Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Umutesi

Zamieszcza historie od: 16 października 2014 - 23:52
Ostatnio: 7 lutego 2020 - 21:01
  • Historii na głównej: 2 z 6
  • Punktów za historie: 1062
  • Komentarzy: 4
  • Punktów za komentarze: 12
 
zarchiwizowany

#63417

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka razy w życiu byłam w Afryce (w tym przez rok w RPA i dwa lata w Rwandzie). Każdy z takich wyjazdów wiąże się z załatwieniem spraw medycznych (barania u lekarza medycyny tropikalnej, rozmowa i dostanie recepty na leki malaryczne). Za pierwszym razem robiłam wszystko co trzeba, wykupiłam pełny pakiem i nieświadoma przepłaciłam ogromem kasy, Kolejne wizyty już były inne, płaciłam za podstawowe szczepienia wymagane w danym kraju i nie dawałam się naciągać.
Jako, że mieszkam w Warszawie mam nie daleko do szpitala chorób zakaźnych gdzie przyjmuje lekarz specjalista od chorób tropikalnych to tam udałam się na badania przed ostatnim wyjazdem. Lekarz pyta o stan zdrowia, pyta gdzie jadę i podaje mi skierowanie na wszelakie możliwe szczepienia. I tu zaczyna się nasza piekielna dyskusja między mną (J) i lekarzem (L):
L: proszę, tu jest skierowanie na szczepienia.
J: Panie doktorze, poproszę tylko na żółta gorączkę, szczepienie wymagane do przekroczenia granicy z Rwandą.
L: ale inne też trzeba zrobić.
J: nie, inne są zalecane ale nie wymagane, nie chcę przyjmować tych szczepionek.
L: ale zalecane to znaczy dokładnie to samo co wymagane, proszę zrobić wszystkie.
J: ale nie chcę, poza tym nie poinformował mnie pan o skutkach ubocznych tych szczepień jak na przykład o tym, że szczepienie na cholerę niszczy słuch.
L: ja nie muszę pani o tym informować, proszę wziąć cały pakiet szczepień i umówić się na kolejną wizytę bym dał pani receptę na leki przeciwko malarii.
J: i rozumiem, że mam płacić za kolejną wizytę tylko po to by dostać receptę?
L: tak, taka jest procedura.
J:wiem pan, ja tej recepty nie chcę, nie będę brała takich leków przez dwa lata a i na miejscu kupię taniej.
L: z takim nastawieniem to ja powinienem panią do psychologa wysłać, nie pozwolić jechać do Afryki, receptę muszę wypisać.
J: dobrze, niech pan wypiszę ale ja się nie pojawię by ją odebrać. Nie chcę przyjmować lariamu, nie pytał mnie pan o to ale mam małe problemy z układem nerwowym i nie mogę przyjmować takich leków.
L: ale ja mam umowę z lariamem i muszę pani dać ten lek.

W tym momencie podziękowałam i wyszłam. Dostałam skierowanie na kilka szczepień ale udało mi się przekonać pielęgniarkę by zrobiła mi tylko to jedno, które chcę.

Dodam jeszcze, że na polskim rynku można kupić dwa rodzaje leku na malarię: lariam, oparty jest n lekach psychotropowych i przyjmowanie go przez dłuższy czas jest bardzo niebezpieczne dla organizmu, drugim lekiem jest malarone, lek który moim zdaniem jest lepszy choć jego skutkiem ubocznym jest niszczenie wątroby. Lekarze mają umowy z firmami farmaceutycznymi i nie informują od drugim leku ani o tym, że będąc latami w rejonie zagrożenia malarią lepiej jest przebyć tą chorobę, czuć się źle przez tydzień niż dłuższy czas truć się lekami...

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (314)
zarchiwizowany

#63412

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka lat temu wyjechałam na roczny wolontariat do RPA. Na studiach załatwiona dziekanka, ja gotowa na przygodę życia i pracę jaka od dawna mi się marzyła, bilet kupiony i pozostało tylko załatwienie ostatnich formalności (szczepienia, zakup leków przeciwdziałających malarii i ubezpieczenie). Nie znam się na ubezpieczeniach, po za zdrowotnym na uczelni nie mam innego i dzwoniłam do różnych film ubezpieczających. Ceny wysokie, rzędu kilku tysięcy złotych, obejmujące opłatę leczenia, ewakuacje w czasie wojny, przelot helikopterem gdyby moje zdrowie tego wymagało i trzeba byłoby mnie do szpitala zawozić. Jednym słowem oferta na każdą okazje tylko ceny wysokie. Szczęśliwie udało mi się znaleźć ofertę za 1100 zł i to nie w jakiejś firmie z Pcimia dolnego ale w przodującej na polskim rynku. Umówiłam się na spotkanie z agentem, wyjaśniam, że jadę do RPA (w rozmowie używam nazwy skrótowej kraju ale i całościowej), podpisujemy umowę, ja płacę ciułanymi na studiach pieniędzmi.
Przez prawie cały czas pobytu wszystko było ok ale pod koniec zdarzył mi się dość poważny wypadek w górach (zarwała się pode mną skała i spadłam z 20 metrów). Wynik: ogólne potłuczenie, oderwanie mięśnia od kości w prawej ręce i wstrząśnienie mózgu. Dwie doby leżałam pod kroplówką w szpitalu, biorąc leki przeciw bólowe i w pierwszych godzinach pod tlenem.
Po wyjściu ze szpitala dzwonię do ubezpieczyciela z pytaniem czy rachunek za szpital powinnam im wysłać mailem, faksem czy też dostarczyć osobiście gdy wrócę za dwa miesiące. Pani uprzejmie mi mówi, że moje ubezpieczenia "WAŻNE JEST TYLKO W EUROPIE", że wykupiłam opcje drugą a nie trzecią i że nie zwrócą mi za wypadek w Afryce. No tak, przecież jadąc na rok do REPUBLIKI POŁUDNIOWEJ AFRYKI niezbędne jest mi ubezpieczenie w Europie (nie wiem, może przed wylotem na lotnisku mogło mnie spotkać coś złego??). Na szczęście rachunek za szpital nigdy do mnie nie dotarł, szkoła w której pracowałam też go nie dostała ale ja nauczyłam się jednego: ubezpieczalnie to banda naciągaczy, którym ufać nie wolno... Kolejne moje wyjazdy były bez ubezpieczenia albo z takim wykupowanym w Afryce która niestety jest bardziej ludzka i do przodu niż Polska...

Czytając komentarze widzę, że nie dodałam najważniejszego - z agentem rozmawiałam o opcji nr 2 takiej umowy (pobyt w każdym miejscu na świecie, ubezpieczenie od wypadków) a potem okazało się, że mam podpisany pakiet 1 (tylko Europa). Może ja jestem naiwna, może głupio zrobiłam ale to agent specjalnie wprowadził mnie w błąd...

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 73 (249)
zarchiwizowany

#62588

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczoraj, późnym wieczorem, przechodziłam obok kościoła oo. Paulinów na warszawskiej starówce. W kościele musiało coś się dziać, nie wiem czy był to ślub czy spotkanie wspólnotowe w każdym razie przed wejściem do klasztoru stała całkiem spora grupa ludzi. Nie byli to bezdomni czekający na kolacje ale dobrze ubrani, dobrze wysławiający się ludzie. Było też kilkoro dzieci.
Ja rozumiem, że takie spotkanie może zaabsorbować i jeszcze jestem w stanie zrozumieć zajęcie całego chodnika tak by trudno było przejść (choć już to mnie wkurzyło bo nie lubię slalomem mijać ludzi). Rozumiem też, że dzieciaki które towarzyszyły dorosłym były zmęczone i znudzone ale nie rozumiem już jak dziecko które biega po chodniku może uderzyć przechodnia i nie powiedzieć zwykłego „przepraszam”? Nie było to jakieś wielkie uderzenie niemniej mały (około siedmio letni) chłopiec potrącił mnie i na moją zwróconą uwagę, że mówi się „przepraszam” tylko wzruszył ramionami i poszedł dalej. Rodzice którzy stali obok też nie zwrócili uwagi. Rozumiem, że w dzisiejszych czasach powinnam się cieszyć, że nie zrobili mi jeszcze awantury za zwrócenie uwagi bezstresowo wychowanemu gówniarzowi?
No ni, idę dalej i w dosłownie tej samej minucie widzę dwoje rodziców z dwójką dzieci (dziewczynka około 5ciu lat, chłopiec siedmiu) którzy idą do zaparkowanego po drugiej ulicy samochodu. Ulica nie zbyt ruchliwa ale zdarzają się taksówkarze, którzy jeżdżą dość szybko. Chłopiec wyskakuje na ulicę, ojciec krzyczy żeby sam nie przechodził, że to ulica ale smarkacz nic sobie z tego nie robi, pędzi do samochodu i w czterech literach ma to, że może wyskoczyć prosto pod koła jadącego pojazdu. Potem mały otwiera drzwi wozu rodziców tak, że uderza w samochód stojący obok.
Niby nic wielkiego, niby nic się nie stało ale, kurcze, po co w takim razie są rodzice jeśli nie potrafią zapanować nad takim maluchem? Dziecko siedmioletnie jest jeszcze pełne podziwu dla rodziców, widzi w nich swój autorytet i to najwyższy czas by wpływać na kulturę małolata. Co wyrośnie z niego za kilka lat jeśli rodzice będą olewać wszystko i nie wyciągać żadnych konsekwencji i wychowania??
Cieszę się, że gdy ja byłam mała nikt nie wiedział co to bezstresowe wychowanie i była karana najpierw klapsem, potem różnego rodzaju szlabanami i zabieraniem kieszonkowego. Nie wyrosłam na przerażoną życiem istotkę ale wiem, że każdy mój zły czyn niesie za sobą konsekwencje…

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -20 (24)
zarchiwizowany

#62553

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym jak to trafiłam na Piekielnego Okuliste…
Kilka lat temu pojechałam do Częstochowy na około 10 dni. Taki wyjazd wypoczynkowy, częściowo będący prywatnymi rekolekcjami. Ot, chciałam trochę pomyśleć nad sobą i swoim życiem.
Pech chciał, że podczas tego pobytu nabawiłam się jakieś infekcji oka. W nocy nie mogłam spać, oko bardzo mi łzawiło, bolało jak gdybym miała drzazgę pod powieką, bardzo raziło mnie światło. Myślałam, że to może zapalenie spojówek związane z noszeniem soczewek kontaktowych. Zdjęłam szkła, przemyłam oczy kroplami oczyszczającymi a tu nic.
Pozostała wizyta u lekarza a jako, że nie byłam w swoim mieście i nie miałam rozeznania gdzie mogłabym udać się na ostry dyżur, by mieć wszystko za sobą poszłam prywatnie.
Gabinet podobny jak wszędzie indziej, mnóstwo luster, całe stosy ramek okularów, które można przymierzyć a dla mnie było bardzo ważne, że lekarz przyjmie mnie „ z marszu”. Lekarzem był jakiś Turek, czy inny Azjata ale to nie istotne, tam też mają dobrych specjalistów.
Mówię w czym rzecz, opowiadam, że czasem mam zapalenie spojówek i że to może to samo tylko o większym nasileniu.
Lekarz najpierw dał mi jakieś krople przeciwbólowe tak bym mogła otworzyć oko do badania, porobił kilka pomiarów i zbadał ciśnienie w oczach. Diagnoza – ostry atak jaskry. Dziwne bo nikt w rodzinie jaskry nie ma, ja też nie miałam większych problemów z oczami ale skoro specjalista to powiedział to trzeba wierzyć i wypełniać instrukcje.
Dostałam skierowanie na pobranie krwi, z której to surowicy zrobiono mi krople do oczu, przez kilka dni codziennie przychodziłam na pomiar ciśnienia w oczach (oczywiście płacąc za każdą wizytę) i dostałam receptę na dwa rodzaje bardzo silnych, przeciw jaskrowych kropli do oczu.
Receptę wykupiłam, krople zgodnie z instrukcją wkraplałam i jakoś mi przeszło. Wróciłam do domu, krople miałam brać dalej więc brałam i wszystko byłoby ok. gdyby nie mój pogarszający się stan zdrowia. Niby nic mi nie było konkretnie, nic mnie nie bolało ale wpadłam w jakieś totalne osłabienie. Kto tego nie przeżył nie zrozumie ale czułam się jak jakaś staruszka – nie byłam w stanie wstać z łóżka, oddzwaniałam na smsy od znajomych bo pisanie męczyło mnie bardzo. Rano byłam w stanie zwlec się do wanny a potem wracać do łóżka bo padałam Nie chciałam jeść bo gryzienie i przełykanie wydawało mi się ciężką pracą. Miałam 25 lat i ze zdrowej, pełnej energii dziewczyny stałam się trupem, który ma problemy z otwarciem oczu. Taki stan trwał przez tydzień a ja nawet nie miałam siły płakać. W głowie mi szumiało, obraz się zamazywał a ja stojąc miałam wrażenie, że zaraz zemdleje. Krople do oczu wpuszczałam dalej bo miałam to robić przez kilka tygodni.
W końcu w akcie rozpaczy zadzwoniłam do mojej znajomej lekarki i oprosiłam o radę. Ona przeraziwszy się moim głosem tego samego dnia przyjechała do mnie, zmierzyła mi ciśnienie i się załamała. Nie pamiętam już jaki był wynik ale było to już na pograniczu zapaści.
Na tych miast zabrała mnie do siebie do szpitala, tam poczynili różne badania i niczego nie znaleźli. Podobno nawet brali pod uwagę możliwość ćpania ale nic z tego. Młoda dziewczyna, nie mająca problemów zdrowotnych nagle jest w stanie prawie zapaści.
No i na szczęście pielęgniarka zobaczyła u mnie te nieszczęsne krople do oczu!! Co się okazało – że leki te obniżają ciśnienie w oczach ale też ciśnienie ogólne o czy mnie nie poinformowano i NIGDY ale to nigdy nie łączy się tych kropli razem. Po dobie od odstawienia leków mój stan zaczął się diametralnie poprawiać.
Po tym wszystkim byłam jeszcze na kontroli u okulisty – nie miałam i nie mam jaskry, tamto podrażnienie to najprawdopodobniej zapalenie rogówki a i krople z surowicy krwi były mi nie potrzebne bo takowe stosowane są np. przy oparzeniach oka gdy trzeba odbudować tkankę.
Ja jak głupek przez tydzień sama się wykańczałam zakraplając sobie przypisany lek ale nie wiem ilu ludzi w ten sposób wykończył „mój” doktorek. Straciłam zaufanie do lekarzy z Azji i może nie słusznie ale wiem ,że już do żadnego nie pójdę. A i za każdym razem gdy dostanę jakikolwiek lek to zastanowię się dziesięć razy czy go przyjąć…

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (89)

1