Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Vege

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2014 - 11:53
Ostatnio: 4 lutego 2018 - 15:39
  • Historii na głównej: 68 z 76
  • Punktów za historie: 39832
  • Komentarzy: 360
  • Punktów za komentarze: 2408
 
zarchiwizowany

#74303

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pech chciał, że moja duma i radość po bliskim spotkaniu z dostawczym Mesiem Sprinterem odeszła do krainy niekończących się, szerokich, równych jak tafla szkła górskich serpentyn, niechrzczonej benzyny i kompetentnych mechaników.

Ku mojemu niemałemu zdziwieniu rzeczoznawca okazał się facetem który znał się na rzeczy nie tylko z nazwy.Mogę powiedzieć, że wyliczone odszkodowanie wręcz miło mnie zaskoczyło (pewnie dlatego, że sprawca miał od 3 miesięcy nieważny przegląd i sam rzeczoznawca przyznał, że będzie miał wytoczone roszczenie regresowe).
Niestety przez jakiś czas byłem bez samochodu, bo Żony 4 kołka poszły na sprzedaż odkąd dostała służbowe i zostałem z ręką w nocniku ...
W połowie czerwca w firmie poszło ogłoszenie, że na sprzedaż idą samochody służbowe w tym kilka wypasionych sztuk po dyrektorach i zarządzie.
Firma zarządziła mniej więcej taką procedurę - podała jaka jest kwota wykupu danego samochodu i to była kwota minimalna oferty. Każdy zainteresowany danym samochodem wrzucał do urny jednorazowo ofertę na to co go interesowało. Danego dnia komisyjnie urna została otwarta i najlepsza oferta wygrywała.
Jako, że miałem pieniądze z odszkodowania rzuciłem kwotę circa about 2 razy taką jak minimalna i o dziwo okazało się, że była to zwycięska oferta.
Początkowo kombinowałem co by nie pojeździć tym samochodem przez pół roku, a później sprzedać - i tak bym był wtedy dobrze finansowo do przodu (2 letni samochód serwisowany, garażowany, z przebiegiem który wskazywał, że do pierwszej wymiany oleju zostało 2 raz tyle co na liczniku stało). Ale jak się nim przejechałem ... mordka radosna od uruchomienia ślinika .Wskoczyłem na A2 i ... dojechałem z Wawy do Skierniewic, zwiedziłem Bolimowski Park Krajobrazowy, do domu wróciłem S8 i cały czas mi banan z ryja nie schodził. Po taj przejażdżce ślubnej kategorycznie stwierdziłem, że się 2 Volvo w garazu koło siebie zajebiaszczo prezentują, a i Cioci ślubnej (tej z historii #71281) trzeba pokazać jak to się plebs potrafi rozbisurmanić.
I tu się zaczyna cyrk na kółkach i ... no nie wiem jak to nazwać. O ile z sąsiadami było fajnie - zrobiliśmy okazjonalne piwko - sąsiad mnie dorwał w garażu pogratulował, pogadaliśmy o samochodach, a że od dłuższej rozmowy to w gardle zaschło to poszliśmy do sklepu. Później kolejny sąsiad dojechał i też się przyłączył, później jeszcze dwóch - w sumie ze 4 godziny zeszło.
W pracy zrobiła się okazja do departamentowego wspólnego wyjścia - też fajnie.
Za to co przez ostatnie 2 tygodnie odstawiało bananowe towarzystwo z biznesu do spółki z niemniej bananowym towarzystwem z finansów to już ludzkie pojęcie przechodzi.
Generalnie niektórzy mają wrażenie, że oni zawsze za mało zarabiają, a za to cała reszta to powinna robić za czapkę gruszek - teraz to wyszło i ot ze zdwojoną siłą. Do tego stopnia, że przychodzą ludzie (i to często na stanowiskach menedżerskich - coś sobą powinni reprezentować) i zadają w jakiś pokrętny, zawoalowany sposób dziwne pytania (o zarobki moje, żony, czym się rodzice zajmują, czy mam jakąś drugą robotę - rzeczy które generalnie nic nie powinno ich obchodzić).
Drobne złośliwości - a to ktoś mi kawę wylał do zlewu, a to wyjął brudny kubek ze zmywarki przed myciem, a to zakamuflował żarło w lodówce ...
Dalej to już było takie techno, że mam wątpliwości czy mam do czynienia z dorosłymi ludźmi. Dwóch pajaców postanowiło dopiec nie tyko mojej osobie, ale też praktycznie całemu mojemu departamentowi angażując do tego wszystkich świętych nie wyłączając zarządu(również klientów). Kolesie na siłę udają, że codziennie są pierwszy dzień w pracy i nie widzą co się dzieję - codziennie super pilne sprawy i zlecenia tylko zero konkretów, zero informacji - procedury - ich nie obowiązują, oni są z Biznesu, "IT jest od tego żeby im służyć" (cytat).
Jakakolwiek prośba o szczegóły, specyfikacje, ba nawet o jakiego klienta chodzi (jakaś wiedza tajemna ???) kończyło się wszczynaniem awantury, udowadnianiem jacy to oni są biedni i poszkodowani, wszystko na ich głowach, a my to tylko balast wiszący im u szyi.
Miłościwie panujący Dyrektor Departamentu w końcu nie wytrzymał (bo ile razy dziennie można robić za Posejdona uspokajającego stolco-burzę w sedesie) i poruszył sprawę na zebraniu zarządu. Efekt - obydwa pajace otrzymały wczoraj laurkę z naganą (przez cały poprzedni tydzień byli uspokajani telefonicznie, mailowo, werbalnie - nie pomagało). Teraz to dopiero mogą zacząć narzekać na zarobki bo nagana jest równa pół rocznemu brakowi premii, a u nich to jakieś 2/3 dochodu.

Ludzie-praca

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (187)
zarchiwizowany

#71135

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia olaala (#70646), o tym, że atrakcyjnym wcale w obecnych czasach nie jest tak dużo łatwiej nakłoniła mnie do napisania poniższego tekstu.

Moja ślubna jest osobą ciut po 30, ale z wyglądu ludzie dają jej lekko licząc ponad dekadę mniej - od wiosny do jesieni biega co najmniej godzinę dziennie z psem, zimą 3 razy w tygodniu fitness, basen, rower itd. Do tego wszelkiej maści tapet / betonów i innych "upiększaczy" używa baaardzo sporadycznie (do tego stopnia, że jak w dzień ślubu zaszalała i skorzystała z usług wizażystki, to głupio się przyznać ale w pierwszym momencie nie poznałem jej). Do tego dochodzi jeszcze fakt, że małżonka piastuje stanowisko eksperta w dziedzinie gdzie krążą legendy (niestety nieprawdziwe) o wysokości zarobków.

Nie wiem czemu i skąd ( a tym bardziej jak - najczęściej jest to kolega, koleżanki kuzynki znajomego) na twarzo-książce potrafią wyszukać ją kolesie w wieku z reguły 18-22 lat, dla których w miarę atrakcyjna i zadbana kobieta po 30 która coś w życiu już osiągnęła to ze 100% prawdopodobieństwem jest zdesperowany i wyposzczony milf która nie marzy o niczym innym jak zostać sponsorką jurnego byczka. Chyba za dużo serwisów typu porn hub w dzieciństwie i wypaczony obraz relacji damsko-męskich. O ile w przypadku mojej żony są to przypadki sporadyczne, o tyle jej koleżanka (w podobnym wieku) która jest po rozwodzie z zawodu kosmetyczka (prowadzi własny gabinet) z podobnymi przypadkami spotyka się raczej nie sporadycznie i to nie tylko ze strony młodych jurnych.

Kolejny temat to kwestia tzw. ofert pracy (tu raczej podejrzewam serwisy od kontaktów zawodowo-biznesowych). W niektórych przypadkach już na etapie pierwszego kontaktu "potencjalny pracodawca" nawet nie ukrywa, że szuka bardzo osobistej asystentki(jeden jegomość oczekiwał przesłania zdjęcia sylwetki w kostiumie kąpielowym, a najlepiej topless w wysokiej rozdzielczości). Mistrzuniem okazał się pewien pan dyrektor który stwierdził, że pracując w Warszawie, a mając rodzinę w Rzeszowie czuje się samotny i brakuje mu kobiecego ciepła. Generalnie wykształcenie i doświadczenie ślubnej to tylko podkładka potrzebna do zatrudnienia.

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 45 (145)
zarchiwizowany

#68985

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Poproszono mnie w komentarzach o powtórne wstawienie historii co więc czynię

Dorzucę jeszcze jedną historię z cyklu "spotkania rodzinne" - piekielny tym razem raczej byłem ja, a na pewno dałem się podpuścić :)

Kilka lat temu teście organizowali huczny jubel z okazji perłowych godów, także zaproszona cała rodzina i nie tylko (a rodzina Żony bardzo liczna bo teść ma trójkę rodzeństwa, teściowa czwórkę, do tego jeszcze ich wujostwo, rodzice, innymi słowy kupa narodu się zebrała z praktycznie całej Polski).
Impreza już się dobrze rozkręciła no i dwóm wujkom zebrało się na męskie rozmowy o motoryzacji - panowie zaanektowali flaszkę i dalej zaczyna się dyskusja (a że już dobrze podlana roztworem C2H5OH to spontaniczna, żywiołowa i obfitująca w nagle zwroty akcji). Zarówno ja jak i OMC (o mało co) szwagier (narzeczony szwagierki) byliśmy niepijący i tak sobie z boku obserwowaliśmy ten kabaret z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
No więc zaczęło się od próby ustalenia czy używka klasy premium w postaci Audi A4 Avant w tedeiku, jest lepsza od nowej salonowej Skody Octavii zasilanej LPG - no i argumenty w stylu, że to klasa premium i zawsze będzie lepsza od po wolksawgenowskich popłuczyn w czeskim wydaniu, jako kontrargument wyciągnięto wypierdziane fotele i bliżej nieokreśloną przeszłość używki - consensusu nie udało się osiągnąć.
Dalej przyszła kolej na osiągi i koszty jeżdżenia i utrzymania, nie ma co ukrywać, że wraz ze wzrostem rozcieńczenia krwi alkoholem panów coraz bardziej fantazja ponosiła i ich opowieści bardziej przypominały powieść fantasy niż fantastykę naukową, o oparciu o fakty nie wspominając - tak więc Audi po wyjechaniu na autostradę, "położeniu cegły na pedale gazu" i prędkości oscylującej w okolicach 200 miało spalać niecałe 5 litrów na setkę (do tej pory nie wiemy czy oleju napędowego czy silnikowego ;)), a Skoda po zalaniu do pełna gazem i z pełnym zbiornikiem benzyny dojeżdża do Marsylii i z powrotem bez między tankowania i to ze średnią po Niemieckich autostradach rzędu 180.
Dalej dyskusja poszła w kierunku niezawodności i do którego to części można znaleźć taniej - co zresztą nie jest istotne bo żaden się w ogóle nie psuł.
W pewnym momencie dżentelmeni nas zauważyli i chcąc nie chcąc stałem się ich wspólnym wrogiem z racji posiadania pojazdu produkowanego w kraju kwitnącej wiśni.
No i się zaczęło :)
- Jak tam Vege twój Japan bida plastik, jeździ ten szrot jeszcze? buhahaha.
- plastiki jeszcze nie poodpadały, a może hamujesz na Flinstona bo Ci w tym Japońskim badziewiu podłoga przegniła buhahaha.

OMC nie dużo trzeba, żeby na takie zaczepki zareagował z wrodzonym szyderstwem i szybko skomentował używając określania powodującego głęboką rysę na honorze każdego miłośnika Audi czyli cztery zera dla frajera, oraz okraszając swoją wypowiedź dowcipami o gustownej czapce z nutrii dla każdego właściciela skody w gratisie do kupowanego samochodu oraz o tym że właściciela skody na parkingu można poznać po prochowcu wpuszczonym w spodnie.

Do rękoczynów nie doszło, ale odejść nam panowie też w spokoju nie dali snując wizję jak to mnie jeden z drugim objeżdża swoim bolidem. W pewnym momencie OMC zaproponował, że jak są tacy pewni swego to może ich przewieziemy bida plastikiem - na tą propozycję panowie wybuchli szyderczym śmiechem, że teraz to się dopiero skompromituję - no dobra dałem się podpuścić, zresztą już wcześniej domyślałem się co OMC planuje i nie oponowałem - słowo się rzekło kobyłka u płotu.
Wsiedliśmy do samochodu - OMC szwagier koło mnie, panowie z tyłu, wyjechaliśmy po cichu, powolutku co by zbiegowiska nie robić i dać się silnikowi rozgrzać i pojechaliśmy na drogę która prowadziła do pobliskiego zakładu (o tej porze w sobotę to co najwyżej można tam spotkać parkę na schadzce na rozległym i nie oświetlonym parkingu na końcu końcu tej drogi).
Początkowo panom się humor nie popsuł wręcz się rozochocili w komentarzach
– o ku…a jaki hałas pewnie się zaraz rozpadnie buhahaha,.
– niby kombi a tego bagażnika to prawie nie ma, po co komu taki samochód
Ale, jak tylko zacząłem właściwą przejażdżkę nagle umilkli, a że naturalnym środowiskiem czterołapa są szybko pokonywane zakręty których na tej drodze nie brakuje i tam dopiero bida plastik mógł dobrze pokazać swoje możliwości to szyderstwa i śmichy zamieniły się w błagalne "o Jezu, o k...a, ja pie....le nie tak szybko ... . Szybki nawrót na parkingu i powrót w tym samym stylu pod dom teściów - panowie wysiadali z taką prędkością z samochodu że im się na krawędziach natarcia obłoki Prandtla-Glauerta pojawiły :) - stali pod bramą teściów bardzo mocno otrzeźwieni oddychając głęboko - więcej tekstów o objeżdżaniu na wstecznym Japan bida plastików nie było :)

PS.
Jestem zwolennikiem zasady „nie ważne czym jeździsz ważne jak”, nie mam problemu z tym, że ktoś jeździ niemieckim, francuskim czy amerykańskim samochodem – taki sobie wybrał jego decyzja, mnie nic do tego. Do szewskiej pasji doprowadzają mnie za to ludzie którzy jeżdżą samochodami na które ewidentnie ich nie stać (utrzymanie nie kupno) albo z założeniem, że dopóki się nie rozpadnie dopóty można nim jeździć

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 28 (84)
zarchiwizowany

#62691

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W dniu wczorajszym zostałem przez lepszą połowę obarczony zadaniem "kurierskim" - dostałem dwie siaty pierdół, szmatek, bibelotów i HGW czego jeszcze z zadaniem dostarczenia ich po pracy do Gośki.
Gośka to żona mojego kolegi (kolegi przez wielkie K - z chłopakiem znamy się od "piaskownicy" - i nie raz, nie dwa pomagaliśmy sobie czy "pilnowaliśmy" co by któryś na minę nie wlazł) Piotrka. Nasze małżonki też sobie do gustu przypadły i gdyby nie fakt, że mieszkamy spory kawałek od siebie to pewnie nasze kontakty osobiste nie ograniczały by się do 2 czy 3 w miesiącu, tudzież wspólnych wakacji.
Piotrek prowadzi warsztat samochodowy - nic super wielkiego - 3 stanowiska razem z nim 5 pracowników, ale markę ma wyrobioną to i na wizytę u niego niekiedy trzeba i 2 tygodnie czekać.
Pojechałem z "przesyłką" do domu Piotrka, przywitałem się z gospodynią przekazałem torby do rąk własnych, zamieniałem kilka słów i pojechałem pogadać z kolegą do jego warsztatu z obietnicą, że razem z gospodarzem jeszcze wrócę.

Po dotarciu na miejsce i przywitaniu się z kolegą zostałem zaproszony na kawę i po krótkiej konwersacji namówiony na szybki przegląd samochodu.
[P]iotrek, [J]a

P - z furą wszystko OK.
J - jak najbardziej
P - ja się muszę papierkologią zająć, kawy się napijemy, stanowisko mam wolne - to może przejrzę Ci auto jak już jesteś
J - ja tu do kolegi na kawę wpadam, a ten mnie na wydatki naciąga
P - a kto tu o pieniądzach rozmawia
J - jak tak będziesz dla znajomych za darmo robił to długo nie pociągniesz
P - takich znajomych co się na gratisowy przegląd przy okazji kawy załapują to za dużo nie mam - nie zbiednieje.
Ja trafiłem do biura, samochód na podnośnik, pijemy kawę rozmawiamy i nagle kolega stwierdza

P - k***a niepotrzebnie kawę piłem
J - co się stało
P - zaraz mi piekielna przyjedzie po samochód, to mi ciśnienie podniesie
J - a co jest
P - daj spokój baba nawiedzona jak pułk moherów po 24 godzinnym maratonie "rozmów niedokończonych", jak zobaczy fakturę to mi tu Sajgon zrobi.
J - w dalszym ciągu nie łapie - to nie widziała co ile będzie kosztowało?
P - widzisz te Q7? to jej, baba ma samochód za grubą kasę i myśli, że serwisowanie będzie kosztowało tyle co Matiza, zawsze jej mówię ile co będzie kosztowało, dzwonię, tłumaczę, sms'y wysyłam - zawsze jest OK. - robić. Problemy się zaczynają jak do płacenia przychodzi.
J - No chyba, aż tak głupia nie jest skoro z góry wie jakie będą koszty?
P - Vege dopóki jej nie poznałem nawet nie przypuszczałem, że ludzie mogą być tacy.
J - to znaczy?
P - chodząca hipokryzja i cwaniactwo - ona ostatnia sprawiedliwa, a wszyscy inni chcą ją oszukać i okraść, najlepiej jak by wszyscy dla niej wszystko za "Bóg zapłać" robili.
P - a dzisiaj to chyba zawału dostanie jak fakturę zobaczy

Dopiliśmy kawę, Piotrek wyszedł przed budynek zapalić i w między czasie przyjeżdża piekielna taksówką.
Na sobie ze 3 średnie krajowe, grymas na twarzy, podchodzi do nas i zaczyna psioczyć na taksówkarza.

[Pi]ekielna, [P]iotrek

Pi - to taksówkarze to wszystko jakaś mafia, nie wiem skąd mu tyle wybiło, to jakieś oszustwo.
P - zapraszam do biura, samochód gotowy, faktura też już czeka, Vege poczekaj na mnie chwilę
Poszli do biura, ja podszedłem do swojego samochodu, ale drzwi otwarte to wszystko było słychać.

Pi - to ile panie Piotrusiu tam wyszło.
P - tyle co Pani pisałem - wszytko jest na fakturze
Pi - ile tu jest k***a, pan chyba żartuje, ja tyle nie zapłacę
P - wszystkie naprawy zgodnie ze zleceniem, o kosztach panią informowałem i wszystkie pani zatwierdziła
Pi - ja na pewno nie potwierdziłam takich kosztów pan chyba oszalał, pan chce mnie oszukać .
P - proszę Pani - mam od pani sms'a, rozmawialiśmy przez telefon nagrywany.
Pi - ja myślałam, że pan Żartuje, to niemożliwe żeby tyle to wszystko kosztowało.
P - niestety źle pani myślała, a wszystko jest na fakturze, jakby pani chciała to stare części też mogę pokazać.
Pi - ale ja nawet nie mam tyle przy sobie, zresztą przy takiej kwocie to jakiś rabat może pan dać.
P - już dałem, zresztą kwota i procent rabatu też ma pani wpisany
Pi - to ma być rabat? niech pan jeszcze raz przeliczy
P - proszę pani temat do dyskusji został wyczerpany, jak pani nie ma tyle gotówki, to nie ma problemu może pani zapłacić przelewem, albo kartą tylko wtedy już bez rabatu.
Pi - ale, jak to ..., to nic taniej się nie da, przy takiej cenie części to robocizna gratis powinna być.
P - teraz to pani raczy żartować
Pi - panie Piotrusiu, to jutro panu ten przelew zrobię, albo pracownika z pieniędzmi przyślę
P - ostatnio to "jutro" to się do tygodnia przeciągnęło
Pi - z głowy mi wypadło, przecież nic się nie stało
P - być może, ale ja nie mogę sobie na takie rzeczy pozwolić
Pi - to ja kartą zapłacę

Po jakiś 2 minutach piekielna wyszła z kluczykami i fakturą coś mamrocząc pod nosem, Piotrek wyszedł chwilkę po niej, i stwierdził, że i tak lekko poszło.

Ja jeszcze rozumiem, żeby kobieta nie była informowana o kosztach, ale wie wszystko, akceptuje, a później głupka rżenie. Ludzie ciągle potrafią zaskakiwać, szkoda, że w większości negatywnie.

Warsztat samochodowy

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 267 (391)
zarchiwizowany

#62389

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Chomiczki (mam nadzieję, że dobrze odmieniłem) -http://piekielni.pl/62339 przypomniała mi pewną historię z przed ponad dekady. Początkowo miało być w formie komentarza, ale wyszło by za długo.

O ile Chomiczka pisała o paniach które uważały, że z tytułu posiadania potomstwa należą im się jakieś dodatkowe względy, o tyle ja napiszę o panach którzy w swoim mniemaniu posiadali inny handicap który uważali za podstawę do dodatkowych wymagań - mianowicie ich zdaniem to, że pochodzili z miejscowości odległych od miejsca pracy.

Powyższy fakt w ich mniemaniu upoważniał ich do posiadania dodatkowych praw odnośnie grafiku, czasu pracy, punktualności itp.

Firma pracowała w trybie 24/7/365, a nasza praca była 2 zmianowa po 12h (6-18 i 18-6), jak nietrudno się domyśleć prowadzony był grafik dyżurów. Zespół liczył 6 osób plus kierownik który pracował w trybie normalnym (pon-pt po 8h). „Góry” nie interesowało jak to będzie zrobione obsadzenie miało być ciągłe do tego stopnia, że wyjście do toalety, albo po kawę było traktowane jako wielka niedogodność, a ustawowa 20 minutowa przerwa jako fanaberia ustawodawcy zagrażająca ciągłości funkcjonowania.

Połowę zespołu stanowiła „ludność napływowa”, która miała wielkie problemy z przychodzeniem do pracy w weekendy czy święta, długie weekendy to temat na osobną historię, bo oczywiście kierownik ma zrobić tak żeby 4-5 dni wolnego wynikało z grafiku, bez naruszania urlopów.
W całej tej „komedii” najbardziej piekielni byli kierownicy (przez trochę ponad 1,5 roku pracy, przeżyłem dwóch), i ile pierwszy po prostu dał się zastraszyć i wejść sobie na głowę (bo opowieści typu „jak mi nie dasz wolnego, to ja sobie załatwię L4 na 2 tygodnie i sam będziesz zasuwał na nockach” trafiały chyba mu do wyobraźni), o tyle drugi był po prostu kanalią do tego również „słoiczkiem” który wykazywał się pełnym zrozumieniem dla „towarzyszy niedoli”, albo chciał po prostu miejscowym pokazać kto tu rządzi (ja po 3 miesiącach jego „kierownikowania” rzuciłem papierem)

Kilka przykładów

1)„Wojny grafikowe” Sytuacja która jak sinusoida co 2π do zera, wracała pod koniec każdego miesiąca.
„Jak to ja mam przyjść do pracy w weekend, ja chciałem do domu jechać. A co Vege nie może przyjść na te dwie zmiany on z Warszawki jest …”
„Co mnie to interesuje, że Paweł ma zjazd na studiach w ten weekend, ja się już u siebie umówiłem, to innych co na miejscu są tu nie pracują, dlaczego ja mam przychodzić”
„No i co z tego, że praca jest w takim trybie, to nie ma tu osób z Warszawy którzy weekend mogę przyjść”
„Dlaczego ja mam nocną zmianę w piątek? Ja chciałem na weekend do domu pojechać, ja 200 km mam do przejechania”
„Co mnie obchodzi okres urlopowy, ja potrzebuje 5 dni wolnego z rzędu bo muszę rodzicom przy wykopkach pomóc”

2)Spóźnienia - sytuacje permanentne w każdy poniedziałek rano, albo w każdą niedzielę wieczorem – i nie był to „kwadrans akademicki”
Telefon od „kolegi” z pracy o 5:30 – „Vege spóźnię się – za ile będę- nie wiem dopiero do Radomia dojechałem – oj nie przesadzaj w wawce mieszkasz masz blisko, zdążysz się wyspać”
Ta sama osoba - „Vege ale jakie 10 minut się spóźnisz, ja do domu jadę dzisiaj – nic mnie nie obchodzi, że korki”

3)Luźne traktowanie godzin pracy – w wyznaczonych godzinach to muszą pracować miejscowi, mnie to nie dotyczy.
Koleś który dojeżdżał ze Skierniewic
„Ja bym chciał żeby jak ktoś mnie zmienia rano to żeby przyjeżdżał na 5:30 bo ja wtedy na wcześniejszy pociąg zdążę”
Pytanie od „kolegi” jak schodziłem z nocki czy mogę go dzisiaj o 15 zmienić bo on do domu jedzie i zdziwienie ”no przecież w wawce mieszkasz kawałek masz do domu tą zdążysz się wyspać”

4)Dyżury telefoniczne – pomysł nowego kierownika po telefonie w ciągu godziny miałeś być w pracy – dyżury telefoniczne dotyczyły tylko 3 „miejscowych”
„mnie nie interesuje, że masz wesele siostry masz dyżur telefoniczny” – akcja z kolegą.
„No i co z tego, że masz urlop zgodnie z planem ja Ci go nie podpiszę, w sylwestra i nowy rok masz dyżur telefoniczny” – po tym jak zadzwonił 31.12 o 16:30 jak ja byłem w drodze na imprezę i go poinformowałem, że w takim razie biorę urlop na żądanie, bardzo szybko pożegnałem się z firmą.

Praca

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 212 (298)
zarchiwizowany

#62198

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Metalowej (http://piekielni.pl/62185) przypomniała mi moje jazdy z teściami, a dokładniej z teściową - chyba bardziej śmieszne, niż piekielne - sami oceńcie.

1) Pies
Teściowa jest przeciwnikiem jakichkolwiek zwierząt w domu (no może poza rybkami), a już pies, tym bardziej nie mały to fanaberia.
Jakoś po przeprowadzce do wreszcie swojego, a nie wynajmowanego lokum, z małżonką zdecydowaliśmy się psa - dziwne pomysły urzędnicze skutecznie zniechęciły nas do psa ze schroniska. Zdecydowaliśmy się na psa z hodowli, a że chodziło żeby pies wymuszał na nas aktywne spędzanie z nim czasu wybór padł na owczarka niemieckiego.
Jak go (ją - bo kupiliśmy suczkę) teściowa zobaczyła to się zaczęło marudzenie - że taki pies to brudzi, ile mu czasu trzeba poświęcać, że oboje pracujemy, że pies się męczy w mieszkaniu itd. Na nic się zdało tłumaczenie, że w praktycznie mniejszym mieszkaniu przez 18 lat miałem ON który cieszył się dobrym zdrowiem, że to naszym obowiązkiem jest trzymanie porządku i biorąc psa mieliśmy pełną świadomość tego, że utrzymanie tego porządku przy psie będzie wymagało więcej czasu i energii, że przy naszym trybie pracy jest mała szansa żeby pies był regularnie sam dłużej w domu niż 6h. Konkrety typu, że żona co rano idzie na 30-40 minut pobiegać i będzie brała psa ze sobą, że zakładamy, żeby co wieczór iść na co najmniej godziny spacer z psem i to też będzie z korzyścią dla zdrowia nie docierały - Pies i to taki to "zło", a nam odbiło.
Przy jakiejś tam wizycie teściów nieopatrzenie zostawiliśmy fakturę na stole za "psie artykuły" i teściowa miała kolejny powód do marudzenia na psa - tym razem kwestie finansową - ile my na psa wydajemy.
Kolejną okazją do marudzenia teściowa znalazła jak któregoś razu nie mogliśmy przyjechać do nich rano bo zapisaliśmy się z psem na szkolenie - nie ominęła nas kolejna porcja narzekań.
Do momentu do którego teściowa tylko psioczyła, nie było problemu, więcej był to temat do żartów pomiędzy teściem, małżonką i mną, ale w momencie jak za naszymi plecami teściowa zaczęła szukać nowego domu dla naszej psicy u jakiegoś wujka czy kuzyna i ten do nas zadzwonił z pytaniem kiedy ją przywieziemy to przestało być zabawne i żona odbyła długą i nieprzyjemną rozmowę ze swoją mamą.

2) Rowery
Znajomi - pasjonaci rowerów jakiegoś pięknego weekendu wyciągnęli nas na rowery, przy okazji przejechałem się rowerem kolegi - różnica pomiędzy jego 2 kołkami, a moim "weteranem" była mniej więcej taka, jak różnica pomiędzy sportowym mercedesem, a zaporożcem do momentu do którego nie dowiedziałem się cenę tego cuda byłem mocno podekscytowany - jest to ich pasja, oboje biorą udział w zawodach amatorskiej ligi, jeżdżą cały rok - potrzebują takiego sprzętu. Żona też się przejechała na rowerze koleżanki - "zapłodnili" nas pomysłem zmiany naszych 2 kółek na coś "fajniejszego".
W domu przemyśleliśmy z żoną sprawę zastanowiliśmy się co by trzeba było jeszcze kupić i na co nas stać, i poprzez kontakty kolegi staliśmy się dumnymi posiadaczami dwóch nowych "górali" średniej klasy kupionych w niezłej cenie (kolega popytał, popisał i ktoś tam miał w sklepie jeszcze klika rowerów z kolekcji z poprzedniego roku na które przy zakupie 2 sztuk był chętny dać bardzo zacny rabat).
Średnio rozsądnym byłoby trzymanie tych nowych rowerów w rowerowni, albo w komórce lokatorskiej, stąd też nowy zakup znalazł miejsce na specjalnie zakupionych do tego celu wieszakach rowerowych w mieszkaniu co nie umknęło uwadze teściowej w trakcie jakiejś tam jej wizyty. Jak nie trudno zgadnąć nie mogła przyjąć do wiadomości potrzeby trzymania rowerów w mieszkaniu, a już popis strzeliła jak dowiedziała się ceny:
a) kto normalny kupuje rowery za takie pieniądze - cóż widocznie jesteśmy nienormalni, ale dobrze nam z tym
b) Czy wy jesteście zawodowcami żebyście takie rowery potrzebowali, na tańszych to się inaczej pedałuje - nie jesteśmy, ale też nie kupowaliśmy rowerów dla zawodowców, a że tyle kosztowały - za jakość się płaci.
c) jak ktoś będzie wiedział ile te rowery kosztują to wam je ukradną - dlatego przechowujemy je w domu.
d) zobaczycie, że was napadną i zabiorą wam te rowery - i co mama będzie wtedy miała satysfakcje?
e) Oboje jesteście siebie warci, żeście się dobrali - no to, to chyba akurat dobrze?
W końcu teść miał już dosyć i rzucając oczywisty argument zakończył wywody teściowej - zarabiają i ich sprawa na co zarobione pieniądze wydają.

3) Fotografia
Pasja żony - kiedyś wygrała w jakimś konkursie kurs fotografii cyfrowej i złapała bakcyla. Jak wiadomo fotografia nie jest hobby tanim - o ile amatorskie body nie kosztuje krocie, o tyle jak się człowiek chce rozwijać to zakup szkieł, w dalszej perspektywie zmiana body, porządna lampa kosztuje już dużo, a i pierdoły typu torba/plecak, porządniejszy statyw itp. tanie nie są.
Na urodziny kupiłem ślubnej właśnie porządny plecak fotograficzny, a żeby nie znalazła go wcześniej zamówiłem go na adres teściów, no i znowu się nasłuchałem (tym razem telefonicznie) na temat bezsensownego wydawania pieniędzy - argumenty teściowej analogiczne jak w przypadku rowerów:
- Kto normalny za tyle plecak kupuje
- Czy wy macie jakieś pieniądze z tego, że taki sprzęt kupujecie
- przecież to strach taki drogi sprzęt z domu wynosić
itd.
4) Samochód
Swój samochód traktuje jak hobby i nie szczędzę nań ani czasu ani środków ;). Doprowadzam tym do szału teściową która jest wyznawcą zasad:
- Z samochodem ślubu się nie brało
- Dopóki jeździ dopóty pieniędzy nie trzeba wkładać.
a) Nowe felgi

Jako że stare, oryginalne felgi straciły już sporo ze swojego pierwotnego wyglądu (poza tym nic tak nie łechce ego właściciela jak coś nowego założonego na jego samochód) zacząłem odkładać kasę na upatrzony już model felg.
Na forum użytkowników marki znalazłem ogłoszenie, że ktoś sprzedaje właśnie takie felgi jak sobie upatrzyłem tyle, że o rozmiar większe - nigdy nie używane, z nowymi oponami - ktoś zamówił, zdążył odebrać, ale już nie zdążył założyć bo rozbił samochód - cena okazyjna bo w cenie samych felg felgi z oponami - długo się nie zastanawiałem.
W trakcie wizyty u teściów nowy zakup nie umknął uwadze o mało co szwagra - przy teściowej zrobił szybkie werbalne podsumowanie mojego zakupu (felgi to tyle mniej więcej kosztują, opony tyle, w sumie ...) - teściowa spojrzała się tylko na mój głupi uśmieszek i zaczęła tyradę:
- Ciebie Vegę już powaliło, naprawdę nie masz na co pieniędzy wydawać.
- Ja nie wiem, że ta Twoja żona to toleruje - na samochód wydajesz tyle, jak byś kochankę miał.
- Stare jakieś złe były jeździć się nie dało
itd.
Moje podsumowanie argumentów teściowej doprowadziło teścia do płaczu ze śmiechu - "w sumie mamusia ma rację, ale musi mama przyznać ze zaje..... na tych czarnych 18 wygląda".

b) Kosmetyki samochodowe
Jakiegoś pięknego dnia postanowiłem zrobić dzień dobroci dla samochodu - wyczyścić w środku, wymyć, wywoskować w celu zakupu odpowiednich środków udałem się do specjalistycznego sklepu - jak pisałem wcześniej samochód traktuje w dosyć specyficzny sposób to chemię też kupiłem z wyższej półki.
Samochód wyczyściłem, wymyłem, nawoskowałem, wypolerowałem - cały dzień mi zeszło, ale byłem zadowolony z efektów pracy :).
Następnego dnia udaliśmy się do teściów. Wjeżdżamy na posesję teściowa podsumowała efekty mojej pracy stwierdzeniem, że się błyszczy jak psu jajca na wiosnę, a tego dnia żona miała włączony jakiś tryb podpuszczania swojej rodzicielki - zaczęła od stwierdzenia:
"cały dzień ten samochód pieścił, jak pojechał po te woski to xxxxx wydał, więcej niż baba na kosmetyki" i patrzy się na mnie z uśmiechem.
Teściowej włączył się tryb wydziwiania i zaczęła
- ty go do psychiatry wyślesz, czy ja mam mu wizytę załatwiać?
- to nie jest normalne, jak ty to tolerujesz?
W tym miejscu moja małżonka zakończyła wszelkie dalsze dysputy - "mamo "baba bez bolca dostaje pie...ca", a chłop bez hobby, co ja mu mam zabraniać, nie przepija, w karty nie przegrywa, ostatnich pieniędzy z domu nie wynosi"

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (410)
zarchiwizowany

#58204

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam

Historia przekazana przez kumpelę, publikowana za jej pełną zgodą.

Kumpela pracuje w call center na stanowisku zastępcy kierownika/trenera/specjalisty od spraw niemożliwych (skarg i reklamacji).
W/w call center to taka trochę wyższa półka w procederze telefonicznej obsługi - nie wciskają zaproszeń na pokaz cudownych kołder z wełny jednorożca co leczy wszystkie choroby, a raczej można by to określić jako pierwsza linia wsparcia dla klienta.
Ponieważ poziom zadowolenia klienta (spółki matki) spadł poniżej jakiegoś określonego umowami poziomu, została podjęta decyzja o zatrudnieniu dodatkowych konsultantów w liczbie 3 osób.
No więc firma umieściła ogłoszenie, że poszukuję osób na takie, a takie stanowisko, że praca na umowę zlecenie, w trybie zmianowym 24/7/365, stawka godzinowa (podobno jedna z lepszych na rynku) no i wymagania - komunikatywny angielski, roczne doświadczenie, dobra dykcja i parę standardowych pierdół na zachętę.
Liczba nadesłanych aplikacji przekroczyła podobno 700 - tyle, że ponad połowa z miejsca odpadła bo to były raczej listy do św. Mikołaja (był grudzień ub.r) a nie aplikacje - na zasadzie oczekuje słonia w karafce, tresowanego krokodyla i latającego wielbłąda - czyli chętnie podejmę się pracy o ile firma poza dobrą pensją zapewni mi służbową furę, lapka i najnowszego iPhone'a bez limitu kosztów. Duża część osób zrezygnowała na etapie obdzwaniania i zapraszania na rozmowę, także jak to koleżanka określiła wydawało jej się, że sito selekcji było na tyle drobne, że zostali sami poważni kandydaci. Nic bardziej mylnego.
Na rozmowę nie dotarł poważny procent kandydatów, kolejny procent odpadł na teście znajomości języka
- jak pani/pana znajomość angielskiego ?
- świetnie
- proszę się przedstawić i zapytać w czym mogę pomóc, tak jakby pani/pan rozpoczynała rozmowę z klientem przez telefon
- yyyy my name is XXXXXX, what's your problem

Dobrze, że na końcu dude nie dodała ;)
Jak to koleżanka określiła szukali osoby na stanowisko gdzie nie ma się bezpośredniego kontaktu z klientem i gdzie ubiór ma nawet nie drugorzędne znaczenie, ale na rozmowę o pracę przyjść poplamionych dresach - brak szacunku i niepoważne traktowanie potencjalnego pracodawcy.
Paru kandydatów przyszło "wczorajszych", jeden nie tyle po alkoholu co po innych używkach i to raczej mocno jeszcze działających bo miał bardzo utrudniony kontakt ze światem rzeczywistym.
Najlepszą akcję wycięła dziewuszyna z którą kumpela wiązała największe nadzieję - język bez problemu, doświadczenie w branży (procowała nawet aktualnie u konkurencji na takim samym stanowisku) i okazała się nad wyraz przedsiębiorcza.
Kumpela informuje ją, że jest bez wątpienia jednym z najlepszych kandydatów na stanowisko i od kiedy może zacząć pracę bo chcieli by z nią podpisać umowę.
Panienka na to, że ona właściwie to już studia skończyła i, że teraz to już by wolała umowę o pracę nie zlecenie, poza tym stawka jest trochę kiepska, bo na etacie to ona myślała o wyższej, i te godziny, ona chce pracować pn-pt w godzinach dziennych itd. i coś zaczyna marudzić i mamrotać
W tym miejscu koleżanka spojrzała się ze zdziwieniem na swoją przełożoną z którą wspólnie prowadziła rekrutację i już z deka rozzłoszczona mówi panience, że warunki zatrudnienia były jasno określone w ogłoszeniu, że zmarnowała zarówna swój jak i ich czas aplikując jak w/w były dla niej nie do przyjęcia.
Na to dziewuszka wyjeżdża z tekstem (tu cytat)
"jak mnie zatrudnicie na moich warunkach to jeszcze na odchodne z (tu nazwa obecnego pracodawcy), podprowadzę bazę klientów, a i namieszać coś mogę tak żeby paru przekonać do przejścia tutaj"
Po tym tekście zarówno kumpela jak i jej przełożona zahaczyły dolnymi szczękami o podłogę.

call_center rekrutacja

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (300)
zarchiwizowany

#57611

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Trochę w odpowiedzi na http://piekielni.pl/57567 by Zetana, oraz http://http://piekielni.pl/57564 by Matias

Tym razem nie o pazerności.

Historia usłyszana także nie wiem czy nie ubarwiona czy przypadkiem nie "urban legend" ale po kolei.

Historia przyniesiona przez koleżankę mojej lubej - owa koleżanka jest psychologiem (takim z powołania, a nie bo psychologia modna po wyższej szkole lansu i bansu), do tego społecznikiem i osobą o ponadnormatywnej wrażliwości społecznej i do tego potrafiącą zarazić innych tą wrażliwością - w ramach wolontariatu chodzi do hospicjów i domów samotnej starości.
W trakcie jednej z takich wizyt koleżanka usłyszała od jednej z pensjonariuszek taką oto historię.
Kuzynka owej kobiety przeniosła się z mężem do jednej z podwarszawskich miejscowości, ona magister farmacji, on rehabilitant, oboje nieźle zarabiają bez problemu dostali kredyt na mieszkanie wprowadzili się, popracowali ze skutkiem pozytywnym nad przekazaniem genów.
Tutaj w kwestii wyjaśnienia - owa para ma tylko ślub cywilny gdyż mąż tej Pani jest osobą niewierzącą i nie chciał brać ślubu kościelnego.
Przyszedł ksiądz po kolędzie jako, że owa Pani już w dosyć zaawansowanym stanie błogosławionym, facet wprowadza dobrodzieja do pokoju, wszystko zgodnie z procedurą (dobrodziej był na tyle wyrozumiały, że ciężarnej "pozwolił" nie wstawać) dalej gadka na temat rodziny i niechcący wygadali się, że mają tylko ślub cywilny i dlaczego, facet wytłumaczył się, że wg. niego było by to nie uczciwe jakby brali ślub kościelny, ksiądz wykazał się zrozumieniem, ale jak na początku nie chciał nic do picia ani do jedzenia to poprosił o kawę. Jak tylko facet wyszedł robić tą kawę to on do kobiety - "córko jeszcze możesz naprawić ten błąd", kobita oczy w 5 złotówki - "jaki błąd proszę księdza", ksiądz - "ten związek z tym bezbożnikiem, jeszcze możesz to naprawić, młoda jeszcze jesteś na pewno, znajdziesz sobie jeszcze porządnego katolika który Cię zechce, nawet z bękartem".
Kobieta w płacz, facetowi który akurat wchodził, kawa z rąk wypadła, jak żona mu powiedziała co przed chwilą usłyszała to facet pożegnał księdza z naruszeniem jego nietykalności osobistej.
Tutaj dla równowagi i pokazania, że w każdym fachu są ludzie i kaloryfery podam przykład księdza z parafii gdzie moi rodzice mieszkają.
Dobrodziej po kolędzie trafił do starszej samotnej Pani, jak ta mu przypomniała, że co łaski nie wziął to ten się jej spytał czy ma wszystkie leki wykupione i koperty nie wziął.
Inna sytuacja 2 czy 3 lata temu jak w jedno popołudnie spadł ten potężny śnieg, o 2 czy 3 w nocy dzwonek do furki, ojciec otwiera, a tam dobrodziej z chłopaczkiem z sąsiedztwa i miejscowym lekarzem (oboje rodzice do kościoła nie uczęszczają, są nie wierzący), okazało się, że w nocy chłopaczek przybiegł do księdza po pomoc, bo matka chora, traci przytomność ogólnie nie wesoło.
Ksiądz zadzwonił po miejscowego łapiducha, a że dom chłopaczka jest spory kawałek od głównej drogi i dojazd zasypało, a ojciec jako jedyny w pobliskiej okolicy ma samochód terenowy zwrócił się do niego o pomoc. Razem z lekarzem podjechali po kobietę, dowieźli do głównej drogi gdzie już czekało pogotowie które zabrało ją do szpitala. Co zrobił ksiądz - trójkę dzieci w wieku c.a 8-13 lat zabrał ze sobą na plebanie na czas w którym matka była w szpitalu.
Najlepszy numer był w tym, że ksiądz z ambony podziękował ojcu za pomoc i postawę, a miejscowy dywizjon szturmowy moherowych beretów nie mógł mu tego darować, że nie dość, że bezbożnika o pomoc poprosił to jeszcze go z ambony wychwala.

Pozdrawiam

ksieza

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 240 (398)

1