Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Ursueal

Zamieszcza historie od: 3 września 2016 - 3:27
Ostatnio: 15 lutego 2024 - 20:18
  • Historii na głównej: 74 z 83
  • Punktów za historie: 16369
  • Komentarzy: 296
  • Punktów za komentarze: 2348
 
[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 9) | raportuj
7 maja 2021 o 7:31

@Puszczyk: po transformacji ustrojowej nieoddawanie egzemplarzy obowiązkowych wydawcy uważali za swój patriotyczny obowiązek, bo to przecież ucisk państwowego reżimu na biednych kapitalistach. Z tego powodu są olbrzymie braki z tamtych lat, na Niepodległości nie zostawili mi złudzeń.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
7 maja 2021 o 7:27

@Crannberry: "Wiersze" Maryli Loteckiej. Wydane w 1990 r.

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 13) | raportuj
6 maja 2021 o 19:47

@iks: bibliotekarze, zdaje mi się, nie są urzędnikami. A ubezpieczenie to bardziej by się jej teraz przydało na życie, bo mam wielką ochotę zabić jej drzwi i okna dechami i podpalić chałupę.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 8) | raportuj
18 kwietnia 2021 o 13:50

@HelikopterAugusto: alimenty "skrajne" są orzekane tylko w przypadku uznania całkowitej winy jednego z małżonków. Rozwody z wyłącznym orzeczeniem winy są najrzadsze i sądy zazwyczaj bardzo cisną strony na to, żeby złożyły wniosek o tym, żeby w ogóle o winie nie orzekać (cytat wierny z rozprawy: "Jeśli państwo przystaną na rozwód bez orzeczenia winy, to jeszcze dzisiaj to załatwimy, a jak koniecznie z winą, to uprzedzam, że to potrwa bardzo długo."). Jeśli strony już uprą się na wyłączną winę, to najczęściej uzyskują orzeczenie z ustaloną winą wspólną (bo sąd nie wartościuje, kto zawinił bardziej, tylko orzeka, że obie strony są odpowiedzialne) i z takich alimentów "dożywotnio bez względu na to, czy są potrzebne, czy nie" nici. A jeśli sąd uzna, że rzeczywiście tylko jedna strona jest winna rozpadu małżeństwa, to wtedy zastępują odszkodowanie za zmarnowane życie.

Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 10) | raportuj
18 kwietnia 2021 o 12:07

@Ohboy: sprawdź, jaki jest odsetek pozwów rozwodowych składanych przez kobiety z wnioskiem o uznanie wyłącznej winy mężczyzny i jak niewiele tych "wyłącznych" win utrzymuje się w ostatecznym orzeczeniu. Spadek taki, że można by na nartach zjeżdżać.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 18 kwietnia 2021 o 12:08

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
18 kwietnia 2021 o 11:56

@Bryanka: bardzo często tak zwani "normalni ludzie" w sądzie rodzinnym robią takie rzeczy, że reszta normalnych ludzi bardzo się broni przed uwierzeniem w to. Wystarczy przejść się na pierwszą lepszą konferencję, gdzie jest panel poświęcony rozwodom, diagnozowaniu medycznemu i psychologicznemu na potrzeby dowodowe itp., a prędko zacznie się myśleć, że granice sku*wysyństwa dawno zostały osiągnięte, ale niestrudzona ludzkość przesuwa je dalej dla sportu. Kwiatki, o jakich tam usłyszałam przekonały mnie, że sądom nie należy ufać za grosz. Babka symulowała zakupoholizm, który miał się pojawić jako reakcja psychiki na stres rozwodowy - i nabrała na to terapeutów i psychiatrów, którzy wystawiali jej papiery o diagnozie i zgłoszeniu się na terapię uzależnień dla sądu do ustalenia alimentów. Sąd to łyknął bez żadnej głębszej analizy i uznał, że alimenty od byłego męża powinny obejmować koszty terapii oraz wydatki wynikające z choroby, czyli zakupy u Gucciego i Cartiera. Radca referujący ten kazus przyznał otwarcie, że udało się to utrącić czystym cudem (sytuacja jak z Ally McBeal, kobieta wygadała się przy świadkach, że symuluje, a sąd postanowił przyjąć to do wiadomości) mimo oczywistego robienia k*rwy z logiki. Facet tworzył wywody pseudonaukowe mające wykazać, że leki refundowane, nie są tak dobre jak nierefundowane, dlatego leczy się innymi - o wiele droższymi - więc jego stałe wydatki na zaspokojenie niezbędnych potrzeb życiowych są tak wysokie, że nie ma z czego płacić alimentów. W sumie sytuacja śmieszna, bo w międzyczasie okazało się, że przypadkiem miał rację i terapia wtedy refundowana rzeczywiście została zarzucona przez środowisko medyczne, a na objęcie alternatyw refundacją trzeba było w Polsce jeszcze czekać. Zarzut podnosił słuszny, ale pobudki miał zdecydowanie niemoralne. Prawnicy często podkreślają, że rzeczy takie jak np. uważanie wizyt u kosmetyczki i fryzjera i drogie ciuchy za podstawową potrzebę dziecka, bo przyzwyczaiło się do zadbanej matki i nie można mu teraz tego odmawiać albo uznawanie, że samo bycie stroną, której pozostawiono dzieci jest "równym wkładem" w pieczę nad nimi to praktycznie standard. Wśród alimenciarzy i alimenciar dzieci są na samym dnie hierarchii, najważniejsze jest wygranie z drugą stroną i wyciągnięcie od niej jak największej kasy. Podłość, chciwość i zbydlęcenie nie ma płci, ma co najwyżej odmienne repertuary sposobów objawiania się w ludziach.

[historia]
Ocena: 30 (Głosów: 30) | raportuj
26 marca 2021 o 20:30

Raz jeden na imprezie rodzinnej wujek odważył się wyszydzić mnie , że powtarzałam immunologię, bo to "wstyd, takich podstaw się nie nauczyć". Dziadek od razu przypomniał mu, bardzo głośno i dosadnie, ile wujaszek miał warunków, z czego były i ile pieniędzy dziadkowie musieli mu na nie dać, żeby z medyka nie wyleciał. I skończyło się rumakowanie...

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
24 listopada 2020 o 22:08

@Jorn: korzyści są dość marne. Dawca jednorazowy dostaje czekoladę (odkąd ogólnokrajowym dostawcą została terravita, bo jest najtańsza, ohydną) i usprawiedliwienie nieobecności w pracy z prawem do zachowania 100% wynagrodzenia w dniu donacji. Jeśli ktoś jest na samozatrudnieniu albo właścicielem przedsiębiorstwa, to ten świstek mu na nic. Ponadto kwestia uporządkowania krwiodawstwa etatowców w prawie pracy jest wciąż bardzo kulawa i wiem o trzech sprawach, które się kulają w sądzie pracy o nagany z wpisem do akt za pójście do RCKiK-u, bo pracodawca i pracownik byli w konflikcie i krwiodawstwo dolało oliwy do ognia. Są interpretacje resortowe i interpretacje indywidualne prawników na korzyść dawców, ale nie ma spójnej linii orzecznictwa sądowego, która normowałaby choćby to, z jakim wyprzedzeniem pracownik musi poinformować pracodawcę, że idzie oddać krew - na to pytanie ani NCK, ani Ministerstwo Zdrowia jakoś od bardzo dawna nie chcą odpowiedzieć - tak samo jak doprecyzować przepisów. Jeśli ktoś zaczyna pracę o 22, to załapią mu się tylko 2 godziny wolnego, bo choć ministerialni urzędnicy mówią "to ma być inaczej", to przepisy mówią "w dniu donacji", a nie "w dniu donacji i później, jak ma nockę". Sąd już raz orzekł, że przepis jest durny, ale tak go zapisano i trzeba z tym żyć albo przepis zmienić. Na dniu wolnym korzystają więc wyłącznie etatowcy, bo tylko oni mogą usprawiedliwić nieobecność w pracy w sposób przewidziany przez przepisy. Zdarzają się przypadki, że studenci chcą tak usprawiedliwiać nieobecność na zajęciach i też znam jeden kazus, w którym chłopak przegrał wojenkę, ponieważ regulamin studiów, statut jego uczelni (hłe hłe hłe, medycznej) i ustawa o szkolnictwie wyższym nie przewidują czegoś takiego jak zwolnienie z obowiązku udziału w zajęciach z powodu oddawania krwi. Owszem, czyn szlachetny i piękny, ale, jak usłyszał facet od dziekana, krew można oddawać też po zajęciach, a z uczelnią nie ma stosunku pracy, więc prawo nie zmusza uczelni do usprawiedliwienia mu nieobecności. Centra wydają kartę identyfikacyjną grupy krwi, która jest respektowana przez system jako rzetelne i wiarygodne źródło informacji, a nie jakieś tam tatuaże z grupą na piersiach. W razie skrajnej potrzeby skraca to o kilka minut załatwianie krwi na transfuzję. Ostatnią korzyścią jest możliwość dostania wyników morfologii krwi za friko, czyli - zakładając, że ktoś równo co 2 tygodnie biegnie na osocze - oszczędza jakieś 40 zł miesięcznie. Oczywiście, skierowanie na to badanie może wystawić lekarz POZ... albo w zasadzie każdy inny lekarz z kontraktem NFZ. Po oddaniu 5 litrów (kobiety) albo 6 (faceci) dostaje się tytuł Zasłużonego Honorowego Dawcy Krwi i teoretycznie można omijać kolejki w leczeniu na NFZ. Teoretycznie, ponieważ po poszerzeniu grupy uprzywilejowanych o ciężarne i niepełnosprawnych system zakorkował się tak, że jest już osobna kolejka pacjentów z prawem do obsługi bez kolejki. W wielu miejscach się to respektuje, w wielu wmawia się dawcom, że nic takiego nie istnieje. Często też ci ludzie są przyjmowani, ale "poza systemem" - w ramach wolontariatu lekarza. U mojego byłego ginekologa kalendarz wizyt refundowanych przez 2 miesiące nie miał ani jednej pacjentki "nieuprzywilejowanej", więc o siedmiodniowy termin - bo taki przewidują przepisy - można się było dopraszać do upadłego albo porodu. Przyjaciel ma ponad 40 litrów na liczniku i musiał dopchać się do neurochirurga, bo zrobił mu się guz na mózgu - zapis do lekarza wywalczył po telefonie do rzecznika praw pacjenta, bo o tym, że przywilej istnieje, to on wie dobrze, ale nikt - ani RCKiK, ani NFZ nie potrafili mu powiedzieć, co ma zrobić, żeby wyegzekwować respektowanie go, kiedy w rejestracji słyszy "nie zapiszę, bo fizycznie nie mam gdzie, kolejka do 2024, kolejka bez kolejki to za 7 miesięcy". IMHO jedynym prawdziwie bezprzypałowym przywilejem cieszą się dawcy, których gminy uchwaliły prawo do korzystania z komunikacji miejskiej za darmo albo ze zniżkami. Czasami, jak w

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 14) | raportuj
24 listopada 2020 o 18:11

@Habiel dotyka problemu, który wcale nie jest taki bezsensowny. szmat czasu temu miałam piękny przedmiot opcyjny poświęcony dylematom etycznym polskiego systemu medycznego. Mieliśmy wymyślić sytuację, w której system zderzałby ze ścianą subiektywnie słuszne racje światopoglądowe jednostki. Mój przykład był następujący: mamy zamieszki uliczne, dobrze wyszkolona i wyposażona policja pacyfikuje jedną dzielnicę miasta, korzystając z przewagi w uzbrojeniu. Potrzeba krwi, namawia się krewnych ofiar pacyfikacji, żeby oddawali - bo to przecież dla swoich ciężko pokiereszowanych bliskich. Moje pytanie było następujące: w jaki sposób system poradzi sobie z oporami ojca, który oddaje krew, ale chce mieć pewność, że trafi ona do ofiar brutalnego zamieszek, a nie wyszkolonego i uzbrojonego sołdata, który strzelał do tłumu i jednego syna temu facetowi zabił, a drugiego postrzelił, po czym opijał to z kolegami z jednostki, upadł na schodach i sobie porządnie ryj rozwalił, więc rodzina apeluje o donacje? Kazano mi przykład zmienić. Pedofil zgwałcił i zabił dziewczynkę, po czym w więzieniu pochlastał się, żeby trafić na oddział szpitalny i potrzebuje krwi, bo sobie porządnie juchy z żył upuścił. Sytuacja bardzo częsta w więzieniach. Co ma zrobić matka-dawczyni, żeby nie rezygnować z ratowania anonimowych chorych, ale nie żyć z ciężarem tego, że jej krew idzie w żyły mordercy jej córki, który pociął się, żeby wyjść z celi i chwilę pobyć w lepszych warunkach? Kazano mi wyjść z zajęć i nie wracać.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
24 listopada 2020 o 17:57

@mki: ta furtka jest zostawiona na tak czarną godzinę, że transfuzjolodzy musieliby długo grzebać w pamięci, zanim odkopaliby ostatni przypadek, kiedy zakwalifikowali małoletniego. Co więcej, dzięki coraz lepszej koordynacji komunikacyjnej w krwiodawstwie i coraz skuteczniejszemu pozyskiwaniu np. preparatów składnikowych ten hipotetyczny nóż coraz bardziej odsuwa się od gardła.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
24 listopada 2020 o 17:52

@Tolek: dzisiaj płaci się już tylko za oddanie krwi na próbki wzorcowe, ale takie sytuacje są dość rzadkie w skali kraju. Czysto teoretycznie jest jeszcze parę innych możliwości, ale leżą na takiej samej półce dostępności, co np. wydanie zgody na pobranie krwi od małoletniego ze względu na wyjątkową potrzebę życiową - nawet ludzie powielający te zapisy w regulacjach nie mają złudzeń, że nigdy nie trzeba będzie z tych opcji korzystać.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 6) | raportuj
24 listopada 2020 o 17:46

@misiafaraona: oczywiście, że niekoniecznie pójdzie do osoby wskazanej, ba, nawet większe prawdopodobieństwo, że nie pójdzie, jeśli krwi już trzeba szukać. Wyobraź sobie, że przychodzi dowolna osoba z ulicy, byleby łapała się na ogólne warunki kwalifikacji na dawcę i jej krew przetaczają wskazanej osobie. Nieważne, że bariera jest już na poziomie takim, że dawca z apelu ma AB+, a wskazany potrzebujący 0-, przecież oddał dla potrzebującego, to mają przetoczyć właśnie jemu. I zamiast ratowania ludzi mamy ludzi eliminowanie.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
10 listopada 2020 o 17:47

@Puszczyk: "Tak, tylko psycholog to nie jest psychoterapeuta" - a co to ma cokolwiek wspólnego z opisaną przeze mnie sytuacją? Zbiorczo i krótko: warunki rekrutacji na kursy akredytowane przez oba PTP są inne u każdego organizatora, nad czym zresztą jednocześnie ubolewają i czemu wiwatują wszyscy, i akredytujący, i akredytowani. Posiadanie doświadczenia klinicznego i posiadanie go w odpowiedniej postaci może się zdarzyć (i np. na SWPS się zdarza), ale "doświadczenie kliniczne" i "praktyka kliniczna" to dla przepisów dwie różne rzeczy i nikt nie będzie od człowieka, który skończył pracę socjalną (a który też może zostać psychoterapeutą akredytowanym przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne) wymagał wcześniejszej praktyki klinicznej, bo tyko by się takim wymaganiem ośmieszył - "kliniczna" praca socjalna z kliniką ma wspólną tylko nazwę. Co organizator, to inne warunki przyjęcia na kurs, ponieważ inne są nurty szkolenia i inni są adresaci. Wspomniany przeze mnie SWPS jest nastawiony "teoretycznie przede wszystkim" na lekarzy i psychologów, a praktycznie inni, np. pedagodzy, zazwyczaj nie mają szans się dostać, za to chętnie przyjmują ich, razem z pielęgniarkami i socjologami, inne ośrodki. Proszę mi pokazać socjologa, który odbył praktykę kliniczną w swojej dyscyplinie, a... nie wiem, makowca upiekę w nagrodę. Niezależnie od wszystkiego: ludzie, którzy skończyli lub właśnie kończą szkolenia dla psychoterapeutów są na takim etapie życia i kariery, mając za sobą setki przepracowanych w swoich zawodach godzin i wyłożywszy dziesiątki tysięcy złotych na swoją specjalizację, że nie, pracowanie dla kogoś za (pół)darmo w ramach "robienia praktyk" nie jest dla nich ofertą atrakcyjną w najmniejszym stopniu. Ba, nawet staż wymagany programem kursu psychoterapeutycznego trzeba robić w zatwierdzonych przez PTP ośrodkach, a nie pierwszych lepszych gabinetach.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
9 listopada 2020 o 23:06

@Puszczyk: psychoterapeuta z papierami to mniej więcej tyle, co lekarz z pierwszym stopniem specjalizacji, bo akredytowany kurs trwa 4 lata, żeby go zacząć, trzeba mieć magisterium (albo faktycznie być lekarzem) i kosztuje pi razy oko 35 tysięcy, a bywa, że i 40 stuknie, w zależności od ośrodka. Proponowanie komuś, kto to opłacił i skończył praktyk studenckich na pełen etat to właśnie udowadnianie, że twarzy (i godności ludzkiej) się nie ma.

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 12) | raportuj
9 listopada 2020 o 17:31

Spoko, u nas ostatnio była gigantyczna awantura między moją sąsiadką-emerytką, z wykształcenia i zawodu nauczycielką biologii i z racji tego osobą uważającą się za WHO, GIS i Collegium Medicum w jednym a panami, którzy naprawiali wentylację w piwnicy - bo ośmielili się nie mieć ze sobą pełnej dokumentacji atestów producenckich smarowidła, którym natłuścili jakieś żelastwo przy okienku piwnicznym. "Panie, to może wydzielać lotne toksyny, WY NAS WSZYSTKICH CHCECIE TU POZABIJAĆ!!!" będę pamiętać bardzo długo.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
3 października 2020 o 16:25

@dmm: z publicznej podstawówki nie można, bo to naruszenie konstytucyjnego prawa do edukacji. Można co najwyżej złożyć wniosek do kuratora, żeby znalazł dla gnojka inną szkołę, ale papierologia trwa tyle, że jak zaczną teraz w październiku, to do wiosny akurat skompletują wniosek i potem cyrk zacznie się w innej szkole. Łatwiej jest, kiedy decyzja o odgórnym przeniesieniu jest sprzężona z postanowieniem sądu rodzinnego, ale to z kolei zupełnie inny problem, bo sądy rodzinne mają takie same opóźnienia i przewlekłości postępowań, jak wszystkie inne.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
3 października 2020 o 16:16

@bembenek: ten temat był wałkowany od czasów strajku. Nauczyciel zatrudniony na czas nieokreślony może odejść za wypowiedzeniem umowy o pracę z własnej strony wyłącznie z końcem roku szkolnego, w którym upływa mu trzymiesięczny okres wypowiedzenia, a rok szkolny kończy się 31 sierpnia. Wyjątkiem są placówki, w których nie przewidziano ferii szkolnych. Sądy pracy prawomocnie orzekały, że "odwrócona dyscyplinarka", czyli odejście z winy pracodawcy w przypadku nauczycieli nie ma zastosowania, bo nie przewidziano tego, kiedy wyłączano regulacje prawne zatrudniania nauczycieli z Kodeksu Pracy do odrębnych ustaw, czyli nawet jakby nauczycielowi nie płacili i bili go po mordzie, to sam rozwiązać umowy o pracę nie może.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
3 października 2020 o 16:12

@Bubu2016: Zgłosił. Dzisiaj rano wysłał zawiadomienie.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
25 września 2020 o 19:45

@vezdohan: owszem, potrafi, zazwyczaj ten cud ma "choroby współistniejące", które objawiają się przez drobiazgowe trzymanie się procedur, choćby były zapisane w wewnętrznych instrukcjach departamentowych sprzed pięćdziesięciu lat. Przerobiłam to przy zleceniach dla jednego z bardziej poj*banych urzędów. Minusy - z głupią informacją "papiery są, proszę przyjść i podpisać akceptację" bujali się z wysyłaniem do mnie listu poleconego. Niezaprzeczalny plus - przestali wymagać papierów nieistniejących w naszym porządku prawno-administracyjnym, ale mieli przez to nieziemski ból dupy.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 8) | raportuj
24 września 2020 o 19:13

Skoro nigdy nie odbierasz i nie odpisujesz, to skąd mają wiedzieć, że numer jest niewłaściwy? Masz ten numer podany wprost w Google, że jest twój, a nie dłużnika?

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
16 września 2020 o 15:11

@Lobo86: nom... PRZYKŁADOWE to świetne słowo. Odpowiedz mi KONKRETNIE na poniższe pytania, to może zwątpię w to, że nie masz zielonego pojęcia o tym, o czym mówisz: 1) ile grantów pozwalających na samodzielne utrzymanie się dostałeś w życiu? 2) ile razy zmieniłeś uczelnie jako miejsca zatrudnienia na stanowiskach naukowo-dydaktycznych? 3) jakie masz ratio zdobytych grantów, w których w ogóle miałeś zapewnione wynagrodzenie? 4) ile lat utrzymywałeś się z badań projektowych? Na któreś z tych pytań odpowiedź brzmi inaczej niż "zero"?

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
15 września 2020 o 21:29

@Lobo86: czterocyfrowe premie, które nie składają się z jedynki i trzech zer zdarzają się, ale za wypromowanie doktoranta. Za wypromowaną magisterkę moja promotorka dostawała 110 zł (maksymalnie 12 prac rocznie), od inżyniera 90 (limit jak w poprzednim punkcie), ale pod warunkiem, że obrony były w pierwszym terminie. Jak się wszystko doda, to owszem, wyjdzie przyzwoita trzynastka. Te stawki i tak są wysokie w skali kraju - na wielu pewueszetkach promotor dostaje np. 400 za wszystkie prace łącznie. Recenzenci stale prosili, żeby pisać jak najkrócej i jak najprościej, bo oni recenzują za darmo, a przewodniczący komisji dyplomowej za każdą obronę dostawał 6,40 zł. Normalnie raj, biorę z pocałowaniem ręki. Powtarzam pytanie, bo ścięło je w poprzednim komentarzu: gdzie, na których uczelniach są te zajebiste zarobki? Napisz, będę aplikować. Na uczelniach można świetnie, ba, rewelacyjnie zarabiać. Tylko na każdego takiego zarabiającego kokosy musi przypadać kilkuset, jak nie kilka tysięcy ludzi, którzy zwyczajnie będą klepać biedę w niedofinansowanym systemie jadącym na tradycji, godności i wstydzie, że się jest biednym, więc się o tym głośno mówić nie będzie. Gdyby uczelnie były rajem, to akcje w stylu "nakarm swojego doktoranta" zwyczajnie nie miałyby miejsca.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 5) | raportuj
15 września 2020 o 19:59

@Lobo86: moment... a ile lat i na której na uczelni przepracowałeś w takich zajebistych warunkach? I na jakim stanowisku? Minus 5 jako nadrektor? Jako adiunkt dostawałabym niecałe 3.5 tysiąca netto, licząc z wysługą lat może 3600. Jako adiunkt, bo często zdarza się, że świeżo po doktoracie dostaje się stanowisko asystenta na rok, dwa albo nawet trzy, bo uczelnia nie ma pieniędzy/wolnych etatów dla adiunktów, czyli zarobki są niższe. Trzykrotność minimalnej krajowej dla kogoś po doktoracie to śmieszna krotność, a i tak mowa tu o wariancie optymistycznym. Warunki, w jakich musiałabym pracować, gdybym zdecydowała się wystartować w konkursie na adiunkta? Umowa: zatrudnienie na rok, później znowu dwa razy na rok, dopiero czwarta umowa będzie na czas nieokreślony, ale proszę się liczyć z tym, że będzie ograniczenie etatu do 3/4. Gabinet: 12 metrów kwadratowych (pierwsza piątka, jeśli chodzi o wielkość gabinetów w budynku), dzielony z 9 innymi osobami, 3 biurka i fotele na wszystkich, dla siebie miałabym 1 szufladę bez zamka. Długopisy, notatniki, spinacze, segregatory proszę załatwiać we własnym zakresie. Dwa regały i jedna szafa pełne rzeczy emerytowanych/awansowanych pracowników wciąż "obecnych duchem", których oni nie chcą zabrać. Szafa bez zamka, nie ma gdzie chować choćby głupich prac studentów (praca oceniona podlega ochronie szczególnej jako zawierająca informacje o postępach edukacyjnych i nie mogę jej zostawić na parapecie, biurku ani w żadnym innym miejscu, gdzie ktokolwiek postronny by ją zobaczył). W gabinecie 1 komputer z Windowsem XP (w 2019 roku!), nowszego sprzętu nie będzie przez następne 3 lata, bo nie. Drukarka z roku 1999, przydziałowa ryza papieru na gabinet rocznie, czyli mam dla siebie 50 kartek. Ksero do pracy dla siebie lub studentów za własne pieniądze, bo sekretariat nie kseruje pracownikom innych rzeczy niż dokumentacja służbowa. Internet - własny, eduroam w budynku istnieje teoretycznie, bo ściany ekranują, a repeaterów sygnału wifi nie będzie. Dla studentów przychodzących na dyżury w pokoju jest jedno krzesło - pisać będzie musiał na kolanach albo przy biurku, które mu sama zwolnię (jeśli akurat wypadnie moja kolej siedzenia przy nim). Czajnik - prywatny - stoi na podłodze, behapowiec od zawsze udaje, że nie widzi, kubki w szafeczce łazienkowej, którą przyniosła kiedyś asystentka. Wieszak na płaszcze też prywatny, przyniesiony przez starszego doktora. Biblioteka: dostęp do czasopism on-line tylko z komputerów w czytelni, bo licencje są wykupione na stanowisko. Obowiązują limity i zapisy, pierwszeństwo mają profesorowie, więc może się okazać, że jeśli w danym roku można przeczytać 300 artykułów w bazie, to zanim zacznie się nowy rok akademicki dawno będzie po ptakach. Drukować ani udostępniać w żaden inny sposób studentom nie można, bo umowa licencyjna z dystrybutorem na to nie pozwala. Pierwszeństwo w dezyderatach mają profesorowie, żadnych nowych prenumerat się nie przewiduje, proszę korzystać z rzeczy w OA. Kupowane są przede wszystkim rzeczy z publikacjami naszych pracowników, proszę zapomnieć o drogich tytułach z egzotycznej zagranicy, z której tylko pani będzie korzystać, my nie śpimy na pieniądzach. Zajęcia: grafik układany jest odgórnie, sprzęt laboratoryjny dla studentów jest ścisłego zarachowania, najlepiej proszę w ogóle go nie używać, odczynników tak samo. Pierwszeństwo w korzystaniu z aparatury mają pracownicy, więc nikt nie zagwarantuje, że na zajęcia ze studentami będzie pani miała wolne maszyny, kto to widział, w dupie się poprzewracało. Taaak, moja była promotorka nie zostawiła mi żadnych złudzeń co do warunków, na których miałabym zasilić szeregi wyrobników mojej stołecznej alma mater (nie, żebym jakieś miała, bo pozbyłam się ich na studiach). Mój kuzyn, który jest asystentem z doktoratem na "najlepsiejszym wydziale neofilologicznym w kraju" z zazdrością zauważył, że miałabym dla siebie całą szufladę, bo on musi swoją dzielić z kolegą! Pytam zatem śmiertelnie poważnie: gdzie te

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 4) | raportuj
15 września 2020 o 13:36

@Lobo86: porównaj sobie warunki pracy na uczelniach światowych i polskich, a od razu zrozumiesz, dlaczego w Polsce nie chce się nikomu. Tylko niechciejstwo nie usprawiedliwia łamania czyichś praw i rozwiązywania swoich problemów kosztem tych, którzy są najsłabsi w systemie. Po doświadczeniu pracy jako praktykantka na małej, lokalnej uczelni w Skandynawii i zobaczeniu, w jakich warunkach pracowałabym jako adiunkt na wielkiej uczelni ojczystej stwierdzam, że zmuszona do pracy w szkolnictwie wyższym wybrałabym bycie praktykantką do usranej śmierci.

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 następna »