Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Ursueal

Zamieszcza historie od: 3 września 2016 - 3:27
Ostatnio: 15 lutego 2024 - 20:18
  • Historii na głównej: 74 z 83
  • Punktów za historie: 16368
  • Komentarzy: 296
  • Punktów za komentarze: 2348
 

#78563

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam dzisiaj świadkiem próby reklamowania truskawek z chodnikowego straganiku. Próba była bardzo długa i bardzo nieudana, ale nie uprzedzajmy faktów.

Pani klientka (75+) wbiła się w kolejkę z wołaniem "JA TU Z REKLAMACJĄ! Z REKLAMACJĄ!", przerwała trwającą transakcję, wyciągnęła zrywkę z czerwoną zawartością (jakaś mała garstka, jeśli chodzi o objętość) przed straganiarkę i zaczęła głośno warczeć, że przebierała truskawki i te, które przyniosła z powrotem były OBITE i - zgrozo - ZGNIECIONE. I teraz ona chce wymiany tych truskawek na nowe i zwrotu pieniędzy za całość, bo dwa razy musiała chodzić i to jest skandal, bo jest upał, i ona ma chore serce i ma prawo.

Logiki, sensu i ludzkiej przyzwoitości w powyższym zdaniu, przytoczonym tak, jak utkwiło mi w pamięci, nie doszukiwałam się. Na wszelki wypadek.

Straganiarka roześmiała się w twarz.
Zaczęły się groźby, bo sprzedaż bez paragonu, bo owoce bez atestów, bo waga bez certyfikacji, bo straganik bez standardów ISO, a sprzedająca bez książeczki sanepidowskiej. Bo ona ma prawo reklamować i wymieniać, i tyle, bo widziała w telewizji.

Skończyło się, kiedy straganiarka straciła cierpliwość i krzyknęła, że jak się kupuje 6 kilogramów, po 3 w torbie, to na dnie się muszą pognieść, bo takie jest prawo ciążenia i prawo truskawki. Klientkę przepłoszył chyba gromki śmiech, który się wtedy rozległ. Bo w zrozumienie, co próbowała zrobić, mocno wątpię.

Nie masz cwaniaka nad warszawiaka, racja. Ale ludzie, aż tak?

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 221 (241)

#78692

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak wylecieć z praktyk w trybie natychmiastowym, z przywaleniem w łeb przez kierownika laboratorium?

Od wejścia chwal się tym, że strzelasz z łuku, tańczysz, śpiewasz, grasz i gotujesz. I żonglujesz. Spróbuj się tym popisać przez współpraktykantkami, bo co prawda muskulatury za bardzo nie masz, ale nadrabiasz innymi przymiotami.

Na oczach kierownika labu zacznij żonglować pojemnikami z próbkami do badań wirusologicznych, bo jesteś takim superżonglerem, że na pewno nic się nie stanie.

Miej wielkie pretensje, że wylatujesz z miejsca, z dzikim opieprzem i solidnym kopem w zadek na rozpęd.

W sumie to dziewczątka z publiczności się popłakały, bo im się dostał jeszcze większy opiernicz za głupotę. Zamiast próbować go powstrzymać, stały i klaskały.

Od dzisiaj domagam się zaświadczenia o posiadaniu mózgu od kandydatów na praktyki w moim laboratorium.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 255 (267)

#78139

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na Ojca, Syna i Wnuka...

Wczorajszy późny ranek, jadę autobusem miejskim i usiłuję zachować jedną pozycję za wszelką możliwą cenę. W pewnym momencie podbiega do mnie pięcio-, może sześcioletni chłopiec i kopie łydkę.

Cela miał wybornego, bo trafił prosto w naciągnięty trzy dni temu mięsień brzuchaty. Łzy w oczach, szum w uszach, a ręka poszła sama za wyćwiczonym latami odruchem i chlasnęła gnojka przez łeb tak, że aż się obrócił i upadł, zanim zaczął wyć.

Co wykrzyczała do mnie jego matka z bezpiecznej odległości 2 metrów?

"Co mu pani robi, niech go pani nie bije, ON JEST Z IN VITRO!"

Przysięgłabym, że z ZOO.

ludzkość

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 358 (402)

#77931

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odbieram zaległe wolne i pracuję przez telefon, więc mogę w spokoju śmiać się i cieszyć, że nie ma mnie dzisiaj w firmie.

Dzisiaj chłopcy od przyjmowania zleceń musieli wytężyć szare komórki i znaleźć sposób na wytłumaczenie niedoszłemu klientowi, że:

1) Jeżeli wysyła zlecenie w Wielką Sobotę po południu, to raczej nikt tego nie przeczyta przed dzisiejszym porankiem, nieważne, ile razy wpisze w zleceniu "BARDZO WAŻNE!!!" (Pan Klient nie rozumie, że firma nie pracuje przez święta na pełnych obrotach);

2) Jeżeli standardowo przedmiot zamówienia przy produkcji wymiaruje się w dziesiątkach i setkach tysięcy sztuk (gdzie 10 000 to przeważnie najmniejsza wielkość zamówienia przyjmowana przez producentów), to jego zlecenie na 150 sztuk(!) nie postawi we wtorek całej kompanii na nogi, bo takie ilości, tym bardziej w standardowej specyfikacji, to można dostać od ręki na rynku, nie trzeba osobno produkować;

3) Nie będzie specjalnego rabatu za "nasze opóźnienie";

4) Darmowej dostawy tym bardziej nie będzie;

5) Naprawdę nie rozumiemy i nie chcemy rozumieć, jaka szansa nam ucieka sprzed nosa, bo współpraca z jego jednoosobową firmą nie jest dla nas zaszczytem.

Pan na szczęście strzelił focha, zanim chłopcom strzeliła cierpliwość i posłali go do diabła. Bo dzwonił od 8.00 już kilka razy z tym swoim "zleceniem życia". A dopiero południe.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 255 (271)

#77701

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak zepsuć życie wielkiej grupie ludzi?

Był sobie projekt. Projekt zaangażował masę ludzi (ponad 80) na etapie przygotowania treści - materiałów wytworzono od groma i jeszcze trochę. Materiały przejrzały 2 osoby (za pieniądze, bo to uznani profesjonaliści i za darmo nie będą pracować), i zatwierdziły wszystkie, jak leci, że się nadają do ostatecznej realizacji.

Bardzo zdziwiło to zespół wykonawczy, bo na pierwszy rzut oka widać było, że prawie 1/3 jest do odstrzału, ale kierownik zespołu uznał, że skoro eksperci pobłogosławili, to znaczy, że się jednak nadaje. Zdań reszty zespołu słuchać nie chciał.

Na tym etapie z dużego zespołu wykonawczego wymiksowały się prawie wszystkie dusze, zostawiając kierownika i jedną osobę zależną od niego w każdym calu, która odejść zwyczajnie nie mogła. Kierownik uznał, że zajmowanie się projektem jest lekkie, łatwe i przyjemne (bo przecież on nie ma z tym najmniejszego problemu, więc to nie może być trudne), dlatego realizację całości na wszystkich frontach (rzeczowy, kontaktowy, administracyjny, finansowy itp.) zostawił tej ostatniej osobie. Osobie, której moce przerobowe zwyczajnie nie pozwalały nawet pobieżnie połatać wszystkich dziur, które się tymczasem porobiły i to było widać gołym okiem z drugiego końca korytarza. Próśb o dodanie kogokolwiek do pomocy kierownik projektu nie słuchał, bo co to za fanaberie i "pracują razem i on widzi, że tej roboty wcale nie ma dużo". W ramach dodatku specjalnego - za realizację projektu ta osoba nie miała zobaczyć nawet grosza wynagrodzenia. Nadzór nad całością był sprawowany metodą "jak idzie? - źle - to ma iść dobrze".

Projekt ma ponad rok spóźnienia w realizacji, jeszcze co najmniej kwartał przed nim i nikt nie wie, czy w ogóle będzie skończony, ponieważ wszystkie materiały miała właśnie ta ostatnia osoba - kierownik nie miał nawet kopii roboczej, bo mu niepotrzebna. A ostatnia osoba w poniedziałek przyniosła zwolnienie lekarskie na 4 miesiące. Jak sama powiedziała, nabawiła się ciężkiej nerwicy, a nie chce siedzieć na miejscu, kiedy rozdzwonią się telefony, bo przecież nie widać żadnych efektów pracy. Byłabym bardzo zdziwiona, gdyby jakieś były, bo pamiętam etap przygotowania treści i w samych surowych danych można było utonąć - dlatego włączono w to kilkadziesiąt osób. Osób, które wciąż czekają na wyniki, bo dużo od nich zależy.

Mimo, że mierzi mnie uciekanie w chorobę, kiedy zaczynają się kłopoty, to zapytałam tylko o jedno - dlaczego to zwolnienie nie pojawiło się tak z pół roku wcześniej (bo nerwicę po człowieku było widać już kilka miesięcy temu), projekt zostałby odgórnie przesunięty do kogoś innego i może jeszcze dałoby się to uratować. Wyleczyć chorobę pewnie też byłoby łatwiej, bo pół roku nieustannej pracy ponad siły raczej nie pomogło. "Bo nie lubię uciekać od kłopotów". I teraz pat - choroba nie pozwala pracować, a bez pracy nie zlikwiduje się podstawowego stresora.

I kogo tu winić? Szefa, który wyszedł z założenia, że wszystko jest łatwe, kiedy robią to inni? Człowieka, który próbował, ile mógł, ale sam nie podołał? Czy szefa szefów, bo w końcu Wielkie Władze Firmowe widziały sytuację od samego początku, ale nie reagowały?

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 188 (222)

#77615

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Napisałam dzisiaj dwie skargi. Pierwszą na prowadzącą zajęcia. Drugą na reakcję osoby, która przyjmowała pierwszą.

Zajęcia mamy w salce wielkości komórki na miotły (na oko 4 x 4 m) – katedra mieści się w malutkim pawiloniku, w pomieszczeniach siedzimy sobie praktycznie na plecach, z ledwością wystarczyło miejsca na krzesła i stoły – a i tak stół prowadzącego zajęcia, to jednocześnie stół studentów.

Prowadząca przychodzi, czuć ją olejkiem eukaliptusowym z kilkunastu metrów, oczy czerwone i załzawione, nos spuchnięty – i zaczyna od wychrypienia, że ma grypę, więc będziemy pracować powoli.
Mamy z nią spędzić 3 godziny zamknięci w bardzo małej przestrzeni.

Wstałam, powiedziałam, że współczuję stanu, ale wychodzę, bo nie chcę się zarazić. Usłyszałam, że mam siedzieć, a jak wyjdę, to nie zaliczę zajęć. 10 minut negocjacji – wyszłam. Z nieusprawiedliwioną nieobecnością.

Poszłam do sekretariatu katedry, wzięłam kartkę papieru i wysmarowałam skargę, że prowadząca jest chodzącym zagrożeniem infekcyjnym, zmusza mnie do ekspozycji na wirusa, a ja z jej ćwiczeń miałam iść na oddział, na zajęcia kliniczne. Przy oddawaniu skargi i żądaniu poświadczenia przyjęcia na kopii, dowiedziałam się od sekretarki, że mi się naprawdę w życiu nudzi i za chwilę kark mi pęknie od zadzierania nosa.

Napisałam więc drugą skargę – "komentowanie mojego życia i jego rozrywek, nie mieści się w moim rozumieniu pracy sekretarki".

Zastanawia mnie jedno. Przez te wszystkie lata na studiach ani razu nie dostałam opieprzu za łamanie procedur bezpieczeństwa albo brak staranności. Zawsze zbierałam po głowie za zwracanie na to uwagi innym. A teraz słucham tych wszystkich narzekań, że wszędzie bylejakość, nikt nikogo nie traktuje poważnie i wszyscy olewają wszystko. Hipokryzja wiecznie żywa.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 322 (350)

#77445

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uczelnia medyczna. Budynek wybitnie niedostosowany do potrzeb niepełnosprawnych (bo ironia losu być musi). Po schodach - wąskich, stromych i mokrych - usiłuje skuśtykać dziewczyna o kulach. Na pierwszy rzut oka widać, że prawie nie umie się z nimi poruszać.

Co należy zrobić, żeby ją minąć i szybciej zejść na dół? ODEPCHNĄĆ. Tak, odepchnąć, nie otrzeć się, zahaczyć przypadkiem torbą albo ramieniem, tylko z premedytacją przepchnąć na bok. Niech wszyscy wiedzą, że nie masz czasu, bo rozmawiasz przez komórkę i tutaj PRACUJESZ. Dziewczyna sturlała się na sam dół - ty się nawet nie odwracasz.

Media poinformowane, jutro pójdzie soczysta skarga do dziekana - nawet jeśli uzna, że "to było poza stosunkiem pracy i poza czasem wykonywania obowiązków" (czego się spodziewam ja i koleżanka, z którą pomogłyśmy dziewczynie się pozbierać), to mam nadzieję, że ktoś dzięki temu przepchnie choćby zamontowanie lepszej poręczy.

Od siebie powiem tyle - wiem, jakim samochodem gad jeździ, wiem, gdzie parkuje i wiem też, jak stać się nierozpoznawalną na monitoringu.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 280 (310)

#77392

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niewolnictwo wciąż żywe - trzyaktówka.

Kuzyn robi doktorat. Przepisy mówią, że musi przeprowadzić ileś tam godzin zajęć za darmo, a powyżej limitu muszą mu płacić. W tym semestrze miał mieć płatny jeden przedmiot i jeden prowadzić "w czynie społecznym". Kuzyn się cieszył, bo trafiły mu się zajęcia zgodne z jego zainteresowaniami i przećwiczone w zeszłym roku, studentów zapisało się do jego grupy sporo.

Akt I.
Kuzyn dostaje telefon z sekretariatu katedry, że zmienił się program w stosunku do zeszłego roku i musi przedstawić do akceptacji materiały na zajęcia z płatnego przedmiotu. Materiały z całego semestru, w tym wszystkie ćwiczenia, konspekty każdych zajęć i gotowe kolokwia podstawowe i poprawkowe (i pytania na ewentualne dopytki). Kuzyn jest neofilologiem. Dla mnie - jako absolutnie nie glottodydaktyka - jest jasne, że testy z języka układa się na podstawie przerobionego materiału, bo grupa może iść dobrze i zrobić dużo, a może iść tragicznie powoli i zrobić materiału na styk - albo i mniej. Osobiście miałabym przygotowane maksymalnie 2-3 tematy naprzód i sytuację dostosowywała dalej do możliwości i oczekiwań grupy. Kuzyn zarywa nocki w całym tygodniu, rozpisuje wszystkie ćwiczenia, przegląda dziesiątki podręczników i oddaje "projekt".

Akt II.
Czas jego zajęć zostaje przesunięty z atrakcyjnego (dzień, w którym prawie wszyscy studenci jego filologii są na uczelni i blisko innych zajęć) na "atrakcyjny inaczej" - 18.50 w piątek. Kuzyn zgrzyta zębami, bo warunki do uczenia języka marne. Studenci masowo opuszczają grupę. W efekcie zostaje ona rozwiązana, a kuzyn zostaje bez oczekiwanych pieniędzy.

Akt III.
Kuzyn dostaje wiadomość od innej doktorantki, że będzie prowadzić ten sam przedmiot, bo studenci "zgłosili zapotrzebowanie" i kierownik postanowił jednak grupę zorganizować. W katedrze powiedzieli jej, żeby zwróciła się do kuzyna po materiały, bo ma gotowe. Doktorantce nie zapłacą, ona godziny ma darmowe.

Cieszę się, że nie dałam się namówić na doktorat po pierwszych studiach. Badania robię w pracy, a do machlojek nie miałabym cierpliwości.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 286 (306)

#77369

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Świąteczne Matki znów w natarciu. A raczej jedna z nich.

Przypomnę krótko: mamy w firmie 3 święte krowy, które przy każdym dłuższym weekendzie uciekają na zwolnienia na opiekę nad dziećmi - zazwyczaj tak krótkie, że nie ma fizycznej możliwości nasłania na nie kontroli z ZUS-u. Ostatnio kosztowało to resztę załogi ciężką harówkę między Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem. Jednocześnie babki mają uprawnienia certyfikacyjne i kontrolne, które są rzadkie na rynku, a niezbędne w działalności firmy (tzn. one aż tak rzadkie nie są, ale 85% ludzi, którzy je wyrobili pracuje już gdzieś indziej albo ma własne firmy eksperckie), więc zwolnienie ich z dnia na dzień rodzi więcej kłopotów niż mściwej satysfakcji.

Po BARDZO soczystym opieprzeniu paniuś za "niespodziewane" zwolnienie w grudniu szefostwo wzięło się za detaliczne przekopywanie ich umów. I odkryło coś, co na twarzy Bezpośredniej Szefowej (która siedziała z nami po 16-20 godzin w pracy w końcówce roku, bo zasuwaliśmy za siebie i 3 nieobecne) wywołało minę Cruelli de Mon. Uprawnienia, które ma Matka X są czasowe, więc należy je odnawiać co kilka lat. Żeby je odnowić, trzeba zaliczyć w ciągu kilku lat kilka kursów (siedzisz i płacisz za słuchanie czegoś, co i tak już wiesz z pracy, ale potrzebujesz papierka o doszkalaniu) oraz przepracować określoną liczbę godzin w labie z konkretnymi zadaniami. Odnowienie polega na wysłaniu papierków do odpowiedniej instytucji z wykazem szkoleń i rozliczeniem czasu pracy wraz z wykazem zadań od pracodawcy (w tym akurat przypadku).

Matce X uprawnienia wygasają ostatniego dnia marca, czyli od 1 kwietnia traci możliwość pracy na stanowisku, na którym jest zatrudniona. Kursy ma porobione (na koszt firmy). Jednak Szefowa Bezpośrednia wyliczyła, że do końca marca X zabraknie kilku godzin pracy. Bodajże 2 czy 3 dni roboczych. Wszystko przez zwolnienia na dziecko i jakiś tam urlop na żądanie w ostatniej chwili.

Oczywiście, firma nie wywali jej na bruk, ale przesunie na inne stanowisko. Z innym zakresem obowiązków. I odpowiednio zmniejszoną kwotą wynagrodzenia, bo w końcu za co ma płacić ekspertowi, który nie jest ekspertem?

X poczuła grozę, bo zaczęła pielgrzymki. Najpierw do szefowej - ona weźmie nadgodziny w marcu. Szefowa odparła, że nie wie, czy będzie taka konieczność - a bez konieczności nie może zlecić pracownikowi dodatkowych godzin pracy, bo przepisy tego zabraniają.

X pojawiła się zatem u mnie - w grudniu to ja robiłam jej robotę w labie i jeszcze kilka dni w styczniu, żeby skończyć partię zadaniową, tylko zatwierdzał to ktoś inny. Z płaczem - bo ona by chciała, żeby moje godziny rozliczyć jako jej. Bo ona ma dziecko, rodzinę, wydatki, nie może sobie pozwolić na zmniejszenie wynagrodzenia. A firma kazałaby pewnie jeszcze zwrócić koszt szkoleń.

Jestem mściwą suką, więc przypomniałam jej, jak przed feriami zimowymi wzięła dzień wolnego na żądanie bez żadnego uprzedzenia i zostawiła mi całą swoją robotę, bo "chciała odpocząć". I że ja właśnie staram się o glejt kontrolera, więc dla mnie każda godzina też jest cenna. Wyszła.

Dostałam od kolegi SMS, że Y siedzi dzisiaj w pracy i liczy każdą godzinę z ostatnich 2 lat. Podobno wielce satysfakcjonujący widok.

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 399 (415)

#77263

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj wyciągnęłam ze skrzynki pocztowej kopertę z PIT-em. Otworzyłam, przeczytałam i chwyciłam za telefon, żeby zamówić od wystawcy nowy egzemplarz.

Ze wszystkich sił starałam się dotrzeć do rozmówcy. Niestety, on "w systemie widział, że jest dobrze i wszystko się zgadza", więc nowego nie wystawi, bo sam nie może podjąć takich decyzji, żeby wydrukować i wysłać nowy PIT. Mam dzwonić w poniedziałek rano, kiedy będzie kierownik działu. Może i jemu się zgadza, tylko mi się nie zgadza to, że dostałam dokument wystawiony dla pewnego pana Kamila i wiem, jaki pan ma PESEL oraz ile w zeszłym roku zarobił u naszego zleceniodawcy. Jeszcze mniej zgadza mi się to, że ktoś inny dostał moje papiery. Wysłałam krótką i dosadną wiadomość, że pomylili koperty przy pakowaniu dokumentów i czekam na ich propozycję rozwiązania problemu. Mur - "wystawiliśmy dobry dokument".

Pana Kamila znalazłam w mediach społecznościowych i uprzedziłam o sytuacji, żeby się nie zdziwił, jeżeli zobaczy moje personalia w zawartości swojej koperty. Błąd był akurat dość łatwy do popełnienia, nazwiska mamy podobne.

Zleceniodawcą była spora, zatrudniająca ponad 150 osób instytucja budżetowa. Tyle dobrego, że pieniądze dostałam na czas i w odpowiedniej kwocie.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (196)