latach przepychanek jest wyrok sądowy! Uniewinnienie z braku jednoznacznych dowodów. Tyle tylko, że wcale nie ma pewności, czy poszkodowani nie będą chcieli się odwołać.
A to wszystko przez jeden głupi telefon na pogotowie, bo ktoś potrzebował pomocy.
wymiary sprawiedliwości
Ocena:
715
(805)
Na Dzień Dziecka szkoła mojej córki dostała z Urzędu Miasta drobną kwotę, ok 1000zł na upominki, nagrody, słodycze etc.
Kilku nauczycielom udało się również znaleźć sponsorów, którzy wyłożyli podobną kwotę na ten sam cel.
Dzieci otrzymały drobiazgi na łączną kwotę... oczywiście tysiąca złotych. Drugi tysiąc rozpłynął się w niewiadomych okolicznościach. Faktury na kwotę 1000 zł zostały przedstawione zarówno sponsorowi, jak i Urzędowi. Proste. Przecież wszystko się zgadza...
Kilku nauczycielom udało się również znaleźć sponsorów, którzy wyłożyli podobną kwotę na ten sam cel.
Dzieci otrzymały drobiazgi na łączną kwotę... oczywiście tysiąca złotych. Drugi tysiąc rozpłynął się w niewiadomych okolicznościach. Faktury na kwotę 1000 zł zostały przedstawione zarówno sponsorowi, jak i Urzędowi. Proste. Przecież wszystko się zgadza...
Szkoły
Ocena:
777
(821)
Szukaliśmy jakiś czas temu garaży na sprzedaż. Murowane, z prądem, w sensownej lokalizacji. Mieliśmy na celowniku dwa garaże - oba w podobnej odległości, oba murowane, oba tej samej wielkości, oba w podobnej cenie.
Pierwszy - rozlatujące się drzwi, wylewka betonowa w konwencji "ser szwajcarski", cena ok 21 tys złotych. Wymiana drzwi na porządne, uchylne, razem z robotą to koszt ok 2-3 tysięcy. Plus wylewka i - jak już się bawić, kafle (ale tych nie liczyłam). Czyli całość ok 24 tysięce.
Drugi, nowe drzwi, beton przynajmniej na jednym poziomie, cena 19 tys. I nic do roboty na już teraz natychmiast.
Uzbrojeni w te wiadomości, idziemy pogadać o ostatecznej cenie do właścicieli pierwszego garażu (bo lokalizacja niby podobna, ale jednak ciut dla nas lepsza).
Na miejscu zastajemy Właściciela i Szwagra.
[W]: O, to państwo chyba wezmą ten garaż, bo tak szybko z powrotem, nie? :)
[Mąż]: No zobaczymy, wie pan, cena jest średnio korzystna, jednak sporo jest do zrobienia.
[W]: Panie, toż to najlepsza cena w tej okolicy!
[M]: 21 tysięcy to sporo, a tu trzeba dużo włożyć, posadzkę wymienić, tu można koło urwać...
[S]: Pan dorzucisz pięć stów, my tu nowiutki beton wylejemy, nic tylko brać!
[M]: A drzwi? Panowie, z remontem ten garaż to minimum 25-26 tysięcy, to już spore pieniądze.
[W]: Jakie 25! My zrobimy i za tysiąc! Co pan chcesz? Drzwi się dokręci, beton załatwimy i będziesz pan miał nowe! Taka okazja!
[M]: Kostkę trzeba położyć, bo woda wypłukuje podjazd... Za ten garaż nie mogę dać więcej niż 18 tysięcy...
[W]: Nie, panie, 21 kafli to i tak okazja!
[M]: Ostatecznie 19.
[S]: Taki garaż? Za 19? Chłopie, ja widziałem różne garaże, pan wiesz, ostatnio taką ruderę za 10 tysięcy sprzedali! A pan taki porządny budynek chcesz za 19? Mirek, ty się zastanów, toż to kradzież!
[M]: Ja też oglądałem różne garaże. Niedawno jeden poszedł za 17, z nowymi drzwiami, z podjazdem. 19 to moja oferta, więcej nie dam, bo nie jest wart...
[S]: 22!!!
[M]: (WTF?) Pan żartuje chyba.
[S] Panie, to i tak okazja! Taniej nie damy! My mamy kupca za 23 umówionego na jutro, albo pan bierzesz, albo nie!
[W]: No nie wiem... Da pan te 19? To niezła oferta jest w sumie...
[M]: 19 dam.
[S]: 19? Mirek, chyba zgłupiałeś, widziałeś tamtą ruderę? Ten jest wart z 23! Taniej nie damy!
[W]: Masz rację... 23 proszę pana, nie możemy mniej wziąć...
[M]: No cóż... Życzę powodzenia. My oczywiście rezygnujemy. Może ten drugi kupiec panom weźmie za tę cenę.
I w ten sposób odkryliśmy nową metodę targowania - w górę. Kto wie, jeszcze chwila, a może dostalibyśmy ofertę 30 tysięcy. Bierz pan, okazja!
PS. Kupiliśmy drugi - taniej niż w ogłoszeniu.
Pierwszy - rozlatujące się drzwi, wylewka betonowa w konwencji "ser szwajcarski", cena ok 21 tys złotych. Wymiana drzwi na porządne, uchylne, razem z robotą to koszt ok 2-3 tysięcy. Plus wylewka i - jak już się bawić, kafle (ale tych nie liczyłam). Czyli całość ok 24 tysięce.
Drugi, nowe drzwi, beton przynajmniej na jednym poziomie, cena 19 tys. I nic do roboty na już teraz natychmiast.
Uzbrojeni w te wiadomości, idziemy pogadać o ostatecznej cenie do właścicieli pierwszego garażu (bo lokalizacja niby podobna, ale jednak ciut dla nas lepsza).
Na miejscu zastajemy Właściciela i Szwagra.
[W]: O, to państwo chyba wezmą ten garaż, bo tak szybko z powrotem, nie? :)
[Mąż]: No zobaczymy, wie pan, cena jest średnio korzystna, jednak sporo jest do zrobienia.
[W]: Panie, toż to najlepsza cena w tej okolicy!
[M]: 21 tysięcy to sporo, a tu trzeba dużo włożyć, posadzkę wymienić, tu można koło urwać...
[S]: Pan dorzucisz pięć stów, my tu nowiutki beton wylejemy, nic tylko brać!
[M]: A drzwi? Panowie, z remontem ten garaż to minimum 25-26 tysięcy, to już spore pieniądze.
[W]: Jakie 25! My zrobimy i za tysiąc! Co pan chcesz? Drzwi się dokręci, beton załatwimy i będziesz pan miał nowe! Taka okazja!
[M]: Kostkę trzeba położyć, bo woda wypłukuje podjazd... Za ten garaż nie mogę dać więcej niż 18 tysięcy...
[W]: Nie, panie, 21 kafli to i tak okazja!
[M]: Ostatecznie 19.
[S]: Taki garaż? Za 19? Chłopie, ja widziałem różne garaże, pan wiesz, ostatnio taką ruderę za 10 tysięcy sprzedali! A pan taki porządny budynek chcesz za 19? Mirek, ty się zastanów, toż to kradzież!
[M]: Ja też oglądałem różne garaże. Niedawno jeden poszedł za 17, z nowymi drzwiami, z podjazdem. 19 to moja oferta, więcej nie dam, bo nie jest wart...
[S]: 22!!!
[M]: (WTF?) Pan żartuje chyba.
[S] Panie, to i tak okazja! Taniej nie damy! My mamy kupca za 23 umówionego na jutro, albo pan bierzesz, albo nie!
[W]: No nie wiem... Da pan te 19? To niezła oferta jest w sumie...
[M]: 19 dam.
[S]: 19? Mirek, chyba zgłupiałeś, widziałeś tamtą ruderę? Ten jest wart z 23! Taniej nie damy!
[W]: Masz rację... 23 proszę pana, nie możemy mniej wziąć...
[M]: No cóż... Życzę powodzenia. My oczywiście rezygnujemy. Może ten drugi kupiec panom weźmie za tę cenę.
I w ten sposób odkryliśmy nową metodę targowania - w górę. Kto wie, jeszcze chwila, a może dostalibyśmy ofertę 30 tysięcy. Bierz pan, okazja!
PS. Kupiliśmy drugi - taniej niż w ogłoszeniu.
Ocena:
485
(607)
Syn koleżanki z pracy studiuje na "wyższej szkole gotowania na gazie". Studia zaoczne, płatne. Poziom jako - taki, ale jak sam twierdzi, chodzi o papier, bo pracę już ma.
Ostatnio szkoła poszła z duchem czasu i wprowadziła elektroniczny indeks. Oceny są wpisywane przez prowadzących na specjalnej platformie, do której dostęp mają też studenci. W ostatniej sesji - a właściwie już po jej zakończeniu nasz bohater ciągle miał nieuzupełnione pola, mimo, że zaliczenia i egzaminy zdał. Uznał, jak cała reszta rocznika, że wykładowcy muszą mieć czas na zapoznanie z nowinkami - zresztą oceny stopniowo się pojawiały.
Wszystko byłoby ok, gdyby nie wezwanie do zapłaty 300 zł za przedłużenie sesji... Dlaczego? Bo pani X nie wpisała oceny. Dlaczego nie wpisała? Bo kartki jej się skleiły i nie zauważyła zaliczenia kolegi. Po interwencji oczywiście wszystko wpisała, koniec tematu. Koniec? Ależ skąd, 300 zł piechotą nie chodzi, szkółka tak łatwo nie odpuści. W końcu jego obowiązkiem było pilnować zaliczeń.
Chłopak napisał pismo, wyjaśnił, że pod koniec sesji brakowało więcej niż 5 wpisów (więc kontrola ocen i tak nic nie wniosła), że zaliczenie ma (i miał wtedy), a winę ponosi wykładowca. Odrzucone, oczywiście.
Wkurzony, poszedł do dziekana. Bardzo spokojnie wyjaśnił, że to nie on tu jest dla uczelni, tylko uczelnia dla niego, że zapłacił między innymi za sprawny system i dostęp do niego, więc jeśli uczelnia winą za niesprawny system obarcza studentów, to ok, ale on zabiera papiery, a do sądu składa pozew o zwrot kosztów i próbę wyłudzenia pieniędzy. Podziałało, dług umorzono.
Pierwsze zajęcia po feriach - okazuje się, że kilkanaście osób dostało takie wezwanie... Kilka zapłaciło, dla świętego spokoju.
Tak się robi biznes!
Ostatnio szkoła poszła z duchem czasu i wprowadziła elektroniczny indeks. Oceny są wpisywane przez prowadzących na specjalnej platformie, do której dostęp mają też studenci. W ostatniej sesji - a właściwie już po jej zakończeniu nasz bohater ciągle miał nieuzupełnione pola, mimo, że zaliczenia i egzaminy zdał. Uznał, jak cała reszta rocznika, że wykładowcy muszą mieć czas na zapoznanie z nowinkami - zresztą oceny stopniowo się pojawiały.
Wszystko byłoby ok, gdyby nie wezwanie do zapłaty 300 zł za przedłużenie sesji... Dlaczego? Bo pani X nie wpisała oceny. Dlaczego nie wpisała? Bo kartki jej się skleiły i nie zauważyła zaliczenia kolegi. Po interwencji oczywiście wszystko wpisała, koniec tematu. Koniec? Ależ skąd, 300 zł piechotą nie chodzi, szkółka tak łatwo nie odpuści. W końcu jego obowiązkiem było pilnować zaliczeń.
Chłopak napisał pismo, wyjaśnił, że pod koniec sesji brakowało więcej niż 5 wpisów (więc kontrola ocen i tak nic nie wniosła), że zaliczenie ma (i miał wtedy), a winę ponosi wykładowca. Odrzucone, oczywiście.
Wkurzony, poszedł do dziekana. Bardzo spokojnie wyjaśnił, że to nie on tu jest dla uczelni, tylko uczelnia dla niego, że zapłacił między innymi za sprawny system i dostęp do niego, więc jeśli uczelnia winą za niesprawny system obarcza studentów, to ok, ale on zabiera papiery, a do sądu składa pozew o zwrot kosztów i próbę wyłudzenia pieniędzy. Podziałało, dług umorzono.
Pierwsze zajęcia po feriach - okazuje się, że kilkanaście osób dostało takie wezwanie... Kilka zapłaciło, dla świętego spokoju.
Tak się robi biznes!
WSG
Ocena:
850
(910)
Quiz wiedzy ogólnej:
1. W przypadku zauważenia w lusterku karetki jadącej na sygnałach należy:
a) ustąpić jej miejsca zjeżdżając na bok (zależnie od warunków - prawy lub lewy), sygnalizując zamiar ustąpienia kierunkowskazem, ewentualnie spokojnie zwalniając lub zatrzymując się w zatoce
b) gwałtownie zahamować i włączyć awaryjne
c) zwolnić, najlepiej do 30 w miejscu, w którym karetka nie ma miejsca aby nas wyprzedzić, ewentualnie zatrzymać się na środku wąskiej ulicy
d) slalomować do prawej do lewej z nadzieją, że kierowca erki pojedzie gdzieś indziej
e) wbić się przed nią i korzystać z wolnej drogi
f) udawać głuchego i ślepego
Wyniki testu (obserwacje własne):
A: 10%
B: 20%
C: 40%
D: 10%
E: 5%
F: 15%
Skutki wybrania B? Skasowany przód karetki, dwa kołnierze ortopedyczne u załogi i dzika awantura. Na szczęście mamy świadków, że kierowca przed nami hamował gwałtownie i karetka ważąca 2-3x więcej po prostu nie dała razy zatrzymać się w miejscu tak samo jak on.
Ale kierowcy już zrobili zrzutę na kamerę. Takie sytuacje zdarzają się po kilka razy w tygodniu - nie zawsze nasi szoferzy zdążą naprawić czyjeś błędy. Teraz przynajmniej będzie mniej nerwów :)
1. W przypadku zauważenia w lusterku karetki jadącej na sygnałach należy:
a) ustąpić jej miejsca zjeżdżając na bok (zależnie od warunków - prawy lub lewy), sygnalizując zamiar ustąpienia kierunkowskazem, ewentualnie spokojnie zwalniając lub zatrzymując się w zatoce
b) gwałtownie zahamować i włączyć awaryjne
c) zwolnić, najlepiej do 30 w miejscu, w którym karetka nie ma miejsca aby nas wyprzedzić, ewentualnie zatrzymać się na środku wąskiej ulicy
d) slalomować do prawej do lewej z nadzieją, że kierowca erki pojedzie gdzieś indziej
e) wbić się przed nią i korzystać z wolnej drogi
f) udawać głuchego i ślepego
Wyniki testu (obserwacje własne):
A: 10%
B: 20%
C: 40%
D: 10%
E: 5%
F: 15%
Skutki wybrania B? Skasowany przód karetki, dwa kołnierze ortopedyczne u załogi i dzika awantura. Na szczęście mamy świadków, że kierowca przed nami hamował gwałtownie i karetka ważąca 2-3x więcej po prostu nie dała razy zatrzymać się w miejscu tak samo jak on.
Ale kierowcy już zrobili zrzutę na kamerę. Takie sytuacje zdarzają się po kilka razy w tygodniu - nie zawsze nasi szoferzy zdążą naprawić czyjeś błędy. Teraz przynajmniej będzie mniej nerwów :)
Ocena:
556
(614)
Chciwość ludzka nie zna granic. Zwłaszcza granicy przyzwoitości.
Na początek słowo wprowadzenia - istnieją portale sportowe, na których można zapisywać swoje treningi, np. przebiegnięty/przejechany dystans, czas, kalorie jakie się spaliło, tętno wysiłku itd. Jednym z nich jest endomondo - korzystający z odbiorników GPS, czy to w telefonie, czy w specjalistycznych urządzeniach. Dzięki nim można porównywać swoje wyniki (także ze znajomymi), korzystać z bazy tras np. biegowych, motywować się do dalszego uprawiania sportów.
Na portalu organizowane są tzw "wyzwania", czyli rywalizacje, w których uczestnicy mogą ścigać się - kto pierwszy, kto najwięcej kilometrów, kto najwięcej aktywnych minut przećwiczy. Możliwości jest sporo. Każdy może dodać swoją rywalizację. Korzystają z tego również sponsorzy, którzy za pierwszych kilka miejsc gwarantują nagrody. Czasem są to drobne upominki, czasem np zestaw zegarek plus pulsometr, a więc rzeczy o większej wartości.
Ostatnio dostałam zaproszenie do rywalizacji w stylu "Spal kalorie na wiosnę! Do wygrania roczny abonament na Endomondo premium" (wartość ok 50 zł, dodaje trochę możliwości). Ponieważ motywacji nigdy za wiele, dołączyłam :)
I od pierwszego zerknięcia na listę biorących udział, odechciało mi się tego konkursu. Mamy pierwsze dni maja, a na liście prowadzi osoba, która dziennie spaliła po 4000 kalorii (czyli mniej więcej tyle, ile się spala w maratonie). Codziennie! Co więcej, jej ulubionym sportem jest... wchodzenie po schodach. Dla niezorientowanych - jest to jedna z dyscyplin, która na tym portalu ma wysoki "współczynnik spalanych kalorii". W dodatku nie do sprawdzenia, bo ćwicząc na sali nie pokonuje się trasy, nie ma więc zapisów GPS, o zapisie tętna nie mówiąc.
Co ciekawsze, prawie cała czołówka aktywnie ćwiczy wchodzenie po schodach (lub inne sporty nie do sprawdzenia)... Osoby, których treningi mogą być prawdziwe można policzyć na palcach jednej ręki (i są to najczęściej zawodowi/półzawodowi sportowcy, np kolarze). W końcu cóż prostszego - siedzieć na kanapie, na godzinkę włączyć programik i podać jaki to ciężki sport się uprawiało.
Tylko... co to ma wspólnego z rywalizacją? Chyba, że rywalizujemy, kto większą bzdurę wpisze. I czy dla 50 zł warto szmacić swoje nazwisko?
PS. Ciekawe, że w rywalizacjach w których do wygrania jest satysfakcja jakoś miłośników wchodzenia po schodach brak :)
Na początek słowo wprowadzenia - istnieją portale sportowe, na których można zapisywać swoje treningi, np. przebiegnięty/przejechany dystans, czas, kalorie jakie się spaliło, tętno wysiłku itd. Jednym z nich jest endomondo - korzystający z odbiorników GPS, czy to w telefonie, czy w specjalistycznych urządzeniach. Dzięki nim można porównywać swoje wyniki (także ze znajomymi), korzystać z bazy tras np. biegowych, motywować się do dalszego uprawiania sportów.
Na portalu organizowane są tzw "wyzwania", czyli rywalizacje, w których uczestnicy mogą ścigać się - kto pierwszy, kto najwięcej kilometrów, kto najwięcej aktywnych minut przećwiczy. Możliwości jest sporo. Każdy może dodać swoją rywalizację. Korzystają z tego również sponsorzy, którzy za pierwszych kilka miejsc gwarantują nagrody. Czasem są to drobne upominki, czasem np zestaw zegarek plus pulsometr, a więc rzeczy o większej wartości.
Ostatnio dostałam zaproszenie do rywalizacji w stylu "Spal kalorie na wiosnę! Do wygrania roczny abonament na Endomondo premium" (wartość ok 50 zł, dodaje trochę możliwości). Ponieważ motywacji nigdy za wiele, dołączyłam :)
I od pierwszego zerknięcia na listę biorących udział, odechciało mi się tego konkursu. Mamy pierwsze dni maja, a na liście prowadzi osoba, która dziennie spaliła po 4000 kalorii (czyli mniej więcej tyle, ile się spala w maratonie). Codziennie! Co więcej, jej ulubionym sportem jest... wchodzenie po schodach. Dla niezorientowanych - jest to jedna z dyscyplin, która na tym portalu ma wysoki "współczynnik spalanych kalorii". W dodatku nie do sprawdzenia, bo ćwicząc na sali nie pokonuje się trasy, nie ma więc zapisów GPS, o zapisie tętna nie mówiąc.
Co ciekawsze, prawie cała czołówka aktywnie ćwiczy wchodzenie po schodach (lub inne sporty nie do sprawdzenia)... Osoby, których treningi mogą być prawdziwe można policzyć na palcach jednej ręki (i są to najczęściej zawodowi/półzawodowi sportowcy, np kolarze). W końcu cóż prostszego - siedzieć na kanapie, na godzinkę włączyć programik i podać jaki to ciężki sport się uprawiało.
Tylko... co to ma wspólnego z rywalizacją? Chyba, że rywalizujemy, kto większą bzdurę wpisze. I czy dla 50 zł warto szmacić swoje nazwisko?
PS. Ciekawe, że w rywalizacjach w których do wygrania jest satysfakcja jakoś miłośników wchodzenia po schodach brak :)
endo
Ocena:
534
(624)