Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Ursueal

Zamieszcza historie od: 3 września 2016 - 3:27
Ostatnio: 15 lutego 2024 - 20:18
  • Historii na głównej: 74 z 83
  • Punktów za historie: 16368
  • Komentarzy: 296
  • Punktów za komentarze: 2348
 
zarchiwizowany

#89155

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od rana już kilka razy patrzyłam w lustro, czy mi wąsy i broda nie rosną. Przed macaniem cycków, czy nie zanikają, jeszcze się jakoś powstrzymuję.

Wracałam z pracy liniami nocnymi. Naprzeciwko mnie w autobusie siedział chłopaczek, tak z 18-20 lat, ewidentnie dziabnięty. Studencki czwartek był, więc rozumiem, że młodzi mogli wypić, połknąć i wciągnąć różne rzeczy. Chłopak siedział i coś przeglądał w komórce. W pewnym momencie zagadnął mnie słowami "Ej, ziomo, co myślisz, jest sens?" i pokazał ekran telefonu, na którym miał jakieś wiadomości (szybkie śledztwo w internatach mówi, że to była apka do umawiania się ONS-y dla gejów, ma charakterystyczne kolory) i zdjęcie faceta pokazującego się w pełnej - bardzo pełnej - okazałości.

Mózg mi zareagował automatycznie i odpowiedziałam "Nie ma, za brzydki dla niego jesteś". Kiwnął głową i wrócił do komórki. Ja się zapatrzyłam w okno, porażona myślą "wyglądam jak gej".

Bardzo lubiłam toksykologię na studiach, addyktologię zresztą też. Ale co on wziął, żeby mnie uznać za faceta, w dodatku skorego do oceny cudzych kutasów, to naprawdę nie wiem.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 50 (116)
zarchiwizowany

#86103

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj usłyszałam najbardziej denny komentarz odnośnie do tego, że ośmieliłam się skończyć medycynę i nie planować kariery w tym zawodzie, jaki chyba można wymyślić.
Kolega z roku uświadomił mnie, że to było z mojej niewyobrażalne świństwo wobec tego kogoś, kto był pierwszy pod kreską na liście chętnych, bo ten ktoś, cytuję, dostałby się, zrobił jakąś dochodową specjalizację i zarabiał jak człowiek, a tak to nie wiadomo co się z nim stało.

Uświadomiłam kolegę, że ja się dostałam, bo byłam lepsza w rekrutacji niż ten ktoś, specjalizacji nie zrobiłam i jakoś jak człowiek zarabiam, ba, nawet więcej niż kolega. Wypomniałam mu też, że przez całe studia zaczytywał się artykułami typu "po jakiej specjalizacji są największe zarobki w Mazowieckiem" i jego "zainteresowania" zmieniały się wraz z kolejnymi rankingami, a i tak nie dostał się na tę, która była na topie w godzinie zero.
Kolega uznał, że zawsze byłam dziwna i on nie wie, czemu ja do niego w ogóle piję, po czym się obraził i powiedział, że więcej do mnie nie zadzwoni.
Jakoś nie ubolewam nad tym faktem.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (35)
zarchiwizowany

#81546

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejny odcinek niekończącej się tragifarsy "dlaczego nie lubię mojej grupy zawodowej".

Rozmawiałam z koleżanką z roku, która zdecydowała się praktykować. Pomiędzy wypominkami "ta się zeszła z tym, a ten rzucił tamtego, a tamten pozdrawia ze Szwecji" dowiedziałam się, że koleżanka zapisała się na jakieś szkolenia prowadzone przez prawników. Temat szkoleń "jak nie dać się pozwać" - adresowane specjalnie do lekarzy (specjalnie zapytałam, czy to na pewno tak właśnie brzmi...)

Na moją uwagę, że najprościej będzie pracować tak, żeby jej nikt pozwać i nie chciał, i nie musiał odpowiedziała mi "przecież wiesz, jak jest".

Właśnie wiem. Dlatego wołami nie zaciągną mnie do praktykowania medycyny, nieważne, jak wielkiej presji społecznej ministerstwo by na mnie nie nałożyło. Między innymi dlatego, żeby nie dać się pozwać - i nie musieć zapisywać się na takie szkolenia.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (31)
zarchiwizowany

#81478

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zrobiłam dzisiaj sobie baaardzo długą wycieczkę komunikacją miejską i przypadło mi miejsce za dwoma dziewczątkami w wielu okołomaturalnym (sądząc z tego, co mówiły, bo z twarzy wywnioskowałam jedynie, że praktykują sztukę hodowania masek weneckich z warstw osadowych makijażu).

Dziewczynki konwersowały na tak ważny społecznie temat, jakim jest aborcja. Dowiedziałam się następujących rzeczy o sposobach przerywania ciąży:
-należy jak najszybciej przespać się z innym facetem i koniecznie pozwolić mu skończyć w środku, bo cudza sperma podziała toksycznie na zarodek zaimplementowany w macicy ("ta Mariola, wiesz, ta od Patrycji tej od czarnego Witka, to ona zawsze tak robi i przecież jej nikt z brzuchem nie widział!")
-równie dobrze można też zrobić sobie płukankę z octu i spirytusu (zabolało mnie na samą myśl)
-trzeba bardzo dużo chodzić po schodach i jeździć na rowerze, no i tańczyć, bo od tego ciąża się wytrzęsie na zewnątrz
-dobrze jest też dać się pobić po podbrzuszu albo skopać w krocze ("tylko wiesz, to trzeba tak naprawdę na fest, dobrze wcześniej sobie walnąć setkę albo dwie i tabsa połknąć, żeby wytrzymać")
-w skrajnej ostateczności należy iść "do znajomych Aleksa tego co się trzyma z Elizą", bo oni mogą skombinować "jakieś tabsy" na poronienie
-a najlepiej by było, jakby się dało skombinować paralizator, bo "słyszałam, że od tego to się od razu wszystko w środku obrywa i po gówniaku".

XXI wiek, internety, Czechy, Holandia, zorganizowane wycieczki do klinik przygranicznych z polskojęzyczną obsługą, podziemie aborcyjne tak podziemne, że trzeba się do niego wspinać po schodach, a ludzie nadal wierzą w ocet... Już chyba wolałam wieszaki.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (147)
zarchiwizowany

#80684

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ludzie nie przestają błaźnić się w moich oczach, a sprawiedliwości dziejowej jak nie było, tak nie ma.

Jechałam tramwajem. Wagonik-geriatrowóz, średnia wieku +65. Na miejscu oznaczonym krzyżykiem siedział mężczyzna, na oko trzydziestolatek, nad nim stała jego rówieśnica i coś mówiła do niego półgłosem.
Na jednym z przystanków wsiadła staruszka. Przyznaję, żywy obraz kruchej praprababki, z laską, brakowało mi tylko wełnianej chusty do dopełnienia wizerunku. Podeszła do chłopaka i poprosiła o ustąpienie miejsca, bo jest inwalidką. Grzecznie, cicho, potulnie wręcz i kulturalnie. Mężczyzna nie zareagował. Zareagowała stojąca nad nim kobieta i powiedziała, że przykro im, ale właśnie jadą do szpitala, a jej towarzysz nie może stać. I się zaczęło...

Babcia nie straciła wcale kruchości z wyglądu, za to objawiła dużą siłę wokalną, bo wypiszczała(!), że to nie jest miejsce dla chorych, tylko dla inwalidów. Kobieta na to, że jak inwalidka taka zdrowa, to niech biegnie za tramwajem. Myślałam, że obejrzę pyskówkowy teatrzyk z udziałem publiczności, bo zaczęła się włączać ("młody gnój siedzi, a stara musi stać i jeszcze kobiecie nie ustąpił!"), ale jedna ze stron postanowiła unieść się honorem czynnym.

Babcia opluła mężczyznę, opluła kobietę, odmówiła zajęcia miejsca zwolnionego przez jakiegoś starszego faceta (na oko wciąż z 30 lat młodszego od niej), bo "chamstwo i plebs trzeba nauczyć!", po czym zamachnęła się laską na kobietę, kiedy ta usiłowała ją zrugać za oplucie. I przewróciła się w trakcie tego manewru, bo tramwaj to jednak niestabilny środek transportu.

Żebyście słyszeli ten ryk na dwójkę trzydziestolatków ze strony bandy seniorów, że nie ustąpili jej miejsca i tak to się skończyło, przecież ona mogła coś sobie złamać, a nawet umrzeć! "Poszkodowana" zaczęła płakać i zawodzić, para podjęła decyzję o ewakuacji, kobieta podniosła partnera, zarzuciła sobie na barki i - tadam - została wypchnięta z tramwaju przez obrońców przyzwoitości międzypokoleniowej, choć udało im się odzyskać równowagę przed upadkiem na asfalt.

Ja pojechałam dalej, słuchając pomstowania na chamstwo młodych ludzi, a że byłam jedyną przedstawicielką wieku nieeemerytalnego, to musiałam znosić spojrzenia pełne profilaktycznego potępienia.

Od dzisiaj jestem za eutanazją na życzenie społeczeństwa.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (44)
zarchiwizowany

#79104

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W budynkach uczelni latem odbywa się kurs polskiego dla małpiszo... cudzoziemców. Jak odbębnią tę przyspieszoną szkółkę i zdadzą "egzamin", to będą mogli studiować w Polszy bez chodzenia 2 razy w tygodniu na lektorat przez 4 lata i - co niezwykle ważne - koniec końców, dostaną dyplom z klauzulą przyznania prawa wykonywania zawodu na terenie Polski, czyli - upraszczając - prawie całej UE. W konsekwencji wrócą sobie potem do domku i będą w Paryżu, Lizbonie czy innej Barcelonie praktykować w szpitalach i aptekach za 1/4 kosztów edukacji w swojej ojczyźnie.

Osobiście wolałabym, żeby zamiast lekcji polskiego mieli zajęcia z uczłowieczania się.

Spotkałam wczoraj w damskiej toalecie dwa iberyjskie dziewczątka zajęte mazaniem szminką po lustrze (osobniczka brzydka) i wyrzucaniem ręczników papierowych z pojemnika na posadzkę (osobniczka gruba). Zwróciłam im uwagę (in inglisz), że śmiecą i brudzą, a potem ktoś nie będzie mógł wytrzeć rąk i przejrzeć się w zwierciadle. Usłyszałam hiszpańskojęzyczną wiązankę pod swoim adresem, opisującą mój wygląd, profesję i preferencje erotyczne.
Cieszę się, że nie oszczędzałam na lekcjach hiszpańskiego, bo mogłam im odpowiedzieć tym samym. Parę komentarzy pod adresem grubej monobrwi i wielu nadmiarowych kilogramów ujęło im trochę buty. :]

Na odchodnym usłyszałam, że Polacy to niegościnne, ksenofobiczne świnie.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 74 (178)
zarchiwizowany

#76994

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wracałam z pracy i szłam przez jeden z najbardziej zatłoczonych punktów w mieście - olbrzymi węzeł przesiadkowy komunikacji. Na moich oczach przebiegający chłopak wyrwał dziewczynie z dłoni jabłko, które jadła i uciekł, rechocząc.

Rozumiem wyrwanie torebki. Telefonu. Portfela przy bankomacie. Nie wiem, zerwanie naszyjnika z szyi. Potępiam, ale rozumiem kradzież czegoś cennego.

Ale kraść nadgryzione jabłko? Złodziej był ubrany w ciuchy ze znanych sieciówek, czyli jakieś 500 zł na odzież miał.

Dziewczyna najpierw osłupiała, a po chwili zaczęła się śmiać.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (43)
zarchiwizowany

#76529

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przeczytałam w komentarzu do http://piekielni.pl/76458#comments zdanie mówiące, że małżonkowie osób chorych na raka powinni być objęci opieką psychologa.

Chciałam odpowiedzieć w komentarzu, że gówno prawda, ale to chyba zasługuje na mocniejszy głos. Otóż: gówno prawda.

Oferowanie opieki tylko psychologicznej tylko małżonkom tylko ludzi chorych na raka to jak naklejać plaster na złamanie otwarte i twierdzić, że tak właśnie powinno być. Skutki niezliczonych chorób nie ograniczają się tylko do fizycznego stanu zdrowia chorego. Nie ograniczają się do psychicznej kondycji jego rodziny. Jego najbliższego otoczenia. Olbrzymia liczba chorób oddziałuje na wszystkich, z którymi w jakiś sposób styka się chory.

Mieszkałam przez kilkanaście lat nad wiekowym małżeństwem, on z przeszłością wojenną, ona była chora na SM. On nie tolerował najmniejszego sprzeciwu z jakiejkolwiek strony. Ona wyła. Przez kilkanaście godzin każdej doby wyła, jak zwierzę, nie mogąc wytrzymać z bólu, więc wyła i wrzeszczała tak długo i tak głośno, póki całkowicie nie opadła z sił. On - też wrzeszczał. Do niej i na nią. I na nas, sąsiadów - reagował agresją na każdy kontakt, asekuracyjnie. Bo wiedział, że nie radzi sobie z sytuacją i że my wiemy, że nie daje rady - ta świadomość była dla niego nie do zniesienia. Teraz to rozumiem - wtedy zwyczajnie go nienawidziłam i się go bałam.

Jeżeli ktoś chce wiedzieć, co dzieje się z umysłem dziecka, która musi żyć w takich warunkach, to powiem tyle: mój przyjaciel z innego piętra na dwunaste urodziny chciał dostać piłę łańcuchową, żeby ich oboje zaszlachtować, a "jak zabić Ryję" było wiecznie aktualnym tematem zabaw dzieci na podwórku. Przez długi czas codziennie szczerze życzyłam im natychmiastowej śmierci.

Kiedyś dorośli próbowali zainteresować tym media i służby. Pamiętam, jak dziennikarka przepytywała moją dorosłą siostrę, czy jej nie wstyd napadać na schorowanych staruszków, którzy po prostu starają się żyć! Przymusowa eksmisja? Jasne - każdy z chęcią zacząłby temat, patrząc z okna na spontaniczną pikietę ludzi dobrej woli, którzy nie pozwolą krzywdzić kombatanta i jego chorej żony!

Chłonęliśmy to latami - dorośli i dzieci. Przez lata żyliśmy w koszmarnym stresie, ze świadomością, że możemy jedynie próbować uciec albo czekać na ich śmierć. Dzisiaj teoria zakłada, że ona powinna znaleźć się w ośrodku wyspecjalizowanym w leczeniu bólu. Teoria, bo nawet dzisiaj nie byłoby na to większych szans. Dzisiaj każdego z nas regularnie odwiedzałaby ich pielęgniarka środowiskowa i pomagałaby nam sobie z tym radzić - a przynajmniej powinna tak robić. Czysto teoretycznie. Bo nie odwiedzałaby.

Pomocą psychologa powinny być objęte 3 klatki mieszkaniowe, jakieś 36 rodzin, o ile dobrze szacuję, 120 osób. Z każdą z nich należałoby przeprowadzić przynajmniej jeden wywiad indywidualny (żeby oddzielić ludzi, na których długotrwały stres nie wpłynął aż tak szkodliwie oraz tych, którzy natychmiast potrzebowali pomocy psychiatrycznej), z większością należałoby prowadzić długotrwałą terapię indywidualną i równolegle grupową - rodzinną, małżeńską, wreszcie społecznościową (wiecie, jak trudno zaakceptować dziwne zachowania sąsiadów po tylu latach programowania się, że staruszkowie spod podłogi są wcielonym złem?), żeby wypracować zbliżone do normalności mechanizmy funkcjonowania. To nie trwa miesiąca. W wielu przypadkach to nie trwa roku. W wielu przypadkach terapeuta jest zadowolony, jeżeli po roku uda mu się jednoznacznie stwierdzić, że znalazł już skuteczną metodę prowadzenia pacjenta - i wtedy może zacząć pracować.

I to tylko psycholog. Dodajcie psychiatrów, dodajcie pielęgniarki, które w takich warunkach musiały uczyć, jak np. opiekować się własnymi seniorami, dodajcie położne, które musiałyby tłumaczyć, że tak, dziecko krzyczy, płacze i nie przestanie i to nie jest powód, żeby wpadać we wściekłość.

I teraz wyobraźcie sobie, że ktoś musiałby za to zapłacić i to jest tylko jedna taka sytuacja.

Wracając do początku - nie, małżonkowie osób chorych na raka nie powinni być objęci pomocą psychologa. Ich całe rodziny i najbliższe sąsiedztwo powinno być objęte kompleksową pomocą psychologiczno-medyczno-edukacyjną. Inaczej to nie ma żadnego sensu.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 10 (134)
zarchiwizowany

#75484

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wciąż trawię wczorajszą sytuację i zastanawiam się, czy dzisiejsi ludzie naprawdę uczą się czegoś tylko na błędach. Na przykład tego, że jak się kogoś uderzy, to może oddać.

Piątkowe popołudniowe i wieczorne pociągi w tzw. regionie są zazwyczaj zapchane do granic możliwości - kto chce siedzieć, musi się wepchać w centrum, poza nim nie ma szans nawet na wygodniejsze stanie. Ścisk, zaduch, hałas i poczucie przeciążenia światem.

Miejsca przy drzwiach są specjalnie oznakowane - dla rodziców z dziećmi, niepełnosprawnych, emerytów i innych potrzebujących. Te w moim wagonie zajęła parka, tak pod pięćdziesiątkę (więcej nawet moje wytrenowane w tym oko im nie dało). Moje przypadło naprzeciwko nich. Na ostatniej miejskiej stacji (szczęśliwy, kto w ogóle wejdzie do pociągu) wcisnęła się kobieta mniej więcej w ich wieku. I poprosiła faceta o ustąpienie jej tego oklejonego miejsca. Gość zaczął się z niego wyciskać, a jego żona... zaczęła protestować. Bo przecież "ta siksa", czyli ja, powinna wstać. Bo, uwaga: usiadłam jako ostatnia!

Siksa, po usłyszeniu tego, nie miała najmniejszej ochoty współpracować. Facet już zresztą stał, a kobieta, która go poprosiła o miejsce siedziała. Powiedziałam więc tylko, że nie życzę sobie nazywania mnie tak. I się zaczęło... Usłyszałam, że pyskuję i powinnam się zamknąć, kiedy starsi mówią, teraz jej mąż będzie stać całą drogę, bo się "młoda dupa" rozsiadła i zapomniała o całym świecie. W tym momencie wcisnęłam w uszy słuchawki i zaczęłam się na nią ostentacyjnie gapić z pogardą na twarzy. Baba nadawała jeszcze chwilę i się zamknęła. Jej mąż, kobieta, która usiadła na jego miejscu i czwarta współpasażerka siedząca obok mnie najwyraźniej nie wiedzieli, gdzie oczy podziać.

Cyrk się właśnie zaczyna.

Kilka minut później wyciągnęła z torebki wodę, otworzyła ją i trzymała odkręconą butelkę w ręce. Poczekała, aż pociągiem zakołysze i oblała mnie. Celowo. Zresztą, wystarczyła mi jej uradowana mina i fałszywe "Oj, NIE CHCIAŁAM!", żeby wykluczyć przypadek. Mąż zaczął ją opieprzać i mnie przepraszać, ona kazała mu się zamknąć, zaczęli się dochodzić między sobą.

Cóż. Jestem wredna z natury i matka nauczyła mnie, że będziemy tak traktowani, jak traktować się pozwolimy.

Wyciągnęłam z torby kałamarz i ze słowami "A JA CHCIAŁAM" wlałam atrament do jej torebki. Trzymała ją cały czas otwartą na kolanach. Przed przyłożeniem mi powstrzymał ją chyba tylko mój kułak podsunięty pod jej nos i mina mówiąca wyraźnie, że jeżeli ona dotknie mnie, to ja dotknę jej, tylko o wiele mocniej. Pluła się jeszcze prawie godzinę, do ich stacji, na mnie i na jej męża. Bo mąż uznał, że dobrze jej tak.

Szkoda mi tylko atramentu...

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 63 (269)

1