Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Varanek

Zamieszcza historie od: 5 listopada 2011 - 20:56
Ostatnio: 19 października 2020 - 7:39
  • Historii na głównej: 8 z 13
  • Punktów za historie: 3628
  • Komentarzy: 55
  • Punktów za komentarze: 174
 

#84898

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilkanaście lat temu byłam świadkiem sytuacji, która mocno mną wstrząsnęła i wpłynęła na moje zachowanie jako pieszej.

Matka z dzieckiem na rękach (takie bardzo małe, ale nie wiem ile mogło mieć - nie znam się zupełnie) biegła do tramwaju, który stał na przystanku. Przystanek był między dwiema jezdniami, na których jest chyba dopuszczony ruch > 50 km/h (dla wrocławian - ul. Ślężna między Armii Krajowej a szpitalem na Weigla), a w dodatku kierowcy prują tam jak wariaci.

Kobieta biegła chodnikiem i wbiegła na pasy nie zatrzymując się ani nie oglądając.
Samochód nie miał szans wyhamować, kobietę odrzuciło na kilka(naście) metrów, upadła na plecy, główny impet poszedł na potylicę, raczej trup na miejscu.

Szczęście w nieszczęściu, że upadając (może świadomie) miała dziecko cały czas przyciśnięte do ciała, więc ono raczej ten wypadek przeżyło.

Tramwaj (którego byłam pasażerką) ruszył, więc nie wiem jak to się skończyło.

Od tamtej pory nigdy nie przebiegłam przez jezdnię/pasy na czerwonym świetle czy w ogóle bez rozglądania się. Tramwaj przyjedzie następny, szkoda ryzykować życie.

wrocław

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 181 (197)

#84900

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uczę matematyki na jednej z wrocławskich uczelni. Jednym z elementów wpływających na ocenę są zadania rozwiązywane przy tablicy przez studentów, wysyłane im z kilkudniowym wyprzedzeniem. Nikogo na siłę nie wyciągam, to dorośli ludzie i to ich decyzja czy chcą te punkty zdobyć czy nie.

Pozwalam rozwiązywać zadania z zeszytem w ręku, ponieważ wiem, jaki efekt psychologiczny wywołuje bliskość tablicy u większości populacji ;) wymagam jedynie, aby studenci byli w stanie odpowiedzieć na pytania typu "a skąd się wzięła ta liczba"? czy "a z jakiej własności tutaj pan(i) skorzystał(a)?".

Nawet jeśli zadania pomagał zrobić im ktoś trzeci to dla mnie nieistotne, jeżeli tylko są w stanie udowodnić mi, że ROZUMIEJĄ co i po co obliczyli, a przy okazji reszta grupy będzie mogła śledzić, co i po co zostało obliczone. Moje motywacje zresztą wyjaśniam grupom na pierwszych zajęciach.
Logiczne?

Za to za cholerę nie widzę logiki w tym, że w zeszłym semestrze jedno dziewczę za każdym razem obrażało się na mnie za to, że po tym jak ona pracowicie przepisze wszystko z zeszytu, śmiem jej zadawać pytania i moje nieprzystojne zachowanie zasługuje na pogardliwy uśmieszek i odpowiedź: "przecież tak to się liczy". Z miną ewidentnie wskazującą na "ale się baba czepia".

wrocław uczelnia matematyka tablica

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (170)

#84889

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka dni temu byłam na grillu z dwiema koleżankami. Wrocław, wały nad Odrą, miejsce w którym grillować można.

Pogoda od rana "taka sobie", ale my jesteśmy twarde zawodniczki, więc zaryzykowałyśmy i rozstawiłyśmy się z grillem, oprócz nas była tylko jedna para gdzieś tam kilkadziesiąt metrów dalej. Siedzimy, grillujemy, rozmawiamy.

Zauważamy, że zbliża się do nas zygzakiem z piwem w ręku jakiś (M)ężczyzna, niczym się nie wyróżniający. M. podchodzi na kilka metrów, kuca przy nas i zagaduje po angielsku, wyraźnie chce się dosiąść. Żadna z nas nie lubi zagadujących, więc go ignorujemy i dalej ze sobą rozmawiamy. On nie ustępuje i co chwilę coś wtrąca, od czasu do czasu śmieje się pod nosem, wciąż jednak jest ignorowany.

Nagle M. zaczyna taką oto litanię (nie cytując dokładnie, ale jakoś tak to szło): "racism is the biggest problem in Poland, you know, you know, you went to UE in 2004, so early, you are not open-minded, Stalin, Lenin, Chruszczow, communism, racism is a problem you know in Poland, East Germany is better than Poland because they are not racist".

OK, wciąż go ignorujemy, mimo, że robi się to coraz trudniejsze. Zerkam na niego i faktycznie ma trochę ciemniejszą karnację, rysy twarzy może trochę arabskie, ale nic bardzo rzucającego się w oczy. M. wstaje z kucek i nagle siada zaraz obok koleżanki na jej karimacie. Na to my, że nie, ma sobie pójść, zejść z tej karimaty i iść gdzie indziej. Dialog (rozmowa odbywała się po angielsku, ale przytoczę jej tłumaczenie):

My: Proszę zejść z karimaty i pójść sobie.
On: Nie, nie zejdę, dlaczego mam schodzić?
My: Bo nam przeszkadzasz!
On: To wy mi przeszkadzacie! Ja tutaj często przychodzę i to jest moje miejsce! Jesteście rasistkami!
My: To nie ma nic wspólnego z rasizmem, po prostu nie lubimy obcych ludzi, którzy nas zaczepiają, nie mamy ochoty z tobą rozmawiać, idź sobie.
On: Nigdzie nie pójdę, to moje miejsce, wy zajęłyście moje miejsce więc ja tu będę siedział (i siedzi zadowolony).

Tutaj już mnie szlag jasny trafił, wstałam, przez moment przemknęło mi, że zaraz mu zasunę, ale tylko rzuciłam do dziewczyn: "Dobra, to skoro jego miejsce to go tu zostawmy!". Zebrałyśmy rzeczy, przeniosłyśmy się 50 m dalej, ignorując jego gadaninę o rasistkach, a ja stwierdziłam, że jak pójdzie za nami to dzwonię na policję/straż miejską, że nam się naprzykrza. Po chwili wstał i poszedł.

No jak długo żyję to nikt mnie nigdy od rasistek nie wyzwał, bo każdego naprzykrzającego się pijusa ignoruję. To moja najlepsza taktyka na namolnych - w końcu się nudzą i sobie idą, bo z doświadczenia wiem, że ciężko takim jest zrozumieć "proszę odejść, bo nie mam ochoty rozmawiać" - zresztą uważam, że nie muszę się nikomu tłumaczyć, dlaczego nie podejmuję rozmowy z jakimkolwiek obcym człowiekiem. A dotychczas taktyka ignorowania działała znakomicie.

Zastanawia mnie tylko, co innego mogłyśmy zrobić w takiej sytuacji?

wrocław grill

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (115)

#68876

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu zdarzyło mi się wstąpić do perfumerii Douglas. Nie pamiętam już teraz, gdzie wcześniej byłam, ale ubrana byłam dość sportowo i mało elegancko.

Ledwo weszłam do Douglasa i od drzwi miałam "obstawę" w postaci ekspedientki bardzo mało subtelnie obserwującej mnie, moje ręce i flakoniki, które oglądałam - co już na wstępie mnie lekko podirytowało. Po paru chwilach postanowiłam poprosić o poradę mojego "bodyguarda".

Ja: Czy mogłaby mi Pani doradzić? Szukam jakiejś wody toaletowej, koniecznie cytrusowej, najlepiej zapach unisex.
S(przedawczyni): Tutaj na promocji mamy zapach XXX. [zapach wybitnie "babski", słodki, w moim mniemaniu ciężki, chyba Adidas różowy].
Ja: Ten jest za słodki, chodzi mi o coś lekkiego, odświeżającego, CYTRUSOWEGO. [kto wie, może nie dosłyszała za pierwszym razem?]
S: Ale te perfumy [dupa tam perfumy, zwykłe eau de toilette] są W PROMOCJI. W zestawie. Z dezodorantem.
Ja: Rozumiem, ale mimo to wolałabym taki zapach, o jakim wspomniałam, nie musi być w promocji, nie musi mieć gratisów.
S: To niestety, nie mamy nic takiego.

Podziękowałam za "poradę", kontynuowałam poszukiwania na półkach, cały czas z panią stąpającą niemal metr za mną i wciąż bacznie przyglądającą się moim rękom. Po chwili zrezygnowałam (mimo, że znalazłam kilka flakonów z produktami odpowiadającymi mi zapachem - czyli jednak mieli) i wyszłam ze sklepu, niemal odprowadzona pod same drzwi sklepu.

Nigdy więcej już w Douglasie zakupów nie zrobiłam i nie mam zamiaru robić. Wodę toaletową kupiłam gdzie indziej.

Nie wiem jak Wy, ale ja mam dość dużą przestrzeń osobistą i naprawdę nie lubię jak ktoś nade mną wisi, poza tym odrzuca mnie traktowanie człowieka jako potencjalnego złodzieja. Odrzuca też brak profesjonalizmu przy jednoczesnym traktowaniu Douglasa jako Bóg wie jakiego ekskluzywnego sklepu (tak było w tych trzech, w których zdarzyło mi się przebywać - nie wiem czy miałam pecha czy taka polityka firmy). Rozumiem też, że muszą pilnować asortymentu, ale po pierwsze można to chyba zrobić dyskretniej, poza tym kiedyś czytałam reportaż o szajkach wynoszących perfum z drogerii - ich członkowie ubierają się na bogato, żeby nie wzbudzać podejrzeń.

perfumeria Douglas

Skomentuj (69) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 335 (411)

#27704

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego dnia wybrałam się do pobliskiego Tesco na zakupy. Gwoli wyjaśnienia - do budynku można się dostać dwojako - albo od frontu albo idąc wąskim korytarzykiem obok miejsca na wózki. Zazwyczaj chodzę właśnie tym korytarzykiem, tak też było wtedy.

Do rurki odgradzającej wózki od przejścia przypięty był na smyczy spory pies, bez kagańca. Siedział spokojnie więc postanowiłam przejść obok niego. I to był błąd, ponieważ w momencie gdy go mijałam, pies nagle skoczył i capnął mnie zębami za udo. Całe szczęście miałam na sobie dość grube dżinsy, więc skończyło się tylko na siniaku (skóry ani spodni zęby nie przebiły).

Od razu poszłam do POK-u, aby poinformować o zaistniałej sytuacji i poprosić, aby wywołali właściciela, ja zaraz wrócę. Pani obiecała, że to zrobi, więc poszłam załatwić sprawunki (kilka rzeczy, maksymalnie 5 minut na sklepie). W międzyczasie nie słyszałam żadnego komunikatu, po odejściu od kasy wyszłam przed budynek, a tu już żadnego psa nie było.

Wróciłam się do POK-u, aby spytać dlaczego nie zareagowano. Niestety nikt mi tego wytłumaczyć nie potrafił.

Ludzie, jak już musicie targać ze sobą psy na zakupy, to albo przywiążcie je gdzieś dalej od ludzi albo zainwestujcie w kaganiec.

Tesco

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 426 (548)
zarchiwizowany

#24820

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na samym początku chciałam wspomnieć, że jestem niskociśnieniowcem, z rana (przed kawą i papierosem) moje normalne ciśnienie to mniej więcej 85(90)/55(60).

Swego czasu leżałam na oddziale nefrologii. Razem ze mną w sali leżały dwie starsze panie, obie z nadciśnieniem.
Codziennie każda z nas dostawała swój przydział kolorowych tabletek. Pewnego dnia dostałam inny zestaw niż zazwyczaj. Nie wnikałam co za tabletki, bo w szpitalach ciężko uzyskać jakąkolwiek informację na temat wyników badań, zmiany leków etc. Tak więc posłusznie łyknęłam.

Tego dnia czułam się dziwnie ospała i zmęczona, przeleżałam jakiś czas bezczynnie w łóżku, w końcu zeszłam do palarni na papierosa. Paląc poczułam łomotanie w skroniach i zaczęłam się intensywnie pocić, co oznaczało, że zaraz mogę zemdleć. Zgasiłam papierosa i powoli osunęłam się po ścianie, usiadłam i zaczęłam głęboko oddychać, aby nie dopuścić do omdlenia. Chwilę później doszłam do siebie i wróciłam na oddział. Przyszła pielęgniarka z kolejną dawką leków, tym razem tych samych co przez ostatnie dni.

Zagadnęłam ją, czemu znowu biorę te same leki, chociaż rano dostałam inne, co wywołało dezorientację pielęgniarki. Wyjaśniła mi, że nikt mi leków nie zmieniał. Wtem odezwała się jedna z moich sąsiadek z sali: "Ale ja też dostałam rano inne leki".

Co się okazało? Tak, zamieniono nam przez pomyłkę leki, sąsiadka dostała moje a ja dostałam... między innymi lek na obniżenie (!) ciśnienia.

szpital

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 199 (209)

#22911

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Łaskawie wysłano do naszego mieszkania ekipę hydraulików [H], miałam nadzieję, że w celu sprawdzenia w czym rzecz i wytłumaczenia mi co należy naprawić.

Panowie weszli i pytają co się stało. Wyjaśniłam (zlew zatkany o czym wyjeżdżając nie wiedziałam, kran cieknie mimo zakręconego zaworu głównego, trzy dni nikogo nie było no i się przelało).
[H] Ale to widzę, że już nie cieknie.
[J] Ano nie, ledwo weszłam do mieszkania to wylałam wodę do sedesu i przetkałam kran.
[H] Proszę pani, bo to trzeba zawór zakręcać.
[J] Wiem o tym, zawór był i jest zakręcony ale ze zlewu i tak kapie.
[H] Niemożliwe. Rysiu, pokaż pani i zakręć zawór.
[J] Naprawdę nie radzę, bo on W TEJ CHWILI jest zakręcony i obawiam się, że skoro kran dalej cieknie to może chlusnąć po odkręceniu zaworu.
[H] Co pani mówi. Zakręcaj Rysiek.

Rysiek "zakręcił", co spowodowało, że moja prognoza się sprawdziła. Panowie ponownie zakręcili zawór, podrapali się po głowie i stwierdzili: Miała pani rację! Poświecili chwilę latarkami po zlewie, kranie i nic nie mówiąc zbierają się do wyjścia.

[J] Panowie, chwileczkę. Czy nie ma rady, by to tak na szybko jakoś uszczelnić póki nie zadzwonię po kogoś kto to naprawi?
[H] My na szybko nic nie robimy! Do widzenia.

Całe szczęście fachowiec się znalazł i tym samym mam nadzieję, że problem nieszczelnej instalacji przestał istnieć na przynajmniej najbliższych parę lat.

fachowcy z administracji

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 320 (444)

#22424

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat wstecz pewnego dnia poszłam do pobliskiego supermarketu celem zakupienia papierosów. W portfelu, oprócz pieniędzy, miałam tylko legitymację studencką i prawo jazdy. Dodam tylko, że młodo wyglądam i ludzie zazwyczaj dają mi kilka lat mniej.

Zrobiłam jeszcze przy okazji drobne zakupy, stanęłam przy kasie. Pani kasjerka skasowała mi zakupy po czym poprosiłam jeszcze o paczkę papierosów. Pani uważnie mnie otaksowała i poprosiła o dowód. Podałam jej legitymację, ona że mi nie sprzeda bo to nie jest dokument tożsamości, podałam prawo jazdy. Tutaj dłuższa wymiana zdań, w pełni kulturalna ale wciąż bezowocna.

Po chwili zainteresował się ochroniarz, podszedł i pyta co jest grane. Wziął moją legitymację, przygląda się, przygląda po czym popatrzył na mnie z ironicznym uśmiechem i przeciągle skomentował:
- Noooo, nie wiem czy wiesz (brudzia chyba nie piliśmy, że tak na Ty, ale mniejsza), ale legitymacje studenckie są najczęściej podrabianymi dokumentami....
Nie powiem, trochę we mnie zawrzało, że imputuje mi się podrabianie dokumentów.
Spytałam, pokazując mu prawo jazdy, czy słyszał też coś na temat statystyk dotyczących prawka. Niestety, ochroniarz dalej szedł w zaparte, a ja stwierdziłam, że szkoda mojego czasu i ostatecznie zrezygnowałam z zakupu.
Odchodząc od kasy jeszcze usłyszałam:
- Przekręt się nie udał.

supermarket

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 535 (653)
zarchiwizowany

#22910

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zawsze myślałam, że w sytuacjach konfliktowych jestem raczej spokojna po matce i dążę do załagodzenia konfliktu. Więc sama siebie zaskoczyłam gdy któregoś dnia w lipcu zadzwonił do mnie pan z działu technicznego administracji w sprawie zalania sąsiadki z dołu. Ot, przykra rzecz, niespodziewana wręcz. Od razu zresztą jak usłyszałam o co chodzi postanowiłam pierwszym pociągiem wrócić do domu.

I pewnie obyłoby się bez nerwów gdyby pan delikatnie rzecz biorąc nie próbował wciskać mi kitu. O tym, że od trzech tygodni zalewam. O tym, że w domu ktoś jest i nie otwiera ale widać w wizjerze, że mieszkanie puste nie jest. Ciekawostką jest fakt, że wizjera nie posiadamy. Do tego ja od trzech dni circa 100 km od Wrocławia, Kotek na Pomorzu. Więc albo duchy albo gorzej - włamanie.

No ok - wciskanie kitu jeszcze da radę jakoś naprostować. Ale nie zdzierżyłam gdy pan nie dał mi skończyć ani jednego zdania, przerywał i ironizował, mimo iż ja upomniałam go, że gdy on mówił to ja słuchałam. Pan się nawet tym nie przejął.
No i wyszły ojcowskie geny. Nakrzyczałam na pana, nawymyślałam mu co sądzę o jego braku kultury, niechcący (nie zdzierżyłam) wplątując pojedynczą małą prostytutkę.
Pojechałam czym prędzej do Wrocka, wpadłam do domu - kran cieknie i zlew się zatkał, więc systematycznie wody w nim przybierało aż dziś rano się przelało. Ciekawostka - zawór ZAWSZE zakręcamy przed wyjazdem na dłużej i tym razem też był zakręcony, mimo to woda kapała. Zbiegłam do sąsiadki, porozmawiałyśmy (rozmiary zalania mikre i ona pretensji nie ma, ale zgłosić co zrozumiałe musiała. Co ciekawe - zgłosiła sprawę godzinę przed tym jak odebrałam ten nieszczęsny telefon) i poszłyśmy do administracji.

Tutaj znowu natknęłam się na owego pana, który znów zaczął swoją gadkę o tym ile to osób w mieszkaniu nie siedziało, na co ja rzuciłam ironiczne:"Zaiste, o wizjerze w naszych drzwiach nie słyszałam, duchy musiały założyć, gdyż ani wizjera nie posiadamy ani żywej duszy od wtorku w mieszkaniu nie ma i być nie może". Stwierdziłam też, że ani chybi z nim musiałam wcześniej przez telefon rozmawiać, ponieważ znowu "niekulturnie" przerywa każde moje zdanie. Obsobaczyłam go znów, podnosząc głos niemal do krzyku, co spowodowało, że pana koleżanka z działu wysłała go gdzieś i wysłuchała mnie do samego końca. Przy okazji dowiedziałam się, że informację o tym, że ktoś w domu jest zdobyli od trzyletniej córki sąsiadki, której pomyliły się piętra i owszem - widziała osobę wchodzącą do mieszkania, ale mieszkania piętro wyżej.

Co wynikło z tej rozmowy - w innej historii.

Morał z tej bajki: geny prędzej czy później znać o sobie dadzą, z czego akurat się cieszę, bo tak traktować się nie pozwolę - z łatwością wyobrażam sobie, jak pan swoim sposobem bycia odstrasza większość petentów (sąsiadka emerytka jak tylko przekroczyłyśmy próg administracji nagle ucichła i spokorniała, gdy tylko go zobaczyła i bała się zwrócić mu uwagę na sposób w jaki ze mną rozmawiał, co wyznała mi chwilę później).

administracja

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 60 (178)

#22083

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Swego czasu przebywając w szpitalu po skończonym zabiegu miałam mieć usunięty z dłoni wenflon. Lekarz powiedział, że mam odczekać kilka godzin, a później zgłosić się do pielęgniarki.

Podejść było kilka, za każdym razem słyszałam: "Teraz nie. Przyjdzie później" (przy czym słowo później nie było definiowane mimo moich próśb o konkret). No ok, to przychodziła później (w szpitalu i tak nie ma zbyt wiele do roboty) i znów słyszała powyższą kwestię.

Zbliżał się późny wieczór (zabieg z samego rana, więc już godzin było nie kilka a kilkanaście), ostatnie podejście. Pani pielęgniarka prowadziła akurat żywą rozmowę ze swoją koleżanką, postanowiłam stanąć w drzwiach i poczekać, aż skończą. Gdy po chwili okazało się, że plotkom i ploteczkom końca nie widać, dyskretnie chrząknęłam. Pani pielęgniarka mnie zauważyła i spytała "Czego chce?". Gdy wyjaśniłam z czym przychodzę, złapała mnie za rękę i wciąż rozmawiając z koleżanką dosłownie wyrwała wenflon z dłoni, przyłożyła wacik i odesłała do pokoju. Zanim do pokoju dotarłam, musiałam się wrócić po nowy wacik, gdyż stary był już doszczętnie przesiąknięty krwią. Sprawczyni ujrzawszy co zrobiła, tym razem przerwała rozmowę, przeprosiła mnie serdecznie a następnie zdezynfekowała, obandażowała dłoń i upewniła się, że tym razem wszystko jest OK.

Czy nie można było za pierwszym razem na chwilę oderwać się od rozmowy by skupić na swoim obowiązku?

szpital

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 504 (572)