Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Ursueal

Zamieszcza historie od: 3 września 2016 - 3:27
Ostatnio: 15 lutego 2024 - 20:18
  • Historii na głównej: 74 z 83
  • Punktów za historie: 16370
  • Komentarzy: 296
  • Punktów za komentarze: 2348
 
[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
15 lutego 2017 o 17:39

Tyle lat prowadzi się akcje informacyjne, tyle setek pedagogów corocznie produkujemy i ludzie wciąż mają mentalność dziewiętnastowiecznego kapitalisty - wycisnąć z dziecka wszystko, co się da i jeszcze trochę, bo dlaczego nie. Rozwojem dziecka trzeba kierować. Dziecko trzeba wychowywać i oswajać ze światem. Dziecko trzeba uczyć i prowadzić. Niby slogany, ale prawdziwe do bólu. Bo odkrywanie i wspieranie talentów u progenitury a programowanie ich to dwa skrajnie różne modele wychowania, zarówno w przebiegu, jak i konsekwencjach. Zmuszanie potomstwa do zasuwania 24/7 da jedynie to, że ktoś będzie całkowicie wypalonym życiowo dwudziestopięciolatkiem (bo przecież studia i zawód też wybiorą rodzice), bez samodzielnie zbudowanej tożsamości i światopoglądu. Dzieciństwo jest czasem uczenia się świata i samego siebie. Wybieranie dziecku zainteresowań i wmuszanie ich jest tak samo odbierane przez dziecko, jak rodzice odbierają "dobre rady" teściów co do wychowania, gotowania, sprzątania i życia w ogóle. Jeszcze pół biedy, kiedy rodzice spędzają ten czas z dziećmi, to trochę ogranicza szkody. Ale tak jest bardzo, bardzo rzadko i zazwyczaj wspólne zajęcia dodatkowe pojawiają się w wieku adolescencji albo później, po usamodzielnieniu się. Najczęściej - w miażdżącej większości sytuacji rodzinnych, z których analizami się zetknęłam - zagospodarowanie czasu dziecka jest równoznaczne z separacją od rodziców. W efekcie dziecko wychowuje się prawie zupełnie poza rodziną, w często zmienianych grupach, pod ciągłą presją czasu i obowiązków. To wychowywanie całego pokolenia młodych zawałowców. Jestem głęboko wdzięczna mojej matce za to, że nie próbowała zrealizować swoich niespełnionych życiowych ambicji moimi rękami i nie zmuszała mnie do lekcji malarstwa, kiedy zorientowała się, że zwyczajnie tego nie lubię. I z niepokojem słucham opowieści szwagra o tym, jakim to piłkarzem nie będzie jego syn, który na razie kopie ściany macicy. Innej wizji syna szwagier nie ma. I będę naprawdę ciekawa, co się stanie, kiedy okaże się, że mój siostrzeniec jednak postanowi zostać plastykiem, nie zawodowym sportowcem.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 7) | raportuj
15 lutego 2017 o 17:22

@Golondrina: Napisał coś tak głupiego, że aż przez chwilę ciepło pomyślałam o pedagogach i psychologach rozwojowych. A potem jeszcze cieplej o przymusowych egzaminach przed wyrobieniem licencji na posiadanie dzieci i przygotowaniu do roli rodzica. "Nieco przytłoczone". To tak, jakby pisać, że ktoś jest nieco uduszony. Manipulacje na poziomie języka są ordynarne, ale jeszcze gorsze jest to, jaki pogląd usiłuje się w ten sposób sprzedać: przytłoczenie obowiązkami nie jest niczym złym. Przeciwnie - to element niezbędny, żeby odnieść sukces! A to wszystko pod płaszczykiem populistycznej nagonki przeciw równaniu w dół. Z dziecka przytłoczonego obowiązkami rzadko kiedy wyrośnie ktoś inny niż osoba fatalnie radząca sobie z gospodarowaniem czasem wolnym - najczęściej taki model wychowania prowadzi albo do prokrastynatów, którzy wyrywają się z kieratu przy pierwszej możliwej okazji, albo do pracoholików mających problem z robieniem czegokolwiek w czasie wolnym. Obie drogi prowadzą w kierunku zupełnie przeciwnym niż budowanie zdrowych relacji z rodzicami, rówieśnikami albo własnymi dziećmi. Tak się tworzy elity? Nie, tak się tworzy błędne koło i snobistyczne, znerwicowane, charakteropatyczne potwory, które nie wiedzą, jak kształtować zainteresowania dzieci inaczej niż przez realizację własnych niespełnionych ambicji. Bo relacje ze swoimi rodzicami widzi się przede wszystkim przez pryzmat ich nieobecności - byli w pracy, a rodzic w drugim pokoleniu na stadninie - więc nie ma się żadnego pozytywnego wzorca do naśladowania i przed spędzaniem czasu z własnymi dziećmi czuje się wyłącznie lęk. A jak jeszcze dziadkowie załapią po tych kilkudziesięciu latach, jaką krzywdę zrobili swojemu potomstwu, zarzucając ich młodość substytutami życia rodzinnego i zajmą się budowaniem opozycji wychowawczej, to mamy terapię rodzinną na kilka lat. Profit dla terapeuty. Tenisy, dodatkowe języki, treningi i lekcje śpiewu są obowiązkami dziecka dopiero wtedy, kiedy postanowi tak dziecko. I nie, w komentowanej dykteryjce nie mamy do czynienia z "namawianiem" dziecka do zajęć dodatkowych. Namawianie polega na zachęcaniu i naciskaniu z pozostawieniem wolnej decyzji. Stanowisko Raka77 i Golondriny to zmuszanie dziecka do wzięcia na siebie zajęć dodatkowych bez żadnej refleksji, czy to w ogóle potrzebne, wskazane i nieszkodliwe. To najgorszy typ rodzicielstwa, bo patologiczny dopiero po uważnym zastanowieniu się, że dziecko nie ma nic do powiedzenia w sprawie własnego życia, tego, gdzie jest, co robi i co będzie się z nim dziać - w perspektywie całego dzieciństwa. Jak ma się nauczyć podejmować jakiekolwiek decyzje o sobie, skoro rodzice z góry zaplanowali wszystko, wymusili posłuch i jeszcze twierdzili, że to dla jego dobra?

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
9 lutego 2017 o 15:41

@Arizona: Każda uczelnia sama ustala sposoby i warunki kontynuacji studiów w przypadku niezaliczenia czegoś. Kiedy zaczynałam pierwsze studia, warunki, deficyty, przedłużenia sesji i podobne były możliwe dopiero od II roku, pierwsze dwa semestry trzeba było zaliczyć terminowo. Potem były różne cuda, ludzie kiblowali po 3 lata na roczniku dyplomowym, jak chcieli i mogli zapłacić, ale po I roku ludzie z niezaliczonym lektoratem angielskiego wylatywali. Uprzedzali nas o tym na samym początku. A komisy to najczęściej nie "trzeci termin", tylko podważenie zasadności egzaminu już przeprowadzonego, dlatego właśnie egzaminuje komisja. Od dziekanów zależy, jak do tego podważania podchodzą, np. na moim wydziale bez twardych dowodów, że komis jest potrzebny, bo niezaliczony egzamin rzeczywiście był wadliwy prawnie nie ma co otwierać ust, żeby prosić o zwołanie komisji.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
9 lutego 2017 o 15:24

@Iceman1973: Za to kamienie leżą zazwyczaj blisko stóp i nie trzeba z nimi chodzić. Wybiłabym jędzy okna. W wielu miejscowościach lekarze weterynarii wydali ostrzeżenia przed ptasią grypą, na Dolnym Śląsku gazuje się ptactwo na fermach drobiu. Gdyby mnie coś takiego spotkało, czekałby mnie przynajmniej przymusowy prysznic alkoholowy w pracy, bo mam bezpośredni kontakt z substancjami używanymi w produkcji leków i wyrobów farmaceutycznych - a kto wie, czy nie kwarantanna.

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 12) | raportuj
6 lutego 2017 o 20:08

@maat_: Niestety, święta prawda. Wszystko kryje się pod "W procesie rekrutacji kandydaci mogą być poddawani sprawdzianom reakcji w sytuacjach stresowych, typowych dla charakteru pracy i towarzyszących wykonywanym obowiązkom". W niektórych luksusowych klinikach i domach opieki takim samym testom poddaje się pielęgniarki. -.-

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
6 lutego 2017 o 19:45

I nic się nie stało. Dostałam krótkiego maila, że jestem przepraszana za "nieporozumienie" i warsztaty kaligraficzne w tym roku nie zostaną ujęte w programie. Podpisała się nieznana mi referentka z ośrodka kultury. I tyle. Nie chce mi się grzebać w tym dłużej, bo satysfakcji bardzo niewiele, a zamieszania sporo - nie jestem na miejscu, nie chce mi się działać przez pośredników, postanowiłam dać tematowi umrzeć. Ale będę pilnować tego na przyszłość. Inna sprawa, że trochę szkoda mi tych warsztatów, bo dawały dzieciakom dużo radości (zwłaszcza robienie kolorowych bazgrołów), a parę starszych osób zachęciłam na nich do czytania Tolkiena, pokazując im tengwar - bo znali go tylko z filmów. Ale trudno, nie w tym roku. @Elza Bargieł - proszę o wiadomość prywatną na Piekielnych.

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 16) | raportuj
4 lutego 2017 o 8:00

100 od osoby za 2 przedmioty to i tak śmieszne pieniądze. Mieszkałam z dziewczyną z koreanistyki, miała jakieś kontakty i ściągała materiały z Azji - zarabiała przyzwoite (jak na studenckie warunki) pieniądze na rzeczach typu "ksero Bardzo Rzadkiego Słowniczka - 500 zł" albo "skrypt słownictwa specjalistycznego z budowy maszyn - 300 zł". Sama stałam pod ogłoszeniami "materiały z chemii leków opracowane pod kolokwium 1 i 2 u dr X- 700 zł". Po zdaniu obu uważałam, że 700 zł to bardzo niska cena, swoich nie sprzedałam tylko dlatego, że poszły w barterze.

Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: 18 (Głosów: 18) | raportuj
27 stycznia 2017 o 17:34

Akurat z tym jedzeniem mięsa jest tak, że bardzo często ludzie zapadają na zdrowiu z powodu jego zjedzenia - tylko chodzi o mięso podłej jakości, bardzo stare, źle przyrządzone albo niehigieniczne przechowywane (albo bardzo zdecydowanie dominujące w diecie). Ten drobiazg koleżance jakoś umykał.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
1 stycznia 2017 o 16:06

@manson1205: Nie wiem, nie było mnie w domu przez większość nocy. ;)

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 10) | raportuj
23 grudnia 2016 o 20:01

@urbandecay: Bo są firmie potrzebne. Są na stanowiskach eksperckich, na które naprawdę trudno kogoś znaleźć.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 7) | raportuj
23 grudnia 2016 o 19:40

@bazienka: Może, tylko co z tego, jak taka kontrola będzie dopiero PO ŚWIĘTACH? Chyba że znasz jakiś oddział ZUS-u, który pracuje w święta i zdąży je skutecznie skontrolować - będziemy wdzięczni za informacje.

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 11) | raportuj
23 grudnia 2016 o 19:38

@bloodcarver: Ludzi jest w sam raz, żeby w okresie natężonej pracy radzić sobie bez nadgodzin. Zatrudnienie ad hoc kogoś w tej branży nie jest łatwe - potrzebne są aktualne szkolenia z obsługi procesu i aparatury, badania lekarskie dopuszczające do pracy (tutaj nie są traktowane po łebkach), nie wspominając o odpowiednim wykształceniu (biotechnologia, chemia leków, chemia przemysłowa, farmacja, a najlepiej wszystko na raz), a w dodatku te małpy były przyjęte właśnie ze względu na uprawnienia kontrolne, mogły nam certyfikować proces i produkt, żeby nie wysyłać go do zewnętrznego labu na badania poprodukcyjne. Teraz wygląda to tak, że certyfikację robię ja, a ludzie z zewnątrz ją tylko zatwierdzają. Bo zewnętrzna firma też się nie wyrabia, nie byliśmy jedynym klientem. Zatrudnienie kogoś na stałe też nie ma sensu. Ani nawet możliwości przebiegu. W laboratoriach i pomieszczeniach produkcyjnych nie może przebywać na raz więcej pracowników niż dopuszczają normy i procedury. BHP - nie mamy hektarów powierzchni, głupie potrącenie kogoś niosącego próbki może być groźne dla wszystkich. Nie ma wolnej aparatury - przy pełnej załodze ktoś dodatkowy zwyczajnie nie ma jak pracować. Dodatkowego labu nie zbudujemy i nie wyposażymy, bo cena jest siedmiocyfrowa, a nie zarobi na siebie przez te 2-3 tygodnie wzmożonego okresu. Wykształcony, wyszkolony i doświadczony pracownik, żeby go obsadził też kosztuje. A nieużywany lab generuje koszmarne koszty, choćby na serwisowaniu aparatury. Szefostwo bezpośrednie zasuwa razem z nami, bo szefostwu też zależy na dobrym zamknięciu roku i dużej premii. Gdyby nie stażyści, których udało mi się przyjąć na początku grudnia, nie wyrobilibyśmy już teraz. X i Y już wiedzą, że ich kontrakty nie zostaną przedłużone, więc używają, póki mogą.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
23 grudnia 2016 o 19:28

@sutsirhc: O, to, to... Niestety, nie pracuje u nas żaden lekarz pediatra, żeby ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, że dziecko jednak chore nie jest. W dodatku branża taka, że każdy ma albo lekarza w rodzinie, albo wśród najbliższych znajomych ze studiów. Ustalenie listy objawów, które były, zniknęły, znowu były i "co to będzie, jak wrócą jeszcze raz!" nie jest trudne nawet przez telefon. Ot, głupie zatrucie pokarmowe i życzliwy lekarz rodzinny wystarczą. Kontrola od nas przyjdzie? A syn akurat ani nie sra, ani nie rzyga, tak się złożyło, proszę mu dać pizzę i zaczekać, może zacznie. Kontaktowanie się z ZUS-em przyniesie tyle, że je PO ŚWIĘTACH wezwą na kontrolę u orzecznika. O ile zdążą. Bo ludzie z ZUS-u i orzecznicy też przecież chcą mieć wolne. Sprawdzanie w szkole też nie ma sensu, bo te okoliczne dni robocze najczęściej nie są dniami obowiązku szkolnego - która szkoła prowadziła dziś lekcje?

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 16) | raportuj
16 grudnia 2016 o 21:04

@Monomotapa: Zioła to nie medycyna alternatywna, tylko jak najbardziej konwencjonalna. Współczesna farmakologia wywodzi się z farmakognozji. Substancje pochodzenia naturalnego wciąż są badane i poszukuje się nowych zastosowań terapeutycznych, na tym polega postęp w farmacji i medycynie. To, że większość lekarzy nie stosuje ich jako leków pierwszego rzutu wynika z wielu czynników. Głównej roli nie gra, wbrew pozorom, ekonomiczny (choć też jest ważny), ale psychologiczny - większość pacjentów uważa, że ziółka może stosować na własną rękę, a do doktóra idzie się po "prawdziwe" leki. Czyli takie zaprojektowane w laboratorium. Nie będzie więc brać fitofarmaceutyków, a lekarza zmieni, wcześniej rozpowiadając na prawo i lewo, że to znachor, nie lekarz.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
4 grudnia 2016 o 11:45

@timo: Żenadą jest twoje wnioskowanie. Oświecę cię: większość uczelni jest zależna od Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Zdecydowana większość. Jednakże: uczelnie artystyczne podpadają pod Ministerstwo Kultury. Uczelnie wojskowe polegają Ministerstwo Obrony Narodowej. Uczelnie medyczne są pod zwierzchnictwem Ministerstwa Zdrowia. I moja uczelnia podlega pod takie właśnie ministerstwo...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
4 grudnia 2016 o 11:42

@Kumbak: Da mi prawo wykonywania zawodu? I to jedyny sposób, żeby to prawo uzyskać?

Komentarz poniżej poziomu pokaż
Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 4) | raportuj
3 grudnia 2016 o 22:01

@Polio: Samorząd istnieje po to, żeby spadkobiercy dzisiejszej kadry mieli co wpisać w CV przed doktoratem. Przerabiałam samorząd, nie tędy droga. Nie mamy prac dyplomowych, tylko pracownię i egzamin.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
3 grudnia 2016 o 21:58

@Czarnechmury: Opisywałam już, jak działa tutaj samorząd studencki - a raczej jak nie działa. W samorządzie są w 85% dzieci kadry, a przewodniczącym wydziałowej komisji samorządowej jest syn innej prodziekan. Której drugi syn, tadam, robi doktorat w katedrze, którą kieruje żona dzisiejszego antybohatera. :/ Już widzę, jak próbują go ruszyć...

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 18) | raportuj
3 grudnia 2016 o 10:13

@carollline: A wszyscy są kumplami ze studiów, konferencji i od kieliszka. Niestety, tutaj stereotypowe kolesiostwo i kumoterstwo wcale nie są stereotypowe, tylko prawdziwe, już kilka razy rozbiłam sobie o nie głowę. Hierarchia ma to do siebie, że działa w obie strony. Jeżeli mam iść do dziekana, to tylko z dowodem na to, że prodziekan nie zajął się sprawą lub zrobił to nienależycie, inaczej dziekan odeśle mnie z kwitkiem. A prodziekan zajmował się sprawą poprzedniej grupy przez 3 miesiące i uznał, że za każdym razem odrobienie zajęć odbyło się "w pełnym porozumieniu ze studentami", więc on nie widzi problemu. Za to ja widzę problem w tym, że nie mam dość dynamitu, żeby wysadzić to wszystko w powietrze.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 7) | raportuj
3 grudnia 2016 o 10:02

@FlyingLotus: Wtedy nie zrobimy projektu semestralnego, bo te 3 godziny pozwalają na zrobienie konkretnej części zadania, a doświadczenia można przeprowadzać tylko w tym labie. Pojedyncze osoby, kiedy ich nie ma, mogą odrabiać z równoległymi grupami (w bardziej ludzkich godzinach), ale to wymaga zgody prowadzących obu grup. I o tę zgodę się wszystko rozbija...

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 7) | raportuj
11 listopada 2016 o 13:13

Niezły fejk, ale musisz podszkolić znajomość realiów. Jak spędziłam wiele lat na różnych wydziałach pracujących w chemii, tak żadnego nie widziałam zamkniętego na głucho. W każdym budynku jest portier przez całą dobę - alarmy, włamania, pożary, siedzący po nocach pracownicy i doktoranci (eh, te budziki o 2.00, bo o 3.25 trzeba zmienić próbki, inaczej 18 godzin doświadczenia pójdzie w diabły), sprzątacze, bez całodobowego nadzoru nikt nie będzie chciał ubezpieczyć obiektu. Nie ma szans, żeby kurier nikogo nie zastał na wydziale. Poczta i kurierzy na uczelniach też nie błąkają się od pokoju do pokoju w poszukiwaniu pracowników, tylko są obsługiwani na portierniach - chyba że mają dostawę zamówioną do konkretnych drzwi i rąk własnych. Ale zazwyczaj i tak zostawiają wszystko, co mogą portierom, bo ci siedzą blisko wyjścia i nigdy nie sprawdzają przesyłek.

[historia]
Ocena: 18 (Głosów: 20) | raportuj
10 listopada 2016 o 22:03

@nursetka: Nie, sektor prywatny. Niestety, wbrew wszelkim pozorom są dobrze wyspecjalizowane i swoją część roboty wykonują bardzo porządnie, a znalezienie dwóch osób na raz na ich miejsca jest trudne, więc góra woli przeczekać menopauzę niż złapać opóźnienie w produkcji.

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 następna »