Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Traszka

Zamieszcza historie od: 22 kwietnia 2011 - 15:45
Ostatnio: 24 października 2022 - 21:50
O sobie:

Uroczyście oświadczam, że wszystkie moje historie są wytworem mojej chorej wyobraźni, a zbieżność osób lub sytuacji z rzeczywistymi jest całkowicie przypadkowa.

  • Historii na głównej: 165 z 167
  • Punktów za historie: 147787
  • Komentarzy: 163
  • Punktów za komentarze: 2372
 

#48309

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bleee...

Miałam ostatnio dyżur w nieswoim gabinecie - z powodu remontów wszystko jest poprzestawiane, ratownicy śpią w jednej kanciapie, za to ja w ich poprzednim pokoju.

W dyżurce stoi komputer. Stary, ale zawsze. Klawiatura brudna jak nieszczęście, ale uznałam, że co mi tam, dam radę. Uważałam tak aż do momentu, kiedy nie odpaliłam systemu i moim oczom ukazał się pulpit z centralnie umieszczonym folderem "Porno".

Klawiaturę, a także stolik i wszystkie rzeczy z których korzystałam dokładnie umyłam. Spirytusem. Tematu na wszelki wypadek nie poruszam. Nie chcę wiedzieć.

dyżury

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 683 (909)

#48385

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnia medialna nagonka na wszystkich lekarzy, SOR-y, przychodnie i karetki zaczyna przybierać niespodziewany obrót.

Wezwanie do dziecka, blade jakieś, leci przez ręce.

Wchodzimy do przedpokoju i pada pytanie rodzica:
Pani jest pediatrą?
J: Nie, jestem lekarzem medycyny ratunkowej.
R: A umie pani badać dzieci?
J: (WTF?) Umiem.
R: A leczyć?
J: Też.
R: A ile pani lat pracuje?
J: A to zmieni coś w stanie pańskiego dziecka?
R: Ja nie mogę pozwolić żeby się skończyło jak ostatnio z tymi dziećmi! Pani nie jest pediatrą, skąd pani ma wiedzieć jak chorują dzieci?
J: Widzi pan, może na skomplikowanych chorobach dziecięcych się nie znam, ale na RATOWANIU w stanach zagrożenia życia owszem. A pan chyba wzywa do zagrożenia życia? To jak, ratujemy czy prowadzimy dyskusje o moich umiejętnościach?
R: Pani jest bezczelna! Ja pani nie dam dotknąć Pawełka!
J: Dobrze, to ja wzywam policję, bo albo pan kłamał mówiąc że syn jest w ciężkim stanie, albo mówił pan prawdę i teraz ryzykuje pan jego życiem. To jak?
R: (chyba go zatkało, wykorzystałam ten fakt do przejścia z chłopakami do pokoju dzieciaka).

Dzieciak jak to małe dziecko po wymiotach i biegunce, odwodnione, z gorączką. Lepiej zabrać do szpitala, zwłaszcza po ostatnich nagonkach.
Pan rodzic upewnił się tylko, czy na pewno będzie tam PEDIATRA. W końcu bycie lekarzem to żadna gwarancja, że umie się leczyć.

erka

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1009 (1145)

#48126

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyobraź sobie sytuacje:

1. Chcesz wziąć kredyt. Idziesz do banku, pokazujesz dowód, dostajesz 5000 zł, które wydajesz w najbliższym sklepie. Sielanka. Ale... przychodzi pisemko z banku, że masz kredyt oddać! Jak to? Nikt Ci nie powiedział! Ty nie wiesz, że branie kredytów ma konsekwencje! Umowa była niezrozumiała i nie wiedziałeś czym to grozi, więc trudno, nie będziesz spłacał...
EFEKT: Komornik, zajęte konto bankowe.

2. Wchodzisz do banku mówiąc, że chcesz kredyt. Odmowa - za mało zarabiasz. Robisz awanturę, rzucasz dokumenty, wyciągasz pracownika zza biurka i walisz go w zęby.
EFEKT: Wciry od ochroniarzy, wyrok za pobicie, obecność w czołówkach wiadomości jako ten zły.

3. Pijany wchodzisz do banku. Robisz zadymę.
EFEKT: Wyrzuca cię ochrona.

A teraz...

1. Chcesz zrobić sobie operację. Idziesz do szpitala, zapisujesz się na termin. Rozmawiasz z kilkoma lekarzami, podpisujesz milion zgód na konkretne zabiegi. Operacja się udaje, ale masz brzydką bliznę. Jak to? Bliznę? Nie wiedziałeś! Podpisałeś zgodę, a tam były wymienione powikłania? Ale ty nie zrozumiałeś! Byłeś w stresie! I kto by rozumiał te lekarskie terminy...
EFEKT: Dostajesz odszkodowanie.

2. Wchodzisz na SOR z katarem. Odmowa - to nie jest stan zagrożenia życia. Robisz awanturę, plujesz na rejestratorkę, bijesz się z ochroniarzem.
EFEKT: Dostajesz odszkodowanie, szpital ma na głowie TVN (pobito pacjenta!)

3. Pijany wchodzisz na SOR. Robisz zadymę.
EFEKT: Dostajesz ciepły kocyk, łóżeczko, badania niedostępne od ręki dla większości społeczeństwa. Nie wolno cię wyrzucić, w komforcie musisz dotrwać do wytrzeźwienia. A że zrobisz burdel? Oj tam, przecież jesteś pijany, nie możesz odpowiadać za swoje czyny.

Czy ktoś może mi wytłumaczyć, skąd te różnice?

SOR

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1057 (1215)

#48124

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cała Polska żyje śmiercią dziecka, które "olał" system. To prawda, przypadek obiektywnie patrząc do przyjęcia, zabrania do szpitala. Ale subiektywnie...

(wezwania tylko z ostatniego miesiąca, może dwóch)

Opis: Dziecko 3 latka, nieprzytomne, wysoka gorączka.
Zastane: Temperatura 38*C, przeziębienie, przytomne oczywiście.

Opis: Roczniak, wymiotuje, boli brzuszek.
Zastane: Ulewanie, w momencie gdy przyjechaliśmy spokojnie spało.

Opis: Roczek, dusi się, od kilku dni infekcja.
Zastane: Zakrztusiło się niegroźnie, gdy dojechaliśmy bawiło się klockami.

Opis: Znów duszność, wrodzona wada układu oddechowego.
Zastane: Ciotka opiekowała się pierwszy raz maluchem, który dość charakterystycznie kaszlał. Taka wada. Nie spytała matki czy to norma, tylko wezwała nas.

Opis: Gorączka ponad 40 stopni, bez reakcji na leki.
Zastana: Leki nie podane, gorączka 38,5, byłam pierwszym lekarzem który widział dziecko (dzień powszedni, popołudnie).

Opis: Sine, dusi się.
Zastane: Histeria, dziewczynka zanosząca się płaczem.

Żadna z tych wizyt nie miała podstaw. A to tylko te, do których pojechaliśmy. Dyspozytor odbiera dziennie setki wezwań, wszystkie dramatyczne - bo najczęściej wzywający wie, co powiedzieć, żeby pogotowie przyjechało. Każdy z tych wzywających rękoma i nogami broni się przed zabraniem dziecka w samochód/taksówkę i podjechaniem do swojego pediatry. Do żadnego nie dociera, że karetki nie są dla jego wygody, tylko dla bezpieczeństwa tych, których nie ma CZASU inaczej zabrać od lekarza. Czasu - brak samochodu, zła pogoda, niechciejstwo opiekuna to nie jest powód.

Jak w bajce - żartowałeś, że jesteś w niebezpieczeństwie tak często, że gdy wreszcie przyszło, nikt ci nie uwierzył.

Szkoda tylko, że za głupie wezwania jednych cierpią ci naprawdę potrzebujący, których dyspozytor nie zauważył w natłoku pierdół.

pogotowie

Skomentuj (75) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 809 (985)

#48258

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W życiu warto mieć pasje. Takie na przykład jaskinie - nieodkryte, kuszące tajemniczością, niesztampowe. Można spełnić swoje marzenia o byciu odkrywcą, stanięciu tam, gdzie niczyja noga jeszcze nie stanęła.

Co prawda jakieś durne przepisy mówią coś o pozwoleniach, kursach jaskiniowych. Poczytane strony internetowe z kolei ostrzegają przed samotnymi wyprawami, piszą coś o ważnej praktyce, o treningu pod okiem instruktora, o tym, że sprzęt jest ważny. Szybko okazuje się jednak, że kursy trwają pół roku, część jest na skałach czy ściankach wspinaczkowych a praktyka obejmuje nudne wiązanie skomplikowanych węzłów, naukę o sprzęcie, niebezpieczeństwach jaskiń, topografii gór i inne takie pierdoły. Jak tu przetrwać kurs, kiedy w jaskinie ciągnie już teraz? Zwłaszcza, że kurs kosztuje.

Niee... lepiej iść małą grupką zapaleńców, udowodnić sobie i innym, że można bez tych wszystkich pierdół być Prawdziwym Zdobywcą. Niestety, okazuje się, że jest się Prawdziwym Zdobywcą Bez Sprzętu - bo komplet kosztuje ok 1,5 tysiąca, a z klubu jaskiniowego nie można pożyczyć, bo przecież olaliśmy kurs.

Ale, od czego inwencja. Lina? Hmm... 500zł - a taki sznurek w supermarkecie tylko 30zł. Wybór prosty, nie? Na tej samej zasadzie karabinek z Brico, najtańszy (z napisem nie do wspinaczki), zamiast profesjonalnej rolki ósemka (starożytny przyrząd, używany w wyjątkowych sytuacjach i bardzo trudny do opanowania), a zamiast crolla (specjalny przyrząd do wspinania się po linie) - ręce. W końcu Prawdziwy Zdobywca umie się wspinać po linie...

Efekty takiej wyprawy? Och, raptem dwie nogi złamane - ale tylko u jednej osoby. Druga bohatersko wymarznięta - w końcu do jaskiń latem chodzi się w krótkim rękawie i równie krótkich spodniach.

A jak do tego doszło? Prosto. Lina zawiązana byle jak na barierce, pierwszy Zdobywca zjechał, drugi Zdobywca dojechał do połowy 30 metrowej studni i w tym momencie lina po prostu się rozwiązała. W końcu chłopcy uznali, że węzły są durne i nudne. Wyjść nie mogli. Znaleźli ich ratownicy, zaalarmowani przez kumpla, który miał dość rozumu, żeby z nimi nie iść i który nie mógł się do nich dodzwonić wieczorem.

Co ciekawsze, żaden z nich nie widział swojej winy w tym wypadku. Obaj twierdzili, że to zwykły pech...

z dna głupoty

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 987 (1041)

#47819

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wypisuję sporo recept. Z tego powodu staram się pisać leki na 2-3 miesiące, żeby pacjent nie musiał ganiać do przychodni co miesiąc.

Ostatnio przyszedł do mnie kolejny raz pan X. Po lek, na który miesiąc wcześniej dostał receptę - na 3 opakowania.
Zdziwiłam się, podpytałam, pan twierdzi, że wykupił w aptece tylko jedno opakowanie, bo nie miał przy sobie pieniędzy (a pytałam, czy może być na 3 opakowania!). Receptę zostawił, o sprawie zapomniał.

Ale od jakiegoś czasu są dokładne kontrole - kto, komu, ile i czego przepisał. Pacjent ma prawo do "odpowiedniej" czasowo kuracji - czyli jak 12 opakowań na rok, to 12 a nie 14. NFZtu nie interesuje, czy zgubione, czy nie kupione. Ma się zgadzać.

Poza tym wydając receptę wydaję pozwolenie na zakup 3 pudełek leku. Aptekarz ma obowiązek wydać tyle, ile pacjent chce, a z reszty zrobić odpis dla pacjenta. Ale prawie nikt tego nie robi. Tajemnicą poliszynela jest, fakt, że aptekarz ma receptę na 3 opakowania - i tyle wydaje, nieważne, że panu X jedno, a panu Y pozostałe dwa (bez recepty - tj na receptę pana X - ale to temat na osobną historię).

Co zrobić - pana X bez leków nie zostawię, na zniżkę przepisać nie mogę. Pozostaje pisać na 100%. Krzyki, lamenty, groźby... Pan X zabrał swoją receptę, przyrzekając mi zemstę i nasłanie kontroli z NFZtu. A ja zastanawiam się, kto tu jest bardziej piekielny - aptekarz, który "zapomina o odpisie", czy pacjent, który beztrosko zostawia dokument* w aptece, nie troszcząc się o własne leki.

* wyobraźcie sobie, że macie potwierdzenie, że z magazynu należą wam się 3 paczki czegoś tam. Zapłacone, tylko czekają aż je odbierzecie. Przychodzicie, zabieracie jedną, bo reszta za ciężka i... zostawiacie kwit? Wiedząc, że pozostałe dwie paczki przepadną i nie będzie można po nie wrócić? Bzdura, prawda? A z receptami wszyscy tak robią, bo przecież zapłacił NFZ, czyli "pieniądze niczyje".

POZ

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 733 (817)

#47680

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Studenci ratownictwa w konfrontacji z medycyną ratunkową, odcinek kolejny.

Moi podopieczni skończyli już cykl szkolenia, teraz robią u nas finalne praktyki, po czym zdają egzamin i fruuu do roboty.

Przychodzi kolejna grupa, trochę praktyki, trochę teorii.

J: A jak możemy podnieść ciśnienie u pacjenta?
R1 i R2: Myślą. Napięcie wisi w powietrzu.
J: Mogą sobie panowie pomóc, tu jest szafka z lekami, można zajrzeć... (w szafce leki leżą "grupami" - w jednej kupce te podnoszące ciśnienie)
R1 i R2: Myślą, tępo wpatrując się w szafkę.
J: To jak, którymi?
R1 i R2: Cisza
J: Panowie, powiedzcie cokolwiek!
R1: (nieśmiało) Perlinganit?
J: Nie, to jest nitrogliceryna, silnie obniża ciśnienie. Proszę nie strzelać w ciemno, przecież już farmakologia była!
R2: To może... Clopidogrel?
J: Lek obniżający krzepliwość krwi... W tabletkach. Pan chce tabletkami podnosić ciśnienie umierającemu pacjentowi?
R2: No nie, nie...
J: To inaczej, od góry: co to jest za lek atropina, jak działa, kiedy stosujemy.
R1 i R2: Cisza pełna paniki.
J: Adrenalina?
R1: W reanimacji!
J: Brawo! Ale jak działa? Po co ją dajemy?
R1: Bo ona pobudza serce!
J: Ale jak działa? Dlaczego pobudza? I co pobudza? Siłę? Częstość? Na jakie receptory wpływa?
R1 i R2: Cisza.
J: Jak ja mam z panami rozmawiać, jak wy podstaw nie macie? Za pół roku pojedziecie do pacjenta i co?
R2: Nie, no wtedy to już będziemy wiedzieć.
J: Jutro już będziecie wiedzieć. Teraz macie 20 godzin na gruntowną powtórkę. Wszystkie leki z tej szafy na blachę. Do widzenia.

R2 Zdał w boleściach (ale przynajmniej coś już wiedział), za to R1 nie pojawił się na zajęciach. Chyba jeszcze nie wie, że to ja zaliczam te praktyki...

SOR

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1043 (1091)

#47254

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Do SORu zgłosił się facet z bólami w klatce piersiowej. Badanie, krew do laboratorium, EKG - zawał jak byk.
Od razu poszły też badania na grupę krwi, bo facet był przygotowywany do zabiegu koronarografii - tzw "balonikowania" tętnic wieńcowych.

Wyniki przyszły, zabieg się udał, pacjent leży sobie na oddziale, zdrowieje. Aż tu nagle telefon z laboratorium. Wprowadzali wyniki grup krwi do archiwum i wyskoczył im już ten pacjent. I ma zupełnie inną grupę niż teraz. Proszą, żeby pobrać krew jeszcze raz, trzeba sprawdzić, bo gdzieś musi być błąd. A może pacjent miał przeszczep? W każdym razie do wyjaśnienia.

Pacjent zapytany o grupę krwi blednie. Po czym zaczyna nieskładnie tłumaczyć, że on nie pamięta, że nie wie... Sprawa śmierdzi, więc lekarz prowadzący przekopuje archiwum w poszukiwaniu jeszcze wcześniejszych badań. I natyka się. Chłop miał wycinany pęcherzyk żółciowy, wtedy grupa była też inna niż teraz. Ej... Pęcherzyk? Przecież ten nie ma blizny po operacji! I w USG brzucha pęcherzyk jest na swoim miejscu!

Lekarz zabiera papiery, bierze pacjenta w krzyżowy ogień pytań. I oto jest rozwiązanie - facet nie miał ubezpieczenia, więc pożyczył dowód od kolegi. Trochę podobni, zdjęcie stare, jakoś przeszło. Nikt się nie przyglądał, bo nikomu do głowy nie przyszło, że można coś takiego wymyślić. Gdyby nie te nieszczęsne badania, pewnie uszłoby na sucho. A tak? Nie dość, że koszty, to jeszcze sprawa na policji.

szpital

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 888 (938)

#47258

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wezwanie do nagłej rwy kulszowej - facet nie może chodzić, leży w łóżku i ledwo mówi z bólu.

Jedziemy, chociaż rwa to raczej sprawa dla rodzinnego, ale w końcu jak są aż takie dolegliwości, to nie można wykluczyć czegoś poważniejszego.

Wchodzimy do mieszkania, do pokoju pacjenta... pustego pokoju pacjenta? Zdążyłam się odwrócić, zapytać "a gdzie jest..." kiedy koło mnie - kicu, kicu, przekicał pacjent. Na własnych nogach. Zręcznie dość, jak na osobę, która "ledwo mówi z bólu"

Nadal mam problem z dobraniem pierwszego zdania, bo taka bezczelność mnie jeszcze zatyka, a pacjent przepraszająco "już jestem, do łazienki musiałem pójść".

Czy kogoś dziwi, że pan nie został potraktowany poważnie?

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 576 (664)

#47253

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wypadek pod miastem, ładny kawałek czasu temu.
Dostawczak zderzył się z osobówką. Świadkowie naliczyli pięć osób poszkodowanych.

Na miejscu zdezelowany dostawczak (zdezelowany już wcześniej, wypadek tylko trochę się dołożył), jakieś żukopodobne jeździdło. Zapakowany po sufit, jakieś wory pełne wszystkiego (jak się później okazało, jakiś handlarz wszystkim - od ciuchów, po stare świeczniki)

Drugie, osobówka. Nastoletni opel, w tej chwili najbardziej przypominający bryczkę. Pierwotnie zapakowany pasażerami, pewnie w dalszej podróży, bo tablice nietutejsze.

Razem ze strażakami ogarnęliśmy osobówkę - cztery akty zgonu.
Przyszła kolej na kierowcę drugiego pojazdu - ten od początku siedział na poboczu, wpatrzony ślepo w odległy punkt.

Po bliższym przyjrzeniu się okazało się, że w żaden bliższy punkt nie da rady spojrzeć. Stanąć na nogach też nie. Przedstawić się? Nic z tego. Odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie? A gdzie tam. Nasz bohater był zwyczajnie pijany jak świnia. Na tyle, że dmuchnąć w alkomat też nie dał rady. Trzeźwiał cały dzień, tylko po to, żeby z rozbrajającą szczerością przyznać, że ma już zabrane prawo jazdy za prowadzenie pod wpływem. Nawet raz już siedział, ale puścili. I że w sumie to szkoda, że tyle towaru przepadło. Ludzie? Przecież nie znał, to co, płakać ma?

W takich sytuacjach cały zespół musi się pilnować. Patrzeć sobie na ręce, uspokajać. Bo każdego korci, żeby do kroplówki dostrzyknąć ampułkę tego, albo tamtego...

polskie drogi

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1384 (1422)